Recenzje
Może (morze) wróci
Pisałam wczoraj o postapokaliptycznej wizji świata, jaką przedstawiają nam pisarze zajmujący się fantastyką w ramach Uniwersum Metro 2033. Bartek Sabela nie przejawia zapędów do pisania powieści fantastycznych, a jednak czytając jego relację z podróży do Uzbekistanu człowiek ma wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę, a wszystko to, o czym pisze Sabela, to tylko koszmarne zwidy i chora wyobraźnia.
Autor reportażu nie jest podróżnikiem, a przynajmniej nie był nim zanim wyruszył na wschód. W podróż do Uzbekistanu wyruszył zainspirowany artykułem i fotografią w prasie. Na zdjęciu, które tak poruszyło autora, widniało Morze Aralskie, a raczej to, co z niego pozostało. W pustynnym piachu stał wrak statku, a tuż obok niego pasły się wielbłądy. Pewnie wielu z Was wie, że na skutek idiotycznej i krótkowzrocznej polityki gospodarczej w Uzbekistanie doszło do katastrofy ekologicznej na niespotykaną skalę. Komunistyczni przywódcy ZSRR zamarzyli sobie o zbudowaniu ekonomicznej potęgi kraju opartej na uprawie bawełny. Nieważne, że to kraj pustynny, ubogi w rzeki i zbiorniki wodne. Aby nawodnić pola byle jak poprowadzono kanały odprowadzające wodę zasilającą jezioro zwane Morzem Aralskim. Ta decyzja doprowadziła do dramatycznego krachu - ludzie pracujący przy połowie i przetwórstwie ryb stracili miejsca pracy, miasta zaczęły się wyludniać, zniknęły ważne ekosystemy, wymarły liczne gatunki zwierząt. Sabela zastał w Uzbekistanie krajobraz po najprawdziwszej apokalipsie.
Autor nie skupia się jednie na Morzu Aralskim, lecz przedstawia także inne miejsca i ludzi, których spotkał podczas samotnej podróży przez bezkresne bezdroża Uzbekistanu. A droga wiodła go przez Taszkent - smutny, betonowy i na pokaz, Samarkandę, piękne zabytkowe miasto leżące na Jedwabnym Szlaku, Bucharę z jej licznymi medresami i meczetami. Im dalej jechał, im bliżej znajdował się tego, co pozostało po Morzu Aralskim, tym biedniejsze napotykał wsie, ale też serdecznych ludzi. Ich otwartość sprawiła, że z podróży przywiózł nie tylko piękne fotografie i wspomnienia, zmienił także sposób patrzenia na wschód.
Zaznaczyłam sobie taki oto fragment, który daje dużo do myślenia:
"Człowiek z Zachodu wrzucony we wschodnią rzeczywistość musi się pozbyć wszelkich stereotypów, uprzedzeń i przyzwyczajeń. I przede wszystkim pokonać swoją nieufność. Wyzbyć się tego paskudnego poczucia, że każdy na pewno chce go oszukać. Lub okraść. Albo co najmniej naciągnąć. O ironio, boimy się, że ktoś nas naciągnie na 2 zł 58 gr na bazarze, a w domu, w Europie, codziennie jesteśmy naciągani na grube tysiące przez banki, instytucje, korporacje. Boimy się zjeść szaszłyk na targu, bo brudno i niehigienicznie, a u siebie ze spokojnym sumieniem chodzimy do McDonalda. Obrazy Wschodu, zwłaszcza krajów islamskich, rozpowszechnianie przez media, napawają lękiem. (...) Wszystko to okazuje się oczywiście bzdurą. Nigdzie chyba nie doznamy tak wielkiej otwartości, bezinteresownej życzliwości i gościnności jak w tych krajach."
