Recenzje
Ziemia Święta. Przewodnik dla pielgrzymów i turystów. Wydanie 1
Izrael po dwakroć
Trudno odmówić, gdy Krzysztof Bzowski - przy udziale Wydawnictwa Bezdroża - aż po dwakroć zaprasza nas do Izraela. W pierwszym przypadku przede wszystkim w celu rekreacyjnym, w drugim - na pielgrzymkę, choć i tę można połączyć z turystyką. Do wyprawy dodatkowo zachęca łódzkie lotnisko im. Reymonta, proponując bezpośrednie połączenie z Tel Awiw Ben Gurion. A komu w drogę, temu przewodnik...
„Izrael. Ziemia trzech religii, trzech mórz i jednego słońca. Przewodnik rekreacyjny. Wydanie i" wiedzie nas głównie turystycznymi szlakami przez Izrael - jedno z najmłodszych państw świata, a jednocześnie krainę, której dzieje ilustrują księgi biblijne. Już podczas lektury dowiemy się, że to tygiel kulturowy i bastion tradycji, a przy tym na wskroś nowoczesne państwo, będące gospodarczym „tygrysem" Bliskiego Wschodu. Odwiedzając Izrael, możemy podziwiać setki prastarych zabytków, złotych plaż i egzotyczną przyrodę.
„Ziemia Święta. Przewodnik dla pielgrzymów i turystów. Wydanie i" to przypomnienie, że obecny Izrael to miejsce szczególne dla dziejów całej naszej cywilizacji. Bowiem tu żył i nauczał Jezus Chrystus, tu Żydzi odnaleźli Ziemię Obiecaną, tu także mają swoje sanktuaria wyznawcy islamu. To zarazem ta część Bliskiego Wschodu, która do dziś rozdzierana jest konfliktami religijnymi i etnicznymi, teren często niespokojny, ale i niezwykle piękny. Pielgrzymują tu zatem nie tylko wyznawcy różnych religii, lecz także zwykli turyści.
Trudno odmówić, gdy Krzysztof Bzowski - przy udziale Wydawnictwa Bezdroża - aż po dwakroć zaprasza nas do Izraela. W pierwszym przypadku przede wszystkim w celu rekreacyjnym, w drugim - na pielgrzymkę, choć i tę można połączyć z turystyką. Do wyprawy dodatkowo zachęca łódzkie lotnisko im. Reymonta, proponując bezpośrednie połączenie z Tel Awiw Ben Gurion. A komu w drogę, temu przewodnik...
„Izrael. Ziemia trzech religii, trzech mórz i jednego słońca. Przewodnik rekreacyjny. Wydanie i" wiedzie nas głównie turystycznymi szlakami przez Izrael - jedno z najmłodszych państw świata, a jednocześnie krainę, której dzieje ilustrują księgi biblijne. Już podczas lektury dowiemy się, że to tygiel kulturowy i bastion tradycji, a przy tym na wskroś nowoczesne państwo, będące gospodarczym „tygrysem" Bliskiego Wschodu. Odwiedzając Izrael, możemy podziwiać setki prastarych zabytków, złotych plaż i egzotyczną przyrodę.
„Ziemia Święta. Przewodnik dla pielgrzymów i turystów. Wydanie i" to przypomnienie, że obecny Izrael to miejsce szczególne dla dziejów całej naszej cywilizacji. Bowiem tu żył i nauczał Jezus Chrystus, tu Żydzi odnaleźli Ziemię Obiecaną, tu także mają swoje sanktuaria wyznawcy islamu. To zarazem ta część Bliskiego Wschodu, która do dziś rozdzierana jest konfliktami religijnymi i etnicznymi, teren często niespokojny, ale i niezwykle piękny. Pielgrzymują tu zatem nie tylko wyznawcy różnych religii, lecz także zwykli turyści.
POLSKA - DZIENNIK ŁÓDZKI .N, 2013-08-10
Getting Things Done, czyli sztuka bezstresowej efektywności
Rozwój społeczeństwa i wciąż postępujący postęp technologiczny sprawia, że żyjemy lepiej, wygodniej i… spokojniej? Zwłaszcza na płaszczyźnie zawodowej. Wciąż rosnąca ilość obowiązków. Niedokończone projekty odstawiane na bok by rozpocząć nowe, odgórnie narzucone. Setki mail i rozmów. Spotkania z klientami. Jak to ogarnąć?
„Getting Things Done” (GTD) to antidotum na ciągły stres i piętrzącą się listę rzeczy do załatwienia. Autor proponuje reorganizację czasu i zmianę podejścia do wykonywanych obowiązków. Bazuje na pięciu zasadach: kolekcjonowanie, analizowanie, porządkowanie, przeglądanie i realizacja.
Pomagają one w weryfikacji otrzymywanych zadań, skutecznym sortowaniu informacji, ustalaniu priorytetów i nie odkładaniu na później powierzonych obowiązków (chyba, że są nieistotne). Pozwala to zdystansować się do stresu i zaoszczędzić czas. W jakim stopniu? Przećwicz to sam.
„Getting Things Done” (GTD) to antidotum na ciągły stres i piętrzącą się listę rzeczy do załatwienia. Autor proponuje reorganizację czasu i zmianę podejścia do wykonywanych obowiązków. Bazuje na pięciu zasadach: kolekcjonowanie, analizowanie, porządkowanie, przeglądanie i realizacja.
Pomagają one w weryfikacji otrzymywanych zadań, skutecznym sortowaniu informacji, ustalaniu priorytetów i nie odkładaniu na później powierzonych obowiązków (chyba, że są nieistotne). Pozwala to zdystansować się do stresu i zaoszczędzić czas. W jakim stopniu? Przećwicz to sam.
Z życia książek Przemek Opłocki, 2013-08-11
Matrioszka Rosja i Jastrząb
Spotkałem kiedyś na ulicy w Moskwie znanego reżysera teatralnego Aleksandra Wilkina. - Jacy są Rosjanie? – zapytałem. - Trudno tak w dwóch słowach odpowiedzieć – stwierdził. - Kiedy kochamy, to do śmierci, kiedy się złościmy, to aż iskry lecą, a pijemy jak Polacy.
W jego opinii powiedzenie pijesz jak Rosjanin mogli wymyślić tylko ci, którzy nie znają Polaków i Ukraińców. Żarty żartami, ale problem nadmiernego spożywania alkoholu urósł w Rosji do rangi państwowej. Jak jednak skutecznie walczyć z nadmiernym spożyciem alkoholu, gdy wódka jest w Rosji wszechobecna?
