Recenzje
Madera. Travelbook. Wydanie 1
Czarter do Funchal
Kolejny autorski i polski przewodnik po Maderze. Dla polskiego turysty nazwa docelowego portu lotniczego Funchal od dawna nie brzmi obco. Wyspa kwiatów, jak trafnie nazywa się Maderę, od lat jest już w ofercie polskich biur podróży. Jest jedną z tych destynacji, które gwarantują nie tylko beztroski relaks na atlantyckiej plaży, ale także głęboki kontakt z przyrodą i egzotyczną kulturą. Archipelag (trzy grupy wysp) Maderski leży na Atlantyku niemal tysiąc kilometrów od Portugalii. Zamieszkuje go niecałe 300 tysięcy mieszkańców. Choć jest archipelagiem typowo wulkanicznym, wyrzeźbił go ocean. Strome urwiska są tego najlepszym dowodem. Jednocześnie wulkaniczne żyzne gleby umożliwiły już setki lat temu efektywne uprawy, co też widać do dziś. Dzięki klimatowi atrakcją są prastare lasy wawrzynowe wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Inne cuda natury obejrzeć można w tutejszych ogrodach botanicznych. Uprawy bananów, winorośli, aloesu to na wyspach obrazek zwyczajny. Funchal to stolica archipelagu, miasto parków i ogrodów, pisze autorka, pełne życia i nowoczesne, a jednocześnie pełne historii i tradycji. Trzeba wstąpić do starej katedry, przespacerować się promenadą wzdłuż oceanu, nacieszyć oczy pięknymi widokami na zatokę Santa Catarina, skusić się na lampkę maderskiego wina, odpocząć w ogrodach Ouinta das Cruzes. Nie tylko stołeczne atrakcje warte są czasu i uwagi... Jak przystało na miejsce turystyczne, Madera kusi przybyszów licznymi festiwalami, pełnymi radości i zabawy. Od karnawału przez Festa da Flor (Święto Kwiatów) do czerwcowego Festiwalu Atlantyckiego z gigantycznymi pokazami sztucznych ogni. W każdą sobotę czerwca odbywają się konkursy na najlepsze efekty specjalne, śpiewają gwiazdy fado, leje się madera... lokalne wino, które ma święto we wrześniu, gdy rozpoczyna się winobranie. To Festa do Vinho da Madera - huczne święto z tańcami i muzyką do białego rana.
Kolejny autorski i polski przewodnik po Maderze. Dla polskiego turysty nazwa docelowego portu lotniczego Funchal od dawna nie brzmi obco. Wyspa kwiatów, jak trafnie nazywa się Maderę, od lat jest już w ofercie polskich biur podróży. Jest jedną z tych destynacji, które gwarantują nie tylko beztroski relaks na atlantyckiej plaży, ale także głęboki kontakt z przyrodą i egzotyczną kulturą. Archipelag (trzy grupy wysp) Maderski leży na Atlantyku niemal tysiąc kilometrów od Portugalii. Zamieszkuje go niecałe 300 tysięcy mieszkańców. Choć jest archipelagiem typowo wulkanicznym, wyrzeźbił go ocean. Strome urwiska są tego najlepszym dowodem. Jednocześnie wulkaniczne żyzne gleby umożliwiły już setki lat temu efektywne uprawy, co też widać do dziś. Dzięki klimatowi atrakcją są prastare lasy wawrzynowe wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Inne cuda natury obejrzeć można w tutejszych ogrodach botanicznych. Uprawy bananów, winorośli, aloesu to na wyspach obrazek zwyczajny. Funchal to stolica archipelagu, miasto parków i ogrodów, pisze autorka, pełne życia i nowoczesne, a jednocześnie pełne historii i tradycji. Trzeba wstąpić do starej katedry, przespacerować się promenadą wzdłuż oceanu, nacieszyć oczy pięknymi widokami na zatokę Santa Catarina, skusić się na lampkę maderskiego wina, odpocząć w ogrodach Ouinta das Cruzes. Nie tylko stołeczne atrakcje warte są czasu i uwagi... Jak przystało na miejsce turystyczne, Madera kusi przybyszów licznymi festiwalami, pełnymi radości i zabawy. Od karnawału przez Festa da Flor (Święto Kwiatów) do czerwcowego Festiwalu Atlantyckiego z gigantycznymi pokazami sztucznych ogni. W każdą sobotę czerwca odbywają się konkursy na najlepsze efekty specjalne, śpiewają gwiazdy fado, leje się madera... lokalne wino, które ma święto we wrześniu, gdy rozpoczyna się winobranie. To Festa do Vinho da Madera - huczne święto z tańcami i muzyką do białego rana.
