Recenzje
Podręcznik Przygody Rowerowej. Wydanie II
Kiedy cztery lata temu ukazało się pierwszewydanie "Przygody przygody rowerowej", zadawałem sobie pytania: dla kogo w zasadzie jest ta książka? Czy znajdą się chętni na kupno? Po latach moje wątpliwości przestały mieć sens, bo oto mam przed sobą już drugie wydanie ?Podręcznika...". Czy kupią go zapaleni sa-kwiarze, szukający inspiracji? A może doświadczeni rowerzyści, którzy jednak nigdy nie uprawiali cyklotu-rystyki? A może ani jedni, ani drudzy...
Pewne jest natomiast, że zakup tej książki muszą przemyśleć również ci, którzy mają już w swej biblioteczce jej pierwsze wydanie. Dlaczego? Niech nie zwiedzie nikogo bliźniacza okładka. Drugie wydanie to w znacznej części zupełnie nowa książka. Owszem, jest tam wiele fragmentów, które znamy z pierwszej edycji, ale są też zupełnie nowe porady i przede wszystkim całkowicie wymieniona pierwsza część "Podręcznika...", zawierająca "opowieści z drogi". Co ciekawe, drugie wydanie ma kilkadziesiąt stron więcej, a jednocześnie jest cieńsze i przede wszystkim znacznie lżejsze. W żadnym wypadku nie jest to zarzut! Przeciwnie - dzięki temu tym razem jest to pozycja, której waga usprawiedliwia zabranie jej do sakwy.
Podstawowe przesłanie książki Robb Maciąg zawarł w słowach: "By wybrać się w podróż ku przygodzie, wystarczy wsiąść na rower i zacząć pedałować. Nagle wszystko zaczyna się układać". Również wiele szczegółowych porad okraszonych jest uwagami, że zasadniczo rowerowa podróż jest możliwa również, gdy ignoruje się złote myśli mechaników, dietetyków i speców od logistyki, a także... autorów "Podręcznika...". Takie postępowanie wydaje się samobójcze, ale przede wszystkim jest szczere i pokazuje, że autorom zależy przede wszystkim na promowaniu swojej pasji, nie zaś siebie samych jako wszechwiedzących. Dodajmy jednak - również od siebie - że zapoznanie się z poradami wieloletnich praktyków rowerowej przygody może wyjść czytelnikowi tylko na zdrowie.
W książce zachowano układ pierwszego wydania. Najpierw mamy więc potężną dawkę inspiracji. Wśród 13 relacji z podróży są i porywające, i nieco irytujące. To w dużej mierze zasługa języka, którym posługują się autorzy. Obok opisów bardzo wysmakowanych zdarzają się te proste, potoczne, a czasem nawet wulgarne. Przed rozpoczęciem właściwej części poradnikowej mamy parę opisów kierunków, które są przez rowerzystów szczególnie lubiane. Tu także bardzo różny jest zarówno literacki, jak i merytoryczny poziom opisów, a także ich styl. Warto wspomnieć, że powyższe opisy tras zostały zaktualizowane, co jest ważne zwłaszcza w wypadku Ukrainy. Właściwa część poradnikowa zmieniła się najmniej, choć dostaliśmy osobny rozdział dotyczący coraz popularniejszego podróżowania z dziećmi, a także np. garść porad, jak zarobić na dłuższą rowerową przygodę.
Z pisaniem o wadach "Podręcznika..." mam kłopot, bo chyba każda jest jednocześnie jej... zaletą. Niespójny styl? Porady bywają ze sobą sprzeczne? A może to pochwała i świadectwo naszej, rowerzystów, różnorodności? Autorzy piszą na bazie własnych, różnych przecież, doświadczeń, dzielą się swoimi przemyśleniami i przede wszystkim zachęcają do swojej pasji. Co prawda, z zastanawiającym upodobaniem niektórzy z nich skupiają się na swoich klęskach i błędach (nigdy na tyle dużych, by zrazić się do roweru!), to jednak wydaje się to spójne z nadrzędną ideą nieco romantycznego, zazwyczaj niskobudżetowego rowerowania po oddalonych od cywilizacji miejscach. Jeśli miałbym naprawdę coś zarzucić książce, to jej zbytnią azjatyckość czy szerzej - wschodniość. Rowerowa przygoda możliwa jest przecież wszędzie. Mało, nawet bardzo mało jest tu Polski, ale to warunkował w dużej mierze dobór autorów. Nie mam pewności, czy nie jest to też ostateczny dowód na to, że "Podręcznik przygody rowerowej" nie jest klasycznym podręcznikiem, gdyż służy przede wszystkim do inspirowania i pokazywania, że niemożliwe staje się możliwe, o ile wsiądziemy na rower.
