Recenzje
Calder. Narodziny odwagi
Mię Sheridan znacie już zapewne dzięki książkom Bez słów i Stinger. Żądło namiętności. Dziś chcę przedstawić wam kolejną historię stworzoną przez tę autorkę. Historię piękną i nieprawdopodobną. Historię, która znakomicie pokazuje, jak wielką rolę w życiu człowieka odgrywa wiara – nawet ta najbardziej absurdalna. Historię, która obrazuje, jak bardzo ludzie są podatni na manipulacje. Calder. Narodziny odwagi albo skradnie serce, albo trochę zanudzi. Jak to będzie z wami? Myślę, że powinniście się przekonać po prostu po nią sięgając. A jak to było ze mną?
Wyobraźcie sobie, że gdzieś za miastem, tuż obok cywilizowanego i nowoczesnego świata, istnieje mała wioska, której społeczność żyje według zupełnie innych zasad. Ludzie wyrzekają się wszystkich dóbr współczesności, odrzucają ułatwiające życie technologie i zapominają o przyjemnościach. Do przeżycia, pracy, uprawiania pól mogą używać tylko tego, czym obdarzyła ich natura, ściślej mówiąc – bogowie. Ludzie ci nazywani są robotnikami, nad którymi kontrolę sprawuje zarząd. Hector, przywódca tej społeczności, głosi, że właśnie wyrzeczenia i czystość doprowadzą ich do Elizjum, gdzie mają trafić już niedługo.
Elizjum to piękne miejsce, w którym każdy będzie tym, kim zechce. Będzie bogiem. Calder już jako chłopiec zauważa pewne nieprawidłowości i sprzeczności w tym, co Hector mówi, a co sam robi. W siedzibie zarządu znajdują się bowiem wszystkie udogodnienia, od prawdziwych toalet po pralki. Mieszkający tam nie muszą się wyrzekać niczego, a i tak będzie im dane trafić do cudownego miejsca. Ponadto przywódcy mają możliwość opuszczania wioski i podróżowania do wielkiej społeczności, czego Calder właśnie pragnie. Jest pewien, że jako jeden z urodzonych wśród robotników, nie sprowadzony przez Hectora z zewnątrz, da radę przedostać się do zamkniętego grona przewodniczącego i dowiedzieć się więcej o tym, co jest poza wioską. To niestety nie jest tak łatwe, jak się Calderowi wydaje, a z czasem na światło dzienne wychodzą tajemnice dotyczące jego osoby. Calder musi stawić czoła wielu przeciwnościom i problemom, by spełnić swoje marzenia. Musi być silny i odważny, wytrzymały i sprytny, gdyż Hector popada w szaleństwo, którego powodem jest Eden, dziewczyna, którą sprowadził w wieku ośmiu lat do wioski z zamiarem jej poślubienia. Przedstawił swoim wyznawcom – bo trudno nazwać robotników inaczej – dziewczynkę jako ich przyszłą matkę, której przeznaczeniem jest odegrać znaczącą rolę w przepowiedni...
Nie czytam wielu książek, w których poruszana jest tematyka sekt, więc zapewne nie ocenię Caldera... obiektywnie. Jednak przyznaję, że Mia Sheridan nawet tą pozycją pokazała, że trzyma poziom, a fabułę buduje pomysłowo i wyjątkowo. Autorka jest znana jako "miłosna pisarka", która na pierwszym planie stawia relację dwójki zakochanych osób. Tak było w przypadku dwóch wyżej wymienionych książek, jednak tutaj odczułam, że nie miłość gra pierwsze skrzypce, a właśnie ogólny problem sekty, nietypowego niewolnictwa. Ta historia przedstawia czytelnikom grupę ludzi, która uwielbia sprawować kontrolę, a także inną grupę, która jest podatna na manipulacje. Jedni i drudzy nie wychodzą najlepiej na takim podziale, jednak do końca wierzą, że tak ma być i tak jest dobrze.
