Recenzje
Bushcraft, czyli sztuka przetrwania
Zagadkowe słowo bushcraft kryje w sobie maksimum informacji przydatnych każdemu, kto – być może – zmuszony będzie poradzić sobie w sytuacjach najbardziej ekstremalnych. Rady podane w poradniku z powodzeniem mogą być wykorzystane również w warunkach mniej uciążliwych, kiedy realia codziennego życia wymagają od każdego z nas rozwiązań wydajnych i skutecznych.
W książce Bushcraft czyli sztuka przetrwania niestrudzony podróżnik Ray Mears podaje skuteczne sposoby, umożliwiające pokonanie największych przeszkód. W ośmiu rozdziałach zawarte zostały wskazówki dotyczące poszczególnych zagadnień. Tak więc czytelnik już na wstępie będzie miał okazję poznać złotą zasadę KISS (nie komplikuj tego, co ma być proste), dzięki której z pewnością nie zapomni o niczym, co bezwzględnie powinno być zabrane w podróż. Zostaną mu przybliżone techniki posługiwania się narzędziami do cięcia, bez których często niemożliwym jest przezwyciężenie trudności. Nabędzie umiejętności odnajdywania w terenie źródeł wody oraz rozpalania ognia przy pomocy zupełnie nieprawdopodobnych materiałów. Znając potrzebę ochrony przed niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi, nauczy się konstruowania schronienia odpowiedniego do konkretnych warunków, a także postępowania w nagłych przypadkach (częsta podczas długiej wędrówki jest hipotermia).
Zaplanowana podróż winna uwzględniać wszystko to, co prędzej czy później może okazać się bezwzględnie potrzebne. Ray Mears podkreśla, że warunkiem koniecznym jest zwrócenie uwagi na akcesoria dodatkowe, takie jak sznurki czy liny (w razie braku, do ich wykonania proponuje użyć np. korzeni, kory, włókien roślinnych). Ważne jest również wcześniejsze zaplanowanie podróży w najdrobniejszych nawet szczegółach (odpowiednie nastawienie, narzucanie tempa, troska o stopy, przygotowanie na różnorakie przeszkody) oraz umiejętność korzystania z darów ziemi.
Bushcraft to jedna z książek należących do serii "Szlaki ludzi ciekawych". Napisana w sposób przystępny oraz niezwykle zajmujący, bez wątpienia trafi w gusta tych, dla których wędrowanie jest przyjemnym sposobem spędzania wolnego czasu. Szeroki wachlarz podanych wiadomości pozwala szczegółowo pogłębić wiedzę. Kolorowe fotografie oraz rysunki ilustrujące opisywane czynności czynią lekturę jeszcze ciekawszą. Zamieszczony na końcu indeks ułatwia zaś odnalezienie szukanych treści. Po przyswojeniu wskazówek Raya Mearsa, czytelnik może być pewien, że został wystarczająco przygotowany nawet do najtrudniejszej podróży. Pozostanie mu tylko sprawdzić to w praktyce.
W książce Bushcraft czyli sztuka przetrwania niestrudzony podróżnik Ray Mears podaje skuteczne sposoby, umożliwiające pokonanie największych przeszkód. W ośmiu rozdziałach zawarte zostały wskazówki dotyczące poszczególnych zagadnień. Tak więc czytelnik już na wstępie będzie miał okazję poznać złotą zasadę KISS (nie komplikuj tego, co ma być proste), dzięki której z pewnością nie zapomni o niczym, co bezwzględnie powinno być zabrane w podróż. Zostaną mu przybliżone techniki posługiwania się narzędziami do cięcia, bez których często niemożliwym jest przezwyciężenie trudności. Nabędzie umiejętności odnajdywania w terenie źródeł wody oraz rozpalania ognia przy pomocy zupełnie nieprawdopodobnych materiałów. Znając potrzebę ochrony przed niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi, nauczy się konstruowania schronienia odpowiedniego do konkretnych warunków, a także postępowania w nagłych przypadkach (częsta podczas długiej wędrówki jest hipotermia).
Zaplanowana podróż winna uwzględniać wszystko to, co prędzej czy później może okazać się bezwzględnie potrzebne. Ray Mears podkreśla, że warunkiem koniecznym jest zwrócenie uwagi na akcesoria dodatkowe, takie jak sznurki czy liny (w razie braku, do ich wykonania proponuje użyć np. korzeni, kory, włókien roślinnych). Ważne jest również wcześniejsze zaplanowanie podróży w najdrobniejszych nawet szczegółach (odpowiednie nastawienie, narzucanie tempa, troska o stopy, przygotowanie na różnorakie przeszkody) oraz umiejętność korzystania z darów ziemi.