Pewne jest natomiast, że zakup tej książki muszą przemyśleć również ci, którzy mają już w swej biblioteczce jej pierwsze wydanie. Dlaczego? Niech nie zwiedzie nikogo bliźniacza okładka. Drugie wydanie to w znacznej części zupełnie nowa książka. Owszem, jest tam wiele fragmentów, które znamy z pierwszej edycji, ale są też zupełnie nowe porady i przede wszystkim całkowicie wymieniona pierwsza część "Podręcznika...", zawierająca "opowieści z drogi". Co ciekawe, drugie wydanie ma kilkadziesiąt stron więcej, a jednocześnie jest cieńsze i przede wszystkim znacznie lżejsze. W żadnym wypadku nie jest to zarzut! Przeciwnie - dzięki temu tym razem jest to pozycja, której waga usprawiedliwia zabranie jej do sakwy.
Podstawowe przesłanie książki Robb Maciąg zawarł w słowach: "By wybrać się w podróż ku przygodzie, wystarczy wsiąść na rower i zacząć pedałować. Nagle wszystko zaczyna się układać". Również wiele szczegółowych porad okraszonych jest uwagami, że zasadniczo rowerowa podróż jest możliwa również, gdy ignoruje się złote myśli mechaników, dietetyków i speców od logistyki, a także... autorów "Podręcznika...". Takie postępowanie wydaje się samobójcze, ale przede wszystkim jest szczere i pokazuje, że autorom zależy przede wszystkim na promowaniu swojej pasji, nie zaś siebie samych jako wszechwiedzących. Dodajmy jednak - również od siebie - że zapoznanie się z poradami wieloletnich praktyków rowerowej przygody może wyjść czytelnikowi tylko na zdrowie.
W książce zachowano układ pierwszego wydania. Najpierw mamy więc potężną dawkę inspiracji. Wśród 13 relacji z podróży są i porywające, i nieco irytujące. To w dużej mierze zasługa języka, którym posługują się autorzy. Obok opisów bardzo wysmakowanych zdarzają się te proste, potoczne, a czasem nawet wulgarne. Przed rozpoczęciem właściwej części poradnikowej mamy parę opisów kierunków, które są przez rowerzystów szczególnie lubiane. Tu także bardzo różny jest zarówno literacki, jak i merytoryczny poziom opisów, a także ich styl. Warto wspomnieć, że powyższe opisy tras zostały zaktualizowane, co jest ważne zwłaszcza w wypadku Ukrainy. Właściwa część poradnikowa zmieniła się najmniej, choć dostaliśmy osobny rozdział dotyczący coraz popularniejszego podróżowania z dziećmi, a także np. garść porad, jak zarobić na dłuższą rowerową przygodę.
Z pisaniem o wadach "Podręcznika..." mam kłopot, bo chyba każda jest jednocześnie jej... zaletą. Niespójny styl? Porady bywają ze sobą sprzeczne? A może to pochwała i świadectwo naszej, rowerzystów, różnorodności? Autorzy piszą na bazie własnych, różnych przecież, doświadczeń, dzielą się swoimi przemyśleniami i przede wszystkim zachęcają do swojej pasji. Co prawda, z zastanawiającym upodobaniem niektórzy z nich skupiają się na swoich klęskach i błędach (nigdy na tyle dużych, by zrazić się do roweru!), to jednak wydaje się to spójne z nadrzędną ideą nieco romantycznego, zazwyczaj niskobudżetowego rowerowania po oddalonych od cywilizacji miejscach. Jeśli miałbym naprawdę coś zarzucić książce, to jej zbytnią azjatyckość czy szerzej - wschodniość. Rowerowa przygoda możliwa jest przecież wszędzie. Mało, nawet bardzo mało jest tu Polski, ale to warunkował w dużej mierze dobór autorów. Nie mam pewności, czy nie jest to też ostateczny dowód na to, że "Podręcznik przygody rowerowej" nie jest klasycznym podręcznikiem, gdyż służy przede wszystkim do inspirowania i pokazywania, że niemożliwe staje się możliwe, o ile wsiądziemy na rower.
rowertour.pl Marek Rokita; 2016-07-01
Podniebny lot
Do powieści Lilley podeszłam z ogromną rezerwą, ponieważ przed jej przeczytaniem, zapoznałam się z kilkoma, delikatnie mówiąc, niezbyt przychylnymi opiniami. Nie oczekiwałam powieści, która powali mnie na kolana, zwłaszcza, że wiedziałam w jakiej tematyce się obraca, ale nie chciałam też poczuć ogromnego zawodu, ponieważ wiązałam z powieścią spore nadzieje. Jak się później okazało, było coś hipnotyzującego w historii, okładce i bohaterach, co sprawiło, że najzwyczajniej w świecie przepadłam.