Pięknie się czytało tę książkę, ponieważ jest szczera. Refleksje na temat odwiedzanych miejsc, przeplatane są anegdotami i opowieściami wywołującymi uśmiech. Reportaż ilustrowany jest mnóstwem fotografii, które tak jak lubię, są podpisane i znajdują się przy fragmencie, który ilustrują. Ta książka otwiera oczy na wiele aspektów życia, począwszy od tego jakie lęki przed nieznanym drzemią w naszych głowach, po bogactwo kulturalne wschodu, aż po ubóstwo wyobraźni polityków pragnących wycisnąć z ziemi wszystko to, co może przynieść im korzyść. Chociaż nigdy nie byłam w okolicach Morza Aralskiego, odczuwam smutek, że już go nie ma i że tak piękne miejsce zostało potraktowane instrumentalnie i z najwyższym okrucieństwem.
Cudna książka! Pięknie wydana. Nie przegapcie!
Autor reportażu nie jest podróżnikiem, a przynajmniej nie był nim zanim wyruszył na wschód. W podróż do Uzbekistanu wyruszył zainspirowany artykułem i fotografią w prasie. Na zdjęciu, które tak poruszyło autora, widniało Morze Aralskie, a raczej to, co z niego pozostało. W pustynnym piachu stał wrak statku, a tuż obok niego pasły się wielbłądy. Pewnie wielu z Was wie, że na skutek idiotycznej i krótkowzrocznej polityki gospodarczej w Uzbekistanie doszło do katastrofy ekologicznej na niespotykaną skalę. Komunistyczni przywódcy ZSRR zamarzyli sobie o zbudowaniu ekonomicznej potęgi kraju opartej na uprawie bawełny. Nieważne, że to kraj pustynny, ubogi w rzeki i zbiorniki wodne. Aby nawodnić pola byle jak poprowadzono kanały odprowadzające wodę zasilającą jezioro zwane Morzem Aralskim. Ta decyzja doprowadziła do dramatycznego krachu - ludzie pracujący przy połowie i przetwórstwie ryb stracili miejsca pracy, miasta zaczęły się wyludniać, zniknęły ważne ekosystemy, wymarły liczne gatunki zwierząt. Sabela zastał w Uzbekistanie krajobraz po najprawdziwszej apokalipsie.
Autor nie skupia się jednie na Morzu Aralskim, lecz przedstawia także inne miejsca i ludzi, których spotkał podczas samotnej podróży przez bezkresne bezdroża Uzbekistanu. A droga wiodła go przez Taszkent - smutny, betonowy i na pokaz, Samarkandę, piękne zabytkowe miasto leżące na Jedwabnym Szlaku, Bucharę z jej licznymi medresami i meczetami. Im dalej jechał, im bliżej znajdował się tego, co pozostało po Morzu Aralskim, tym biedniejsze napotykał wsie, ale też serdecznych ludzi. Ich otwartość sprawiła, że z podróży przywiózł nie tylko piękne fotografie i wspomnienia, zmienił także sposób patrzenia na wschód.
Zaznaczyłam sobie taki oto fragment, który daje dużo do myślenia:
"Człowiek z Zachodu wrzucony we wschodnią rzeczywistość musi się pozbyć wszelkich stereotypów, uprzedzeń i przyzwyczajeń. I przede wszystkim pokonać swoją nieufność. Wyzbyć się tego paskudnego poczucia, że każdy na pewno chce go oszukać. Lub okraść. Albo co najmniej naciągnąć. O ironio, boimy się, że ktoś nas naciągnie na 2 zł 58 gr na bazarze, a w domu, w Europie, codziennie jesteśmy naciągani na grube tysiące przez banki, instytucje, korporacje. Boimy się zjeść szaszłyk na targu, bo brudno i niehigienicznie, a u siebie ze spokojnym sumieniem chodzimy do McDonalda. Obrazy Wschodu, zwłaszcza krajów islamskich, rozpowszechnianie przez media, napawają lękiem. (...) Wszystko to okazuje się oczywiście bzdurą. Nigdzie chyba nie doznamy tak wielkiej otwartości, bezinteresownej życzliwości i gościnności jak w tych krajach."