Wystarczy sięgnąć do nie tak odległej historii II wojny światowej. Czerwonoarmiści idący na front dostawali 100 gramów wódki. Nie ma chyba rosyjskiego filmu, w którym nie byłoby sceny picia wódki. Już car Mikołaj II próbował walczyć z nałogiem, wprowadzając prohibicję w czasie I wojny światowej. Także komuniści po Wielkiej Rewolucji Październikowej delegalizowali wódkę. Skutki tej decyzji były opłakane. Rozkwitło bimbrownictwo i nielegalny handel. Śladem swoich poprzedników poszedł też Michaił Gorbaczow, ogłaszając w 1985 r. prohibicję. Przepis ten jednak szybko wycofano, okazało się bowiem, że dochody ze sprzedaży alkoholu stanowią znaczną część budżetu państwa.
Złośliwi twierdzą, że zakaz sprzedaży wódki przyczynił się do upadku Związku Radzieckiego. Również władzom współczesnej Rosji przyszło zmierzyć się z problemem alkoholizmu. Oprócz organizacji społecznych i policji także prezydent Władimir Putin i premier Dmitrij Miedwiediew włączają się w kampanie na rzecz trzeźwości. To za ich rządów został wprowadzony zakaz reklamowania wódki i spacerowania po ulicach z butelką piwa w ręku. Przypomnę, że w krajach dawnego Związku Radzieckiego było to dość powszechne zjawisko. Nikogo nie dziwiły grupki nastolatków spacerujących alejkami parków i popijających piwo. Od kilku lat obowiązuje też w Rosji godzina prohibicyjna. W godzinach od 23.00 do 6.00 rano w żadnym sklepie nie można kupić nie tylko wódki czy wina, ale również piwa i napojów alkoholizowanych.
W Federacji Rosyjskiej prohibicji na razie nie ogłoszono, ale nadgorliwi urzędnicy podejmują wiele absurdalnych decyzji. Na początku 2013 r. w miasteczku Głazow na Uralu zlikwidowano pomnik wódki. Miejscowe władze uznały bowiem, że monument przedstawiający butelkę może naruszać przepisy o zakazie reklamy tego napoju. Nowemu duchowi trzeźwości patronuje w Rosji prezydent Władimir Putin, który uprawia sport i rzadko sięga po kieliszek. Czy jednak uda się Rosjanom skutecznie walczyć z alkoholizmem? To pokaże czas. Bo co prawda pomnika wódki już w Rosji nie ma, ale wciąż w Iżewsku, stolicy Udmurcji, stoi pomnik zakąski — pieroga z mięsem. Rosjanie pytają więc zgryźliwie: Skoro jest zakąska, to jak tu zakąszać na sucho? .
Od wódki przejdźmy właśnie do zakąsek. Pod tym względem w Rosji nic się nie zmienia od lat. Wciąż najpopularniejszą “zagrychą” są tu: wędzona słonina, czarny chleb, cebula i solone ogórki. Do tego dochodzą, mało popularne w Polsce, suszone ryby, krewetki i kalmary. W trakcie domowych przyjęć często podawane są pieczone kiełbaski i szaszłyki.
Na co dzień zresztą Rosjanie jedzą dużo mięsa. Z krótkiej sondy przeprowadzonej na ulicach Moskwy dowiedziałem się, że panowie w Rosji preferują na obiad szczi, czyli zupę z kapustą, grzybami i warzywami, kawałki mięsa przysmażone na patelni i ziemniaki z wody. Panie najczęściej wymieniały czerwony barszcz, pierogi z mięsem i placuszki ze śmietaną. Zupa rybna, nazywana w Rosji uchą, nie cieszy się aż taką popularnością, jak mogłoby się nam wydawać. Większość mężczyzn, gdy pytałem ich o uchę, odpowiadała, że lubi łowić ryby, ale nie lubi ich jeść.
Jednak ryby zajmują ważne miejsce na rosyjskim stole. W sklepach jest duży wybór ryb morskich, najczęściej wędzonych lub suszonych, rzadziej surowych. Nie możemy też zapominać o kawiorze. Ikra ryb jesiotrowatych i łososiowatych uważana jest za jedno z naturalnych bogactw Rosji. Podstawowy podział kawioru to oczywiście ten na czarny i czerwony kawior, ale rodzajów tego przysmaku jest wiele. Kawior czarny to ikra ryb jesiotrowatych. W Rosji za najszlachetniejszy uważa się kawior czarny z bieługi i siewrugi. Natomiast kawior czerwony to ikra ryb łososiowatych. Jest jeszcze kawior złocisty z pstrągów, ale ten wśród Rosjan nie cieszy się zbyt dużym powodzeniem. Kawior podawany jest na różne sposoby. Najczęściej jako dodatek do pszennych placuszków lub bułeczek z masłem.
Ciekawa jest historia kawioru. Otóż w XII w. rosyjscy chłopi mieli obowiązek dostarczania jesiotrów i łososi na pańskie stoły. Po oprawieniu ryb pozostawały wnętrzności i ikra. Okazało się, że ikra wrzucona do osolonego wrzątku nadaje się do jedzenia. Tak więc na początku kawior jedzono w chatach biedaków, a na pańskich stołach leżały tylko ryby. Dopiero car Iwan IV poznał się na smaku kawioru i wprowadził ten rarytas do swojego menu. Trzy wieki później Piotr I wprowadził monopol państwa na produkcję kawioru.
Również dziś produkcja kawioru jest ściśle kontrolowana przez państwo. Ikra czarna i czerwona stały się symbolami wykwintności i luksusu. Znaleźli się ludzie, którzy chcieli zbijać fortuny na produkcji kawioru, co doprowadziło do pojawienia się w Rosji mafii kawiorowych. Kłusowniczy połów jesiotrów i łososi spowodował drastyczne zmniejszenie się populacji tych ryb. Dlatego na początku XXI w. państwo wypowiedziało wojnę kłusownikom i przemytnikom. Jej konsekwencją są surowe przepisy celne, pozwalające na wywóz z Rosji jedynie 250 g kawioru. Większe ilości mogą przewozić przez granicę tylko firmy, które uzyskały specjalny certyfikat.
