Recenzje
Fotografia kulinarna dla blogerów
„Fotografia kulinarna dla blogerów” to 3 książka wydana przez Helion dotycząca fotografii kulinarnej. Po „Fotografii kulinarnej” i „Ujęciach ze smakiem” przyszedł czas na książkę napisaną przez blogera dla blogerów stricte. Matt Armendariz prowadzi bloga od 2005 roku i jest fotograficznym samoukiem. Tak jak każdy z nas początki miał trudne a jego zdjęcia pozostawiały wiele do życzenia. Nie poddał się i po kilku latach stał się jednym z bardziej rozpoznawalnych fotografów żywności.
„Fotografia kulinarna dla blogerów” dedykowana przede wszystkim osobom prowadzącym blogi kulinarne. W przystępny sposób przedstawił sposób fotografowania najczęstszych „bolączek” typu zupy czy desery w szklankach (jak unikać odbić w szkle). Ciekawie opisuje również podstawy fotografii, oświetlenie, głębię ostrości (chociaż temat potraktował zbyt zdawkowo), rodzaje aparatów. Podaje kilka przydatnych rad dotyczących codziennego warsztatu pracy, planowania sesji, wydobywania piękna nawet z mało atrakcyjnych potraw. Używa przy tym potocznego języka, czasem ocierając się nawet o kolokwializm. Przypomina mi to publikację Helene Dujardin.
Jest to jednak pierwsza książka w której jedzenie nie zostało potraktowane jako rekwizyt czy przedmiot. Autor wyraźnie podkreśla, że trzeba je szanować (nie wchodzą w grę żadne pianki do golenia, oleje silnikowe czy tektura – używane w profesjonalnej fotografii kulinarnej). Wszystkie potrawy są jadalne i sfotografowane tuż przed konsumpcją. Jest to trend, który na co dzień prowadzi prawdziwych blogerów kulinarnych i odróżnia ich od fotografów żywności.
Książka przeznaczona jest dla amatorów. Uważam, że każdy kto właśnie zaczyna swoją przygodę z blogowaniem a co z tym idzie – fotografowaniem dań powinien się w tę pozycję zaopatrzyć.
„Fotografia kulinarna dla blogerów” dedykowana przede wszystkim osobom prowadzącym blogi kulinarne. W przystępny sposób przedstawił sposób fotografowania najczęstszych „bolączek” typu zupy czy desery w szklankach (jak unikać odbić w szkle). Ciekawie opisuje również podstawy fotografii, oświetlenie, głębię ostrości (chociaż temat potraktował zbyt zdawkowo), rodzaje aparatów. Podaje kilka przydatnych rad dotyczących codziennego warsztatu pracy, planowania sesji, wydobywania piękna nawet z mało atrakcyjnych potraw. Używa przy tym potocznego języka, czasem ocierając się nawet o kolokwializm. Przypomina mi to publikację Helene Dujardin.
Jest to jednak pierwsza książka w której jedzenie nie zostało potraktowane jako rekwizyt czy przedmiot. Autor wyraźnie podkreśla, że trzeba je szanować (nie wchodzą w grę żadne pianki do golenia, oleje silnikowe czy tektura – używane w profesjonalnej fotografii kulinarnej). Wszystkie potrawy są jadalne i sfotografowane tuż przed konsumpcją. Jest to trend, który na co dzień prowadzi prawdziwych blogerów kulinarnych i odróżnia ich od fotografów żywności.
Książka przeznaczona jest dla amatorów. Uważam, że każdy kto właśnie zaczyna swoją przygodę z blogowaniem a co z tym idzie – fotografowaniem dań powinien się w tę pozycję zaopatrzyć.