Tygodnik Angora Ł. Azik
Zakamarki marki. Rzeczy, o których mogłeś nie wiedzieć, zapomnieć lub pominąć podczas budowania swojej marki
Za co lubię… „Zakamarki marki” P. Tkaczyk
Paweł Tkaczyk. Ikona polskiego marketingu i mediów społecznościowych. Wie jak budować atrakcyjne marki, by było o nich głośno i zainteresowały klientów. "Zakamarki marki" nie jest świeżynką wydawniczą (2011), ale wciąż to przydatna pozycja wprowadzająca w świat brandingu. Dlaczego warto ją przeczytać? Poniżej cztery główne powody oraz kilka zdań od autora specjalnie dla Z życia książek:
1) napisana prostym języki pomoc w budowie marki,
2) pozwala zbudować narzędzia do tworzenia i kontroli marki (od przygotowań, po wypuszczenie jej na rynek i kontrolę jakości),
3) użyteczna wiedza o tym, jak marka ma komunikować się z klientem, a nie tylko świecić ładnym i zgrabnym logo (chociaż ono jest również bardzo ważne),
4) "teleexpressowe" rozdziały o tym, jak pisać dobre teksty reklamowe do ciekawej i rzeczowej komunikacji z klientem,
plus rekomendacja od autora, Pawła Tkaczyka:
„Zakamarki marki” są tak bardzo atrakcyjne dla ludzi prowadzących biznes, bo… nie są marketingowe. Kiedy skończyłem pisać książkę, oddałem ją w ręce Ilony, redaktorki, która pozbawiła ją „marketingowego zadęcia”. Mówiła mi „ludzie tego nie zrozumieją, przepisz to” przy wielu rozdziałach, w których się zagalopowałem z ilością wiedzy teoretycznej. Dlatego człowiek, który chce się skupić na prowadzeniu firmy a nie na samym marketingu znajdzie tam mnóstwo przydatnych informacji i żadnego lania wody.
Z życia książek Przemek Opłocki
Optymalna dieta dla biegaczy. Jedz zdrowo i biegnij po sukces
Optymalna dieta dla biegaczy była dla mnie zagadką dwóch powodów. Po pierwsze zaczęłam biegać, a raczej… truchtać, a że kocham jedzenie – nie wyobrażam sobie nie łączyć treningów z aplikowaniem organizmowi odpowiednich składników dostarczających energii i poprawiających samopoczucie. Po drugie mój Wybranek Serca jest Maratończykiem i Ultramartaończykiem i do tego – „Trójkołamaczem” (42 km w czasie mniej niż 3 h – podobno się da), a podobno też… przez żołądek do serca. Dlatego książka „Optymalna dieta dla biegaczy. Jedz zdrowo i biegnij po sukces”, napisana przez Jeff’a Galloway’a i Nancy Clark, stała się moim numerem jeden na liście „do przeczytania”. Więc ja będę specjalistka od jedzenia, Mój ultras – od biegania. Duet idealny. Jak się okazało to książka nie tylko dla biegaczy i sportowców – powinien przeczytać ją każdy i zmienić nawyki żywieniowe oraz myślowe.
