Recenzje
Jedz i bądź piękna! Zdrowa dieta na każdą porę roku
Zajrzyj do dietetycznego skarbca z przepisami na cały rok!
- Zdrowe odżywianie, detoksykacja i dieta bezglutenowa, czyli jak działa Twój organizm.
- Jadłospisy od wiosny do zimy, czyli co warto uwzględnić w diecie w każdym sezonie.
- Produkty bezglutenowe, kwaso- i zasadotwórcze, czyli do czego przydają się ściągi.
Przepis Na Ogród Ekstra 08/2015
Crashed. W zderzeniu z miłością
Mam nadzieję, że nie obrazicie się, jeśli już na wstępie Wam zdradzę, że jak na bajkę przystało, również ta opowieść kończy się happy endem...
Po nieudanym drugim tomie trylogii „Driven” z obawą, ale i nadzieją sięgałam po ostatnią część opowieści o Rylee i Coltonie. Liczyłam na to, że wszystkie dobre pomysły, które K. Bromberg miała na tę historię zostaną zawarte w „Crashed”. Na szczęście po klątwie „drugiego tomu” nie ma śladu, a ostatnia część tej historii umiliła mi 7-godzinną podróż pociągiem, bo wprost nie mogła się oderwać od czytania.
Po raz kolejny zaznaczę, że ta seria nie jest odkrywcza, że schemat fabularny znamy wręcz do obrzydzenia, że bajka musi oczywiście doprowadzić do „i żyli długo i szczęśliwie”, ale jednak jest w tym ostatnim tomie coś niezwykłego, co sprawia, że naprawdę lekko i przyjemnie się to czyta. Oczywiście, wielbiciele ambitnej literatury nie będą chwalić się znajomym, że przeczytali taką książkę, w końcu zdecydowanie nie można jej zaliczyć to gatunku „wysokiej”, ale jednocześnie jestem przekonana, że dla wielu osób może to być po prostu miła wakacyjna lektura. „W zderzeniu z miłością” to niewątpliwie najbardziej dynamiczna, wielowątkowa część trylogii. Oczywiście Colton i Rylee są razem, nadal uprawiają wspaniały seks, jednak teraz bohaterka rzadziej jęczy, a częściej płacze z powodu emocji, które kłębią się w niej i w tym wspaniałym mężczyźnie, którego stara się zrozumieć. Nie brakuje znanych z wcześniejszej części wręcz śmiesznych, kiczowatych opisów zbliżeń, po kochankowie patrzą sobie głęboko w oczy, a ich dusze się łączą, jednak wielość innych wątków sprawia, że można wybaczyć Bromberg to nachalne epatowanie nieziemskim seksem, z którego zapamiętuje się przede wszystkim jęki.
Colton i Rylee już oficjalnie są parą, wszystko wokół nich wiedzą, że tę dwójkę łączy wyjątkowe uczucie. Jednak zanim wszystko dobrze się skończy muszą pokonać wiele trudności, które zgotował im los. Tragiczny wypadek Coltona podczas wyścigu, Tawny, która twierdzi, że to on jest ojcem jej dziecka, ciąża i poronienie Rylee, atak ze strony ojca Zandera, rozdrapywania wspomnień z dzieciństwa i szukanie matki-ćpunki... - Bromberg wystawiła uczucia swoich bohaterów na poważną próbę. Zdeterminowana kobieta musi udowodnić mężczyźnie swojego życia, że nie jest zepsuty i zły i ona kocha go pomimo wszystkiego, co w nim tkwi, a przerażony uczuciami mężczyzna musi na nowo zmierzyć się z demonami przeszłości, by uwolnić się od nich i przyjąć czyste i prawdziwe uczucie Rylee.
W „Driven. W zderzeniu z miłością” autorka nie tylko rzuca bohaterom kłody pod nogi, ale bawi się w psychologa starającego się zrozumieć, co dzieje się w głowach osób dotkniętych tragicznymi doświadczeniami. W podziękowaniach zawartych na końcu książki napisała, że wiele osób mających podobne przeżycia zapewniało ją, że bardzo dobrze opisała stan emocjonalny odczuwany po takich wydarzeniach. Nie przeczę, że faktycznie Bromberg starała się w bardzo empatyczny sposób podejść do wrażliwego tematu, jednak mam wątpliwości, czy faktycznie mężczyzna tak mocno poharatany przez życie, do tej pory odcinający się od wszelkich uczuć, zdobywałby się na tak emocjonalne wyznania jak czynił to Colton, wywołując tym łzy Rylee.
