Recenzje
System Białoruś
Białoruś dla jednych to państwo, o którym wiadomo właściwie tyle, że rządzi nim twardą ręką nieprzerwanie od kilkunastu lat Aleksander Łukaszenko. Oprócz tego można dodać, że jest to duży, nierentowny kołchoz utrzymujący się jedynie dzięki wsparciu finansowemu ze strony Rosji.
Ewentualnie określić republikę jeszcze jako pole ziemniaków, podlewane samogonem, będące ostoją słowiańskości.
I wszystko to będzie prawdą, choć żadne z tych stwierdzeń nie będzie zawierało w sobie sedna tego, czym jest Republika Białorusi. Klucz do odpowiedzi na to pytanie kryje się w debiucie książkowym wieloletniego korespondenta Gazety Wyborczej z Grodna, Andrzeja Poczobuta.
Rzeczywistość w kraju Łukaszenki pachnie groteską i stąd może o Białorusi mówi się zazwyczaj z przymrużeniem oka. Zapomina się przy tym, że ten prawie dziesięciomilionowy kraj wbrew pozorom nie stanowi prymitywnego organizmu państwowego, nie jest też przybocznym przedsiębiorstwem rolnym Federacji Rosyjskiej. Dzięki bezwzględnej, momentami wręcz wulgarnej i jednocześnie sprytnej grze politycznej jednego człowieka Białoruś to właśnie system. System oparty o szereg czynników nieznanych zachodniej opinii publicznej. I tenże właśnie „System Białoruś” opisuje dziennikarz z Grodna, pozwalając poznać sposób funkcjonowania tegoż systemu i choć trochę go pojąć. Bo o zrozumieniu tu nie może być mowy, lecz wina w tym wypadku nie leży po stronie autora, lecz tkwi w specyfice naszego wschodniego sąsiada.
Andrzej Poczobut szczegółowo, bez pominięcia żadnego ważnego wątku relacjonuje proces powstawania „Systemu Białoruś”. Począwszy od opisu kariery Aleksandra Łukaszenki, poprzez wypunktowanie słabości opozycji, analizę ideologii (jej braku?) płynącej z Mińska, kończąc na scharakteryzowaniu związków białoruskiego biznesu z władzą oraz relacji prezydenta z Kremlem, przypominających sinusoidę. Wszystko to podane jest czytelnikowi z uwzględnieniem chronologii, bez zbędnej faktografii, w przystępny, choć momentami zbyt formalny sposób. Z drugiej strony taka forma jest uzasadniona, w przypadku gdy trzeba dokonać streszczenia żywotu prezydenta, uwzględniając historyczny kontekst jego marszu po władzę. A bez tego książka pozbawiona byłaby szkieletu.
Łukaszenka oczywiście jest głównym bohaterem książki i to wokół jego osoby skupiona jest uwaga autora. Z „Systemu Białoruś” dowiadujemy się nie tylko o początkach kariery prezydenta Białorusi, jako nauczyciela i przewodniczącego kołchozu, ale także o jego życiu prywatnym. Możemy przeczytać również o tym, jak w krótkim czasie, dzięki bezkompromisowości, baćka odsunął od życia politycznego nie tylko swoich przeciwników, ale i tych, którzy razem z nim doszli na szczyt władzy. I tu niestety kryje się jeden z minusów tej książki. Opisy parlamentarnych gier i zawiłych zależności politycznych są żmudne, przepełnione nazwiskami, momentami ich drobiazgowość męczy czytelnika. Ponadto niektóre wnioski z nich wysuwane są wtórne. Tezy głoszone przez autora czytelnik zainteresowany Białorusią mógł już przeczytać zarówno w polskiej biografii Łukaszenki napisanej przez Michała Kacewicza, jak i książce „Białoruś- kartofle i dżinsy”, autorstwa Małgorzaty Nocuń i Andrzeja Brzezieckiego. Nie oznacza to oczywiście, że Poczobut nie powinien już opisywać tych sytuacji, które wzięli na warsztat wyżej wymienieni autorzy, byłoby to absurdalne oskarżenie. Rzecz w tym, że można było liczyć, tym bardziej że wydania te od „Systemu Białoruś” dzieli sześć lat, na podejście do pewnych kwestii z innej, świeżej perspektywy.
Atutem „Systemu Białoruś”, którego brakuje w innych, podobnych pozycjach, jest ostatni rozdział książki, w którym autor schodzi z pozycji jedynego obserwatora sytuacji na Białorusi. Poczobut oddaje głos obywatelom tego kraju, wśród których znajdują się m.in. biznesmen, emerytka, pracownik fizyczny i DJ, tworząc w ten sposób przekrój społeczeństwa, w którym są zarówno przeciwnicy obecnej władzy jak i zwolennicy. Konsultacja, jakiej dokonał Poczobut z opinią publiczną daje nam lepszy, bardziej obiektywny obraz społeczeństwa zza Bugu. Czytelnik ma dzięki temu bezpośrednią styczność z obywatelami Białorusi i ich opinią na temat sytuacji na Białorusi.
Mimo paru drobnych mankamentów „System Białoruś”, jest ważną i potrzebną pozycją. Po pierwsze wciąż, jako społeczeństwo polskie, za mało wiemy o Białorusi. Po drugie, nawet jeśli już coś wiemy, to jest to obraz skrzywiony nie zawsze rzetelnym i oddającym tamtejsze realia przekazem medialnym. Książka, która na dniach ukaże się nakładem wydawnictwa Editio naszą wiedzę nie tylko prostuje, ale i uzupełnia. Dlatego jest to pozycja godna polecenia, a jeśli dodatkowo czyjeś zainteresowania oscylują wokół haseł: polityka i wschód, to „System Białoruś” musi przeczytać obowiązkowo.
Ewentualnie określić republikę jeszcze jako pole ziemniaków, podlewane samogonem, będące ostoją słowiańskości.
I wszystko to będzie prawdą, choć żadne z tych stwierdzeń nie będzie zawierało w sobie sedna tego, czym jest Republika Białorusi. Klucz do odpowiedzi na to pytanie kryje się w debiucie książkowym wieloletniego korespondenta Gazety Wyborczej z Grodna, Andrzeja Poczobuta.
