Recenzje
Może (morze) wróci
Do czytadeł podróżniczych mam dwojaki stosunek - z jednej strony jest to obok klasyki czy książek kulturoznawczych podstawowa moja lektura. Przyznam się, że jeśli chodzi o inne gatunki mam dość marne pojęcie, co ostatnio jest na topie, wstyd, wstyd, magister polonistyki powinien mieć trochę lepsze pojęcie, co się dzieje w światku literackim... W każdym razie literaturę podróżniczą śledzę z nastawieniem do niej bardzo różnym, bo z jednej strony bardzo lubię czytać o poznawaniu i przeżywaniu podróży, z drugiej - odrobinę jestem ostatnimi czasy zmęczona książkami w stylu: "Byłem, zrobiłem, dokonałem, zrobiłem kilka fotek, pojechałem stąd tam". Literatura podróżnicza jest w ogromnym stopniu egocentryczna, co toleruję w dużym stopniu (jako autor podróżniczego bloga nie mam w sumie nic do gadania), ale często brak w niej czegoś więcej niż "Poszedłem, zobaczyłem, ja zrobiłem, ja pojechałem, ja zjadłem".
I tu miła niespodzianka. Czytadło niewątpliwie, książka, która nie jest i raczej nie będzie klasyką, ot, miło się ją wchłonęło. "Może (morze) wróci" miałam w rękach już tu, w Niemczech, i to w wersji elektronicznej, a wersje elektroniczne z reguły raczej ciężko mi się wchłania. Tymczasem ten krótki kawałek o Uzbekistanie przeczytałam bardzo szybko i z dużą sympatią do autora.
To chyba podstawowa kwestia, która bardzo rzadko mi się zdarza przy czytaniu tego typu książek - stwierdzenie, "No żesz, lubię gościa, który to napisał". Pokora wobec własnej podróżniczej nieporadności, zachwyt nad otaczającą rzeczywistością i tym podobne odczucia są być może czasem odrobinę przerysowane, ale ogólne nastawienie autora do tego, co widzi, słyszy i czuje są mi bardzo bliskie. Scena, w której zastanawia się, czy wypada robić zdjęcia biedakom na uzbeckiej ulicy przypomina mi wiele scen, kiedy z niepewnością wyciągałam aparat wśród Romów kosowskich (i nigdy nie zapomnę przedstawiciela szwajcarskiej ambasady, który owych Romów ustawiał do zdjęcia niczym małpki w cyrku). Materiał informacyjny podany w nieco encyklopedycznej formie, ale - jak mówiłam - wciągnęłam książkę dość szybko, więc aż tak bardzo to nie przeszkadza. I cudowne wtręty o niewolnictwie wobec Lonely Planet. Przyznać muszę, że wciąż zdarza mi się korzystać z tego vademecum turysty "alternatywnego", ale staram się to robić w jak najbardziej ograniczonym stopniu, żeby nie wpaść w te same pułapki, co autor.
Tymczasem książka jest o Morzu Aralskim i katastrofie ekologicznej tamże. Ale tak naprawdę jest o wyprawie nie-podróżnika do Uzbekistanu. Fajnie przeczytać książkę podróżniczą napisaną przez kogoś, kto przyznaje otwarcie, że podróżnikiem nie jest, bo, cóż, dość często powtarzam otwierający cytat ze "Smutku Tropików" - Nienawidzę podróży i podróżników. Przyjemne coś innego. Przyjemne, bo nienapuszone i nieudające niczego, czym ta książka nie jest. Na całe szczęście nie epatuje ekologicznym podejściem, nie narzuca niczego, ot, wspomnienia gościa, którego zaciekawił kraj, ludzie i historia umierającego jeziora.
Inna rzecz, że Uzbekistan jest gdzieś tam na mojej liście "chciałabym zobaczyć". Jakoś nie spieszy mi się w tamte strony mimo magii nazwy Samarkanda, bo wciąż przerażają mnie wizy, meldunki i inne formalności związane z tego typu podróżami, które ciężko odbyć spontanicznie. Od czasu do czasu mi się to zdarza, a że mam tam znajomą, to kiedyś trzeba się pewnie wybrać...
