ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Recenzje

"Stary", młodzi i morze. Od Antarktydy do Alaski. Wyprawa wokół obu Ameryk

"Stary", młodzi i morze to publikacja, która mogłaby stać na niejednej półce. Jej tematem jest przede wszystkim wyprawa grupy młodych ludzi z ułańską fantazją, pasjonatów żeglarstwa, pragnących spełniać marzenia o dalekomorskich podróżach.

Ich pierwszym celem jest pokonanie ryczących czterdziestek, wyjących pięćdziesiątek, przepłynięcie wód Hornu i dopłynięcie do Antarktydy. Drużyna marzeń, której średnia wieku po opłynięciu Ameryki Południowej wynosiła zaledwie 22 lata jest jednak dowodem na stwierdzenie, ze apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jeśli Horn jest żeglarskim Everestem, pora sięgnąć po K2. Dlatego zaledwie kilka lat później postanawiają zmierzyć się z legendarną Northwest Passage. Z trasą, która, nim podbił ją Amundsen, doprowadziła do zguby 64 ekspedycje. Którą nawet dzisiaj, w dobie lodołamaczy, niezawodnych silników, GPS i satelitów, pokonało zaledwie kilkadziesiąt jednostek na świecie. W tym żadna wcześniej pod polską banderą! Żadna tak szybko! I żadna w tak młodym wieku. Jednocześnie Jacek Wacławski – współautor książki oraz zdobywca najbardziej prestiżowych nagród żeglarskich i eksploracyjnych - wraz z ludźmi, których już na zawsze będą łączyć szczególne więzy osiągnął tym ostatnim zdecydowanie więcej. "Stary", dzięki naszemu szaleństwu i swojej morskiej działalności, stał się pierwszym polskim jachtem, który opłynął obie Ameryki.


Marcin Jamkowski całą historię przedstawia w klasycznym reporterskim stylu. W tych słowach ostrzegam czytelników, by nie oczekiwali po "Stary", młodzi i morze dziennika w stylu Kingi Choszcz, a nawet wspomnieniowej relacji z podróży niczym u Mirosława Kowalskiego. Zbierając wspomnienia uczestników południowej części, fragmenty dziennika Jacka Wacławskiego, maile, rozmowy telefoniczne z najbliższymi i pokładowe dialogi pozostałych osób z tego dream teamu oraz samemu uczestnicząc w wyprawie dokoła Ameryki Północnej, tworzy bardzo przystępnie napisaną całość, którą aż chce się czytać.

Do książki wydawnictwo dołączyło film dokumentalny wizualizujący nam północną część morskiej wyprawy. Wraz z uczestnikami wojaży nie tylko płyniemy Starym, ale także lecimy skalmolotem czy nurkujemy poznając podwodny arktyczny świat. Spotykamy ludzi, którym przyszło żyć w tym mniej czy bardziej depresyjnym świecie i poznajemy ich styl życia. Jesteśmy tym samym współuczestnikami wymagającej wiele odwagi przygody. Towarzyszymy całemu towarzystwu, gdy zmuszeni są do ucieczki przed miśkiem oraz wraz z nimi poznajemy wielorybników, którzy wydają się najbardziej zadowolonymi ze swojego położenia ludźmi na świecie. Całość nie udałaby się, gdyby nie szalone pomysły – oparte czasami na planach, częściej na marzeniach i rzadziej na chłodnych kalkulacjach tej ekipy przyjaciół.
reportaziliteraturafaktu.blogspot.com Joanna Kulik, 2013-12-03

Everest. Góra Gór

O żadnym innym szczycie nie krąży tyle opowieści. Co jest mitem, a co prawdą postanowiła sprawdzić Monika Witkowska, dziennikarka i podróżniczka, autorka książki "Everest. Góra Gór". Monika Witkowska stanęła na najwyższej górze świata w maju tego roku, 6 dekad po zdobyciu najwyższej góry świata przez Edmunda Hillarego i Norgaya Tenzinga.