Przez kilka ostatnich lat zauważyłam, że rynek literatury zalała fala powieści erotycznych, która obija się o temat BDSM. Wiele autorów wykorzystuje ten motyw, opierając się tylko na zbyt ogólnych wiadomościach, którym brak dobrze ukształtowanego podłoża psychologicznego czy podstawowych faktów z tejże dziedziny. Wiadomo, że nie są to wątki i motywy wyssane z palca, ale wydają się zupełnie nierealistyczne i wymuszone. Lilley zrobiła wręcz odwrotnie, czym bardzo mnie zaskoczyła, rzecz jasna w pozytywnym sensie. Pisarka postanowiła, w pewnym obszarze, wejść w temat nieco bardziej szczegółowo, od strony ludzkiej psychiki, co pozwoliło nie tylko lepiej poznać postać Jamesa, ale również Bianki i ich motywy.
Moim zdaniem autorka wyszła z szablonowej kreacji głównej bohaterki. Co najbardziej rzuca się w oczy? Przede wszystkim wygląd zewnętrzny Bianki, który już na samym początku sprawił, że zapałałam do niej sympatią, ponieważ nie była tym stereotypowym wzorcem niskiej kobiety. Nie wygląda też na osobę, która potrzebuje ciągłej opieki - była chłodna i opanowana, co najbardziej mi w niej zaimponowało. Jej charakter, życiowe wybory i postępowania są podparte niezwykle dobrymi wydarzeniami przeszłości, które obijają się na jej teraźniejszej postawie. Bianca jest bardzo dobrze wykreowaną postacią, w pewnym sensie oryginalną, co doskonale można było zauważyć po stronie erotycznej.
Jamesa również nie mogę wrzucić do jednego worka z bohaterami ze sztampowych powieści erotycznych. Dlaczego? Ponieważ był jednym z tych urzekających mężczyzn, którzy czasem nieco bardziej wulgarni i brutalni, podbijają serca kobiet. Pan Cavendish jest nie tylko przystojny i dominujący, ale również strasznie uroczy i troskliwy, niemal zawsze w ten pozytywny i rozkoszny sposób. Co najważniejsze, kiedy czytałam, nie czułam się przytłoczona jego obecnością czy preferencjami seksualnymi.
Powieść nie należy do arcydzieł współczesnej literatury i zdaję sobie z tego sprawę, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jest to najlepsza powieść z gatunku. Ogromnymi zaletami są: psychologiczne podłoże zachowania głównych bohaterów, realność tła wydarzeń oraz szybkość czytania. Nawet jeśli powieść posiada wady, to na tle wydarzeń i pozytywów, można ich wcale nie zauważyć. Doszukując się i patrząc nad wyraz krytycznym okiem, można doszukać się pewnych schematów, jednak uważam, że historia jest na tyle dobra, że nie potrzeba zwracać na to uwagi. Nie czułam się uwiązana do historii Bianki i Jamesa, ale z prawdziwą przyjemnością zapoznałam się z ich losami. Lilley prostym językiem, opisami nie tylko pikantnych zbliżeń między bohaterami, ale również ich życia codziennego, powołała do życia kolejną historię, którą pochłonęłam.
Podniebny lot to powieść idealna na letnie wieczory. Niezobowiązująca, aczkolwiek ciekawa lektura jest wprost idealna na ciepłe wieczory. Polecam ją miłośnikom trochę brutalniejszego świata oraz tym, którzy chcą przeczytać powieść erotyczną, która nie należy do tych banalnych historii, z mało przkonującymi odniesieniami do psychologii.
Przez kilka ostatnich lat zauważyłam, że rynek literatury zalała fala powieści erotycznych, która obija się o temat BDSM. Wiele autorów wykorzystuje ten motyw, opierając się tylko na zbyt ogólnych wiadomościach, którym brak dobrze ukształtowanego podłoża psychologicznego czy podstawowych faktów z tejże dziedziny. Wiadomo, że nie są to wątki i motywy wyssane z palca, ale wydają się zupełnie nierealistyczne i wymuszone. Lilley zrobiła wręcz odwrotnie, czym bardzo mnie zaskoczyła, rzecz jasna w pozytywnym sensie. Pisarka postanowiła, w pewnym obszarze, wejść w temat nieco bardziej szczegółowo, od strony ludzkiej psychiki, co pozwoliło nie tylko lepiej poznać postać Jamesa, ale również Bianki i ich motywy.
Moim zdaniem autorka wyszła z szablonowej kreacji głównej bohaterki. Co najbardziej rzuca się w oczy? Przede wszystkim wygląd zewnętrzny Bianki, który już na samym początku sprawił, że zapałałam do niej sympatią, ponieważ nie była tym stereotypowym wzorcem niskiej kobiety. Nie wygląda też na osobę, która potrzebuje ciągłej opieki - była chłodna i opanowana, co najbardziej mi w niej zaimponowało. Jej charakter, życiowe wybory i postępowania są podparte niezwykle dobrymi wydarzeniami przeszłości, które obijają się na jej teraźniejszej postawie. Bianca jest bardzo dobrze wykreowaną postacią, w pewnym sensie oryginalną, co doskonale można było zauważyć po stronie erotycznej.
