Recenzje
Budapeszt. Udany Weekend
Od stu lat w księgarniach pojawiają się wąskie, najpierw czerwone, a od 1939 roku zielone przewodniki turystyczne sygnowane charakterystycznym ludzikiem, symbolem oponiarskiej firmy Michelin. Miał intuicję Andre Michelin -gdy tylko na francuskich drogach pojawiły się automobile, zakładał sieć biur informacyjnych, które podpowiadały zainteresowanym optymalne trasy, radziły, gdzie po drodze zamieszkać, wreszcie, co zobaczyć i gdzie dobrze zjeść. W 1926 roku Michelin przedstawił publiczności pierwszy przewodnik regionalny, w którym w syntetycznym ujęciu przedstawiono wszystko, co turyście niezbędne. I to działa do dziś od 2006 roku w pełnym wymiarze na rynku polskim.
Budapeszt, stolica kraju bratanków, nie jest dla polskiego turysty jakąś wyszukaną propozycją. Miasto jest dość dobrze przez nas znane, masowo odwiedzane i lubiane. Jedną z jego atrakcji jest dunajska Wyspa Małgorzaty, gdzie mieści się wiele term i kąpielisk (Palatinus - 11 basenów, w tym jeden ze sztucznymi falami), ale także pozostałe budapeszteńskie łaźnie to szczególne miejsca. Jak bardzo są popularne, świadczą weekendy, kiedy jest w nich tłoczno, gdyż Węgrzy łaźnie traktują jako cel rodzinnego wyjścia - jak do kościoła czy galerii handlowej. Można czas spędzić w łaźni Gellerta, jednej z najwspanialszych łaźni z secesyjnym wystrojem, można czas spędzić w łaźni tureckiej Ru-das czy Kiraly. Z kolei w sercu Parku Miejskiego czy w basenach termalnych Dagaly albo Dandar zażyć możemy kąpieli na powietrzu - temperatura wody sięga 38 stopni C.
Przewodnik Michelina nie tylko wskaże adres basenów i łaźni, dokąd i jak pojechać, ale także doradzi, co z sobą zabrać i gdzie na co można liczyć. A można wybrać pływanie, brodziki na wolnym powietrzu, kąpiele w parze, liczne sauny albo tylko masaż. Dowiemy się, gdzie można pograć w piłkę i gdzie możemy posilić się po wysiłku. Przewodnik poinformuje także o cenach i zniżkach.
Budapeszt, stolica kraju bratanków, nie jest dla polskiego turysty jakąś wyszukaną propozycją. Miasto jest dość dobrze przez nas znane, masowo odwiedzane i lubiane. Jedną z jego atrakcji jest dunajska Wyspa Małgorzaty, gdzie mieści się wiele term i kąpielisk (Palatinus - 11 basenów, w tym jeden ze sztucznymi falami), ale także pozostałe budapeszteńskie łaźnie to szczególne miejsca. Jak bardzo są popularne, świadczą weekendy, kiedy jest w nich tłoczno, gdyż Węgrzy łaźnie traktują jako cel rodzinnego wyjścia - jak do kościoła czy galerii handlowej. Można czas spędzić w łaźni Gellerta, jednej z najwspanialszych łaźni z secesyjnym wystrojem, można czas spędzić w łaźni tureckiej Ru-das czy Kiraly. Z kolei w sercu Parku Miejskiego czy w basenach termalnych Dagaly albo Dandar zażyć możemy kąpieli na powietrzu - temperatura wody sięga 38 stopni C.
Przewodnik Michelina nie tylko wskaże adres basenów i łaźni, dokąd i jak pojechać, ale także doradzi, co z sobą zabrać i gdzie na co można liczyć. A można wybrać pływanie, brodziki na wolnym powietrzu, kąpiele w parze, liczne sauny albo tylko masaż. Dowiemy się, gdzie można pograć w piłkę i gdzie możemy posilić się po wysiłku. Przewodnik poinformuje także o cenach i zniżkach.
Tygodnik Angora Ł. AZIK; 2015-10-25
Wybraniec. Życie po śmierci na Evereście
Wybraniec. Życie po śmierci na Evereście (tytuł oryg. Dead Lucky: Life After Death on Mount Everest) to niezwykła opowieść Lincolna Halla (australijskiego himalaisty), któremu udało się przetrwać noc pod szczytem Everestu.