Trylogia „Driven” to książka, którą Bromberg pisała w pewnym sensie z czytelniczkami. Za pośrednictwem internetu dyskutowała z nimi, zastanawiała się nad poszczególnymi wątkami, omawiała niektóre pomysły. To świetne, że dziś autorzy mogą wchodzić w interakcję z odbiorcami, choć nie do końca jestem przekonana, czy powinni tak mocno kierować się ich sugestiami. Być może fakt, że „konsultantkami” Bromberg były głównie kobiety uwielbiające czytać o uczuciach i emocjach sprawił, że ostatnia część jest wręcz nimi przesycona, podobnie jak wcześniejsza aż ociekała jękami i orgazmami. Jednak mimo wielu niedoskonałości i tak polecam Wam tę książkę. Bajka, bo bajka, momentami nudna lub monotematyczna, trochę infantylna i kiczowata, ale czy na wakacjach musimy zaczytywać się tylko noblistami? A to naprawdę wciągająca opowieść, o ile zachowa się zdrowy dystans i nie będzie się wymagało od ukochanego mężczyzny, by prawił wyznania jak Colton Donovan, w końcu usidlony i przytrzymany za jaja bożyszcze tłumów kobiet.
Po nieudanym drugim tomie trylogii „Driven” z obawą, ale i nadzieją sięgałam po ostatnią część opowieści o Rylee i Coltonie. Liczyłam na to, że wszystkie dobre pomysły, które K. Bromberg miała na tę historię zostaną zawarte w „Crashed”. Na szczęście po klątwie „drugiego tomu” nie ma śladu, a ostatnia część tej historii umiliła mi 7-godzinną podróż pociągiem, bo wprost nie mogła się oderwać od czytania.
Po raz kolejny zaznaczę, że ta seria nie jest odkrywcza, że schemat fabularny znamy wręcz do obrzydzenia, że bajka musi oczywiście doprowadzić do „i żyli długo i szczęśliwie”, ale jednak jest w tym ostatnim tomie coś niezwykłego, co sprawia, że naprawdę lekko i przyjemnie się to czyta. Oczywiście, wielbiciele ambitnej literatury nie będą chwalić się znajomym, że przeczytali taką książkę, w końcu zdecydowanie nie można jej zaliczyć to gatunku „wysokiej”, ale jednocześnie jestem przekonana, że dla wielu osób może to być po prostu miła wakacyjna lektura. „W zderzeniu z miłością” to niewątpliwie najbardziej dynamiczna, wielowątkowa część trylogii. Oczywiście Colton i Rylee są razem, nadal uprawiają wspaniały seks, jednak teraz bohaterka rzadziej jęczy, a częściej płacze z powodu emocji, które kłębią się w niej i w tym wspaniałym mężczyźnie, którego stara się zrozumieć. Nie brakuje znanych z wcześniejszej części wręcz śmiesznych, kiczowatych opisów zbliżeń, po kochankowie patrzą sobie głęboko w oczy, a ich dusze się łączą, jednak wielość innych wątków sprawia, że można wybaczyć Bromberg to nachalne epatowanie nieziemskim seksem, z którego zapamiętuje się przede wszystkim jęki.
Colton i Rylee już oficjalnie są parą, wszystko wokół nich wiedzą, że tę dwójkę łączy wyjątkowe uczucie. Jednak zanim wszystko dobrze się skończy muszą pokonać wiele trudności, które zgotował im los. Tragiczny wypadek Coltona podczas wyścigu, Tawny, która twierdzi, że to on jest ojcem jej dziecka, ciąża i poronienie Rylee, atak ze strony ojca Zandera, rozdrapywania wspomnień z dzieciństwa i szukanie matki-ćpunki... - Bromberg wystawiła uczucia swoich bohaterów na poważną próbę. Zdeterminowana kobieta musi udowodnić mężczyźnie swojego życia, że nie jest zepsuty i zły i ona kocha go pomimo wszystkiego, co w nim tkwi, a przerażony uczuciami mężczyzna musi na nowo zmierzyć się z demonami przeszłości, by uwolnić się od nich i przyjąć czyste i prawdziwe uczucie Rylee.