Rzeczywistość w kraju Łukaszenki pachnie groteską i stąd może o Białorusi mówi się zazwyczaj z przymrużeniem oka. Zapomina się przy tym, że ten prawie dziesięciomilionowy kraj wbrew pozorom nie stanowi prymitywnego organizmu państwowego, nie jest też przybocznym przedsiębiorstwem rolnym Federacji Rosyjskiej. Dzięki bezwzględnej, momentami wręcz wulgarnej i jednocześnie sprytnej grze politycznej jednego człowieka Białoruś to właśnie system. System oparty o szereg czynników nieznanych zachodniej opinii publicznej. I tenże właśnie „System Białoruś” opisuje dziennikarz z Grodna, pozwalając poznać sposób funkcjonowania tegoż systemu i choć trochę go pojąć. Bo o zrozumieniu tu nie może być mowy, lecz wina w tym wypadku nie leży po stronie autora, lecz tkwi w specyfice naszego wschodniego sąsiada.
Andrzej Poczobut szczegółowo, bez pominięcia żadnego ważnego wątku relacjonuje proces powstawania „Systemu Białoruś”. Począwszy od opisu kariery Aleksandra Łukaszenki, poprzez wypunktowanie słabości opozycji, analizę ideologii (jej braku?) płynącej z Mińska, kończąc na scharakteryzowaniu związków białoruskiego biznesu z władzą oraz relacji prezydenta z Kremlem, przypominających sinusoidę. Wszystko to podane jest czytelnikowi z uwzględnieniem chronologii, bez zbędnej faktografii, w przystępny, choć momentami zbyt formalny sposób. Z drugiej strony taka forma jest uzasadniona, w przypadku gdy trzeba dokonać streszczenia żywotu prezydenta, uwzględniając historyczny kontekst jego marszu po władzę. A bez tego książka pozbawiona byłaby szkieletu.
Łukaszenka oczywiście jest głównym bohaterem książki i to wokół jego osoby skupiona jest uwaga autora. Z „Systemu Białoruś” dowiadujemy się nie tylko o początkach kariery prezydenta Białorusi, jako nauczyciela i przewodniczącego kołchozu, ale także o jego życiu prywatnym. Możemy przeczytać również o tym, jak w krótkim czasie, dzięki bezkompromisowości, baćka odsunął od życia politycznego nie tylko swoich przeciwników, ale i tych, którzy razem z nim doszli na szczyt władzy. I tu niestety kryje się jeden z minusów tej książki. Opisy parlamentarnych gier i zawiłych zależności politycznych są żmudne, przepełnione nazwiskami, momentami ich drobiazgowość męczy czytelnika. Ponadto niektóre wnioski z nich wysuwane są wtórne. Tezy głoszone przez autora czytelnik zainteresowany Białorusią mógł już przeczytać zarówno w polskiej biografii Łukaszenki napisanej przez Michała Kacewicza, jak i książce „Białoruś- kartofle i dżinsy”, autorstwa Małgorzaty Nocuń i Andrzeja Brzezieckiego. Nie oznacza to oczywiście, że Poczobut nie powinien już opisywać tych sytuacji, które wzięli na warsztat wyżej wymienieni autorzy, byłoby to absurdalne oskarżenie. Rzecz w tym, że można było liczyć, tym bardziej że wydania te od „Systemu Białoruś” dzieli sześć lat, na podejście do pewnych kwestii z innej, świeżej perspektywy.
Atutem „Systemu Białoruś”, którego brakuje w innych, podobnych pozycjach, jest ostatni rozdział książki, w którym autor schodzi z pozycji jedynego obserwatora sytuacji na Białorusi. Poczobut oddaje głos obywatelom tego kraju, wśród których znajdują się m.in. biznesmen, emerytka, pracownik fizyczny i DJ, tworząc w ten sposób przekrój społeczeństwa, w którym są zarówno przeciwnicy obecnej władzy jak i zwolennicy. Konsultacja, jakiej dokonał Poczobut z opinią publiczną daje nam lepszy, bardziej obiektywny obraz społeczeństwa zza Bugu. Czytelnik ma dzięki temu bezpośrednią styczność z obywatelami Białorusi i ich opinią na temat sytuacji na Białorusi.
Mimo paru drobnych mankamentów „System Białoruś”, jest ważną i potrzebną pozycją. Po pierwsze wciąż, jako społeczeństwo polskie, za mało wiemy o Białorusi. Po drugie, nawet jeśli już coś wiemy, to jest to obraz skrzywiony nie zawsze rzetelnym i oddającym tamtejsze realia przekazem medialnym. Książka, która na dniach ukaże się nakładem wydawnictwa Editio naszą wiedzę nie tylko prostuje, ale i uzupełnia. Dlatego jest to pozycja godna polecenia, a jeśli dodatkowo czyjeś zainteresowania oscylują wokół haseł: polityka i wschód, to „System Białoruś” musi przeczytać obowiązkowo.
mojeopinie.pl Michał Marciniak, 2013-10-21
System Białoruś
Trochę o tym zapominamy. „Jednak wystarczy przejechać jakieś 200 km na wschód od Warszawy i wchodzi się w zupełnie inny wymiar – do kraju, gdzie wybory są fałszowane, gdzie niszczy się niezależne media, a liderów opozycji zamyka się w więzieniu” – pisze w swojej książce „System Białoruś” Andrzej Poczobut, mieszkający w Grodnie korespondent „Gazety Wyborczej” na Białorusi. Książka ma się ukazać 23 października br.
Andrzej, jak mało kto zna „System Białoruś”. Od lat doświadcza go na własnej skórze. Piszę to w chwili, gdy on siedzi w gabinecie nr 34 sądu rejonowego w Grodnie. Zaproszono go tam, bo upłynęły właśnie dwa lata od chwili, gdy został skazany na trzy lata więzienia (w zawieszeniu na dwa). Zanim go skazano odsiedział 91 dni. Jego przestępstwo polegało na tym, że w swoich tekstach w „GW” i w Internecie nie wyrażał nabożnego stosunku do prezydenta Łukaszenki, tylko pisał o nim „dyktator”. Teraz w sądzie mają ocenić, czy Andrzej podczas zawieszenia kary zachowywał się dobrze i można go pozostawić na wolności, czy jednak należy go zamknąć w więzieniu, bo jest groźnym przestępcą. Na Białorusi procedura taka dotyczy wszystkich, którym się kończą zawiasy.