W przedmowie do książki wydanej nakładem wydawnictwa Bezdroża czytamy: Rankiem 27 maja 2006 roku gazety na całym świecie miały oczywisty materiał na pierwszą stronę. Lincoln Hall, jeden z najlepszych australijskich wspinaczy, przeżył noc tuż pod szczytem Mount Everestu po tym, jak jego towarzysze uznali go za martwego. „Powrót z zaświatów”, „Łazarz” i „Cudowny himalaista” – takich słów użyli gorliwi redaktorzy próbując oddać to, czego nikt z nas nie był w stanie nawet sobie wyobrazić: nocy spędzonej w samotności, w rozrzedzonym powietrzu na wysokości 8600 metrów, zachowania równowagi między górą i bezkresną otchłanią znajdująca się poniżej, między halucynacjami i przerażającą rzeczywistością, między życiem i śmiercią.
O tym co przeżywa wspinacz spędzający noc pod szczytem, jakie emocje nim targają, czemu w ogóle znalazł się tam sam i w jaki sposób się uratował?; przeczytacie w książce, która dostępna jest w sprzedaży online i w księgarniach w całej Polsce.
O autorze: Lincoln Hall – był jednym z najbardziej znanych himalaistów australijskich, a jego kariera wspinaczkowa trwała ponad trzydzieści lat. Wspinał się głównie w Himalajach, na Antarktydzie i w Andach. Odegrał kluczową rolę w pierwszym australijskim wejściu na Mount Everest w 1984 roku, a jego książkowa relacja z tej wyprawy zatytułowana White Limbo stała się bestsellerem. Druga książka Halla, The Loneliest Mountain, opowiadała o wyprawie małym jachtem na Antarktydę i pierwszym wejściu na Mount Minto. Jedyną opublikowaną powieścią jego autorstwa jest Blood on the Lotus, powieść historyczna, której akcja rozgrywa się w Nepalu i Tybecie. Fear No Boundary to napisana przez Halla biografia jego przyjaciółki Sue Fear, która zginęła w trakcie wspinaczki w Himalajach w 2006 roku, w czasie gdy Hall był na Mount Evereście. Lincoln Hall pracował jako przewodnik wypraw trekkingowych, był redaktorem magazynów poświęconych turystyce i dyrektorem Australian Himalayan Foundation. Za swoje zasługi dla himalaizmu nadano mu w 1987 roku najwyższe australijskie odznaczenie państwowe Order Australii.
– Niesamowita historia. Książka i dla tych którzy myślą o wejściu na Górę Gór i dla tych którzy myślą, że obecnie wspinaczka po trasie przygotowanej przez Szerpów to nic trudnego – Leszek Cichy, himalaista.
– Historia opisana w tej książce przez Lincolna Halla jest niezwykła i poruszająca. Niezwykła, gdyż przetrwanie nocy pod wierzchołkiem Everestu przez skrajnie wycieńczonego alpinistę i późniejszy jego szczęśliwy powrót do bazy, zdarza się niezmiernie rzadko. Poruszająca, gdyż swe przeżycia potrafił Lincoln – „Nieboszczyk Szczęściarz” – detalicznie i sugestywnie opisać – Alek Lwow, himalaista.
W przedmowie do książki wydanej nakładem wydawnictwa Bezdroża czytamy: Rankiem 27 maja 2006 roku gazety na całym świecie miały oczywisty materiał na pierwszą stronę. Lincoln Hall, jeden z najlepszych australijskich wspinaczy, przeżył noc tuż pod szczytem Mount Everestu po tym, jak jego towarzysze uznali go za martwego. „Powrót z zaświatów”, „Łazarz” i „Cudowny himalaista” – takich słów użyli gorliwi redaktorzy próbując oddać to, czego nikt z nas nie był w stanie nawet sobie wyobrazić: nocy spędzonej w samotności, w rozrzedzonym powietrzu na wysokości 8600 metrów, zachowania równowagi między górą i bezkresną otchłanią znajdująca się poniżej, między halucynacjami i przerażającą rzeczywistością, między życiem i śmiercią.
O tym co przeżywa wspinacz spędzający noc pod szczytem, jakie emocje nim targają, czemu w ogóle znalazł się tam sam i w jaki sposób się uratował?; przeczytacie w książce, która dostępna jest w sprzedaży online i w księgarniach w całej Polsce.