W „Driven. W zderzeniu z miłością” autorka nie tylko rzuca bohaterom kłody pod nogi, ale bawi się w psychologa starającego się zrozumieć, co dzieje się w głowach osób dotkniętych tragicznymi doświadczeniami. W podziękowaniach zawartych na końcu książki napisała, że wiele osób mających podobne przeżycia zapewniało ją, że bardzo dobrze opisała stan emocjonalny odczuwany po takich wydarzeniach. Nie przeczę, że faktycznie Bromberg starała się w bardzo empatyczny sposób podejść do wrażliwego tematu, jednak mam wątpliwości, czy faktycznie mężczyzna tak mocno poharatany przez życie, do tej pory odcinający się od wszelkich uczuć, zdobywałby się na tak emocjonalne wyznania jak czynił to Colton, wywołując tym łzy Rylee.
Trylogia „Driven” to książka, którą Bromberg pisała w pewnym sensie z czytelniczkami. Za pośrednictwem internetu dyskutowała z nimi, zastanawiała się nad poszczególnymi wątkami, omawiała niektóre pomysły. To świetne, że dziś autorzy mogą wchodzić w interakcję z odbiorcami, choć nie do końca jestem przekonana, czy powinni tak mocno kierować się ich sugestiami. Być może fakt, że „konsultantkami” Bromberg były głównie kobiety uwielbiające czytać o uczuciach i emocjach sprawił, że ostatnia część jest wręcz nimi przesycona, podobnie jak wcześniejsza aż ociekała jękami i orgazmami. Jednak mimo wielu niedoskonałości i tak polecam Wam tę książkę. Bajka, bo bajka, momentami nudna lub monotematyczna, trochę infantylna i kiczowata, ale czy na wakacjach musimy zaczytywać się tylko noblistami? A to naprawdę wciągająca opowieść, o ile zachowa się zdrowy dystans i nie będzie się wymagało od ukochanego mężczyzny, by prawił wyznania jak Colton Donovan, w końcu usidlony i przytrzymany za jaja bożyszcze tłumów kobiet.
dlaLejdis.pl Michalina Guzikowska
Optymalna dieta dla biegaczy. Jedz zdrowo i biegnij po sukces
Moda, styl życia czy może jednak przymus. Przyczyn może być wiele. Bieganie staje się coraz bardziej popularne. Warto, więc podejść do niego także od strony teoretycznej!
Rozpoczynając przygodę z książką, byłam bardzo ciekawa czy jako osoba uprawiająca sport (niekoniecznie bieganie) znajdę coś dla siebie. Skoro dieta dla biegaczy, to może informacje zupełnie nie przydadzą się osobom próbującym swoich sił w innych dyscyplinach. Nic bardziej mylnego. Wszelkie porady i wskazówki, dotyczące żywienia są dla wszystkich, którzy uprawiają sport. Uzmysłowienie człowiekowi potęgi jego mózgu to bardzo ważny element. Wspomniano o nim w książce, co działa zdecydowanie na plus. Na pewno podejście do tematu jest bardzo szczegółowe i dokładne. Nie jest to książka, w której znajdują się powierzchowne informacje o tym, co należy jeść. To zbiór wielu rad i ciekawostek. Profesjonalne podejście autorów jest wyczuwalne od razu. W wielu poradnikach mamy do czynienia ze zjawiskiem powszechnego „lania wody”. Objawia się to powtarzaniem tych samych zwrotów, ubranych w inne słowa. Tutaj mamy konkret. Przydatne i prosto przekazane informacje. 29 Rozdziałów, ponad 200 stron – na pierwszy rzut oka dużo. Mimo tego, cały materiał wydaje się przydatny. Rozdziały o posiłkach są godne uwagi. Śniadanie, lunch, przekąski i obiad. Ciekawe przepisy i informacje dotyczące tego, co jeść i o której. Osoby, które nie uprawiają żadnej aktywności też mogą skorzystać z zasobów tej książki. Budżet kaloryczny to również ważna kwestia, którą omówiono w książce. Wiadomym jest, że wiele nawyków żywieniowych to sprawa przyzwyczajeń i zakorzenionych nawyków. To, że praca nad samym sobą jest bardzo ważna, nie umyka autorom tej książki. Opracowane rady na podstawie własnych doświadczeń są bardzo trafne. Najlepiej przekazywać coś, co sprawdziło się już na własnej skórze. Na podstawie tej książki można opracować też pierwsze plany treningowe. Nie musi być to lektura dedykowana tylko dla zaawansowanych biegaczy. Ci, którzy dopiero zaczynają, na pewno skorzystają z wielu rad. Wymieniłam już wiele pozytywów. Aspektem, który niezbyt mi się podoba jest mała przejrzystość książki. Tabelki szare, niebieskie, trochę podkreśleń, pogrubień i w sumie nie wiadomo, co jest najważniejsze. To moje preferencje, które nie dla wszystkich stanowią problem. Bieganie od podszewki to nie tylko jedzenie, a także najważniejszy sprzęt – obuwie. Autor poświęcił tej kwestii cały rozdział. W dobie dzisiejszej zabieganej mody, warto zapoznać się z taką lekturą, która dostarczy przydatnych informacji. Na pewno Internet nie jest tu jedynym źródłem wiedzy. Ciekawym kryterium jest właśnie to, czy takie informacje można znaleźć w sieci. Zdecydowanie tak precyzyjnych i dokładnych nie.