I tu miła niespodzianka. Czytadło niewątpliwie, książka, która nie jest i raczej nie będzie klasyką, ot, miło się ją wchłonęło. "Może (morze) wróci" miałam w rękach już tu, w Niemczech, i to w wersji elektronicznej, a wersje elektroniczne z reguły raczej ciężko mi się wchłania. Tymczasem ten krótki kawałek o Uzbekistanie przeczytałam bardzo szybko i z dużą sympatią do autora.
To chyba podstawowa kwestia, która bardzo rzadko mi się zdarza przy czytaniu tego typu książek - stwierdzenie, "No żesz, lubię gościa, który to napisał". Pokora wobec własnej podróżniczej nieporadności, zachwyt nad otaczającą rzeczywistością i tym podobne odczucia są być może czasem odrobinę przerysowane, ale ogólne nastawienie autora do tego, co widzi, słyszy i czuje są mi bardzo bliskie. Scena, w której zastanawia się, czy wypada robić zdjęcia biedakom na uzbeckiej ulicy przypomina mi wiele scen, kiedy z niepewnością wyciągałam aparat wśród Romów kosowskich (i nigdy nie zapomnę przedstawiciela szwajcarskiej ambasady, który owych Romów ustawiał do zdjęcia niczym małpki w cyrku). Materiał informacyjny podany w nieco encyklopedycznej formie, ale - jak mówiłam - wciągnęłam książkę dość szybko, więc aż tak bardzo to nie przeszkadza. I cudowne wtręty o niewolnictwie wobec Lonely Planet. Przyznać muszę, że wciąż zdarza mi się korzystać z tego vademecum turysty "alternatywnego", ale staram się to robić w jak najbardziej ograniczonym stopniu, żeby nie wpaść w te same pułapki, co autor.
Tymczasem książka jest o Morzu Aralskim i katastrofie ekologicznej tamże. Ale tak naprawdę jest o wyprawie nie-podróżnika do Uzbekistanu. Fajnie przeczytać książkę podróżniczą napisaną przez kogoś, kto przyznaje otwarcie, że podróżnikiem nie jest, bo, cóż, dość często powtarzam otwierający cytat ze "Smutku Tropików" - Nienawidzę podróży i podróżników. Przyjemne coś innego. Przyjemne, bo nienapuszone i nieudające niczego, czym ta książka nie jest. Na całe szczęście nie epatuje ekologicznym podejściem, nie narzuca niczego, ot, wspomnienia gościa, którego zaciekawił kraj, ludzie i historia umierającego jeziora.
Inna rzecz, że Uzbekistan jest gdzieś tam na mojej liście "chciałabym zobaczyć". Jakoś nie spieszy mi się w tamte strony mimo magii nazwy Samarkanda, bo wciąż przerażają mnie wizy, meldunki i inne formalności związane z tego typu podróżami, które ciężko odbyć spontanicznie. Od czasu do czasu mi się to zdarza, a że mam tam znajomą, to kiedyś trzeba się pewnie wybrać...
swojadroga.blogspot.com Gosia Drewa, 2013-04-30
Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk
Dwa lata temu minęło 30 lat od pionierskiej wyprawy sześciu Polaków*, którzy jako pierwsi przepłynęli najgłębszy kanion świata. Czynem tym nie tylko udowodnili, iż jest w ogóle możliwe przebycie go przy pomocy kajaka i pontonu, ale również przyczynili się do rozwoju regionu, który z zacisznego zakątka stał się miejscem obleganym przez turystów.
Wyprawa Canoandes rozpoczęła się w 1979 roku. Początkowo planowano przepłynięcie rzek Argentyny, jednak ze względu na problemy z wizami, które nie dotarły do uczestników wyprawy, postanowiono udać się do Peru. Jednak i tu polscy kajakarze napotkali opór ze strony sił wyższych. Ze względu na lód zalegający w zatoce statek nie mógł wypłynąć z portu, potem w Peru wybuchł strajk... Kolejna zmiana planów okazała się wreszcie szczęśliwa i ekipa wodniaków znalazła się w Meksyku, w którym kajakarzom udało się przepłynąć kilka rzek. Jednak marzenie o Peru nadal nie dawało mężczyznom spokoju... Tym razem los był łaskawszy i wreszcie udało im się dotrzeć do upragnionego kanionu Colca. Rozpoczęła się walka z żywiołem, w której uczestnicy wyprawy nie zawsze byli na wygranej pozycji. Stracili prawie wszystkie kajaki (pozostał im tylko jeden z nich oraz ponton), a ich konfrontacja z siłami natury często przybierała postać walki o życie. W wyniku pomyłki na mapie źle obliczyli zapasy żywności i do przystanku dopłynęli znacznie niedożywieni. Po koniecznej przerwie podjęli ostatni odcinek wyzwania i zrealizowali swój zamiar, dokonując tym samym niemożliwego i zamykając tym samym wyprawę.
Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk to rzetelna relacja z wyprawy sprzed trzydziestu lat, gdy za podróżnikami nie stali sponsorzy i liczne grono patronów. Wodniacy o wszystko zabiegali sami, a ich strojom daleko było do nazwania ich profesjonalnymi. Na jednej z licznych fotografii widać panów dumnie prężących się w... dżinsach! Ale niekomfortowy strój nie był w tym wszystkim najgorszy - gdy czytałam o pokonywaniu kajakiem wodospadów wysokich na 3-4 m (!), mój umysł nie radził sobie z wyobrażaniem takich manewrów, podobnie jak innych, które poznałam tylko z nazwy (co to jest eskimoska?). W tym drugim przypadku brakowało mi słowniczka tematycznego, który pobudziłby moją wyobraźnię.
Canoandes... to idealna lektura dla tych, którzy lubią poczuć wzrost adrenaliny we krwi oraz dla miłośników podróży.
Wyprawa Canoandes rozpoczęła się w 1979 roku. Początkowo planowano przepłynięcie rzek Argentyny, jednak ze względu na problemy z wizami, które nie dotarły do uczestników wyprawy, postanowiono udać się do Peru. Jednak i tu polscy kajakarze napotkali opór ze strony sił wyższych. Ze względu na lód zalegający w zatoce statek nie mógł wypłynąć z portu, potem w Peru wybuchł strajk... Kolejna zmiana planów okazała się wreszcie szczęśliwa i ekipa wodniaków znalazła się w Meksyku, w którym kajakarzom udało się przepłynąć kilka rzek. Jednak marzenie o Peru nadal nie dawało mężczyznom spokoju... Tym razem los był łaskawszy i wreszcie udało im się dotrzeć do upragnionego kanionu Colca. Rozpoczęła się walka z żywiołem, w której uczestnicy wyprawy nie zawsze byli na wygranej pozycji. Stracili prawie wszystkie kajaki (pozostał im tylko jeden z nich oraz ponton), a ich konfrontacja z siłami natury często przybierała postać walki o życie. W wyniku pomyłki na mapie źle obliczyli zapasy żywności i do przystanku dopłynęli znacznie niedożywieni. Po koniecznej przerwie podjęli ostatni odcinek wyzwania i zrealizowali swój zamiar, dokonując tym samym niemożliwego i zamykając tym samym wyprawę.
Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk to rzetelna relacja z wyprawy sprzed trzydziestu lat, gdy za podróżnikami nie stali sponsorzy i liczne grono patronów. Wodniacy o wszystko zabiegali sami, a ich strojom daleko było do nazwania ich profesjonalnymi. Na jednej z licznych fotografii widać panów dumnie prężących się w... dżinsach! Ale niekomfortowy strój nie był w tym wszystkim najgorszy - gdy czytałam o pokonywaniu kajakiem wodospadów wysokich na 3-4 m (!), mój umysł nie radził sobie z wyobrażaniem takich manewrów, podobnie jak innych, które poznałam tylko z nazwy (co to jest eskimoska?). W tym drugim przypadku brakowało mi słowniczka tematycznego, który pobudziłby moją wyobraźnię.
Canoandes... to idealna lektura dla tych, którzy lubią poczuć wzrost adrenaliny we krwi oraz dla miłośników podróży.
przystanekswiat.blogspot.com 2013-05-14
Obudź swoją kreatywność. Jak aktywować twórczy potencjał umysłu
Dagmara Gmitrzak, socjolożka i trenerka rozwoju osobistego, wychodzi z założenia, że choć każdy z nas ma dostęp do potężnej mocy twórczej, tylko w niewielkim stopniu wykorzystujemy nasze możliwości. Napisała poradnik budzenia w sobie twórczych zdolności, skierowany do tych, którym wewnętrzny krytyk nie pozwala rozwinąć skrzydeł, do twórców przeżywających impas, do wypalonych pracą, ale także do tych, którzy dopiero szukają swojego powołania i wymarzonej pracy.