O autorze: Lincoln Hall – był jednym z najbardziej znanych himalaistów australijskich, a jego kariera wspinaczkowa trwała ponad trzydzieści lat. Wspinał się głównie w Himalajach, na Antarktydzie i w Andach. Odegrał kluczową rolę w pierwszym australijskim wejściu na Mount Everest w 1984 roku, a jego książkowa relacja z tej wyprawy zatytułowana White Limbo stała się bestsellerem. Druga książka Halla, The Loneliest Mountain, opowiadała o wyprawie małym jachtem na Antarktydę i pierwszym wejściu na Mount Minto. Jedyną opublikowaną powieścią jego autorstwa jest Blood on the Lotus, powieść historyczna, której akcja rozgrywa się w Nepalu i Tybecie. Fear No Boundary to napisana przez Halla biografia jego przyjaciółki Sue Fear, która zginęła w trakcie wspinaczki w Himalajach w 2006 roku, w czasie gdy Hall był na Mount Evereście. Lincoln Hall pracował jako przewodnik wypraw trekkingowych, był redaktorem magazynów poświęconych turystyce i dyrektorem Australian Himalayan Foundation. Za swoje zasługi dla himalaizmu nadano mu w 1987 roku najwyższe australijskie odznaczenie państwowe Order Australii.
– Niesamowita historia. Książka i dla tych którzy myślą o wejściu na Górę Gór i dla tych którzy myślą, że obecnie wspinaczka po trasie przygotowanej przez Szerpów to nic trudnego – Leszek Cichy, himalaista.
– Historia opisana w tej książce przez Lincolna Halla jest niezwykła i poruszająca. Niezwykła, gdyż przetrwanie nocy pod wierzchołkiem Everestu przez skrajnie wycieńczonego alpinistę i późniejszy jego szczęśliwy powrót do bazy, zdarza się niezmiernie rzadko. Poruszająca, gdyż swe przeżycia potrafił Lincoln – „Nieboszczyk Szczęściarz” – detalicznie i sugestywnie opisać – Alek Lwow, himalaista.
ttg.com.pl
Gruzja, Armenia oraz Azerbejdżan. Magiczne Zakaukazie. Wydanie 4
Do Gruzji wybieram się od kilku lat i za każdym razem bezskutecznie. Nie pomogło nawet zapisanie się na kurs języka gruzińskiego i zaopatrzenie w przewodnik (w przypadku Krymu było to bardzo skuteczne posunięcie) – za każdym razem moja wola przegrywa w starciu z kwestią finansową (może Gruzja nie jest drogim krajem, ale kiedy policzy się loty dla dwóch osób, dojazdy na lotnisko i wynajęcie samochodu – po moim wymarzonym Waszlowani trudno poruszać się w inny sposób – to już zbierze się pokaźna sumka). Mam jednak nadzieję, że w końcu będę mogła spełnić jedno z moich podróżniczych marzeń, póki co musiała mi jednak wystarczyć lektura przewodnika.
O przewodnikach Bezdroży pisałam już dwukrotnie, recenzując pozycje dotyczące Krymu oraz Bułgarii. Publikacje te miałam okazję przetestować w terenie, podróżowanie z "Gruzją..." miało nieco inny, kanapowy charakter (choć wówczas czytałam go pod kątem planowania podróży). Moją wymarzoną podróż zaczęłam od rozdziału zatytułowanego "Zaproszenie na Zakaukazie", gdzie autorzy proponują kilka tras wycieczek. Następnie przeniosłam się kolejno do Gruzji, Armenii oraz Azerbejdżanu, gdzie zapoznałam się ze specyfiką tych krajów. Jak w każdej niebiesko-pomarańczowej książeczce, tak i w tym przewodniku znalazłam garść informacji praktycznych i krajoznawczych oraz charakterystykę najciekawszych atrakcji zilustrowaną rycinami i mapkami. O Armenii i Azerbejdżanie niewiele wiem, więc nie jestem w stanie odnieść się do rzetelności informacji, natomiast w przypadku Gruzji ubolewam, że niektóre miejsca zostały potraktowane po macoszemu, np. wspomniany wyżej Park Narodowy Waszlowani (w przeciwieństwie do Parków Narodowych Borżomi-Karagauli i Lagodechi, co świadczy o tym, że brak ten nie wynika z braku zainteresowania autora naturą). Zdaję sobie sprawę z tego, że każda książka ma ograniczoną objętość, ale wolałabym trzy oddzielne tomiki, ale bardziej szczegółowe niż jeden pobieżnie traktujący dany kraj. Zapewne dla większości turystów taka ilość informacji będzie wystarczająca, ja jednak cenię sobie nie tylko zabytki, ale także – a właściwie: przede wszystkim – przyrodę.