Jamesa również nie mogę wrzucić do jednego worka z bohaterami ze sztampowych powieści erotycznych. Dlaczego? Ponieważ był jednym z tych urzekających mężczyzn, którzy czasem nieco bardziej wulgarni i brutalni, podbijają serca kobiet. Pan Cavendish jest nie tylko przystojny i dominujący, ale również strasznie uroczy i troskliwy, niemal zawsze w ten pozytywny i rozkoszny sposób. Co najważniejsze, kiedy czytałam, nie czułam się przytłoczona jego obecnością czy preferencjami seksualnymi.
Powieść nie należy do arcydzieł współczesnej literatury i zdaję sobie z tego sprawę, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jest to najlepsza powieść z gatunku. Ogromnymi zaletami są: psychologiczne podłoże zachowania głównych bohaterów, realność tła wydarzeń oraz szybkość czytania. Nawet jeśli powieść posiada wady, to na tle wydarzeń i pozytywów, można ich wcale nie zauważyć. Doszukując się i patrząc nad wyraz krytycznym okiem, można doszukać się pewnych schematów, jednak uważam, że historia jest na tyle dobra, że nie potrzeba zwracać na to uwagi. Nie czułam się uwiązana do historii Bianki i Jamesa, ale z prawdziwą przyjemnością zapoznałam się z ich losami. Lilley prostym językiem, opisami nie tylko pikantnych zbliżeń między bohaterami, ale również ich życia codziennego, powołała do życia kolejną historię, którą pochłonęłam.
Podniebny lot to powieść idealna na letnie wieczory. Niezobowiązująca, aczkolwiek ciekawa lektura jest wprost idealna na ciepłe wieczory. Polecam ją miłośnikom trochę brutalniejszego świata oraz tym, którzy chcą przeczytać powieść erotyczną, która nie należy do tych banalnych historii, z mało przkonującymi odniesieniami do psychologii.
wachajac-ksiazki.blogspot.com
Mapy myśli w biznesie. Jak twórczo i efektywnie osiągać cele przy pomocy mind mappingu
Notowanie w sposób tradycyjny, liniowy ogranicza twórczy potencjał naszego umysłu, ponieważ wykorzystuje się wówczas jedynie możliwości (…) jednej półkuli – lewej. A wystarczy tylko dodać do nich możliwości prawej półkuli, aby system przetwarzania informacji w mózgu był kilkunastokrotnie bardziej efektywny. (…) wystarczy pozwolić sobie na trochę kreatywności, stosowanie kolorów i nieograniczanie swojej wyobraźni, a rezultat tego działania będzie zaskakujący.
cytat z książki
Proces tworzenia map myśli jest takim samym procesem jak uczenie się jakiejkolwiek nowej umiejętności. Wymaga od ucznia cierpliwości i wielu prób.
j.w.
Przejrzysty plan z obrazami, znakami, symbolami i rysunkami? Kreatywne rozwiązywanie problemów z kolorowymi pisakami w ręku? A może przygotowanie do negocjacji połączone z rozrywką umysłową? Mapy myśli (z ang. mind mapping) to pobudzające wyobraźnię narzędzie, które porządkuje natłok informacji i pozwala na przedstawienie ich w ciekawej, łatwej do zapamiętania graficznej formie.
Mapowanie poznałam kilka lat temu, kiedy przygotowywałam się do ważnej rozmowy w firmie. Wybrane osoby otrzymały do opracowania zadanie, którego wyniki miały zostać przedstawione podczas 20-minutowego spotkania. Zastanawiałam się, jak w nieszablonowy sposób zaprezentować swoją odpowiedź i zamiast standardowych slajdów, wybrałam właśnie mapy myśli. Skorzystałam z niej zarówno przy planowaniu prezentacji, jak i przedstawieniu tematu przed oceniającymi. Od tamtego czasu jest to mój ulubiony sposób przygotowywania się do różnego rodzaju wystąpień.
Przewodnikiem po tej zdobywającej coraz większą popularność metodzie notowania jest książka Katarzyny Żbikowskiej „Mapy myśli w biznesie”. W przystępny sposób przedstawia ona podstawy tworzenia map, wykorzystywane techniki, korzyści i pułapki płynące z ich stosowania. Jak pokazuje autorka, mind mapping może być pomocny przy wymyślaniu nowych rozwiązań, realizacji projektów, organizacji pracy zespołu, planowaniu spotkań czy prezentacji. Pozwala na poszerzenie zdolności myślenia lateralnego i oderwanie się od schematów, więc daje to szansę zmierzenia się z każdym problemem w sposób twórczy i wyzwalający. W książce opisanych jest wiele praktycznych zastosowań map myśli w sytuacjach biznesowych, ale z powodzeniem można je odnieść również do innych dziedzin, takich jak edukacja (np. nauka języka obcego), czy życie codzienne (np. organizacja czasu, planowanie urlopu).