Bushcraft to jedna z książek należących do serii "Szlaki ludzi ciekawych". Napisana w sposób przystępny oraz niezwykle zajmujący, bez wątpienia trafi w gusta tych, dla których wędrowanie jest przyjemnym sposobem spędzania wolnego czasu. Szeroki wachlarz podanych wiadomości pozwala szczegółowo pogłębić wiedzę. Kolorowe fotografie oraz rysunki ilustrujące opisywane czynności czynią lekturę jeszcze ciekawszą. Zamieszczony na końcu indeks ułatwia zaś odnalezienie szukanych treści. Po przyswojeniu wskazówek Raya Mearsa, czytelnik może być pewien, że został wystarczająco przygotowany nawet do najtrudniejszej podróży. Pozostanie mu tylko sprawdzić to w praktyce.
granice.pl 2012-01-31
W uścisku żywiołów. El Condor Rio Colca
W 2008 r młodzi podróżnicy postanowili uczcić półwiecze gliwickiego Akademickiego Klubu Turystycznego "Watra" i odkryć tajemnice niezbadanego do końca najgłębszego kanionu na Ziemi – kanionu Colta. Do przebycia było 20 km nieznanego nikomu odcinka, na który jak się okazało członkowie „Watry” nie byli gotowi – braki sprzętowe spowodowały przerwanie eksploracji. Nie był to jednak koniec. Za rok gliwiczanie powrócili do kanionu z lepszym sprzętem.
Niezwykły zapis wędrówki w ekstremalnych warunkach jest nadzwyczaj wartościowy poznawczo – istnienie kanionu człowiek odkrył dopiero w 1931 i to jedynie poprzez zdjęcia robione z pokładu samolotu. Pierwsze zejście na dno kanionu odbyło się w 1975, w latach 80. Polacy pod kierownictwem Andrzeja Piętowskiego i Piotra Chmielińskiego kilkakrotnie organizowali wyprawy kajakowe do kanionu, nadając jako pierwsi odkrywcy wiele nazw, ale odcinek od wioski Madrigal do San Galle, zwany Cruz del Condor pozostawał nieodkryty do XXI wieku. Udało się go pokonać uczestnikom wyprawy pod kierownictwem Krzysztofa Mrozowskiego. Choć pierwsze podejście skończyło się fiaskiem, w drugim Polacy dopięli swego.
Książka trzyma w napięciu, bo eksploracja dziewiczego zakątka Andów była niezwykle trudna. Opowieść Krzysztofa Mrozowskiego, upamiętniająca to osiągnięcie zawiera zapis zmagań człowieka z nieokiełznaną przyrodą, która przypominała walkę o przeżycie. Polacy udowadniają siłę swoich charakterów, podchodząc dwukrotnie do zdobycia ostatniego dziewiczego kawałka świata. Bohaterowie imponują wytrwałością, ale też wielką pokorą. Nie kusi ich rywalizacja z konkurencyjną, medialną wyprawą. Dążą do celu, ale nie po trupach - pokonują przeszkody, chwile zwątpienia i ból z godnością i rozsądkiem.
Warto zwrócić też uwagę na piękne fotografie, dokumentujące wyprawę. Oddają wspaniale atmosferę i klimat miejsca. Po ich obejrzeniu ma się ochotę wybrać się do tego wspaniałego, tajemniczego miejsca.
Jestem pełna podziwu dla uczestników wyprawy za dokonanie rzeczy dotąd niemożliwej. Lektura wywarła na mnie ogromne wrażenie.
Polecam tę książkę wszystkim czytelnikom.
Niezwykły zapis wędrówki w ekstremalnych warunkach jest nadzwyczaj wartościowy poznawczo – istnienie kanionu człowiek odkrył dopiero w 1931 i to jedynie poprzez zdjęcia robione z pokładu samolotu. Pierwsze zejście na dno kanionu odbyło się w 1975, w latach 80. Polacy pod kierownictwem Andrzeja Piętowskiego i Piotra Chmielińskiego kilkakrotnie organizowali wyprawy kajakowe do kanionu, nadając jako pierwsi odkrywcy wiele nazw, ale odcinek od wioski Madrigal do San Galle, zwany Cruz del Condor pozostawał nieodkryty do XXI wieku. Udało się go pokonać uczestnikom wyprawy pod kierownictwem Krzysztofa Mrozowskiego. Choć pierwsze podejście skończyło się fiaskiem, w drugim Polacy dopięli swego.
