ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Recenzje

Everest. Góra Gór

Na temat najwyższej góry świata – Mount Everestu i wypraw na nią, napisano już całą, sporą bibliotekę oraz niezliczone artykuły, relacje, reportaże. Z poświęconych tej Górze Gór książek przeczytałem dotychczas zaledwie kilka. Tyle, aby mieć pojęcie jaką skalę trudności – także finansowych, nie mówiąc już o naprawdę realnym zagrożeniu życia – stanowi wejście na nią. Nigdy mnie to zresztą nie pociągało. Kocham góry, ale w młodości nie złapałem bakcyla chodzenia po nich wyczynowo. Uprawiania taternictwa, alpinizmu, himalaizmu zgodnie z obowiązującymi w nich technikami. I tak już zostało. Chociaż w Tatrach, które – oczywiście łącznie z ich słowacką częścią – uważam za najpiękniejszy kameralny górski kompleks świata, byłem niemal wszędzie. Od Garłucha w dół, tam dokąd możliwe było dojście bez posługiwania się czekanem, hakami i linami. Chodziłem także po innych naszych górach, liznąłem Alpy, Andy, Kaukaz, Himalaje, chociaż nigdy nie dotarłem w nich naprawdę wysoko. Najwyższe szczyty himalajskie oglądałem i fotografowałem tylko z lotu ptaka. Wszystko to dało mi jednak jakie takie pojęcie o wysokich górach i trudach chodzenia po nich. Wiedzę tę znacznie pogłębiła najnowsza relacja z wyprawy na Everest wiosną br., która właśnie ukazała się w „Bezdrożach” gliwickiego wydawnictwa Helion. Gratulacje z tej okazji, na inne będzie pora później, dla autorki i wydawnictwa za tempo!

Wiedzę o tej górze i jej zdobywaniu, nie tylko przez Polaków, doprowadzona została w tej książce do sierpnia 2013 roku! I jeszcze jedno stwierdzenie na wstępie. Jej lektura dostarczyła mi o Górze Gór więcej wiadomości, a zarazem przyjemności, bo napisana została świetnie, nie mówiąc już o znakomitych lub przynajmniej dobrych i licznych zdjęciach autorki, niż wszystkie inne – oraz artykuły – przeczytane na ten temat wcześniej.

Nie jest to bowiem tylko kronika wyprawy trwającej 67 dni, z czego 50 zajęło dotarcie do bazy głównej, a następnie adaptacji organizmu w kolejnych obozach aby wejście na szczyt i zejście z niego okazało się możliwe. To także krótkie, ale ciekawe wprowadzenie „Zamiast wstępu” zawierające mnóstwo informacji o powstaniu pomysłu udziału w wyprawie na tę górę kosztem nie tylko ogromnego wysiłku, ryzyka dla zdrowia i życia, ale także materialnego pozbycia się „oszczędności życia” autorki i uczestniczki.

Osoby z dużym już doświadczeniem górskim. Wcześniejszymi wejściami na najwyższe szczyty: obu Ameryk (Aconcagua), Europy (Elbrus, ale na Kaukazie także Ararat, a w Alpach Mont Blanc i Matterhorn), Afryki (Kilimandżaro). I wiele innych gór mniej sławnych, ale też trudnych. Dodać do tego trzeba żeglarstwo morskie i oceaniczne – ponad 30 tys. mil przepłyniętych, bynajmniej nie w charakterze pasażerki, głównie w regionach arktycznych i wokół przylądka Horn na Antarktydę.

Uprawianie spadochroniarstwa, windsurfingu i innych sportów ekstremalnych, o zwykłym narciarstwie i biegach w półmaratonach nie wspominając. A te pasje autorki – o czym napisała – zaczęły się w harcerstwie i latach studenckich, z miłością do gór „złapaną” w Bieszczadach. Nie zamierzam streszczać tej książki, bo ją po prostu trzeba – i warto przeczytać. Chociażby po to, aby dowiedzieć się, dlaczego Everest przyciąga tysiące ludzi i jaką wielu z nich płaci za to cenę.