Nie mam złudzeń, że decyzja będzie zależała od tego, co przez te dwa lata Andrzej robił i pisał. A robił, to co do niego należało, czyli przekazywał nam, co na Białorusi widzi na własne oczy. Andrzej wie, że jest równie możliwe, iż wróci dziś do domu na kolację jako ten, który odbył już karę, ale może też trafić do celi więziennej, żeby jeszcze w niej rok odsiedzieć. Umówiliśmy się jednak na wieczór na rozmowę. „Mam nadzieję, że do usłyszenia” - napisał.
Jak to możliwe, że w Europie, w XXI w. ludzie nie wiedzą, czy nie trafią za chwilę do więzienia, sądy wydają wyroki na telefon, niezależne media są zastraszane i niszczone, a państwowe liżą nogi władzy? Andrzej właśnie ten fenomen stara się wytłumaczyć w „Systemie Białoruś”.
W pierwszej części książki z detalami opisuje historię Aleksandra Łukaszenki. A historia to niezwykła: „Jak w przypadku każdego mitycznego bohatera, dokładne miejsce i czas urodzenia Aleksandra Łukaszenki są nieznane”. Bo raz twierdzi, że urodził się 30 sierpnia, innym razem, że 31 sierpnia, ale zawsze podaje ten sam rok – 1954. Andrzej przypomina, jak podczas spotkania z weteranami II wojny światowej Łukaszenka zapewniał, że jego ojciec zginął na wojnie. Zapomniał pewnie, że wojna skończyła się w 1945 roku.
Jednak Łukaszenka w książce Andrzeja to wcale nie jest kołchozowy przygłup, ale wyrachowany, bezwzględny hipokryta, który przebył drogę od wiejskiego komunistycznego aparatczyka do prezydenta Białorusi. Andrzej opisuje, że gdy mu się opłacało, cieszył się z rozpadu Związku Radzieckiego, ale kiedy tylko wiatr się zmienił, bo Białorusini zaczęli mieć dość chaosu i biedy po upadku ZSRR, zaczął głosić konieczność odbudowania Kraju Rad. Ludzie mu uwierzyli, gdy stanął na czele komisji tropiącej korupcję wśród urzędników i polityków. Nic wielkiego Łukaszenka nie wytropił, ale tak głośno krzyczał, że słychać go było na całej Białorusi. Potem, wielu z tych, których wytropił, włos z głowy nie spadł, bo tak się opłacało Łukaszence. Tacy ludzie, którzy mieli brud za paznokciami byli mu właśnie potrzebni – miał na nich haki, więc wiedzieli, że w przypadku najmniejszej nielojalności, ich los będzie marny.
Przyszły dyktator miał tę przewagę nad swoimi politycznymi przeciwnikami, że stawiał wszystko na jedną kartę, tak by ani sobie ani swoimi współpracownikom nie zostawiać wyjścia awaryjnego. Mieli do wyboru: przeć do władzy, nie zwracając uwagi na metody, jakimi się posługują, albo wylądować w więzieniu.
Z Łukaszenki wcześniej się na Białorusi śmiano. Jednak gdy został prezydentem w 1994 roku nagle nie było do śmiechu nawet jego dotychczasowym zwolennikom i współpracownikom. Łukaszenka niszczył ich bez mrugnięcia okiem, gdy tylko uznawał, że odniesie z tego korzyść.
Oczywiście niszczył też tych, którzy mu się sprzeciwiali. Nimi zajmowało się specjalne komando, po spotkaniu z którym przepadali bez wieści. Nie zapomniał zmienić konstytucji, w której wszystkie organy władzy podporządkował sobie i zniósł zasadę, że na Białorusi prezydentem można być tylko przez dwie kadencje.
Poczobut pisze, że tytułowy „System Białoruś” opiera się na trzech filarach: chlebie, show i strachu. Chleb to gwarancja, że jeżeli nie będziesz się wychylał, to pensję - co prawda niezbyt wysoką – co miesiąc dostaniesz. Twój status materialny zależy oczywiście od władzy, gdyż 80 proc. białoruskiej gospodarki jest w jej rękach. Najwięcej chleba dostają oligarchowie. Ale w przypadku najmniejszego nieposłuszeństwa jest to chleb więzienny. Show to propagandowe przedstawienia telewizyjne dla narodu, podczas których wąsaty dyktator łączy się na przykład ze studia telewizyjnego z urzędnikami i beszta ich za nieefektywną pracę, albo twierdzi, że niczym Bóg załatwił im odpowiednią pogodę na żniwa. W show nie mogą przeszkadzać niezależne media, które zostały zmarginalizowane i często narzucają sobie autocenzurę.
Ci, którym to wszystko się nie podoba, mają się bać. „Strach czują więc nie tylko zwykli Białorusini, strach oblatuje również notabli, przedstawicieli służb specjalnych oraz… samego Łukaszenkę. Od początku swoich rządów konsekwentnie wzmacnia swoją ochronę. Przejazd prezydenta Białorusi jest dziś nie lada wydarzeniem – snajperzy na dachach, zamknięte okiennice, zablokowany ruch w mieście, funkcjonariusze służb specjalnych w cywilnych strojach wzdłuż trasy przejazdu. (…) Czasami dbałość o ochronę Łukaszenki jest wręcz zabawna. Przyjazd Łukaszenki do jakiegoś miasta bądź rejonu poprzedza okresowa konfiskata broni palnej wszystkich myśliwych z danego regionu” – opowiada w książce Andrzej.
Rzeczywistość, którą opisuje dziennikarz nie jest wesoła. W jego książce opowiadają o niej nie tylko politycy i dziennikarze, ale też nauczyciel, biznesmen, emerytka, opozycjonista, Siarhiej, który mieszka na wsi i DJ. Ale udało mu się nie popadać w patos. Wręcz przeciwnie, przytacza kawały, jakie Białorusini opowiadali sobie przez 19 lat rządów Łukaszenki. Na przykład taki: W ramach demokratyzacji, modernizacji i cyfryzacji na Białorusi wprowadzono głosowanie przez Internet. Ten, kto chce zagłosować na Łukaszenkę, musi wejść na stronę Łukaszenka.ZA. Ten, kto wejdzie na stronę Łukaszenka.PRZECIW, zostaje przekierowany na witrynę KGB.BY. Tam szybko mu tłumaczą, jak trafić na stronę Łukaszenka.ZA.