Spodobało mi się, że każde zagadnienie w tym opracowaniu, oprócz opisu, jest przedstawione w formie graficznej, samodzielnie wykonanej przez autorkę. Wzmacnia to przekonanie, że mapy myśli pomagają w czytelny sposób zobrazować nasz przekaz, a także, że nie ma jednego, właściwego sposobu ich przygotowania – każda mapa jest wyjątkowa i niepowtarzalna, tak jak różne są spojrzenia na ten sam problem.
Czy taka forma notatek poprawia w znaczący sposób efektywność zarządzania czasem, projektami i swoimi celami, jak często „reklamuje się” mapowanie? Moim zdaniem to zależy od stopnia zaangażowania się w proces ich tworzenia, częstotliwości korzystania oraz naszego nastawienia. Autorka książki sama podkreśla: Tworzenie map myśli powinno być przyjemnością, bo tylko wtedy możesz liczyć na przypływ kreatywnych pomysłów i trwalszy efekt w zapamiętywaniu zanotowanych informacji. Jestem przekonana, że warto tego spróbować.
cytat z książki
Proces tworzenia map myśli jest takim samym procesem jak uczenie się jakiejkolwiek nowej umiejętności. Wymaga od ucznia cierpliwości i wielu prób.
j.w.
Przejrzysty plan z obrazami, znakami, symbolami i rysunkami? Kreatywne rozwiązywanie problemów z kolorowymi pisakami w ręku? A może przygotowanie do negocjacji połączone z rozrywką umysłową? Mapy myśli (z ang. mind mapping) to pobudzające wyobraźnię narzędzie, które porządkuje natłok informacji i pozwala na przedstawienie ich w ciekawej, łatwej do zapamiętania graficznej formie.
Mapowanie poznałam kilka lat temu, kiedy przygotowywałam się do ważnej rozmowy w firmie. Wybrane osoby otrzymały do opracowania zadanie, którego wyniki miały zostać przedstawione podczas 20-minutowego spotkania. Zastanawiałam się, jak w nieszablonowy sposób zaprezentować swoją odpowiedź i zamiast standardowych slajdów, wybrałam właśnie mapy myśli. Skorzystałam z niej zarówno przy planowaniu prezentacji, jak i przedstawieniu tematu przed oceniającymi. Od tamtego czasu jest to mój ulubiony sposób przygotowywania się do różnego rodzaju wystąpień.
Przewodnikiem po tej zdobywającej coraz większą popularność metodzie notowania jest książka Katarzyny Żbikowskiej „Mapy myśli w biznesie”. W przystępny sposób przedstawia ona podstawy tworzenia map, wykorzystywane techniki, korzyści i pułapki płynące z ich stosowania. Jak pokazuje autorka, mind mapping może być pomocny przy wymyślaniu nowych rozwiązań, realizacji projektów, organizacji pracy zespołu, planowaniu spotkań czy prezentacji. Pozwala na poszerzenie zdolności myślenia lateralnego i oderwanie się od schematów, więc daje to szansę zmierzenia się z każdym problemem w sposób twórczy i wyzwalający. W książce opisanych jest wiele praktycznych zastosowań map myśli w sytuacjach biznesowych, ale z powodzeniem można je odnieść również do innych dziedzin, takich jak edukacja (np. nauka języka obcego), czy życie codzienne (np. organizacja czasu, planowanie urlopu).
Spodobało mi się, że każde zagadnienie w tym opracowaniu, oprócz opisu, jest przedstawione w formie graficznej, samodzielnie wykonanej przez autorkę. Wzmacnia to przekonanie, że mapy myśli pomagają w czytelny sposób zobrazować nasz przekaz, a także, że nie ma jednego, właściwego sposobu ich przygotowania – każda mapa jest wyjątkowa i niepowtarzalna, tak jak różne są spojrzenia na ten sam problem.
Czy taka forma notatek poprawia w znaczący sposób efektywność zarządzania czasem, projektami i swoimi celami, jak często „reklamuje się” mapowanie? Moim zdaniem to zależy od stopnia zaangażowania się w proces ich tworzenia, częstotliwości korzystania oraz naszego nastawienia. Autorka książki sama podkreśla: Tworzenie map myśli powinno być przyjemnością, bo tylko wtedy możesz liczyć na przypływ kreatywnych pomysłów i trwalszy efekt w zapamiętywaniu zanotowanych informacji. Jestem przekonana, że warto tego spróbować.
Opsychologii.pl - Porta i centrum praktyków psychologii Joanna Duda; 2016-05-23
Joga bez napinki
[…]joga to ciągły rozwój i bezustanna nauka. To także wielka przyjemność. Pokonujesz trudności, przeszkody i ograniczenia. Odkrywasz – swoje ciało i własne możliwości. Nabierasz dystansu do świata i samego siebie. Żyjesz świadomie. A świadome życie to najwspanialsza przygoda.