Przez wieki Rosjanie wierzyli, że jedzenie kawioru zapobiega chorobom, spowalnia procesy starzenia i wspomaga aktywność seksualną. Nie wiem, czy kawior ma właściwości afrodyzjaku, ale podzielam opinię sporej grupy mężczyzn, że Rosjanki potrafią być interesujące. Przeważnie chodzą ubrane tak, aby podkreślić wszystkie atrybuty kobiecości i przyciągnąć uwagę brzydszej płci.
Nie da się jednoznacznie określić typu urody rosyjskich dziewczyn. Przez wieki sama natura stworzyła w tej części świata niebezpieczną dla mężczyzn mieszankę wybuchową. Słowiańskie cechy z elementami tych typowych dla Orientu sprawiają, że panowie bywają bezbronni wobec czarującego uśmiechu i trzepotu długich rzęs. Rosjanki są świadome swojej urody i tego, że nic nie jest dane raz na zawsze. Pamiętam, jak na początku pracy w Moskwie dziwiłem się, że prawie każda znajoma Rosjanka opowiada mi o swoich wizytach w klubach fitnessu. Zastanawiałem się, kiedy one mają na to czas. Raz albo dwa razy w tygodniu zajęcia na siłowni, a w weekendy basen. To jest inwestycja na całe życie - tłumaczyły rozbawione, gdy wykazując się męską ignorancją, pytałem o cel takich zabiegów.
Któryś z rosyjskich publicystów słusznie zauważył, że Rosjanki mają trzy możliwości ułożenia sobie życia. Jedna to zdać się na ślepy los, ale wtedy istnieje niebezpieczeństwo, że utkną w małym mieszkanku z trójką dzieci i wiecznie niezadowolonym mężem. Druga to zdobycie jak najlepszego wykształcenia i rozpoczęcie samodzielnej kariery zawodowej. Trzecia wreszcie – to dobrze wyjść za mąż. W tych dwóch ostatnich przypadkach rzeczywiście uroda odgrywa niebagatelną rolę.
Rosjanki, jak większość kobiet na świecie, lubią kupować ubrania. Potrafią wydać ostatni grosz na drogie futro, nie wspomnę już o modnych butach czy sukience. Dużą wagę przywiązują do marki produktu. Z męskiego punktu widzenia wydanie ponad 2000 dolarów na torebkę zakrawa na szaleństwo. O takich zakupach oczywiście musi dowiedzieć się cały świat. Z tą dbałością o bycie modnym pół biedy jest latem, ale w środku zimy przy temperaturze -20 stopni Celsjusza widok biegnącej ulicą pani ubranej w kusą spódniczkę, szpileczki i cieniutkie futerko może przyprawiać o dreszcze.
Czymś normalnym jest w Rosji obdarowywanie kobiet upominkami. I nie chodzi tu wcale o pierścionek dla żony, kwiatek dla mamy czy bombonierkę dla znajomej. Mile widziane są praktyczne upominki: telefon komórkowy, sukienka, markowe kosmetyki albo… samochód. Co do panów starających się o względy pań – najlepiej, jeśli zapamiętają zasadę: Nie chcesz wydawać na mnie pieniędzy, nie zawracaj mi głowy. Daleki jestem od generalizowania, jednak to zjawisko jest do tego stopnia powszechne, że trudno o nim nie wspomnieć. Rosjanki tłumaczą, że mają praktyczne podejście do życia.
Ten pragmatyzm przejawia się też w poszukiwaniu męża. Kandydat powinien być przede wszystkim zamożny i opiekuńczy. Ponieważ w Rosji liczba kobiet znacznie przewyższa liczbę mężczyzn, oczywiste jest, że nie wszystkim paniom udaje się znaleźć tego idealnego. Dlatego tak wiele Rosjanek umieszcza swoje oferty matrymonialne na zagranicznych portalach. Twierdzą, że potrafią być wiernymi żonami, dobrymi matkami i doskonale gotują. Nie przejmują się też ewentualnymi różnicami kulturowymi czy barierą językową.
Duża dysproporcja w liczbie kobiet i mężczyzn negatywnie odbija się na życiu rodzinnym Rosjan. W praktyce co drugie rosyjskie małżeństwo rozpada się. To dość zaskakujące, jeśli wziąć pod uwagę wyniki sondaży dotyczących rosyjskiej rodziny. Otóż tylko 8% małżeństw twierdzi, że zawarło związek, kierując się względami materialnymi, a ponad 60% kobiet i mężczyzn wyznaje, że marzy o szczęśliwej rodzinie. Tak więc marzenia rozmijają się z rzeczywistością.
A jak przedstawiciele brzydszej płci w Rosji oceniają Rosjanki? Otóż Rosjanie mają bardzo dobre zdanie o swoich paniach, o czym świadczą chociażby opinie zamieszczane na forach internetowych. Mężczyźni twierdzą, że ich dziewczyny są ładne, zgrabne, silne pod każdym względem, zaradne, dobrze wykształcone i znają języki obce. Rosjanom nie przeszkadza jaskrawy makijaż, tak popularny wśród pań w Rosji, ani kuse spódniczki czy bardzo wysokie buty. Jednym słowem: Rosjanie doceniają swoje kobiety.
Dowodem może być taki oto obrazek: kilka lat temu 8 marca, w Dzień Kobiet, widziałem w Moskwie transparent z napisem: Kosmos, armia i… kobiety to duma naszego narodu. Ja sam w kosmos nie latałem, w rosyjskiej armii też nie służyłem, ale spacerując każdego dnia ulicami Moskwy, doceniam hojność natury, która podarowała temu miastu Swietłany, Jeleny i Katie.
W jego opinii powiedzenie pijesz jak Rosjanin mogli wymyślić tylko ci, którzy nie znają Polaków i Ukraińców. Żarty żartami, ale problem nadmiernego spożywania alkoholu urósł w Rosji do rangi państwowej. Jak jednak skutecznie walczyć z nadmiernym spożyciem alkoholu, gdy wódka jest w Rosji wszechobecna?
