ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Recenzje

Może (morze) wróci

Niechętnie sięgam po książki o podróżowaniu… choć sama uwielbiam podróżować. Byłam w wielu pięknych miejscach na świecie i dlatego wiem, że nawet najlepsze pióro nie zawsze jest w stanie oddać tego, co trzeba po prostu samemu zobaczyć. Sięgając po książkę „Może (morze) wróci” byłam nastawiona bardziej na opowieść geograficzno-historyczną. Nie spodziewałam się, że już od pierwszej strony autor zabierze mnie w niezwykłą podróż po bezdrożach Uzbekistanu, której towarzyszyć będą tumany kurzu i… opary absurdu.

Bartek Sabela wymarzył sobie, że na własne oczy zobaczy Morze Aralskie. Dla mnie było to małe zaskoczenie, bo, może jestem niedouczona, ale wydawało mi się, że takiego morza nie ma. Nie pomyliłam się za bardzo. Takiego morza JUŻ prawie nie ma bo … umarło. Morze Aralskie a w rzeczywistości Jezioro Aralskie (morzem nazwane przez miejscową ludność) było niegdyś czwartym co do wielkości jeziorem na świecie. Teraz jest jałową pustynią. Nasuwa się pytanie: Co takiego mu się przydarzyło? Momentalnie nasuwa się i odpowiedź: CZŁOWIEK. Człowiek nie byle jaki, bo I sekretarz KC Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Nikita Chruszczow, w całym swym geniuszu, postanowił zrobić z ZSRR największego producenta bawełny na świecie. Bawełnę tę postanowił posadzić na… pustyni a wodę z Jeziora Aralskiego właśnie zużyć do nawadniania upraw. W obliczu jego master planu nic innego nie miało znaczenia, nawet to, że doprowadzi do totalnej ekologicznej zagłady.

Razem z Bartkiem wędrujemy od miasta do miasta, każdego dnia przybliżając się do celu naszej wyprawy. Poznajemy różnych ludzi, zaglądamy do miejsc niedostępnych dla turystów, ale dzięki temu odkrywamy prawdę. Widzimy piękne miasta okalane nowymi murami, za którymi w nędzy żyją prawdziwi ludzie. Uczymy się targować na miejskich bazarach a interesy związane z podróżą załatwiamy przy pomocy kilku butelek wódki. Bartek przekonuje nas - ludzi z zachodu, jak mylne jest nasze podejście na wschodzie. Namawia nas, byśmy porzucili wszystkie stereotypy, uprzedzenia, nieufność. Przestali się martwić, że ktoś nas chce bez przerwy oszukać, okraść albo naciągnąć. Wręcz przeciwnie. Nasz podróżnik jest zapraszany do domów rodowitych mieszkańców, które są warte mniej niż jego plecak z wyposażeniem. Jest goszczony przez uśmiechniętych ludzi, którzy częstują go wódką, oferują czaj a na drogę wciskają na siłę lepioszkę. Razem z naszym autorem przebywamy długą drogę, by na końcu ujrzeć wschód słońca nad tym, co kiedyś było Morzem Aralskim. Ten wschód słońca zmusza do refleksji. To wtedy zaczynamy rozumieć, że odbyliśmy podróż nie tylko w sensie dosłownym. Ale i wgłęb siebie. Ta książka doskonale rysuje obraz ludzkiej głupoty, chciwości i pychy w zakresie ingerowania w przyrodę. Pokazuje do czego my - ludzie jesteśmy zdolni. Ile złego wyrządziliśmy dla świata, w którym żyjemy a ile wciąż wyrządzamy.

Książkę polecam każdemu. Z każdej strony dowiadujemy się czegoś nowego z historii Uzbekistanu, a także ciekawostek z życia mieszkańców. Np. tego, jak odstraszyć z domu złe duchy albo po co na drzwiach wejściowych dwie różne kołatki. Lektura wzbogacona jest o fotografie z wyprawy. Zawiera też m.in. zdjęcia satelitarne NASA, na których dokładnie widać powolne umieranie Morza Aralskiego. Na ogromny plus zasługuje język, jakim posługuje się Bartek Sabela. Potrafi on w niesamowity sposób opisywać to, co widzi i czego doświadcza. Nie brak też zdrowej ironii. Czytelnik nieraz się uśmiechnie, ale i wzruszy. Mam nadzieję, że Bartek Sabela planuje kolejne podróże, które oczywiście opisze. Po jego książki od tej pory sięgam w ciemno.
lidiapiechota.pl Kamila Sadowska, 2013-11-07