Zadaje sobie pytanie, czy ta książka może być „biblią” biegaczy. Zdecydowanie pod względem żywieniowym tak. Wiele informacji, o których, na co dzień nikt nam nie mówi. Jedzenie to bardzo ważny element każdego dnia. To energia, bez której nie da się prawidłowo funkcjonować. Aspekty psychiczne i zdrowotne zostały omówione. Konsekwencje nie przestrzeganie prawidłowej diety również. Chciałoby się powiedzieć „nic dodać, nic ująć”. Większe usystematyzowanie informacji byłoby wskazane. Polecam każdemu, kto uprawia sport, a dieta jest dla niego czarną magią.
Rozpoczynając przygodę z książką, byłam bardzo ciekawa czy jako osoba uprawiająca sport (niekoniecznie bieganie) znajdę coś dla siebie. Skoro dieta dla biegaczy, to może informacje zupełnie nie przydadzą się osobom próbującym swoich sił w innych dyscyplinach. Nic bardziej mylnego. Wszelkie porady i wskazówki, dotyczące żywienia są dla wszystkich, którzy uprawiają sport. Uzmysłowienie człowiekowi potęgi jego mózgu to bardzo ważny element. Wspomniano o nim w książce, co działa zdecydowanie na plus. Na pewno podejście do tematu jest bardzo szczegółowe i dokładne. Nie jest to książka, w której znajdują się powierzchowne informacje o tym, co należy jeść. To zbiór wielu rad i ciekawostek. Profesjonalne podejście autorów jest wyczuwalne od razu. W wielu poradnikach mamy do czynienia ze zjawiskiem powszechnego „lania wody”. Objawia się to powtarzaniem tych samych zwrotów, ubranych w inne słowa. Tutaj mamy konkret. Przydatne i prosto przekazane informacje. 29 Rozdziałów, ponad 200 stron – na pierwszy rzut oka dużo. Mimo tego, cały materiał wydaje się przydatny. Rozdziały o posiłkach są godne uwagi. Śniadanie, lunch, przekąski i obiad. Ciekawe przepisy i informacje dotyczące tego, co jeść i o której. Osoby, które nie uprawiają żadnej aktywności też mogą skorzystać z zasobów tej książki. Budżet kaloryczny to również ważna kwestia, którą omówiono w książce. Wiadomym jest, że wiele nawyków żywieniowych to sprawa przyzwyczajeń i zakorzenionych nawyków. To, że praca nad samym sobą jest bardzo ważna, nie umyka autorom tej książki. Opracowane rady na podstawie własnych doświadczeń są bardzo trafne. Najlepiej przekazywać coś, co sprawdziło się już na własnej skórze. Na podstawie tej książki można opracować też pierwsze plany treningowe. Nie musi być to lektura dedykowana tylko dla zaawansowanych biegaczy. Ci, którzy dopiero zaczynają, na pewno skorzystają z wielu rad. Wymieniłam już wiele pozytywów. Aspektem, który niezbyt mi się podoba jest mała przejrzystość książki. Tabelki szare, niebieskie, trochę podkreśleń, pogrubień i w sumie nie wiadomo, co jest najważniejsze. To moje preferencje, które nie dla wszystkich stanowią problem. Bieganie od podszewki to nie tylko jedzenie, a także najważniejszy sprzęt – obuwie. Autor poświęcił tej kwestii cały rozdział. W dobie dzisiejszej zabieganej mody, warto zapoznać się z taką lekturą, która dostarczy przydatnych informacji. Na pewno Internet nie jest tu jedynym źródłem wiedzy. Ciekawym kryterium jest właśnie to, czy takie informacje można znaleźć w sieci. Zdecydowanie tak precyzyjnych i dokładnych nie.