Wystarczy sięgnąć do nie tak odległej historii II wojny światowej. Czerwonoarmiści idący na front dostawali 100 gramów wódki. Nie ma chyba rosyjskiego filmu, w którym nie byłoby sceny picia wódki. Już car Mikołaj II próbował walczyć z nałogiem, wprowadzając prohibicję w czasie I wojny światowej. Także komuniści po Wielkiej Rewolucji Październikowej delegalizowali wódkę. Skutki tej decyzji były opłakane. Rozkwitło bimbrownictwo i nielegalny handel. Śladem swoich poprzedników poszedł też Michaił Gorbaczow, ogłaszając w 1985 r. prohibicję. Przepis ten jednak szybko wycofano, okazało się bowiem, że dochody ze sprzedaży alkoholu stanowią znaczną część budżetu państwa.
Złośliwi twierdzą, że zakaz sprzedaży wódki przyczynił się do upadku Związku Radzieckiego. Również władzom współczesnej Rosji przyszło zmierzyć się z problemem alkoholizmu. Oprócz organizacji społecznych i policji także prezydent Władimir Putin i premier Dmitrij Miedwiediew włączają się w kampanie na rzecz trzeźwości. To za ich rządów został wprowadzony zakaz reklamowania wódki i spacerowania po ulicach z butelką piwa w ręku. Przypomnę, że w krajach dawnego Związku Radzieckiego było to dość powszechne zjawisko. Nikogo nie dziwiły grupki nastolatków spacerujących alejkami parków i popijających piwo. Od kilku lat obowiązuje też w Rosji godzina prohibicyjna. W godzinach od 23.00 do 6.00 rano w żadnym sklepie nie można kupić nie tylko wódki czy wina, ale również piwa i napojów alkoholizowanych.
W Federacji Rosyjskiej prohibicji na razie nie ogłoszono, ale nadgorliwi urzędnicy podejmują wiele absurdalnych decyzji. Na początku 2013 r. w miasteczku Głazow na Uralu zlikwidowano pomnik wódki. Miejscowe władze uznały bowiem, że monument przedstawiający butelkę może naruszać przepisy o zakazie reklamy tego napoju. Nowemu duchowi trzeźwości patronuje w Rosji prezydent Władimir Putin, który uprawia sport i rzadko sięga po kieliszek. Czy jednak uda się Rosjanom skutecznie walczyć z alkoholizmem? To pokaże czas. Bo co prawda pomnika wódki już w Rosji nie ma, ale wciąż w Iżewsku, stolicy Udmurcji, stoi pomnik zakąski — pieroga z mięsem. Rosjanie pytają więc zgryźliwie: Skoro jest zakąska, to jak tu zakąszać na sucho? .
Od wódki przejdźmy właśnie do zakąsek. Pod tym względem w Rosji nic się nie zmienia od lat. Wciąż najpopularniejszą “zagrychą” są tu: wędzona słonina, czarny chleb, cebula i solone ogórki. Do tego dochodzą, mało popularne w Polsce, suszone ryby, krewetki i kalmary. W trakcie domowych przyjęć często podawane są pieczone kiełbaski i szaszłyki.
Na co dzień zresztą Rosjanie jedzą dużo mięsa. Z krótkiej sondy przeprowadzonej na ulicach Moskwy dowiedziałem się, że panowie w Rosji preferują na obiad szczi, czyli zupę z kapustą, grzybami i warzywami, kawałki mięsa przysmażone na patelni i ziemniaki z wody. Panie najczęściej wymieniały czerwony barszcz, pierogi z mięsem i placuszki ze śmietaną. Zupa rybna, nazywana w Rosji uchą, nie cieszy się aż taką popularnością, jak mogłoby się nam wydawać. Większość mężczyzn, gdy pytałem ich o uchę, odpowiadała, że lubi łowić ryby, ale nie lubi ich jeść.
Jednak ryby zajmują ważne miejsce na rosyjskim stole. W sklepach jest duży wybór ryb morskich, najczęściej wędzonych lub suszonych, rzadziej surowych. Nie możemy też zapominać o kawiorze. Ikra ryb jesiotrowatych i łososiowatych uważana jest za jedno z naturalnych bogactw Rosji. Podstawowy podział kawioru to oczywiście ten na czarny i czerwony kawior, ale rodzajów tego przysmaku jest wiele. Kawior czarny to ikra ryb jesiotrowatych. W Rosji za najszlachetniejszy uważa się kawior czarny z bieługi i siewrugi. Natomiast kawior czerwony to ikra ryb łososiowatych. Jest jeszcze kawior złocisty z pstrągów, ale ten wśród Rosjan nie cieszy się zbyt dużym powodzeniem. Kawior podawany jest na różne sposoby. Najczęściej jako dodatek do pszennych placuszków lub bułeczek z masłem.
Ciekawa jest historia kawioru. Otóż w XII w. rosyjscy chłopi mieli obowiązek dostarczania jesiotrów i łososi na pańskie stoły. Po oprawieniu ryb pozostawały wnętrzności i ikra. Okazało się, że ikra wrzucona do osolonego wrzątku nadaje się do jedzenia. Tak więc na początku kawior jedzono w chatach biedaków, a na pańskich stołach leżały tylko ryby. Dopiero car Iwan IV poznał się na smaku kawioru i wprowadził ten rarytas do swojego menu. Trzy wieki później Piotr I wprowadził monopol państwa na produkcję kawioru.
Również dziś produkcja kawioru jest ściśle kontrolowana przez państwo. Ikra czarna i czerwona stały się symbolami wykwintności i luksusu. Znaleźli się ludzie, którzy chcieli zbijać fortuny na produkcji kawioru, co doprowadziło do pojawienia się w Rosji mafii kawiorowych. Kłusowniczy połów jesiotrów i łososi spowodował drastyczne zmniejszenie się populacji tych ryb. Dlatego na początku XXI w. państwo wypowiedziało wojnę kłusownikom i przemytnikom. Jej konsekwencją są surowe przepisy celne, pozwalające na wywóz z Rosji jedynie 250 g kawioru. Większe ilości mogą przewozić przez granicę tylko firmy, które uzyskały specjalny certyfikat.
Przez wieki Rosjanie wierzyli, że jedzenie kawioru zapobiega chorobom, spowalnia procesy starzenia i wspomaga aktywność seksualną. Nie wiem, czy kawior ma właściwości afrodyzjaku, ale podzielam opinię sporej grupy mężczyzn, że Rosjanki potrafią być interesujące. Przeważnie chodzą ubrane tak, aby podkreślić wszystkie atrybuty kobiecości i przyciągnąć uwagę brzydszej płci.