Pięknie się czytało tę książkę, ponieważ jest szczera. Refleksje na temat odwiedzanych miejsc, przeplatane są anegdotami i opowieściami wywołującymi uśmiech. Reportaż ilustrowany jest mnóstwem fotografii, które tak jak lubię, są podpisane i znajdują się przy fragmencie, który ilustrują. Ta książka otwiera oczy na wiele aspektów życia, począwszy od tego jakie lęki przed nieznanym drzemią w naszych głowach, po bogactwo kulturalne wschodu, aż po ubóstwo wyobraźni polityków pragnących wycisnąć z ziemi wszystko to, co może przynieść im korzyść. Chociaż nigdy nie byłam w okolicach Morza Aralskiego, odczuwam smutek, że już go nie ma i że tak piękne miejsce zostało potraktowane instrumentalnie i z najwyższym okrucieństwem.
Cudna książka! Pięknie wydana. Nie przegapcie!
agaczyta.blox.pl agnieszka_kalus, 2013-08-03
Cypherpunks. Wolność i przyszłość internetu
Zdecydowanie przerost treści nad formą. Manifest najbardziej znanego aktywisty i bojownika o wolność cyberprzestrzeni jest mało rewolucyjny. Assange ujawnia sporo nieznanych faktów o powszechnej inwigilacji w sieci, ale robi to w sposób mało przekonujący. Zarówno jemu jak i pozostałym współautorom książki trudno odmówić wiedzy i kwalifikacji, ale umiejętności przekazania wiedzy już tak. Hermetyczny język, nadużywanie specjalistycznego słownictwa to wszystko kładzie się cieniem i obniża wartość "Cyperphunks"
Książka stanowi zapis rozmów Assange’a z kluczowymi postaciami środowiska „cypherpunks” czyli ruchu ruchu promującego powszechne korzystanie z kryptografii jako sposobu na zabezpieczenie sieciowej wolnej przed zaciekłym atakiem instytucji rządowych i korporacji polującej na nasze dane.
Strategiczna inwigilacja
„Cyperpunks” przynosi wiele smutnych refleksji. Otwiera oczy na kilka bardzo niepokojących zjawisk. Przede wszystkim na powszechną praktykę rejestrowania całości naszej sieciowej aktywności na wszelki wypadek. Dane rejestrują rządy, wojsko, służby wywiadowcze i korporacje. Dzięki wykorzystaniu najnowszych osiągnięć techniki zbieranie i magazynowanie olbrzymich ilości danych stało się w XXI wieku łatwe, proste i niespecjalnie kosztowne.
Myślisz, że to Cię nie dotyczy Amerykańska NSA (Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego) bez problemu wyciągała dane od Facebooka, Google lub AT&T. Zwykle w ilościach hurtowych. Inne równie demokratyczne kraje zachowywały się podobnie.
Prywatność w internecie nie istnieje
Prywatność w sieci dawno temu stała się fikcją. Króluje tzw. „strategiczna inwigilacja”. To po prostu „przechwytywanie wszystkiego co transmitują satelity komunikacyjne, i wszystkiego co przechodzi przez włókna optyczne”.
Po co to robić „Bo nigdy nie wiadomo, kto okaże się podejrzany”. Najważniejszym uzasadnieniem dla praktyk inwigilacyjnych jest przecież ochrona ludzi przed tzw. „czwórką jeźdźców Apokalipsy” (terroryzm, pornografia dziecięca, pranie pieniędzy, handel narkotykami).
Po wydarzeniach 11 września, atakach w Londynie i Madrycie ludzie bez cienia wahania zrezygnowali z prywatności i paru innych demokratycznych swobód. W hierarchii wartości wyżej postawili bezpieczeństwo, co raczej nie jest wielkim zaskoczeniem. Szkoda tylko, że zamiast palec oddaliśmy od razu naszym nadzorcom obydwie ręce.
Metadane mają głos
Argument o „czterech jeźdźcach Apokalipsy” stracił siłę nośną Nasi nadzorcy od razu przygotowali wymówkę, iż tak naprawdę zapisują i kontrolują głównie nie samą treść komunikacji, ale tzw. „metadane” („dane o danych”. Czym są metadane Posłużmy się przykładem zwykłego e-maila.
