Recenzje
Calder. Narodziny odwagi
Calder i jego przyjaciel Xander urodzili się w zamkniętej na sekcie, w związku z czym nie znają prawdziwego świata i zasobów jakie niesie za sobą cywilizacja. Wraz ze swoimi rodzinami ciężko pracują w polu, żywią się własnymi zbiorami, żyją w ubóstwie i utrzymują się z pracy własnych rąk. Społeczność, w której żyją jest tak izolowana, iż Calder nie zna nawet smaku słodyczy, a ukradziona kiedyś przez Xandera coca-cola jawi się chłopcom jako ósmy cud świata.
Calder toleruje zasady narzucone im przez ich guru Hektora, ponieważ nie ma powodów, aby nie ufać rodzicom i przywódcy. Jego naiwność i niewiedza może wydawać się lekko naciągana, ale czytając należy pamiętać, że chłopiec od urodzenia żył w tym właśnie środowisku. Wszystko zmienia się z chwilą, gdy Clader zakochuje się w Eden, dziewczynie, która trafiła do sekty jako mała dziewczynka, a której przeznaczeniem jest poślubić Hektora, założyciela sekty.
Eden miewa przebłyski dotyczące jej dawnego życia i choć tak jak Calder, początkowo nie buntuje się, to po jakimś czasie stwierdza, iż logicznym jest, że ma prawo do decydowania o własnym życiu. Xander od dawna marzy o ucieczce, a zakochany Calder także w końcu widzi i czuje, że coś tu jest nie tak. Trójka przyjaciół postanawia uciec, ale sekta trzyma ich mocno w swoich szponach. Młodzi ludzie mają bardzo utrudnione zadanie, bo nie znają współczesnego świata, panującej mody, nie mają pieniędzy ani nawet dowodów tożsamości. Jednym słowem są praktycznie bez szans na ucieczkę.
Ciekawą postacią jest Hektor, założyciel i przywódca sekty o wdzięcznej nazwie Arkadia. Bardzo charyzmatyczna i silna osobowość, jak na twórcę sekty przystało. Sam oczywiście korzysta z dóbr cywilizacji, żyje w dostatku i wygodzie. Swoim wyznawcom każe jednak wyzbyć się bogactwa i żyć skromnie i ubogo. Mimo wszystko jego postępowanie pod koniec lektury mnie zaszokowało, niestety nie mogą zdradzić dlaczego. Musicie przekonać się sami.
Podsumowując, Mia Sheridan zaskakuje wybraną tematyką, ponieważ nie czytałam jeszcze powieści YA umiejscowionej w takim środowisku. Akcja toczy się powoli i skupia się głównie na wątku miłosnym bohaterów. Jest to jednak piękna miłość, czysta, pierwsza i niepowtarzalna. Czy to uczucie przetrwa? Tego nie wiem, ale drugi tom pod tytułem "EDEN. Nowy początek" czeka już na półce i "prosi" o przeczytanie.
greczynkaaczyta.blogspot.com Beti G.; 2016-08-04
Crashed. W zderzeniu z miłością
Przyszła pora na poznanie zakończenia burzliwego i namiętnego romansu rozsądnej Rylee Thomas i balansującego na krawędzi kierowcy wyścigowego, Coltona Donavana. Zanim to jednak będzie mieć miejsce, czeka ich wyboista droga, która na pewno nie jest usłana różami, bardziej przypominająca jazdę na kolejce górskiej – powoli w górę i bardzo szybki zjazd w dół, z chwilami pozornego spokoju. Jesteście na to gotowi?