Kulinarna Piniata 2014-08-11
Inwestorzy alfa. Kulisy sukcesu największych funduszy hedgingowych
"Inwestorzy alfa" to jedna z nielicznych pozycji w menu literatury finansowej, których przełknięcie nie wywołuje niestrawności. Jej autorką jest Maneet Ahuja, uznana przez zarządzających największymi funduszami hedgingowymi na świecie specjalistka w tej dziedzinie i dziennikarka CNBC. Dzięki takiemu połączeniu kompetencji zadbała ona nie tylko o to, "co" napisać, ale i "jak" to zrobić. Pomysł na książkę też dobry - to przegląd sylwetek najsłynniejszych zarządzających funduszami na świecie - przebiegu ich kariery, stosowanych strategii, transakcji, które zapewniły im sławę. Wielu z nich czytelnicy „Parkietu" dobrze kojarzą - to John Paulson, Boaz Weinstein, Ray Dalio i inni. Niestety, "Inwestorzy..." w niewielkim stopniu zaspokajają ciekawość odbiorcy. Autorka koncentruje się na oficjalnych biografiach tuzów inwestowania, a szkoda. Taki przegląd byłby doskonałym pretekstem do ujawnienia ciekawszych szczegółów życia prywatnego. To nie tak, że zabrakło ich całkowicie, sprawiają jednak wrażenie skonsultowanych ze specami od wizerunku samych zainteresowanych. Czytelnik może się za to dowiedzieć, co myślą rynkowi guru o wybranych klasach aktywów. Na przykład "przy horyzoncie inwestycyjnym na poziomie trzech do pięciu lat złoto jest znacznie pewniejszą walutą niż dolar" - to John Paulson. Autorka "Inwestorów..." przyjmuje za pewnik, że odbiorca wie, w czym rzecz, szczególnie opisując wybrane transakcje - czasami bardzo skomplikowane - zawierane przez fundusze. Tymczasem polski czytelnik może mieć trudności z ogarnięciem możliwości, które stwarza amerykański rynek. Co nie znaczy, że nie warto pogłówkować.
Gazeta Giełdy PARKIET JAM
Eat Stop Eat. Stosuj post, zgub zbędne kilogramy i osiągnij zdrowie
Pościć czy nie pościć?
Podeszłam do lektury dość sceptycznie, traktując „Eat Stop Eat” jako kolejną porcję rewelacji mających zrewolucjonizować nasze podejście do odchudzania i swojego ciała. Wraz z kolejnymi stronami wciągnęłam się jednak w tą rzeczową opowieść o poście jako sposobie nie tylko na zgubienie zbędnych kilogramów, ale też na zdrowie. Jedno jest pewne – książka Brada Pilona zasługuje na uwagę.
Można wierzyć lub nie w oczyszczającą moc postu, ale Brad Pilon idzie krok dalej. Nie nakłania do wyniszczających głodówek, ale krok po kroku wyjaśnia szereg zalet płynących z choćby z 24-godzinnego postu raz na jakiś czas. Nie chodzi bowiem o to, aby narzucić sobie reżim, ale o to, by zrozumieć, że świadoma, krótkoterminowa rezygnacja z jedzenia to pomoc dla naszego organizmu.
Autor byłby kompletnie niewiarygodny w swoich tezach, gdyby nie fakt, że co rusz mocno podpiera się naukowymi dowodami. Co więcej, pisze o sobie i swoich doświadczeniach z postem, do którego namawia czytelników. Jego autorska metoda „Eat Stop Eat” wcale nie wydaje się kontrowersyjna. Wręcz przeciwnie, argument za argumentem jest coraz bardziej konkretny. Brad Pilon porusza temat postu w bardzo szerokim kontekście, opisując jego wpływ na mięśnie, mózg, czy wreszcie dodatkowe kilogramy. Jednocześnie rozprawia się również z mitami w tym temacie, których narosło już całkiem sporo.
Wierzyć czy nie wierzyć? Praktykować czy nie praktykować? Każdy z nas ma swoje zdanie w tym temacie. Pilon do niczego nie nakłania, ale jego wskazówki sprawiają, że krótkie okresu postu raz na jakiś czas zaczynają się jawić jako całkiem sensowna zdrowotna alternatywa. Wielu zapewne skusi się na wprowadzenia zmian tego typu w swoim życiu.
Podeszłam do lektury dość sceptycznie, traktując „Eat Stop Eat” jako kolejną porcję rewelacji mających zrewolucjonizować nasze podejście do odchudzania i swojego ciała. Wraz z kolejnymi stronami wciągnęłam się jednak w tą rzeczową opowieść o poście jako sposobie nie tylko na zgubienie zbędnych kilogramów, ale też na zdrowie. Jedno jest pewne – książka Brada Pilona zasługuje na uwagę.