Nie da się jednoznacznie określić typu urody rosyjskich dziewczyn. Przez wieki sama natura stworzyła w tej części świata niebezpieczną dla mężczyzn mieszankę wybuchową. Słowiańskie cechy z elementami tych typowych dla Orientu sprawiają, że panowie bywają bezbronni wobec czarującego uśmiechu i trzepotu długich rzęs. Rosjanki są świadome swojej urody i tego, że nic nie jest dane raz na zawsze. Pamiętam, jak na początku pracy w Moskwie dziwiłem się, że prawie każda znajoma Rosjanka opowiada mi o swoich wizytach w klubach fitnessu. Zastanawiałem się, kiedy one mają na to czas. Raz albo dwa razy w tygodniu zajęcia na siłowni, a w weekendy basen. To jest inwestycja na całe życie - tłumaczyły rozbawione, gdy wykazując się męską ignorancją, pytałem o cel takich zabiegów.
Któryś z rosyjskich publicystów słusznie zauważył, że Rosjanki mają trzy możliwości ułożenia sobie życia. Jedna to zdać się na ślepy los, ale wtedy istnieje niebezpieczeństwo, że utkną w małym mieszkanku z trójką dzieci i wiecznie niezadowolonym mężem. Druga to zdobycie jak najlepszego wykształcenia i rozpoczęcie samodzielnej kariery zawodowej. Trzecia wreszcie – to dobrze wyjść za mąż. W tych dwóch ostatnich przypadkach rzeczywiście uroda odgrywa niebagatelną rolę.
Rosjanki, jak większość kobiet na świecie, lubią kupować ubrania. Potrafią wydać ostatni grosz na drogie futro, nie wspomnę już o modnych butach czy sukience. Dużą wagę przywiązują do marki produktu. Z męskiego punktu widzenia wydanie ponad 2000 dolarów na torebkę zakrawa na szaleństwo. O takich zakupach oczywiście musi dowiedzieć się cały świat. Z tą dbałością o bycie modnym pół biedy jest latem, ale w środku zimy przy temperaturze -20 stopni Celsjusza widok biegnącej ulicą pani ubranej w kusą spódniczkę, szpileczki i cieniutkie futerko może przyprawiać o dreszcze.
Czymś normalnym jest w Rosji obdarowywanie kobiet upominkami. I nie chodzi tu wcale o pierścionek dla żony, kwiatek dla mamy czy bombonierkę dla znajomej. Mile widziane są praktyczne upominki: telefon komórkowy, sukienka, markowe kosmetyki albo… samochód. Co do panów starających się o względy pań – najlepiej, jeśli zapamiętają zasadę: Nie chcesz wydawać na mnie pieniędzy, nie zawracaj mi głowy. Daleki jestem od generalizowania, jednak to zjawisko jest do tego stopnia powszechne, że trudno o nim nie wspomnieć. Rosjanki tłumaczą, że mają praktyczne podejście do życia.
Ten pragmatyzm przejawia się też w poszukiwaniu męża. Kandydat powinien być przede wszystkim zamożny i opiekuńczy. Ponieważ w Rosji liczba kobiet znacznie przewyższa liczbę mężczyzn, oczywiste jest, że nie wszystkim paniom udaje się znaleźć tego idealnego. Dlatego tak wiele Rosjanek umieszcza swoje oferty matrymonialne na zagranicznych portalach. Twierdzą, że potrafią być wiernymi żonami, dobrymi matkami i doskonale gotują. Nie przejmują się też ewentualnymi różnicami kulturowymi czy barierą językową.
Duża dysproporcja w liczbie kobiet i mężczyzn negatywnie odbija się na życiu rodzinnym Rosjan. W praktyce co drugie rosyjskie małżeństwo rozpada się. To dość zaskakujące, jeśli wziąć pod uwagę wyniki sondaży dotyczących rosyjskiej rodziny. Otóż tylko 8% małżeństw twierdzi, że zawarło związek, kierując się względami materialnymi, a ponad 60% kobiet i mężczyzn wyznaje, że marzy o szczęśliwej rodzinie. Tak więc marzenia rozmijają się z rzeczywistością.
A jak przedstawiciele brzydszej płci w Rosji oceniają Rosjanki? Otóż Rosjanie mają bardzo dobre zdanie o swoich paniach, o czym świadczą chociażby opinie zamieszczane na forach internetowych. Mężczyźni twierdzą, że ich dziewczyny są ładne, zgrabne, silne pod każdym względem, zaradne, dobrze wykształcone i znają języki obce. Rosjanom nie przeszkadza jaskrawy makijaż, tak popularny wśród pań w Rosji, ani kuse spódniczki czy bardzo wysokie buty. Jednym słowem: Rosjanie doceniają swoje kobiety.
Dowodem może być taki oto obrazek: kilka lat temu 8 marca, w Dzień Kobiet, widziałem w Moskwie transparent z napisem: Kosmos, armia i… kobiety to duma naszego narodu. Ja sam w kosmos nie latałem, w rosyjskiej armii też nie służyłem, ale spacerując każdego dnia ulicami Moskwy, doceniam hojność natury, która podarowała temu miastu Swietłany, Jeleny i Katie.
Peron4.pl 2013-07-18
Matrioszka Rosja i Jastrząb
Nigdy nie byłam w Rosji. Nigdy nawet nie zbliżyłam się zbytnio do wschodniej granicy. Nie mogę jednak powiedzieć, że nie mam bladego pojęcia „jak tam jest” – sporo moich znajomych, a nawet rodzice w Rosji byli – krócej lub dłużej, ale byli. Książka „Matrioszka Rosja i Jastrząb” Macieja Jastrzębskiego poniekąd taką wizytę umożliwia. To, co na pewno w niej wyczujemy, to rzetelnie odtworzony rosyjski klimat.