Mimo wszystko przewodnika Bezdroży nie zamieniłabym na żaden inny z polskojęzycznych wydawnictw. Przemawiają za nim nie tylko treść, ale również poręczność (format jest idealny), lekkość i atrakcyjna szata graficzna. Wspomniane wcześniej przewodniki po Krymie i Bułgarii idealnie sprawdziły się w podróży, mam nadzieję, że kiedyś uda mi się w ten sam sposób przetestować Gruzję i Armenię oraz Azerbejdżan.
O przewodnikach Bezdroży pisałam już dwukrotnie, recenzując pozycje dotyczące Krymu oraz Bułgarii. Publikacje te miałam okazję przetestować w terenie, podróżowanie z "Gruzją..." miało nieco inny, kanapowy charakter (choć wówczas czytałam go pod kątem planowania podróży). Moją wymarzoną podróż zaczęłam od rozdziału zatytułowanego "Zaproszenie na Zakaukazie", gdzie autorzy proponują kilka tras wycieczek. Następnie przeniosłam się kolejno do Gruzji, Armenii oraz Azerbejdżanu, gdzie zapoznałam się ze specyfiką tych krajów. Jak w każdej niebiesko-pomarańczowej książeczce, tak i w tym przewodniku znalazłam garść informacji praktycznych i krajoznawczych oraz charakterystykę najciekawszych atrakcji zilustrowaną rycinami i mapkami. O Armenii i Azerbejdżanie niewiele wiem, więc nie jestem w stanie odnieść się do rzetelności informacji, natomiast w przypadku Gruzji ubolewam, że niektóre miejsca zostały potraktowane po macoszemu, np. wspomniany wyżej Park Narodowy Waszlowani (w przeciwieństwie do Parków Narodowych Borżomi-Karagauli i Lagodechi, co świadczy o tym, że brak ten nie wynika z braku zainteresowania autora naturą). Zdaję sobie sprawę z tego, że każda książka ma ograniczoną objętość, ale wolałabym trzy oddzielne tomiki, ale bardziej szczegółowe niż jeden pobieżnie traktujący dany kraj. Zapewne dla większości turystów taka ilość informacji będzie wystarczająca, ja jednak cenię sobie nie tylko zabytki, ale także – a właściwie: przede wszystkim – przyrodę.
Mimo wszystko przewodnika Bezdroży nie zamieniłabym na żaden inny z polskojęzycznych wydawnictw. Przemawiają za nim nie tylko treść, ale również poręczność (format jest idealny), lekkość i atrakcyjna szata graficzna. Wspomniane wcześniej przewodniki po Krymie i Bułgarii idealnie sprawdziły się w podróży, mam nadzieję, że kiedyś uda mi się w ten sam sposób przetestować Gruzję i Armenię oraz Azerbejdżan.
poczytajka.blogspot.com Iwona Poczytajka; 2015-10-16
Dżongło. Niech Będzie, Jak Chce Woda
Napisać, że "Dżongło. Niech będzie, jak chce woda" autorstwa Adama Chałupskiego to książka podróżnicza, do jakich nas przyzwyczaiło wydawnictwo Bezdroża, to duże uproszczenie, choć jest książka owa owocem sześciu lat pobytu autora w Chinach. Adam Chałupski, choć z wykształcenia architekt, z zamiłowania to niespokojny duch, który porzucił zawód architekta i wyjechał z Polski i Europy w rowerową podróż przez świat.
Każda podróż kiedyś się kończy, przynajmniej na jakiś czas, także i Chałupski przybywa do Chin, które na najbliższe sześć lat staną się jego metą. Rowerowe siodełko zastąpi wygodny fotel przy biurku w Central Business District – pekińskiej korporacji, gdzie Chałupski znów podejmie pracę w wyuczonym zawodzie, ale – jak szybko poczuje – „gdzie każdy szukał ratunku przed duchowym samobójstwem”.