Kiedy jakiś czas temu po raz pierwszy stanęłam na macie w studiu jogi, czułam się strasznie – ekscytacja mieszała się z niesamowitym lękiem i napięciem. Wiedziałam, że będzie trudno, bo zupełną nowością miało być dla mnie wyginanie się i świadome oddychanie. Pamiętam, że byłam przerażona i w kiepskim humorze, bo wszyscy ćwiczyli lepiej ode mnie, nie wiedziałam, jak zachować się w sali, że o zastosowaniu wszystkich dostępnych tam sprzętów nie wspomnę. Jakże żałuję, że przed tą wizytą (która stała się przyczynkiem do wspaniałego, „wygiętego w paragraf” uczucia, a jakże!), nie sięgnęłam do książki Doroty Mrówki Joga bez napinki!
Wydawnictwo Sensus przygotowało książkę przydatną właściwie każdemu – nie tylko zainteresowanym wyciskaniem siódmych potów w czasie asan, ale również ich rodzinom i znajomym, którzy ‘jogowej’ motywacji nie rozumieją. Mamy oto kompendium podstawowej wiedzy, która z pewnością pozwoli młodym (doświadczeniem, nie wiekiem, bo ten w praktyce nie ma znaczenia) adeptom oswoić się z nowymi sytuacjami. W krótkich, ale niezwykle treściwych rozdziałach zawarto wszystko, o czym powinny wiedzieć osoby, które po raz pierwszy spotykają się z tą formą aktywności – mamy tu pokrótce przedstawioną wiedzę teoretyczną (jak choćby to, skąd wzięła się joga i kto może ją ćwiczyć – oczywiście, każdy!), jednak nie ona jest najmocniejszą stroną tej pozycji. Najciekawsze, a może i najbardziej przydatne, są wszystkie praktyczne uwagi, dzięki którym stres i niepewność związane z początkiem tej przygody nie będą tak dotkliwe. Mamy tu porady z życia wzięte: od czego zacząć, jakiego nauczyciela i jaką szkołę wybrać, czy od razu musimy kupować wszystkie akcesoria, jaki strój jest najbardziej funkcjonalny oraz co jest najważniejsze w ćwiczeniach i dlaczego właśnie oddech. Odpowiedzi na te oraz mnóstwo innych wątpliwości stanowią esencję tego, czym powinna być książka o jodze dla początkujących. Dodatkowym atutem jest kilka słów o medytacji (łącznie ze wskazówkami, jaką poduszkę do medytacji wybrać), a co cieszy mnie jeszcze mocniej, to niewielki podrozdział o uważności w jodze (z nawiązaniem do ostatnio ukochanego przeze mnie Cudu uważności Thich Nhat Hanha). I choć w tym temacie zupełnie raczkuję, wspaniale jest odnajdywać na każdym kroku powiązania i upewniać się w słuszności obranej drogi.
Wszystko to opisane jest z humorem i bez tytułowej napinki – to trochę tak, jakbyśmy wybrali się na kawę z bardziej doświadczoną koleżanką, która postanowiła uchylić rąbka tajemnicy. Konkretna wiedza (w tym niezwykle interesujące ciekawostki wplecione w narrację) miesza się tu z opowieściami z życia i osobistymi refleksjami autorki, co sprawia, że całość jest bardzo przystępna i nie odstrasza naukowym podejściem. Powinna sprawdzić się dla każdego, komu przez myśl przemknęły asany i kto poczuł delikatny sygnał, że to może być przysłowiowe TO. I choć w pewnych kwestiach pozostawia niedosyt, bo jedynie delikatnie zaznacza pewne kwestie, na pierwszy rzut powinna być w sam raz.
Ja pierwsze kroki na macie mam już za sobą. Swego czasu musiałam walczyć ze stereotypowym podejściem bliskich – „Naprawdę masz zamiar dołączyć do sekty?”, „A co z jedzeniem mięsa, przecież jogini to wegetarianie!”, „To nie są ćwiczenia dla ciebie, przecież boli cię kręgosłup!” – dziś mogę za to autorce serdecznie podziękować, bo walka z tego typu stereotypami jest niekończącą się historią, którą trudno będzie wygrać, dopóki dopóty higiena ciała i umysłu nie staną się rzeczą oczywistą. Bo czy rozsądnie dobrany zestaw asan, dbałość o własne ciało i umysł, przesuwanie własnych granic i troska o samego siebie naprawdę są złe? Po lekturze mam wrażenie, że dzięki książce Doroty Mrówki, umiejętnie podsuniętej co oporniejszym członkom rodziny, zyskam kolejne znajome twarze trwające w supta virasanie (pozycji leżącego bohatera) czy witające ze mną słońce w surya namaskar. To jest piękne w jodze. Tak naprawdę każdy może ją praktykować, bez względu na predyspozycje fizyczne, wiek, płeć, poglądy czy religię. Cóż, właściwie prawie każdy: Jest […] jeden typ ludzi, którzy nie powinni chodzić na jogę. To specyficzne osoby, które sabotują same siebie, tkwią w utartych schematach, trzymają się sztywno przyzwyczajeń i nawyków, nie chcą niczego w swoim życiu zmienić – chociaż mówią wszem wobec, że chcą, że jest im źle, że muszą coś ze sobą zrobić, bo tak bardzo cierpią. Bo joga jest działaniem – na własną korzyść i dla własnego dobra. Warto o tym pamiętać.