Maciej Jastrzębski jest dziennikarzem Polskiego Radia, obecnie mieszkającym w Moskwie i przekazującym nam najważniejsze informacje dotyczące tamtejszych wydarzeń. Po przeczytaniu książki będzie też jasnym, że jest osobą bardzo Rosją zauroczoną i odczuwającą misję odarcia stereotypów na temat tego kraju, krążących po całej Polsce. Nie będę oceniała zaangażowania Jastrzębskiego ani tego, czy obraz Rosji, jaki nam przedstawił jest obiektywny. Muszę jednak przyznać, że sporo czasu spędził na przelewanie na karty książki usprawiedliwień i wytłumaczeń narodu Rosyjskiego. Pisze między innymi:
„Z badań przeprowadzonych w 2011 r. przez polski Instytut Spraw Publicznych wynika, że obraz naszego kraju w Rosji jest neutralny bądź umiarkowanie pozytywny. Znacząca grupa Rosjan nie wie niczego o Polsce. Wyraźną sympatię do nas deklaruje tylko 36% ankietowanych. Aż 58% respondentów chce, aby polsko-rosyjskie relacje koncentrowały się na teraźniejszości, a nie na przeszłości”
Niżej znajdujemy również następujący cytat: „Starszy mężczyzna, słysząc, że jestem dziennikarzem Polskiego Radia, wypalił do mikrofonu: „Ja was nie lubię, bo jesteście tacy nieokrzesani i wybuchowi”. Najpierw obraziłem się. Jednak w duchu przyznałem mojemu rozmówcy rację. Jesteśmy gwałtownikami, którzy ciągle mają do wszystkich pretensje. Sam zacząłem nawet dostrzegać zmęczenie moich rosyjskich przyjaciół, gdy kolejny raz z detalami wyjaśniałem im jakiś aspekt polsko-rosyjskiej historii”
Powyższe fragmenty pozostawię czytelnikom do interpretacji własnej.
Pominę kwestię tendencyjności, momentami nawet nutkę manipulacji, którą da się wyczuć z książki, ponieważ jest to odczucie subiektywne i zaprzeczające zapewnieniom dziennikarza o rzetelności i kompletności informacji zawartych w jego tekście. Z pewnością książka stanowi też uroczy obrazek naszego wielkiego, wschodniego sąsiada. Dzieło skonstruowane jest na podobieństwo tytułowej „Matrioszki” – najpierw czytamy trochę o samej Rosji, kraju „surowym”, widzianym oczami dziennikarza, który pojechał tam po raz pierwszy w 1991 roku, z rozdziału na rozdział stając się coraz bardziej wtajemniczonymi odbiorcami. Jest trochę historii, trochę wspomnień, trochę szczegółów z życia losowych bohaterów.
Potem zagłębiamy się bardziej w sam kraj – dowiadujemy się, dlaczego w sklepach i restauracjach można spotkać ludzi rozcierających sobie nosy, jak przeciętny Igoruszka radzi sobie z wysokimi cenami, ilu Polaków jest w Rosji i ile gatunków ryb w Bajkale, dlaczego Rosjanie stronią od polityki, czemu są uzależnieni od internetu i jaką kawę pijają, że szanują Jana Pawła II i liczą na to, że Papież Franciszek odwiedzi ich kraj. Dla osób fascynujących się kulturą Rosji książka ta stanowi atrakcyjną zdobycz i wspaniałą lekturę. Mnie, osobie średnio tematem zainteresowanej, czytało się ją mimo wszystko bardzo przyjemnie. Autor ma lekki, nieco publicystyczny styl, który czytelnika na pewno nie znudzi. Można nawet powiedzieć, że czyta się ją szybko i łakomie. Dodatkowo przyciąga uwagę piękne wydanie książki, autorstwa wydawnictwa Helion.
W mojej opinii pozycja ta może wywołać skrajne reakcje – miłośnikom Rosji może się bardzo spodobać, natomiast jej wrogom wydać się nierzetelna i ugrzeczniona. Ja sama utknęłam chyba gdzieś po środku. Każdy ma prawo do własnej refleksji na temat dzieła Jastrzębskiego – warto po nie sięgnąć choćby po to, by się do niego odpowiednio ustosunkować.
Maciej Jastrzębski jest dziennikarzem Polskiego Radia, obecnie mieszkającym w Moskwie i przekazującym nam najważniejsze informacje dotyczące tamtejszych wydarzeń. Po przeczytaniu książki będzie też jasnym, że jest osobą bardzo Rosją zauroczoną i odczuwającą misję odarcia stereotypów na temat tego kraju, krążących po całej Polsce. Nie będę oceniała zaangażowania Jastrzębskiego ani tego, czy obraz Rosji, jaki nam przedstawił jest obiektywny. Muszę jednak przyznać, że sporo czasu spędził na przelewanie na karty książki usprawiedliwień i wytłumaczeń narodu Rosyjskiego. Pisze między innymi:
„Z badań przeprowadzonych w 2011 r. przez polski Instytut Spraw Publicznych wynika, że obraz naszego kraju w Rosji jest neutralny bądź umiarkowanie pozytywny. Znacząca grupa Rosjan nie wie niczego o Polsce. Wyraźną sympatię do nas deklaruje tylko 36% ankietowanych. Aż 58% respondentów chce, aby polsko-rosyjskie relacje koncentrowały się na teraźniejszości, a nie na przeszłości”
Niżej znajdujemy również następujący cytat: „Starszy mężczyzna, słysząc, że jestem dziennikarzem Polskiego Radia, wypalił do mikrofonu: „Ja was nie lubię, bo jesteście tacy nieokrzesani i wybuchowi”. Najpierw obraziłem się. Jednak w duchu przyznałem mojemu rozmówcy rację. Jesteśmy gwałtownikami, którzy ciągle mają do wszystkich pretensje. Sam zacząłem nawet dostrzegać zmęczenie moich rosyjskich przyjaciół, gdy kolejny raz z detalami wyjaśniałem im jakiś aspekt polsko-rosyjskiej historii”
Powyższe fragmenty pozostawię czytelnikom do interpretacji własnej.
Pominę kwestię tendencyjności, momentami nawet nutkę manipulacji, którą da się wyczuć z książki, ponieważ jest to odczucie subiektywne i zaprzeczające zapewnieniom dziennikarza o rzetelności i kompletności informacji zawartych w jego tekście. Z pewnością książka stanowi też uroczy obrazek naszego wielkiego, wschodniego sąsiada. Dzieło skonstruowane jest na podobieństwo tytułowej „Matrioszki” – najpierw czytamy trochę o samej Rosji, kraju „surowym”, widzianym oczami dziennikarza, który pojechał tam po raz pierwszy w 1991 roku, z rozdziału na rozdział stając się coraz bardziej wtajemniczonymi odbiorcami. Jest trochę historii, trochę wspomnień, trochę szczegółów z życia losowych bohaterów.
