Recenzje
Dżongło. Niech Będzie, Jak Chce Woda
Rowerem w poszukiwaniu siebie
Chałupski to architekt, który wyrusza w podróż do nieznanej Azji, na początku chce zwiedzić Tybet. Ale nic z tego -jak sie okazuje przeszkadza w tym Dżongło... Choć wydaje się, że to tylko polityka. Książka ta jest w gruncie rzeczy satyrą na współczesne społeczeństwo, w której Chiny są jedynie tłem dla przekazania głębszych refleksji. A o samych Chinach też można się sporo dowiedzieć. Zwłaszcza o Chińczykach. No i niewątpliwie autor, który jest też bohaterem opowieści, mógł się sporo dowiedzieć o sobie.
Chałupski to architekt, który wyrusza w podróż do nieznanej Azji, na początku chce zwiedzić Tybet. Ale nic z tego -jak sie okazuje przeszkadza w tym Dżongło... Choć wydaje się, że to tylko polityka. Książka ta jest w gruncie rzeczy satyrą na współczesne społeczeństwo, w której Chiny są jedynie tłem dla przekazania głębszych refleksji. A o samych Chinach też można się sporo dowiedzieć. Zwłaszcza o Chińczykach. No i niewątpliwie autor, który jest też bohaterem opowieści, mógł się sporo dowiedzieć o sobie.
Gazeta Współczesna ajs
Po czym poznasz, że Twój kot spiskuje przeciwko Tobie?
Czy koty mają władzę nad człowiekiem, który naiwnie myśli, że zdołał je oswoić? Owszem. W małych i puszystych ciałkach kryje się potężna siła i demoniczna moc oddziaływania, i najwyższa pora, by zarówno miłośnicy kotów, jak i ci, którzy trzymają się od nich z daleka, przyjęli to z pełną świadomością.
Matthew Inman jest pisarzem i grafikiem, autorem wielu komiksów, które w Internecie od lat cieszą się niegasnącą popularnością. Fani artysty oraz ci, którym jego nazwisko do tej pory nic nie mówiło, z pewnością uśmieją się do łez przy lekturze najnowszego komiksu Inmana.
„Po czym poznasz, że Twój kot spiskuje przeciwko Tobie” to humorystyczne przedstawienie rzeczywistości kociarzy i ich ulubieńców. Rzeczywistości o tyle ciekawej, bo ukazanej z perspektywy kotów, które ani myślą podporządkowywać się człowiekowi. Wyrazy wdzięczności i podzięki za pełną miskę i czystą kuwetę też nie leżą w ich zwyczajach. Kot to kombinator, który pod pozorem subtelności i niespotykanej w przyrodzie łagodności, spiskuje, by przejąć władzę nad światem. Tak, tak! Myślicie, że oczy świecące w najgłębszych czeluściach nocy i umiejętność wykaraskania się z najgorszego wypadku (tzw. spadanie na cztery łapy) to zwyczajne cechy? To jedne z wielu dowodów na nieprzeniknioną naturę tych stworzeń.
I choć do kociary mi daleko, lubię książki, które pół żartem, pół serio pozwalają spojrzeć na naszą fascynację tym gatunkiem. Książkę poleciłabym więc nie tylko posiadaczom puszystych i mruczących kociąt, ale i pasjonatom inspirującej grafiki, bo taką proponuje nam Matthew Inman.
Matthew Inman jest pisarzem i grafikiem, autorem wielu komiksów, które w Internecie od lat cieszą się niegasnącą popularnością. Fani artysty oraz ci, którym jego nazwisko do tej pory nic nie mówiło, z pewnością uśmieją się do łez przy lekturze najnowszego komiksu Inmana.