Made in Japan

Premiera poprzedniej książki Rafała Tomańskiego, „Tatami kontra krzesła”, nieszczęśliwie zbiegła się w czasie z potężnym tsunami i trzęsieniem ziemi, które w marcu 2011 roku dotknęło Japonię. „Made in Japan” to wnikliwa, zniuansowana opowieść o Kraju Kwitnącej Wiśni już po kataklizmie.

Po tym tragicznym wydarzeniu autor wielokrotnie gościł w programach telewizyjnych, komentując sytuację w Kraju Kwitnącej Wiśni i opowiadając o tej delikatnej, skomplikowanej tkance, jaką jest japońskie społeczeństwo. Zawsze mówił fachowo, jasno i bardzo interesująco. Podobnie było z książką „Tatami kontra krzesła” – choć wyszła w niezbyt ciekawej szacie graficznej to treść w niej zawarta była bardzo wciągająca. Pozazdrościłam wówczas Tomańskiemu lekkiego pióra i pasji, z jaką bada, obserwuje i opisuje Japonię.

Kolejna publikacja Tomańskiego, „Made in Japan”, dotyczy Japonii po kataklizmie. Czy Japończycy poradzili sobie z koszmarem, jaki ich spotkał? Nie do końca, choć wydawać by się mogło, że tak dobrze zorganizowane i przeszkolone do przetrwania w skrajnych warunkach społeczeństwo, da sobie radę i z tym. Wszak w historii tego kraju były już różne traumatyczne wydarzenia – bomba atomowa zrzucona w Hiroszimie i Nagasaki, trzęsienie ziemi w Kobe. Zaskakujące jest to, że japońscy specjaliści są w stanie przewidzieć dość dokładnie jak silne będzie kolejne trzęsienie ziemi, jaką powierzchnię kraju dotknie i ilu ludzi ucierpi w wyniku wstrząsów. Gorzej z następstwami, zwłaszcza z tymi zachodzącymi w sferze emocji. Autor zwraca uwagę, że po awarii w elektrowni atomowej w Fukushimie wielu Japończyków zostało ewakuowanych – w nowych miejscach nie mogli poczuć się swobodnie. Pochodzenie z obszaru zagrożonego radioaktywnością powodowało społeczny ostracyzm; dzieci były odrzucane w szkołach przez rówieśników i nauczycieli. Działo się to wszystko w tym samym czasie, w którym w Japonii słowem roku w dorocznym plebiscycie zostały „więzi społeczne”.

Japonię nam, ludziom z Europy, trudno zrozumieć. Dlatego potrzebne są takie książki, jakie pisze Rafał Tomański. To swego rodzaju przewodnik po zagmatwanym dla nas sposobie myślenia mieszkańców Japonii, ich zwykłych potrzebach, znajdujących odbicie w przedmiotach codziennego użytku, inaczej funkcjonującym internecie czy społecznych tabu. Ważną role odgrywa tam również język – niczego nie mówi się wprost, żeby nikogo nie urazić. Japoński przechwytuje wiele słów z języka angielskiego, ale mimo że na co dzień zachodzi w nim interesujący proces transferu całych słów czy fraz, Japończycy z angielskim jako językiem obcym mają problemy. Mają również problemy z akceptacją cudzoziemców – obcy, czyli gaijin, to ktoś z założenia gorszy. Nawet w przestrzegających przed kieszonkowcami reklamach złodzieja „gra” zawsze osoba z twarzą o nieskośnych oczach.

To zresztą nie jedyne kłopoty, jakie obecnie Japonia przeżywa. Produkty pochodzące stamtąd nie są już synonimem jakości i trwałości. Kraj Kwitnącej Wiśni ma ogromne trudności z eksportem do Chin – antagonizmy w dobie ekspansji Chin nasilają się. W Państwie Środka zdarza się, że samochody japońskich marek są… przewracane na dach, choć często komponenty tych pojazdów zmontowano w Chinach. Do tego można dodać szybko starzejące się społeczeństwo, niechęć do zmian, brak wzajemnego zaufania.

