Recenzje
Ujęcia ze smakiem. Kulisy fotografii kulinarnej i stylizacji dań
Każdy kto prowadzi bloga kulinarnego, wie jak trudne jest zrobienie dobrego, albo przynajmniej zadowalającego zdjęcia… fotografia ogólnie nie jest sprawą łatwą, a co dopiero fotografowanie potraw, które na żywo zawsze wyglądają smakowicie, a niestety fotografia nie zawsze to odzwierciedla.
Jako blogerka kulinarna znam ten ból, dlatego postanowiłam doskonalić się w tym temacie, szczególnie, że mogę zdjęcia są bardzo amatorskie i nie będę ukrywać, że ładne zdjęcie to w moim przypadku często łut szczęścia.
Dlatego z przyjemnością sięgnęłam po publikację „Ujęcia ze smakiem”. Autorka tej książki – Helene Dujardin – nie dość że jest profesjonalną fotografką to na dodatek prowadzi poczytnego bloga Tarteletteblog, więc nie ma to jak uczyć się od mistrzyni. Autorka promuje fotografię naturalną, więc nie pisze o trikach, jak podrasować produkty, aby lepiej prezentowały się na zdjęciu, zresztą jako dowód najlepiej służy jej blog.
W książce na 288 stronach zaprezentowane zostały: podstawy fotografii, czyli informacje dla tych, którzy chcą się dowiedzieć czym jest przysłona, czas naświetlania, czułość oraz niektóre z trybów... dla osoby, która już fotografuje, te informacje będą zupełnie zbędne, ale dla tych, którzy do tej pory robili zdjęcia tylko w trybie automatycznym to bardzo przydatne wskazówki.
Dwie obszerne części poruszają kwestie fotografowania w świetle naturalnym i świetle sztucznym. Tu sporo szczegółów i informacji, które na pierwsze czytanie mogą wydawać się przytłaczające, ale bez tej wiedzy nie powstanie dobra fotografia.
Najciekawsze moim subiektywnym zdaniem są działy poświęcone kompozycji, przygotowaniom do sesji, stylizacji potraw i produktów. Oczywiście liczne fotografie, porównania kilku ujęć z różnymi dodatkami bądź w różnym świetle bardzo ułatwiają wyobrażenie sobie, a przez to zrozumienie tych kwestii.
Autorka nie pominęła także etapu postprodukcji, czyli tego, co zrobić z już „zrobioną” fotografią - prezentuje programy do edycji, porusza kwestie retuszu, kopie, archiwizowania itp.
W publikacji znajdziemy także słowniczek, wykaz sprzętu czy miejsc gdzie można kupić rekwizyty do fotografii oraz wykaz ciekawych stron internetowych,czyli wykaz źródeł poświęcony kwestiom poruszanym w książce.
Plusem publikacji na pewno są liczne fotografie, zarówno obrazujące to, o czym autorka pisze, jak i prezentujące piękne ekspozycje kulinarne, które po prostu cieszą oko. Przy okazji wspomnę o bardzo przejrzystej formie książki z dodatkowymi ramkami, wyróżnieniami, wysokiej jakości papierze, dzięki czemu korzystanie z niej to czyta przyjemność.
Podsumowując myślę, że publikacja powinna znaleźć się w biblioteczce każdego blogera kulinarnego, nie tylko tego początkującego, a także powinna znaleźć uznanie osób z fotografią za pan brat, ale stawiających pierwsze kroki w fotografii kulinarnej. To książka, do której na pewno będę wracała.
Jako blogerka kulinarna znam ten ból, dlatego postanowiłam doskonalić się w tym temacie, szczególnie, że mogę zdjęcia są bardzo amatorskie i nie będę ukrywać, że ładne zdjęcie to w moim przypadku często łut szczęścia.
Dlatego z przyjemnością sięgnęłam po publikację „Ujęcia ze smakiem”. Autorka tej książki – Helene Dujardin – nie dość że jest profesjonalną fotografką to na dodatek prowadzi poczytnego bloga Tarteletteblog, więc nie ma to jak uczyć się od mistrzyni. Autorka promuje fotografię naturalną, więc nie pisze o trikach, jak podrasować produkty, aby lepiej prezentowały się na zdjęciu, zresztą jako dowód najlepiej służy jej blog.