Treść e-maila to dane. Metadane to wszystkie informacje związane z e-mailem. Kto go wysłał Kiedy Na jaki adres Z jakiego adresu IP Kto go otrzymał Niby nic wielkiego, ale dysponując przyzwoitym oprogramowaniem analitycznym metadane stają się zwykłymi danymi. Na ich podstawie bez problemy można odtworzyć np. sieć kontaktów inwigilowanej osoby.
Czytać czy nie czytać
Sporo napisałem już o samej treści książki, która ukazała się w wydawnictwie OnePress. Wróćmy zatem do początku. Dlaczego książka Assange’a jest w mojej opinii lekko rozczarowująca O hermetycznym języku już wspominałem. Kolejna kwestia to skrzywiony obraz świata odmalowany w książce.
Skrajna nieufność autorów do systemów sprawowania władzy i państwa w szczególności za bardzo pachniała mi momentami anarchizmem. Za mocno skręcała w kierunku tzw. „teorii spiskowych”.
Zastrzegam oczywiście, że to moja subiektywna opinia. Warto sprawdzić czy mam rację i sięgnąć po książkę. Na pewno nie jest to najłatwiejsza lektura. Kto jednak powiedział, że w życiu wszystko musi przychodzić łatwo Droga do wiedzy jest niekiedy niezwykle wyboista.
Książka stanowi zapis rozmów Assange’a z kluczowymi postaciami środowiska „cypherpunks” czyli ruchu ruchu promującego powszechne korzystanie z kryptografii jako sposobu na zabezpieczenie sieciowej wolnej przed zaciekłym atakiem instytucji rządowych i korporacji polującej na nasze dane.
Strategiczna inwigilacja
„Cyperpunks” przynosi wiele smutnych refleksji. Otwiera oczy na kilka bardzo niepokojących zjawisk. Przede wszystkim na powszechną praktykę rejestrowania całości naszej sieciowej aktywności na wszelki wypadek. Dane rejestrują rządy, wojsko, służby wywiadowcze i korporacje. Dzięki wykorzystaniu najnowszych osiągnięć techniki zbieranie i magazynowanie olbrzymich ilości danych stało się w XXI wieku łatwe, proste i niespecjalnie kosztowne.
Myślisz, że to Cię nie dotyczy Amerykańska NSA (Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego) bez problemu wyciągała dane od Facebooka, Google lub AT&T. Zwykle w ilościach hurtowych. Inne równie demokratyczne kraje zachowywały się podobnie.
Prywatność w internecie nie istnieje
Prywatność w sieci dawno temu stała się fikcją. Króluje tzw. „strategiczna inwigilacja”. To po prostu „przechwytywanie wszystkiego co transmitują satelity komunikacyjne, i wszystkiego co przechodzi przez włókna optyczne”.
Po co to robić „Bo nigdy nie wiadomo, kto okaże się podejrzany”. Najważniejszym uzasadnieniem dla praktyk inwigilacyjnych jest przecież ochrona ludzi przed tzw. „czwórką jeźdźców Apokalipsy” (terroryzm, pornografia dziecięca, pranie pieniędzy, handel narkotykami).
Po wydarzeniach 11 września, atakach w Londynie i Madrycie ludzie bez cienia wahania zrezygnowali z prywatności i paru innych demokratycznych swobód. W hierarchii wartości wyżej postawili bezpieczeństwo, co raczej nie jest wielkim zaskoczeniem. Szkoda tylko, że zamiast palec oddaliśmy od razu naszym nadzorcom obydwie ręce.
Metadane mają głos
Argument o „czterech jeźdźcach Apokalipsy” stracił siłę nośną Nasi nadzorcy od razu przygotowali wymówkę, iż tak naprawdę zapisują i kontrolują głównie nie samą treść komunikacji, ale tzw. „metadane” („dane o danych”. Czym są metadane Posłużmy się przykładem zwykłego e-maila.