Czy że nie ma innej góry na świecie, o której krążyłby tak pokaźny arsenał mitów oraz – przynajmniej które z nich są prawdziwe. Rozważań na temat gdzie leży granica między himalaizmem a wspinaniem turystycznym. „Samo zdobycie w stylu sportowym – pisze autorka – jednego albo dwu himalajskich szczytów nie daje prawa do dumnej i prestiżowej etykietki „himalaista”. I trudno się z tym nie zgodzić, odnosząc to zresztą także do tytułów alpinisty czy, skromniej, taternika.

W przypadku Everestu, mimo iż wchodzenie nań klasycznymi drogami jest obecnie łatwiejsze niż jeszcze kilkanaście lat temu, gdyż trudne odcinki są oporęczowane linami, jest to nadal wyczyn i wysiłek na granicy życia i śmierci. A równocześnie sławna góra i magnes jaki ona stanowi jest wielkim interesem. Nepal – od jego strony wchodziła grupa z której była też autorka – tylko z tytułu zezwoleń na wejścia na poszczególne szczyty i trasy uzyskuje co roku prawie 100 milionów euro wpływów.

Co stanowi poważny zastrzyk dla budżetu tego biednego kraju. Powstała cała sieć firm organizujących wyprawy. Tysiące ludzi miejscowych, nie tylko Szerpów – tragarzy, chociaż – o czym także można dowiedzieć się z tej książki – dzielą się oni na elitę i resztę, znalazło zatrudnienie. Wyprawy są o różnym standardzie warunków wchodzenia oraz pobytu w bazie i obozach aklimatyzacyjnych, a więc i zróżnicowanych kosztach.

Od luksusowych, z dolotami i powrotami z bazy helikopterami oraz jednym lub dwoma Szerpami do wyłącznej dyspozycji i pomocy – po skromne, wręcz przaśne. Tylko na takie właśnie warunki stać było autorkę, co i tak pochłonęło co najmniej 30 tys. dolarów. I „zrzucenie” 10 kilogramów, chociaż Monika – znamy się już chyba ponad ćwierć wieku – nigdy nie była pulchna.

Autorka wykorzystała tę wyprawę nie tylko na wejście (nie lubi ona wojskowego określenia „zdobycie”) na najwyższy i najsławniejszy górski szczyt świata, ale jako rasowa dziennikarka i reporterka także na poznawanie w okresie adaptacji organizmu do coraz bardziej rozrzedzonego powietrza okolic baz i obozów: klasztorów, osad i wiosek, krajobrazów. Ciekawie je opisując i fotografując. Podobnie jak spotykanych ludzi.

Również uczestników wypraw himalajskich, w tym Polaków nie tylko z kraju, ale i ze świata. Zgromadziła też mnóstwo informacji. Sporo w nich znalazło się we włamanych w tekst, przeważnie 1-2 stronicowych, blisko 40 „ciekawostkach”. Oto parę przykładów.

Pierwsza amerykańska wyprawa na Everest zorganizowana w 1963 roku, w 10-tą rocznicę zdobycia go przez nowozelandzkiego wspinacza Edmunda Hillary’ego i Szerpę Tenzinga Norgaya, liczyła 19 wspinaczy, 32 Szerpów wysokościowych i 909 tragarzy, którzy w sumie wnosili 27 ton ładunków i sprzętu. Jej budżet wynosił niebotyczną wówczas kwotę ponad 400 tys. dolarów. Na szczyt dotarło tylko 5 wspinaczy, 1 osoba zginęła.

W 2012 roku na Górę Gór weszło od strony nepalskiej 406 osób – w tym towarzyszący wspinaczom Szerpowie, od tybetańskiej około 150. Statystyki odnotowały w latach 1953 – 2013 łącznie 6.208 wejść. Ludzi było mniej, bo niektórzy byli tam już po raz drugi, trzeci, a Szerpowie nawet ponad dziesiąty. Podczas prób wchodzenia, lub już schodzenia po osiągnięciu celu, zginęło lub zmarło z wyczerpania 251 osób.