- Pojechałam, szczyt zdobyłam, a o tym co widziałam i przeżyłam , opowiada niniejsza książka - pisze w przedmowie Monika Witkowska, która jako jedenasta Polka zdobyła najwyższą górę świata. I właśnie książka to relacja z przygotowań i zmagań ze zdobywania góry, a także życia w zwykłej, obozowej codzienności i zmagania z samym sobą. Nie brakuje tu też ciekawostek, statystyk,himalajskich rekordów oraz informacji o Nepalu i ludziach tam żyjących. Najważniejsza jest jednak góra sama w sobie. Książka przybliża więc tajniki wyprawy w Himalaje, czas przygotowań i tajniki i sposoby zdobywania pieniędzy na wyprawę. Nie brakuje też informacji praktycznych, w czym wybrać się w Himalaje, jaki sprzęt jest niezbędny, co wziąć ze sobą


Podczas wyprawy nie zabrakło dramatycznych wydarzeń, jak i humoru. I o tym pisze też Monika Witkowska. Zapadają w pamięć opisy, choćby historia, gdy w drodze na szczyt omal nie weszła na leżący tuż obok przetorowanej w śniegu ścieżki, przypięty do poręczówki bezładny kształt. To było ciało wspinacza z Bangladeszu, który zmarł dzień wcześniej, prawdopodobnie na skutek wyczerpania przy zejściu. Dziwne, że go tak po prostu zostawiono - pisze Witkowska - Wszyscy go mijali, widząc w nim po prostu przeszkodę, zawalidrogę, a nie człowieka. Po chwili dodaje: - Z drugiej strony prawda jest taka, że ja też myślałam o zamarzniętym człowieku tylko przez chwilę. Potem dopiero przyszła refleksja, że człowiek na tej wysokości obojętnieje na śmierć. Skupia się na sobie. Ważne staje się tylko, by wejść i wrócić, czyli przeżyć.

- Książka Moniki jest publikacją dla wszystkich. I dla tych, którzy o Górze Gór nic nie wiedzą i dla tych, którym wydaje się, że o himalajskim olbrzymie wiedzą wszystko - napisał o książce himalaista Leszek Cichy.

Po wyprawie Monika Witkowska napisała: - Weszłam, wbrew różnym przeciwnościom losu dałam radę, mam więc z tego ogromną satysfakcję. Przy okazji potwierdziłam to, o czym często staram się przekonać innych, a mianowicie, że warto marzyć, bo marzenia się spełniają, chociaż czasem trzeba im w tym pomóc.
www.serwisgorski.pl serwis górski, 2013-12-03

Everest. Góra Gór

Aerial view of Mount Everest by Kerem Barut. The file is licensed under the Creative Commons. G óra Gór , Czomolungma , Deodunghma , niegdyś Peak XV , a od 1865 roku słynny Everest .

I właśnie tą ostatnią nazwę znają dziś niemal wszyscy, nawet ci, którzy górami zbytnio się nie interesują. Najwyższa góra. Dach świata. Tybetańczycy używają nazwy Czomolungma , co w wolnym tłumaczeniu oznacza Matkę Bogów lub Matkę Świata / Wszechświata. Ładnie. Chińczycy wolą Zhumulangmę , z kolei Nepalczycy w latach sześćdziesiątych XX wieku spopularyzowali swoją własną nazwę: Sagarmatha , czyli Czoło Niebios...


No dobrze. A ile metrów liczy Czoło Niebios Większość bez zawahania odpowie: 8848 m! Tak w końcu uczyli nas na geografii. Okazuje się jednak, że sprawa wysokości Everestu nie jest taka oczywista. A wszystko przez GPS! Rok 1999. Amerykanie wchodzą z nim na szczyt, korzystając z pomocy satelity. Rezultat 8850! Chociaż Nepalczycy tego wyniku nie uznali, pojawił się on w licznych późniejszych publikacjach. Polska wersja Wikipedii podaje obecnie ten sam wynik, jednocześnie w wersji anglojęzycznej widnieje liczba 8848. Również encyklopedia PWN opowiada się za wynikiem 8848. Nie byłoby może aż takiego zamieszania, gdyby Chińczycy nie dorzucili swoich trzech groszy. Według ich pomiarów z 2005 roku Everest mierzy ok. 8844, 43 m. No to mamy już trzy różne wersje. Jak to możliwe, że w czasach tak znaczącego postępu technologicznego wciąż nie da się ustalić jednej wartości O tym, jak i o innych ciekawostkach dotyczących Everestu możecie przeczytać w najnowszej publikacji wydawnictwa Helion.