Japonia zdecydowanie jest w kryzysie. Tsunami z 2011 roku zmieniło bardzo wiele, ale resztę pracy Japończycy muszą wykonać sami. Inaczej kraj ten stanie się miejscem smutnym, hermetycznym i wyizolowanym. Końcem świata na odległych wyspach, jak w XVII i XVIII wieku. Być może następna świetna książka Tomańskiego przyniesie odpowiedź na pytanie, co dalej z tą Japonią.
Xiegarnia.pl Ania Dąbrowska, 2013-11-13

Programowanie. Teoria i praktyka z wykorzystaniem C++. Wydanie II poprawione

Na początku pisania tej recenzji muszę przyznać się uczciwie: nie jestem zbyt zagorzałym fanem książek, które wyszły spod pióra Bjarne Stroustrupa. Proszę, nie zrozum mnie źle: nie twierdzę wcale, że Bjarne pisze kiepskie książki; wręcz przeciwnie. Będąc na studiach (eh, kiedy to było...), przeczytałem od deski do deski trzecią edycję książki Język C++autorstwa Bjarne (licząc wykonywanie ćwiczeń umieszczonych w tej książce, zajęło mi to ponad rok...). Poza tym od kilku miesięcy na mojej półce leży dumnie czwarta odsłona tego wiekopomnego dzieła, opisująca C++ w kontekście najnowszego standardu języka opublikowanego w roku 2011. Swego czasu z dużym zainteresowaniem przeczytałem również Projektowanie i Rozwój Języka C++.

Jednakże, pomimo mojego uznania dla techniczno-merytorycznych walorów książek pisanych przez Bjarne, zdecydowanie nie są to pozycje, do których wracam chętnie, w odróżnieniu do innych książek traktujących o C++ (chociażby tych, które wchodzą w skład serii „Exceptional C++” autorstwa Herba Suttera czy „Effective C++” autorstwa Scotta Meyersa). Czemu tak się dzieje? Cóż, gdybym miał jednym słowem scharakteryzować styl pisarski Bjarne Stroustrupa, powiedziałbym, że jest to styl... ciężki. Książki Bjarne są do granic możliwości napakowane informacją oraz wiedzą: dokładną, kompletną i szczegółową (chociaż w mojej opinii czasami trochę zbyt mocno wyrwaną z kontekstu), zaś akademicki styl szeroko stosowany przez tego autora wymaga od czytelnika bardzo dużego zaangażowania i ciągłej uwagi w trakcie studiowania tekstu. A to niestety na dłuższą metę męczy, szczególnie mniej doświadczonych czytelników.

Biorąc po uwagę to, co napisałem wyżej, przyznam się, że z dużym zainteresowaniem przyjąłem wiadomość, iż Bjarne Stroustrup postanowił napisać lżejszą książkę na temat C++ (lżejszą – w przenośni, gdyż w sensie fizycznym pozycja ta waży niemało). Mowa tutaj oczywiście o tytule Programowanie. Teoria i praktyka z wykorzystaniem C++, który uczyniłem bohaterem dzisiejszej odsłony Klubu Dobrej Książki. Sam autor przyznaje, że tworzył tę książkę z myślą o mniej doświadczonych czytelnikach, zaś niekoniecznie jako szczegółową referencję języka C++: jest to raczej podręcznik ogólnie pojętego programowania oparty na języku C++. Książka ta po raz pierwszy ukazała się w wersji anglojęzycznej w roku 2008. Od tamtego czasu dość długo nie miałem okazji się z nią zapoznać. Okazja ku temu nadarzyła się dopiero w tym roku, co zbiegło się z pojawieniem się drugiej, poprawionej edycji tego tytułu w wersji polskojęzycznej.