Można wierzyć lub nie w oczyszczającą moc postu, ale Brad Pilon idzie krok dalej. Nie nakłania do wyniszczających głodówek, ale krok po kroku wyjaśnia szereg zalet płynących z choćby z 24-godzinnego postu raz na jakiś czas. Nie chodzi bowiem o to, aby narzucić sobie reżim, ale o to, by zrozumieć, że świadoma, krótkoterminowa rezygnacja z jedzenia to pomoc dla naszego organizmu.
Autor byłby kompletnie niewiarygodny w swoich tezach, gdyby nie fakt, że co rusz mocno podpiera się naukowymi dowodami. Co więcej, pisze o sobie i swoich doświadczeniach z postem, do którego namawia czytelników. Jego autorska metoda „Eat Stop Eat” wcale nie wydaje się kontrowersyjna. Wręcz przeciwnie, argument za argumentem jest coraz bardziej konkretny. Brad Pilon porusza temat postu w bardzo szerokim kontekście, opisując jego wpływ na mięśnie, mózg, czy wreszcie dodatkowe kilogramy. Jednocześnie rozprawia się również z mitami w tym temacie, których narosło już całkiem sporo.
Wierzyć czy nie wierzyć? Praktykować czy nie praktykować? Każdy z nas ma swoje zdanie w tym temacie. Pilon do niczego nie nakłania, ale jego wskazówki sprawiają, że krótkie okresu postu raz na jakiś czas zaczynają się jawić jako całkiem sensowna zdrowotna alternatywa. Wielu zapewne skusi się na wprowadzenia zmian tego typu w swoim życiu.
katarzynastec.wordpress.com 2014-08-09
Książeczka minimalisty. Prosty przewodnik szczęśliwego człowieka
Jeśli kochasz mieszkanie pozbawione ciepła, przypominające raczej lśniącą bryłę bez wyrazu niż miejsce dające bezpieczeństwo i spokój, to książka Leo Babauta jest dla ciebie.
Jeśli wybierając się w podróż marzysz o walizce mieszczącej jedynie dwie koszulki i parę majtek, to książka Leo Babauta jest dla ciebie.
Jeśli pragniesz ograniczyć egzystencję dziecka w domu do jego sypialni, a życie zorganizować na wzór sali operacyjnej, to masz już pewność, że książka Leo Babauta jest dla ciebie.
Książeczka minimalisty to tekst, który wszystkie części składowe mojego jestestwa jednogłośnie odrzucają. Zarówno serce, jak i rozum buntują się przed minimalizmem w wersji Leo Babauta. Choć należę do osób ze skłonnością do pedantyzmu i nie wstydzę się swojego upodobania do porządku czy wzorowej organizacji, to metody podane przez autora przywodzą mi na myśl nazistowskie procedury dążące do wyplenienia każdego niepożądanego elementu rzeczywistości, a w moim odczuciu także przejawów indywidualizmu. I być może w swojej ocenie jestem nazbyt surowa, ale kiedy czytam, że „zbiory książek organizujemy dlatego, że nie możemy znaleźć wybranej książki” to zastanawiam się z jakiej galaktyki wziął się autor tego tekstu, gdyż ja zbieram je z miłości do nich samych. Ale w razie wpadnięcia w stan wielkiej frustracji z racji posiadania zbyt wielu publikacji na półkach, wspomniany mistrz słowa i pomysłodawca owej