Autorzy książki stanowią mocny fundament, świadczący o rzetelności i solidności zarówno doboru treści, jak i jej merytorycznej poprawności. Jeff Galloway jest doświadczonym maratończykiem, członkiem kadry olimpijskiej Stanów Zjednoczonych. Zapisał się wielkimi sukcesami i wkładem w biegowy świat. Opracował własny plan treningowy, który cieszy się dużym zainteresowaniem w środowisku. Nancy Clark jest dietetyczką, której specjalizacją jest sposób odżywiania sportowców w różnym wieku i o różnym poziomie zaawansowania.
Kiedy otworzyłam książkę i zobaczyłam tytuł pierwszego rozdziału, „Użyj mózgu!”, wiedziałam, że będzie to dobra książka. Nie wiem dlaczego. Intuicja mnie nie zawiodła, bo mózg raczej nie miał z owym procesem wnioskowania nic wspólnego. Autorzy kładą także nacisk na dostarczanie w sposób syntetyczny i klarowny wiedzy, dotyczącej funkcjonowania organizmu i przemian metabolicznych. Odsłonięte zostają przed nami tajniki związku między poziomem cukru, a poziomem motywacji oraz tym jak ważne jest celowe stosowanie diety. Niezwykle cennym jest uwzględnienie i zaprezentowanie zbilansowanego stylu odżywiania się wokół cyklu dnia jak i biegania. Autorzy pomagają z ułożeniem odpowiedniego dla nas planu treningowego, odpowiadają na nurtujące pytania dotyczące spalania tłuszczu oraz obalają mity i prezentują fakty dotyczące odżywiania i trenowania. Wielu z Was pewnie zastanawia się czy są tam przepisy. Jako, że uwielbiam gotować i mnie również zżerała owa ciekawość! W książce znajdziemy kilka ciekawych propozycji ze wskazówkami wykonania, kute jest w stanie zrobić dosłownie każdy – wystarczy chcieć! Jednak idąc za moim ulubionym tytułem rozdziału i w tej kwestii można zastosować dewizę „użyj mózgu!”. Po porcji wiedzy dotyczącej właściwości produktów, sposobów łączenia bardzo łatwo komponować własne, twórcze i smaczne jedzenie rozpieszczające kubki smakowe. Dla wielu pewnego rodzaju potwierdzeniem, świadectwem czy „motywatorem” mogą być historie kobiet, które jak każda z wielu chciały schudnąć oraz zmienić swoją dietę, i którym to się udało. Na koniec zaserwowana została porcja rad, które można stosować w przypadku dolegliwości jakże bardzo nam znanych: kolki, mdłości pod koniec treningu, spadku motywacji w trakcie biegu, problemów układu żołądkowo jelitowego itd. Wiadomo – lepiej zapobiegać niż leczyć. Jeff Galloway i Nancy Clark serwują jak na tacy przepis na to, jak zapobiegać kontuzjom. Ostatni rozdział jak dla mnie jest kwintesencją. Po dawce wiedzy, motywacji, przepisów i planów autorzy doradzają jak dobrać najlepszego i jednego z najważniejszych, o ile nie najważniejszych kompanów aktywnego stylu życia – butów.
Książka pisana jest w niezwykle lekki, acz nie trywialny i banalny sposób. Czasami przeszkadzało mi jednak częste powtarzanie treści, które padły wcześniej, w poprzednich rozdziałach. Niemniej być może pełni to funkcję utrwalającą, wszak „repetitio est mater studiorum„. Czytanie było także przyjemne dzięki ciekawej szacie graficznej, dającej poczucie logiczności, spójności kompozycji. Niektóre podręczniki akademickie mogłyby wziąć z tej książki lekcję.
Autorzy w 29 rozdziałach prezentują nam swoisty przepis nie tylko co jeść, ale jak przygotować i jak zmienić nawyki żywieniowe. Autorzy kierują swoje dzieło do sportowców i biegaczy, jednak osobiście uważam, że książka jest dosłownie dla każdego. Zmienia sposób myślenia, patrzenia na siebie, jedzenie, styl życia i odżywiania w nowy, a przede wszystkim twórczy sposób. Ta pozycja jest dla każdego, a dla mnie płynie z niej przesłanie: użyj mózgu, chciej, jedz, uprawiaj sport, żyj!