W książce na 288 stronach zaprezentowane zostały: podstawy fotografii, czyli informacje dla tych, którzy chcą się dowiedzieć czym jest przysłona, czas naświetlania, czułość oraz niektóre z trybów... dla osoby, która już fotografuje, te informacje będą zupełnie zbędne, ale dla tych, którzy do tej pory robili zdjęcia tylko w trybie automatycznym to bardzo przydatne wskazówki.
Dwie obszerne części poruszają kwestie fotografowania w świetle naturalnym i świetle sztucznym. Tu sporo szczegółów i informacji, które na pierwsze czytanie mogą wydawać się przytłaczające, ale bez tej wiedzy nie powstanie dobra fotografia.
Najciekawsze moim subiektywnym zdaniem są działy poświęcone kompozycji, przygotowaniom do sesji, stylizacji potraw i produktów. Oczywiście liczne fotografie, porównania kilku ujęć z różnymi dodatkami bądź w różnym świetle bardzo ułatwiają wyobrażenie sobie, a przez to zrozumienie tych kwestii.
Autorka nie pominęła także etapu postprodukcji, czyli tego, co zrobić z już „zrobioną” fotografią - prezentuje programy do edycji, porusza kwestie retuszu, kopie, archiwizowania itp.
W publikacji znajdziemy także słowniczek, wykaz sprzętu czy miejsc gdzie można kupić rekwizyty do fotografii oraz wykaz ciekawych stron internetowych,czyli wykaz źródeł poświęcony kwestiom poruszanym w książce.
Plusem publikacji na pewno są liczne fotografie, zarówno obrazujące to, o czym autorka pisze, jak i prezentujące piękne ekspozycje kulinarne, które po prostu cieszą oko. Przy okazji wspomnę o bardzo przejrzystej formie książki z dodatkowymi ramkami, wyróżnieniami, wysokiej jakości papierze, dzięki czemu korzystanie z niej to czyta przyjemność.
Podsumowując myślę, że publikacja powinna znaleźć się w biblioteczce każdego blogera kulinarnego, nie tylko tego początkującego, a także powinna znaleźć uznanie osób z fotografią za pan brat, ale stawiających pierwsze kroki w fotografii kulinarnej. To książka, do której na pewno będę wracała.
chiliczywanilia.blogspot.com Dominika, 2013-05-16
Może (morze) wróci
Bartek Sabela zabiera czytelników w podróż do Uzbekistanu - kraju, o którym wiemy niewiele lub prawie nic. Natomiast mieszkańcy tego kraju darzą Polaków wielką sympatią, o czym przekonał się autor książki, podróżując po tych rozległych, pełnych historii miejscach.
Ale nie była to wycieczka krajoznawcza. Autor pojechał tam, by zobaczyć resztki cofającego się Morza Aralskiego, które tak naprawdę było gigantycznym jeziorem – trzecim co do wielkości na świecie. Teraz pozostało po nim niewielkie, nieporównywalne z monumentalnym morzem, jeziorko. Oczywiście naturalnym zjawiskiem w przyrodzie jest to, że rzeki zmieniają swój bieg, jeziora znikają, morza powiększają swoją linię brzegową. W przypadku jednak Aralu zadziałała ludzka pycha, chęć zysku, brak umiejętności przewidywania i jakichkolwiek odruchów proekologicznych. Za ekologiczną klęskę odpowiedzialny jest sam Nikita Chruszczow, który po odbytej w latach pięćdziesiątych podróży po Stanach Zjednoczonych powrócił z ideą przekształcenia południowej, słabo zaludnionej prowincji swojego imperium w zagłębie bawełny. "Białe złoto", bo tak nazywa się bawełnę, miało płynąć z Uzbekistanu na cały świat. Tylko jak zasadzić uwielbiającą wodę roślinę na środku pustyni? Cóż za problem - weźmy wodę z Aralu! Po co komu gigantyczne jezioro, nazywane morzem? Niech zasila uprawy.