Kiedy jakiś czas temu po raz pierwszy stanęłam na macie w studiu jogi, czułam się strasznie – ekscytacja mieszała się z niesamowitym lękiem i napięciem. Wiedziałam, że będzie trudno, bo zupełną nowością miało być dla mnie wyginanie się i świadome oddychanie. Pamiętam, że byłam przerażona i w kiepskim humorze, bo wszyscy ćwiczyli lepiej ode mnie, nie wiedziałam, jak zachować się w sali, że o zastosowaniu wszystkich dostępnych tam sprzętów nie wspomnę. Jakże żałuję, że przed tą wizytą (która stała się przyczynkiem do wspaniałego, „wygiętego w paragraf” uczucia, a jakże!), nie sięgnęłam do książki Doroty Mrówki Joga bez napinki!
Wydawnictwo Sensus przygotowało książkę przydatną właściwie każdemu – nie tylko zainteresowanym wyciskaniem siódmych potów w czasie asan, ale również ich rodzinom i znajomym, którzy ‘jogowej’ motywacji nie rozumieją. Mamy oto kompendium podstawowej wiedzy, która z pewnością pozwoli młodym (doświadczeniem, nie wiekiem, bo ten w praktyce nie ma znaczenia) adeptom oswoić się z nowymi sytuacjami. W krótkich, ale niezwykle treściwych rozdziałach zawarto wszystko, o czym powinny wiedzieć osoby, które po raz pierwszy spotykają się z tą formą aktywności – mamy tu pokrótce przedstawioną wiedzę teoretyczną (jak choćby to, skąd wzięła się joga i kto może ją ćwiczyć – oczywiście, każdy!), jednak nie ona jest najmocniejszą stroną tej pozycji. Najciekawsze, a może i najbardziej przydatne, są wszystkie praktyczne uwagi, dzięki którym stres i niepewność związane z początkiem tej przygody nie będą tak dotkliwe. Mamy tu porady z życia wzięte: od czego zacząć, jakiego nauczyciela i jaką szkołę wybrać, czy od razu musimy kupować wszystkie akcesoria, jaki strój jest najbardziej funkcjonalny oraz co jest najważniejsze w ćwiczeniach i dlaczego właśnie oddech. Odpowiedzi na te oraz mnóstwo innych wątpliwości stanowią esencję tego, czym powinna być książka o jodze dla początkujących. Dodatkowym atutem jest kilka słów o medytacji (łącznie ze wskazówkami, jaką poduszkę do medytacji wybrać), a co cieszy mnie jeszcze mocniej, to niewielki podrozdział o uważności w jodze (z nawiązaniem do ostatnio ukochanego przeze mnie Cudu uważności Thich Nhat Hanha). I choć w tym temacie zupełnie raczkuję, wspaniale jest odnajdywać na każdym kroku powiązania i upewniać się w słuszności obranej drogi.
Wszystko to opisane jest z humorem i bez tytułowej napinki – to trochę tak, jakbyśmy wybrali się na kawę z bardziej doświadczoną koleżanką, która postanowiła uchylić rąbka tajemnicy. Konkretna wiedza (w tym niezwykle interesujące ciekawostki wplecione w narrację) miesza się tu z opowieściami z życia i osobistymi refleksjami autorki, co sprawia, że całość jest bardzo przystępna i nie odstrasza naukowym podejściem. Powinna sprawdzić się dla każdego, komu przez myśl przemknęły asany i kto poczuł delikatny sygnał, że to może być przysłowiowe TO. I choć w pewnych kwestiach pozostawia niedosyt, bo jedynie delikatnie zaznacza pewne kwestie, na pierwszy rzut powinna być w sam raz.