Zawężę trochę krąg rozważań do najistotniejszych bohaterów tej powieści. Przede wszystkim główny bohater, Calder, jest taki, jak inni główni bohaterowie książek Mii: jako dziecko sympatyczny, kontaktowy, radosny, gdy staje się mężczyzną robi się ponadto wysoki, umięśniony, przystojny charyzmatyczny i romantyczny. W wielu kluczowych sytuacjach pokazuje swoją odwagę i siłę, które – przez ludzi, którym są nie na rękę – stają się jego wadami i przyczynami cierpienia. Eden z kolei jest... bohaterką Mii: śliczna, zgrabna, długowłosa blondynka o pięknych oczach. Na szczęście żadna z tych postaci nie jest nudna czy sztuczna, a dobrze dopasowana do świata, w którym wszystko się dzieje. Mimo że jest to wciąż nasz świat, jego zasady są zupełnie inne, przestarzałe. Calder i Eden – zapewne dlatego, że są głównymi bohaterami – wyłamują się z obu grup. Podejmują ogromne ryzyko, które doprowadza ich na skraj wytrzymałości... Na koniec świata (dosłownie i w przenośni).
Jednym z lepiej wykreowanych bohaterów był Hector. Dlaczego? Bo budził we mnie ogromną niechęć, czasami wręcz odrazę. Swoje okrutne czyny potrafił tak uargumentować, że w gruncie rzeczy wszystko wychodziło na dobre. Jego... nazwijmy to "metody wychowawcze" były momentami tak okrutne, że nielegalne w danym stanie, a jednak dzięki poddaństwu robotników nic, co działo się wewnątrz społeczności, nie przedostawało się poza jej granice.
Historia Caldera wydawała mi się nieprawdopodobna. Przez cały czas lektury miałam wrażenie, że jest ona o niczym. Wszystko to zmieniło się, gdy zaczęłam ją głębiej analizować przed snem. Myślę, że wielu czytelników odbierze tę książkę inaczej, co jest jej ogromnym atutem. Lubię książki, które nie są banalne i skłaniają do życiowych przemyśleń.Calder. Narodziny odwagi nie jest powieścią, w której wątek miłosny odgrywa główną rolę. Czasami był on przewidywalny i prosty. Jednak nawet w tym minusie odnajduję pewną zaletę. Otóż nie mamy do czynienia z historią dwójki dorosłych ludzi, a ledwie nastolatków... młodych dorosłych. Taka relacja jest prosta w rzeczywistości, więc Mia prawdziwie zobrazowała pierwszą miłość. Na naszych oczach ona się rozwija i dojrzewa, gdy zakochani zaczynają się poznawać, przestaje być infantylna. Jak to bywa w książkach Mii Sheridan, uczucie jest znakomicie połączone z miłością cielesną. Autorka pokazuje, jak krok po kroku odkrywać przyjemność i łączyć ją z innymi sposobami okazywania uczuć. W recenzji Stinger. Żądło namiętności wspomniałam, że w przypadku jej bohaterów seks prowadził do miłości, z kolei jeśli chodzi o bohaterów Bez słów, to miłość prowadziła do zbliżenia. W powieści Calder. Narodziny odwagi jest dokładnie tak samo: uczucie dojrzewające w bohaterach latami sprawia, że chcą pokazać je sobie w inny sposób. Jak w przypadku poprzednich książek, miałam wrażenie, że wszystko to znakomicie się dopełnia.
Ale to jeszcze nie koniec przygód Caldera, jeszcze nie było wielkiego finału i jeszcze wiele czeka nas, czytelników, w drugim tomie. Dopiero po przeczytaniu Eden. Nowy początek będzie można powiedzieć wszystko o tej historii. Będzie można ją zachwalać bądź krytykować. Jednego jestem pewna: Calder. Narodziny odwagi trzymał mnie w niepewności do końca. Były momenty, w których musiałam odetchnąć, bo było mi ciężko na sercu, a informacje były trudne do przetworzenia. To książka bardzo emocjonalna i myślę, że warta przeczytania.