W ciągu kilku lat przesiedlono mieszkańców z rybackich miejscowości, wykarczowano lasy, zbudowano kanały nawadniające, wyrównano teren. Wszystko pod złotodajne uprawy. Z czasem faktycznie produkcja bawełny zaczęła rosnąć. Pochłaniała ona, co prawda, hektolitry wody, ale któż by się tym przejmował? Wszyscy obywatele w okresie zbiorów zostali zobowiązani do pomocy. Rekwiruje się do dziś autobusy i ciężarówki do przewozu bawełny, którą zbiera się ręcznie, by uniknąć zanieczyszczeń.
Tymczasem do Morza Aralskiego trafiało coraz mniej wody z zasilających je rzek. Woda wsiąkała w pustynię, zasalając ją i czyniąc tym samym jałową. W miejscu tętniącego jeszcze trzydzieści lat temu życiem morza jest teraz martwa pustynia. Wielbłądy przechadzają się pomiędzy opuszczonymi wrakami kutrów rybackich.
Książka Bartka Sabeli pokazuje, że nasza działalność, "branie ziemi w posiadanie", nie zawsze odnosi pożądany skutek. Autor pyta na koniec: Czy w naszej pysze i arogancji nie pogubiliśmy się nieco, planując tę "ziemską inżynierię", bawiąc się w stwórcę? Czy jesteśmy w stanie przewidzieć konsekwencje tak znaczących ingerencji w naturę? Stawka w tej grze jest bardzo wysoka.
Autor stara się także pokazać swoiste różnice między Wschodem i Zachodem. Uzbekistan jest doskonałym przykładem tego, że człowiek z Zachodu wrzucony we wschodnią rzeczywistość musi się pozbyć wszystkich stereotypów, uprzedzeń i przyzwyczajeń. I przede wszystkim pokonać swoją nieufność. Szczególnie zabawne (w naszym, zachodnim mniemaniu) są opisy uzbeckich hoteli i sposobów załatwiania spraw w urzędach. Zdumienie budzi kompletne ignorowanie przez rząd zjawiska inflacji, co powoduje, że banknoty liczy się niemalże na wagę. Wymiana kilku dolarów na uzbeckie sumy wiąże się z noszeniem całego plecaka wypełnionego banknotami. Bartek Sabela zauważa także, że nowe, liczące zaledwie dwadzieścia lat państwo, z uporem stara się wyglądać na piękne i nowoczesne poprzez budowanie monumentalnych budowli, do których nie można wchodzić i które mają zasłaniać slumsy.
Dzięki licznym zdjęciom i sprawnej narracji książkę czyta się z wielką przyjemnością, dowiadując się przy tym wielu nowych, interesujących rzeczy o tym odległym i niezmiernie ciekawym, jak się okazuje, kraju.
Ale nie była to wycieczka krajoznawcza. Autor pojechał tam, by zobaczyć resztki cofającego się Morza Aralskiego, które tak naprawdę było gigantycznym jeziorem – trzecim co do wielkości na świecie. Teraz pozostało po nim niewielkie, nieporównywalne z monumentalnym morzem, jeziorko. Oczywiście naturalnym zjawiskiem w przyrodzie jest to, że rzeki zmieniają swój bieg, jeziora znikają, morza powiększają swoją linię brzegową. W przypadku jednak Aralu zadziałała ludzka pycha, chęć zysku, brak umiejętności przewidywania i jakichkolwiek odruchów proekologicznych. Za ekologiczną klęskę odpowiedzialny jest sam Nikita Chruszczow, który po odbytej w latach pięćdziesiątych podróży po Stanach Zjednoczonych powrócił z ideą przekształcenia południowej, słabo zaludnionej prowincji swojego imperium w zagłębie bawełny. "Białe złoto", bo tak nazywa się bawełnę, miało płynąć z Uzbekistanu na cały świat. Tylko jak zasadzić uwielbiającą wodę roślinę na środku pustyni? Cóż za problem - weźmy wodę z Aralu! Po co komu gigantyczne jezioro, nazywane morzem? Niech zasila uprawy.