W tym również Szerpów, których organizmy lepiej przystosowane są do tamtejszych warunków ciśnieniowych. Na „strefę śmierci” – powyżej 8 tys. m n.p.m., ale i trochę niżej, nie ma silnych… Wśród zdobywców Everestu większość: 2264 wspinaczy stanowili Nepalczycy, głównie Szerpowie. Po nich Amerykanie: 563, Brytyjczycy: 264 i Japończycy: 169. Polaków i Polek dotarło na szczyt dotarło – do sierpnia 2013 roku – 38. Ich pełna lista wraz z latami tego sukcesu jest oczywiście w tej książce.

Najobszerniejszą jej część stanowi kalendarium wyprawy. Dalekie jednak od przeważających w takich przypadkach suchości i skrótowości opisów trudności i osobistych przeżyć. Autorka pisze także o miejscach – poza bazą i kolejnymi obozami adaptacyjnymi – które odwiedza, spotykanych ludziach, warunkach bytowania uczestników wypraw. Ciekawie także o sprawach normalnie przyziemnych lub wstydliwych.

Jak wygląda nocowanie w namiotach – przypomnę: maleńka, międzynarodowa grupka, w której na szczyt wchodziła Monika, do celu dotarła dopiero 50–tego dnia wyprawy – przy 10 i więcej stopniowym mrozie na zewnątrz. Sprawy higieny czy korzystania z toalet lub miejsc, w których załatwia się te potrzeby w tak ekstremalnych warunkach. Bądź m.in. informacji, że beczki z fekaliami Szerpowie znoszą na dół do wioski, gdzie można je zostawić.

Nie brak także opisów momentów własnej słabości psychicznej i fizycznej, nawet załamania, czy chęci powrotu do cywilizacji przed osiągnięciem celu. Podobnie jak rozważań na temat sensu i celowości takich wypraw oraz ich realiów. Zwłaszcza szokującego byłą harcerkę i nadal aktualną przewodniczkę górską oraz pilotkę turystyczną brutalności niepisanego „prawa najwyższych gór”: radź sobie sam.

Zacytuję: „To, ze na Evereście ludzie beztrosko mijają wspinaczy umierających tuż przy poręczówkach, nie udzielając im pomocy, to niestety przykra prawda”. Są też opisy śmierci, z którymi zetknęła się podczas tej wyprawy. Także ludzi, których wcześniej poznała. Lub doświadczonych himalaistów.

Np. 34 – letniego Koreańczyka Hung Ho – Seo, który już wcześniej zdobył 12 z 14 ośmiotysięczników Korony Himalajów, w tym Everest, na który wszedł w masce tlenowej. Postanowił powtórzyć wejście bez maski. Zmarł z wyczerpania. Tego samego dnia zmarł też 35-letni wspinacz z Bangladeszu. Na wysokości 8600 m n.p.m., podczas schodzenia z osiągniętego szczytu Everestu.

Na jego zamarznięte zwłoki – co się dzieje z ciałami tych, którzy umierają w najwyższych partiach góry tej można przeczytać w książce – natknęła się Monika następnego dnia podczas „szczytowania”, czyli wchodzenia na szczyt Mont Everestu. Jest to jeden z najlepszych opisów, a zarazem fragmentów kroniki wyprawy. Z ważnym pytaniem postawionym przez autorkę podczas schodzenia z tej góry, już znacznie niżej, poza strefą zagrożeń.

O odpowiedzialności ludzi za siebie i innych w tak ekstremalnych warunkach. I szczere wyznanie po powrocie do Warszawy: „Wcale nie jest tak, że wyprawa na Everest to „przyjemność” i beztroskie wakacje”. Niejako pod adresem tych, którzy zazdrościli i zazdroszczą jej tej wyprawy. Bo wbrew dosyć powszechnym, głównie dzięki nieodpowiedzialnym mediom, opiniom, że obecnie na Everest może wejść każdy, a jeżeli nie daje rady, to go wniosą, jest to nadal wyczyn wymagający kondycji i przygotowania. Góra pochłaniająca co roku nowe ofiary.

