Recenzje
Wataha w podróży. Himalaje na czterech łapach
Przemka, Agę i Diunę poznałem podczas II Gdańskiego Festiwalu Górskiego. Ich barwna, obfitująca w sporą liczbę zdjęć opowieść o trekingu po Himalajach Garhwalu, przypadła do gustu nie tylko mojej osobie, ale również publiczności Gdańskiego Festiwalu Górskiego. Jak się później okazało było to fantastyczne uzupełnienie książki, która po kilku miesiącach ukazała się wydawnictwem Bezdroża.
Wataha w podróży to barwna, ładnie wydana opowieść o podróży trójki bohaterów do Indii. Aga, Przemek i wilczak Diuna spędzają kilka miesięcy w Indiach, gdzie czas ten jest podzielony na dwie główne części, które wynikły dość przypadkowo. Pierwsza z nich, to okres spędzony w New Delhi, w którym to czasie bohaterowie poznają wielkomiejskie życie i zwyczaje tego odległego kraju. W tym miejscu autorzy przedstawiają dawną Perłę Korony Brytyjskiej w dwojaki sposób. Początkowy zachwyt krajem, barwnymi strojami, różnymi zapachami przypraw i całą innością tego obszaru powoli przeradza się w niechęć, czy odrazę do wielkomiejskiego życia New Delhi. Smog, hałas, uliczne korki, wysoka temperatura powietrza oraz zasady, czy zwyczaje dotyczące opieki nad psami sprawiły, że Przemek jak i Agnieszka mieli serdecznie dość tego miasta.
W krótkim czasie, gdy ich przygnębienie sięga zenitu, postanawiają rzucić pracę, która i tak była diametralnie różna od tego co im obiecywano i wyruszyć w podróż po dalszych zakątkach Indii. Niestety brak pieniędzy oraz wszelakie zakazy poruszania się z psem środkami publicznego transportu spowodowały, że wpadli na pomysł trekingu po Himalajach.
„Pojedźmy w Himalaje! - tym razem to ja wychodzę z inicjatywą (Agnieszka przyp. Red.) - Kupmy namiot i po prostu jedźmy na trzy miesiące w góry. Wszyscy troje będziemy tam szczęśliwi.”
W ten sposób autorzy książki płynnie przechodzą do jej drugiej części, czyli czasu spędzonego z dala od cywilizacji, gdzie dostęp do podstawowych produktów spożywczych był liczony w dniach marszu, a telefon komórkowy w większości czasu znajdował się poza zasięgiem sieci. Młoda para ludzi wraz ze swoim psem (właściwie suką) wędrują po Himalajach Garhwalu i przemierzają kolejne kilometry szlaków sporadycznie schodząc do wiosek, by uzupełnić zapasy jedzenia.
W tym czasie spotyka ich wiele ciekawych przygód, które są nie tylko interesujące i dostarczają wielu ciekawych opowieści, ale również są mrożącymi krew w żyłach historiami, które powodowały, że nieraz wędrowcom objawiał się smutny kres ich wędrówki. Jednakże szczęście sprzyjało trójce podróżników i nawet tak przykre wypadki jak złamanie barku, okazywały się w konsekwencji zbawiennymi zdarzeniami, które ratowały ich ze znacznie większych opresji.
Książka wydana przez wydawnictwo Bezdroża jest ciekawą pozycją dla wszystkich tych, którzy lubią poznawać inne kultury oraz pasjonują się trekingiem, zwłaszcza po Himalajach. Wprawdzie wędrowcy nie wchodzą na najwyższe szczyty tej części pasma gór, ale i tak wędrówka z psem na wysokość 4 tysięcy metrów robi spore wrażenie.
Książka jest ładnie wydana, z wieloma ciekawymi i nie ma co ukrywać, pięknymi zdjęciami. Nawet częste przeskoki pomiędzy różnymi wątkami nie powodują jakiegoś dyskomfortu dla czytelnika.
Jedno, co można zarzucić autorom tej pracy, to dość lakoniczne i mało rozbudowane części poświęcone miejscowej kulturze. Czas spędzony w poszczególnych wioskach, czy miasteczkach jest mimowolnie pomijany lub opowiadany w sposób zdecydowanie za krótki. Opis tak diametralnie różnej kultury, od tej znanej z New Delhi, powinien być bardziej rozbudowany. W ten sposób czytelnik mógłby zaznajomić się również z inną, nieprzesiąkniętą cywilizacją Zachodu społecznością. Niemniej szybkość akcji i nagłe zwroty spowodowane różnymi wydarzeniami powodują, że w pierwszym momencie nie zastanawiamy się nad zdecydowanie zbyt krótkimi wątkami opisującymi tą kulturę.
Wszystkich, którzy jeszcze nie sięgnęli po tą pozycję serdecznie zachęcamy do zaznajomienia się z książką oraz różnymi przygodami trójki bohaterów. Miejmy nadzieję, że zdecydowanej większości z Was książka się spodoba i zapragniecie śledzić dalsze losy Watahy w kolejnych ich wędrówkach. Pozostałym czytelnikom książka będzie wydawała się zdecydowanie za krótka i będą czuli spory niedosyt, że to już koniec sześciomiesięcznej wyprawy Przemka, Agi i Diuny do Indii.
Po przeczytaniu książki lub nawet przed, zachęcamy wszystkich do spotkania się z trójką pozytywnie nastawionych do świata wędrowców, gdyż spotkanie z nimi świetnie uzupełnia książkę, a przy tym można dowiedzieć się więcej na temat poszczególnych, interesujących nas tematów.