W ciągu kilku lat przesiedlono mieszkańców z rybackich miejscowości, wykarczowano lasy, zbudowano kanały nawadniające, wyrównano teren. Wszystko pod złotodajne uprawy. Z czasem faktycznie produkcja bawełny zaczęła rosnąć. Pochłaniała ona, co prawda, hektolitry wody, ale któż by się tym przejmował? Wszyscy obywatele w okresie zbiorów zostali zobowiązani do pomocy. Rekwiruje się do dziś autobusy i ciężarówki do przewozu bawełny, którą zbiera się ręcznie, by uniknąć zanieczyszczeń.
Tymczasem do Morza Aralskiego trafiało coraz mniej wody z zasilających je rzek. Woda wsiąkała w pustynię, zasalając ją i czyniąc tym samym jałową. W miejscu tętniącego jeszcze trzydzieści lat temu życiem morza jest teraz martwa pustynia. Wielbłądy przechadzają się pomiędzy opuszczonymi wrakami kutrów rybackich.
Książka Bartka Sabeli pokazuje, że nasza działalność, "branie ziemi w posiadanie", nie zawsze odnosi pożądany skutek. Autor pyta na koniec: Czy w naszej pysze i arogancji nie pogubiliśmy się nieco, planując tę "ziemską inżynierię", bawiąc się w stwórcę? Czy jesteśmy w stanie przewidzieć konsekwencje tak znaczących ingerencji w naturę? Stawka w tej grze jest bardzo wysoka.
Autor stara się także pokazać swoiste różnice między Wschodem i Zachodem. Uzbekistan jest doskonałym przykładem tego, że człowiek z Zachodu wrzucony we wschodnią rzeczywistość musi się pozbyć wszystkich stereotypów, uprzedzeń i przyzwyczajeń. I przede wszystkim pokonać swoją nieufność. Szczególnie zabawne (w naszym, zachodnim mniemaniu) są opisy uzbeckich hoteli i sposobów załatwiania spraw w urzędach. Zdumienie budzi kompletne ignorowanie przez rząd zjawiska inflacji, co powoduje, że banknoty liczy się niemalże na wagę. Wymiana kilku dolarów na uzbeckie sumy wiąże się z noszeniem całego plecaka wypełnionego banknotami. Bartek Sabela zauważa także, że nowe, liczące zaledwie dwadzieścia lat państwo, z uporem stara się wyglądać na piękne i nowoczesne poprzez budowanie monumentalnych budowli, do których nie można wchodzić i które mają zasłaniać slumsy.
Dzięki licznym zdjęciom i sprawnej narracji książkę czyta się z wielką przyjemnością, dowiadując się przy tym wielu nowych, interesujących rzeczy o tym odległym i niezmiernie ciekawym, jak się okazuje, kraju.
granice.pl Katarzyna Krzan
Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk
Grupa studentów, zafascynowana spływaniem górskimi rzekami, miała pomysł. Chcieli spróbować czegoś nowego, czegoś egzotycznego, czegoś innego i tak powstał projekt zorganizowania wyprawy do Ameryki Południowej, aby w kajakach i na pontonie zasmakować przygody na dalekim kontynencie. Canoandes to książka pokazująca kulisy wyjazdu, opowiada o zmaganiach młodych ludzi z przeciwnościami Przyrody, a także systemów i polityk krajów. Recenzja „Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk” to czysta przyjemność, gdyż lektura książki Andrzeja Piętowskiego to wspaniała przygoda.
Młodzi studenci postanowili wyruszyć na podbój południowo-amerykańskich rzek. Dzisiaj nie byłby to zbyt dużym problemem: wystarczy znaleźć sponsorów lub zarobić pieniądze, zarezerwować bilety lotnicze i w drogę. Jednak pamiętajmy, że mamy końcówkę lat siedemdziesiątych w Polsce, zatem w czasach poprzedniego ustroju politycznego tak zuchwały pomysł na wyjazd wydawał się wszystkim, jako coś nie realizowalnego, coś co wykracza poza wszelkie granice mentalne, a także polityczne. Jednak jak to zwykle bywa ogromny upór, determinacja i skupienie się na celu pozwala pokonać każdą barierę. Organizatorzy musieli wielokrotnie zmieniać swoje plany.