Zadaje sobie pytanie, czy ta książka może być „biblią” biegaczy. Zdecydowanie pod względem żywieniowym tak. Wiele informacji, o których, na co dzień nikt nam nie mówi. Jedzenie to bardzo ważny element każdego dnia. To energia, bez której nie da się prawidłowo funkcjonować. Aspekty psychiczne i zdrowotne zostały omówione. Konsekwencje nie przestrzeganie prawidłowej diety również. Chciałoby się powiedzieć „nic dodać, nic ująć”. Większe usystematyzowanie informacji byłoby wskazane. Polecam każdemu, kto uprawia sport, a dieta jest dla niego czarną magią.
dlaLejdis.pl Paula Purgał
Spełnione marzenia. Siła wiary, siła myśli
Życie jest czymś więcej, niż to co widzisz, ale najpierw musisz w to uwierzyć – oto zdanie, które idealnie oddaje myśl nowej książki Wayne’a W. Dyera. Jeśli Twoje życie potrzebuje głębokiej przebudowy to „Spełnione marzenia. Siła wiary, siła myśli”, mogą stanowić dobry początek.
Wayne W. Dyer kupił mnie w pełni za sprawą dwóch książek, „Pokochaj siebie” oraz „Kieruj swoim życiem”. Dlatego do nowej pozycji podeszłam ze sporą dawką nadziei, która jednak w czasie czytania momentami zamieniała się w sceptycyzm. Mam wrażenie, że takie połączenie pozwoliło mi spojrzeć na książkę, bez zniekształcającego widma poprzednich książek. Spodziewałam się typowego poradnika z hurraoptymistycznymi radami, a dostałam coś zgoła odmiennego. Wkraczający w ósmą dekadę życia autor, przyznaje, że widzi więcej niż kiedyś. Wspomina o inspiracjach św. Franciszkiem i Lao Tzu. Ludźmi, których tylko z pozoru niewiele łączy. W swoich rozważaniach przywołuje bardzo często cytaty z Pisma Świętego oraz „Tao The Ching” wcześniej wspomnianego Lao Tzu. Obie pozycje w wielu miejsca są ze sobą zbieżne.
Autor pokazuje, że dla umysłu nie ma rzeczy niemożliwych, wystarczy uwierzyć i poczuć. Jesteśmy bowiem boskimi bytami, obdarzonymi wyższym poziomem świadomości, który każdemu z nas jest dostępny, ale nie każdy po niego sięga. Wszystko opiera się o przekonania dotyczące świata i nas samych. Stajemy się tym w co wierzymy, a wiele z naszych obecnych stanowisk bierze się z procesu socjalizacji, czy wpojonych nam przez bliskich opinii. Zawsze jest dobry czas na to, aby zweryfikować nasz światopogląd i dokonać w nim zmian. Wybierając to, co nam służy. Głoszone tezy autor popiera opisem swoich doświadczeń. Jest w tym jakiś rodzaj religijności, ale religii pozasystemowej, opartej na tym, co występuje w wielu wierzeniach.
Pomiędzy wierszami Dyer przypomina, że wszystko ulega nieustannym przemianom, począwszy od naszego ciała, a kończąc na chwili obecnej. Wszyscy pochodzimy z jednego Źródła, dlatego posiadamy niewyczerpalną moc, rzadko jednak z niej korzystamy. Wymaga to bowiem sporo pracy, pracy nad naszym umysłem. Bo chociaż dana jest nam twórcza moc wyobraźni, przekonania, które można dobrowolnie zmieniać zastępując nowymi, to bardzo często zapominamy o higienie umysłu. Skupiając się na tym, czego nie chcemy. Bez względu na to jak wygląda nasze życie i czy daleko mu do ideału, zawsze może być lepsze.
Stosunkowo małych rozmiarów książka, zawiera wiedzę, nad którą nie raz przyjdzie nam się dłużej zastanowić. W jednej z recenzji spotkałam się ze słowami, że od uznania naszej boskości, już tylko krok do tyranii, ale czy rzeczywiście możliwa jest tyrania, kiedy do wszystkiego pochodzi się z miłością? Na koniec chciałoby się rzec – boska istoto, sięgnij po swoje przeznaczenie, a jeśli jeszcze tego nie potrafisz, to sięgnij po „Spełnione marzenia. Siła wiary, siła myśli”.