Mowa o książce Pani Moniki Witkowskiej - "Everest. Góra Gór" , która niedawno wpadła mi w ręce. Przyznam szczerze, że z nazwiskiem autorki spotkałam się po raz pierwszy. Moją przygodę z lekturą rozpoczęłam więc od rzucenia okiem na notę biograficzną. Z zawodu dziennikarka, podróżniczka, żeglarka, członkini warszawskiego KW i Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich. Miłośniczka gór, która w górach wysokich wspina się od dawna. Nie w charakterze stricte wyczynowym, nie dla medialnego pogłosu, a z czystej pasji i dla własnej przyjemności. Może właśnie dlatego wcześniej nie natknęłam się na jej nazwisko Na początku książki dowiadujemy się, że cień Everestu wisiał nad nią od jakiegoś czasu, aż w końcu splot różnych wydarzeń doprowadził ją do momentu, w którym zapadła ostateczna decyzja. Cel zrealizowała i właśnie o tej wyprawie jest ta książka.

Sięgnąć po nią mogą zarówno ludzie czynnie uprawiający wspinaczkę wysokogórską, jak również osoby, które nigdy w najwyższych górach świata nie były. Warto polecić ją też tym, którzy marzą o zdobyciu Everestu i tym, którzy poszli o krok dalej od marzeń - mają już w planach realną wyprawę. W książce bowiem znaleźć można wiele praktycznych informacji, począwszy od kwestii żmudnego zbierania funduszy (Tak, tak. Nie każdy jest bogaczem i nie każdemu sponsorzy fundują niemal całą zabawę, a koszty takiej wyprawy są horrendalne!), poprzez kompletowanie sprzętu, szukanie odpowiedniej agencji i fizyczne przygotowania.

W dalszej kolejności przedstawia w formie reportażu/zapisów z dziennika przebieg kilkutygodniowego pobytu w rejonie Everestu, przygotowania, codzienność obozowego życia, etapy aklimatyzacji i sam atak szczytowy. Taka forma przemawia do mnie bardziej niż np. wywiad-rzeka. W ciekawy sposób zostają zatem przybliżone tajniki wyprawy, rozpoczynając od Katmandu, a na szczycie Everestu skończywszy.

"Nie dam rady. Poddaje się...", znowu obudziło się we mnie to okropne, wewnętrzne leniwe ja. Znam je dobrze choćby z półmaratonów - tam nazywam to "syndromem szesnastego kilometra", kiedy korci mnie, by sobie usiąść i nie katować się tym, co jeszcze przede mną. Ale podobnie jak na biegach, także na Evereście na szczęście dało znać o sobie również to drugie, ambitne ja: "No co ty! Doszłaś tu, to zasuwaj na górę!". Mało przekonywujące No to kolejny argument: "Przypomnij sobie, ile kasy na to poszło... Drugiej szansy nie będzie...", dodało trzecie, tym razem pragmatyczne ja. Fakt. Ostatni argument zadziałał lepiej niż kolejny żel energetyczny, jaki sobie zaaplikował. Poza tym nikt przecież nie obiecywał, że będzie łatwo! W końcu zgodnie z powiedzonkiem Dana: "To jest Everest!". - pisze autorka.

No to jaki w końcu jest ten Everest Z pewnością komercyjny. Komercja wkrada się wszędzie, nawet do maleńkich nepalskich wiosek. W obecnych czasach coraz trudniej jakoś znacząco zapisać się w annałach himalaizmu. Również jeśli mowa o najwyższej górze świata. Historia ma już dawno za sobą pierwsze zdobycie szczytu, pierwsze wejście zimowe, pierwsze bez tlenu... Weźmy na przykład śmiałe stwierdzenie Reinholda Messnera, jednego z najsłynniejszych himalaistów na świecie. Uważa on, że biorąc pod uwagę dzisiejsze trendy, styl wchodzenia i założenie poręczówek to nie jest już himalaizm, a wchodzenie po raz kolejny na Everest byłoby dla niego po prostu wstydem. Faktem jest, że na przestrzeni lat Everest bardzo się zmienił. Współcześnie skala trudności w jakimś stopniu musiała się zminimalizować. Ekspedycje mają do dyspozycji o wiele lepszy sprzęt i ubrania, poręczówki, nad ziejącymi czernią szczelinami przewieszone są liczne drabinki, wielkim udogodnieniem są także dokładne prognozy pogody pozwalające w pełni manewrować przebiegiem wyprawy.