Mamy rok 1979, zatem zawirowania polityczno-wizowe na kontynencie Ameryki Południowej mocno weryfikują założenia. Start wyprawy przesuwa się o kilkanaście miesięcy, zamiast do Argentyny, uczestnicy płyną ostatecznie do Meksyku, gdzie zaczyna się ich przygoda. Widocznie los tak chciał.
Wielki samochód Star 266 z przyczepką załadowany kajakami robił wrażenie na obcym kontynencie. Uczestnicy nie planowali odwiedzin Stanów Zjednoczonych, a także pobytu w wielu miejscach, jednak trwająca ponad trzy lata wyprawa bardzo często zmieniała swój pierwotnie założony plan. Młodzi, ambitni sportowcy dokonują niejednokrotnie pierwszych spływów rzekami, co przysparza im coraz większej popularności w odwiedzanych krajach Ameryki Środkowej. Na początku lokalne gazety, radio i telewizja obwieszczają o kolejnych dokonaniach Los Polacos i ich wyprawy Canoandes ’79, później prasa krajowa, ministerstwa turystyki i inni głoszą o ich odkryciach. Otwierają wiele górskich rzek dla późniejszej turystyki, wielokrotnie pokazują możliwości danego terenu rdzennym mieszkańcom.
List z Ministerstwa Kultury w Meksyku oraz zdjęcie papieża Jana Pawła II umieszczone na tylnim oknie samochodu otwiera wiele pierwotnie zamkniętych dróg. Kto by pomyślał, że schludny garnitur i koszula to obowiązkowy element ich ekwipunku, który przydaje się na każdym z oficjalnych spotkań, ku ogromnym zaskoczeniu oficjeli. Dzięki temu jeszcze bardziej zjednują sobie państwowych włodarzy, którzy bardzo często pomagają im w wielu „trudnych” sytuacjach.
Jednak najważniejsza część książki „Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk” to opis eksploracji najgłębszego kanionu świata, czyli spływ Rio Colca. Nikt wcześniej w Peru nie odkrył możliwości tego miejsca. Niewielu o nim wiedziało. Członkowie wyprawy Canoandes ’79 mający skromne dane o specyfice terenu i rzece postanowili spróbować dokonać pierwszego spływu kanionem Colca.
Relację z tego dokonania możemy podziwiać z różnych perspektyw, gdyż w książce znajdują się także teksty kilku pozostałych uczestników. Oczywiście główną narrację prowadzi autor Andrzej Piętowski, ówczesny kierownik tej części wyprawy. Mamy chronologiczny zapis pokazujący każdy dzień zmagań, trudności przenosek, czy problemów ze sprzętem. Nie ma tu dłużyzn, czy mało ciekawych opisów. Akcja jest wartka, jak nurt Rio Colca. Doświadczamy pokonywania wielu trudnych bystrzy, czy wraz z autorami podziwiamy piękno krajobrazu, nie dojadamy.
Na drodze bywają trudniejsze momenty, których relacje mrożą krew w żyłach czytelników. Nie było ich mało, a jedna bardziej niebezpieczna od drugiej, jednak z Bożą Opatrznością wychodzą z każdej z nich bez większych urazów. Czytając o mocno poranionych rękach od nieustannego kontaktu z wodą i operacji sprzętem, często spoglądałem na swoje dłonie. Pokonywanie wodospadów, ucieczki z odwojów, walka z nurtem i płynięcie w nieznane to główne elementy ich każdego dnia.
Książka Andrzeja Piętowskiego „Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk” to przepiękny obraz tego, że jeżeli się chce, to pomimo przeciwności losu, można osiągnąć wszystko. Zapału i determinacji w realizacji celu im nie brakuje. Doskonałym pomysłem jest umieszczenie historycznych zdjęć, które czasami może nie są doskonałej jakości, lecz pozwalają czytelnikowi jeszcze bardziej zbliżyć się do wydarzeń sprzed ponad 30 lat.