Wydaje się, że Rylee udało się zwyciężyć nierówną walkę o serce i duszę Coltona. Wygrała z jego oporem i mroczną naturą. Zdobyła serce mężczyzny, którego chciałaby mieć niejedna kobieta. Jest dobrze i może być już tylko lepiej. Nic bardziej mylnego… Podczas wyścigu Colton ulega wypadkowi… W jednym momencie ich życie zawala się jak domek z kart. Wszystko, o co tak walczyła, co tak mozolnie budowali, w jednym momencie legło w gruzach. Rylee musi ponownie stoczyć bój o to, bez czego już nie potrafi żyć. Musi ponownie zawalczyć o mężczyznę, dzięki któremu odzyskała wiarę w siebie i możliwość bycia w życiu szczęśliwą. Tylko czy będzie mieć na tyle sił, by zacząć wszystko od nowa i po raz kolejny udowadniać Coltonowi, że warto się dla niego poświęcić?
Kiedy, natychmiast po przeczytaniu drugiego tomu, sięgałam po trzecią część trylogii Driven, zastanawiałam się, czym tym razem zaskoczy mnie autorka. Bo co do tego, że zostanę zaskoczona przez K. Bromberg, nie miałam najmniejszych wątpliwości. Oczywiście moje przeczucie mnie nie zawiodło. Nie oczekiwałam prostej drogi, na której końcu znalazłby się napis „i żyli długo i szczęśliwie”, ale nie spodziewałam się też, że droga ta dla pary głównych bohaterów będzie aż tak wyboista. Zwłaszcza po tym, co działo się w pierwszych rozdziałach powieści.
„Crashed. W zderzeniu z miłością” trzyma w napięciu do samego końca. Myślę, że nie będziecie się przy niej nudzić ani chwili. Wydaje się Wam, że wszystko już zaczyna się układać między parą głównych bohaterów i w końcu przyjdzie dla nich pora stabilizacji? Nic bardziej mylnego. K. Bromberg w tym momencie dorzuca kolejny zaskakujący zwrot akcji, burzący wszystko niczym tornado. I tak od początku, praktycznie do ostatnich stron książki. Z tym, że na przeszkodzie do szczęścia tej dwójki nie będą tym razem stać wyłącznie ich demony z przeszłości, ale dołączą do nich również materialne i ludzkie bariery, kładące cień na ich relacjach. Jakie? Tego zdradzać Wam nie będę, żeby nie psuć Wam zabawy podczas lektury. Dowiecie się jak każde z nich walczyło ze spotykającymi ich przeciwnościami losu, gdyż trzecia część obfituje w rozdziały widziane z perspektywy Coltona.
Autorce, bez wątpienia, udało się przebić pierwowzór, czyli trylogię E.L. James. O ile przy pierwszym tomie widziałam pewne nawiązania do tamtej trylogii, o tyle czytając drugi i trzeci tom, zapomniałam, że taka trylogia w ogóle istniała. K. Bromberg bardzo wysoko podniosła poprzeczkę swojej konkurencji. Dodatkowo, jak w poprzednich dwóch częściach, znalazła miejsce na mnóstwo przepięknych piosenek, których tekstami ta pokiereszowana przez życie para, przekazuje sobie uczucia. Cała trylogia jest gratką dla osób, które czytając książkę, uwielbiają słuchać muzyki. Choć w tej dziedzinie, niekwestionowanym zwycięzcą nadal jest dla mnie Colleen Hoover, z soundtrackiem stworzonym specjalnie na potrzeby książki „Maybe someday”.
Nie myślcie sobie, że to koniec tej historii. Podstawowej trylogii owszem, ale K. Bromberg zadbała o swoich fanów dopisując dodatkowe części rozszerzające historię. Recenzję pierwszej z nich będziecie mogli przeczytać już wkrótce. Odważycie się sięgnąć po trylogię K. Bromberg i być może dołączyć do grona uzależnionych od niej czytelników? Ja nie mogę się już doczekać, kiedy sięgnę po kolejne części.