Na Everest wchodzi mężczyzna bez rąk, gdyż na krok nie odstępują go prywatni Szerpowie i uczynnie przepinają na poręczówkach. Na Everest wchodzi arabski szejk, któremu helikopterem dostarcza się na życzenie do obozu np. świeże krewetki. Everest Base Camp to wielkie, multikulturowe miasteczko. Bywają wyprawy, które dysponują namiotem kinowym, własnymi luksusowymi sedesami, na stołach w mesach stoją flakony z kwiatami i talerze z jedzeniem godnym najlepszej restauracji. Są oczywiście ekipy znacznie skromniejsze, nastawione na typowo górski charakter wyprawy. W takiej ekipie znalazła się między innymi autorka.

Sir Edmund Hillary zdobywając szczyt po raz pierwszy w historii nie mógł przypuszczać, że za kilkadziesiąt lat będą na niego wchodzić osiemdziesięciolatkowie, osoby bez nóg, czy też komuś uda się z niego zjechać na nartach. Obecnie trwa wyścig o bicie kolejnych rekordów. Pierwszy weterynarz na szczycie, pierwszy mail wysłany ze szczytu, pierwszy wpis na facebooku zrobiony na Evereście... itp, itd. Popularnym jest też stwierdzenie, że na Everest może wejść absolutnie każdy, a jedyną przeszkodą jest bariera finansowa. Jeśli masz kasę, szczyt już jest twój. Czy aby na pewno

Między innymi na to pytanie autorka chciała podczas swojej wyprawy znaleźć odpowiedź, weryfikując utarte opinie na ten temat poprzez własne obserwacje i subiektywne odczucia. Faktem jest, że większy budżet znacznie ułatwia i uprzyjemnia egzystowanie pod Everestem przez te kilka tygodni, ale do końca sukcesu nie można sobie kupić. Pieniądze w końcu nie uodparniają na chorobę wysokościową, na skutek której umierają nawet najbardziej doświadczeni Szerpowie (błędnie uznaje się, że ich organizmy dużo łatwiej przystosowują się do przebywania na wysokości), nie chronią przed lawinami i szalenie niebezpiecznymi serakami, nie zwalniają z konieczności aklimatyzacji, która wiąże się w wieloma uciążliwymi dolegliwościami. Niektórzy nie wychodzą nawet powyżej Base Campu i rezygnują. Złe warunki atmosferyczne nie oszczędzają nikogo, a chociażby najmniejszy błąd, który wybaczyłyby niższe góry, na Evereście może skończyć się lotem w dół, z łatwymi do przewidzenia skutkami. Skoro Everest jest taki łatwy, dlaczego wciąż giną na nim ludzie Doświadczeni, niedoświadczeni, silni i słabi, zarówno ci w szczytowej formie fizycznej, jak i ci mniej sprawni. Ludzie z najbardziej wypasionych ekip, jak i ci z tych skromniejszych. Śmierć nikogo nie faworyzuje i jest sprawiedliwa dla wszystkich. Niezależnie od środków finansowych, jakimi dysponują. Niezależnie od wieku, płci i sprawności fizycznej.

W książce pojawiają się zresztą wzmianki o tragicznych wypadkach, do których doszło w okresie trwania wyprawy Moniki Witkowskiej. Najbardziej szokująca była chyba dla mnie historia Aleksieja Bołotowa, który przebywał pod Everestem w tym samym czasie, co autorka. Oboje zdążyli nawet odbyć ze sobą kilka rozmów na terenie Base Campu, nim doszło do tragicznego wypadku. Bołotow był jednym z najwybitniejszych rosyjskich wspinaczy i razem z Denisem Urubko chciał poprowadzić nową drogę od strony nepalskiej, środkiem ściany południowo-zachodniej. Chcieli dokonać tego w stylu alpejskim, bez użycia tlenu i bez wsparcia Szerpów. Niestety, wskutek pęknięcia liny na ostrej krawędzi skały Rosjanin spadł w 300 metrową przepaść i zginął na miejscu. Jednak nie to najbardziej zmroziło krew w żyłach. Jak możemy dowiedzieć się z książki, zaraz po Evereście Aleksiej miał w planach Nangę Parbat. Konkretnie chodzi tutaj o wyprawę, która została zaatakowana przez terrorystów mordujących wspinaczy, którzy akurat byli w bazie. I tutaj można gdybać. Nawet jeśli Bołotow nie zginąłby pod Everestem, być może Śmierć i tak upomniałaby się o niego... Wzdrygam się na samą myśl.

Autorka już na samym wstępie zwraca szczególną uwagę na rolę mediów, które często wiele spraw rozdmuchują, sztucznie wyolbrzymiają, przedstawiając je często w świetle zupełnie odbiegającym od rzeczywistości. W taki właśnie sposób powstają mity i fantastyczne historie dotyczące Everestu. Monika Witkowska podczas swojej wyprawy postanowiła sprawdzić co jest prawdą, a co nie.