Do licznych plusów tej książki o których już wspomniałem, muszę dodać jeszcze jeden. Autorka zastosowała w niej system odnośników „Z perspektywy czasu”. Informuje w nich o dalszych losach ludzi z którymi zetknęła się w trakcie wyprawy i co opisała na gorąco. Czy dotarli na szczyt, jak potoczyły się ich losy? O paru również, że niestety stracili życie. Jest to więc naprawdę świetna książka.

Doskonale napisana, co w przypadku Moniki nie stanowi nowości, znakomicie ilustrowana. Zdjęcia nie tylko są świetne, ale wstawione tam, gdzie powinny być zgodnie z narracją. Zarówno autorce jak i wydawnictwu należą się gratulacje za napisanie i wydanie tej książki. Przy czym w tak krótkim czasie oraz pięknej szacie graficznej. Zachęcam wszystkich nie tylko zainteresowanych górami, do jej lektury.
GLOBTROTER INFO Cezary Rudziński , 2013-11-16

Everest. Góra Gór

Wstępem niech będzie krótki dialog...
- Dlaczego czytasz tę książkę?
-?
- Przecież już wszyscy byli na Evereście!
- Tak?
- No przecież nawet Martyna Wojciechowska była!
- Tak? A co to ma do rzeczy?
- No jak to co? Przecież na Everest mogą cię teraz nawet wnieść. Wszystko o nim już wiadomo.
- Tak? To powiedz mi w takim razie... Jak sikają kobiety na Evereście!?
- ?! Jak?
- A widzisz! Przeczytaj książkę, to się dowiesz!
- No powiedz mi jak sikają!
- Nie! Przeczytaj!

Tak mniej więcej wyglądał dialog z moją drugą połową. Jak widać jest on kolejną osobą, która uległa stereotypowemu myśleniu o górze gór. Wydaje mu się, że wie wszystko, a naszpikowany jest nie do końca prawdziwymi informacjami. Udało mi się je zweryfikować i okazało się, ze po lekturze książki Moniki Witkowskiej, dokształcił się też szanowny ważniak!
Autorka zdobyła w zasadzie dwa Everesty. Pierwszym było zgromadzenie środków na wyprawę, a to bagatela...trzydzieści tysięcy dolarów. A i tak korzystała z usług jednej z tańszych agencji, więc w czasie wyprawy luksusów nie było. Niełatwo zebrać takie pieniądze, jednak po wielu wysiłkach i ciężkiej pracy jakoś się udało.
Wracając na moment do autorki...Niedawno pisałam o książce ""Stary" młodzi i morze", gdzie opisane były dwie morskie wyprawy: na przylądek Horn i przez przejście Północno-Zachodnie. Monika była uczestniczką obydwu! Zresztą, czego kobieta nie uskutecznia... "Żeglarstwo morskie i oceaniczne, (...). Do tego dochodzą nurkowanie, windsurfing, narty i podróże (...). Ponadto były jeszcze inne pomysły: latanie na motolotniach, kurs paralotniowy i spadochronowy, bungee jumping (...)"
Autorka jest też przewodnikiem górskim i można by tak pewnie jeszcze długo wymieniać. Człowiek orkiestra!
Miłość do gór zaczęła się od Bieszczad, jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia, zdobywane szczyty były coraz to wyższe, aż w końcu zrodził się pomysł na... Everest!
Pomysł zrealizowała, górę zdobyła i przy okazji powstał świetny dziennik z wyprawy, w którym Witkowska przybliża nam jak wygląda krok po kroku wyprawa na najwyższy szczyt świata. Autorka wyjaśniła naprawdę wiele kwestii. Odczarowała niejako Everest, o którym krąży już tyle legend, że nie wiadomo w zasadzie co jest prawdą, a co fałszem. Kim są Szerpowie? Jak przebiega aklimatyzacja? Czym jest okno pogodowe i kiedy występuje najczęściej? Ile czasu gotować jajko na poszczególnych wysokościach, żeby było miękkie? To tylko niektóre pytania, na które znajdziemy odpowiedzi. Monika spotyka też wiele sław, na czele z Reinholdem Messnerem, który przyjechał do bazy kręcić film. Oprócz zdobywcy Korony Ziemi jest Simone Moro (przy okazji autorka przybliża kulisy sytuacji jaka miała miejsce w bazie. Chodzi mianowicie o bójkę między himalaistami a Szerpami. Jak się okazuje wcale nie Ci drudzy jak to sugerowano w mediach są tymi "złymi"), Denisa Urubko czy Peter Hámora.