Wydaje się, że Rylee udało się zwyciężyć nierówną walkę o serce i duszę Coltona. Wygrała z jego oporem i mroczną naturą. Zdobyła serce mężczyzny, którego chciałaby mieć niejedna kobieta. Jest dobrze i może być już tylko lepiej. Nic bardziej mylnego… Podczas wyścigu Colton ulega wypadkowi… W jednym momencie ich życie zawala się jak domek z kart. Wszystko, o co tak walczyła, co tak mozolnie budowali, w jednym momencie legło w gruzach. Rylee musi ponownie stoczyć bój o to, bez czego już nie potrafi żyć. Musi ponownie zawalczyć o mężczyznę, dzięki któremu odzyskała wiarę w siebie i możliwość bycia w życiu szczęśliwą. Tylko czy będzie mieć na tyle sił, by zacząć wszystko od nowa i po raz kolejny udowadniać Coltonowi, że warto się dla niego poświęcić?
Kiedy, natychmiast po przeczytaniu drugiego tomu, sięgałam po trzecią część trylogii Driven, zastanawiałam się, czym tym razem zaskoczy mnie autorka. Bo co do tego, że zostanę zaskoczona przez K. Bromberg, nie miałam najmniejszych wątpliwości. Oczywiście moje przeczucie mnie nie zawiodło. Nie oczekiwałam prostej drogi, na której końcu znalazłby się napis „i żyli długo i szczęśliwie”, ale nie spodziewałam się też, że droga ta dla pary głównych bohaterów będzie aż tak wyboista. Zwłaszcza po tym, co działo się w pierwszych rozdziałach powieści.
„Crashed. W zderzeniu z miłością” trzyma w napięciu do samego końca. Myślę, że nie będziecie się przy niej nudzić ani chwili. Wydaje się Wam, że wszystko już zaczyna się układać między parą głównych bohaterów i w końcu przyjdzie dla nich pora stabilizacji? Nic bardziej mylnego. K. Bromberg w tym momencie dorzuca kolejny zaskakujący zwrot akcji, burzący wszystko niczym tornado. I tak od początku, praktycznie do ostatnich stron książki. Z tym, że na przeszkodzie do szczęścia tej dwójki nie będą tym razem stać wyłącznie ich demony z przeszłości, ale dołączą do nich również materialne i ludzkie bariery, kładące cień na ich relacjach. Jakie? Tego zdradzać Wam nie będę, żeby nie psuć Wam zabawy podczas lektury. Dowiecie się jak każde z nich walczyło ze spotykającymi ich przeciwnościami losu, gdyż trzecia część obfituje w rozdziały widziane z perspektywy Coltona.
Autorce, bez wątpienia, udało się przebić pierwowzór, czyli trylogię E.L. James. O ile przy pierwszym tomie widziałam pewne nawiązania do tamtej trylogii, o tyle czytając drugi i trzeci tom, zapomniałam, że taka trylogia w ogóle istniała. K. Bromberg bardzo wysoko podniosła poprzeczkę swojej konkurencji. Dodatkowo, jak w poprzednich dwóch częściach, znalazła miejsce na mnóstwo przepięknych piosenek, których tekstami ta pokiereszowana przez życie para, przekazuje sobie uczucia. Cała trylogia jest gratką dla osób, które czytając książkę, uwielbiają słuchać muzyki. Choć w tej dziedzinie, niekwestionowanym zwycięzcą nadal jest dla mnie Colleen Hoover, z soundtrackiem stworzonym specjalnie na potrzeby książki „Maybe someday”.
Nie myślcie sobie, że to koniec tej historii. Podstawowej trylogii owszem, ale K. Bromberg zadbała o swoich fanów dopisując dodatkowe części rozszerzające historię. Recenzję pierwszej z nich będziecie mogli przeczytać już wkrótce. Odważycie się sięgnąć po trylogię K. Bromberg i być może dołączyć do grona uzależnionych od niej czytelników? Ja nie mogę się już doczekać, kiedy sięgnę po kolejne części.
Kulturantki.pl Kasia; 2016-08-01
Eden. Nowy początek
Zamknięte społeczności, sekty od zawsze wydawały mi się miejscem dla fanatyków, a nie dla zwykłych ludzi. Nie wyobrażam sobie człowieka przy zdrowych myślach, który chciałby tam przebywać, który wierzyłby w te wszystkie kłamstwa. Coś musiałoby go do tego zmusić, sprawić, że nie miałby innego wyboru...