Wataha w podróży to barwna, ładnie wydana opowieść o podróży trójki bohaterów do Indii. Aga, Przemek i wilczak Diuna spędzają kilka miesięcy w Indiach, gdzie czas ten jest podzielony na dwie główne części, które wynikły dość przypadkowo. Pierwsza z nich, to okres spędzony w New Delhi, w którym to czasie bohaterowie poznają wielkomiejskie życie i zwyczaje tego odległego kraju. W tym miejscu autorzy przedstawiają dawną Perłę Korony Brytyjskiej w dwojaki sposób. Początkowy zachwyt krajem, barwnymi strojami, różnymi zapachami przypraw i całą innością tego obszaru powoli przeradza się w niechęć, czy odrazę do wielkomiejskiego życia New Delhi. Smog, hałas, uliczne korki, wysoka temperatura powietrza oraz zasady, czy zwyczaje dotyczące opieki nad psami sprawiły, że Przemek jak i Agnieszka mieli serdecznie dość tego miasta.
W krótkim czasie, gdy ich przygnębienie sięga zenitu, postanawiają rzucić pracę, która i tak była diametralnie różna od tego co im obiecywano i wyruszyć w podróż po dalszych zakątkach Indii. Niestety brak pieniędzy oraz wszelakie zakazy poruszania się z psem środkami publicznego transportu spowodowały, że wpadli na pomysł trekingu po Himalajach.
„Pojedźmy w Himalaje! - tym razem to ja wychodzę z inicjatywą (Agnieszka przyp. Red.) - Kupmy namiot i po prostu jedźmy na trzy miesiące w góry. Wszyscy troje będziemy tam szczęśliwi.”
W ten sposób autorzy książki płynnie przechodzą do jej drugiej części, czyli czasu spędzonego z dala od cywilizacji, gdzie dostęp do podstawowych produktów spożywczych był liczony w dniach marszu, a telefon komórkowy w większości czasu znajdował się poza zasięgiem sieci. Młoda para ludzi wraz ze swoim psem (właściwie suką) wędrują po Himalajach Garhwalu i przemierzają kolejne kilometry szlaków sporadycznie schodząc do wiosek, by uzupełnić zapasy jedzenia.
W tym czasie spotyka ich wiele ciekawych przygód, które są nie tylko interesujące i dostarczają wielu ciekawych opowieści, ale również są mrożącymi krew w żyłach historiami, które powodowały, że nieraz wędrowcom objawiał się smutny kres ich wędrówki. Jednakże szczęście sprzyjało trójce podróżników i nawet tak przykre wypadki jak złamanie barku, okazywały się w konsekwencji zbawiennymi zdarzeniami, które ratowały ich ze znacznie większych opresji.
Książka wydana przez wydawnictwo Bezdroża jest ciekawą pozycją dla wszystkich tych, którzy lubią poznawać inne kultury oraz pasjonują się trekingiem, zwłaszcza po Himalajach. Wprawdzie wędrowcy nie wchodzą na najwyższe szczyty tej części pasma gór, ale i tak wędrówka z psem na wysokość 4 tysięcy metrów robi spore wrażenie.
Książka jest ładnie wydana, z wieloma ciekawymi i nie ma co ukrywać, pięknymi zdjęciami. Nawet częste przeskoki pomiędzy różnymi wątkami nie powodują jakiegoś dyskomfortu dla czytelnika.
Jedno, co można zarzucić autorom tej pracy, to dość lakoniczne i mało rozbudowane części poświęcone miejscowej kulturze. Czas spędzony w poszczególnych wioskach, czy miasteczkach jest mimowolnie pomijany lub opowiadany w sposób zdecydowanie za krótki. Opis tak diametralnie różnej kultury, od tej znanej z New Delhi, powinien być bardziej rozbudowany. W ten sposób czytelnik mógłby zaznajomić się również z inną, nieprzesiąkniętą cywilizacją Zachodu społecznością. Niemniej szybkość akcji i nagłe zwroty spowodowane różnymi wydarzeniami powodują, że w pierwszym momencie nie zastanawiamy się nad zdecydowanie zbyt krótkimi wątkami opisującymi tą kulturę.
Wszystkich, którzy jeszcze nie sięgnęli po tą pozycję serdecznie zachęcamy do zaznajomienia się z książką oraz różnymi przygodami trójki bohaterów. Miejmy nadzieję, że zdecydowanej większości z Was książka się spodoba i zapragniecie śledzić dalsze losy Watahy w kolejnych ich wędrówkach. Pozostałym czytelnikom książka będzie wydawała się zdecydowanie za krótka i będą czuli spory niedosyt, że to już koniec sześciomiesięcznej wyprawy Przemka, Agi i Diuny do Indii.
Po przeczytaniu książki lub nawet przed, zachęcamy wszystkich do spotkania się z trójką pozytywnie nastawionych do świata wędrowców, gdyż spotkanie z nimi świetnie uzupełnia książkę, a przy tym można dowiedzieć się więcej na temat poszczególnych, interesujących nas tematów.
gorskapasja.pl
Na Północ. Szwecja znana i nieznana
Kraina bez łosi
Trudno sobie wyobrazić Skandynawię bez łosi, a Szwecję w szczególności. Tymczasem jest miejsce, gdzie łosi nie ma! To Gotlandia, największa bałtycka wyspa należąca do Szwecji. Visby, niegdyś hanzeatycki port i stolica wyspy, jest świetnie zachowanym reliktem średniowiecza. Według autora, przybywając na Gotlandię, przekracza się granice czasu. Autor, skandynawi-sta i ekspert w kwestii szwedzkiej codzienności, z pasją opowiada o zakamarkach tamtejszej umysłowości. W przypadku Gotlandii pokazuje symbiozę przeszłości i współczesności, opowiada o kamiennych ruinach dawnych świątyń, obronnych murach okalających miasto zachęca do odwiedzin wyspy w połowie sierpnia, gdy rusza tydzień średniowieczny, a uliczki zaludniają się postaciami w strojach sprzed reformacji.