Treść e-maila to dane. Metadane to wszystkie informacje związane z e-mailem. Kto go wysłał Kiedy Na jaki adres Z jakiego adresu IP Kto go otrzymał Niby nic wielkiego, ale dysponując przyzwoitym oprogramowaniem analitycznym metadane stają się zwykłymi danymi. Na ich podstawie bez problemy można odtworzyć np. sieć kontaktów inwigilowanej osoby.
Czytać czy nie czytać
Sporo napisałem już o samej treści książki, która ukazała się w wydawnictwie OnePress. Wróćmy zatem do początku. Dlaczego książka Assange’a jest w mojej opinii lekko rozczarowująca O hermetycznym języku już wspominałem. Kolejna kwestia to skrzywiony obraz świata odmalowany w książce.
Skrajna nieufność autorów do systemów sprawowania władzy i państwa w szczególności za bardzo pachniała mi momentami anarchizmem. Za mocno skręcała w kierunku tzw. „teorii spiskowych”.
Zastrzegam oczywiście, że to moja subiektywna opinia. Warto sprawdzić czy mam rację i sięgnąć po książkę. Na pewno nie jest to najłatwiejsza lektura. Kto jednak powiedział, że w życiu wszystko musi przychodzić łatwo Droga do wiedzy jest niekiedy niezwykle wyboista.
jaceklipski.pl jacek Lipski, 2013-08-06
Matrioszka Rosja i Jastrząb
Była tam zawsze. W kartonie pełnym zabawek. Intensywnie kolorowa, interesująca. Moja pierwsza matrioszka.
Wydaje mi się, że poznawanie Rosji w jakimś sensie przypomina otwieranie matrioszki. Pierwsza lalka jest duża, kolorowa i przykuwa naszą uwagę. Druga jest nieco mniejsza, widać subtelne zmiany różniące ją od tej pierwszej. Trzecia może wydawać nam się brzydka, a czwarta zachwyci nas urodą. Na piątą nie zwrócimy uwagi, ale szóstą będziemy oglądać z wielkim zainteresowaniem. I tak, aż do ostatniej najmniejszej laleczki, która jest naga, bez wizerunków i ozdób. Niektórzy nazywają ją „duszą matrioszki”. Poznając Rosję, również odkrywamy jej kolejne warstwy. Nie każda z odsłon wywołuje nasz entuzjazm.
Podobnie było i z moim Rosji poznawaniem – zaczęło się od drewnianej laleczki, a potem przyszedł ogromny głód wiedzy na jej temat, który z czasem przerodził się w rusofilstwo. Dlatego przyznam szczerze i od razu – Matrioszkę Rosję rekomendowałabym osobom, których zaciekawienie tym krajem dopiero się zaczyna i wiedzą mało, bądź niemal nic. Jest to bowiem zbiór dość luźnych myśli, a nawet mikroesejów dotyczących najprzeróżniejszych kwestii. Jastrzębski pisze o historii, jedzeniu, polityce, tradycji, architekturze i kobietach, czyli niemal o wszystkim. Pisze jednak dość ogólnikowo i symbolicznie – Matrioszka Rosja zachęca tym samym do dalszych poszukiwań. Autor opowiada o swojej fascynacji ciekawie, z sercem i zupełnie szczerze. Nie jest bezkrytycznie zakochany w kraju, w którym przyszło mu pracować. Brakowało mi jednak swoistego zmysłu obserwacji, gdyż nie brakuje odtwórczości w pisaniu Macieja Jastrzębskiego.
Wiele jest ciekawostek, które być może swoim stylem przypominają przewodnik turystyczny, ale sprawiają, że lektura jest bardzo satysfakcjonująca. Trudno jest się obecnie przebić w polskim reportażu, ta dziedzina literatury miewa się u nas wyjątkowo dobrze. Dlatego może i Matrioszka Rosja nie jest typowym przedstawicielem tego gatunku – poznajemy Rosję inaczej, niż chociażby Czechy u Mariusza Szczygła, czy Turcję u Witolda Szabłowskiego. Otrzymujemy jednak obraz dość konkretny, przekrojowy i wciągający. Mnogość poruszanych wątków napędza książkę i sprawia, że Matrioszkę Rosję czyta się niemal błyskawicznie.