Pozostaje jedynie pogratulować ogromnego osiągnięcia jakim był pierwszy spływ Rio Colca i eksploracja kanionu Colca. Książka „Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk” doskonale relacjonuje to wydarzenie. Sądzę, że środowiska zajmujące się kajakarstwem górskim na pewno czekały na taką pozycję, która jest ukoronowaniem tego historycznego wydarzenia. Dzięki tej pozycji szersze grono odbiorców dowie się lub pozna więcej szczegółów ogromnego osiągnięcia Polaków w Peru.
Gorąco polecam tą pozycję, każdemu, kto lubi wcielić się w role bohaterów i odbywać podróż razem z nimi.
Młodzi studenci postanowili wyruszyć na podbój południowo-amerykańskich rzek. Dzisiaj nie byłby to zbyt dużym problemem: wystarczy znaleźć sponsorów lub zarobić pieniądze, zarezerwować bilety lotnicze i w drogę. Jednak pamiętajmy, że mamy końcówkę lat siedemdziesiątych w Polsce, zatem w czasach poprzedniego ustroju politycznego tak zuchwały pomysł na wyjazd wydawał się wszystkim, jako coś nie realizowalnego, coś co wykracza poza wszelkie granice mentalne, a także polityczne. Jednak jak to zwykle bywa ogromny upór, determinacja i skupienie się na celu pozwala pokonać każdą barierę. Organizatorzy musieli wielokrotnie zmieniać swoje plany.
Mamy rok 1979, zatem zawirowania polityczno-wizowe na kontynencie Ameryki Południowej mocno weryfikują założenia. Start wyprawy przesuwa się o kilkanaście miesięcy, zamiast do Argentyny, uczestnicy płyną ostatecznie do Meksyku, gdzie zaczyna się ich przygoda. Widocznie los tak chciał.
Wielki samochód Star 266 z przyczepką załadowany kajakami robił wrażenie na obcym kontynencie. Uczestnicy nie planowali odwiedzin Stanów Zjednoczonych, a także pobytu w wielu miejscach, jednak trwająca ponad trzy lata wyprawa bardzo często zmieniała swój pierwotnie założony plan. Młodzi, ambitni sportowcy dokonują niejednokrotnie pierwszych spływów rzekami, co przysparza im coraz większej popularności w odwiedzanych krajach Ameryki Środkowej. Na początku lokalne gazety, radio i telewizja obwieszczają o kolejnych dokonaniach Los Polacos i ich wyprawy Canoandes ’79, później prasa krajowa, ministerstwa turystyki i inni głoszą o ich odkryciach. Otwierają wiele górskich rzek dla późniejszej turystyki, wielokrotnie pokazują możliwości danego terenu rdzennym mieszkańcom.
List z Ministerstwa Kultury w Meksyku oraz zdjęcie papieża Jana Pawła II umieszczone na tylnim oknie samochodu otwiera wiele pierwotnie zamkniętych dróg. Kto by pomyślał, że schludny garnitur i koszula to obowiązkowy element ich ekwipunku, który przydaje się na każdym z oficjalnych spotkań, ku ogromnym zaskoczeniu oficjeli. Dzięki temu jeszcze bardziej zjednują sobie państwowych włodarzy, którzy bardzo często pomagają im w wielu „trudnych” sytuacjach.
Jednak najważniejsza część książki „Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk” to opis eksploracji najgłębszego kanionu świata, czyli spływ Rio Colca. Nikt wcześniej w Peru nie odkrył możliwości tego miejsca. Niewielu o nim wiedziało. Członkowie wyprawy Canoandes ’79 mający skromne dane o specyfice terenu i rzece postanowili spróbować dokonać pierwszego spływu kanionem Colca.