Właśnie się dowiedziałem, że białoruski sąd tym razem przekierował Andrzeja do domu, a nie do więzienia. Chwilę porozmawialiśmy, słyszałem, że się cieszy, głosy radości słyszałem też w tle.
„System Białoruś” przypomina, że to wszystko dzieje się tak blisko nas.
Andrzej, jak mało kto zna „System Białoruś”. Od lat doświadcza go na własnej skórze. Piszę to w chwili, gdy on siedzi w gabinecie nr 34 sądu rejonowego w Grodnie. Zaproszono go tam, bo upłynęły właśnie dwa lata od chwili, gdy został skazany na trzy lata więzienia (w zawieszeniu na dwa). Zanim go skazano odsiedział 91 dni. Jego przestępstwo polegało na tym, że w swoich tekstach w „GW” i w Internecie nie wyrażał nabożnego stosunku do prezydenta Łukaszenki, tylko pisał o nim „dyktator”. Teraz w sądzie mają ocenić, czy Andrzej podczas zawieszenia kary zachowywał się dobrze i można go pozostawić na wolności, czy jednak należy go zamknąć w więzieniu, bo jest groźnym przestępcą. Na Białorusi procedura taka dotyczy wszystkich, którym się kończą zawiasy.
Nie mam złudzeń, że decyzja będzie zależała od tego, co przez te dwa lata Andrzej robił i pisał. A robił, to co do niego należało, czyli przekazywał nam, co na Białorusi widzi na własne oczy. Andrzej wie, że jest równie możliwe, iż wróci dziś do domu na kolację jako ten, który odbył już karę, ale może też trafić do celi więziennej, żeby jeszcze w niej rok odsiedzieć. Umówiliśmy się jednak na wieczór na rozmowę. „Mam nadzieję, że do usłyszenia” - napisał.
Jak to możliwe, że w Europie, w XXI w. ludzie nie wiedzą, czy nie trafią za chwilę do więzienia, sądy wydają wyroki na telefon, niezależne media są zastraszane i niszczone, a państwowe liżą nogi władzy? Andrzej właśnie ten fenomen stara się wytłumaczyć w „Systemie Białoruś”.
W pierwszej części książki z detalami opisuje historię Aleksandra Łukaszenki. A historia to niezwykła: „Jak w przypadku każdego mitycznego bohatera, dokładne miejsce i czas urodzenia Aleksandra Łukaszenki są nieznane”. Bo raz twierdzi, że urodził się 30 sierpnia, innym razem, że 31 sierpnia, ale zawsze podaje ten sam rok – 1954. Andrzej przypomina, jak podczas spotkania z weteranami II wojny światowej Łukaszenka zapewniał, że jego ojciec zginął na wojnie. Zapomniał pewnie, że wojna skończyła się w 1945 roku.
Jednak Łukaszenka w książce Andrzeja to wcale nie jest kołchozowy przygłup, ale wyrachowany, bezwzględny hipokryta, który przebył drogę od wiejskiego komunistycznego aparatczyka do prezydenta Białorusi. Andrzej opisuje, że gdy mu się opłacało, cieszył się z rozpadu Związku Radzieckiego, ale kiedy tylko wiatr się zmienił, bo Białorusini zaczęli mieć dość chaosu i biedy po upadku ZSRR, zaczął głosić konieczność odbudowania Kraju Rad. Ludzie mu uwierzyli, gdy stanął na czele komisji tropiącej korupcję wśród urzędników i polityków. Nic wielkiego Łukaszenka nie wytropił, ale tak głośno krzyczał, że słychać go było na całej Białorusi. Potem, wielu z tych, których wytropił, włos z głowy nie spadł, bo tak się opłacało Łukaszence. Tacy ludzie, którzy mieli brud za paznokciami byli mu właśnie potrzebni – miał na nich haki, więc wiedzieli, że w przypadku najmniejszej nielojalności, ich los będzie marny.
Przyszły dyktator miał tę przewagę nad swoimi politycznymi przeciwnikami, że stawiał wszystko na jedną kartę, tak by ani sobie ani swoimi współpracownikom nie zostawiać wyjścia awaryjnego. Mieli do wyboru: przeć do władzy, nie zwracając uwagi na metody, jakimi się posługują, albo wylądować w więzieniu.
Z Łukaszenki wcześniej się na Białorusi śmiano. Jednak gdy został prezydentem w 1994 roku nagle nie było do śmiechu nawet jego dotychczasowym zwolennikom i współpracownikom. Łukaszenka niszczył ich bez mrugnięcia okiem, gdy tylko uznawał, że odniesie z tego korzyść.
Oczywiście niszczył też tych, którzy mu się sprzeciwiali. Nimi zajmowało się specjalne komando, po spotkaniu z którym przepadali bez wieści. Nie zapomniał zmienić konstytucji, w której wszystkie organy władzy podporządkował sobie i zniósł zasadę, że na Białorusi prezydentem można być tylko przez dwie kadencje.
Poczobut pisze, że tytułowy „System Białoruś” opiera się na trzech filarach: chlebie, show i strachu. Chleb to gwarancja, że jeżeli nie będziesz się wychylał, to pensję - co prawda niezbyt wysoką – co miesiąc dostaniesz. Twój status materialny zależy oczywiście od władzy, gdyż 80 proc. białoruskiej gospodarki jest w jej rękach. Najwięcej chleba dostają oligarchowie. Ale w przypadku najmniejszego nieposłuszeństwa jest to chleb więzienny. Show to propagandowe przedstawienia telewizyjne dla narodu, podczas których wąsaty dyktator łączy się na przykład ze studia telewizyjnego z urzędnikami i beszta ich za nieefektywną pracę, albo twierdzi, że niczym Bóg załatwił im odpowiednią pogodę na żniwa. W show nie mogą przeszkadzać niezależne media, które zostały zmarginalizowane i często narzucają sobie autocenzurę.