Opowieść autora o zamorskim sąsiedzie nie składa się na rutynowy przewodnik. To silva rerum, w którym autor dzieli się setkami ciekawostek o szwedzkich dziejach i teraźniejszości. W krótkich notach usystematyzowanych w rozdziałach: Ludzie. Miejsca. Zdarzenia. Jedzenie i Kultura, przybliża nam szwedzką... egzotykę. Wraz z nim zaglądamy do dziwacznych muzeów (wieszaków i aparatów fotograficznych w Olofstróm), jeszcze dziwniejszych hoteli (dla zakwasu chlebowego czy lodowego), oglądamy prastary kamień runiczny z wyrytym... przekleństwem, zaglądamy na archipelag alandzki należący do Finlandii, ale z urzędowym językiem szwedzkim, pędzimy kolejką borówkową niedaleko Karlskrony, a potem pędzimy stado wielbłądów (na Olandii hodują baktriany). Przypomnimy sobie szwedzkie spotkania z rosyjskimi okrętami podwodnymi i przekonamy się, że warto wziąć udział w Biegu Wazy. Niezwykle ciekawe są informacje o specyficznej lokalnej kuchni, miejscowej winorośli czy tamtejszej... whisky. Masa wiadomości niewątpliwie pomoże wybrać cel, gdy będziemy szukać pretekstu, by popłynąć promem do innego świata.
Trudno sobie wyobrazić Skandynawię bez łosi, a Szwecję w szczególności. Tymczasem jest miejsce, gdzie łosi nie ma! To Gotlandia, największa bałtycka wyspa należąca do Szwecji. Visby, niegdyś hanzeatycki port i stolica wyspy, jest świetnie zachowanym reliktem średniowiecza. Według autora, przybywając na Gotlandię, przekracza się granice czasu. Autor, skandynawi-sta i ekspert w kwestii szwedzkiej codzienności, z pasją opowiada o zakamarkach tamtejszej umysłowości. W przypadku Gotlandii pokazuje symbiozę przeszłości i współczesności, opowiada o kamiennych ruinach dawnych świątyń, obronnych murach okalających miasto zachęca do odwiedzin wyspy w połowie sierpnia, gdy rusza tydzień średniowieczny, a uliczki zaludniają się postaciami w strojach sprzed reformacji.
Opowieść autora o zamorskim sąsiedzie nie składa się na rutynowy przewodnik. To silva rerum, w którym autor dzieli się setkami ciekawostek o szwedzkich dziejach i teraźniejszości. W krótkich notach usystematyzowanych w rozdziałach: Ludzie. Miejsca. Zdarzenia. Jedzenie i Kultura, przybliża nam szwedzką... egzotykę. Wraz z nim zaglądamy do dziwacznych muzeów (wieszaków i aparatów fotograficznych w Olofstróm), jeszcze dziwniejszych hoteli (dla zakwasu chlebowego czy lodowego), oglądamy prastary kamień runiczny z wyrytym... przekleństwem, zaglądamy na archipelag alandzki należący do Finlandii, ale z urzędowym językiem szwedzkim, pędzimy kolejką borówkową niedaleko Karlskrony, a potem pędzimy stado wielbłądów (na Olandii hodują baktriany). Przypomnimy sobie szwedzkie spotkania z rosyjskimi okrętami podwodnymi i przekonamy się, że warto wziąć udział w Biegu Wazy. Niezwykle ciekawe są informacje o specyficznej lokalnej kuchni, miejscowej winorośli czy tamtejszej... whisky. Masa wiadomości niewątpliwie pomoże wybrać cel, gdy będziemy szukać pretekstu, by popłynąć promem do innego świata.
Tygodnik Angora Ł. AZIK; 36/2015
Autentyczność przyciąga. Jak budować swoją markę na prawdziwym i porywającym przekazie?
„Autentyczność przyciąga. Wiem to na pewno” – mówi Anna Piwowarska, autorka książki na temat budowania marki na prawdziwym i porywającym przekazie (s. 9). I zdecydowanie wie, co mówi. A ja jej uwierzyłam, od pierwszej strony. Bo przemówiła do mnie, i to nie tylko słowami, ale przede wszystkim – sobą, swoją osobowością i swoją historią… oraz imponującym doświadczeniem zawodowym.
„Autentyczność przyciąga. Jak budować swoją markę na prawdziwym i porywającym przekazie” Piwowarskiej to książeczka niewiele większa od zwykłego zeszytu. Chciałoby się rzecz – niepozorna. Ale tylko pozornie. Wystarczyło zaledwie kilka minut na przekartkowanie zawartości i przeczytanie pierwszych stron, bym zyskała pewność, że w rękach trzymam pozycję nietuzinkową. I że czeka mnie fascynująca podróżą – nie tylko do krainy słów, ale chyba przede wszystkim – w głąb siebie. Bo żeby mówić czy pisać o sobie w sposób autentyczny, trzeba najpierw odkryć, kim się naprawdę jest. A to już jest podróż nie lingwistyczna, a iście psychologiczna. To o wiele więcej niż spodziewałam się wynieść z pozycji poświęconej copywritingowi!