Bardzo dobry dziennik wyprawy, sympatyczna autorka i gros cennych informacji nie tylko o najwyższym szczycie świata. Naprawdę warto się zapoznać!
magiaksiazki.blogspot.com Izabela Sznajder, 2013-11-15

"Stary", młodzi i morze. Od Antarktydy do Alaski. Wyprawa wokół obu Ameryk

„Stary” to nazwa polskiego jachtu, młodzi to określenie wieku głównych bohaterów tej opowieści, a morze to duża woda, czyli jak to wszystko złożymy w całość to otrzymamy niezłą historię. Książka „Stary, młodzi i morze” opowiada o grupie znajomych, która na początku miała pomysł. A wiadomo, gdy w głowie zakiełkuje jakaś idea, to nie ma mocnych, żeby nie spróbować jej zrealizować.
Każdy żeglarz marzy o tym, aby choć raz spróbować swoich sił i szczęścia w próbie opłynięcia legendarnego Przylądka Horn. Niewielu próbuje utrudnić sobie zadanie w postaci chęci dopłynięcia do wybrzeży Antarktydy i wejścia na jej teren. Tak właśnie w głowach autorów powstał pomysł na opłynięcie Ameryki Południowej, aby skierować wypożyczony jacht „Stary” w stronę zdradliwych i trudnych wód w okolicach Hornu i popłynąć na Antarktydę. Podobno w „szaleństwie jest metoda” zatem po prostu trzeba spróbować.

Ekipa dobrych znajomych zaczyna wielkie przygotowania, zbiera niezbędne fundusze, dokupuje sprzęt na jacht, aby móc w końcu rzucić cumy w szczecińskim porcie i objąć kierunek Ameryki Południowej.
Czytając książkę „Stary, młodzi i morze” wszystko wydaje się takie proste. Wraz z załogą pokonujemy kolejne mile morskie, stawiamy żagle, czasami mdli nas od bujania na wielkich, kilkunastometrowych falach, a czasami doświadczamy spiekoty od słońca. Towarzyszymy im podczas zmagań z przeciwnościami pogody, refujemy żagle, ale przede wszystkim jesteśmy cichymi świadkami cementowania się przyjaźni podczas wielu miesięcy spędzonych na małym jachcie. Z każdej strony książki bije spokój, opanowanie i ogromna jedność całej załogi.
Cała ekipa jachtu „Stary” zapisała się na łamach historii jako najmłodsza grupa z Polski, która opłynęła Przylądek Horn oraz dokonała udanego wejścia na Antarktydę. Po wielkim sukcesie pojawił się kolejny pomysł, jeszcze bardziej ambitny – postanowili dokonać pierwszej, polskiej próby przepłynięcia przez legendarny Northwest Passage, czyli Przejście Północno Zachodnie. Tym razem ścigają się głównie z czasem i licząc na sprzyjające warunki, zmagają z niebezpiecznymi górami lodowymi.