Książka trzyma w napięciu, bo eksploracja dziewiczego zakątka Andów była niezwykle trudna. Opowieść Krzysztofa Mrozowskiego, upamiętniająca to osiągnięcie zawiera zapis zmagań człowieka z nieokiełznaną przyrodą, która przypominała walkę o przeżycie. Polacy udowadniają siłę swoich charakterów, podchodząc dwukrotnie do zdobycia ostatniego dziewiczego kawałka świata. Bohaterowie imponują wytrwałością, ale też wielką pokorą. Nie kusi ich rywalizacja z konkurencyjną, medialną wyprawą. Dążą do celu, ale nie po trupach - pokonują przeszkody, chwile zwątpienia i ból z godnością i rozsądkiem.
Warto zwrócić też uwagę na piękne fotografie, dokumentujące wyprawę. Oddają wspaniale atmosferę i klimat miejsca. Po ich obejrzeniu ma się ochotę wybrać się do tego wspaniałego, tajemniczego miejsca.
Jestem pełna podziwu dla uczestników wyprawy za dokonanie rzeczy dotąd niemożliwej. Lektura wywarła na mnie ogromne wrażenie.
Polecam tę książkę wszystkim czytelnikom.
irka.com.pl wanili, 2012-01-14
W uścisku żywiołów. El Condor Rio Colca
"Każde marzenie jest nam dane wraz z mocą potrzebną do jego spełnienia"
— te przytaczane często słowa Richarda Bacha są prawdopodobnie sentencją, najlepiej oddającą sens życia członków gliwickiego Akademickiego Klubu Turystycznego „Watra” oraz towarzyszących im pasjonatów odkrywania niezapisanych wówczas kart — swoistego przewodnika po kanionie rzeki Colca.
Grupa owych podróżników, kontynuując eksplorację kanionu rozpoczętą w 1981 roku przez polską wyprawę Canoandes — 79, ostatecznie w 2009 roku zrealizowała swój cel, który następnie stał się impulsem do napisania książki W uścisku żywiołów. El Condor Rio Colca.
Stanowi ona formę pewnego rodzaju pamiętnika, który niczym rwąca rzeka, porywa czytelnika w niebezpieczną, ale piękną podróż na… „koniec świata”.
"Przez cały czas trzymamy się koryta rzeki, poruszając się dnem kanionu, wąskiego, krętego i bardzo głębokiego, przez co nie widzimy słońca i cały czas jesteśmy w cieniu przy temperaturze wody wynoszącej tylko 5°C. Wszystkie możliwe trudności, zamiast rozłożyć się na 20 km, zgromadziły się na tym krótkim odcinku. Jest naprawdę wymagający i trudny technicznie. Satysfakcję daje nam fakt, że na całej jego długości nigdzie nie widzimy śladów człowieka"
Czy jest bowiem coś wspanialszego, niż radość z przezwyciężenia piętrzących się, jak głazy kanionu trudności, niebezpieczeństw, przeciwności i własnych słabości? Chyba nie.
Wzorując się na bohaterach książki, należy chyba tylko określić swoje cele i konsekwentnie je realizować, pamiętając ciągle przy tym, że:
„Świat ustępuje z drogi temu, kto wie, dokąd zmierza”
unfeigned.pl Krzysztof Mrozowski
126 dni na "kanapie". Motocyklem dookoła świata. Wydanie 2
Co może robić motocyklista w zimny, śnieżny, zimowy wieczór? Może zasiąść nad książką z kubkiem gorącej czekolady, kotami na kolanach i muzyką w tle. Takie połączenie to prawie doskonały dla wyżej podpisanej sposób na spędzenie udanego wieczoru. I nawet jeśli nie dysponujecie czekoladą ani kotami, polecam książkę, przynajmniej tę, po którą ostatnio sięgnęłam.
Wyobraźcie sobie faceta, który nie ma prawa jazdy kategorii A. Ba! Nie potrafi jeździć na motocyklu! Nie byłoby w tym, oczywiście, nic dziwnego, gdyby nie to, że pewnego dnia z drugim takim, co na motocyklu jeździć nie potrafi, postanawia właśnie jednośladem wyruszyć na wyprawę dookoła świata. Czy to się może udać? Nie ma takiej opcji – zapewne to często słyszał autor, Tomasz Gorazdowski, i jego partner wyprawowy, Michał Gąsiorowski, gdy szykowali się do podróży dookoła świata. Jednak udało im się osiągnąć zamierzony cel, z czego mogli cieszyć się słuchacze radia, a teraz czytelnicy, którzy sięgnęli lub dopiero sięgną po tę pozycję. Tomasz Gorazdowski napisał książkę o tym, jak należy marzyć i jak spełniać te marzenia, nawet jeśli są one kompletnie dziwne i nie podobne do niczego, o czym do tej pory marzyliśmy. Ale przede wszystkim pisze o podróżowaniu i to w taki sposób, że chce się natychmiast wsiąść na motocykl i pojechać jego szlakiem. No ale spadł śnieg...