Potem zagłębiamy się bardziej w sam kraj – dowiadujemy się, dlaczego w sklepach i restauracjach można spotkać ludzi rozcierających sobie nosy, jak przeciętny Igoruszka radzi sobie z wysokimi cenami, ilu Polaków jest w Rosji i ile gatunków ryb w Bajkale, dlaczego Rosjanie stronią od polityki, czemu są uzależnieni od internetu i jaką kawę pijają, że szanują Jana Pawła II i liczą na to, że Papież Franciszek odwiedzi ich kraj. Dla osób fascynujących się kulturą Rosji książka ta stanowi atrakcyjną zdobycz i wspaniałą lekturę. Mnie, osobie średnio tematem zainteresowanej, czytało się ją mimo wszystko bardzo przyjemnie. Autor ma lekki, nieco publicystyczny styl, który czytelnika na pewno nie znudzi. Można nawet powiedzieć, że czyta się ją szybko i łakomie. Dodatkowo przyciąga uwagę piękne wydanie książki, autorstwa wydawnictwa Helion.
W mojej opinii pozycja ta może wywołać skrajne reakcje – miłośnikom Rosji może się bardzo spodobać, natomiast jej wrogom wydać się nierzetelna i ugrzeczniona. Ja sama utknęłam chyba gdzieś po środku. Każdy ma prawo do własnej refleksji na temat dzieła Jastrzębskiego – warto po nie sięgnąć choćby po to, by się do niego odpowiednio ustosunkować.
Kulturawkrakowie.pl 2013-07-25
Matrioszka Rosja i Jastrząb
Nie wiem, ale chyba jest dobrze po północy. Na parapecie okna wychodzącego na loggię wyciągnął się Gandhi i śpi. Mikroskopijna czarna pantera z koloratką pod szyją na tle białego okna i białego parapetu, z czerwonymi pelargoniami w tle. Na kołdrze „Matrioszka Rosja i Jastrząb” Macieja Jastrzębskiego, niesamowita opowieść o Rosji radiowego korespondenta w Moskwie.
Lada dzień będzie pełnia i sen nie przychodzi, ratuję noc czytaniem. Skończyłam pierwszą część książki. Dostarcza mi nieoczekiwanych retrospekcji.
Nie, nie byłam nigdy w Rosji. Choć Rosję, tę z ZSRR ,poznałam pod koniec października 1999 r, jadąc na Litwę, do Kowna, na spotkanie samorządowców państw nadbałtyckich (7. Konferencję BSSSC).
Litwa była już samodzielnym państwem. Kiedy byłam w Kownie trafił w nią akurat wielki kryzys w finansach państwa, rząd podał się do dymisji. Mnie to mało raczej obchodziło, cały wolny czas poświęcałam na włóczenie się po mieście, pełnym kontrastów i niespodzianek, gdzie realia ancien regime z ZSRR splatały się z przedunijną współczesnością. I tu nieco tej dawnej Rosji zasmakowałam.
Prawdziwa konsumpcja jeszcze przede mną.
„Matrioszka Rosja…” jest dla mnie nie tyle przewodnikiem po Rosji, której nie widziałam, co przede wszystkim impulsem przypominającym mi pewne polsko-rosyjskie wzajemności, których doświadczam nieustannie.
W pierwszym rozdziale swojej niezwykłej książki Maciej Jastrzębski, przeprowadził mnie przez meandry najnowszej historii Rosji. O wielu opisywanych wydarzeniach nie wiedziałam, mało wiedziałam albo miałam opaczne informacje. Ta książka to dla mnie szalenie cenna lektura.
Autor opowiada o roli współczesnych rosyjskich oligarchów, padają nazwiska, a moja przewrotna pamięć wygrzebuje jakieś osobiste wspomnienia.
Pada nazwisko Olega Dieripaski z uwagą, ze jest współwłaścicielem koncernu aluminiowego Rusal, a ja przed oczami mam pełne magazyny i nabrzeża szczecińskiego portu, gdzie mnóstwo sztabek i rulonów aluminium eksportowanego z jego koncernu do naszego kraju.
Oglądałam je dosłownie parę tygodni temu, gdy byłam z wizytą w DB Port Szczecin, niemieckiego przeładowcy w szczecińskim porcie.
Kilka dni temu, podczas wycieczki po akwenach portowych z okazji IV Międzynarodowej Konferencji Inland Shipping 2013 widziałam je ponownie, tyle, że od strony wody. Aluminium Dieripaski przepięknie lśniło w słońcu na nabrzeżach i czekało na odbiór klientów. Rusal, Matrioszka Rosja, Dieripaska ...przemknęło mi przez myśl.
Podobnie było, gdy czytałam w "Matrioszce Rosji..." o Romanie Abramowiczu. Moja pamięć wygrzebała natychmiast obraz jego cudownego jachtu „Eclipse”. Widziałam go niecałe trzy lata temu w niemieckiej stoczni, w czasie podróży studyjnej ze szczecińskimi portowcami do Hamburga. Stał na nabrzeżu wyposażeniowym. Sięgnęłam po komórkę i zrobiłam zdjęcie. Trudno nie reagować na takie cudo.
Część druga „Matrioszki Rosji…” zaczyna się na Arbacie, a dla mnie Bułat Okudżawa i jego Arbat, to esencja Rosji. I znowu retrospekcja. Sporo lat temu, gdy dopiero co podłączyłam Internet, wypatrzyłam, że można przez Internet sprowadzić bezpośrednio z Rosji nagrania pieśni Okudżawy o Arbacie. Kosztowało to niewiele i po krótkim czasie otrzymałam oryginalny krążek CD z piosenkami o Arbacie, pochodzący z 2002 r. - "Muzyka arbackogo dwora.Piesni ob Arbatie", przeplatane wystąpieniami poety i barda.
Wstałam z łóżka z zamiarem poszukania płytki i odsłuchania tej ulubionej - „Arbat’, mój Arbat’…”.
Gandhi podniósł głowę i leniwie spoglądał na mnie, jego brat bliźniak czarno-biały …Putin, spał wyciągnięty na grzbiecie za moimi plecami, zakopany w kocu po czubek uszu. I nawet nie uchylił powieki.
Cichutko i delikatnie podniosłam się, by nie budzić kota i zaczęłam szukać płytki, niestety nie było jej na podorędziu, leży gdzieś w szpargałach w gabinecie, za późno by przewracać stertę papierów. Często towarzyszy mi w pracy i zapodziała się gdzieś w dokumentach i notatkach.