Książka jest tak napisana, że czyta się sama. Doskonałym zabiegiem są wtrącenia w postaci fragmentów wyciągniętych z dziennika prowadzonego przez Jacka podczas żeglugi. Nadają specyficzny klimat i oddają panującą ówcześnie atmosferę na statku. Całe szczęście nie mamy tu do czynienia z klasycznym dziennikiem pokładowym, gdzie każdego dnia opisywane są historie. Nie ma tu czasu na nudę podczas flauty, czy dłużyzn, lecz z interesującymi opisami otaczających ich krajobrazów. Zdjęcia z wspinaczki na górach lodowych, na Grenlandii wzmagają w czytelniku nutę zazdrości i chęci popłynięcia tam, aby zobaczyć i doświadczyć tego na własnej skórze.
Można by się spodziewać, że „Stary, młodzi i morze” to książka głównie o żeglowaniu. Nic bardziej mylnego. Jak dla mnie to wspaniale opisana historia, gdzie pierwsze skrzypce gra prawdziwa przyjaźń, braterstwo i ogromna wspólna determinacja w dążeniu do zaplanowanego celu. Żagle, jacht i historyczne dokonania załogi, to „tylko” tło.
Oprócz ciekawie poprowadzonej narracji, książka spełnia rolę edukacyjną dzięki temu, że opisuje miejsca, przez które przepływa „Stary” także w ujęciu historycznym. Możemy się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy.
Nie jestem żeglarzem, a moja wiedza z tej kategorii ogranicza się tylko do tego, że wiem gdzie jest dziób i rufa na jachcie. Ubolewam zatem nad tym, że do książki nie dodano szkicu jachtu z zaznaczonymi wszystkimi jego składnikami, abym miał możliwość zrozumienia i umiejscowienia części, o których wspomina się w tekście. Dodanie słownika na końcu, z żeglarskimi terminami użytymi w książce, też wydaje się dobrym pomysłem.
Książka „Stary, młodzi i morze” ma bardzo dużo dobrych fotografii, wiele z nich ukazuje mało popularne zakątki naszego globu i całość bardzo podnosi walory estetyczne tej pozycji. Dodatkowo nie lada atrakcją jest dodatek w postaci płyty z filmem w reżyserii Konstantego Kulika „W poszukiwaniu legendy”. Sądzę, że każdy żeglarz i nie żeglarz sięgnie po tę pozycję i z przyjemnością zasiądzie do jej lektury.
lkedzierski.com Łukasz Kędzierski, 2013-11-09

Pokolenia. Wiek deszczu, wiek słońca

Każdy z nas ma swoje korzenie, niczym drzewo, które zrzuca liście, aby móc ponownie rozkwitnąć na wiosnę. Podobnie dzieje się w ludzkim życiu, jedni umierają, a po nich przychodzą następni. Pokolenia. Wiek deszczu, wiek słońca to książka niezwykła, której autorką jest Katarzyna Droga. Łączy w sobie wiele gatunków – jest to zarazem dokument, jak i pamiętnik, a to wszystko dopełniają wciągające dialogi, które nadają jej niepowtarzalny charakter powieści.

Główną bohaterką jest Janka – trudno jej nie pokochać. Przeżywamy razem z nią nadejście wojny, dzielimy jej strach, lęk oraz rozpacz nasilające się z każdym kolejnym dniem. Podglądamy tragiczne czasy zła i okrucieństwa z perspektywy zwykłych ludzi tracących swoje domy, opłakujących bliskich czy sąsiadów. Czasy okupacji, wywóz Żydów, aż w końcu koniec wojny i odzyskanie przez Polskę niepodległości. Tragiczna historia jednak jeszcze przez długi czas odbija się echem w życiorysach bohaterów starających się poukładać świat od nowa. Czy doczekają się spokoju i szczęśliwych lat? Czy kolejne pokolenia zjawią się nad ukochaną przez Jankę Narwią i zachwycą się pięknem Podlasia?

Pokolenia. Wiek deszczu, wiek słońca to autentyczna i osobista historia własnych przodków, którą pięknym językiem spisała autorka na podstawie pamiętnika Janki, listów, zapisków oraz fotografii znalezionych w domu swoich rodziców w Stokowie. Może się z nią utożsamić niejedna polska rodzina. Jest uniwersalna. Pokazuje także, jak silne znaczenie może mieć miejsce pochodzenia, czyli mała ojczyzna oraz więź pokoleń.

Przyznam, że sięgałam po Pokolenia z dystansem, a nawet niechęcią. Nie ocenia się jednak książek po okładce! Teraz to wiem. Już po kilku pierwszych stronach ten dokument - pamiętnik pochłonął mnie całkowicie. Nie mogłam się doczekać dalszych losów Janki i jej męża, a także ich rodzin i znajomych, które zostały spisane z najdrobniejszymi szczegółami, jakby autorka sama przez cały czas towarzyszyła swoim bohaterom. Niejeden raz zdarzyło mi się nad tą książką płakać, uśmiechnąć się szeroko czy odetchnąć z ulgą. Zawarte są w niej nie tylko osobiste przeżycia bohaterów, ale także wszystkich Polaków, którym przyszło żyć w tym okrutnym i niestabilnym czasie. Na szczęście po deszczu zwykle przychodzi słońce, a nawet dzieją się cuda! Pokolenia to książka, którą naprawdę warto przeczytać.
niedzielnatworczosc.blogspot.com Joanna Niedziela, 2013-11-17