W dobie reklamy, marketingu i PR nastawionych na maksymalizację zysku, Piwowarska proponuje rewolucyjne podejście do biznesu.
Sama mówi o tym tak:
„Napisałam tę książkę po to, by propagować ideę budowania marki osobistej i firmowej na autentycznych podstawach – w zgodzie ze sobą i swoimi wartościami. W zgodzie z tym, kim jesteś – co jest w tobie prawdziwe, żywe i wartościowe. Budowanie na autentycznych podstawach sprawia, że twoja marka staje się unikalna i niemożliwa do podrobienia. Dzięki temu możesz docierać do właściwych osób – twoich idealnych klientów” (s. 9).
Dla mnie, nieco staroświeckiej idealistki – taki przekaz niesie z sobą też drugie znaczenie: już nie musisz wybierać pomiędzy byciem prawdziwym sobą a sukcesem (także finansowym). Wręcz przeciwnie: prawdziwy sukces możesz odnieść tylko wtedy, kiedy pozostajesz spójny z tym, kim jesteś. Uff… A więc koniec konfliktu wartości. To do mnie przemawia, tego mi potrzeba. Już wiem, że (z autorką) „nadajemy na tych samych falach”.
Już wstępne przewertowanie recenzowanej pozycji pozwala dostrzec, że zbudowana została w sposób przemyślany – niezwykle jasny,
przejrzysty, czytelny i logiczny – zarówno pod względem układu treści, jak i merytorycznym, a także graficznym. Dzięki temu jej lektura (o czym przekonuję się już w trakcie czytania) to prawdziwa przyjemność. Dla umysłu i oczu.
Czego więc możesz się dowiedzieć i nauczyć z tej książki? Dowiesz się, czym jest autentyczność (w marketingu, reklamie, biznesie i PR) oraz dlaczego warto iść tą drogą. Nauczysz się, jak zidentyfikować swoją grupę docelową i jak wczuwać się w prawdziwe potrzeby Twoich klientów oraz – jak do nich przemawiać, aby zostać zauważonym i usłyszanym. Zyskasz narzędzia, pozwalające tworzyć prawdziwy i autentyczny przekaz – o Tobie samym, Twoich produktach i usługach, czy organizacji, w imieniu której się wypowiadasz. Poznasz też sposoby na promocję swoich treści, a nawet dowiesz się, gdzie szukać inspiracji do tworzenia, gdy w głowie czujesz pustkę. A to wszystko – w zgodzie z samym sobą. Co więcej, przekonasz się, że wcale nie musisz umieć pisać, aby to robić. Brzmi niewiarygodnie? Nie, jeśli mowa o pisaniu autentycznym!
„Autentyczność przyciąga…” to pozycja niezwykle inspirująca i praktyczna. Jednak ten, kto spodziewa się poradnika w stylu „100 tricków, dzięki którym Twoje teksty będą bardziej perswazyjne” – ten się zawiedzie. Autentyczne pisanie potraktowane zostało tu bardzo kompleksowo. Oznacza to, że autorka nie ograniczyła się wyłącznie do technik copywritingowych, wręcz przeciwnie – raczej zachęca do samodzielnego myślenia, czucia i eksperymentowania aniżeli podaje gotową receptę na porywający tekst. Okazji ku temu nie brakuje, ponieważ „Autentyczność…” przepełniona jest praktycznymi ćwiczeniami – i to zarówno na pracę z tekstem, jak i na coachingową pracę z samym sobą. Szczególnie wartościowe dla mnie okazały się liczne i zróżnicowane studia przypadków – przykłady autentycznych tekstów wraz z ich analizą, czyli wskazaniem mocnych i słabszych stron, a także propozycjami ulepszeń.
Mimo iż „Autentycznością…” Piwowarskiej jestem absolutnie zachwycona (i trudno mi znaleźć chociażby jedną słabszą stronę), mam jedną uwagę: ani tytuł, ani podtytuł nie sugerują, że pozycja poświęcona została (wyłącznie) autentycznemu pisaniu. I chociaż bez wątpienia skorzysta z niej każdy zainteresowany budowaniem osobistej marki – nie jest to kompleksowa pozycja na ten temat. Na osobistą, autentyczną markę, oprócz werbalnego przekazu, składa się także chociażby wizerunek zewnętrzny (niewerbalna mowa ciała, styl ubioru itd.), w recenzowanym poradniku zupełnie nieuwzględniony. Ale absolutnie nie jest to zarzut, tylko raczej uwaga na temat doprecyzowania informacji o zawartości.
Bo „Autentyczność przyciąga” to poradnik po prostu DOSKONALE przemyślany, skonstruowany i napisany. I co więcej – napisany przez Polkę. Według mnie jest nie bez znaczenia, gdy mowa o tematyce osadzonej językowo, społecznie i kulturowo. „Autentyczność…” realizuje wszystkie najważniejsze według mnie cele, jakie stawiam przed tego typu pozycjami: przekazuje wiedzę w sposób praktyczny i skondensowany, pobudza do myślenia i eksperymentowania, uczy na przykładach oraz inspiruje… A to wszystko w sposób, który nie pozwala na znudzenie czy chociażby „odpływanie” uwagi. Do tego wszystko to autentycznie i nienachlanie, dzięki czemu już w trakcie lektury umysł podświadomy „nasiąka” dobrymi wzorcami. Jeśli można w ten sposób uczyć się od najlepszych, to czegóż chcieć więcej? Ja daję tej książce autentyczne 10/10 gwiazdek!