„Po czym poznasz, że Twój kot spiskuje przeciwko Tobie” to humorystyczne przedstawienie rzeczywistości kociarzy i ich ulubieńców. Rzeczywistości o tyle ciekawej, bo ukazanej z perspektywy kotów, które ani myślą podporządkowywać się człowiekowi. Wyrazy wdzięczności i podzięki za pełną miskę i czystą kuwetę też nie leżą w ich zwyczajach. Kot to kombinator, który pod pozorem subtelności i niespotykanej w przyrodzie łagodności, spiskuje, by przejąć władzę nad światem. Tak, tak! Myślicie, że oczy świecące w najgłębszych czeluściach nocy i umiejętność wykaraskania się z najgorszego wypadku (tzw. spadanie na cztery łapy) to zwyczajne cechy? To jedne z wielu dowodów na nieprzeniknioną naturę tych stworzeń.
I choć do kociary mi daleko, lubię książki, które pół żartem, pół serio pozwalają spojrzeć na naszą fascynację tym gatunkiem. Książkę poleciłabym więc nie tylko posiadaczom puszystych i mruczących kociąt, ale i pasjonatom inspirującej grafiki, bo taką proponuje nam Matthew Inman.
Dominika Makowska
Fueled. Napędzani pożądaniem
Ostatnio przeczytałam pierwszą część wyścigowej trylogii Driven. Jest to historia burzliwej miłości typowej grzecznej dziewczyny i złotego bad boya z mrokiem w duszy. Pierwsza część była zabawna i napisana z pomysłem, a zakończyła się w dość niespodziewanym momencie, dlatego od razu sięgnęłam po część drugą. Poniżej moje wrażenia z lektury.
Gdy Rylee Thomas poznaje Coltona Donovana i chcąc nie chcąc zostaje z nim związana pracą, wie że od tej pory jej życie już nie będzie takie jak do tej pory. Koniec z bezpieczeństwem i umartwianiem się po tragicznej śmierci narzeczonego. Czas na pożądanie, wyzwolenie pragnień, czas na romans, który, jak ma nadzieję bohaterka, pozwoli jej zamknąć pewien etap w życiu. Jednak nic bardziej mylnego.
Urok i osobowość Coltona są tak wszechobecne i wszechogarniające, że pomimo oczywistych zapewnień z jego strony, że nie wiąże się na dłużej, Rylee zaczyna się w nim zakochiwać i marzyć po cichu, że może wyrwie ukochanego z trzymającego go na uwięzi przeżytego w dzieciństwie koszmaru. Co z tego będzie?
Druga część serii przybliża czytelnikowi osobę Coltona, a dzięki temu, że od czasu do czasu autorka czyni go narratorem dowiadujemy się co się dzieje w głowie tego człowieka. Poznajemy treść dręczących go koszmarów, dowiadujemy się o jego życiu już po adopcji i śledzimy powolny i bardzo żmudny proces dorastania do tego, by otworzyć się przed drugą osobą.
Dzięki wprowadzeniu nowych postaci mamy też okazję spojrzeć na bohatera oczami innych i co najciekawsze, mimo tak niskiej samooceny, każda z osób z otoczenia Coltona widzi go jako dobrego i kochanego człowieka, choć często dość trudnego w relacjach z innymi.
Mimo minionych przeżyć, bohater miał w życiu naprawdę dużo szczęścia; jego adopcyjni rodzice i siostra darzą go ogromną miłością, a członkowie ekipy wyścigowej, zwłaszcza Becks, stoją za nim murem.
Wszystko to jednak blednie w starciu z koszmarami, które cyklicznie powracają i czynią z Coltona człowieka zimnego i odpychającego. Przeżyta w dzieciństwie trauma, każe bohaterowi szukać wytchnienia w przygodnych związkach z kobietami. Lekarstwem na wszystko ma być seks; on pozwala zapomnieć, wyżyć się, odetchnąć.
Być może dlatego prezentując bardziej szczegółowo głównego bohatera, autorka umieściła w tomie drugim dużo więcej scen seksu niż w części pierwszej.