Decyzję o porzuceniu korporacyjnej posady w mieście, „którego trucizna tętni w żyłach jej mieszkańców” ( wszystkie cytaty Autora), a którego uczył się długie 3 lata, przyspiesza tytułowe tajemnicze „dżongło”.
Co to takiego Choć Autor pokazuje je na rozlicznych przykładach i próbuje definiować za pomocą chińskich realiów , czytelnik dość szybko orientuje się, że to nie wytwór made ich China, lecz twór globalny.
Chałupski pisze: „Dżongło jest organizmem, którego krew to surowce mineralne, którego kości to beton i cegła, a dusza to pieniądz i władza”. Rzeczywistość, jaką widzimy, gdy autor opuszcza Pekin i posadę, jest przygnębiająca, ale czy to tylko chińska choroba Żyzne, urodzajne ziemie pochłaniane przez piasek rozrastającej się pustyni na skutek błędów w opracowywaniu systemu nawadniania, rozrost betonowych miast i gąszcz autostrad kosztem bezpowrotnej ruiny i unicestwienia pereł zabytków nawet z…II wieku p.n.e.!
Ale to nie wszystko! Dżongło monitoruje także wszelkie ruchy religijne, które zostały zduszone bądź podporządkowane narodowej ideologii. Adam Chałupski dostrzega, że dżongło „wnika do ludzkiego umysłu przez media, informacje, plotki. Infekuje dusze, a potem małymi, niezauważalnymi krokami przejmuje nad nim kontrolę”. Czy to brzmi obco Czy tytułowe dżongło to choroba, która dotknęła jedynie państwo środka !
Kolejne stronice książki zapełniają nie tylko osobiste refleksje Autora i plony jego obserwacji otaczającego świata. „Dżongło. Niech będzie, jak chce woda” to także literatura faktu, skoro w zamieszczonej przy końcu bibliografii widzimy imponującą liczbę 69 pozycji, którymi Chałupski wspierał się pisząc książkę.
Ale obraz wiekowej cywilizacji, która niszczeniem swych kulturowych korzeni próbuje „dogonić” „nowoczesność” to nie wszystko. Pamiętacie Państwo Juana Antonio Samarancha Dla przeciętnego Europejczyka to prezydent Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Jeśli jednak zechcecie, drodzy Czytelnicy, dowiedzieć się, co łączyło tego zasłużonego ( !) działacza sportowego z… ruchem faszystowskim, jeśli chcecie poznać kulisy przyznania Chinom praw do organizacji olimpiady w 2008 roku, jeśli wreszcie uważacie, że skandale korupcyjne i dopingowe ze sportem w tle to domena ostatnich lat – zachęcam do niewesołej lektury „Dżongła”.
Chcę jednak zakończyć optymistycznie. Choć świat, jaki znamy z lekcji historii i licznych książek podróżniczych odchodzi bezpowrotnie do przeszłości, to wciąż istnieją tereny i ludzie nieznający dżongła. Na rozległej i pustej Wyżynie Tybetańskiej, 5000m.n.p.m., gdzie setki kilometrów trudno o spotkanie z drugim człowiekiem, wciąż żyją ludzie, którzy „dzielili się wodą, dawali jedzenie i pozwalali u siebie przenocować”, dzięki czemu- jak pisze Autor –„czułem, że (…) oddaję się w bezpieczne ramiona przypadkowo spotkanych ludzi(…). Tu wśród prostych mieszkańców gór żyjących w zgodzie z naturą, doświadczałem dobroci i prostoduszności”.
Oby „dżongło” dotarło jak najpóźniej na te tereny. Oby nigdy tam się nie zjawiło!
Każda podróż kiedyś się kończy, przynajmniej na jakiś czas, także i Chałupski przybywa do Chin, które na najbliższe sześć lat staną się jego metą. Rowerowe siodełko zastąpi wygodny fotel przy biurku w Central Business District – pekińskiej korporacji, gdzie Chałupski znów podejmie pracę w wyuczonym zawodzie, ale – jak szybko poczuje – „gdzie każdy szukał ratunku przed duchowym samobójstwem”.