„Autentyczność…” wydawnictwa Helion polecam bez wahania wszystkim, dla których ważne jest zagadnienie marki osobistej i biznesowej. Tym, którzy intuicyjnie czują, że kierunek „Autentyczność” (oparcie na wartościach: prawda, spójność wewnętrzna, wierność sobie) to dzisiaj jedyna słuszna droga. Polecam przede wszystkim piszącym o sobie: na blogach, stronach i na portalach społecznościowych (prywatnych i służbowych). Dla copywriterów – pozycja absolutnie obowiązkowa.
Po tej lekturze już nigdy nie będziesz mieć problemu z napisaniem tzw. Bio („O mnie”). Ani z lękiem przed konkurencją – bo kto jest naprawdę sobą, ten nie ma absolutnie żadnej konkurencji.
„Autentyczność przyciąga. Jak budować swoją markę na prawdziwym i porywającym przekazie” Piwowarskiej to książeczka niewiele większa od zwykłego zeszytu. Chciałoby się rzecz – niepozorna. Ale tylko pozornie. Wystarczyło zaledwie kilka minut na przekartkowanie zawartości i przeczytanie pierwszych stron, bym zyskała pewność, że w rękach trzymam pozycję nietuzinkową. I że czeka mnie fascynująca podróżą – nie tylko do krainy słów, ale chyba przede wszystkim – w głąb siebie. Bo żeby mówić czy pisać o sobie w sposób autentyczny, trzeba najpierw odkryć, kim się naprawdę jest. A to już jest podróż nie lingwistyczna, a iście psychologiczna. To o wiele więcej niż spodziewałam się wynieść z pozycji poświęconej copywritingowi!
W dobie reklamy, marketingu i PR nastawionych na maksymalizację zysku, Piwowarska proponuje rewolucyjne podejście do biznesu.
Sama mówi o tym tak:
„Napisałam tę książkę po to, by propagować ideę budowania marki osobistej i firmowej na autentycznych podstawach – w zgodzie ze sobą i swoimi wartościami. W zgodzie z tym, kim jesteś – co jest w tobie prawdziwe, żywe i wartościowe. Budowanie na autentycznych podstawach sprawia, że twoja marka staje się unikalna i niemożliwa do podrobienia. Dzięki temu możesz docierać do właściwych osób – twoich idealnych klientów” (s. 9).
Dla mnie, nieco staroświeckiej idealistki – taki przekaz niesie z sobą też drugie znaczenie: już nie musisz wybierać pomiędzy byciem prawdziwym sobą a sukcesem (także finansowym). Wręcz przeciwnie: prawdziwy sukces możesz odnieść tylko wtedy, kiedy pozostajesz spójny z tym, kim jesteś. Uff… A więc koniec konfliktu wartości. To do mnie przemawia, tego mi potrzeba. Już wiem, że (z autorką) „nadajemy na tych samych falach”.
Już wstępne przewertowanie recenzowanej pozycji pozwala dostrzec, że zbudowana została w sposób przemyślany – niezwykle jasny,
przejrzysty, czytelny i logiczny – zarówno pod względem układu treści, jak i merytorycznym, a także graficznym. Dzięki temu jej lektura (o czym przekonuję się już w trakcie czytania) to prawdziwa przyjemność. Dla umysłu i oczu.
Czego więc możesz się dowiedzieć i nauczyć z tej książki? Dowiesz się, czym jest autentyczność (w marketingu, reklamie, biznesie i PR) oraz dlaczego warto iść tą drogą. Nauczysz się, jak zidentyfikować swoją grupę docelową i jak wczuwać się w prawdziwe potrzeby Twoich klientów oraz – jak do nich przemawiać, aby zostać zauważonym i usłyszanym. Zyskasz narzędzia, pozwalające tworzyć prawdziwy i autentyczny przekaz – o Tobie samym, Twoich produktach i usługach, czy organizacji, w imieniu której się wypowiadasz. Poznasz też sposoby na promocję swoich treści, a nawet dowiesz się, gdzie szukać inspiracji do tworzenia, gdy w głowie czujesz pustkę. A to wszystko – w zgodzie z samym sobą. Co więcej, przekonasz się, że wcale nie musisz umieć pisać, aby to robić. Brzmi niewiarygodnie? Nie, jeśli mowa o pisaniu autentycznym!
„Autentyczność przyciąga…” to pozycja niezwykle inspirująca i praktyczna. Jednak ten, kto spodziewa się poradnika w stylu „100 tricków, dzięki którym Twoje teksty będą bardziej perswazyjne” – ten się zawiedzie. Autentyczne pisanie potraktowane zostało tu bardzo kompleksowo. Oznacza to, że autorka nie ograniczyła się wyłącznie do technik copywritingowych, wręcz przeciwnie – raczej zachęca do samodzielnego myślenia, czucia i eksperymentowania aniżeli podaje gotową receptę na porywający tekst. Okazji ku temu nie brakuje, ponieważ „Autentyczność…” przepełniona jest praktycznymi ćwiczeniami – i to zarówno na pracę z tekstem, jak i na coachingową pracę z samym sobą. Szczególnie wartościowe dla mnie okazały się liczne i zróżnicowane studia przypadków – przykłady autentycznych tekstów wraz z ich analizą, czyli wskazaniem mocnych i słabszych stron, a także propozycjami ulepszeń.