Relację z tego dokonania możemy podziwiać z różnych perspektyw, gdyż w książce znajdują się także teksty kilku pozostałych uczestników. Oczywiście główną narrację prowadzi autor Andrzej Piętowski, ówczesny kierownik tej części wyprawy. Mamy chronologiczny zapis pokazujący każdy dzień zmagań, trudności przenosek, czy problemów ze sprzętem. Nie ma tu dłużyzn, czy mało ciekawych opisów. Akcja jest wartka, jak nurt Rio Colca. Doświadczamy pokonywania wielu trudnych bystrzy, czy wraz z autorami podziwiamy piękno krajobrazu, nie dojadamy.
Na drodze bywają trudniejsze momenty, których relacje mrożą krew w żyłach czytelników. Nie było ich mało, a jedna bardziej niebezpieczna od drugiej, jednak z Bożą Opatrznością wychodzą z każdej z nich bez większych urazów. Czytając o mocno poranionych rękach od nieustannego kontaktu z wodą i operacji sprzętem, często spoglądałem na swoje dłonie. Pokonywanie wodospadów, ucieczki z odwojów, walka z nurtem i płynięcie w nieznane to główne elementy ich każdego dnia.
Książka Andrzeja Piętowskiego „Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk” to przepiękny obraz tego, że jeżeli się chce, to pomimo przeciwności losu, można osiągnąć wszystko. Zapału i determinacji w realizacji celu im nie brakuje. Doskonałym pomysłem jest umieszczenie historycznych zdjęć, które czasami może nie są doskonałej jakości, lecz pozwalają czytelnikowi jeszcze bardziej zbliżyć się do wydarzeń sprzed ponad 30 lat.
Pozostaje jedynie pogratulować ogromnego osiągnięcia jakim był pierwszy spływ Rio Colca i eksploracja kanionu Colca. Książka „Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk” doskonale relacjonuje to wydarzenie. Sądzę, że środowiska zajmujące się kajakarstwem górskim na pewno czekały na taką pozycję, która jest ukoronowaniem tego historycznego wydarzenia. Dzięki tej pozycji szersze grono odbiorców dowie się lub pozna więcej szczegółów ogromnego osiągnięcia Polaków w Peru.
Gorąco polecam tą pozycję, każdemu, kto lubi wcielić się w role bohaterów i odbywać podróż razem z nimi.
lkedzierski.com Łukasz Kędzierski, 2013-05-07
Metoda Joyness. Jak zapomnieć o smutku i cieszyć się życiem
Radość życia to potrzeba zarówno dzieci jak i dorosłych. Ci drudzy, by ją odzyskać lub zyskać, mogą sięgnąć po proponowany przez Wydawnictwo Sensus/Helion poradnik „Metoda Joyness" z wiele wyjaśniającym podtytułem „Jak zapomnieć o smutku i cieszyć się życiem". Grupa autorek o różnych zdolnościach i pasjach przypomina nam, jak ważne jest dostrzegania pozytywnych stron życia - nawet jeśli są one bardzo subtelne. Proponowana przez nie metoda Joyness to dążenie do szczęścia poprzez docenianie drobnych przyjemności, utrwalanie związków z innymi ludźmi, cieszenie się z pracy i oryginalne spędzanie czasu wolnego. Ta książka to także przypomnienie, że radość to jedna z najważniejszych życiowych emocji.
POLSKA - DZIENNIK ŁÓDZKI .N, 2013-06-01
Nordic walking. I o to chodzi!
Dzisiaj nie tyle „Książki na drogę", co przed drogą, jaka nas czeka, jeśli chcemy spędzać czas aktywnie, biegając lub spacerując. Przygotowanie do tych form rekreacji proponuje Wydawnictwo Helion.