książeczki nie omieszkał udzielić nam następującej wskazówki: „gdybyśmy mieli pięć książek, to nie musielibyśmy niczego organizować”. Wirtuoz rozumności – ot co. Pomysłów na śmierć literatury nie koniec, gdyż autor postuluje również całkowitą rezygnację z druku i wykorzystywania papieru, w zamian proponując absolutną cyfryzację. I gdyby chociaż chodziło o ochronę lasów równikowych. W książeczce minimalisty odnajdziemy także rozdział poświęcony perfekcyjnej organizacji pulpitu (komputerowego oczywiście), biurka oraz minimalistycznego domu. Aby przedstawić pokrótce zamysł twórcy pozwolę sobie przytoczyć fragment dotyczący dekoracji:
Zamiast mieć pusty stolik, możesz na nim postawić wazon z kilkoma kwiatami. Na pustym biurku można z kolei zamieścić zdjęcie rodzinne. Na pustej ścianie można powiesić gustowną pracę. Koncept wyrwany rodem z Truman Show lub Kłopotliwego człowieka, dla mnie osobiście nieco przerażający swą bezpłciowością. Pewnie każdy z was bez większej trudności mógłby wskazać niejeden irytujący akapit z tej książki. Mnie przykładowo zainteresował dość oryginalny osąd dotyczący jedzenia, jednoznacznie tłumaczący większość chorób cywilizacyjnych związanych z nieprawidłowym odżywianiem. Autor zauważa bowiem, że dla większości ludzi rozwiązaniem jest jedzenie mniej. Nie konsumowanie zdrowej żywności, przechodzenie na diety cud, pochłanianie zdrowych soków czy urządzanie głodówek. Wystarczy jeść mniej. Prawda jakie to łatwe? Niestety moje zdanie w tej kwestii jest całkowicie odmienne – preferuje maksymalizm w spożywaniu pysznego, zdrowego jedzenia.
Nie chcę zbyt szczegółowo wnikać w inne odkrywcze teorie Pana Leona, a jest ich cała masa, powinnam natomiast, zgodnie z moim sumieniem, wskazać także walory tej publikacji. Ładny kolor okładki. Trochę wzbogacające całość cytaty z Sokratesa, Einsteina, Thoreau, Saint-Exupéry’ego i kilku innych, a także ogólnikowe, ale bądź co bądź zgodne z rzeczywistością zdania. Bo czy ktoś z nas nie zgodzi się ze stwierdzeniem, że bałagan wokół nas wpływa na nasz wewnętrzny spokój i równowagę? Że (zdrowy) minimalizm polega na pozbyciu się tego, czego nie używamy bądź nie potrzebujemy, by uzyskać schludne, proste środowisko i schludne, proste (raczej w sensie dosłownym) życie? Lub czy cennym nie jest odkrycie tego, co daje nam radość i znalezienie miejsca dla tych naprawdę istotnych rzeczy? Dochodzę jednak do wniosku, że moje „miejsce” jest szersze niż mogło by się zdawać i odważę się gromadzić w nim wszystko co kocham.
Jeśli wybierając się w podróż marzysz o walizce mieszczącej jedynie dwie koszulki i parę majtek, to książka Leo Babauta jest dla ciebie.
Jeśli pragniesz ograniczyć egzystencję dziecka w domu do jego sypialni, a życie zorganizować na wzór sali operacyjnej, to masz już pewność, że książka Leo Babauta jest dla ciebie.