Szczególnie uderzyła mnie sprawa bójki Simone Moro z grupą Szerpów. Był to jeden z przykładów na to, że nie wszystko co przedstawiają nam media jest zgodne z faktycznymi wydarzeniami. Akurat w tym przypadku swoją cegiełkę do takiego stanu rzeczy dołożył sam Moro. Jeśli zajrzycie do książki, dowiecie się dlaczego.

Książka Moniki Witkowskiej wciąga. Autorka nie pisze jedynie o trudach wspinaczki i nie przedstawia wyprawy na Everest wyłącznie od strony czysto technicznej czy logistycznej. Skupia się również na samym Nepalu i kulturze tamtejszych mieszkańców. Najwięcej dowiemy się o środowisku Szerpów. Autorka nie traktuje ich jedynie jako opłaconą siłę roboczą, która ma za zadanie ułatwić wspinaczom zdobycie Everestu. Nie widzi tylko kucharza , a równego członka ekipy, posiadającego imię i osobowość. Z książki dowiemy się zatem co nieco o zwyczajach Nepalczyków, a także o aspektach religijnych, które w rejonie Himalajów są widoczne niemal na każdym kroku. Dowiemy się czym są czorteny, jakie właściwości posiada tajemniczy amulet dżi , gdzie rzekomo przechowywany jest skalp Yeti, a także weźmiemy udział w pudży odprawianej przez miejscowego lamę, ku pomyślności nadchodzącej akcji górskiej. Autorka zamieściła również minisłownik, w którym znajdziemy najbardziej przydatne słowa i zwroty w tzw. języku szerpańskim (jedna z odmian tybetańskiego, którego jednak Tybetańczycy z Lhasy ni w ząb nie rozumieją).

Książka pełna jest oczywiście informacji związanych z samym Everestem i jego zdobywaniem. Ci, którzy o himalajskim gigancie numer 1 nie wiedzą kompletnie nic, będą mieli okazję poznać najistotniejsze fakty, np. dotyczące jego nazwy, sporu o wysokość, specyfiki aklimatyzacji, a także poznają nazwiska pierwszych zdobywców i daty najważniejszych wypraw w historii Everestu. Ci, którzy jakąś wiedzę o nim już posiadają, będą mieli okazję uzupełnić ją o różne interesujące ciekawostki. Np. co zdjęcie żony George'a Mallory'ego ma wspólnego z jedną z największych zagadek światowego himalaizmu, dlaczego ugotowanie jajka na miękko jest na Evereście wyzwaniem karkołomnym i jakie sławy można spotkać podczas pobytu w Everestowym Base Campie.

Polecam książkę też tym, którzy na poważnie myślą o wyprawie na Górę Gór. Po lekturze będą mogli ocenić, czy ich chęci zwiększyły się, czy raczej zmniejszyły. Być może będzie to wyprawa życia, ale należy pamiętać, że Everest to nie tylko idealne piękno zawarte w górskim krajobrazie. To również obrazy tak szokujące, że nie każdemu stopień wrażliwości pozwoli na przebywanie w miejscu, gdzie na porządku dziennym jest przechodzenie obok ciał wspinaczy, którzy w najwyższych górach świata pozostali na zawsze. Czasami, by dojść na szczyt, konieczne jest przejście po zwłokach wspinacza, który dzień wcześniej zmarł tuż przy poręczówkach (przykład autorki). Nie wszystkich zmarłych udaje się bowiem pochować w szczelinach, a niektóre ciała pozostają nietknięte przez wiele lat. Everest jawi się wtedy jako wielka lodowa kostnica. Brzmi to dość brutalnie, ale niektórzy zmarli służą np. jako punkt orientacyjny... Jak to powtarzał lider zespołu Pani Witkowskiej, Dan: " To jest Everest!". Tutaj NIC nie powinno dziwić.

Książkę przeczytałam z wielkim zainteresowaniem. Przemawia za nią prosty język, lekkość pisania, którą dysponuje autorka i umiejętność zaciekawienia czytelnika nawet podczas opisywania wysokogórskiego sprzętu. W tekście zawarła również bardzo wiele trafnych spostrzeżeń, dzieląc się swoimi przemyśleniami na wiele nurtujących tematów. Wyprawa opisana w książce jest przykładem na to, że w dobie olbrzymiego skomercjalizowania Góry Góry, kiedy coraz liczniejsze stają się wejścia podyktowane chęcią szumnego zaliczenia modnego szczytu, są jeszcze takie wynikające z zupełnie innych pobudek, np. zakorzenionej pasji.