Na „126 dni na »kanapie«. Motocyklem dookoła świata” natknęłam się przypadkiem. Moją uwagę przykuła okładka oraz słuszna waga wydawnictwa, spowodowana świetnym papierem kredowym, na którym zostało ono wydrukowane. Jako że nie ocenia się książki po okładce, zajrzałam do środka i tam miło zaskoczył mnie przejrzysty układ rozdziałów, opatrzonych zdjęciami, oraz mapa trasy przejazdu plus bardziej szczegółowe informacje na wewnętrznych stronach okładki. Przystanęłam, czytając i chwilę później wylądowałam przy kasie. Książek o podróżach motocyklem napisano już dość sporo. Najbardziej znany tytuł to pozycja obowiązkowa w biblioteczce każdego globtrotera, czyli Evan McGregor i Charlie Boorman z ich „Long Way Round”, w Polsce znana pod tytułem „Wielka wyprawa. Niezwykła motocyklowa podróż dookoła świata”. To właśnie ich przygody zainspirowały dziennikarza radiowej Trójki do zainicjowania podróży dookoła świata, na którą namówił redakcyjnego kolegę, Michała Gąsiorowskiego. Obaj panowie przemierzyli trasę liczącą w sumie 21 100 km, pokonując ją w 126 dni. W wyprawie mogli im towarzyszyć słuchacze Trójki. W wyniku tej podróży powstało właśnie „126 dni na »kanapie«. Motocyklem dookoła świata”.
Książka podróżnicza powinna być ciekawa, informacyjnie użyteczna, a przede wszystkim musi wnosić coś, czego nie znajdziemy w przewodnikach turystycznych. I tak właśnie jest w przypadku książki Tomasza Gorazdowskiego. Opisy poszczególnych odcinków trasy poprzeplatane są nie tylko zdjęciami, ale również fragmentami maili od słuchaczy Trójki, ciekawostkami dotyczącymi mijanych miejsc, przepisami na drinka czy potrawę Pad Thai, a także linkami, pod którymi czytelnik znajdzie dodatkowe filmy ilustrujące treść. Już samo to sprawia, że „126 dni...” różni się od tradycyjnego przewodnika i przypomina raczej swego rodzaju lekturę multimedialną. Dodatkowym atutem jest fakt, że autor to znany podróżnik, który z niejednego pieca chleb jadł i w niejednym miejscu na naszej pięknej planecie był. To sprawia, że jego ocena odwiedzanych miejsc jest dużo bardziej obiektywna, a wskazówki praktyczniejsze, niż gdyby zachwycał się nimi po raz pierwszy. Gorazdowski nie stroni też od opinii krytycznych i ostro rozprawia się np. z mitami na temat Indii, które większości ludzi kojarzą się ze spokojem i uduchowieniem, a które bohaterom wyprawy ukazały swoje najbiedniejsze i najbrudniejsze oblicze. Na klimat książki składają się także spotkane na trasie osoby – miejscowi oraz słuchacze Trójki, którzy śledzili przejazd dziennikarzy, wychodząc im naprzeciw, pomagając i pokazując nieznane turystom atrakcje. Trasa wybrana przez podróżników wiodła z Warszawy przez Czechy, Słowację, Węgry, Serbię, Bułgarię, Turcję, Iran, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Indie, Tajlandię, Malezję, Singapur, USA, Meksyk, Wielką Brytanię, Francję, Belgię, Holandię i Niemcy z metą w Polsce. Zasadnicza treść książki kończy się tak naprawdę na Wielkiej Brytanii. Dlaczego – nie zdradzę. Z drugiej strony pisanie o Francji, Belgii czy bliskich nam Niemczech nie byłoby zapewne taką atrakcją dla czytelnika, jak szczegółowe relacje z Indii czy Singapuru.