Od momentu poznania Rylee, Colton postępuje według tego samego schematu, z tą różnicą, że tym razem jest to tylko jedna kobieta. Stąd Rylee dostaje od niego emocjonalną huśtawkę: dobre chwile przeplatają się ze złymi, sceny kłótni z seksem na zgodę, aż w końcu bohaterka zaczyna sobie zadawać pytanie, czy naprawdę takiego związku chciała? Bilans końcowy nie wychodzi zbyt pozytywnie. Walczy się o kogoś, bo się kocha, ale czy można walczyć o kogoś, kto już dawno ma się za przegranego?
To co się najlepiej udało autorce w tomie drugim, to pokazanie miłości fizycznej w roli zagłuszacza bólu. Gołym okiem widzimy jednak, że nie działa to zbyt długo i tak naprawdę leczy tylko zewnętrzne objawy, a przyczyny gdzieś tam głęboko w człowieku nadal tkwią. To, co przeżył Colton jest straszne i choć czasami naprawdę miałam go serdecznie dość, to jestem w stanie zrozumieć, dlaczego stał się taki w dorosłym życiu.
Tom drugi kończy się naprawdę mocnym akcentem i jestem ciekawa, co też zaserwuje nam autorka w tomie finałowym.
W Pępku Trójmiasta Edyta
Rozbój osobisty. Fakty i mity na temat rozwoju osobistego
W mojej pracy, nazwy “rozwój osobisty” starałem się unikać odkąd pamiętam. Kojarzyła mi się ona z, występującymi na scenie, manipulatorami i oszustami, których jedynym celem jest namówienie do zakupu kolejnych swoich, mało wartościowych, szkoleń.
Ostatnio, przygotowując tekst o Andy Harringtonie stwierdziłem, że nikt nie przygotował kompleksowej publikacji o ruchu, który Artur Król nazwał… rozbojem osobistym.
I napisał o nim książkę, obnażając przy tym techniki różnych magików podszywających się pod prawdziwy rozwój osobisty.
Czyli o kim?
Niektórzy uważają, że imprezy typu Millionaire Mind, NAC, czy inne widowiska urządzane przez Milewskich, czy Colway mają coś wspólnego z edukacją.
Artur ostro rozprawia się z tym poglądem, uznając nazywanie tego typu show “edukacyjnym”, za wielkie oszustwo. Wg niego jest to rozrywka w stylu filmu fabularnego, czy pokazu teatralnego, a nie czymś co daje złudzenie dostarczania komuś rozwiązań dla życiowych lub zawodowych problemów.
Oczywiście Artur nie mógł wymienić żadnej firmy z nazwy, bo do końca zycia krążył by po salach sądowych. Mogę więc jedynie, naiwnie, domniemywać do kogo się odnosi.
A odnosi się prawdopodobnie do tysięcy mniej lub bardziej popularnych osób, podających się za trenerów, wykładowców, psychologów i coachów. A jedyne co mogą do zaoferowania to zbiór sztuczek scenicznych i obietnice prostych rozwiązań nieprostych problemów.
I o nich właśnie traktuje najnowsza książka Artura Króla, “Rozbój osobisty”, gdzie autor postanowił kompleksowo rozprawić się z tematem.
Poza obnażaniem chwytów i technik manipulacyjnych, Artur pozwala sobie także na kontrowersyjne tezy typu – nie istnieje coś takiego, jak pasja. Twierdząc przy tym, że nie powinieneś tracić czasu na jej poszukiwanie. Bo wg niego pasją jest najczęściej to co potrafisz robić dobrze. Cokolwiek by to nie było.
Ale jako, że znam wiele osób robiących coś całkiem dobrze, czego szczerze nie znoszą, pozwolę sobie z tą i paroma innymi tezami książki, nie zgodzić.
Jednak kilka uwag ode mnie:
Artur Król świetnie pokazuje to, że większość ludzi nie ma bladego pojęcia, dlaczego chce się rozwijać. I edukuje się z powodu samej chęci zdobywania wiedzy, zamiast jej wykorzystania w praktycznym celu.