Ciekawym zabiegiem było wprowadzenie mentora Borysa – konserwatora sztuki, który wprowadza Macieja Jastrzębskiego w rosyjski świat. Początkowo opowiada jedynie o Kremlu, później jednak wyznaje tajemnicę, której strzegł wiele lat. Mowa o kopalni diamentów nad rzeką Popigaj w Kraju Krasnojarskim. Złoża, które tam się znajdują według szacunków ekspertów miałyby starczyć na najbliższe trzy tysiące lat. Wątek ciekawy, jeden z wielu niewyjaśnionych, których niemało w Rosji.
Zachęcam do wrzucenia Matrioszki Rosji do wakacyjnego plecaka. Odkrywanie kraju to nie tylko poznawanie zabytków, ale obserwacja zwykłych zjadaczy chleba, poznawanie historii z ich punktu widzenia oraz próbowanie lokalnych potraw z ich talerzy. Tak właśnie robił Maciej Jastrzębski, a że zrobił to przyzwoicie, to z czystym sumieniem polecam.
Wydaje mi się, że poznawanie Rosji w jakimś sensie przypomina otwieranie matrioszki. Pierwsza lalka jest duża, kolorowa i przykuwa naszą uwagę. Druga jest nieco mniejsza, widać subtelne zmiany różniące ją od tej pierwszej. Trzecia może wydawać nam się brzydka, a czwarta zachwyci nas urodą. Na piątą nie zwrócimy uwagi, ale szóstą będziemy oglądać z wielkim zainteresowaniem. I tak, aż do ostatniej najmniejszej laleczki, która jest naga, bez wizerunków i ozdób. Niektórzy nazywają ją „duszą matrioszki”. Poznając Rosję, również odkrywamy jej kolejne warstwy. Nie każda z odsłon wywołuje nasz entuzjazm.
Podobnie było i z moim Rosji poznawaniem – zaczęło się od drewnianej laleczki, a potem przyszedł ogromny głód wiedzy na jej temat, który z czasem przerodził się w rusofilstwo. Dlatego przyznam szczerze i od razu – Matrioszkę Rosję rekomendowałabym osobom, których zaciekawienie tym krajem dopiero się zaczyna i wiedzą mało, bądź niemal nic. Jest to bowiem zbiór dość luźnych myśli, a nawet mikroesejów dotyczących najprzeróżniejszych kwestii. Jastrzębski pisze o historii, jedzeniu, polityce, tradycji, architekturze i kobietach, czyli niemal o wszystkim. Pisze jednak dość ogólnikowo i symbolicznie – Matrioszka Rosja zachęca tym samym do dalszych poszukiwań. Autor opowiada o swojej fascynacji ciekawie, z sercem i zupełnie szczerze. Nie jest bezkrytycznie zakochany w kraju, w którym przyszło mu pracować. Brakowało mi jednak swoistego zmysłu obserwacji, gdyż nie brakuje odtwórczości w pisaniu Macieja Jastrzębskiego.
Wiele jest ciekawostek, które być może swoim stylem przypominają przewodnik turystyczny, ale sprawiają, że lektura jest bardzo satysfakcjonująca. Trudno jest się obecnie przebić w polskim reportażu, ta dziedzina literatury miewa się u nas wyjątkowo dobrze. Dlatego może i Matrioszka Rosja nie jest typowym przedstawicielem tego gatunku – poznajemy Rosję inaczej, niż chociażby Czechy u Mariusza Szczygła, czy Turcję u Witolda Szabłowskiego. Otrzymujemy jednak obraz dość konkretny, przekrojowy i wciągający. Mnogość poruszanych wątków napędza książkę i sprawia, że Matrioszkę Rosję czyta się niemal błyskawicznie.