Książeczka minimalisty to tekst, który wszystkie części składowe mojego jestestwa jednogłośnie odrzucają. Zarówno serce, jak i rozum buntują się przed minimalizmem w wersji Leo Babauta. Choć należę do osób ze skłonnością do pedantyzmu i nie wstydzę się swojego upodobania do porządku czy wzorowej organizacji, to metody podane przez autora przywodzą mi na myśl nazistowskie procedury dążące do wyplenienia każdego niepożądanego elementu rzeczywistości, a w moim odczuciu także przejawów indywidualizmu. I być może w swojej ocenie jestem nazbyt surowa, ale kiedy czytam, że „zbiory książek organizujemy dlatego, że nie możemy znaleźć wybranej książki” to zastanawiam się z jakiej galaktyki wziął się autor tego tekstu, gdyż ja zbieram je z miłości do nich samych. Ale w razie wpadnięcia w stan wielkiej frustracji z racji posiadania zbyt wielu publikacji na półkach, wspomniany mistrz słowa i pomysłodawca owej książeczki nie omieszkał udzielić nam następującej wskazówki: „gdybyśmy mieli pięć książek, to nie musielibyśmy niczego organizować”. Wirtuoz rozumności – ot co. Pomysłów na śmierć literatury nie koniec, gdyż autor postuluje również całkowitą rezygnację z druku i wykorzystywania papieru, w zamian proponując absolutną cyfryzację. I gdyby chociaż chodziło o ochronę lasów równikowych. W książeczce minimalisty odnajdziemy także rozdział poświęcony perfekcyjnej organizacji pulpitu (komputerowego oczywiście), biurka oraz minimalistycznego domu. Aby przedstawić pokrótce zamysł twórcy pozwolę sobie przytoczyć fragment dotyczący dekoracji:
Zamiast mieć pusty stolik, możesz na nim postawić wazon z kilkoma kwiatami. Na pustym biurku można z kolei zamieścić zdjęcie rodzinne. Na pustej ścianie można powiesić gustowną pracę. Koncept wyrwany rodem z Truman Show lub Kłopotliwego człowieka, dla mnie osobiście nieco przerażający swą bezpłciowością. Pewnie każdy z was bez większej trudności mógłby wskazać niejeden irytujący akapit z tej książki. Mnie przykładowo zainteresował dość oryginalny osąd dotyczący jedzenia, jednoznacznie tłumaczący większość chorób cywilizacyjnych związanych z nieprawidłowym odżywianiem. Autor zauważa bowiem, że dla większości ludzi rozwiązaniem jest jedzenie mniej. Nie konsumowanie zdrowej żywności, przechodzenie na diety cud, pochłanianie zdrowych soków czy urządzanie głodówek. Wystarczy jeść mniej. Prawda jakie to łatwe? Niestety moje zdanie w tej kwestii jest całkowicie odmienne – preferuje maksymalizm w spożywaniu pysznego, zdrowego jedzenia.
Nie chcę zbyt szczegółowo wnikać w inne odkrywcze teorie Pana Leona, a jest ich cała masa, powinnam natomiast, zgodnie z moim sumieniem, wskazać także walory tej publikacji. Ładny kolor okładki. Trochę wzbogacające całość cytaty z Sokratesa, Einsteina, Thoreau, Saint-Exupéry’ego i kilku innych, a także ogólnikowe, ale bądź co bądź zgodne z rzeczywistością zdania. Bo czy ktoś z nas nie zgodzi się ze stwierdzeniem, że bałagan wokół nas wpływa na nasz wewnętrzny spokój i równowagę? Że (zdrowy) minimalizm polega na pozbyciu się tego, czego nie używamy bądź nie potrzebujemy, by uzyskać schludne, proste środowisko i schludne, proste (raczej w sensie dosłownym) życie? Lub czy cennym nie jest odkrycie tego, co daje nam radość i znalezienie miejsca dla tych naprawdę istotnych rzeczy? Dochodzę jednak do wniosku, że moje „miejsce” jest szersze niż mogło by się zdawać i odważę się gromadzić w nim wszystko co kocham.
Opętani Czytaniem Marta Mikołajczak-Kuhnert, 2014-07-19
Książeczka minimalisty. Prosty przewodnik szczęśliwego człowieka
Jeśli kochasz mieszkanie pozbawione ciepła, przypominające raczej lśniącą bryłę bez wyrazu niż miejsce dające bezpieczeństwo i spokój, to książka Leo Babauta jest dla ciebie.
Jeśli wybierając się w podróż marzysz o walizce mieszczącej jedynie dwie koszulki i parę majtek, to książka Leo Babauta jest dla ciebie.
Jeśli pragniesz ograniczyć egzystencję dziecka w domu do jego sypialni, a życie zorganizować na wzór sali operacyjnej, to masz już pewność, że książka Leo Babauta jest dla ciebie.