Czytanie powieści Calder. Cena odwagi i jej kontynuacji. Eden. Nowy początek było niezwykle trudne. Mia Sheridan dokładnie opisała życie w takiej społeczności, później konsekwencje z tym związane. Mimo ucieczki bohaterów, mimo tego, że udało im się zacząć nowe życie wspomnienia, problemy wciąż wracały. Nie pozwalały o sobie zapomnieć.
Drugi tom powieści Sheridan, choć jest kontynuacją powieści, to tematycznie i klimatycznie od niej odbiega. Losy bohaterów są w niej dopełniane, ale jako że zmienia się środowisko, w jakim teraz znajdują się bohaterowie, który próbują się w tym wszystkim odnaleźć.
Mia Sheridan zastosowała przeskok czasowy trzech lat. Trzy lata, które dla bohaterów były ciężkim przeżyciem, lękiem, niewiadomą, bólem, stratą, a jednocześnie ulgą, radością, upragnioną wolnością. Ponownie narracja powieści została podzielona pomiędzy dwójkę głównych bohaterów, możemy więc doskonale poznawać ich uczucia, emocje, wszystko co ich otacza.
Autorka powieści ma niewyobrażalny dar słowa. Czytając jej powieści ja płynę przez serwowane przez nią słowa. Wszystko jest jednocześnie prawdziwe, płynące prosto z serca, z drugiej zaś strony niezwykle poetyckie, oderwane od codzienności, dzięki temu piękne. Trudno nie zagłębiać się w przemyślenia bohaterów, często niezwykle trafne i uniwersalne, pasujące nie tylko do sytuacji, w jakiej oni się znaleźli, ale także do życia w ogóle.
Eden i Calder nie pasują do współczesnego świata. Są dobrzy. To pierwsze, co przychodzi mi na myśl, kiedy o nich myślę. Ale naprawdę właśnie tacy są. Jakby wyjęci z baśni, inni. Są ludźmi, czują, kochają, przeżywają, ale ma to jakąś głębię, jest jakby większe.
Nowy początek to nie tylko nowy start dla bohaterów w sensie stylu życia, miejsca zamieszkania, ale także próba odpowiedzi na pytania, kim są, skąd pochodzą, jacy byli kiedyś. Dzięki temu historia ma lekko tajemniczy wydźwięk, bohaterowie grzebią w swojej przeszłości, w przeszłości Hektora i chcą się czegoś dowiedzieć. Nie jest więc to jedynie romans, to historia o walce o siebie.
Uwielbiam Mię Sheridan za jej niezwykłe pióro, za jej styl, który ciężko określić, ale uwierzcie mi, on pochłania czytelnika. Eden. Nowy początek to opowieść, którą pochłonęłam, sama byłam zdumiona, że tak szybko. Uwielbiam emocjonalne, piękne powieści, a ta taka jest.
Czytanie powieści Calder. Cena odwagi i jej kontynuacji. Eden. Nowy początek było niezwykle trudne. Mia Sheridan dokładnie opisała życie w takiej społeczności, później konsekwencje z tym związane. Mimo ucieczki bohaterów, mimo tego, że udało im się zacząć nowe życie wspomnienia, problemy wciąż wracały. Nie pozwalały o sobie zapomnieć.
Drugi tom powieści Sheridan, choć jest kontynuacją powieści, to tematycznie i klimatycznie od niej odbiega. Losy bohaterów są w niej dopełniane, ale jako że zmienia się środowisko, w jakim teraz znajdują się bohaterowie, który próbują się w tym wszystkim odnaleźć.
Mia Sheridan zastosowała przeskok czasowy trzech lat. Trzy lata, które dla bohaterów były ciężkim przeżyciem, lękiem, niewiadomą, bólem, stratą, a jednocześnie ulgą, radością, upragnioną wolnością. Ponownie narracja powieści została podzielona pomiędzy dwójkę głównych bohaterów, możemy więc doskonale poznawać ich uczucia, emocje, wszystko co ich otacza.