A to stawia ich na pozycji łatwego celu dla wszelkiego rodzaju magików, którzy opanowując podstawowe triki manipulowania tłumem, są w stanie wpływać na tysiące ludzi.
I przyznam, że doskonale rozumiem autora, gdyż sam stworzyłem serwis edukacyjny Edukatorium.pl w opozycji do psucia rynku przez różnorakich oszustów rozboju osobistego, mimo, że granica między rozwojem, a rozbojem nie zawsze jest klarowna…
Szczerze powiem.
Książkę czyta się szybko, ale wcale nie tak przyjemnie.
Powiem więcej… W paru momentach będziesz miał doła myśląc, jak wiele zależy od twojej pracy, a jak mało od samego słuchania innych, jak oni sobie poradzili z analogicznym problemem…
Ostatnio, przygotowując tekst o Andy Harringtonie stwierdziłem, że nikt nie przygotował kompleksowej publikacji o ruchu, który Artur Król nazwał… rozbojem osobistym.
I napisał o nim książkę, obnażając przy tym techniki różnych magików podszywających się pod prawdziwy rozwój osobisty.
Czyli o kim?
Niektórzy uważają, że imprezy typu Millionaire Mind, NAC, czy inne widowiska urządzane przez Milewskich, czy Colway mają coś wspólnego z edukacją.
Artur ostro rozprawia się z tym poglądem, uznając nazywanie tego typu show “edukacyjnym”, za wielkie oszustwo. Wg niego jest to rozrywka w stylu filmu fabularnego, czy pokazu teatralnego, a nie czymś co daje złudzenie dostarczania komuś rozwiązań dla życiowych lub zawodowych problemów.
Oczywiście Artur nie mógł wymienić żadnej firmy z nazwy, bo do końca zycia krążył by po salach sądowych. Mogę więc jedynie, naiwnie, domniemywać do kogo się odnosi.
A odnosi się prawdopodobnie do tysięcy mniej lub bardziej popularnych osób, podających się za trenerów, wykładowców, psychologów i coachów. A jedyne co mogą do zaoferowania to zbiór sztuczek scenicznych i obietnice prostych rozwiązań nieprostych problemów.
I o nich właśnie traktuje najnowsza książka Artura Króla, “Rozbój osobisty”, gdzie autor postanowił kompleksowo rozprawić się z tematem.
Poza obnażaniem chwytów i technik manipulacyjnych, Artur pozwala sobie także na kontrowersyjne tezy typu – nie istnieje coś takiego, jak pasja. Twierdząc przy tym, że nie powinieneś tracić czasu na jej poszukiwanie. Bo wg niego pasją jest najczęściej to co potrafisz robić dobrze. Cokolwiek by to nie było.
Ale jako, że znam wiele osób robiących coś całkiem dobrze, czego szczerze nie znoszą, pozwolę sobie z tą i paroma innymi tezami książki, nie zgodzić.
Jednak kilka uwag ode mnie:
- Jeśli nie zetknąłeś się dotąd z rozwojem osobistym, raczej unikaj tej publikacji. Bo będziesz miał wrażenie, że wszyscy to oszuści. A to nie prawda. Tylko połowa nimi jest.
- Książka bywa pod względem jezykowym tak grafomańska, że pewnie zrazi wszystkie osoby z doświadczeniem dziennikarsko-edytorskim. I te osoby przegapią ciekawe treści. A szkoda, bo można z niej sporo wynieść.
- Za to każda, ale to każda osoba, która jest zafascynowana Napoleonem Hillem, Bandlerem, Hamiltonem, Kernem, czy innym Robbinsem, powinna dla uczciwości swojego umysłu, zapoznać się z tą pozycją.