Książeczka minimalisty to tekst, który wszystkie części składowe mojego jestestwa jednogłośnie odrzucają. Zarówno serce, jak i rozum buntują się przed minimalizmem w wersji Leo Babauta. Choć należę do osób ze skłonnością do pedantyzmu i nie wstydzę się swojego upodobania do porządku czy wzorowej organizacji, to metody podane przez autora przywodzą mi na myśl nazistowskie procedury dążące do wyplenienia każdego niepożądanego elementu rzeczywistości, a w moim odczuciu także przejawów indywidualizmu. I być może w swojej ocenie jestem nazbyt surowa, ale kiedy czytam, że „zbiory książek organizujemy dlatego, że nie możemy znaleźć wybranej książki” to zastanawiam się z jakiej galaktyki wziął się autor tego tekstu, gdyż ja zbieram je z miłości do nich samych. Ale w razie wpadnięcia w stan wielkiej frustracji z racji posiadania zbyt wielu publikacji na półkach, wspomniany mistrz słowa i pomysłodawca owej książeczki nie omieszkał udzielić nam następującej wskazówki: „gdybyśmy mieli pięć książek, to nie musielibyśmy niczego organizować”. Wirtuoz rozumności – ot co. Pomysłów na śmierć literatury nie koniec, gdyż autor postuluje również całkowitą rezygnację z druku i wykorzystywania papieru, w zamian proponując absolutną cyfryzację. I gdyby chociaż chodziło o ochronę lasów równikowych. W książeczce minimalisty odnajdziemy także rozdział poświęcony perfekcyjnej organizacji pulpitu (komputerowego oczywiście), biurka oraz minimalistycznego domu. Aby przedstawić pokrótce zamysł twórcy pozwolę sobie przytoczyć fragment dotyczący dekoracji:
Zamiast mieć pusty stolik, możesz na nim postawić wazon z kilkoma kwiatami. Na pustym biurku można z kolei zamieścić zdjęcie rodzinne. Na pustej ścianie można powiesić gustowną pracę. Koncept wyrwany rodem z Truman Show lub Kłopotliwego człowieka, dla mnie osobiście nieco przerażający swą bezpłciowością. Pewnie każdy z was bez większej trudności mógłby wskazać niejeden irytujący akapit z tej książki. Mnie przykładowo zainteresował dość oryginalny osąd dotyczący jedzenia, jednoznacznie tłumaczący większość chorób cywilizacyjnych związanych z nieprawidłowym odżywianiem. Autor zauważa bowiem, że dla większości ludzi rozwiązaniem jest jedzenie mniej. Nie konsumowanie zdrowej żywności, przechodzenie na diety cud, pochłanianie zdrowych soków czy urządzanie głodówek. Wystarczy jeść mniej. Prawda jakie to łatwe? Niestety moje zdanie w tej kwestii jest całkowicie odmienne – preferuje maksymalizm w spożywaniu pysznego, zdrowego jedzenia.
Nie chcę zbyt szczegółowo wnikać w inne odkrywcze teorie Pana Leona, a jest ich cała masa, powinnam natomiast, zgodnie z moim sumieniem, wskazać także walory tej publikacji. Ładny kolor okładki. Trochę wzbogacające całość cytaty z Sokratesa, Einsteina, Thoreau, Saint-Exupéry’ego i kilku innych, a także ogólnikowe, ale bądź co bądź zgodne z rzeczywistością zdania. Bo czy ktoś z nas nie zgodzi się ze stwierdzeniem, że bałagan wokół nas wpływa na nasz wewnętrzny spokój i równowagę? Że (zdrowy) minimalizm polega na pozbyciu się tego, czego nie używamy bądź nie potrzebujemy, by uzyskać schludne, proste środowisko i schludne, proste (raczej w sensie dosłownym) życie? Lub czy cennym nie jest odkrycie tego, co daje nam radość i znalezienie miejsca dla tych naprawdę istotnych rzeczy? Dochodzę jednak do wniosku, że moje „miejsce” jest szersze niż mogło by się zdawać i odważę się gromadzić w nim wszystko co kocham.
Jeśli wybierając się w podróż marzysz o walizce mieszczącej jedynie dwie koszulki i parę majtek, to książka Leo Babauta jest dla ciebie.
Jeśli pragniesz ograniczyć egzystencję dziecka w domu do jego sypialni, a życie zorganizować na wzór sali operacyjnej, to masz już pewność, że książka Leo Babauta jest dla ciebie.