Ci, którym to wszystko się nie podoba, mają się bać. „Strach czują więc nie tylko zwykli Białorusini, strach oblatuje również notabli, przedstawicieli służb specjalnych oraz… samego Łukaszenkę. Od początku swoich rządów konsekwentnie wzmacnia swoją ochronę. Przejazd prezydenta Białorusi jest dziś nie lada wydarzeniem – snajperzy na dachach, zamknięte okiennice, zablokowany ruch w mieście, funkcjonariusze służb specjalnych w cywilnych strojach wzdłuż trasy przejazdu. (…) Czasami dbałość o ochronę Łukaszenki jest wręcz zabawna. Przyjazd Łukaszenki do jakiegoś miasta bądź rejonu poprzedza okresowa konfiskata broni palnej wszystkich myśliwych z danego regionu” – opowiada w książce Andrzej.
Rzeczywistość, którą opisuje dziennikarz nie jest wesoła. W jego książce opowiadają o niej nie tylko politycy i dziennikarze, ale też nauczyciel, biznesmen, emerytka, opozycjonista, Siarhiej, który mieszka na wsi i DJ. Ale udało mu się nie popadać w patos. Wręcz przeciwnie, przytacza kawały, jakie Białorusini opowiadali sobie przez 19 lat rządów Łukaszenki. Na przykład taki: W ramach demokratyzacji, modernizacji i cyfryzacji na Białorusi wprowadzono głosowanie przez Internet. Ten, kto chce zagłosować na Łukaszenkę, musi wejść na stronę Łukaszenka.ZA. Ten, kto wejdzie na stronę Łukaszenka.PRZECIW, zostaje przekierowany na witrynę KGB.BY. Tam szybko mu tłumaczą, jak trafić na stronę Łukaszenka.ZA.
Właśnie się dowiedziałem, że białoruski sąd tym razem przekierował Andrzeja do domu, a nie do więzienia. Chwilę porozmawialiśmy, słyszałem, że się cieszy, głosy radości słyszałem też w tle.
„System Białoruś” przypomina, że to wszystko dzieje się tak blisko nas.
PRESS Mariusz Kowalczyk
Obudź swoją kreatywność. Jak aktywować twórczy potencjał umysłu
Każdy ma jakiś talent
Już w Biblii znajdujemy zachętę, by korzystać z talentów, którymi zostaliśmy obdarzeni, rozwijać je z korzyścią dla siebie i innych. Do pełnego czerpania z posiadanego potencjału twórczego namawia też w swojej książce Dagmara Gmitrzak.
Autorka zaznacza, że każdy z nas ma ogromne możliwości twórcze, ale z powodu przeróżnych ograniczeń i trudności wykorzystujemy je w niewielkim stopniu. Krocząc „ścieżką serca”, czyli realizując swoje powołanie, mamy poczucie, że wszystko przychodzi nam łatwiej, że wkładany wysiłek fizyczny czy psychiczny nie jest uciążliwy, że kolejne wyzwania są okazją do wewnętrznego rozwoju. Robiąc coś, do czego nie jesteśmy przekonani, nieustannie się męczymy, ogarnia nas apatia i zniechęcenie.
Dagmara Gmitrzak ma rady dla obu grup. Tym, którzy realizują swoje powołanie podpowiada jak je rozwinąć, wzbogacić. Tym, którzy dopiero szukają „ścieżki serca”, albo czują, że obecna droga prowadzi donikąd, przedstawia szereg rad, które rozbudzą ich kreatywność, pozwolą pokonać wewnętrznego krytyka, który nie pozwala rozwinąć potencjału twórczego.
Wewnętrzne hamulce kreatywności rodzą się na ogół w szkole, uważa autorka, gdzie wszyscy są przymierzani do określonej średniej, mówi się im, jak mają interpretować dany wiersz czy postępować w określonych sytuacjach. Narzucane są ograniczenia sprzeczne z nieograniczoną kreatywnością dziecka, które jest otwarte na nowe pomysły, z radością odkrywa świat, nie boi się wyzwań i porażek. Gdyby nie było „szkolnych” ograniczeń, gdyby każdy młody człowiek miał odpowiednie warunki do odpowiedniego rozwijania swojej kreatywności, okazałoby się, że „wszyscy jesteśmy „nieprzeciętni”. A wówczas wszelkie wyniki badań i skale normatywne trzeba byłoby szybko zrewidować”.
Kreatywność niejedno ma imię
Atutem książki Dagmary Gmitrzak jest mnogość podpowiedzi, jak odkryć swoją kreatywność, by z radością przejść przez życie rozumiane jako wyprawa w nieznane a zarazem twórcza przygoda. Autorka przekonuje, że każdy z nas jest kreatywny, a różnimy się jedynie stopniem świadomości swojej kreatywności. Podkreśla, że kreatywność niejedno ma imię, może przejawiać się na różne sposoby i w różnych dziedzinach. „Jeśli jesteś lub chcesz być twórcą na większą skalę, zaprzyjaźnij się ze swoją kreatywnością. Uznaj, że jesteś wyjątkowy, niepowtarzalny. Nie ma drugiej takiej osoby na świecie jak Ty.” Proponuje też, by jak najczęściej przebywać w stanie flow, czyli w stanie twórczego uskrzydlenia, gdy umysł jest całkowicie pochłonięty i zafascynowany tym, co robimy w danej chwili, i rozciągać ten stan na wszystkie dziedziny życia.
Odsyłam więc zainteresowanych rozwojem swojej kreatywności do tej publikacji. Naprawdę warto się dowiedzieć, jak pokonać swojego „wewnętrznego krytyka”, jak pokonać strach przed sukcesem czy jak wykorzystać gniew do twórczego działania.
Już w Biblii znajdujemy zachętę, by korzystać z talentów, którymi zostaliśmy obdarzeni, rozwijać je z korzyścią dla siebie i innych. Do pełnego czerpania z posiadanego potencjału twórczego namawia też w swojej książce Dagmara Gmitrzak.