Autorka powieści ma niewyobrażalny dar słowa. Czytając jej powieści ja płynę przez serwowane przez nią słowa. Wszystko jest jednocześnie prawdziwe, płynące prosto z serca, z drugiej zaś strony niezwykle poetyckie, oderwane od codzienności, dzięki temu piękne. Trudno nie zagłębiać się w przemyślenia bohaterów, często niezwykle trafne i uniwersalne, pasujące nie tylko do sytuacji, w jakiej oni się znaleźli, ale także do życia w ogóle.
Eden i Calder nie pasują do współczesnego świata. Są dobrzy. To pierwsze, co przychodzi mi na myśl, kiedy o nich myślę. Ale naprawdę właśnie tacy są. Jakby wyjęci z baśni, inni. Są ludźmi, czują, kochają, przeżywają, ale ma to jakąś głębię, jest jakby większe.
Nowy początek to nie tylko nowy start dla bohaterów w sensie stylu życia, miejsca zamieszkania, ale także próba odpowiedzi na pytania, kim są, skąd pochodzą, jacy byli kiedyś. Dzięki temu historia ma lekko tajemniczy wydźwięk, bohaterowie grzebią w swojej przeszłości, w przeszłości Hektora i chcą się czegoś dowiedzieć. Nie jest więc to jedynie romans, to historia o walce o siebie.
Uwielbiam Mię Sheridan za jej niezwykłe pióro, za jej styl, który ciężko określić, ale uwierzcie mi, on pochłania czytelnika. Eden. Nowy początek to opowieść, którą pochłonęłam, sama byłam zdumiona, że tak szybko. Uwielbiam emocjonalne, piękne powieści, a ta taka jest.
Ksiazkowyswiatpatrycji.blogspot.com Patrycja Waniek; 2016-08-03
Eden. Nowy początek
Eden i Calderowi udaje się przeżyć piekło Arkadii. Zmęczeni, poranieniu docierają do pobliskiego miasta i... nie wiedzą o sobie nawzajem. Każde z nich jest przekonane, że to drugie umarło. Zaczynają samodzielne życie, tym razem pozbawione przymusu, ale też miłości. Czy irracjonalna nadzieja, która nie pozwala im o sobie zapomnieć, połączy ich ścieżki? I czy doczekają się szczęśliwego zakończenia? A może wręcz odwrotnie, przeszłość nie da im spokoju?
Eden jest drugą częścią cyklu A sign of love i o ile pierwszy tom Calder był ciekawy, to kontynuacja okazała rewelacyjna. Bez zmian pozostało wszystko, co urzekło mnie wcześniej. Świetnie wykreowani bohaterowie, interesująca fabuła i pomysłowo zarysowane społeczeństwo alternatywne. Dodatkowo pojawiło się to, czego w Calderzemi brakowała, czyli akcja!
Na właśnie tak poprowadzoną historię czekałam przez cały pierwszy tom! Z obecnie perspektywy mogę powiedzieć, że wcześniejsza książka było ledwie przedsmakiem, wstępem do tego, co wydarzyło się w następnej części. Tym razem etap dorastania mamy już za sobą. Pozostało to, co najlepsze.
Bez zmian bohaterowie są największym plusem tej historii. Wykreowani pomysłowo, w pełni konsekwentnie, z uwzględnieniem przeżytych wydarzeń. Są jednocześnie niewinni i zahartowani. Te, pozornie sprzeczne, cechy sprawiają, że są to najciekawsi bohaterowie o których ostatnio czytałam. Autorce udało się nie tylko wykreować interesujące społeczeństwo alternatywne (nad czym zachwycałam się już wcześniej), ale też uwzględnić jego odmienności w psychice bohaterów.
Jeszcze lepsza, niż ostatnio, jest też akcja całej powieści. Wtedy, z mniej lub bardziej, zapartym tchem, śledziliśmy proces dorastania. Tym razem nie zabraknie nam wydarzeń, niespodziewanych zwrotów akcji i wielu emocji. Bohaterowie tylko pozornie wychodzą na prosto. W praktyce czeka ich jeszcze wiele, wiele niebezpieczeństw. Na szczęście mają... siebie.