Nie ukrywam, że książkę tę czytałem z pozycji osoby, która posiada już pewną wiedzę na temat języka C++ i raczej z myślą o tym, aby wyrobić sobie zdanie na jej temat (chociażby w celu polecenia jej swoim młodszym współ-pracownikom, którzy chcieliby się tego języka nauczyć), a niekoniecznie po to, aby przyswoić sobie podstawy C++. Przyznam się uczciwie, że w związku z powyższym niektóre rozdziały tej (dość obszernej, bo liczącej sobie ponad tysiąc stron) pozycji bardziej przewertowałem niż przeczytałem. Programowanie...rozpoczyna się przedwstępem, który zawiera słowo dla studentów oraz słowo dla nauczycieli, pomoc i podziękowania. Dalej mamy wstęp właściwy, w którym autor opisuje strukturę książki, przedstawia swoją filozofię nauczania i uczenia się oraz kilka innych tematów wprowadzających. Po przeczytaniu tej części nie ma wątpliwości co do tego, iż jest to książka skierowana dla czytelników początkujących, ukierunkowana w dużym stopniu na studentów (autor wraz ze swoim współpracownikiem, ś.p. Lawrence Petersenem, wykorzystywał intensywnie to opracowanie jako materiał dydaktyczny przeznaczony dla studentów pierwszego roku studiów uniwersyteckich).

Dalej mamy rozdział pierwszy, zatytułowany Komputery, ludzie i programowanie. Jest to dość luźne (aczkolwiek napisane w mojej opinii bardzo mądrze) rozważanie na temat roli oprogramowania we współczesnym świecie. W rozdziale drugim (Witaj, świecie!), rozpoczynającym właściwą treść książki oraz część pierwszą tego opracowania (Podstawy), autor omawia klasyczny pierwszy program, wyjaśnia, co to jest kompilacja, łączenie oraz czym są środowiska programistyczne.

Kolejne rozdziały wprowadzają czytelnika w elementarne zagadnienia dotyczące programowania:

• Obiekty, typy i wartości,
• Wykonywanie obliczeń,
• Błędy,
• Pisanie programu,
• Kończenie programu,
• Szczegóły techniczne – funkcje itp.
• Szczegóły techniczne – klasy itp.

Tę część książki mogę podsumować krótko: solidne podstawy programowania zaprezentowane w kontekście języka C++.

Dalej mamy część drugą opracowania: Wejście i wyjście. Tutaj autor przedstawia nam następujące tematy:

• Strumienie wejścia i wyjścia,
• Indywidualizacja operacji wejścia i wyjścia,
• Model graficzny,
• Klasy graficzne,
• Projektowanie klas graficznych,
• Graficzne przedstawienie funkcji i danych,
• Graficzne interfejsy użytkownika,
W tej części należy pochwalić autora za przybliżenie czytelnikowi pewnych podstaw grafiki komputerowej (powiązanych oczywiście z nauką języka C++). Ponadto wizualny aspekt programowania bardzo uprzyjemnia studiowanie tej książki.

Część trzecia opracowania to Dane i algorytmy. Tutaj autor przedstawia takie zagadnienia jak:

• Wektory i pamięć wolna,
• Wektory i tablice,
• Wektory, szablony i wyjątki,
• Kontenery i iteratory,
• Algorytmy i słowniki.

Zawartość tej części jest bardzo mocno osadzona w temacie biblioteki standardowej języka C++. Autor przekazuje tutaj również sporą dawkę wiedzy na temat algorytmów, struktur danych oraz projektowania klas kontenerów w języku C++.
Ostatnia, czwarta część opracowania nosi intrygujący tytuł: Poszerzanie horyzontów. Część tę otwiera rozdział Ideały i historia nawiązujący do etosu pracy programisty profesjonalisty i przedstawiający skróconą historię języków programowania. Dalsze rozdziały w tej części mają na powrót charakter bardziej techniczny:

• Przetwarzanie tekstu (z uwzględnieniem wyrażeń regularnych, za co należy się duży plus dla autora),
• Działania na liczbach,
• Programowanie systemów wbudowanych,
• Testowanie,
• Język C.