Autorka zaznacza, że każdy z nas ma ogromne możliwości twórcze, ale z powodu przeróżnych ograniczeń i trudności wykorzystujemy je w niewielkim stopniu. Krocząc „ścieżką serca”, czyli realizując swoje powołanie, mamy poczucie, że wszystko przychodzi nam łatwiej, że wkładany wysiłek fizyczny czy psychiczny nie jest uciążliwy, że kolejne wyzwania są okazją do wewnętrznego rozwoju. Robiąc coś, do czego nie jesteśmy przekonani, nieustannie się męczymy, ogarnia nas apatia i zniechęcenie.
Dagmara Gmitrzak ma rady dla obu grup. Tym, którzy realizują swoje powołanie podpowiada jak je rozwinąć, wzbogacić. Tym, którzy dopiero szukają „ścieżki serca”, albo czują, że obecna droga prowadzi donikąd, przedstawia szereg rad, które rozbudzą ich kreatywność, pozwolą pokonać wewnętrznego krytyka, który nie pozwala rozwinąć potencjału twórczego.
Wewnętrzne hamulce kreatywności rodzą się na ogół w szkole, uważa autorka, gdzie wszyscy są przymierzani do określonej średniej, mówi się im, jak mają interpretować dany wiersz czy postępować w określonych sytuacjach. Narzucane są ograniczenia sprzeczne z nieograniczoną kreatywnością dziecka, które jest otwarte na nowe pomysły, z radością odkrywa świat, nie boi się wyzwań i porażek. Gdyby nie było „szkolnych” ograniczeń, gdyby każdy młody człowiek miał odpowiednie warunki do odpowiedniego rozwijania swojej kreatywności, okazałoby się, że „wszyscy jesteśmy „nieprzeciętni”. A wówczas wszelkie wyniki badań i skale normatywne trzeba byłoby szybko zrewidować”.
Kreatywność niejedno ma imię
Atutem książki Dagmary Gmitrzak jest mnogość podpowiedzi, jak odkryć swoją kreatywność, by z radością przejść przez życie rozumiane jako wyprawa w nieznane a zarazem twórcza przygoda. Autorka przekonuje, że każdy z nas jest kreatywny, a różnimy się jedynie stopniem świadomości swojej kreatywności. Podkreśla, że kreatywność niejedno ma imię, może przejawiać się na różne sposoby i w różnych dziedzinach. „Jeśli jesteś lub chcesz być twórcą na większą skalę, zaprzyjaźnij się ze swoją kreatywnością. Uznaj, że jesteś wyjątkowy, niepowtarzalny. Nie ma drugiej takiej osoby na świecie jak Ty.” Proponuje też, by jak najczęściej przebywać w stanie flow, czyli w stanie twórczego uskrzydlenia, gdy umysł jest całkowicie pochłonięty i zafascynowany tym, co robimy w danej chwili, i rozciągać ten stan na wszystkie dziedziny życia.
Odsyłam więc zainteresowanych rozwojem swojej kreatywności do tej publikacji. Naprawdę warto się dowiedzieć, jak pokonać swojego „wewnętrznego krytyka”, jak pokonać strach przed sukcesem czy jak wykorzystać gniew do twórczego działania.
mamopracuj.pl Krzysztof Duliński, 2013-08-11
Metoda Joyness. Jak zapomnieć o smutku i cieszyć się życiem
Jestem optymistką! Na dowód tego przypomnę tylko, że kiedyś, w jakimś ćwiczeniu miałam napisać hasło, które miałoby być „wizytówką” na moim nagrobku... Co wpisałam? RADOŚĆ. I w dniu, kiedy koleżanka zaproponowała mi przeczytanie „Metody Joyness” i napisanie o niej paru zdań poczułam się wyjątkową wybranką i radośnie przystąpiłam do lektury.
Przez różowe okulary…
Niby nic poważnego, książka traktująca o tematach, które są mi znane i bliskie, a tak wiele radości potrafiła sprawić.
Po euforii spowodowanej tym, że zostałam wybrana na recenzentkę książki pojawił się zachwyt nad uroczą, cudnie kolorową okładką. Świat wokół był szary, wiosna zgubiła drogę, a ja miałam przed sobą grafikę, która cieszyła moje oczy.
Z wielką przyjemnością poznawałam kolejne reguły, na których opiera się „Metoda Joyness”. Nazwa oparta jest na języku angielskim, gdzie joy oznacza po prostu radość. Ideą jest zawarcie w jednym słowie sposobu zachowania i patrzenia na świat oraz sposobu myślenia i stylu życia.
Czuj się dobrze tu i teraz
„Metodę Joyness” stworzyło 5 kobiet, które połączyła pasja prowadzenia szkoleń z zakresu rozwoju osobistego. Przyjaciółki zauważyły zgodnie, że kiedy dochodzą na szkoleniu do części traktującej o poczucia wartości, wiele osób jest żywiej zainteresowanych tematem, pojawiają się dodatkowe pytania, wątpliwości. Zastanowiło je to, że uczestnikom, którzy wydawali się być spełnionymi ludźmi brakuje przekonania, że są wyjątkowi. Panie postanowiły stworzyć metodę, dzięki zastosowaniu której ludzie będą czuli się dobrze, właśnie TU I TERAZ, ponieważ twierdzą one, że przeszłość i przyszłość to wyobrażenia, a istnieje tylko teraźniejszość.
Opisana w książce metoda oparta jest na własnym doświadczeniu autorek oraz na naukowych osiągnięciach psychologii pozytywnej i NLP.
Jak się uśmiechać każdego dnia?
W kolejnych rozdziałach znajdujemy liczne wskazówki i proste techniki, które mają nam pomóc poczuć się lepiej, pogodniej rozwiązać problemy, nawiązać przyjazne kontakty z innymi. Dowiadujemy się jak ważne jest nastawienie psychiczne, oraz sfera duchowa i energetyczna. Autorki podpowiadają co można zmienić w życiu, żeby zacząć dostrzegać jego dobre strony. Uczą, żeby nie przywiązywać się do rzeczy materialnych, nie skupiać się na nich. Zwracają uwagę na to, że każdy człowiek jest inny i każdy ma prawo do swojego zdania.