Już sam początek, opisujący przygotowania do wyprawy, powodował u mnie niepohamowane ataki chichotu. Potem było już tylko lepiej. Dziennikarze oglądają charakterystyczne dla danego rejonu miejsca, szukając tematów na kolejne relacje radiowe i przeżywając przygody mniej lub bardziej przerażające albo zabawne. Poznajemy weselne tradycje Bułgarów, czytamy o porannych lotach balonem nad Kapadocją, handlu złotem w Iranie, przeżywamy wypadek motocyklowy, oglądamy hotel Burj al Arab w Dubaju, moczymy nogi w Gangesie oraz masujemy się w tajskim więzieniu i malezyjskim akwarium, a to wszystko poprzeplatane jest awariami: motocykli, kręgosłupa oraz międzyludzkimi i, oczywiście, smakami z różnych zakątków. Gorazdowski ma dar przybliżania wszystkiego, o czym pisze, do tego stopnia, że nie polecam czytania „126 dni...” na czczo. Chłopaki muszą się dobrze odżywiać i robią to z taką intensywnością i radością, że po kilku stronach musiałam zrobić sobie przerwę na kolację – nie można czytać o tych wszystkich pysznościach nie będąc najedzonym, choć pieczone szczury nie są tym, co chce się oglądać przy kanapce... Autor, jako doświadczony podróżnik i znawca kuchni z całego świata, szuka w okolicy ciekawej knajpki, a potem robi się z tego gawęda o polowaniu np. na stek. Ważną kwestią dla tych, którzy „126 dni...” potraktują jako podporę podczas przygotowywania się do dalekiej wyprawy, będą wszystkie wymieniane przez autora problemy „papierologiczne”, wynikające z przemieszczania się poza Unią Europejską. Sprytni policzą, ile może kosztować impreza pt. „Podróż dookoła świata”, przy okazji dowiadując się, co może ich czekać w urzędach celnych, na przejściach granicznych i jak ominąć przeszkody, które zazwyczaj pomijane są przez przewodniki turystyczne. Przyda się także informacja na temat orientacyjnego spalania na poszczególnych trasach, zwłaszcza jeśli czytelnik posiada taki sam motocykl, oraz cen paliwa, a także jego dostępności.
Cóż można dodać? Po przeczytaniu zaczęłam nosić się z poważnym zamiarem zmiany motocykla na coś bardziej turystycznego, na co nie udało się mnie namówić przez czas dłuższy nawet mojemu mężczyźnie. Lektura jest naprawdę lekka i przyjemna w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tych słów – krótko, zwięźle i na temat, okraszone szczególnym poczuciem humoru autora, które bardzo przypadło mi do gustu.
Minusy lektury? Do strony merytorycznej się nie przyczepię, bo zwyczajnie nie byłam na takiej wyprawie, więc nawet jeśli są, pozostaję w błogiej nieświadomości. Natomiast co do treści, to brakuje mi czasem Michała, który występuje tu raczej jako tło lub też ewentualny niezamierzony bohater sytuacji komicznych. Czasem było mi zwyczajnie szkoda redaktora Gąsiorowskiego, gdy po raz kolejny leżał pod swoim motocyklem, co na pewno nie jest miłe dla nikogo, kto kiedykolwiek przeżył taką sytuację (i to jeszcze zapisaną dla potomnych na kartkach tej książki...). Drugim minusem, choć może uznam go za plus, były emocje udzielające się czytelnikowi. Tomasz Gorazdowski pisze z humorem, lekką dozą ironii i, jak wspominałam wcześniej, dużym praktycyzmem, jednak upływający czas i niektóre problemy piętrzące się przed podróżnikami powodowały irytację i wkurzenie, co odbijało się na treści książki, tak samo jak pośpiech związany z ukończeniem podjętej misji w czasie tytułowych 126 dni. To mogło denerwować. I na pewno może zirytować czytelnika, który dusi się z autorem w kolejnych biurach pośrednictwa, u kolejnych celników i biega w upale za kolejnymi pieczątkami, nie potrafiąc cieszyć się otaczającym go pięknem. Za minus uznam również fakt, że książka jest klejona, co, niestety, grozi ryzykiem utraty kartek podczas intensywnego czytania czy wertowania lektury. Mój egzemplarz, który aktualnie czytany jest po raz drugi i wertowany po raz „enty”, nosi już ślady rozgięcia i podejrzewam, że kwestią czasu jest, kiedy któraś kartka się poluzuje, a tego w książkach szczególnie nie lubię.
Podsumowując, polecam! Szczególnie, że zima to świetny czas na to, by przygotować się do nowego sezonu i kolejnych wojaży.