Resztę książki stanowią dodatki (Zestawienie własności języka, Biblioteka standardowa, Podstawy środowiska Visual Studio, Instalowanie biblioteki FLTK, Implementacja GUI).
Nie będę ukrywał, że patrząc z mojej perspektywy, najciekawsza była część czwarta (oraz w pewnym stopniu część pierwsza) prezentowanej książki. Wiedzy oraz doświadczenia takiego autora, jakim jest Bjarne Stroustrup, nie da się przecenić i mogę uczciwie stwierdzić, iż w rozdziałach umieszczonych we wspomnianej części czwartej opracowania zarówno mniej, jak i bardziej doświadczony programista znajdzie dla siebie sporo ciekawych informacji. Nie zmienia to jednak faktu, że książka przeznaczona jest głównie dla osób początkujących, aczkolwiek – jak to ktoś przekornie napisał, komentując tę pozycję – mowa tutaj o początkujących zaawansowanych, tj. o studentach bądź świeżo upieczonych adeptach inżynierii oprogramowania, którzy z jakichś przyczyn z językiem C++ mieli niewiele do czynienia w trakcie studiów. Dla tej grupy docelowej książkę tę serdecznie polecam i zapewniam, że Bjarne Stroustrup pisząc ją, udowodnił, iż potrafi posługiwać się również nieco lżejszym stylem, utrzymując przy tym najwyższej klasy poziom merytoryczny.
Programista Magazyn Rafał Kocisz

Start-up po polsku. Jak założyć i rozwinąć dochodowy e-biznes

Ostatnio na półkach w księgarniach pojawiło się mnóstwo publikacji na temat e-biznesu, stat-upów, small biznesów. Pisałam nawet o tym kilka tygodni temu we wpisie niskobudżetowy startup. Wiele z nich to tłumaczenia zagranicznych bestsellerów, które mogą stanowić inspirację dla polskiego przedsiębiorcy, ale niekoniecznie przewodnik po codziennych wyzwaniach. Książka Start-up po polsku. Jak założyć i rozwinąć dochodowy e-biznes Kamili Mikołajczyk i Dariusza Nawojczyka wypełnia lukę w tym zakresie, ponieważ odwzorowuje nasze krajowe realia i opisuje przypadki naszych rodaków, którzy zakładali własne biznesy.

Książka jest napisana bardzo przystępnym językiem, nieodstraszającym nawet wtedy, kiedy porusza tematy formalne takie jak zdobywanie źródła finansowania, pisanie biznes planu, czy zakładanie działalności gospodarczej (lub innej formy działalności). Bardzo fajnie opisane są zmagania młodego start-upu z pozyskiwaniem właściwych ludzi do zespołu, a potem motywowanie ich. Start-upy w końcu nie są dojrzałymi firmami, a początkującymi, dopiero rozwijającymi się, w których na efekty ciężkiej pracy, a często także zamrożone budżety – trzeba jakiś czas poczekać. Na uwagę zasługują także opisy przypadków polskich start-upów, a także opinie ekspertów, które znajdują się na końcu każdego rozdziału.

Autorzy odzierają ze złudzeń każdego, kto myśli, że nad wizerunkiem swojej firmy zdąży popracować w wolnej chwili. Pokazują jakie są konsekwencje nie realizowania działań brandingowych, nie wykorzystywanie mediów społecznościowych i możliwości narzędzi dostępnych w Internecie. Wszystkie elementy budowania i rozwijania firmy są istotne i żadnemu nie można odebrać należnej uwagi.

Mój ulubiony rozdział to jednak nie techniczne wskazówki jak zakładać firmę, jak ją promować i jak komunikować się z klientami. Uważam, że najciekawszy jest rozdział pierwszy, który mówi o tym, jak zweryfikować pomysł na biznes a także na siebie, jako przedsiębiorcę. Przeczytajcie go koniecznie, jeśli chcecie zrobić burzę mózgów i sprawdzić, czy rzeczywiście nadajecie się na osobę prowadzącą własną firmę. No i czy pomysł, który w Waszych oczach wydaje się na ten moment genialny – rzeczywiście taki jest dla Waszego męża, przyjaciółki, czy sąsiada, czyli przyszłych klientów twojej firmy. Przygotowałam mapę myśli na temat pomysłu na biznes, zachęcam do oglądania poniżej.
mapymysli.com katarzyna, 2013-11-01

Kamyki w brzuchu

Dziecięca zazdrość. O starszego brata, o młodszą siostrę. O to, że on ma a ja nie. O to, że jej wolno, a mi nie pozwalają. O zbyt długi uścisk mamy, zbyt wiele uwagi taty. O wszystko. Nasz bohater nie ma wprawdzie rodzeństwa, ale nie wychowuje się sam. Rodzice ośmiolatka co rusz przygarniają innych chłopców, tworząc dla nich rodzinę zastępczą.