Zacznijmy może - w zgodzie z naturą - od spaceru, do którego zachęca nas współtwórca niemieckiego systemu profilaktyki zdrowotnej dr Klaus Schwanbeck, autor „Nordic walking. I o to chodzi!". Według niego, nordic walking to fantastyczna aktywność fizyczna, która angażuje aż 90 proc. mięśni całego ciała i doskonale sprawdza się bez względu na wiek i formę fizyczną. Przez lata była to po prostu forma letniego treningu dla narciarzy biegowych. Z czasem okazało się, że żadna inna dyscyplina sportu nie jest tak łatwa do opanowania i nie przynosi tak widocznych korzyści dla zdrowia i kondycji fizycznej. Nordic walking pomaga również zapobiegać wielu powszechnym dolegliwościom, takim jak stres, nadwaga, bóle pleców i kolan, nadciśnienie, cukrzyca, artretyzm, a nawet depresja oraz leczyć je, gdy już wystąpią. W podręczniku, opatrzonym zestawem zdjęć ułatwiających naukę, poznajemy właściwą technikę chodzenia oraz mamy szansę zaplanować treningi, bez względu na to, czy rozpoczynamy przygodę z kijkami, czy też uważamy się już za doświadczonych chodziarzy z ambicjami.
Od intensywnego spaceru możemy przejść do biegania, poprzedzonego lekturą poradnika autorstwa Jeffa Gallowaya „Trening mentalny biegacza. Jak utrzymać motywację". Tu mamy gwarancję, że uczymy się od praktyka, który ukończył ponad sto maratonów a jego nowatorskie pomysły i metoda marszobiegu oraz specjalny plan treningowy sprawiają, że możliwości startu i dobiegnięcia do mety w półmaratonie a nawet maratonie stają otworem przed niemal każdym. Galloway przekonuje, że zaledwie połowa sportowego sukcesu zależy od naszych mięśni i doskonale opanowanej techniki. Podkreśla, że najlepsze rezultaty osiąga się dzięki odpowiedniemu nastawieniu psychicznemu, podpowiadając, jak samodzielnie wyćwiczyć swoją motywację i umocnić determinację w dążeniu do celu, by biegać coraz dalej i coraz szybciej.
Zacznijmy może - w zgodzie z naturą - od spaceru, do którego zachęca nas współtwórca niemieckiego systemu profilaktyki zdrowotnej dr Klaus Schwanbeck, autor „Nordic walking. I o to chodzi!". Według niego, nordic walking to fantastyczna aktywność fizyczna, która angażuje aż 90 proc. mięśni całego ciała i doskonale sprawdza się bez względu na wiek i formę fizyczną. Przez lata była to po prostu forma letniego treningu dla narciarzy biegowych. Z czasem okazało się, że żadna inna dyscyplina sportu nie jest tak łatwa do opanowania i nie przynosi tak widocznych korzyści dla zdrowia i kondycji fizycznej. Nordic walking pomaga również zapobiegać wielu powszechnym dolegliwościom, takim jak stres, nadwaga, bóle pleców i kolan, nadciśnienie, cukrzyca, artretyzm, a nawet depresja oraz leczyć je, gdy już wystąpią. W podręczniku, opatrzonym zestawem zdjęć ułatwiających naukę, poznajemy właściwą technikę chodzenia oraz mamy szansę zaplanować treningi, bez względu na to, czy rozpoczynamy przygodę z kijkami, czy też uważamy się już za doświadczonych chodziarzy z ambicjami.
Od intensywnego spaceru możemy przejść do biegania, poprzedzonego lekturą poradnika autorstwa Jeffa Gallowaya „Trening mentalny biegacza. Jak utrzymać motywację". Tu mamy gwarancję, że uczymy się od praktyka, który ukończył ponad sto maratonów a jego nowatorskie pomysły i metoda marszobiegu oraz specjalny plan treningowy sprawiają, że możliwości startu i dobiegnięcia do mety w półmaratonie a nawet maratonie stają otworem przed niemal każdym. Galloway przekonuje, że zaledwie połowa sportowego sukcesu zależy od naszych mięśni i doskonale opanowanej techniki. Podkreśla, że najlepsze rezultaty osiąga się dzięki odpowiedniemu nastawieniu psychicznemu, podpowiadając, jak samodzielnie wyćwiczyć swoją motywację i umocnić determinację w dążeniu do celu, by biegać coraz dalej i coraz szybciej.
POLSKA - DZIENNIK ŁÓDZKI .N, 2013-06-01