Wyobraźcie sobie faceta, który nie ma prawa jazdy kategorii A. Ba! Nie potrafi jeździć na motocyklu! Nie byłoby w tym, oczywiście, nic dziwnego, gdyby nie to, że pewnego dnia z drugim takim, co na motocyklu jeździć nie potrafi, postanawia właśnie jednośladem wyruszyć na wyprawę dookoła świata. Czy to się może udać? Nie ma takiej opcji – zapewne to często słyszał autor, Tomasz Gorazdowski, i jego partner wyprawowy, Michał Gąsiorowski, gdy szykowali się do podróży dookoła świata. Jednak udało im się osiągnąć zamierzony cel, z czego mogli cieszyć się słuchacze radia, a teraz czytelnicy, którzy sięgnęli lub dopiero sięgną po tę pozycję. Tomasz Gorazdowski napisał książkę o tym, jak należy marzyć i jak spełniać te marzenia, nawet jeśli są one kompletnie dziwne i nie podobne do niczego, o czym do tej pory marzyliśmy. Ale przede wszystkim pisze o podróżowaniu i to w taki sposób, że chce się natychmiast wsiąść na motocykl i pojechać jego szlakiem. No ale spadł śnieg...
Na „126 dni na »kanapie«. Motocyklem dookoła świata” natknęłam się przypadkiem. Moją uwagę przykuła okładka oraz słuszna waga wydawnictwa, spowodowana świetnym papierem kredowym, na którym zostało ono wydrukowane. Jako że nie ocenia się książki po okładce, zajrzałam do środka i tam miło zaskoczył mnie przejrzysty układ rozdziałów, opatrzonych zdjęciami, oraz mapa trasy przejazdu plus bardziej szczegółowe informacje na wewnętrznych stronach okładki. Przystanęłam, czytając i chwilę później wylądowałam przy kasie. Książek o podróżach motocyklem napisano już dość sporo. Najbardziej znany tytuł to pozycja obowiązkowa w biblioteczce każdego globtrotera, czyli Evan McGregor i Charlie Boorman z ich „Long Way Round”, w Polsce znana pod tytułem „Wielka wyprawa. Niezwykła motocyklowa podróż dookoła świata”. To właśnie ich przygody zainspirowały dziennikarza radiowej Trójki do zainicjowania podróży dookoła świata, na którą namówił redakcyjnego kolegę, Michała Gąsiorowskiego. Obaj panowie przemierzyli trasę liczącą w sumie 21 100 km, pokonując ją w 126 dni. W wyprawie mogli im towarzyszyć słuchacze Trójki. W wyniku tej podróży powstało właśnie „126 dni na »kanapie«. Motocyklem dookoła świata”.
Książka podróżnicza powinna być ciekawa, informacyjnie użyteczna, a przede wszystkim musi wnosić coś, czego nie znajdziemy w przewodnikach turystycznych. I tak właśnie jest w przypadku książki Tomasza Gorazdowskiego. Opisy poszczególnych odcinków trasy poprzeplatane są nie tylko zdjęciami, ale również fragmentami maili od słuchaczy Trójki, ciekawostkami dotyczącymi mijanych miejsc, przepisami na drinka czy potrawę Pad Thai, a także linkami, pod którymi czytelnik znajdzie dodatkowe filmy ilustrujące treść. Już samo to sprawia, że „126 dni...” różni się od tradycyjnego przewodnika i przypomina raczej swego rodzaju lekturę multimedialną. Dodatkowym atutem jest fakt, że autor to znany podróżnik, który z niejednego pieca chleb jadł i w niejednym miejscu na naszej pięknej planecie był. To sprawia, że jego ocena odwiedzanych miejsc jest dużo bardziej obiektywna, a wskazówki praktyczniejsze, niż gdyby zachwycał się nimi po raz pierwszy. Gorazdowski nie stroni też od opinii krytycznych i ostro rozprawia się np. z mitami na temat Indii, które większości ludzi kojarzą się ze spokojem i uduchowieniem, a które bohaterom wyprawy ukazały swoje najbiedniejsze i najbrudniejsze oblicze. Na klimat książki składają się także spotkane na trasie osoby – miejscowi oraz słuchacze Trójki, którzy śledzili przejazd dziennikarzy, wychodząc im naprzeciw, pomagając i pokazując nieznane turystom atrakcje. Trasa wybrana przez podróżników wiodła z Warszawy przez Czechy, Słowację, Węgry, Serbię, Bułgarię, Turcję, Iran, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Indie, Tajlandię, Malezję, Singapur, USA, Meksyk, Wielką Brytanię, Francję, Belgię, Holandię i Niemcy z metą w Polsce. Zasadnicza treść książki kończy się tak naprawdę na Wielkiej Brytanii. Dlaczego – nie zdradzę. Z drugiej strony pisanie o Francji, Belgii czy bliskich nam Niemczech nie byłoby zapewne taką atrakcją dla czytelnika, jak szczegółowe relacje z Indii czy Singapuru.