Książeczka minimalisty to tekst, który wszystkie części składowe mojego jestestwa jednogłośnie odrzucają. Zarówno serce, jak i rozum buntują się przed minimalizmem w wersji Leo Babauta. Choć należę do osób ze skłonnością do pedantyzmu i nie wstydzę się swojego upodobania do porządku czy wzorowej organizacji, to metody podane przez autora przywodzą mi na myśl nazistowskie procedury dążące do wyplenienia każdego niepożądanego elementu rzeczywistości, a w moim odczuciu także przejawów indywidualizmu. I być może w swojej ocenie jestem nazbyt surowa, ale kiedy czytam, że „zbiory książek organizujemy dlatego, że nie możemy znaleźć wybranej książki” to zastanawiam się z jakiej galaktyki wziął się autor tego tekstu, gdyż ja zbieram je z miłości do nich samych. Ale w razie wpadnięcia w stan wielkiej frustracji z racji posiadania zbyt wielu publikacji na półkach, wspomniany mistrz słowa i pomysłodawca owej książeczki nie omieszkał udzielić nam następującej wskazówki: „gdybyśmy mieli pięć książek, to nie musielibyśmy niczego organizować”. Wirtuoz rozumności – ot co. Pomysłów na śmierć literatury nie koniec, gdyż autor postuluje również całkowitą rezygnację z druku i wykorzystywania papieru, w zamian proponując absolutną cyfryzację. I gdyby chociaż chodziło o ochronę lasów równikowych. W książeczce minimalisty odnajdziemy także rozdział poświęcony perfekcyjnej organizacji pulpitu (komputerowego oczywiście), biurka oraz minimalistycznego domu. Aby przedstawić pokrótce zamysł twórcy pozwolę sobie przytoczyć fragment dotyczący dekoracji:
Zamiast mieć pusty stolik, możesz na nim postawić wazon z kilkoma kwiatami. Na pustym biurku można z kolei zamieścić zdjęcie rodzinne. Na pustej ścianie można powiesić gustowną pracę. Koncept wyrwany rodem z Truman Show lub Kłopotliwego człowieka, dla mnie osobiście nieco przerażający swą bezpłciowością. Pewnie każdy z was bez większej trudności mógłby wskazać niejeden irytujący akapit z tej książki. Mnie przykładowo zainteresował dość oryginalny osąd dotyczący jedzenia, jednoznacznie tłumaczący większość chorób cywilizacyjnych związanych z nieprawidłowym odżywianiem. Autor zauważa bowiem, że dla większości ludzi rozwiązaniem jest jedzenie mniej. Nie konsumowanie zdrowej żywności, przechodzenie na diety cud, pochłanianie zdrowych soków czy urządzanie głodówek. Wystarczy jeść mniej. Prawda jakie to łatwe? Niestety moje zdanie w tej kwestii jest całkowicie odmienne – preferuje maksymalizm w spożywaniu pysznego, zdrowego jedzenia.
Nie chcę zbyt szczegółowo wnikać w inne odkrywcze teorie Pana Leona, a jest ich cała masa, powinnam natomiast, zgodnie z moim sumieniem, wskazać także walory tej publikacji. Ładny kolor okładki. Trochę wzbogacające całość cytaty z Sokratesa, Einsteina, Thoreau, Saint-Exupéry’ego i kilku innych, a także ogólnikowe, ale bądź co bądź zgodne z rzeczywistością zdania. Bo czy ktoś z nas nie zgodzi się ze stwierdzeniem, że bałagan wokół nas wpływa na nasz wewnętrzny spokój i równowagę? Że (zdrowy) minimalizm polega na pozbyciu się tego, czego nie używamy bądź nie potrzebujemy, by uzyskać schludne, proste środowisko i schludne, proste (raczej w sensie dosłownym) życie? Lub czy cennym nie jest odkrycie tego, co daje nam radość i znalezienie miejsca dla tych naprawdę istotnych rzeczy? Dochodzę jednak do wniosku, że moje „miejsce” jest szersze niż mogło by się zdawać i odważę się gromadzić w nim wszystko co kocham.