Artur Król świetnie pokazuje to, że większość ludzi nie ma bladego pojęcia, dlaczego chce się rozwijać. I edukuje się z powodu samej chęci zdobywania wiedzy, zamiast jej wykorzystania w praktycznym celu.
A to stawia ich na pozycji łatwego celu dla wszelkiego rodzaju magików, którzy opanowując podstawowe triki manipulowania tłumem, są w stanie wpływać na tysiące ludzi.
I przyznam, że doskonale rozumiem autora, gdyż sam stworzyłem serwis edukacyjny Edukatorium.pl w opozycji do psucia rynku przez różnorakich oszustów rozboju osobistego, mimo, że granica między rozwojem, a rozbojem nie zawsze jest klarowna…
Szczerze powiem.
Książkę czyta się szybko, ale wcale nie tak przyjemnie.
Powiem więcej… W paru momentach będziesz miał doła myśląc, jak wiele zależy od twojej pracy, a jak mało od samego słuchania innych, jak oni sobie poradzili z analogicznym problemem…
Blog Kosinski.it Marcin Hugo Kosiński
Rozbój osobisty. Fakty i mity na temat rozwoju osobistego
Podczas lektury nieustannie powracało do mnie pytanie: do kogo adresowana jest ta książka? Z jednej strony mamy ludzi, którzy rozpoczynają dopiero swoją przygodę z rozwojem osobistym (dalej RO) i trudno jest mi sobie wyobrazić, aby pierwsza, druga, a nawet dziesiąta książka po którą sięgną dotyczyła krytyki nowej „pasji”. Z reguły trzeba się mocno sparzyć, aby otworzyć oczy i dostrzec, że jednak nie jest to takie piękne. Wtedy jednak książka będzie tylko potwierdzeniem bolesnej nauki. Z drugiej strony mamy ludzi, którzy w RO siedzą już od wielu lat i wiedzą doskonale, że są produkty dobrej, jak i słabej jakości. Dla nich książka nie będzie zbyt dużą nowością i znajdą w niej to wszystko, co wiedzą od dawna (bo sami już się kiedyś sparzyli). Mimo wszystko warto z pozycją Artura Króla się zapoznać.
Dlaczego? Opowiem po prostu o sobie. O RO opowiedziała mi pierwszy raz wiele lat temu nauczycielka etyki. Sama zajmowała się prowadzeniem szkoleń z zakresu organizacji czasu, wyznaczania celów, motywacji oraz relacji interpersonalnych. Nie ukrywam, że ukształtowało mnie to na wiele lat, a nawet do dzisiaj bardzo mi pomaga. Po kilku latach zacząłem studia filozoficzne, na których to, co Artur Król powtarza co kilka stron, a więc: „Myśl samodzielnie”, „Bądź odpowiedzialny”, „Myśl, myśl, myśl” jest chlebem powszednim. W związku z tym jestem klientem, którego trudno zmanipulować i który po prostu nie da się złapać nawet na dobrze skonstruowane triki marketingowe.
Pamiętam taką sytuację, jak w trakcie tygodniowego eventu RO koleżanka zwróciła mi uwagę, że jest pod wrażeniem mojego podejścia. Ja ją pytam: „Ale o co ci chodzi”? „No bo ty tak ciągle notujesz, przyglądasz się, zadajesz pytania i nie bierzesz niczego na wiarę”. No nie biorę, ponieważ pięć lat studiów filozoficznych w instytucie, gdzie są prowadzone badania nad sceptycyzmem oraz krytycznym myśleniem robi po prostu swoje. I tu pojawia się największy atut książki Artura Króla: nawet najdłuższe studia nie zdadzą egzaminu, jeśli swojej wiedzy nie będziemy od czasu do czasu aktualizować.