Już sam początek, opisujący przygotowania do wyprawy, powodował u mnie niepohamowane ataki chichotu. Potem było już tylko lepiej. Dziennikarze oglądają charakterystyczne dla danego rejonu miejsca, szukając tematów na kolejne relacje radiowe i przeżywając przygody mniej lub bardziej przerażające albo zabawne. Poznajemy weselne tradycje Bułgarów, czytamy o porannych lotach balonem nad Kapadocją, handlu złotem w Iranie, przeżywamy wypadek motocyklowy, oglądamy hotel Burj al Arab w Dubaju, moczymy nogi w Gangesie oraz masujemy się w tajskim więzieniu i malezyjskim akwarium, a to wszystko poprzeplatane jest awariami: motocykli, kręgosłupa oraz międzyludzkimi i, oczywiście, smakami z różnych zakątków. Gorazdowski ma dar przybliżania wszystkiego, o czym pisze, do tego stopnia, że nie polecam czytania „126 dni...” na czczo. Chłopaki muszą się dobrze odżywiać i robią to z taką intensywnością i radością, że po kilku stronach musiałam zrobić sobie przerwę na kolację – nie można czytać o tych wszystkich pysznościach nie będąc najedzonym, choć pieczone szczury nie są tym, co chce się oglądać przy kanapce... Autor, jako doświadczony podróżnik i znawca kuchni z całego świata, szuka w okolicy ciekawej knajpki, a potem robi się z tego gawęda o polowaniu np. na stek. Ważną kwestią dla tych, którzy „126 dni...” potraktują jako podporę podczas przygotowywania się do dalekiej wyprawy, będą wszystkie wymieniane przez autora problemy „papierologiczne”, wynikające z przemieszczania się poza Unią Europejską. Sprytni policzą, ile może kosztować impreza pt. „Podróż dookoła świata”, przy okazji dowiadując się, co może ich czekać w urzędach celnych, na przejściach granicznych i jak ominąć przeszkody, które zazwyczaj pomijane są przez przewodniki turystyczne. Przyda się także informacja na temat orientacyjnego spalania na poszczególnych trasach, zwłaszcza jeśli czytelnik posiada taki sam motocykl, oraz cen paliwa, a także jego dostępności.
Cóż można dodać? Po przeczytaniu zaczęłam nosić się z poważnym zamiarem zmiany motocykla na coś bardziej turystycznego, na co nie udało się mnie namówić przez czas dłuższy nawet mojemu mężczyźnie. Lektura jest naprawdę lekka i przyjemna w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tych słów – krótko, zwięźle i na temat, okraszone szczególnym poczuciem humoru autora, które bardzo przypadło mi do gustu.
Minusy lektury? Do strony merytorycznej się nie przyczepię, bo zwyczajnie nie byłam na takiej wyprawie, więc nawet jeśli są, pozostaję w błogiej nieświadomości. Natomiast co do treści, to brakuje mi czasem Michała, który występuje tu raczej jako tło lub też ewentualny niezamierzony bohater sytuacji komicznych. Czasem było mi zwyczajnie szkoda redaktora Gąsiorowskiego, gdy po raz kolejny leżał pod swoim motocyklem, co na pewno nie jest miłe dla nikogo, kto kiedykolwiek przeżył taką sytuację (i to jeszcze zapisaną dla potomnych na kartkach tej książki...). Drugim minusem, choć może uznam go za plus, były emocje udzielające się czytelnikowi. Tomasz Gorazdowski pisze z humorem, lekką dozą ironii i, jak wspominałam wcześniej, dużym praktycyzmem, jednak upływający czas i niektóre problemy piętrzące się przed podróżnikami powodowały irytację i wkurzenie, co odbijało się na treści książki, tak samo jak pośpiech związany z ukończeniem podjętej misji w czasie tytułowych 126 dni. To mogło denerwować. I na pewno może zirytować czytelnika, który dusi się z autorem w kolejnych biurach pośrednictwa, u kolejnych celników i biega w upale za kolejnymi pieczątkami, nie potrafiąc cieszyć się otaczającym go pięknem. Za minus uznam również fakt, że książka jest klejona, co, niestety, grozi ryzykiem utraty kartek podczas intensywnego czytania czy wertowania lektury. Mój egzemplarz, który aktualnie czytany jest po raz drugi i wertowany po raz „enty”, nosi już ślady rozgięcia i podejrzewam, że kwestią czasu jest, kiedy któraś kartka się poluzuje, a tego w książkach szczególnie nie lubię.