W końcu pojawiają się też sceny erotyczne. Mia, specjalistka od miłosnych opisów, dostarcza nam wysmakowaną, w pełni estetyczną seksualność. Nie bulwersuje, nie straszy, ale prezentuje piękno intymności.
Rzadko to mówię, ale Eden to książka fenomenalna. Zawiera wszystko, co powinna mieć w sobie dobra literatura. Oryginalny pomysł, świetnych bohaterów, ciekawą przygodę, wspaniale opisaną miłość i dopracowane zakończenie. Nic dodać, nic ująć. W Eden po prostu nie sposób się nie zakochać.
recenzjenawidelcu.pl Dominika Róg
Sny Morfeusza
To nie jest książka dla grzecznych dziewczynek. To nie jest dobra pozycja dla delikatnych, wrażliwych i subtelnych kobiet. Nie wspominając o tych pruderyjnych;) Sny Morfeusza to erotyk o potężnej dawce...erotyzmu...=)
Moja przygoda z tego typu literaturą rozpoczęła się dość niefortunnie – od 50 twarzy Greya a zakończyła na drętwawym Dotyku Crossa. I tyle. Dałam szansę wykazać się polskiej autorce w dziedzinie odważnej literackiej rozpusty. Czy było dobrze? Obiektywnie? Tak! Subiektywnie? I tak i nie;) Nie byłabym sobą, gdybym nie miała pewnych zastrzeżeń.
Cassandra Givens przeprowadza się do Miami. Chce odciąć się od apodyktycznego, wiecznie niezadowolonego ojca, usamodzielnić, dostać wymarzoną pracę a przede wszystkim zapomnieć o toksycznym i dość niefortunnie zakończonym związku z Filipem. Postanawia całkowicie zmienić swoje życie. Umawia się na rozmowę kwalifikacyjną do szanowanej i dobrze prosperującej na rynku firmy architektonicznej Art Design&Beauty. Jeszcze nie wie, że ten "zadufany w sobie dupek" który przeprowadzał z nią rozmowę kwalifikacyjną to jej przyszły szef – Adam McKay, który diametralnie odmieni jej życie. Nie tylko zawodowe... Ale czy aby na lepsze?
Początek znajomości z Adamem otworzy dla Cassandry drzwi rozkoszy cielesnej i niezapomnianych, niepowtarzalnych doświadczeń seksualnych. Erotyczne sny z nieznajomym nigdy nie były tak pikantne i pełne nieznanych doznań, jak czas rzeczywisty spędzony u boku Adama vel Morfeusza. Cassandra krok po kroku zatraca się w ciemnej krainie seksualnych rozkoszny. A wraz z kolejnymi odważnymi doznaniami Cassandra, niezależnie od siebie, zakochuje się w mrocznym i pełnym tajemnic Adamie. Zatraca się w nieznanym dotąd, i jak się okazuje – niebezpiecznym, świecie tego tajemniczego mężczyzny o stalowym – zimnym, przeszywającym na wskroś spojrzeniu idealnie błękitnych, hipnotyzujących oczu. Jednak Morfeuszowi obce są takie słowa jak "proszę", "dziękuję", "kocham". Przyzwyczajony do brania i sumiennego wykonywania wydawanych przez niego dyspozycji nie może zapanować nad pełną wigoru i sprzeczności Cassandrą. Panna Gives podsyca jego ciekawość nie tylko idealną prezencją ale i swobodnym stylem bycia. I wypowiadania się.
Związek nieokrzesanej, wyszczekanej i buntowniczej Cassandry z apodyktycznym, sztywnym i nieprzyzwyczajonym do odmowy Adamem – Morfuszem – stałym bywalcem oryginalnego i niebezpiecznego klubu Mirror? To nie może się udać. Zbyt dużo sprzeczności, zbyt dużo niewyjaśnionych kwestii, za dużo sekretów. I na dokładkę pojawia się miłość.