Decyzję o porzuceniu korporacyjnej posady w mieście, „którego trucizna tętni w żyłach jej mieszkańców” ( wszystkie cytaty Autora), a którego uczył się długie 3 lata, przyspiesza tytułowe tajemnicze „dżongło”.
Co to takiego Choć Autor pokazuje je na rozlicznych przykładach i próbuje definiować za pomocą chińskich realiów , czytelnik dość szybko orientuje się, że to nie wytwór made ich China, lecz twór globalny.
Chałupski pisze: „Dżongło jest organizmem, którego krew to surowce mineralne, którego kości to beton i cegła, a dusza to pieniądz i władza”. Rzeczywistość, jaką widzimy, gdy autor opuszcza Pekin i posadę, jest przygnębiająca, ale czy to tylko chińska choroba Żyzne, urodzajne ziemie pochłaniane przez piasek rozrastającej się pustyni na skutek błędów w opracowywaniu systemu nawadniania, rozrost betonowych miast i gąszcz autostrad kosztem bezpowrotnej ruiny i unicestwienia pereł zabytków nawet z…II wieku p.n.e.!
Ale to nie wszystko! Dżongło monitoruje także wszelkie ruchy religijne, które zostały zduszone bądź podporządkowane narodowej ideologii. Adam Chałupski dostrzega, że dżongło „wnika do ludzkiego umysłu przez media, informacje, plotki. Infekuje dusze, a potem małymi, niezauważalnymi krokami przejmuje nad nim kontrolę”. Czy to brzmi obco Czy tytułowe dżongło to choroba, która dotknęła jedynie państwo środka !
Kolejne stronice książki zapełniają nie tylko osobiste refleksje Autora i plony jego obserwacji otaczającego świata. „Dżongło. Niech będzie, jak chce woda” to także literatura faktu, skoro w zamieszczonej przy końcu bibliografii widzimy imponującą liczbę 69 pozycji, którymi Chałupski wspierał się pisząc książkę.
Ale obraz wiekowej cywilizacji, która niszczeniem swych kulturowych korzeni próbuje „dogonić” „nowoczesność” to nie wszystko. Pamiętacie Państwo Juana Antonio Samarancha Dla przeciętnego Europejczyka to prezydent Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Jeśli jednak zechcecie, drodzy Czytelnicy, dowiedzieć się, co łączyło tego zasłużonego ( !) działacza sportowego z… ruchem faszystowskim, jeśli chcecie poznać kulisy przyznania Chinom praw do organizacji olimpiady w 2008 roku, jeśli wreszcie uważacie, że skandale korupcyjne i dopingowe ze sportem w tle to domena ostatnich lat – zachęcam do niewesołej lektury „Dżongła”.
Chcę jednak zakończyć optymistycznie. Choć świat, jaki znamy z lekcji historii i licznych książek podróżniczych odchodzi bezpowrotnie do przeszłości, to wciąż istnieją tereny i ludzie nieznający dżongła. Na rozległej i pustej Wyżynie Tybetańskiej, 5000m.n.p.m., gdzie setki kilometrów trudno o spotkanie z drugim człowiekiem, wciąż żyją ludzie, którzy „dzielili się wodą, dawali jedzenie i pozwalali u siebie przenocować”, dzięki czemu- jak pisze Autor –„czułem, że (…) oddaję się w bezpieczne ramiona przypadkowo spotkanych ludzi(…). Tu wśród prostych mieszkańców gór żyjących w zgodzie z naturą, doświadczałem dobroci i prostoduszności”.
Oby „dżongło” dotarło jak najpóźniej na te tereny. Oby nigdy tam się nie zjawiło!
http://mumagstravellers.blogspot.com/ majka em; 2015-10-18
Unity. Kurs video. Tworzenie gry 2D
Interesują Cię nowe technologie? Masz genialny pomysł na własną grę? Chciałbyś nauczyć się tworzyć proste i efektowne gry mobilne i nie tylko? Jeśli odpowiedziałeś „tak” na co najmniej dwa pytania, to kurs „Unity. Kurs video. Tworzenie gry 2D”, którego autorem jest Arkadiusz Brzegowy, jest dla Ciebie idealnym sposobem, aby spełnić swoje marzenia.