Historia Caldera wydawała mi się nieprawdopodobna. Przez cały czas lektury miałam wrażenie, że jest ona o niczym. Wszystko to zmieniło się, gdy zaczęłam ją głębiej analizować przed snem. Myślę, że wielu czytelników odbierze tę książkę inaczej, co jest jej ogromnym atutem. Lubię książki, które nie są banalne i skłaniają do życiowych przemyśleń.Calder. Narodziny odwagi nie jest powieścią, w której wątek miłosny odgrywa główną rolę. Czasami był on przewidywalny i prosty. Jednak nawet w tym minusie odnajduję pewną zaletę. Otóż nie mamy do czynienia z historią dwójki dorosłych ludzi, a ledwie nastolatków... młodych dorosłych. Taka relacja jest prosta w rzeczywistości, więc Mia prawdziwie zobrazowała pierwszą miłość. Na naszych oczach ona się rozwija i dojrzewa, gdy zakochani zaczynają się poznawać, przestaje być infantylna. Jak to bywa w książkach Mii Sheridan, uczucie jest znakomicie połączone z miłością cielesną. Autorka pokazuje, jak krok po kroku odkrywać przyjemność i łączyć ją z innymi sposobami okazywania uczuć. W recenzji Stinger. Żądło namiętności wspomniałam, że w przypadku jej bohaterów seks prowadził do miłości, z kolei jeśli chodzi o bohaterów Bez słów, to miłość prowadziła do zbliżenia. W powieści Calder. Narodziny odwagi jest dokładnie tak samo: uczucie dojrzewające w bohaterach latami sprawia, że chcą pokazać je sobie w inny sposób. Jak w przypadku poprzednich książek, miałam wrażenie, że wszystko to znakomicie się dopełnia.
Ale to jeszcze nie koniec przygód Caldera, jeszcze nie było wielkiego finału i jeszcze wiele czeka nas, czytelników, w drugim tomie. Dopiero po przeczytaniu Eden. Nowy początek będzie można powiedzieć wszystko o tej historii. Będzie można ją zachwalać bądź krytykować. Jednego jestem pewna: Calder. Narodziny odwagi trzymał mnie w niepewności do końca. Były momenty, w których musiałam odetchnąć, bo było mi ciężko na sercu, a informacje były trudne do przetworzenia. To książka bardzo emocjonalna i myślę, że warta przeczytania.
askier-pisze.blogspot.com Ula MA
Calder. Narodziny odwagi
Niedawno mieliście okazję czytać moje zachwyty nad książką "Stinger. Żądło namiętności". Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona tamtą pozycją i nabrałam ogromnej ochoty na poznanie innych książekMii Sheridan. Dlatego gdy tylko nadarzyła się okazja by sięgnąć po "Calder. Narodziny odwagi", to oczywiście nie potrafiłam sobie odmówić tej lektury. Tylko czy aby się nie zawiodłam?
Tym razem Mia Sheridan zabiera nas do wnętrza pewnej sekty. To tam już będąc dziećmi spotykają się Eden i Calder, jednak mimo wzajemnej sympatii ich znajomość nie ma prawa się rozwijać. Calder jest synem robotników i zajmuje się dostarczaniem wody ze świętego źródła. Natomiast Eden zgodnie z przepowiednią Hectora, założyciela i ojca wspólnoty, ma zostać jego żoną, ma stanąć obok Hectora w dniu apokalipsy i zaprowadzić wszystkich braci do Akadii, krainy szczęśliwości. Przepaść między Eden a Calderem jest ogromna. Dziewczyna jest izolowana od pozostałej części społeczeństwa, nie ma możliwości spotykania się z robotnikami i opuszczania głównej siedziby, a mimo to Calderowi udaje się wzbudzić jej ciekawość swoją osobą. Wszystko to wbrew wszelkim zasadom i własnemu sumieniu. Dzieciaki z czasem dorastają i wzajemna fascynacja przeradza się w coś zupełnie nowego.