Najbardziej uderzyło mnie zdanie: „Wiesz, co to znaczy: pasjonuję się rozwojem osobistym? To znaczy, ni mniej, ni więcej, tylko nie mam życia”. Jednocześnie z książką Króla czytałem pozycję, którą recenzowałem dziesięć dni temu. Już ją kończyłem, już ją planowałem odłożyć na półkę i sięgnąć po kolejną z kilku czekających w kolejce, gdy nagle sobie uświadomiłem, że strzelam sobie w ten sposób w kolano. Jeśli mam określone problemy i będę o nich czytał i tylko czytał, nie robiąc nic więcej, to ta metoda nie ma najmniejszego sensu. Przecież w książce było mnóstwo ćwiczeń, które trzeba wykonać, aby zaszła w nas jakaś zmiana. Ćwiczeń bardzo trudnych i nieprzyjemnych. A czytanie książek jest bezpieczne i łatwe. Co więc wybierasz? Bezpieczne czytanie i brak życia, czy może niebezpieczne ćwiczenia i otwarcie się na życie? Kolejnej książki na razie do rąk nie wziąłem…
Jest to więc pierwsza wielka wartość książki Króla: otwiera oczy nawet tym, którym się wydaje, że już oczy mają szeroko otwarte. Druga jej zaleta polega na uporządkowaniu dotychczasowej krytyki RO. Po ciekawym artykule Tomasz Kwiecińskiego, książka „Rozbój osobisty” jest kolejną pozycją, która zbiera dotychczasową krytykę w tej materii. Dlatego warto się z nią zapoznać, ponieważ jeśli nawet nam konkretnie nie pomoże, to jest szansa, że zwrócimy uwagę innym ludziom dokoła nas wkręconym w RO. I trzecia wartość – rozdział trzynasty, czyli trzynaście (sic!) metod manipulowania ludźmi stosowanych przez guru rozwojowych. Moim zdaniem najlepszy rozdział.
Minusy? Gimnazjalno-blogowy język, silący się na zwrócenie uwagi, przeplatany stylem eseju. Ciągły dialog z czytelnikiem i próba pokazania, jaki to jestem niezależny, ponieważ nie tylko krytykuję innych, ale i domagam się krytykowania siebie. Moim zdaniem można było to pominąć i napisać po prostu poważną książkę ubraną w poważne szaty. Mistrzostwem zaś jest przestroga na początku, że w książce pojawią się wulgaryzmy, a potem… przepraszanie za każdy!
Podsumowując: kupcie tę książkę każdej osobie, która biega ze szkolenia na szkolenia. Kupcie ją każdemu, kto czyta Osho, Sekret, Napoleona Hilla, albo Potęgę podświadomości. Jest szansa, że otworzą im się oczy, a swoje problemy naprawdę rozwiążą, a nie zamiotą pod dywan, albo tylko o nich pomyślą. Przeczytajcie ją też sami, żeby stać się kamykiem, który kiedyś wywoła lawinę, a ona oczyści nasze wspaniałe poletko RO. Choć i tak pojawi się ktoś, kogo znowu trzeba będzie obnażyć i przed kim znowu trzeba będzie bronić bezbronnych. Ale taka już nasza rola: zmiana świata na lepsze.
Dlaczego? Opowiem po prostu o sobie. O RO opowiedziała mi pierwszy raz wiele lat temu nauczycielka etyki. Sama zajmowała się prowadzeniem szkoleń z zakresu organizacji czasu, wyznaczania celów, motywacji oraz relacji interpersonalnych. Nie ukrywam, że ukształtowało mnie to na wiele lat, a nawet do dzisiaj bardzo mi pomaga. Po kilku latach zacząłem studia filozoficzne, na których to, co Artur Król powtarza co kilka stron, a więc: „Myśl samodzielnie”, „Bądź odpowiedzialny”, „Myśl, myśl, myśl” jest chlebem powszednim. W związku z tym jestem klientem, którego trudno zmanipulować i który po prostu nie da się złapać nawet na dobrze skonstruowane triki marketingowe.