Wayne W. Dyer kupił mnie w pełni za sprawą dwóch książek, „Pokochaj siebie” oraz „Kieruj swoim życiem”. Dlatego do nowej pozycji podeszłam ze sporą dawką nadziei, która jednak w czasie czytania momentami zamieniała się w sceptycyzm. Mam wrażenie, że takie połączenie pozwoliło mi spojrzeć na książkę, bez zniekształcającego widma poprzednich książek. Spodziewałam się typowego poradnika z hurraoptymistycznymi radami, a dostałam coś zgoła odmiennego. Wkraczający w ósmą dekadę życia autor, przyznaje, że widzi więcej niż kiedyś. Wspomina o inspiracjach św. Franciszkiem i Lao Tzu. Ludźmi, których tylko z pozoru niewiele łączy. W swoich rozważaniach przywołuje bardzo często cytaty z Pisma Świętego oraz „Tao The Ching” wcześniej wspomnianego Lao Tzu. Obie pozycje w wielu miejsca są ze sobą zbieżne.
Autor pokazuje, że dla umysłu nie ma rzeczy niemożliwych, wystarczy uwierzyć i poczuć. Jesteśmy bowiem boskimi bytami, obdarzonymi wyższym poziomem świadomości, który każdemu z nas jest dostępny, ale nie każdy po niego sięga. Wszystko opiera się o przekonania dotyczące świata i nas samych. Stajemy się tym w co wierzymy, a wiele z naszych obecnych stanowisk bierze się z procesu socjalizacji, czy wpojonych nam przez bliskich opinii. Zawsze jest dobry czas na to, aby zweryfikować nasz światopogląd i dokonać w nim zmian. Wybierając to, co nam służy. Głoszone tezy autor popiera opisem swoich doświadczeń. Jest w tym jakiś rodzaj religijności, ale religii pozasystemowej, opartej na tym, co występuje w wielu wierzeniach.
Pomiędzy wierszami Dyer przypomina, że wszystko ulega nieustannym przemianom, począwszy od naszego ciała, a kończąc na chwili obecnej. Wszyscy pochodzimy z jednego Źródła, dlatego posiadamy niewyczerpalną moc, rzadko jednak z niej korzystamy. Wymaga to bowiem sporo pracy, pracy nad naszym umysłem. Bo chociaż dana jest nam twórcza moc wyobraźni, przekonania, które można dobrowolnie zmieniać zastępując nowymi, to bardzo często zapominamy o higienie umysłu. Skupiając się na tym, czego nie chcemy. Bez względu na to jak wygląda nasze życie i czy daleko mu do ideału, zawsze może być lepsze.
Stosunkowo małych rozmiarów książka, zawiera wiedzę, nad którą nie raz przyjdzie nam się dłużej zastanowić. W jednej z recenzji spotkałam się ze słowami, że od uznania naszej boskości, już tylko krok do tyranii, ale czy rzeczywiście możliwa jest tyrania, kiedy do wszystkiego pochodzi się z miłością? Na koniec chciałoby się rzec – boska istoto, sięgnij po swoje przeznaczenie, a jeśli jeszcze tego nie potrafisz, to sięgnij po „Spełnione marzenia. Siła wiary, siła myśli”.
Monika Matura
W drodze do wyzdrowienia. Jak pomóc sobie w walce z poważną chorobą
Źle się czujesz. Ale nie masz czasu, więc odwlekasz wizytę u lekarza, potem badania. W końcu, kiedy Twoje samopoczucie pogarsza się, a tłumaczenie tego „zmęczeniem”, „stresem”, „pracą” czy „pogodą” nie przekonuje już nawet Ciebie, udajesz się na badania, konsultujesz je z lekarzem, potem kolejne badania i konsultacje… Wreszcie otrzymujesz odpowiedź. Choroba. Masz pustkę w głowie i miękkie nogi. Co dalej?
(…) To sprawia, że musisz się zatrzymać, nie myśląc o terminach, projektach, i innych, bardzo ważnych sprawach. Teraz bardzo ważna sprawa to Ty – właśnie nadszedł czas, żebyś to zrozumiał.
Autorka książki W drodze do wyzdrowienia… nie snuje wizji cudownego ozdrowienia, nie nęci prostą i skuteczną metodą leczenia, dającą 100% szans na wyleczenie, nie obiecuje, że wszystko będzie dobrze. Alicja Grzesiak mówi coś innego:
Masz wsparcie i miłość bliskich, ale wobec choroby jesteś sam. Teraz wyłącznie od Ciebie zależy Twoja przyszłość. Możesz ją oddać w ręce obcych ludzi, możesz sam wziać za nią odpowiedzialność (…)
Te słowa przytłaczają, ale zaraz potem przynoszą ulgę.