Ciekawym zabiegiem było wprowadzenie mentora Borysa – konserwatora sztuki, który wprowadza Macieja Jastrzębskiego w rosyjski świat. Początkowo opowiada jedynie o Kremlu, później jednak wyznaje tajemnicę, której strzegł wiele lat. Mowa o kopalni diamentów nad rzeką Popigaj w Kraju Krasnojarskim. Złoża, które tam się znajdują według szacunków ekspertów miałyby starczyć na najbliższe trzy tysiące lat. Wątek ciekawy, jeden z wielu niewyjaśnionych, których niemało w Rosji.
Zachęcam do wrzucenia Matrioszki Rosji do wakacyjnego plecaka. Odkrywanie kraju to nie tylko poznawanie zabytków, ale obserwacja zwykłych zjadaczy chleba, poznawanie historii z ich punktu widzenia oraz próbowanie lokalnych potraw z ich talerzy. Tak właśnie robił Maciej Jastrzębski, a że zrobił to przyzwoicie, to z czystym sumieniem polecam.
Peron4.pl Anna Kubacka, 2013-08-05
Matrioszka Rosja i Jastrząb
Poznawanie Rosji to jak zabawa matrioszką, czy też obieranie cebuli – każda kolejna warstwa ukazuje kolejne szczegóły i przykuwa wzrok. Każda kolejna warstwa pokazuje coś innego – jedna zachwyca, inna odrzuca, na inną w ogóle nie zwracamy uwagi. Tak wygląda Rosja, którą przybliża nam Maciej Jastrzębski, wieloletni korespondent Polskiego Radia w Moskwie - Rosja nieznana.
„Rosji nie da się ogarnąć rozumem — w Rosję trzeba wierzyć”.
Wielu z nas pamięta czasy Związku Radzieckiego i tak kojarzy Rosję. Jednak teraz każda z republik tworzy odrębne państwo. Czasy się zmieniają, ale kultura i mentalność ludzi często pozostają niezmienione. Przeszłość i dawna wizja Rosji wpływają na nasz osąd. Ciągle pamiętamy opowieści o zesłaniach na Sybir, ciężkim życiu, dobrodziejstwach Armii Radzieckiej i rządowemu zakłamaniu.
Rosja nadal pozostaje krajem z wieloma sekretami, tajemniczym i mało znanym. Krajem wielu przeciwieństw – z jednej strony mamy bogatych oligarchów, a z drugiej szereg klepiących biedę ludzi żyjących w straszliwych warunkach. Mamy wykształconych Rosjan i wiejską ciemnotę. Wreszcie mamy nowoczesne, pełne życia dzielnice wypełnione sławnymi i bogatymi, ale również połacie ziemi, gdzie ciężko spotkać człowieka – zimne i nieprzyjazne.
Maciej Jastrzębski pokazuje nam stopniowo etapy rozwoju i zmian, jakie następowały w Rosji, przybliża nam religię i kulturę tego kraju. Pokazuje problemy, z jakimi muszą radzić sobie jej mieszkańcy, ale również pokazuje jej pozytywy. Rosja to dziwny kraj, pomimo sprzeczności, urokliwy i intrygujący.
Maciej Jastrzębski ma lekkie pióro, przez co jego opowieść czyta się z przyjemnością. Nie zanudza, nie zarzuca nas suchymi faktami, tylko opowiada – ciekawie jak bajarz. Ta lekkość sprawia, że książkę czyta się jak dobrą powieść, z przyjemnością i ciekawością. Czytelnik dowiaduje się wielu niezwykle ciekawych rzeczy, wiele spraw wydaje się jaśniejszych i bardziej zrozumiałych, a Rosja zaczyna zachwycać i przyciągać. Brakowało mi bardzo zdjęć w tej książce, jako dodatkowej ilustracji tekstu. Wyobraźnia to jedno, a dokumentacja zdjęciowa to coś zupełnie innego. Szkoda również, że niektóre tematy ważne dla Polaków są przedstawione pobieżnie, m.in. sprawa Smoleńska. Autor skupił się na zaprezentowaniu Rosji z pozytywnej strony, a negatywy zostały zaledwie zasygnalizowane, bez oceniania i głębszej analizy. Jednak mimo wszystko, nabrałam ochoty, aby zwiedzić ten kraj i na własne oczy przekonać się, jaki jest. Jeśli chcecie porównać swoją wizję i wyobrażenie Rosji z realem – polecam tę książkę!