Nie chcę w tym miejscu wyjawiać jakie są konkretne zalecenia autorek, powiem tylko, że jeśli chcecie znaleźć odpowiedzi na pytania: Jak można się uśmiechać każdego dnia, jak osiągnąć harmonię ciała, umysłu i duszy, jak osiągnąć radość w pracy i w związku? przeczytajcie koniecznie książkę i odważnie zabierzcie się za wprowadzanie zmian w życiu.
Dzięki tej książce można poprawić swoje samopoczucie i rozjaśnić życie – jeśli się tylko tego chce.
Jestem uważana za optymistkę, czytanie podobnych pozycji sprawia mi dużo frajdy i niezmiernie ciekawi mnie jak odbierają taki rodzaj lektury osoby, które mają inne nastawienie do życia.
Przez różowe okulary…
Niby nic poważnego, książka traktująca o tematach, które są mi znane i bliskie, a tak wiele radości potrafiła sprawić.
Po euforii spowodowanej tym, że zostałam wybrana na recenzentkę książki pojawił się zachwyt nad uroczą, cudnie kolorową okładką. Świat wokół był szary, wiosna zgubiła drogę, a ja miałam przed sobą grafikę, która cieszyła moje oczy.
Z wielką przyjemnością poznawałam kolejne reguły, na których opiera się „Metoda Joyness”. Nazwa oparta jest na języku angielskim, gdzie joy oznacza po prostu radość. Ideą jest zawarcie w jednym słowie sposobu zachowania i patrzenia na świat oraz sposobu myślenia i stylu życia.
Czuj się dobrze tu i teraz
„Metodę Joyness” stworzyło 5 kobiet, które połączyła pasja prowadzenia szkoleń z zakresu rozwoju osobistego. Przyjaciółki zauważyły zgodnie, że kiedy dochodzą na szkoleniu do części traktującej o poczucia wartości, wiele osób jest żywiej zainteresowanych tematem, pojawiają się dodatkowe pytania, wątpliwości. Zastanowiło je to, że uczestnikom, którzy wydawali się być spełnionymi ludźmi brakuje przekonania, że są wyjątkowi. Panie postanowiły stworzyć metodę, dzięki zastosowaniu której ludzie będą czuli się dobrze, właśnie TU I TERAZ, ponieważ twierdzą one, że przeszłość i przyszłość to wyobrażenia, a istnieje tylko teraźniejszość.
Opisana w książce metoda oparta jest na własnym doświadczeniu autorek oraz na naukowych osiągnięciach psychologii pozytywnej i NLP.
Jak się uśmiechać każdego dnia?
W kolejnych rozdziałach znajdujemy liczne wskazówki i proste techniki, które mają nam pomóc poczuć się lepiej, pogodniej rozwiązać problemy, nawiązać przyjazne kontakty z innymi. Dowiadujemy się jak ważne jest nastawienie psychiczne, oraz sfera duchowa i energetyczna. Autorki podpowiadają co można zmienić w życiu, żeby zacząć dostrzegać jego dobre strony. Uczą, żeby nie przywiązywać się do rzeczy materialnych, nie skupiać się na nich. Zwracają uwagę na to, że każdy człowiek jest inny i każdy ma prawo do swojego zdania.
Nie chcę w tym miejscu wyjawiać jakie są konkretne zalecenia autorek, powiem tylko, że jeśli chcecie znaleźć odpowiedzi na pytania: Jak można się uśmiechać każdego dnia, jak osiągnąć harmonię ciała, umysłu i duszy, jak osiągnąć radość w pracy i w związku? przeczytajcie koniecznie książkę i odważnie zabierzcie się za wprowadzanie zmian w życiu.
Dzięki tej książce można poprawić swoje samopoczucie i rozjaśnić życie – jeśli się tylko tego chce.
Jestem uważana za optymistkę, czytanie podobnych pozycji sprawia mi dużo frajdy i niezmiernie ciekawi mnie jak odbierają taki rodzaj lektury osoby, które mają inne nastawienie do życia.
mamopracuj.pl Paulina Sienczyło, 2013-06-25
Z talentem do gwiazd. Jak robić karierę w show-biznesie
„Z talentem do gwiazd. Jak robić karierę w show-biznesie” – rzut oka na tytuł i pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy to: co to za głupkowata książka? Niestety, ale pojęcie show-biznesu ma w Polsce (i nie tylko) zabarwienie mocno pejoratywne. Kojarzy się przeważnie z jakimiś 'plastikowymi cudakami' a la jednosezonowe gwiazdki - celebryci estrady, kina, a ostatnio też 'szafiarkami' i trenerkami fitness. Na szczęście na okładce pojawiają się dwa nazwiska, które jednak nie pozwalają obok tej publikacji przejść obojętnie: Adam Grzegorczyk i Tomasz Kopeć. Wtajemniczeni obserwujący nasz rynek muzyczny zapewne znają obie postacie. Niewtajemniczonym pędzę z informacjami: to jak na nasze, nadwiślańskie warunki dość 'grube ryby' przemysłu rozrywkowego.
Adam Grzegorczyk ma w swoim CV wpisane między innymi: dyrektor festiwalu w Jarocinie, menedżer Ireny Santor, Roberta Gawlińskiego, Pawła Kukiza i co najlepsze: założyciel i rektor Wyższej Szkoły Promocji w Warszawie. To, że 'skrobnął' przy tym 30 książek poświęconych marketingowi to już jest przysłowiowy 'pikuś'... Tomasz Kopeć to z kolei wieloletni dyrektor artystyczno – repertuarowy Kompanii Pomaton / EMI. Bez niego ciężko sobie wyobrazić sukcesy Justyny Steczkowskiej, Reni Jusis czy Raz Dwa Trzy. Biorąc pod uwagę dokonania obu panów łatwo jest z miejsca zweryfikować swój ogląd na to wydawnictwo: z 'głupkowatej pracy o bagienku' na wartą kilku godzin uwagi lekturę.