Autorzy książki stanowią mocny fundament, świadczący o rzetelności i solidności zarówno doboru treści, jak i jej merytorycznej poprawności. Jeff Galloway jest doświadczonym maratończykiem, członkiem kadry olimpijskiej Stanów Zjednoczonych. Zapisał się wielkimi sukcesami i wkładem w biegowy świat. Opracował własny plan treningowy, który cieszy się dużym zainteresowaniem w środowisku. Nancy Clark jest dietetyczką, której specjalizacją jest sposób odżywiania sportowców w różnym wieku i o różnym poziomie zaawansowania.
Kiedy otworzyłam książkę i zobaczyłam tytuł pierwszego rozdziału, „Użyj mózgu!”, wiedziałam, że będzie to dobra książka. Nie wiem dlaczego. Intuicja mnie nie zawiodła, bo mózg raczej nie miał z owym procesem wnioskowania nic wspólnego. Autorzy kładą także nacisk na dostarczanie w sposób syntetyczny i klarowny wiedzy, dotyczącej funkcjonowania organizmu i przemian metabolicznych. Odsłonięte zostają przed nami tajniki związku między poziomem cukru, a poziomem motywacji oraz tym jak ważne jest celowe stosowanie diety. Niezwykle cennym jest uwzględnienie i zaprezentowanie zbilansowanego stylu odżywiania się wokół cyklu dnia jak i biegania. Autorzy pomagają z ułożeniem odpowiedniego dla nas planu treningowego, odpowiadają na nurtujące pytania dotyczące spalania tłuszczu oraz obalają mity i prezentują fakty dotyczące odżywiania i trenowania. Wielu z Was pewnie zastanawia się czy są tam przepisy. Jako, że uwielbiam gotować i mnie również zżerała owa ciekawość! W książce znajdziemy kilka ciekawych propozycji ze wskazówkami wykonania, kute jest w stanie zrobić dosłownie każdy – wystarczy chcieć! Jednak idąc za moim ulubionym tytułem rozdziału i w tej kwestii można zastosować dewizę „użyj mózgu!”. Po porcji wiedzy dotyczącej właściwości produktów, sposobów łączenia bardzo łatwo komponować własne, twórcze i smaczne jedzenie rozpieszczające kubki smakowe. Dla wielu pewnego rodzaju potwierdzeniem, świadectwem czy „motywatorem” mogą być historie kobiet, które jak każda z wielu chciały schudnąć oraz zmienić swoją dietę, i którym to się udało. Na koniec zaserwowana została porcja rad, które można stosować w przypadku dolegliwości jakże bardzo nam znanych: kolki, mdłości pod koniec treningu, spadku motywacji w trakcie biegu, problemów układu żołądkowo jelitowego itd. Wiadomo – lepiej zapobiegać niż leczyć. Jeff Galloway i Nancy Clark serwują jak na tacy przepis na to, jak zapobiegać kontuzjom. Ostatni rozdział jak dla mnie jest kwintesencją. Po dawce wiedzy, motywacji, przepisów i planów autorzy doradzają jak dobrać najlepszego i jednego z najważniejszych, o ile nie najważniejszych kompanów aktywnego stylu życia – butów.
Książka pisana jest w niezwykle lekki, acz nie trywialny i banalny sposób. Czasami przeszkadzało mi jednak częste powtarzanie treści, które padły wcześniej, w poprzednich rozdziałach. Niemniej być może pełni to funkcję utrwalającą, wszak „repetitio est mater studiorum„. Czytanie było także przyjemne dzięki ciekawej szacie graficznej, dającej poczucie logiczności, spójności kompozycji. Niektóre podręczniki akademickie mogłyby wziąć z tej książki lekcję.