Należę do grupy osób, które raczej nigdy himalajskich szczytów zdobywać nie będą, ale które żywo interesują się wysokogórskim światkiem. Chodzę po znacznie niższych górach, ale o tych najwyższych zawsze czytam z wypiekami na twarzy - i tak też było w przypadku tej książki.

Jeśli chodzi o samą formę, książka również prezentuje się całkiem przyjemnie. Ładne wydanie, chociaż trochę szkoda, że nie w twardej okładce (którą zdecydowanie preferuję). Tekst okraszony jest fotografiami Pani Moniki, ale wszystko zostało tak wyważone, by zachować odpowiednie ilościowe proporcje. Ilustracje są tylko dopełnieniem, a dominującą zawartością książki wciąż pozostaje treść - tak jak powinno być.

W literaturze górskiej najbardziej lubię to, że czytelnik posiadający minimum wyobraźni jest w stanie zupełnie oderwać się od rzeczywistości podczas lektury. Kiedy zamknie oczy zapomina, że siedzi w wygodnym fotelu, w ciepłym domu. Na moment może przenieść się do szalonego Katmandu, gdzie rozbrzmiewa bezustannie dźwięk klaksonów. Do śnieżno-lodowego labiryntu zwanego Icefall , gdzie ogromne bryły lodu przybierają najrozmaitsze kształty, uświadamiając nam zarazem, jak wspaniałym rzeźbiarzem jest Matka Natura. Być może uda nam się usłyszeć dzwonki zbliżającej się karawany jaków, oczami wyobraźni zobaczymy oświetlony blaskiem księżyca szczyt Pumori, a innym razem monumentalne morze białych szczytów u stóp. I tak nie ruszając się z własnego domu zajrzymy na szczyt Czomolungmy. Niech żyją książki!
gorskasfera.blogspot.com IZA, 2013-12-03

Matrioszka Rosja i Jastrząb

Zestawienie dwóch książek o Rosji (sensacyjnej powieści i reportażu), jakiego tu dokonuję, wydaje mi się zasadne, ponieważ pozwala dostrzec, w jaki sposób materia literacka zostaje w nich zmieszana z faktami. W każdej w odmienny. Michał Kruszona, autor powieści Kawior astrachański, przedstawiony przez wydawcę na skrzydełku okładki jako pochodzący z Wielkopolski muzealnik i podróżnik, tworzy literacką fikcję, opierając ją na tym, co sam zobaczył podczas swojej wyprawy do Rosji. Bohaterem jego historii jest niejaki Okoń, nienagannie wykształcony polski bandyta, który uciekając przed policją i „przyjaciółmi" przybywa do Astrachania. Szuka w rosyjskim mieście spokoju, a znajduje kolejne kłopoty. Jednym z bardziej znaczących wątków w powieści jest praca bohatera dla mafii kawiorowej. Tytułowy astrachański kawior to specjał, z którego słynie nadwołżańskie miasto, natomiast przemyt JKC' I dużych ilości tego luksusowego towaru stał llZUuH się podstawą bytu zorganizowanych grup przestępczych. Oczywiście w opowieści musi się pojawić atrakcyjna kobieta o egzotycznej urodzie, z tą panią Okoń odbywa stosunek seksualny wśród bibliotecznych półek. Kruszona dość sprawnie łączy literacką konwencję historii awanturniczej z własnymi spostrzeżeniami na temat Rosji. Również pomysł dodania kulinarnych przepisów i własnych zdjęć z podroży, wkomponowanych za pomocą podpisów w świat przedstawiony powieści, wydaje się wdzięczny. Na fotografiach oprócz zakładów, w których pozyskuje się ikrę jesiotra, ulicznych widoków oraz krajobrazów stepowych i pustynnych, możemy zobaczyć choćby jadłodajnię, w której główny bohater lubi przebywać najbardziej, ponury budynek, gdzie rozegrały się dramatyczne powieściowe wydarzenia, a nawet portret samego Okonia, podejrzanie przypominający autora ukazanego na fotografii. Takimi metodami Kruszonie udaje się zbudować dość przekonującą literacką iluzję rzeczywistości. Wprawdzie w samym toku narracji, zwłaszcza na początku, zdarzają się miejsca, w których widać uskoki między tworzoną przez autora fikcją a informacjami faktograficznymi - gdy autor niezbyt gładko przechodzi od opowiadania o życiu Okonia do dygresyjnych rozważań na temat Rosji, Polski, historii, kultury, sztuki i polityki. Ogólnie jednak powieść jest miła w czytaniu i jeśli chcemy po nią sięgnąć, nie powinniśmy dać się przestraszyć wyjątkowo szkaradnej okładce.