Mam duży problem z oceną tej książki. Owszem bardzo mi się podobała, szczególnie jej finał, który przeczytałam z dużym zainteresowaniem. Niestety czytając o naiwności członków opisanej sekty wszystko się we mnie burzyło. Zdaję sobie sprawę, że można dać się tak omotać, oddać swoje życie w ręce fanatyka albo raczej wariata. W końcu takich wspólnot mamy na świecie na pęczki i nie brakuje ludzi, którzy znajdują szczęście w ich szeregach. Wszystko to rozumiem, a mimo to nie potrafiłam przejść do porządku dziennego nad postępowaniem bohaterów tej opowieści, tą ich ślepą wiarą wbrew wszystkiemu i kosztem własnego życia i życia najbliższych. Po namyśle jednak oceniam tę moją reakcję na plus, bo w końcu lektura wywołała emocje, dała do myślenia, otworzyła oczy na ten problem, pokazała, jakie mogą być przyczyny wyboru takiej właśnie drogi. Mogłam się poczuć, jakbym tam była, jakbym funkcjonowała w tej dziwnej społeczności. Muszę też dodać, że autorka bardzo realistycznie opisała tę wspólnotę i reguły w niej panujące.
Również bohaterowie tej książki są prawdziwi, pasują do realiów powieści, mimo iż jak już wspomniałam, trudno ich zrozumieć. Kilka osób ma szansę zaskarbić sobie przychylność czytelnika, za to zdecydowana większość postaci budzi negatywne emocje. Ich postępowanie czasami wydaje się nienaturalne, ale to raczej zamierzony efekt, który ma nam pokazać, jak się funkcjonuje w zupełnym oderwaniu od rzeczywistości.
Jest to powieść o działaniu sekty, o wielkiej miłości i namiętności, o samotności, tęsknocie, strachu, woli walki, nadziei, naiwności i szaleństwie. Jest też o potrzebie przynależności, akceptacji i szacunku, w imię to których bohaterowie tej książki są skłonni na wielkie poświęcenie. Mamy tu kilka scen erotycznych, ale napisanych ze smakiem. Bez wielokrotnych orgazmów, niezmordowanych harców do białego rana i nigdy niesłabnącej ochoty na seks.
Muszę przyznać, że pomysł na książkę jest oryginalny i ciekawy. Powieść napisana jest prostym językiem, bez zbędnych udziwnień, więc czyta się ją z łatwością. Myślę, że może się ona świetnie sprawdzić podczas wakacyjnego wyjazdu. Sama końcówka pochłania bez reszty i jest bardzo emocjonująca. Jednak po przeczytaniu ostatniej strony trudno zaznać spokoju. Trzeba niezwłocznie udać się do księgarni czy biblioteki i czytać dalej. Nie ma innego wyjścia. Pozostaje mi się cieszyć, że "Eden. Nowy początek" mam w swojej kolekcji, więc mogę od razu poznać dalsze losy naszych bohaterów. I to właśnie zamierzam zrobić, a Was zachęcam do sięgnięcia po pierwszą część.
korcimnieczytanie.blogspot.com Kornelia Pikulik-Czyż; 2016-08-02
Eden. Nowy początek
Eden. Nowy początek to kolejna część cyklu A Sign of Love, autorstwa bestsellerowej autorki Mii Sheridan. Moja pierwsza styczność z jej twórczością wypadła całkiem pozytywnie, gdyż książka Calder. Narodziny odwagi zdecydowanie mnie zaintrygowała. Ukazywała świat w jakim przyszło żyć głównym bohaterom. Społeczeństwo pochłonięte przez sektę. W poprzedniej części zabrakło mi troszkę emocji i dokładniejszego poznania bohaterów. Czy Mia Sheridan poprawiła się i sprawiła, że ta niezbyt obszerna powieść wydała mi się zdecydowanie za krótka?