Pamiętam taką sytuację, jak w trakcie tygodniowego eventu RO koleżanka zwróciła mi uwagę, że jest pod wrażeniem mojego podejścia. Ja ją pytam: „Ale o co ci chodzi”? „No bo ty tak ciągle notujesz, przyglądasz się, zadajesz pytania i nie bierzesz niczego na wiarę”. No nie biorę, ponieważ pięć lat studiów filozoficznych w instytucie, gdzie są prowadzone badania nad sceptycyzmem oraz krytycznym myśleniem robi po prostu swoje. I tu pojawia się największy atut książki Artura Króla: nawet najdłuższe studia nie zdadzą egzaminu, jeśli swojej wiedzy nie będziemy od czasu do czasu aktualizować.
Najbardziej uderzyło mnie zdanie: „Wiesz, co to znaczy: pasjonuję się rozwojem osobistym? To znaczy, ni mniej, ni więcej, tylko nie mam życia”. Jednocześnie z książką Króla czytałem pozycję, którą recenzowałem dziesięć dni temu. Już ją kończyłem, już ją planowałem odłożyć na półkę i sięgnąć po kolejną z kilku czekających w kolejce, gdy nagle sobie uświadomiłem, że strzelam sobie w ten sposób w kolano. Jeśli mam określone problemy i będę o nich czytał i tylko czytał, nie robiąc nic więcej, to ta metoda nie ma najmniejszego sensu. Przecież w książce było mnóstwo ćwiczeń, które trzeba wykonać, aby zaszła w nas jakaś zmiana. Ćwiczeń bardzo trudnych i nieprzyjemnych. A czytanie książek jest bezpieczne i łatwe. Co więc wybierasz? Bezpieczne czytanie i brak życia, czy może niebezpieczne ćwiczenia i otwarcie się na życie? Kolejnej książki na razie do rąk nie wziąłem…
Jest to więc pierwsza wielka wartość książki Króla: otwiera oczy nawet tym, którym się wydaje, że już oczy mają szeroko otwarte. Druga jej zaleta polega na uporządkowaniu dotychczasowej krytyki RO. Po ciekawym artykule Tomasz Kwiecińskiego, książka „Rozbój osobisty” jest kolejną pozycją, która zbiera dotychczasową krytykę w tej materii. Dlatego warto się z nią zapoznać, ponieważ jeśli nawet nam konkretnie nie pomoże, to jest szansa, że zwrócimy uwagę innym ludziom dokoła nas wkręconym w RO. I trzecia wartość – rozdział trzynasty, czyli trzynaście (sic!) metod manipulowania ludźmi stosowanych przez guru rozwojowych. Moim zdaniem najlepszy rozdział.
Minusy? Gimnazjalno-blogowy język, silący się na zwrócenie uwagi, przeplatany stylem eseju. Ciągły dialog z czytelnikiem i próba pokazania, jaki to jestem niezależny, ponieważ nie tylko krytykuję innych, ale i domagam się krytykowania siebie. Moim zdaniem można było to pominąć i napisać po prostu poważną książkę ubraną w poważne szaty. Mistrzostwem zaś jest przestroga na początku, że w książce pojawią się wulgaryzmy, a potem… przepraszanie za każdy!
Podsumowując: kupcie tę książkę każdej osobie, która biega ze szkolenia na szkolenia. Kupcie ją każdemu, kto czyta Osho, Sekret, Napoleona Hilla, albo Potęgę podświadomości. Jest szansa, że otworzą im się oczy, a swoje problemy naprawdę rozwiążą, a nie zamiotą pod dywan, albo tylko o nich pomyślą. Przeczytajcie ją też sami, żeby stać się kamykiem, który kiedyś wywoła lawinę, a ona oczyści nasze wspaniałe poletko RO. Choć i tak pojawi się ktoś, kogo znowu trzeba będzie obnażyć i przed kim znowu trzeba będzie bronić bezbronnych. Ale taka już nasza rola: zmiana świata na lepsze.
Gruby Nietakt Krzysztof Kryca