Zarządzanie kryzysem w social media

“Kryzysy w social mediach wybuchają w weekendy” – głosi funkcjonujące w sieci powiedzenie, przekute w nazwę fanpage’a na FB. 25 listopada na półki sklepowe trafi książka “Zarządzanie kryzysem w social media”, napisana przez autorkę fanpage’a – Monikę Czaplicką. My już przeczytaliśmy książkę i chętnie podzielimy się z Wami wrażeniami. Co znajdziemy wewnątrz tej pozycji?

Oprócz zwięzłego wprowadzenia czytelników w “kryzysowy” temat, książka zawiera także poradnik dotyczący zachowań w czasie kryzysu, dowiemy się także co nieco na temat badań kryzysów i tzw. “crisis manuali”, a także coraz przydatnej w firmach polityki social media oraz narzędzi monitorowania treści, dzięki którym można zapobiec niejednemu kryzysowi.

Trzon książki stanowią jednak dwa końcowe rozdziały, dotyczące kryzysów w social mediach zaistniałych w Polsce i na świecie. Znajdziemy tu szczegółową analizę poszczególnych wpadek, wraz z komentarzami ekspertów oraz wypunktowanymi plusami i minusami komunikacji z fanami, jaką marka w danym przypadku podjęła (lub też nie). Całość zaś okraszona jest wykresami dotyczącymi poszczególnych kryzysów, pochodzącymi z takich narzędzi, jak Sotrender czy Brand24.

Konflikt Segritty z Nikonem? Kominka z DrOetkerem? Fashionelki z Schaffashoes? To tylko czubek kryzysowej góry lodowej, jaką można znaleźć w polskiej części serwisów społecznościowych (a zagranicą jest niewiele lepiej). Warto zapoznać się z tymi przykładami i uczyć raczej na cudzych błędach, niż własnych – a może nawet przekuwać je we własny sukces, jak miało to miejsce podczas (także opisywanej w książce) afery zbożowo-betonowej na Wykopie. Mnóstwo zabawy (a zarazem powodów do zastanowienia) dostarczył mi przykłady kryzysogennego kontentu w postaci screenów dość nietypowych statusów zamieszczanych na fanpage’ach marek.

Książka jest ciekawym anty-kryzysowym poradnikiem, nie tylko dla marketingowców i social media nindży, ale także dla przeciętnych użytkowników Facebooka, zainteresowanych tą tematyką. Pisana prostym, przystępnym językiem “dla laika i dla geeka”, zawiera także “słowniczek z przymrużeniem oka”, wyjaśniający trudniejsze terminy, takie jak ZMOT, KPI czy CPL, a także bardziej “przyziemne” kwestie typu EdgeRank, showrooming oraz employer branding.
Ittechblog.pl Przemysław Garczyński, 2013-11-18
Płatności obsługuje:
Ikona płatności Alior Bank Ikona płatności Apple Pay Ikona płatności Bank PEKAO S.A. Ikona płatności Bank Pocztowy Ikona płatności Banki Spółdzielcze Ikona płatności BLIK Ikona płatności Crédit Agricole e-przelew Ikona płatności dawny BNP Paribas Bank Ikona płatności Google Pay Ikona płatności ING Bank Śląski Ikona płatności Inteligo Ikona płatności iPKO Ikona płatności mBank Ikona płatności Millennium Ikona płatności Nest Bank Ikona płatności Paypal Ikona płatności PayPo | PayU Płacę później Ikona płatności PayU Płacę później Ikona płatności Plus Bank Ikona płatności Płacę z Citi Handlowy Ikona płatności Płacę z Getin Bank Ikona płatności Płać z BOŚ Ikona płatności Płatność online kartą płatniczą Ikona płatności Santander Ikona płatności Visa Mobile