Po tragicznej powodzi, w której na własną prośbę zginęli niemal wszyscy mieszkańcy Arkadii, życie Caldera i Eden zmieniło się diametralnie. Oboje myślą, że to drugie nie żyje, że padło ofiarą zbiorowego szaleństwa sekty. Eden znajduje bezpieczną przystań w domu bogatego jubilera i uczy jego wnuczkę grać na fortepianie, a Calder walczy z demonami pod opieką Xandra - przyjaciela z lat dzieciństwa, który także w powodzi stracił całą swoją rodzinę. Powoli uczą się żyć bez siebie - ona dowiaduje się, że jako dziecko została porwana i odnajduje matkę, on zostaje uznanym artystą malarzem. Jednak nic nie jest w stanie zapełnić pustki, jaką oboje czują w sercu, zabić tęsknoty za utraconą miłością. Złamane serca pozostają złamane... do czasu, gdy drogi Caldera i Eden znów się przecinają.
Nigdy bym nie przypuszczała, że normalność codzienności tak mnie pochłonie. Bohaterowiepo wydostaniu się z życia pełnego przytłaczających sytuacji, pełnego tajemnic i niebezpieczeństw czyhających na każdym kroku, poznają życie w cywilizowanym świecie. Są starsi i dojrzalsi, przez co ich uczucia, emocje i przemyślenia są bardziej realne, bardziej... prawdziwe. Ich relacja jest w dalszym ciągu bardzo interesująca i wciągająca na maksa! Tak bardzo im kibicowałam. Potraficie sobie wyobrazić sytuację, w której żyjecie z przekonaniem, że Wasza największa miłość, Wasza druga połowa zginęła, wraz ze wszystkimi znanymi osobami? Jaka pustka i cierpienie wdziera się do serca... Co jednak, gdy przypadkowo okazuje się, że po ułożeniu sobie życia na nowo spotykamy tę wielką miłość? Wypełnienie pustki, z jaką przyszło nam żyć? Ja wiem, bo choć miłość mojego życia nie zginęła, lecz wyjechała do innego kraju, to przez wiele lat czułam tę pustkę, brak, jaki po mojej wielkiej miłości pozostał. I nagle, spotkaliśmy się. To niezwykłe, ale i trudne przeżycie. Czy Caler i Eden dadzą sobie szansę na szczęśliwe życie i postąpią podobnie jak ja?
Mia Sheridan w kolejnej części cyklu zwolniła tempo. Pozwoliła czytelnikowi nasycić się chwilą. Poczuć wszystkie emocje, jakie towarzyszą poznanym nam już wcześniej bohaterom.Autorka jest bezpośrednia, ale i niezwykle wrażliwa. Jej powieść jest przepełniona niesamowitymi emocjami, które bardzo poruszają. Wspólnie z Calderem i Eden cieszyłam się i wzruszałam, momentami nawet denerwowałam. Historia naszych bohaterów jest na tyle wciągająca, że nie wiadomo kiedy następuje jej koniec. Pochłonęłam ją dosłownie w jeden wieczór (a przypomnę, że czasu mam naprawdę niewiele biorąc pod uwagę fakt, że moja córeczka zasypia po 23...). Brakowało mi takiej książki. Powieści, która na długo zapadnie mi w pamięć. Historii, po której w końcu zaznam kaca książkowego. Dzięki Mii Sheridan, w końcu to nastąpiło.
Eden. Nowy początek to niezwykła dawka emocji, które są w stanie poruszyć najbardziej skamieniałe serca. Nie zabraknie w niej zaskakujących zwrotów akcji przeplatających się z wielkimi uczuciami i nadzieją na lepsze życie. Nadzieją, na lepsze jutro.
http://krainaksiazkazwana.blogspot.com/ Daria Skiba; 2016-07-23
Eden. Nowy początek
W recenzji książki Calder. Narodziny odwagi napisałam, że dopiero po przeczytaniu Eden. Nowy początek będzie można stwierdzić jednoznacznie, czy historia Caldera i Eden była ciekawa i warta pochwał. Po skończeniu pierwszego tomu zostaje ogromny niedosyt, aż chce się sięgnąć po kolejną część natychmiast. Może zaskoczyć was liczba stron... Ale nie myślcie, że taka cieniutka książka nie może być wystarczająco dobra.