Poszukam rano...
Matrioszek nie mam, choć była okazja, by kupić oryginalne, rosyjskie w Szczecinie. Ale na pewno niebawem będą w moim posiadaniu.
Podobnie, jak dwa lata temu, tak i w tym roku, w Szczecinie, na początku sierpnia będzie zakończenie regat wielkich żaglowców z udziałem rosyjskich jednostek. Przypłynie „Kruzensztern”, „Mir” i inne. Nie wiem czy będzie „Siedow”, nie ma go na liście. Na tym przepięknym żaglowcu znalazłam dwa lata temu oryginalne matrioszki! Żałuję, że nie kupiłam ich wtedy. Mam nadzieję, że jeśli „Siedow” nie zawita do Szczecinie, to być może inny rosyjski żaglowiec w nie się zaopatrzy i będzie sprzedawał jako pamiątki. Tym razem okazji - nie przeoczę.
Lada dzień będzie pełnia i sen nie przychodzi, ratuję noc czytaniem. Skończyłam pierwszą część książki. Dostarcza mi nieoczekiwanych retrospekcji.
Nie, nie byłam nigdy w Rosji. Choć Rosję, tę z ZSRR ,poznałam pod koniec października 1999 r, jadąc na Litwę, do Kowna, na spotkanie samorządowców państw nadbałtyckich (7. Konferencję BSSSC).
Litwa była już samodzielnym państwem. Kiedy byłam w Kownie trafił w nią akurat wielki kryzys w finansach państwa, rząd podał się do dymisji. Mnie to mało raczej obchodziło, cały wolny czas poświęcałam na włóczenie się po mieście, pełnym kontrastów i niespodzianek, gdzie realia ancien regime z ZSRR splatały się z przedunijną współczesnością. I tu nieco tej dawnej Rosji zasmakowałam.
Prawdziwa konsumpcja jeszcze przede mną.
„Matrioszka Rosja…” jest dla mnie nie tyle przewodnikiem po Rosji, której nie widziałam, co przede wszystkim impulsem przypominającym mi pewne polsko-rosyjskie wzajemności, których doświadczam nieustannie.
W pierwszym rozdziale swojej niezwykłej książki Maciej Jastrzębski, przeprowadził mnie przez meandry najnowszej historii Rosji. O wielu opisywanych wydarzeniach nie wiedziałam, mało wiedziałam albo miałam opaczne informacje. Ta książka to dla mnie szalenie cenna lektura.
Autor opowiada o roli współczesnych rosyjskich oligarchów, padają nazwiska, a moja przewrotna pamięć wygrzebuje jakieś osobiste wspomnienia.
Pada nazwisko Olega Dieripaski z uwagą, ze jest współwłaścicielem koncernu aluminiowego Rusal, a ja przed oczami mam pełne magazyny i nabrzeża szczecińskiego portu, gdzie mnóstwo sztabek i rulonów aluminium eksportowanego z jego koncernu do naszego kraju.
Oglądałam je dosłownie parę tygodni temu, gdy byłam z wizytą w DB Port Szczecin, niemieckiego przeładowcy w szczecińskim porcie.
Kilka dni temu, podczas wycieczki po akwenach portowych z okazji IV Międzynarodowej Konferencji Inland Shipping 2013 widziałam je ponownie, tyle, że od strony wody. Aluminium Dieripaski przepięknie lśniło w słońcu na nabrzeżach i czekało na odbiór klientów. Rusal, Matrioszka Rosja, Dieripaska ...przemknęło mi przez myśl.
Podobnie było, gdy czytałam w "Matrioszce Rosji..." o Romanie Abramowiczu. Moja pamięć wygrzebała natychmiast obraz jego cudownego jachtu „Eclipse”. Widziałam go niecałe trzy lata temu w niemieckiej stoczni, w czasie podróży studyjnej ze szczecińskimi portowcami do Hamburga. Stał na nabrzeżu wyposażeniowym. Sięgnęłam po komórkę i zrobiłam zdjęcie. Trudno nie reagować na takie cudo.
Część druga „Matrioszki Rosji…” zaczyna się na Arbacie, a dla mnie Bułat Okudżawa i jego Arbat, to esencja Rosji. I znowu retrospekcja. Sporo lat temu, gdy dopiero co podłączyłam Internet, wypatrzyłam, że można przez Internet sprowadzić bezpośrednio z Rosji nagrania pieśni Okudżawy o Arbacie. Kosztowało to niewiele i po krótkim czasie otrzymałam oryginalny krążek CD z piosenkami o Arbacie, pochodzący z 2002 r. - "Muzyka arbackogo dwora.Piesni ob Arbatie", przeplatane wystąpieniami poety i barda.
Wstałam z łóżka z zamiarem poszukania płytki i odsłuchania tej ulubionej - „Arbat’, mój Arbat’…”.
Gandhi podniósł głowę i leniwie spoglądał na mnie, jego brat bliźniak czarno-biały …Putin, spał wyciągnięty na grzbiecie za moimi plecami, zakopany w kocu po czubek uszu. I nawet nie uchylił powieki.
Cichutko i delikatnie podniosłam się, by nie budzić kota i zaczęłam szukać płytki, niestety nie było jej na podorędziu, leży gdzieś w szpargałach w gabinecie, za późno by przewracać stertę papierów. Często towarzyszy mi w pracy i zapodziała się gdzieś w dokumentach i notatkach.
Poszukam rano...
Matrioszek nie mam, choć była okazja, by kupić oryginalne, rosyjskie w Szczecinie. Ale na pewno niebawem będą w moim posiadaniu.
Podobnie, jak dwa lata temu, tak i w tym roku, w Szczecinie, na początku sierpnia będzie zakończenie regat wielkich żaglowców z udziałem rosyjskich jednostek. Przypłynie „Kruzensztern”, „Mir” i inne. Nie wiem czy będzie „Siedow”, nie ma go na liście. Na tym przepięknym żaglowcu znalazłam dwa lata temu oryginalne matrioszki! Żałuję, że nie kupiłam ich wtedy. Mam nadzieję, że jeśli „Siedow” nie zawita do Szczecinie, to być może inny rosyjski żaglowiec w nie się zaopatrzy i będzie sprzedawał jako pamiątki. Tym razem okazji - nie przeoczę.
sophico21.blogspot.com Zofia Bąbczyńska-Jelonek, 2013-07-19