„Rosji nie da się ogarnąć rozumem — w Rosję trzeba wierzyć”.
Wielu z nas pamięta czasy Związku Radzieckiego i tak kojarzy Rosję. Jednak teraz każda z republik tworzy odrębne państwo. Czasy się zmieniają, ale kultura i mentalność ludzi często pozostają niezmienione. Przeszłość i dawna wizja Rosji wpływają na nasz osąd. Ciągle pamiętamy opowieści o zesłaniach na Sybir, ciężkim życiu, dobrodziejstwach Armii Radzieckiej i rządowemu zakłamaniu.
Rosja nadal pozostaje krajem z wieloma sekretami, tajemniczym i mało znanym. Krajem wielu przeciwieństw – z jednej strony mamy bogatych oligarchów, a z drugiej szereg klepiących biedę ludzi żyjących w straszliwych warunkach. Mamy wykształconych Rosjan i wiejską ciemnotę. Wreszcie mamy nowoczesne, pełne życia dzielnice wypełnione sławnymi i bogatymi, ale również połacie ziemi, gdzie ciężko spotkać człowieka – zimne i nieprzyjazne.
Maciej Jastrzębski pokazuje nam stopniowo etapy rozwoju i zmian, jakie następowały w Rosji, przybliża nam religię i kulturę tego kraju. Pokazuje problemy, z jakimi muszą radzić sobie jej mieszkańcy, ale również pokazuje jej pozytywy. Rosja to dziwny kraj, pomimo sprzeczności, urokliwy i intrygujący.
Maciej Jastrzębski ma lekkie pióro, przez co jego opowieść czyta się z przyjemnością. Nie zanudza, nie zarzuca nas suchymi faktami, tylko opowiada – ciekawie jak bajarz. Ta lekkość sprawia, że książkę czyta się jak dobrą powieść, z przyjemnością i ciekawością. Czytelnik dowiaduje się wielu niezwykle ciekawych rzeczy, wiele spraw wydaje się jaśniejszych i bardziej zrozumiałych, a Rosja zaczyna zachwycać i przyciągać. Brakowało mi bardzo zdjęć w tej książce, jako dodatkowej ilustracji tekstu. Wyobraźnia to jedno, a dokumentacja zdjęciowa to coś zupełnie innego. Szkoda również, że niektóre tematy ważne dla Polaków są przedstawione pobieżnie, m.in. sprawa Smoleńska. Autor skupił się na zaprezentowaniu Rosji z pozytywnej strony, a negatywy zostały zaledwie zasygnalizowane, bez oceniania i głębszej analizy. Jednak mimo wszystko, nabrałam ochoty, aby zwiedzić ten kraj i na własne oczy przekonać się, jaki jest. Jeśli chcecie porównać swoją wizję i wyobrażenie Rosji z realem – polecam tę książkę!
markietanka-mojeksiazki.blogspot.com Anna, 2013-08-07
W sercu jogi. Ćwiczenia dla ciała i ducha
(...) choć na okładce widnieje zgrabna joginka - adresowana jest to wszystkich zainteresowanych tą formą dochodzenia i podtrzymywania kondycji fizycznej i psychicznej. Poradnik „W sercu jogi. Ćwiczenia dla ciała i ducha" T. K.V. Desikachara zachęca do ćwiczeń i pozwala przełamać bariery tym, których onieśmiela mnogość szkół jogi i ich - niejednokrotnie sprzeczne - oferty. Jeden z największych jogi-nów naszych czasów, Śri Tirumalai Krishnamachar prezentuje teorię i praktykę jogi, jej ścieżkę rozwoju zgodną z zasadami sprzed wielu wieków. Przedstawia wszystkie aspekty jogi, takie jak asany wraz z kontrpozycjami, świadome oddychanie, medytację i filozofię. Czerpanie z tego źródła z pewnością przyniesie spodziewane efekty.
POLSKA - DZIENNIK ŁÓDZKI .N, 2013-08-03