Eden. Nowy początek przedstawia dalsze losy bohaterów Calder. Narodziny odwagi, trzy lata po tragedii w Akadii. Fabuła jest równie wciągająca, jak w pierwszej części, jednak tutaj głównym wątkiem jest miłość Eden i Caldera, a w poprzedniej więcej uwagi autorka poświęciła sektom i manipulacjom. Trudno przybliżyć bieg wydarzeń, bo niemal wszystko w tej książce jest istotne, a nie chciałabym odbierać wam przyjemności odkrywania tajemnic... Bo właśnie taki jest drugi tom. Wiele spraw trapiących Eden zostaje wyjaśnionych, z kolei Calder dowiaduje się szczegółów na temat swojego pochodzenia i dzieciństwa. Hector zniknął, jednak nadal jest obecny w życiu młodych ludzi, którym wyrządził nieopisaną krzywdę. Media wciąż spekulują, pojawiają się nowi ludzie, którzy kiedyś mieli z Hectorem do czynienia, a dzięki nim Calder i Eden zaczynają rozumieć, co kierowało tym okrutnym człowiekiem.
Mia Sheridan skupiła się głównie na opisaniu cierpienia po utracie miłości i bliskich, zarysowała też traumę Eden i depresję Caldera, chociaż moim zdaniem zrobiła to dość powierzchownie... A szkoda, bo tematy są – jak na mój gust – idealne na znakomitą i emocjonującą, a przede wszystkim wciągającą powieść. Nie znaczy to jednak, że książka nie wzbudza wystarczająco emocji, o nie... Mia potrafi doprowadzić czytelników do łez i do śmiechu, potrafi wywołać zawstydzenie i strach, a wszystko dzięki temu, że dyskretnie tworzy więź między bohaterami a czytelnikiem.
Do postaci nie można mieć zastrzeżeń, starzy zachowali swój charakter i urok, dzięki czemu można było bez przeszkód wrócić do historii głównych bohaterów, nowi natomiast wnieśli odrobinę świeżości i tajemnic, a także opowiastek z dalekiej przeszłości czy nadziei na przyszłość. Wszystkie elementy powieści znakomicie się ze sobą komponują, a całość pasuje do poprzedniej części. Wiele się oczywiście zmieniło, zwłaszcza miejsce akcji, ale nawet to nie sprawiło, że autorka się pogubiła bądź zapomniała o charakterystycznych cechach postaci. Widać, że przygotowywała ich portret dokładnie, gdyż rzeczywiście czuć ich zagubienie, rzeczywiście można zrozumieć niezręczność sytuacji.
Eden. Nowy początek to książka lekka i przyjemna, ale poruszająca wrażliwe strefy ludzkiej emocjonalności. Pokazuje, że nawet gdy jest tak źle, że człowiek nie ma sił i ochoty żyć, warto trwać i przeczekać zły moment w życiu. Daje nadzieję na lepsze jutro, lepsze życie. Nawet jeśli myślimy, że straciliśmy wszystko, z powodem do życia włącznie, nie możemy sobie wyobrazić, jak bardzo się mylimy. Zawsze można zacząć od nowa.
Eden. Nowy początek to książka lekka i przyjemna, ale poruszająca wrażliwe strefy ludzkiej emocjonalności. Pokazuje, że nawet gdy jest tak źle, że człowiek nie ma sił i ochoty żyć, warto trwać i przeczekać zły moment w życiu. Daje nadzieję na lepsze jutro, lepsze życie. Nawet jeśli myślimy, że straciliśmy wszystko, z powodem do życia włącznie, nie możemy sobie wyobrazić, jak bardzo się mylimy. Zawsze można zacząć od nowa.
askier-pisze.blogspot.com Ula MA
Sny Morfeusza
Trzymam w swoich dłoniach książkę, która jest bezapelacyjnym hitem tego lata. Pierwszy nakład wyprzedał się błyskawicznie, Internet pęka w szwach od opinii, w głównej mierze pozytywnych, autorka już wprowadza poprawki w tomie drugim, który ukaże się wcześniej niż początkowo planowano. Na czym polega fenomen tej historii? To erotyk, w zasadzie taki jakich wiele, ciekawy, choć nie przesadnie oryginalny, w którym można wyczuć lekki posmak „Greya” czy „Barw miłości”. Zasadnicza różnica polega na tym, że autorka jest polką, a jak się okazuje jesteśmy bardzo ciekawe, co w temacie erotyki mają do powiedzenia nasze rodzime pisarki. Całkiem słusznie z resztą, bo jak się okazuje do powiedzenia mają sporo i w niczym nie ustępują popularniejszym koleżankom zza oceanu.