Autorzy w 29 rozdziałach prezentują nam swoisty przepis nie tylko co jeść, ale jak przygotować i jak zmienić nawyki żywieniowe. Autorzy kierują swoje dzieło do sportowców i biegaczy, jednak osobiście uważam, że książka jest dosłownie dla każdego. Zmienia sposób myślenia, patrzenia na siebie, jedzenie, styl życia i odżywiania w nowy, a przede wszystkim twórczy sposób. Ta pozycja jest dla każdego, a dla mnie płynie z niej przesłanie: użyj mózgu, chciej, jedz, uprawiaj sport, żyj!
moznaprzeczytac.pl Izabela Łącka
Profesjonalna fotografia ślubna. Zaawansowane techniki dla fotografów cyfrowych
Z roku na rok konkurencja wśród usługodawców zajmujących się fotografią ślubną staje się coraz większa. Klienci oczekują już nie tyle „poprawnych”, co „perfekcyjnych” zdjęć z uroczystości ślubnej, zabawy weselnej i pleneru. Aby wybić się z gąszczu przeciętnych ślubnych fotografów i zaoferować klientom produkt oryginalny i nietuzinkowy, Tracy Dorr serwuje garść ciekawych i przydatnych rad, które prezentuje w swojej książce Profesjonalna fotografia ślubna.
Autorka w swojej publikacji postanawia podejść do tematu nietypowo. Zrywa ze schematyczną, znaną czytelnikom z innych fotograficznych poradników prezentacją zagadnień. Na pierwszy ogień nie bierze kwestii technicznych, nie skupia się także w pierwszych rozdziałach na niezbędnym każdemu fotografowi sprzęcie. Tracy Dorr pokazuje, że aby stawać się coraz lepszym fotografem, należy nauczyć się odczytywania ludzkich emocji, przewidywania ich i przy pomocy przygotowanego już wcześniej sprzętu – uwieczniania pięknych, ulotnych i niepowtarzalnych chwil. Większa część książki to zatem nauka empatii, wyczucia i komunikacji niewerbalnej.
Trochę niefortunnie zaopatrzono książkę wiele obiecującym podtytułem Zaawansowane techniki dla fotografów cyfrowych. Odbiorcy bowiem jeszcze przed lekturą książki spodziewać się mogą, że zaprezentowane zostaną im i wyjaśnione skomplikowane zagadnienia związane z wykonywaniem zdjęć w trudnych warunkach oświetleniowych czy też z postprodukcją cyfrowych negatywów. Nic bardziej mylnego. Oprócz kilku słów o kadrowaniu czy wymowie czarno-białych zdjęć czytelnik nie znajdzie w publikacji nawet zdania o zaawansowanych technikach stosowanych w fotografii cyfrowej.
Niemniej jednak ogromnym walorem książki są zamieszczone w niej zdjęcia z różnych etapów uroczystości ślubnej: od przygotowań panny młodej, przez przysięgę, jaką narzeczeni składają w kościele, huczną zabawę weselną, aż po plener ślubny, zazwyczaj realizowany kilka dni później. Fotografie są wykonane z ogromną starannością – są świetnie wykadrowane, pokazują ludzi w naturalny sposób, odzwierciedlają najskrajniejsze emocje i są technicznie bezbłędne. Profesjonalna fotografia ślubna może zatem stać się świetnym źródłem pomysłów i inspiracji.
Książka Tracy Dorr przywodzi na myśl zbiór porad, jakie fotograf przekazuje swojemu koledze po fachu po godzinach pracy. Obaj są profesjonalistami w swojej branży, nie muszą zatem dyskutować o przysłonach, obiektywach i czułościach matrycy. Dzielą się raczej swoimi spostrzeżeniami, doświadczeniami, jakie nabywają podczas kolejnych godzin pracy z nowymi ludźmi. Opowiadają sobie, jak złapać uśmiech ponurego wujka, które momenty warto uwieczniać, a które wypadają na zdjęciach nieciekawie.