Książka jest pełna ćwiczeń pozwalających lepiej poznać siebie, m.in.sprawdzić, czy jesteśmy raczej introwertykami, czy ekstrawertykami, czy kierujemy się bardziej rozsądkiem, czy emocjami, rozpoznać swój dominujący typ inteligencji i poszukać wewnętrznego źródła krratywności
Coaching Magazyn Coaching maj-czerwic 2013
Skuteczne social media. Prowadź działania, osiągaj zamierzone efekty
Pisząc o “Skutecznych social mediach” Anny Miotk, warto chyba zacząć od tego, że niektórym z nas uciekł gdzieś w pewnym momencie całościowy obraz mediów społecznościowych. Zawęziliśmy go do Facebooka, ewentualnie Twittera i czasami Pinteresta. Co więcej – panuje przekonanie, że działania w social media ograniczają się do wrzucania postów z „piąteczkiem”.
W swojej książce Miotk przypomina czym są social media – zdziwicie się ile jest serwisów społecznościowych. Pokazuje też, jak wybierać te właściwe dla naszej marki oraz jak opracowywać i wdrażać strategie obecności w kanale social media. Uświadamia nam, że nie jest to wcale żmudna robota. A warto się jej podjąć, żeby mieć świadomość, że to co się robi, robi się naprawdę dobrze.
Autorka wiele miejsca poświęca też mierzeniu działań marketingowych. Punktuje fakt, że zwykle pomiar skuteczności kampanii jest pomijany w publikacjach PR i w działaniach social media, oczywiście poza informacjami o liczbie fanów, bo najczęściej tylko to jest wyznacznikiem sukcesu w działaniach społecznościowych.
“Skuteczne social media” to książka, która w bardzo przystępny sposób opowiada o meandrach mediów społecznościowych. To pozycja obowiązkową dla każdego social media managera, content marketingowca oraz tych, którzy chcą po prostu wiedzieć wszystko o mediach społecznościowych.
W swojej książce Miotk przypomina czym są social media – zdziwicie się ile jest serwisów społecznościowych. Pokazuje też, jak wybierać te właściwe dla naszej marki oraz jak opracowywać i wdrażać strategie obecności w kanale social media. Uświadamia nam, że nie jest to wcale żmudna robota. A warto się jej podjąć, żeby mieć świadomość, że to co się robi, robi się naprawdę dobrze.
Autorka wiele miejsca poświęca też mierzeniu działań marketingowych. Punktuje fakt, że zwykle pomiar skuteczności kampanii jest pomijany w publikacjach PR i w działaniach social media, oczywiście poza informacjami o liczbie fanów, bo najczęściej tylko to jest wyznacznikiem sukcesu w działaniach społecznościowych.
“Skuteczne social media” to książka, która w bardzo przystępny sposób opowiada o meandrach mediów społecznościowych. To pozycja obowiązkową dla każdego social media managera, content marketingowca oraz tych, którzy chcą po prostu wiedzieć wszystko o mediach społecznościowych.
admonkey.pl 2013-05-09
Fotografowanie modelek. Techniki pozowania
Podręcznik zarówno dla fotografów, jak i dla modelek, bo uczestnicy sesji portretowej po obu stronach aparatu powinni mieć zaprezentowaną tu wiedzę w małym palcu. A palce są bardzo ważne - ułożeniu dłoni, pozycji palców, ugięciu stawów poświęcono tu sporo miejsca, wskazując zarówno błędy, jak i poprawne postawy. Autor omawia każdą część ciała pod względem pozowania i... kadrowania, zwracając szczególną uwagę na przeznaczenie danej fotografii. Pokazuje, że np. inaczej należy pozować i kadrować w celu uzyskania portretu na użytek domu mody, a inaczej - na użytek producenta kosmetyków. Atrakcyjne i zróżnicowane stylistycznie fotografie stanowią mile uzupełnienie solidnej porcji wiedzy, przekazanej przystępnie i rzeczowo.
Digital Foto Video 2013-05-01