Tak więc jest Ona- Cassandra Givens, młoda, ambitna pani architekt, z głową pełną pomysłów i wielkimi aspiracjami. Jest też On- Adam McKey, przystojny i obrzydliwie bogaty właściciel firmy, w której Cass chce zdobyć posadę. Dodajcie do tego wszystkiego jedną namiętną noc, którą kobieta spędza z poznanym w klubie tajemniczym Morfeuszem, który może i nosi maskę, ale zdecydowanie ma oczy kochanka z jej snów. To tylko jedna noc i nie powinna się nigdy powtórzyć, tym bardziej, że tajemniczym właścicielem niebieskich tęczówek jest nie kto inny jak Adam McKey czyli nowy szef Cassandry. Płomień jednak zapłonął i nie da się go ugasić. Sprawy się komplikują a namiętność tylko wzrasta. W powietrzu wisi jakaś tajemnica i być może, coś bardzo niebezpiecznego. Tylko co?
Cóż mogę Wam powiedzieć o bohaterach? To chodzące skrajności. W jednej chwili sympatyczni inteligentni i dający się lubić, by w ciągu jednej chwili zacząć robić skrajnie irytujące głupoty, których nijak nie można zrozumieć. Tytułowy Marfeusz, czyli coś w rodzaju mrocznego oblicza Adama, był całkiem ciekawym pomysłem. Budził dokładnie takie emocje, jakie budzić powinien, czyli strach, fascynację i pożądanie, którym nasza bohaterka błyskawicznie ulega. Asertywność nie jest z resztą jej mocą stroną, a uległość wobec (powiedzmy szczerze) agresywnego partnera, była wręcz irytująca, biorąc pod uwagę, co czasem o nim myślała.
Erotyka bezapelacyjnie jest trzonem całej historii, a scen seksu było więcej niż jestem w stanie zliczyć. Jest gorąco, a czasem wręcz oszałamiająco perwersyjnie jednak w moim odczuciu, było tego po prostu za dużo w zbyt krótkim czasie. Na szczęście fabularnie autorka także nie próżnowała i wierzcie mi na słowo, że nie ma żadnych hamulców nie tylko w scenach łóżkowych, ale także w rozwoju akcji. Wielokrotnie aż przecierałam oczy ze zdumienia, w jakie tarapaty wpędzała swoich bohaterów i jak nieprzewidywalne są ich kolejne kroki. Szalenie mi się ta nieprzewidywalność spodobała i sprawiła, że mimo wszystkich wad i niedociągnięć nie byłam w stanie oderwać się od tej historii.
Od strony technicznej kompletnie nie mogłam się odnaleźć w formie bez podziału na rozdziały. Ciągłość akcji to dobry pretekst, by pochłonąć całą książkę na raz, ale kiedy nie jest to możliwe, lekko zbija z tropu czytelnika. Wielkim plusem jest sam tytuł, bardzo poetycki, klimatyczny i idealnie pasujący do fabuły powieści. Mniejszy zachwyt budzi okładka, która nie tylko przywołuje oczywiste skojarzenia, ale mogłaby być nieco bardziej wyrazista, bo fabule tej wyrazistości nie brakuje.