Pamiętam Marcusa. Przez niego przesiedziałem dwie godziny na drzewie. Pamiętam złego Marcusa, który podkładał pod dywan w moim pokoju pinezki szpicem do góry[1].

Obecnie zamiast Marcusa jest Robert.

Moja Mama mówi o sobie, że jest szczególnie dobra i właśnie dlatego bierze na wychowanie dzieci, których matki i ojcowie nie są tak dobrzy albo walczą ze sobą, chociaż głęboko w środku są dobrymi ludźmi[2].

Robert ma złych rodziców. I dwanaście lat, prawie trzynaście. Może więc siedzieć z przodu samochodu. Później chodzić spać.
Robert lubi chmury. Jest grzeczniejszy, bardziej dojrzały, właściwie niemal dorosły. W oczach naszego małego bohatera, nowy lokator jest dla niego zagrożeniem. Jakby to on był rodzonym synem Mamy, jakby to jego kochała bardziej.

Akcja poruszającej powieści Jona Bauera Kamyki w brzuchu, toczy się dwutorowo. Dorosły mężczyzna wraca do swego rodzinnego domu, by zaopiekować się matką. Chora na raka mózgu rodzicielka niknie w oczach, ledwie mówi, wymaga stałej kontroli. Powrót do niej to także powrót do wspomnień, nienajlepszych, nienajpiękniejszych. Żal syna do matki jest wyraźny. Chłopiec mógłby mieć takie szczęśliwe dzieciństwo, gdyby to na nim skupiła się cała uwaga rodziców, gdyby nie musiał się dzielić ich miłością z dziećmi, które przewijały się przez ich dom. Kiedy pojawiają się dzieci, wszystko psują. Mama i Tata strasznie się dla nich starają, a one prawie nigdy nie są wdzięczne, prawie nigdy nie odwzajemniają miłości. A ja kocham Mamę i Tatę i jestem im wdzięczny, więc nie rozumiem, dlaczego po prostu nie przestaną wpuszczać do domu niemiłych ludzi[3]. Mamy tu więc zarówno teraźniejszość (zmagania z chorobą matki i wspomnieniami) oraz przeszłość (nierówna walka z zazdrością i poczuciem osamotnienia).

Zazdrość pojawiła się od pierwszych chwil, od momentu, w którym Robert przekroczył próg domu. Towarzyszyła jej nienawiść. Jego nienawidzę najbardziej. A jeszcze bardziej nienawidzę jego rodziców za to, że byli źli, bo gdyby byli dobrzy, tak jak moja Mama, to nie musiałbym się nią dzielić[4]. Mimo upływu czasu, negatywne emocje nie znikają. Będą towarzyszyć także bohaterowi jako dorosłemu mężczyźnie i nie znikną nawet wtedy, gdy Roberta już nie będzie. Agresję wzbudza w nim wszystko to, co przywołuje obrazy z dzieciństwa. Wyładowuję się na matce, obcym mężczyźnie, demoluje studio, w którym przed laty fotograf próbował uwiecznić rodzinne szczęście. Poczucie krzywdy, niesprawiedliwości, żal, złość, nienawiść - taka kumulacja negatywnych emocji ma niesamowitą siłę niszczącą. Emocje, przez wiele lat przechowywane w sercu i pamięci, znajdują ujście. Ze wspomnień wyłania się dramatyczna historia. Co jeszcze wydarzyło się przed dwudziestoma laty, że bohater wciąż nie potrafi uporać się z przeszłością?