Ładniej wydana jest za to Matrioszka Rosja i Jastrząb, czyli reporterska książka Macieja Jastrzębskiego, korespondenta Polskiego Radia pracującego w Moskwie. Autor przygląda się w niej Rosji i dąży do przedstawienia całościowego, wyważonego opisu tego kraju. Książka

Maciej Jastrzębski Matrioszka Rosja i Jastrząb Helion, Gliwice 2013

Jastrzębskiego jest odwrotnością powieści Kruszony - w tym sensie, iż dziennikarz otwarcie mówi, że chodzi mu o dosłowne ukazanie faktów, a zarazem lekko fabularyzuje swoją narrację, Kruszona zaś pisze fabułę i ją uprawdopodabnia. Jastrzębski zmyśla dla zachowania przejrzystości narracji, a zapewne też po to, by utrudnić identyfikację rozmówców, którzy przekazali mu swoje opowieści. Tworzy postać byłego pracownika służb konserwatorskich w ZSRR, który przez przypadek poznał państwową tajemnicę. Wiedza ta ściągnęła na mężczyznę kłopoty. W obawie przez zesłaniem do łagru uciekł do Anglii, gdzie dorobił się niemałych pieniędzy, a do ojczyzny wrócił dopiero w latach 90. jako zamożny człowiek, mogący kupić dom na elitarnym moskiewskim osiedlu. Postać jest zmyślona, ale - jak sam autor zaznacza - na jej losy składają się opowieści o życiu kilku realnie istniejących osób. Niekiedy Jastrzębski mniej udanie inscenizuje pewne sytuacje, na przykład gdy doprowadza na kartach swojej książki do zderzenia poglądów trzech pokoleń Rosjan: dziadka-komunisty, ojca-kapitalisty i zwolennika rządów Putina oraz wnuka-nacjonalisty, wtedy sztuczność nieco razi i widać, że scena jest tylko literacko obudowaną ekspozycją poglądów. Dobre w książce Jastrzębskiego jest to, że autor chce pokazać Rosję przez pryzmat kultury, życia codziennego i obyczajowości, a nie tylko polityki - a nawet gdy mówi o tej ostatniej, to jest bardzo wyważony i nie ogranicza się do jednostronnego ukazania rządów Władimira Putina. Oprócz przedstawienia oczywistych wniosków - choćby takich, jakie wyciągał mówiący o demokraturze i ukazujący bestialstwo armii podczas wojny na Kaukazie Włoch Igort w komiksowym reportażu Dzienniki rosyjskie - Jastrzębski zauważa, że rządy twardej ręki odpowiadają większości rosyjskiego społeczeństwa oraz umieszcza je w historycznym i gospodarczym kontekście (zestawia choćby z epoką Jelcyna). Nie jest może dogłębny w swojej analizie, jednak choćby z przywołanym Igortem wygrywa trzeźwością spojrzenia oraz tym, że nie ma złudzeń, iż demokracja i prawa człowieka są wszędzie na świecie wartością fundamentalną. Opowiada o tych samych sprawach i postaciach co Igort (konflikt czeczeński, działalność Anny Politkowskiej), ale w moim odczuciu lepiej rozumie rosyjską rzeczywistość niż przybysz z Europy Zachodniej przyzwyczajony do innego życia. Książka Jastrzębskiego nie zasługuje na miano eseju, eseistyczność zakłada bowiem podporządkowanie pozornie swobodnego wywodu tezie oraz utrzymanie myślowego porządku. Niestety - to największa wada publikacji - stosunkowo powściągliwe i rozważne autorskie komentarze pojawiają się tu obok informacji jakby przepisanych z podręcznika do historii najnowszej, a oddzielenie jednych od drugich jest nazbyt wyraźne. Jastrzębskiemu brakuje literackiej potoczystości. Próby erudy-cyjnego pisania, łączenia wydarzeń historycznych i politycznych z kulturowym dorobkiem Rosji w sumie nie wychodzą mu źle, jednak czuć w nich powierzchowność (wśród literackich odwołań znajdziemy prozę sf Siergieja Łukienienki i Dmitrija Głuchowskiego oraz pojedyncze cytaty z Wiktora Jerofiejewa). Przez to wszystko Matrioszka Rosja i Jastrząb to opowieść niespójna. Ponadto czasami autor beztrosko skacze po tematach - obrazowym przykładem jest irytujące miejsce pod koniec, gdzie na trzech stronach pisze kolejno o meteorycie w Czelabińsku, matrioszkach oraz sobie samym. Książka jest interesująca pod względem poznawczym, jednak miejscami autorowi zabrakło myślowej dyscypliny. Taka nonszalancja nieco drażni.
Lampa Przemysław ZAWROTNY, 2013-12-03