O CZYM? „Sny Morfeusza” to moje pierwsze spotkanie z twórczością K.N. Haner i choć mam kilka zastrzeżeń było jak najbardziej udane. Powieść skrzy się od erotyzmu jest ostra, pikantna, chwilami wulgarna, czasem zabawna a czasem poruszająca. Autorka budzi w czytelniku skrajne emocje, szokuje, zadziwia i nie pozwala na chwilę wytchnienia, a jej książka ma absolutnie wszystkie cechy, które posiadają zagraniczne erotyczne bestsellery. Ja daję autorce zielone światło, bo naprawdę spodobały mi się jej pomysły. Czekam na kontynuację, zwłaszcza że wreszcie otrzymam odpowiedzi na dręczące mnie pytania, ale chciałabym przeczytać też coś zupełnie innego autorstwa K.N Haner. Jestem pewna, że napisałaby genialny dramat New Adult, który złamałby niejedno serce, tylko może tym razem bez takiej ilości erotyki. To jak Pani Haner, da się zrobić?
Cóż mogę Wam powiedzieć o bohaterach? To chodzące skrajności. W jednej chwili sympatyczni inteligentni i dający się lubić, by w ciągu jednej chwili zacząć robić skrajnie irytujące głupoty, których nijak nie można zrozumieć. Tytułowy Marfeusz, czyli coś w rodzaju mrocznego oblicza Adama, był całkiem ciekawym pomysłem. Budził dokładnie takie emocje, jakie budzić powinien, czyli strach, fascynację i pożądanie, którym nasza bohaterka błyskawicznie ulega. Asertywność nie jest z resztą jej mocą stroną, a uległość wobec (powiedzmy szczerze) agresywnego partnera, była wręcz irytująca, biorąc pod uwagę, co czasem o nim myślała.
Erotyka bezapelacyjnie jest trzonem całej historii, a scen seksu było więcej niż jestem w stanie zliczyć. Jest gorąco, a czasem wręcz oszałamiająco perwersyjnie jednak w moim odczuciu, było tego po prostu za dużo w zbyt krótkim czasie. Na szczęście fabularnie autorka także nie próżnowała i wierzcie mi na słowo, że nie ma żadnych hamulców nie tylko w scenach łóżkowych, ale także w rozwoju akcji. Wielokrotnie aż przecierałam oczy ze zdumienia, w jakie tarapaty wpędzała swoich bohaterów i jak nieprzewidywalne są ich kolejne kroki. Szalenie mi się ta nieprzewidywalność spodobała i sprawiła, że mimo wszystkich wad i niedociągnięć nie byłam w stanie oderwać się od tej historii.
Od strony technicznej kompletnie nie mogłam się odnaleźć w formie bez podziału na rozdziały. Ciągłość akcji to dobry pretekst, by pochłonąć całą książkę na raz, ale kiedy nie jest to możliwe, lekko zbija z tropu czytelnika. Wielkim plusem jest sam tytuł, bardzo poetycki, klimatyczny i idealnie pasujący do fabuły powieści. Mniejszy zachwyt budzi okładka, która nie tylko przywołuje oczywiste skojarzenia, ale mogłaby być nieco bardziej wyrazista, bo fabule tej wyrazistości nie brakuje.
O CZYM? „Sny Morfeusza” to moje pierwsze spotkanie z twórczością K.N. Haner i choć mam kilka zastrzeżeń było jak najbardziej udane. Powieść skrzy się od erotyzmu jest ostra, pikantna, chwilami wulgarna, czasem zabawna a czasem poruszająca. Autorka budzi w czytelniku skrajne emocje, szokuje, zadziwia i nie pozwala na chwilę wytchnienia, a jej książka ma absolutnie wszystkie cechy, które posiadają zagraniczne erotyczne bestsellery. Ja daję autorce zielone światło, bo naprawdę spodobały mi się jej pomysły. Czekam na kontynuację, zwłaszcza że wreszcie otrzymam odpowiedzi na dręczące mnie pytania, ale chciałabym przeczytać też coś zupełnie innego autorstwa K.N Haner. Jestem pewna, że napisałaby genialny dramat New Adult, który złamałby niejedno serce, tylko może tym razem bez takiej ilości erotyki. To jak Pani Haner, da się zrobić?
beauty-little-moment.blogspot.com Patka; 2016-08-02