Mimo iż „Autentycznością…” Piwowarskiej jestem absolutnie zachwycona (i trudno mi znaleźć chociażby jedną słabszą stronę), mam jedną uwagę: ani tytuł, ani podtytuł nie sugerują, że pozycja poświęcona została (wyłącznie) autentycznemu pisaniu. I chociaż bez wątpienia skorzysta z niej każdy zainteresowany budowaniem osobistej marki – nie jest to kompleksowa pozycja na ten temat. Na osobistą, autentyczną markę, oprócz werbalnego przekazu, składa się także chociażby wizerunek zewnętrzny (niewerbalna mowa ciała, styl ubioru itd.), w recenzowanym poradniku zupełnie nieuwzględniony. Ale absolutnie nie jest to zarzut, tylko raczej uwaga na temat doprecyzowania informacji o zawartości.
Bo „Autentyczność przyciąga” to poradnik po prostu DOSKONALE przemyślany, skonstruowany i napisany. I co więcej – napisany przez Polkę. Według mnie jest nie bez znaczenia, gdy mowa o tematyce osadzonej językowo, społecznie i kulturowo. „Autentyczność…” realizuje wszystkie najważniejsze według mnie cele, jakie stawiam przed tego typu pozycjami: przekazuje wiedzę w sposób praktyczny i skondensowany, pobudza do myślenia i eksperymentowania, uczy na przykładach oraz inspiruje… A to wszystko w sposób, który nie pozwala na znudzenie czy chociażby „odpływanie” uwagi. Do tego wszystko to autentycznie i nienachlanie, dzięki czemu już w trakcie lektury umysł podświadomy „nasiąka” dobrymi wzorcami. Jeśli można w ten sposób uczyć się od najlepszych, to czegóż chcieć więcej? Ja daję tej książce autentyczne 10/10 gwiazdek!
„Autentyczność…” wydawnictwa Helion polecam bez wahania wszystkim, dla których ważne jest zagadnienie marki osobistej i biznesowej. Tym, którzy intuicyjnie czują, że kierunek „Autentyczność” (oparcie na wartościach: prawda, spójność wewnętrzna, wierność sobie) to dzisiaj jedyna słuszna droga. Polecam przede wszystkim piszącym o sobie: na blogach, stronach i na portalach społecznościowych (prywatnych i służbowych). Dla copywriterów – pozycja absolutnie obowiązkowa.
Po tej lekturze już nigdy nie będziesz mieć problemu z napisaniem tzw. Bio („O mnie”). Ani z lękiem przed konkurencją – bo kto jest naprawdę sobą, ten nie ma absolutnie żadnej konkurencji.
moznaprzeczytac.pl Anna Piwowarska
Sztuka roztropności. Podręczna wyrocznia
O znaczeniu tego słowa już dawno zapomnieliśmy. Baltasar Gracian roztropność traktuje jak złoty środek na wszystko. Słusznie?
Książka to w zasadzie interpretacja podręcznej wyroczni Baltasara Graciana. Jeremy Robbins podjął się przełożenia złotych myśli na czasy współczesne. Nic dziwnego. Pewne rady i życiowe wskazówki są dla dzisiejszego społeczeństwa niezrozumiałe. Przy pierwszym przejrzeniu książki ucieszyłam się prostotą, ponumerowanymi myślami i ich krótkim opisem. Coś, co lubię. Prosto, przydatnie i przejrzyście. Drugie podejście było już nieco bardziej skomplikowane. Pierwszych 50 stron to typowe opracowanie, przypominające licealne lektury. Chronologia, skróty, informacje, znaczenie tytułu. Uważam, że książka dużo bardziej spodoba się miłośnikom historii hiszpańskiej, niż przeciętnym zjadaczom chleba. Dlaczego? Bo jeżeli nie jesteśmy w nią zagłębieni to znika pewna otoczka, która charakteryzuje książkę. We wstępnych informacjach przeczytałam, że w oryginale, Baltasar Gracian piszę tylko i wyłącznie dla mężczyzn. Jeremy Robin podjął się trudnego zadania, ponieważ starał się nie dyskryminować żadnej z płci. Z czegoś, co dedykuje się mężczyznom, zrobił coś dla wszystkich. Początkowo spodziewałam się książki, która obfituje w mądrości na życie i na każdy dzień. Mam wrażenie, że dobrze czytałoby się ją biznesmenom i osobom, które są w kwiecie swojej kariery. Nie ma tam rad jak cieszyć się życiem i jak używać roztropności, na co dzień. Pojawia się za to dużo interpretacji, których nie spodziewalibyśmy się w dzisiejszych czasach. Autor nie owija w bawełnę i nie używa pięknych słów. Dziś wielu co achów mogłoby nałożyć poprawkę na zawartość podręcznej wyroczni. Książka może pomóc utrzymać lub nawiązać kontakty z wartościowymi ludźmi. Roztropność zawsze kojarzyła mi się z rozsądkiem, aczkolwiek teraz wiem, że większą rolę gra tu rozwaga. Trzeba robić wszystko tak, aby tego nie żałować. Przemyśleć kilka razy, wziąć pod uwagę konsekwencje i odłożyć emocje na bok. Takie chłodne patrzenie na życie nie jest dziś pożądane. Uczymy się jak być szczęśliwymi i jak przeżywać każdy dzień z radością. Sztuka roztropności to bardziej chłód, opanowanie i profesjonalne podejście. Na pewno na wielu płaszczyznach życia, takie podejście się przydaje. Stąd uważam, że grupą docelową takiej książki powinni być mężczyźni u szczytu swojej kariery. Biorąc pod uwagę ilość rozwojowych książek, które przeczytałam – ta jest inna. Odmienna i nieco kontrowersyjna. Nie zrobiła na mnie jednak takiego wrażenia, abym chciała do niej powrócić. Pisana dosyć ciężkim językiem, który czasem niełatwo zrozumieć. Dla zainteresowanych historią i literaturą hiszpańską będzie to ciekawa lektura. Ja jednak pozostanę przy dzisiejszych mądrościach, a roztropność potraktuję z rezerwą.