Książka Profesjonalna fotografia ślubna kierowana jest do zawodowych fotografów, którzy chcieliby jeszcze bardziej udoskonalić swój warsztat. Krótka lekcja empatii i zwrócenie uwagi na pozornie błahe szczegóły mogą okazać się kolejnym ważnym krokiem w karierze ambitnego fotografa ślubnego.
Autorka w swojej publikacji postanawia podejść do tematu nietypowo. Zrywa ze schematyczną, znaną czytelnikom z innych fotograficznych poradników prezentacją zagadnień. Na pierwszy ogień nie bierze kwestii technicznych, nie skupia się także w pierwszych rozdziałach na niezbędnym każdemu fotografowi sprzęcie. Tracy Dorr pokazuje, że aby stawać się coraz lepszym fotografem, należy nauczyć się odczytywania ludzkich emocji, przewidywania ich i przy pomocy przygotowanego już wcześniej sprzętu – uwieczniania pięknych, ulotnych i niepowtarzalnych chwil. Większa część książki to zatem nauka empatii, wyczucia i komunikacji niewerbalnej.
Trochę niefortunnie zaopatrzono książkę wiele obiecującym podtytułem Zaawansowane techniki dla fotografów cyfrowych. Odbiorcy bowiem jeszcze przed lekturą książki spodziewać się mogą, że zaprezentowane zostaną im i wyjaśnione skomplikowane zagadnienia związane z wykonywaniem zdjęć w trudnych warunkach oświetleniowych czy też z postprodukcją cyfrowych negatywów. Nic bardziej mylnego. Oprócz kilku słów o kadrowaniu czy wymowie czarno-białych zdjęć czytelnik nie znajdzie w publikacji nawet zdania o zaawansowanych technikach stosowanych w fotografii cyfrowej.
Niemniej jednak ogromnym walorem książki są zamieszczone w niej zdjęcia z różnych etapów uroczystości ślubnej: od przygotowań panny młodej, przez przysięgę, jaką narzeczeni składają w kościele, huczną zabawę weselną, aż po plener ślubny, zazwyczaj realizowany kilka dni później. Fotografie są wykonane z ogromną starannością – są świetnie wykadrowane, pokazują ludzi w naturalny sposób, odzwierciedlają najskrajniejsze emocje i są technicznie bezbłędne. Profesjonalna fotografia ślubna może zatem stać się świetnym źródłem pomysłów i inspiracji.
Książka Tracy Dorr przywodzi na myśl zbiór porad, jakie fotograf przekazuje swojemu koledze po fachu po godzinach pracy. Obaj są profesjonalistami w swojej branży, nie muszą zatem dyskutować o przysłonach, obiektywach i czułościach matrycy. Dzielą się raczej swoimi spostrzeżeniami, doświadczeniami, jakie nabywają podczas kolejnych godzin pracy z nowymi ludźmi. Opowiadają sobie, jak złapać uśmiech ponurego wujka, które momenty warto uwieczniać, a które wypadają na zdjęciach nieciekawie.
Książka Profesjonalna fotografia ślubna kierowana jest do zawodowych fotografów, którzy chcieliby jeszcze bardziej udoskonalić swój warsztat. Krótka lekcja empatii i zwrócenie uwagi na pozornie błahe szczegóły mogą okazać się kolejnym ważnym krokiem w karierze ambitnego fotografa ślubnego.