Autorka zaprasza do rozszerzenia procesu zdrowienia – nie neguje medycyny. Ona po prostu mówi, że poza oddaniem się w ręce najlepszych specjalistów jest coś jeszcze, co można zrobić. Można wziąć odpowiedzialność. Za swoje przekonania, myśli, emocje, działania – związane z chorobą, ale nie tylko. One mają wpływ na ciało – autorka przytacza szereg badań, które tego jednoznacznie dowodzą. Oto jeden z wielu przykładów.
Przeprowadzono eksperyment dotyczący migreny. Pacjentów podzielono na trzy grupy. Jednym powiedziano, że lek ma słabe działania uboczne, drugim – średnie, trzecim – że ma bardzo silne działanie uboczne. Okazało się, że działanie leku o słabych działaniach ubocznych, który podano wszystkim, w poszczególnych grupach było dokładnie takie, jak oznajmiono pacjentom i jakiego oczekiwali. Nasze myśli mogą sprawić, że zachorujemy!
W książce znajdziesz także podobne wyniki dotyczące innych chorób (m. in. depresji, nowotworu czy choroby Parkinsona).
Alicja Grzesiak zapewnia, że to myśli przejmują władzę nad biologią i wyjaśnia, jak ten proces zachodzi: Myśl, że coś pójdzie nie tak, sprawia, że pojawia się hormon stresu, który przedostaje się do krwiobiegu, tym samym do komórek, hamując ich aktywność, co (…) osłabia układ odpornościowy. Hormony stresu powodują, że ciało zaczyna gromadzić energię, więc zatrzymuje rozwój, a układ immunologiczny przestaje działać. A ponieważ kontrola nad własnymi myślami jest możliwa, wynika z tego coś niezwykle ważnego: masz wybór. I chyba to jest najważniejsze przesłanie tej książki. Bo odnosi się nie tylko do kontekstu poważnej choroby, ale również innych trudności.
Książka Alicji Grzesiak nie jest przeznaczona wyłącznie dla osób zmagających się z ciężkimi chorobami i ich bliskich. Warto, aby sięgnął po nią właściwie każdy. Książka jest napisana w formie dialogu autorki z klientem, co pozwala na chwilę „wejść w buty” osoby chorej, utożsamić się z nią i być może poczuć jej emocje, obawy, strach, wątpliwości.
Książkę można przeczytać i odłożyć. Ja tak zrobiłam. Ale jednocześnie zostałam z poczuciem, że jest w niej dużo więcej treści, wskazówek, ćwiczeń do wykorzystania, niż aktualnie potrzebuję. Dlatego okleiłam ją mnóstwem fiszek i będę do poszczególnych fragmentów wracać zarówno w kontekście pracy terapeutycznej czy warsztatowej, jak i w kontekście własnego rozwoju. Odłożyłam ją raczej „na potem”, niż „na zawsze”.
Ale jest też inny sposób wykorzystania książki. I choć (teraz) tego nie zrobiłam, to jestem przekonana, że warto. Z łatwością można dostrzec zawaty w książce plan działania, albo nadać jej status towarzysza czy przewodnika. I postępować zgodnie z nim – nie tylko czytać i chłonąć bardzo przystępnie przedstawione informacje na temat neurobiologii zmiany czy warunkowania immunologicznego, ale także zanurzyć się w doświadczaniu poprzez podążanie za proponowanymi ćwiczeniami dotyczącymi między innymi: refleksji nad własnymi przekonaniami na temt choroby przy okazji poszukiwania odpowiedzi na szereg pytań stawianych przez autorkę, pracy nad umacnianiem poczucia własnej wartości, medytacji, poszukiwania sensu i nowych znaczeń, wizualizacji, mierzenia się z wewnętrznym sabotażystą, pielęgnowaniem nadziei itd. To wymagałoby więcej wysiłku, czasu, uwagi i otwartości na te doświadczenia, ale też gotowości do znoszenia frustracji i ponoszenia porażek – bo przecież wielu z tych aktywności wcale nie tak łatwo się nauczyć!
Decyzja należy do Ciebie, czytelniku. Masz wybór.
(…) To sprawia, że musisz się zatrzymać, nie myśląc o terminach, projektach, i innych, bardzo ważnych sprawach. Teraz bardzo ważna sprawa to Ty – właśnie nadszedł czas, żebyś to zrozumiał.
Autorka książki W drodze do wyzdrowienia… nie snuje wizji cudownego ozdrowienia, nie nęci prostą i skuteczną metodą leczenia, dającą 100% szans na wyleczenie, nie obiecuje, że wszystko będzie dobrze. Alicja Grzesiak mówi coś innego:
Masz wsparcie i miłość bliskich, ale wobec choroby jesteś sam. Teraz wyłącznie od Ciebie zależy Twoja przyszłość. Możesz ją oddać w ręce obcych ludzi, możesz sam wziać za nią odpowiedzialność (…)
Te słowa przytłaczają, ale zaraz potem przynoszą ulgę.