Życia nie przewidzi się mimo największego rozsądku, rozwagi i roztropności. Nie uniknie się pewnych doznań, ani bolesnych konsekwencji. Czy plan na życie może istnieć? A może już istnieje. Baltasar Gracian do tego planu dołożyłby coś od siebie. Dzięki temu moglibyśmy stać się dobrymi przedsiębiorcami czy szanowanymi kierownikami. Nasza kariera na pewno nabrałaby tempa. Przeczytana, zrecenzowana i odłożona. A najpiękniejszymi mądrościami są te, do których człowiek lubi wracać.
Książka to w zasadzie interpretacja podręcznej wyroczni Baltasara Graciana. Jeremy Robbins podjął się przełożenia złotych myśli na czasy współczesne. Nic dziwnego. Pewne rady i życiowe wskazówki są dla dzisiejszego społeczeństwa niezrozumiałe. Przy pierwszym przejrzeniu książki ucieszyłam się prostotą, ponumerowanymi myślami i ich krótkim opisem. Coś, co lubię. Prosto, przydatnie i przejrzyście. Drugie podejście było już nieco bardziej skomplikowane. Pierwszych 50 stron to typowe opracowanie, przypominające licealne lektury. Chronologia, skróty, informacje, znaczenie tytułu. Uważam, że książka dużo bardziej spodoba się miłośnikom historii hiszpańskiej, niż przeciętnym zjadaczom chleba. Dlaczego? Bo jeżeli nie jesteśmy w nią zagłębieni to znika pewna otoczka, która charakteryzuje książkę. We wstępnych informacjach przeczytałam, że w oryginale, Baltasar Gracian piszę tylko i wyłącznie dla mężczyzn. Jeremy Robin podjął się trudnego zadania, ponieważ starał się nie dyskryminować żadnej z płci. Z czegoś, co dedykuje się mężczyznom, zrobił coś dla wszystkich. Początkowo spodziewałam się książki, która obfituje w mądrości na życie i na każdy dzień. Mam wrażenie, że dobrze czytałoby się ją biznesmenom i osobom, które są w kwiecie swojej kariery. Nie ma tam rad jak cieszyć się życiem i jak używać roztropności, na co dzień. Pojawia się za to dużo interpretacji, których nie spodziewalibyśmy się w dzisiejszych czasach. Autor nie owija w bawełnę i nie używa pięknych słów. Dziś wielu co achów mogłoby nałożyć poprawkę na zawartość podręcznej wyroczni. Książka może pomóc utrzymać lub nawiązać kontakty z wartościowymi ludźmi. Roztropność zawsze kojarzyła mi się z rozsądkiem, aczkolwiek teraz wiem, że większą rolę gra tu rozwaga. Trzeba robić wszystko tak, aby tego nie żałować. Przemyśleć kilka razy, wziąć pod uwagę konsekwencje i odłożyć emocje na bok. Takie chłodne patrzenie na życie nie jest dziś pożądane. Uczymy się jak być szczęśliwymi i jak przeżywać każdy dzień z radością. Sztuka roztropności to bardziej chłód, opanowanie i profesjonalne podejście. Na pewno na wielu płaszczyznach życia, takie podejście się przydaje. Stąd uważam, że grupą docelową takiej książki powinni być mężczyźni u szczytu swojej kariery. Biorąc pod uwagę ilość rozwojowych książek, które przeczytałam – ta jest inna. Odmienna i nieco kontrowersyjna. Nie zrobiła na mnie jednak takiego wrażenia, abym chciała do niej powrócić. Pisana dosyć ciężkim językiem, który czasem niełatwo zrozumieć. Dla zainteresowanych historią i literaturą hiszpańską będzie to ciekawa lektura. Ja jednak pozostanę przy dzisiejszych mądrościach, a roztropność potraktuję z rezerwą.
Życia nie przewidzi się mimo największego rozsądku, rozwagi i roztropności. Nie uniknie się pewnych doznań, ani bolesnych konsekwencji. Czy plan na życie może istnieć? A może już istnieje. Baltasar Gracian do tego planu dołożyłby coś od siebie. Dzięki temu moglibyśmy stać się dobrymi przedsiębiorcami czy szanowanymi kierownikami. Nasza kariera na pewno nabrałaby tempa. Przeczytana, zrecenzowana i odłożona. A najpiękniejszymi mądrościami są te, do których człowiek lubi wracać.
dlaLejdis.pl Paula Purgał
WordPress. 50 genialnych wtyczek. Kurs video
Grupa Helion niedawno uruchomiła serwis http://videopoint.pl/, gdzie możemy znaleźć wiele ciekawych kursów video z różnych dziedzin IT. Z racji tego, że ich przygotowaniem zajmują się specjaliści, a wszystko firmuje największy wydawca książek informatycznych w Polsce, możemy się spodziewać nie tylko w pełni profesjonalnych filmów, ale także wysokiego poziomu przekazywanej wiedzy. Na początek zaciekawił mnie kurs dotyczący pluginów do WordPress’a „WordPress. 50 genialnych wtyczek. Kurs video”, którego autorem jest Leszek Pomianowski.