Kamyki w brzuchu to jedna z tych historii, które emocjonalnym ładunkiem uderzają w przeponę czytelnika, odbierając mu oddech. Ośmiolatek, spragniony całej uwagi rodziców, nie potrafi sobie poradzić z zazdrością, z obecnością w domu "konkurenta". Niejednokrotnie podkreśla, że sam czuje się jak przybrane dziecko, jakby to on był tym dodatkowym lokatorem, niechcianym, na dodatek. Ileż w tym chłopcu żalu, złości! Ileż myśli, które wzbudzają niepokój. Ile smutku. Paczki z podarkami urodzinowymi dla Roberta wydają się zbyt wielkie jak na siatkę z prezentami dla kogoś, kto nawet nie jest ich synem[5] - ocenia chłopiec. Jeśli się tego wystarczająco pragnie można ukraść życzenie urodzinowe osobie, która zdmuchuje świeczki. Życzę sobie w myślach, żeby Robert umarł[6]. Po ciele przechodzą mnie dreszcze. Jak mocno trzeba czuć się samotnym, odrzuconym, by dopuścić do siebie takie myśli? Osamotny - mówi o sobie chłopiec. Po latach nie jest taki pewien, czy rodzice faktycznie go zaniedbywali, czy to niczym nieuzasadniona zazdrość była (i jest!) powodem frustracji. Wciąż jednak jest samotny, nie potrafi stworzyć trwałej relacji z innymi ludźmi.

Mały, a później już całkiem dorosły, narrator, opowiada swoją historię w sposób niezwykle przejmujący. Emocje się udzielają, niepokój rośnie tym bardziej, im więcej nasz bohater zdradza ze swej przeszłości.

Gdy zamyka się tę książkę, wszędzie zapada cisza. Nawet mucha nie bzyczy, wcale nie dlatego, że jesień, że chłodno, że śnięta niemrawo porusza się po parapecie. Powieść Jona Bauera to emocjonalny nokaut, to książka brutalnie szczera, boleśnie prawdziwa. Po jej odłożeniu, każdy dźwięk wydaje się być nie na miejscu. Cisza zapewnia odpowiednie tło do rozmyślań. A jest o czym myśleć, to pewne. Autor postawił bohaterów w niezwykle trudnej sytuacji. Małżeństwo chce pomóc dzieciom z trudnych rodzin, zapewnić im dach nad głową, odrobinę czułości, uwagi, zapewnić poczucie bezpieczeństwa, pomóc w miarę bezboleśnie przejść przez dzieciństwo, przygotować do dorosłego życia. Piękne i godne podziwu. Z drugiej strony jest jednak mały chłopiec, dziecko, które nie rozumie, dlaczego obcy dzieciak skupia na sobie uwagę JEGO mamy, JEGO taty. Może to zwykła dziecięca zazdrość, silniejsza, niż gdyby "ten drugi" był rodzonym bratem, co usprawiedliwiałoby zainteresowanie nim rodziców, a może faktycznie opiekunowie zbyt mocno starali się stworzyć rodzinę dla przygarniętego chłopca, zaniedbując przy tym własnego syna?

Nie znam odpowiedzi i nie potrafię ocenić bohaterów. Wiem natomiast jedno: Kamyki w brzuchu Jona Bauera to przejmująca historia, wspaniały wgląd w dziecięcą psychikę, powieść, która gwarantuje intensywność przeżyć. Nie da się potraktować tej powieści obojętnie. Po takim nokaucie, czytelnik łatwo się nie podniesie.

Nie wiem co jest prawdą: ich zaniedbanie czy moja zazdrość. Co faktycznie miało miejsce? Czy tylko moja zazdrość, czy również zaniedbanie?[7]
---
Książkę polecam
miłośnikom powieść z dużym ładunkiem emocjonalnym
wielbicielom historii opowiadanych przez dzieci
poszukujących powieści skłaniających do refleksji
rodzinom zastępczym
chętnie sięgającym po trudne tematy
Sztukater.pl AnnRK
Płatności obsługuje:
Ikona płatności Alior Bank Ikona płatności Apple Pay Ikona płatności Bank PEKAO S.A. Ikona płatności Bank Pocztowy Ikona płatności Banki Spółdzielcze Ikona płatności BLIK Ikona płatności Crédit Agricole e-przelew Ikona płatności dawny BNP Paribas Bank Ikona płatności Google Pay Ikona płatności ING Bank Śląski Ikona płatności Inteligo Ikona płatności iPKO Ikona płatności mBank Ikona płatności Millennium Ikona płatności Nest Bank Ikona płatności Paypal Ikona płatności PayPo | PayU Płacę później Ikona płatności PayU Płacę później Ikona płatności Plus Bank Ikona płatności Płacę z Citi Handlowy Ikona płatności Płacę z Getin Bank Ikona płatności Płać z BOŚ Ikona płatności Płatność online kartą płatniczą Ikona płatności Santander Ikona płatności Visa Mobile