Autorka zaprasza do rozszerzenia procesu zdrowienia – nie neguje medycyny. Ona po prostu mówi, że poza oddaniem się w ręce najlepszych specjalistów jest coś jeszcze, co można zrobić. Można wziąć odpowiedzialność. Za swoje przekonania, myśli, emocje, działania – związane z chorobą, ale nie tylko. One mają wpływ na ciało – autorka przytacza szereg badań, które tego jednoznacznie dowodzą. Oto jeden z wielu przykładów.
Przeprowadzono eksperyment dotyczący migreny. Pacjentów podzielono na trzy grupy. Jednym powiedziano, że lek ma słabe działania uboczne, drugim – średnie, trzecim – że ma bardzo silne działanie uboczne. Okazało się, że działanie leku o słabych działaniach ubocznych, który podano wszystkim, w poszczególnych grupach było dokładnie takie, jak oznajmiono pacjentom i jakiego oczekiwali. Nasze myśli mogą sprawić, że zachorujemy!
W książce znajdziesz także podobne wyniki dotyczące innych chorób (m. in. depresji, nowotworu czy choroby Parkinsona).
Alicja Grzesiak zapewnia, że to myśli przejmują władzę nad biologią i wyjaśnia, jak ten proces zachodzi: Myśl, że coś pójdzie nie tak, sprawia, że pojawia się hormon stresu, który przedostaje się do krwiobiegu, tym samym do komórek, hamując ich aktywność, co (…) osłabia układ odpornościowy. Hormony stresu powodują, że ciało zaczyna gromadzić energię, więc zatrzymuje rozwój, a układ immunologiczny przestaje działać. A ponieważ kontrola nad własnymi myślami jest możliwa, wynika z tego coś niezwykle ważnego: masz wybór. I chyba to jest najważniejsze przesłanie tej książki. Bo odnosi się nie tylko do kontekstu poważnej choroby, ale również innych trudności.
Książka Alicji Grzesiak nie jest przeznaczona wyłącznie dla osób zmagających się z ciężkimi chorobami i ich bliskich. Warto, aby sięgnął po nią właściwie każdy. Książka jest napisana w formie dialogu autorki z klientem, co pozwala na chwilę „wejść w buty” osoby chorej, utożsamić się z nią i być może poczuć jej emocje, obawy, strach, wątpliwości.
Książkę można przeczytać i odłożyć. Ja tak zrobiłam. Ale jednocześnie zostałam z poczuciem, że jest w niej dużo więcej treści, wskazówek, ćwiczeń do wykorzystania, niż aktualnie potrzebuję. Dlatego okleiłam ją mnóstwem fiszek i będę do poszczególnych fragmentów wracać zarówno w kontekście pracy terapeutycznej czy warsztatowej, jak i w kontekście własnego rozwoju. Odłożyłam ją raczej „na potem”, niż „na zawsze”.
Ale jest też inny sposób wykorzystania książki. I choć (teraz) tego nie zrobiłam, to jestem przekonana, że warto. Z łatwością można dostrzec zawaty w książce plan działania, albo nadać jej status towarzysza czy przewodnika. I postępować zgodnie z nim – nie tylko czytać i chłonąć bardzo przystępnie przedstawione informacje na temat neurobiologii zmiany czy warunkowania immunologicznego, ale także zanurzyć się w doświadczaniu poprzez podążanie za proponowanymi ćwiczeniami dotyczącymi między innymi: refleksji nad własnymi przekonaniami na temt choroby przy okazji poszukiwania odpowiedzi na szereg pytań stawianych przez autorkę, pracy nad umacnianiem poczucia własnej wartości, medytacji, poszukiwania sensu i nowych znaczeń, wizualizacji, mierzenia się z wewnętrznym sabotażystą, pielęgnowaniem nadziei itd. To wymagałoby więcej wysiłku, czasu, uwagi i otwartości na te doświadczenia, ale też gotowości do znoszenia frustracji i ponoszenia porażek – bo przecież wielu z tych aktywności wcale nie tak łatwo się nauczyć!
Decyzja należy do Ciebie, czytelniku. Masz wybór.
Opsychologii.pl - Porta i centrum praktyków psychologii Katarzyna Rawska