„WordPress. 50 genialnych wtyczek. Kurs video” składa się z 50 krótkich (kilkuminutowych) części – po jednym filmie dla każdej z prezentowanych wtyczek. Na początek każdego z nich, lektor w kilku słowach opisuje przeznaczenie pluginu, po czym pokazuje, w jaki sposób można zainstalować i uruchomić wtyczkę. Schemat ten dotyczy każdego video, a że instalacja za każdym razem przebiega praktycznie tak samo, po którymś kolejnym filmie automatycznie przewijamy ten fragment. Po procesie instalacji oglądamy w jaki sposób należy aktywować omawianą wtyczkę i jak ją skonfigurować. Trzeba przyznać, że autor bardzo szczegółowo podszedł do tematu, za co należą mu się duże brawa. Mamy omówione większość opcji konfiguracyjnych dla każdego pluginu, a także widzimy przykładowe ustawienia i na sam koniec efekty działania tak ustawionej wtyczki. Nawet początkujący użytkownik WordPress’a (a do takich właściwie kierowany jest kurs) nie powinien mieć żadnych problemów z powtórzeniem operacji, gdyż cały czas jest prowadzony „za rękę”. Od strony technicznej wszystko jest ok, lektor jest wyraźny, video czytelne. Drobnym utrudnieniem jest fakt, że poszczególne filmy posiadają minimalne różnice w poziomie głośności, ale to tylko czepianie się na siłę, bo te różnice są naprawdę niewielkie.
Zakres omawianych wtyczek jest dość szeroki. Pełna lista dostępna jest tutaj, w dużym skrócie w kursie otrzymujemy tutoriale do wtyczek społecznościowych, anty-spamowych, zwiększających funkcjonalność WP i wiele, wiele innych. Wszystkie prezentowane pluginy charakteryzują się dużą popularnością, a część z nich po prostu trzeba znać i mieć. Osoby korzystające z WordPress’a dłuższy czas, mogą mieć jednak problem ze znalezieniem w kursie wtyczki, której nie znają. Mam nadzieję na kolejną część kursu, w którym zaprezentowane zostaną bardziej niszowe, ale równie funkcjonalne wtyczki.
Podsumowując, jeśli zaczynasz swoją przygodę z WordPress’em, to „WordPress. 50 genialnych wtyczek. Kurs video” jest dla Ciebie idealny. Dzięki niemu poznasz świetne i mega funkcjonalne wtyczki, dzięki którym znacząco zwiększysz możliwości swojej strony internetowej. Jeśli znasz i korzystasz z najbardziej popularnego CMS’a dłuższy czas, to prawdopodobnie w czasie oglądania kursu będziesz się nudził.
„WordPress. 50 genialnych wtyczek. Kurs video” składa się z 50 krótkich (kilkuminutowych) części – po jednym filmie dla każdej z prezentowanych wtyczek. Na początek każdego z nich, lektor w kilku słowach opisuje przeznaczenie pluginu, po czym pokazuje, w jaki sposób można zainstalować i uruchomić wtyczkę. Schemat ten dotyczy każdego video, a że instalacja za każdym razem przebiega praktycznie tak samo, po którymś kolejnym filmie automatycznie przewijamy ten fragment. Po procesie instalacji oglądamy w jaki sposób należy aktywować omawianą wtyczkę i jak ją skonfigurować. Trzeba przyznać, że autor bardzo szczegółowo podszedł do tematu, za co należą mu się duże brawa. Mamy omówione większość opcji konfiguracyjnych dla każdego pluginu, a także widzimy przykładowe ustawienia i na sam koniec efekty działania tak ustawionej wtyczki. Nawet początkujący użytkownik WordPress’a (a do takich właściwie kierowany jest kurs) nie powinien mieć żadnych problemów z powtórzeniem operacji, gdyż cały czas jest prowadzony „za rękę”. Od strony technicznej wszystko jest ok, lektor jest wyraźny, video czytelne. Drobnym utrudnieniem jest fakt, że poszczególne filmy posiadają minimalne różnice w poziomie głośności, ale to tylko czepianie się na siłę, bo te różnice są naprawdę niewielkie.
Zakres omawianych wtyczek jest dość szeroki. Pełna lista dostępna jest tutaj, w dużym skrócie w kursie otrzymujemy tutoriale do wtyczek społecznościowych, anty-spamowych, zwiększających funkcjonalność WP i wiele, wiele innych. Wszystkie prezentowane pluginy charakteryzują się dużą popularnością, a część z nich po prostu trzeba znać i mieć. Osoby korzystające z WordPress’a dłuższy czas, mogą mieć jednak problem ze znalezieniem w kursie wtyczki, której nie znają. Mam nadzieję na kolejną część kursu, w którym zaprezentowane zostaną bardziej niszowe, ale równie funkcjonalne wtyczki.
Podsumowując, jeśli zaczynasz swoją przygodę z WordPress’em, to „WordPress. 50 genialnych wtyczek. Kurs video” jest dla Ciebie idealny. Dzięki niemu poznasz świetne i mega funkcjonalne wtyczki, dzięki którym znacząco zwiększysz możliwości swojej strony internetowej. Jeśli znasz i korzystasz z najbardziej popularnego CMS’a dłuższy czas, to prawdopodobnie w czasie oglądania kursu będziesz się nudził.
itbooks.pl Karol Kubuś