Podsumowując, polecam! Szczególnie, że zima to świetny czas na to, by przygotować się do nowego sezonu i kolejnych wojaży.
motogen.pl Iza Prochal
126 dni na "kanapie". Motocyklem dookoła świata. Wydanie 2
Okazuje się, że aby okrążyć świat wystarczy w sto dwadzieścia sześć dni przejechać dwadzieścia tysięcy sto kilometrów (na przykład na motocyklach), odwiedzając dwadzieścia krajów. Wcześniejsze, „zerowe” doświadczenie w prowadzeniu pojazdów jednośladowych nie stanowi przeszkody w takim przedsięwzięciu, a wystarczy dobra znajomość języka angielskiego oraz nieograniczony optymizm albo, jak kto woli, kompletny brak odpowiedzialności… Swoją drogą, gdyby ludzie z taką fantazją nie istnieli, pewnie nasza wiedza na temat innych krain, żyjących tam narodów i ich kultur byłaby nieporównywalnie mniejsza. A tak… Ale po kolei.
Dziennikarz radiowej Trójki, Tomasz Gorazdowski, wymyślił taką podróż i zrealizował ją wraz z kolegą redakcyjnym Michałem Gąsiorowskim. W swoją szaloną podróż wybrali się na motocyklach marki Yamaha Tenere (informacja ważna dla wielbicieli i znawców jednośladów). Kiedy obaj panowie zdecydowali się na tę wyprawę nie mieli nawet prawa jazdy! Jednak z maniakalnym uporem szukali i znaleźli sponsorów oraz zdobyli potrzebne uprawnienia i z „błogosławieństwem” swojego szefostwa zrealizowali marzenia o wielkiej podróży. Jako rasowi dziennikarze zdołali nawet nadawać, prawie regularne, sprawozdania „na żywo” z tej niesamowitej eskapady. Podana wcześniej liczba kilometrów dotyczy tylko jazdy na motocyklach, ale żeby okrążyć ten najlepszy ze światów musieli pokonać aż czterdzieści cztery tysiące kilometrów. To, co przeżyli zostało opisane w tej książce i jest to naprawdę pasjonująca opowieść. Między innymi, o dramatycznych przygodach w Iranie, starciach z indyjską rzeczywistością i amerykańską biurokracją. Z książki wynika, na przykład, że jest na świecie wiele krajów gorszych pod wieloma względami od naszego, choć powszechnie uważanych za bardziej cywilizowane. Mapy i duża ilość dobrych zdjęć w kolorze dopełniają całości.
Dziennikarz radiowej Trójki, Tomasz Gorazdowski, wymyślił taką podróż i zrealizował ją wraz z kolegą redakcyjnym Michałem Gąsiorowskim. W swoją szaloną podróż wybrali się na motocyklach marki Yamaha Tenere (informacja ważna dla wielbicieli i znawców jednośladów). Kiedy obaj panowie zdecydowali się na tę wyprawę nie mieli nawet prawa jazdy! Jednak z maniakalnym uporem szukali i znaleźli sponsorów oraz zdobyli potrzebne uprawnienia i z „błogosławieństwem” swojego szefostwa zrealizowali marzenia o wielkiej podróży. Jako rasowi dziennikarze zdołali nawet nadawać, prawie regularne, sprawozdania „na żywo” z tej niesamowitej eskapady. Podana wcześniej liczba kilometrów dotyczy tylko jazdy na motocyklach, ale żeby okrążyć ten najlepszy ze światów musieli pokonać aż czterdzieści cztery tysiące kilometrów. To, co przeżyli zostało opisane w tej książce i jest to naprawdę pasjonująca opowieść. Między innymi, o dramatycznych przygodach w Iranie, starciach z indyjską rzeczywistością i amerykańską biurokracją. Z książki wynika, na przykład, że jest na świecie wiele krajów gorszych pod wieloma względami od naszego, choć powszechnie uważanych za bardziej cywilizowane. Mapy i duża ilość dobrych zdjęć w kolorze dopełniają całości.
rynek-ksiazki.pl 2012-01-31