Na niewielu ponad 300 stronach, w ośmiu rozdziałach Grzegorczykowi i Kopciowi udało się stworzyć swego rodzaju podręcznik lub jak kto woli przewodnik po show-biznesie. Omawiają takie określenia jak: kariera, fonografia czy chociażby rider techniczny. Wskazują czynniki, które wpływają na osiągnięcie sukcesu lub jego brak. Dość szczegółowo opisują rolę menedżera, proces wydania płyty, planowania trasy koncertowej i zarządzania majątkiem. Ważne jest to, że nie jest to sucha wiedza. Jest to wiedza oparta na wieloletnim doświadczeniu, co pozwala autorom także przedstawić sposoby na rozwiązanie problemów związanych z kryzysem twórczym, zmianą opiekuna artystycznego czy kreowaniem własnego wizerunku. Ostatnie dwa rozdziały noszą tytuły: „Copyright” oraz „Umowy”. Swoją konstrukcją nie przypominają jednak standardowych paragrafów z kodeksu prawa. To bardziej komentarze do ustaw, podane w bardzo przystępnej formie. Znajdziemy tutaj informacje o: własności intelektualnej, prawie autorskim, umowach i jakże uwielbianych przez artystów organizacjach zbiorowego zarządzania. Warto podkreślić, że Grzegorczyk i Kopeć nade wszystko wskazują, że najważniejsza w osiągnięciu uznania, sławy i pieniędzy jest ciężka praca nad samym sobą i konsekwencja. Klasyczne łacińskie 'Per aspera ad astra'.
W dzisiejszych czasach kiedy dzięki potędze Internetu, rozwojowi telewizji i różnego rodzaju talent – show każdy z nas (o ile ma jakąś pasję - sport, muzykę, film, modę, gotowanie) może zrobić karierę lub 'karierę'. Lepszy byłby co zrozumiałe ten pierwszy wariant. „Z talentem do gwiazd” ma w założeniu pomóc w tym. To bardzo kompetentny podręcznik po przemyśle rozrywkowym stworzony przez praktyków. Dlatego zanim udasz się do telewizji pokazać co potrafisz, warto byłoby się z nim zaznajomić. Gdy już wygrasz od losu szansę na osiągnięcie sukcesu, po przeczytaniu tej lektury (i wyciągnięciu z niej odpowiednich wniosków) unikniesz błędów wynikających przede wszystkim ze wsłuchiwania się w podpowiedzi wszelkiej maści doradców, którzy będą chcieli na Tobie zarobić. Gawliński, Kukiz, Irena Santor (oczywiście po 1989 roku), Steczkowska, Jusis, Lipnicka zaufali Grzegorczykowi i Kopciowi. I źle na tym nie wyszli. Mieli talent – są gwiazdami. Od lat utrzymują się na absolutnym topie. Z Tobą może być podobnie!
Adam Grzegorczyk ma w swoim CV wpisane między innymi: dyrektor festiwalu w Jarocinie, menedżer Ireny Santor, Roberta Gawlińskiego, Pawła Kukiza i co najlepsze: założyciel i rektor Wyższej Szkoły Promocji w Warszawie. To, że 'skrobnął' przy tym 30 książek poświęconych marketingowi to już jest przysłowiowy 'pikuś'... Tomasz Kopeć to z kolei wieloletni dyrektor artystyczno – repertuarowy Kompanii Pomaton / EMI. Bez niego ciężko sobie wyobrazić sukcesy Justyny Steczkowskiej, Reni Jusis czy Raz Dwa Trzy. Biorąc pod uwagę dokonania obu panów łatwo jest z miejsca zweryfikować swój ogląd na to wydawnictwo: z 'głupkowatej pracy o bagienku' na wartą kilku godzin uwagi lekturę.
Na niewielu ponad 300 stronach, w ośmiu rozdziałach Grzegorczykowi i Kopciowi udało się stworzyć swego rodzaju podręcznik lub jak kto woli przewodnik po show-biznesie. Omawiają takie określenia jak: kariera, fonografia czy chociażby rider techniczny. Wskazują czynniki, które wpływają na osiągnięcie sukcesu lub jego brak. Dość szczegółowo opisują rolę menedżera, proces wydania płyty, planowania trasy koncertowej i zarządzania majątkiem. Ważne jest to, że nie jest to sucha wiedza. Jest to wiedza oparta na wieloletnim doświadczeniu, co pozwala autorom także przedstawić sposoby na rozwiązanie problemów związanych z kryzysem twórczym, zmianą opiekuna artystycznego czy kreowaniem własnego wizerunku. Ostatnie dwa rozdziały noszą tytuły: „Copyright” oraz „Umowy”. Swoją konstrukcją nie przypominają jednak standardowych paragrafów z kodeksu prawa. To bardziej komentarze do ustaw, podane w bardzo przystępnej formie. Znajdziemy tutaj informacje o: własności intelektualnej, prawie autorskim, umowach i jakże uwielbianych przez artystów organizacjach zbiorowego zarządzania. Warto podkreślić, że Grzegorczyk i Kopeć nade wszystko wskazują, że najważniejsza w osiągnięciu uznania, sławy i pieniędzy jest ciężka praca nad samym sobą i konsekwencja. Klasyczne łacińskie 'Per aspera ad astra'.
W dzisiejszych czasach kiedy dzięki potędze Internetu, rozwojowi telewizji i różnego rodzaju talent – show każdy z nas (o ile ma jakąś pasję - sport, muzykę, film, modę, gotowanie) może zrobić karierę lub 'karierę'. Lepszy byłby co zrozumiałe ten pierwszy wariant. „Z talentem do gwiazd” ma w założeniu pomóc w tym. To bardzo kompetentny podręcznik po przemyśle rozrywkowym stworzony przez praktyków. Dlatego zanim udasz się do telewizji pokazać co potrafisz, warto byłoby się z nim zaznajomić. Gdy już wygrasz od losu szansę na osiągnięcie sukcesu, po przeczytaniu tej lektury (i wyciągnięciu z niej odpowiednich wniosków) unikniesz błędów wynikających przede wszystkim ze wsłuchiwania się w podpowiedzi wszelkiej maści doradców, którzy będą chcieli na Tobie zarobić. Gawliński, Kukiz, Irena Santor (oczywiście po 1989 roku), Steczkowska, Jusis, Lipnicka zaufali Grzegorczykowi i Kopciowi. I źle na tym nie wyszli. Mieli talent – są gwiazdami. Od lat utrzymują się na absolutnym topie. Z Tobą może być podobnie!
muzyka.pl Michał Małek, 2013-10-06