Opętani Czytaniem Marta Mikołajczak-Kuhnert, 2014-07-19
Triatlon od A do Z. Treningi do wszystkich dystansów
W myśl zasady, by poznawać to, co wydaje się nie do oswojenia sięgam po „Triatlon od A do Z” Marka Kleanthousa, wydaną przez wydawnictwo „septem„. Nawet jeśli w najbliższym czasie nie wystartuję w sprincie czy olimpijce, przynajmniej dowiem się czegoś nowego. Bo, choć nieźle pływam (i uwielbiam to) a i na rowerze jakoś daję sobie radę to o triatlonie nigdy poważnie nie myślałam. Z jednej strony kręci mnie ta wszechstronna dyscyplina, z drugiej wyczyny Chrissie Wellington, Richa Rolla i innych tytanów onieśmielają. Może niesłusznie?
Autor – Mark Kleanthous to weteran triathlonu. Startował na całym świecie i na wielu dystansach, w sumie ukończył 400 wyścigów, w tym 32 na pełnym dystansie Irnman (3.8km pływania, 180km na rowerze i 42km 195 m biegiem) Zgromadził ogromną wiedzę, którą z pasją dzieli się z innymi. „Czy interesują Cię najnowsze odkrycia treningowe czy najlepsze sposoby na zapobieganie otarciom – Mark jest osobą, którą należy pytać” – rekomenduje w przedmowie Cartiona Morrison, najszybsza debiutantka Ironmana wszechczasów.
Książka to solidny przewodnik po tej wymagającej dyscyplinie. Ogrom wiedzy rozbitej na krótkie rozdziały nie przytłacza. Jest merytorycznie ale przystępnie, rzeczowo i konkretnie. Nie ma zbędnego „wodolejstwa” a osobiste refleksje autora i odwołania do autentycznych sytuacji zachęcają do prób i własnych eksperymentów. Triatlon też jest dla zwykłych śmiertelników pracujących na etacie.
W „Dodatkach” znajdziemy m.in. przewodniki po tempach, listy rzeczy do zabrania na zawody (z kwadracikami do „odhaczania”) oraz tygodniowy plan żywieniowy – okazuje się, że ludzie z żelaza nie żują pszczół ale jak wszyscy jedzą miód.
I tylko „Lista zawodów Ironman” wymaga drobnej korekty: od soboty, 9 sierpnia 2014, wiadomo już, że licencjonowane zawody Ironman rozegrają się w Polsce, w Gdyni w 2015r.
Autor – Mark Kleanthous to weteran triathlonu. Startował na całym świecie i na wielu dystansach, w sumie ukończył 400 wyścigów, w tym 32 na pełnym dystansie Irnman (3.8km pływania, 180km na rowerze i 42km 195 m biegiem) Zgromadził ogromną wiedzę, którą z pasją dzieli się z innymi. „Czy interesują Cię najnowsze odkrycia treningowe czy najlepsze sposoby na zapobieganie otarciom – Mark jest osobą, którą należy pytać” – rekomenduje w przedmowie Cartiona Morrison, najszybsza debiutantka Ironmana wszechczasów.
Książka to solidny przewodnik po tej wymagającej dyscyplinie. Ogrom wiedzy rozbitej na krótkie rozdziały nie przytłacza. Jest merytorycznie ale przystępnie, rzeczowo i konkretnie. Nie ma zbędnego „wodolejstwa” a osobiste refleksje autora i odwołania do autentycznych sytuacji zachęcają do prób i własnych eksperymentów. Triatlon też jest dla zwykłych śmiertelników pracujących na etacie.
W „Dodatkach” znajdziemy m.in. przewodniki po tempach, listy rzeczy do zabrania na zawody (z kwadracikami do „odhaczania”) oraz tygodniowy plan żywieniowy – okazuje się, że ludzie z żelaza nie żują pszczół ale jak wszyscy jedzą miód.
I tylko „Lista zawodów Ironman” wymaga drobnej korekty: od soboty, 9 sierpnia 2014, wiadomo już, że licencjonowane zawody Ironman rozegrają się w Polsce, w Gdyni w 2015r.
twojezwyciestwo.wordpress.com agnieszka, 2014-08-10