„Unity. Kurs video. Tworzenie gry 2D” składa się z 46 lekcji, w trakcie których autor prezentuje nam, jak przygotować poszczególne elementy gry 2D w Unity, na przykładzie prostej platformówki. W ciągu pięciu i pół godziny nauczymy się m.in., jak stworzyć postać bohatera, zaprojektować poziom gry, obsługiwać animacje i kolizje, dodać dźwięki itp. Właściwie wszystkie podstawowe elementy, niezbędne do stworzenia prostej gry platformowej 2D, zostały omówione na kolejnych filmach. Po zapoznaniu się z kursem powinniśmy być w stanie przygotować własną wersję prezentowanej platformówki. Ale to nie tu tkwi największa siła kursu „Unity. Kurs video. Tworzenie gry 2D”. Otóż autor, Pan Arkadiusz Brzegowy, nie skupia się tylko na tym, żeby pokazać, jak wykonać dany element gry, ale korzystając ze swojego dużego doświadczenia, prezentuje nam ewentualne problemy z nim związane i sposoby ich rozwiązania. Na przykład problemy z „nierównością” platform rozwiązane przy pomocy dwóch osobnych collider’ów w obiekcie postaci, czy też krótka pogadanka o tarciu, którego problem rozwiążemy tworząc własny materiał fizyczny. Świetna robota.
Od strony technicznej nie ma się do czego przyczepić. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Merytorycznie również jest ok, nawet najbardziej początkująca osoba powinna być zadowolona z informacji przekazywanych przez autora. Brakuje mi jednak w kursie kilku rozdziałów, które pozwoliłyby, aby ten poradnik był bardziej kompletny. Przydałyby się filmiki np. o tworzeniu menu gry, czy też eksportowaniu stworzonej aplikacji. Może w kolejnych częściach…
Podsumowując „Unity. Kurs video. Tworzenie gry 2D” jest świetnym poradnikiem dla osób zaczynających swoją przygodę z Unity. Polskich materiałów do Unity nie ma zbyt dużo, a ten zdecydowanie wyróżnia się wśród nich. Zachęcam do zapoznania się i tworzenie własnych gier.
„Unity. Kurs video. Tworzenie gry 2D” składa się z 46 lekcji, w trakcie których autor prezentuje nam, jak przygotować poszczególne elementy gry 2D w Unity, na przykładzie prostej platformówki. W ciągu pięciu i pół godziny nauczymy się m.in., jak stworzyć postać bohatera, zaprojektować poziom gry, obsługiwać animacje i kolizje, dodać dźwięki itp. Właściwie wszystkie podstawowe elementy, niezbędne do stworzenia prostej gry platformowej 2D, zostały omówione na kolejnych filmach. Po zapoznaniu się z kursem powinniśmy być w stanie przygotować własną wersję prezentowanej platformówki. Ale to nie tu tkwi największa siła kursu „Unity. Kurs video. Tworzenie gry 2D”. Otóż autor, Pan Arkadiusz Brzegowy, nie skupia się tylko na tym, żeby pokazać, jak wykonać dany element gry, ale korzystając ze swojego dużego doświadczenia, prezentuje nam ewentualne problemy z nim związane i sposoby ich rozwiązania. Na przykład problemy z „nierównością” platform rozwiązane przy pomocy dwóch osobnych collider’ów w obiekcie postaci, czy też krótka pogadanka o tarciu, którego problem rozwiążemy tworząc własny materiał fizyczny. Świetna robota.
Od strony technicznej nie ma się do czego przyczepić. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Merytorycznie również jest ok, nawet najbardziej początkująca osoba powinna być zadowolona z informacji przekazywanych przez autora. Brakuje mi jednak w kursie kilku rozdziałów, które pozwoliłyby, aby ten poradnik był bardziej kompletny. Przydałyby się filmiki np. o tworzeniu menu gry, czy też eksportowaniu stworzonej aplikacji. Może w kolejnych częściach…
Podsumowując „Unity. Kurs video. Tworzenie gry 2D” jest świetnym poradnikiem dla osób zaczynających swoją przygodę z Unity. Polskich materiałów do Unity nie ma zbyt dużo, a ten zdecydowanie wyróżnia się wśród nich. Zachęcam do zapoznania się i tworzenie własnych gier.
itbooks.pl Karol Kubuś