granice.pl Magdalena Galiczek-Krempa
Wataha w podróży. Himalaje na czterech łapach
Dom bogów
To mało popularna wśród polskich globtroterów północno - zachodnia część Indii. Garhwal, jak piszą autorzy, zwane w języku hindi devbhoomi - dom bogów, to indyjska ziemia święta, to miejsce czczone zarówno przez wyznawców hinduizmu, jak i Sikhów. Tu religijna metafizyka przenika się z metafizyką wysokich gór, pośród których wciąż żyją bogowie Sziwa i Wisznu oraz bogini Kali. Para młodych wędrowców, doświadczonych trekkingowców, postanowiła w ciągu 2,5 miesiąca przejść himalajskie pasmo Garhwalu. Było to marzenie, któremu oboje podporządkowali swoje plany. Postanowili przejść trasę pieszo bez wsparcia górskich agencji i tragarzy. Wyznaczyli sobie trasę zaczynającą się w Munsiari i kończącą się w Gangotri. „Do podnóży lodowca Gaumukh - piszą autorzy - uważanego za źródło Gangesu, prowadzi szeroka, piaszczysta droga, która po kilku kilometrach zwęża się do kamienistej nierównej ścieżki. Mierzący 19 kilometrów szlak ciągnie się wzdłuż rzeki Bhagriathi. Stąd rozciąga się widok na Shivling, przez pierwszych zdobywców z Europy nazywany indyjskim Matterhornem". Nie tylko wzniosłe emocje towarzyszą młodym Polakom. Dwa dni po opuszczeniu przez nich tego regionu nawiedziła go katastrofalna powódź, która uwięziła w górach ponad 100 tysięcy mieszkańców i pozbawiła życia ponad 5600 osób. Relację z tego wyczynowego przedsięwzięcia czyta się dobrze, autorka (współautor równie udanie fotografował) umiejętnie opisuje zaskakujące sytuacje, z którymi stykali się w podróży. A przygód takich było bez liku, począwszy od spotkań z żołnierzami strzegącymi indyjsko-chińskiego pogranicza, a skończywszy na wieśniakach, różnie reagujących na dużego owczarka, Wilczaka, który do Indii też przyleciał z Polski. Pies jest jednym z bohaterów tej relacji, przyczyną niejednego problemu i nieco pustym pretekstem do opowiedzenia światu o własnej empatii.
To mało popularna wśród polskich globtroterów północno - zachodnia część Indii. Garhwal, jak piszą autorzy, zwane w języku hindi devbhoomi - dom bogów, to indyjska ziemia święta, to miejsce czczone zarówno przez wyznawców hinduizmu, jak i Sikhów. Tu religijna metafizyka przenika się z metafizyką wysokich gór, pośród których wciąż żyją bogowie Sziwa i Wisznu oraz bogini Kali. Para młodych wędrowców, doświadczonych trekkingowców, postanowiła w ciągu 2,5 miesiąca przejść himalajskie pasmo Garhwalu. Było to marzenie, któremu oboje podporządkowali swoje plany. Postanowili przejść trasę pieszo bez wsparcia górskich agencji i tragarzy. Wyznaczyli sobie trasę zaczynającą się w Munsiari i kończącą się w Gangotri. „Do podnóży lodowca Gaumukh - piszą autorzy - uważanego za źródło Gangesu, prowadzi szeroka, piaszczysta droga, która po kilku kilometrach zwęża się do kamienistej nierównej ścieżki. Mierzący 19 kilometrów szlak ciągnie się wzdłuż rzeki Bhagriathi. Stąd rozciąga się widok na Shivling, przez pierwszych zdobywców z Europy nazywany indyjskim Matterhornem". Nie tylko wzniosłe emocje towarzyszą młodym Polakom. Dwa dni po opuszczeniu przez nich tego regionu nawiedziła go katastrofalna powódź, która uwięziła w górach ponad 100 tysięcy mieszkańców i pozbawiła życia ponad 5600 osób. Relację z tego wyczynowego przedsięwzięcia czyta się dobrze, autorka (współautor równie udanie fotografował) umiejętnie opisuje zaskakujące sytuacje, z którymi stykali się w podróży. A przygód takich było bez liku, począwszy od spotkań z żołnierzami strzegącymi indyjsko-chińskiego pogranicza, a skończywszy na wieśniakach, różnie reagujących na dużego owczarka, Wilczaka, który do Indii też przyleciał z Polski. Pies jest jednym z bohaterów tej relacji, przyczyną niejednego problemu i nieco pustym pretekstem do opowiedzenia światu o własnej empatii.
Tygodnik Angora Ł. Azik