Są takie miejsca, w których nigdy nie powinnyśmy się znaleźć. Są tacy ludzie, których nigdy nie powinnyśmy poznać. Są też takie chwile, w których jest za późno na to, by się wycofać, i wtedy już nic nie zależy od nas samych.
Przystojny, bogaty i specyficzny, odrobinę zadufany w sobie szef skrywający mroczny sekret, zwyczajna dziewczyna, potężna dawka wyuzdanego seksu – zaryzykowałabym stwierdzenie, ze prócz tych wymienionych punktów, Sny Morfeusza nie maja zbyt wiele wspólnego z tą imitacją erotycznej powieści, jaką jest dla mnie 50 twarzy Greya. Pani Haner góruje stylistycznie i językowo nad James. Brak irytujących powtórzeń (o przygryzaniu wargi tudzież rozpadaniu się na tysiące kawałków w pięćdziesiątym z kolei orgazmie), większa wiarygodność głównych bohaterów, brak płytkiej akcji i obecność stosunkowo ciekawych wątków pobocznych.
Nie zmienia to jednak faktu, że język jest ZBYT brutalny i swobodny. Niewskazane, aby w erotyku stosunek seksualny określano mianem "wzniesienia się na wyżyny rozkoszy poprzez obcowanie cielesne"... ale ciągłe używanie słowa "pieprzenie" na zmianę z "rżnięciem", "kutas" i "pulsująca cipka"... było odrobinę niesmaczne i odbierało przyjemność czytania. Rozkosz ze stosunku seksualnego można opisać na wiele sposobów, nie tylko w sposób wulgarny i brutalny. Zabrakło delikatnego preludium tuż przed dziką orgią. Cassandra z Adamem przechodzą od razu do sedna. Nawet "gra wstępna", która powinna w delikatny, acz stanowczy sposób wprowadzać czytelnika w feerię doznań i przygotować na intensywny punkt kulminacyjny nie jest subtelna, zbyt mocno "doprawiona", obdarta ze stopniowego budowania napięcia.
Cassandra to bardzo niezdecydowana, niedojrzała emocjonalnie – wręcz infantylna młoda kobieta, która sama sobie przeczy, zmienia zdanie 30 razy na minutę. Jej szczeniackie wręcz zachowanie irytuje. Nie jestem pewna, czy można jej irytujący sposób bycia zrzucić na karb zakochania i zauroczenia. Tak duża chaotyczność jednej z inteligentniejszych studentek architektoniki jest wręcz niewiarygodne.
Adam – wie czego chce, ale nie da się go lubić. Zimny, sztywny, niesympatyczny i dominujący. Zaintrygowała mnie jego "działalność w klubie Mirror" i "niebezpieczna zabawa w Morfeusza".
I bardzo pozytywny wątek poboczny z Tommym. Jego przyjaźń (pseudo przyjaźń z Cassandrą) wprowadza świeży powiew i wiele pozytywnych emocji. Urzeczywistnia i łagodzi obraz rozkapryszonej gówniary, która najchętniej nie wychodziłaby z sypialni swojego Morfeusza. A może Adama?
Główni bohaterowi nie wzbudzili mojej sympatii, ale poczytuję to za plus – nie byli miałcy, nijacy i bez wyrazu. Są specyficzni i na tyle wiarygodni, że potrafią wzbudzić emocje (pozytywne lub negatywne)
Reasumując: moje pierwsze spotkanie z K. N. Haner uznaję za udane, ale nie ukrywam, że po tak licznych słowach zachwytu oczekiwałam, że historia Cassandry i Adama rzuci mnie na kolana. Nie rzuciła. Ale już wiadomo, że to nie ostatnie słowo Autorki w tym temacie. Czekam na kontynuację, po cichutku licząc na to, że wulgaryzmy i nadmierną pikanterię chociaż w niewielkim stopniu zastąpi subtelność i delikatność.
prawieblogoksiazkach.blogspot.com Anna Sukiennik; 2016-08-04