Strategie geniuszy. Myśl jak Albert Einstein

Postać Alberta Einsteina kojarzy się nam zazwyczaj z wielkim geniuszem oraz wybitnymi osiągnięciami. Wyobraź sobie jednak, że ktoś podsuwa ci wszystkie niezbędne narzędzia do tego, aby myśleć tak jak on. Uważasz, że jest to nierealne? Zamiast wątpić, sięgnij po książkę Roberta B. Diltsa Strategie geniuszy. Myśl jak Albert Einstein – jeden z tomów serii o wybitnych umysłach.

Autor wykorzystuje techniki programowania neurolingwistycznego (NLP) w celu analizy sposobu myślenia wybitnego fizyka. Przyglądając się jego dziełom, odkrywamy krok po kroku idee i strategie rozumowania, nie tylko te dotyczące świata nauki, ale też psychologii i duchowości. Książka przedstawia makro oraz mikrostrategie myślenia Einsteina, jego poglądy na język oraz pozwala zagłębić się w proces powstawania teorii względności. Dzięki niej dowiemy się także, co ma z tym wszystkim wspólnego człowiek poruszający się na promieniu światła z lusterkiem w ręku.

R. Dilts pokazuje, w jaki sposób można wprowadzić w życie strategie wykorzystywane przez Einsteina do rozwiązywania życiowych problemów oraz rozwijania własnej kreatywności. Porusza także problem współczesnej edukacji, która zamiast uczyć 'jak myśleć' wbija do głowy suchą wiedzę. Ludzie uważają, że tylko w taki sposób można wyłonić geniusza, ponieważ nie każdy może nim być. Dilts jednak podważa to założenie. Opisuje projekty, w których brał udział, mające na celu pomóc nauczycielom w Stanach Zjednoczonych zrozumieć jak ‘uczyć dzieci uczenia się’. Nie spotkały się one jednak z szerszą aprobatą, ponieważ ciężko jest zmienić głęboko zakorzenione przekonania tkwiące w społeczeństwie. Książka zawiera także rozdział opisujący czym jest NLP i wyjaśnienie jego podstawowych założeń, a także słowniczek pojęć.

Uważam, że książka przedstawia narzędzia programowania neurolingwistycznego od zupełnie innej strony. Daje nam szeroki wgląd w wielki umysł Alberta Einsteina i strategie jego myślenia. Nie należy ona jednak do lekkich, a niektóre fragmenty warto przeczytać nawet kilka razy. Za włożony trud otrzymamy coś bardzo cennego – sposób myślenia mogący odmienić nasze życie.
niedzielnatworczosc.blogspot.com Joanna Niedziela, 2013-12-03
Płatności obsługuje:
Ikona płatności Alior Bank Ikona płatności Apple Pay Ikona płatności Bank PEKAO S.A. Ikona płatności Bank Pocztowy Ikona płatności Banki Spółdzielcze Ikona płatności BLIK Ikona płatności Crédit Agricole e-przelew Ikona płatności dawny BNP Paribas Bank Ikona płatności Google Pay Ikona płatności ING Bank Śląski Ikona płatności Inteligo Ikona płatności iPKO Ikona płatności mBank Ikona płatności Millennium Ikona płatności Nest Bank Ikona płatności Paypal Ikona płatności PayPo | PayU Płacę później Ikona płatności PayU Płacę później Ikona płatności Plus Bank Ikona płatności Płacę z Citi Handlowy Ikona płatności Płacę z Getin Bank Ikona płatności Płać z BOŚ Ikona płatności Płatność online kartą płatniczą Ikona płatności Santander Ikona płatności Visa Mobile