Ja pierwsze kroki na macie mam już za sobą. Swego czasu musiałam walczyć ze stereotypowym podejściem bliskich – „Naprawdę masz zamiar dołączyć do sekty?”, „A co z jedzeniem mięsa, przecież jogini to wegetarianie!”, „To nie są ćwiczenia dla ciebie, przecież boli cię kręgosłup!” – dziś mogę za to autorce serdecznie podziękować, bo walka z tego typu stereotypami jest niekończącą się historią, którą trudno będzie wygrać, dopóki dopóty higiena ciała i umysłu nie staną się rzeczą oczywistą. Bo czy rozsądnie dobrany zestaw asan, dbałość o własne ciało i umysł, przesuwanie własnych granic i troska o samego siebie naprawdę są złe? Po lekturze mam wrażenie, że dzięki książce Doroty Mrówki, umiejętnie podsuniętej co oporniejszym członkom rodziny, zyskam kolejne znajome twarze trwające w supta virasanie (pozycji leżącego bohatera) czy witające ze mną słońce w surya namaskar. To jest piękne w jodze. Tak naprawdę każdy może ją praktykować, bez względu na predyspozycje fizyczne, wiek, płeć, poglądy czy religię. Cóż, właściwie prawie każdy: Jest […] jeden typ ludzi, którzy nie powinni chodzić na jogę. To specyficzne osoby, które sabotują same siebie, tkwią w utartych schematach, trzymają się sztywno przyzwyczajeń i nawyków, nie chcą niczego w swoim życiu zmienić – chociaż mówią wszem wobec, że chcą, że jest im źle, że muszą coś ze sobą zrobić, bo tak bardzo cierpią. Bo joga jest działaniem – na własną korzyść i dla własnego dobra. Warto o tym pamiętać.
Opsychologii.pl - Porta i centrum praktyków psychologii Julia Sworowska; 2016-05-30
Oblubienice wojny
Wojenne panny młode. Weterani. Wdowy, które utraciły swych mężów podczas walki z wrogiem. Powstańcy narażający swe życie każdego dnia. Sieroty, które nie pamiętają swych biologicznych rodziców. Każdy z nas mija tych ludzi na ulicy. To Ci, którym nie chcemy ustąpić miejsca w autobusie. To właśnie te starsze panie, które próbują porozmawiać z każdym w kolejce do lekarza, byleby tylko nie wracać do pustego domu i życia w zapomnieniu. Wszystkich tych ludzi łączą czasy, w których dane było im się urodzić, dorastać, zakochiwać i umierać. Okrutne czasy wojny, których nie jesteśmy sobie nawet w stanie wyobrazić. Ale zanim pierwsze zmarszczki pojawiły się na ich twarzach, zanim pierwszy siwy włos pozostał na ich grzebieniu, byli tak samo młodzi jak i my, pragnęli zawierać przyjaźnie, zakochiwać się, brać ślub i żyć po ludzku, najlepiej jak umieli, a dowodem na to jest fantastyczna książka - "Oblubienice wojny".
"Oblubienice wojny" to opowieść o pięciu młodych kobietach, które znalazły się w czasie wojny w małej, angielskiej wiosce - Crowmarsh Priors. Każda z nich pochodziła z zupełnie innego środowiska, a jednak ich los został ze sobą spleciony już na zawsze. Alice, Elsie, Tanni, Frances i Evangeline walczą z ograniczeniami i trudnościami, które narzuca na nie wojna. Pomagają ewakuowanym z Londynu, podejmują się prac, które przed wybuchem walk były typowo męskimi zajęciami i starają się utrzymać swe życie w ryzach. Spotykają się ponownie po pięćdziesięciu czterech latach, gotowe poznać okrutną prawdę i pomścić niewinną śmierć jednej z nich.
Nie bójcie się tej książki. Niech nie wystraszy Was "literatura historyczna" czy perspektywa czytania zawiłych szczegółów dotyczących przebiegu wojny. Ta opowieść jest niesamowita i prawdziwa. Jeżeli dotąd nie sięgaliście po literaturę wojenną, zmieńcie to i czym prędzej zamówcie "Oblubienice wojny". Nie znajdziecie tutaj dat, opisów strategii poszczególnych stron, makabrycznych opowieści o więźniach obozów koncentracyjnych czy skomplikowanego słownictwa, skutecznie odbierającego radość czytania. Odkryjecie za to magię przyjaźni, która potrafiła rozkwitnąć między głównymi bohaterkami lepiej niż wśród młodych ludzi w dzisiejszych czasach. Poznacie codzienne życie kobiet podczas II wojny światowej i zdacie sobie sprawę, że ich rola w tym trudnym czasie, była równie ważna i równie ciężka jak żołnierzy walczących na froncie. Będziecie podziwiać je za odwagę. Spojrzycie na wojnę z innej perspektywy - perspektywy mieszkańców Wielkiej Brytanii, ludzi żyjących w spokojnych miasteczkach z dala od strzałów, wybuchów i masowej śmierci. Poznacie historię piątki niesamowitych kobiet, które swą siłą, zaradnością i ciepłem, przetrwały ten makabryczny moment w dziejach ludzkości i ze wszystkich sił starały się prawdziwie żyć w czasach wojny, doświadczając prawdziwej gamy uczuć i emocji.
Wciągnięcie się w tę opowieść bez reszty i całkowicie przepadniecie, a wszystko to za sprawą fascynującej historii, niesamowicie lekkiego pióra i świetnie skonstruowanej fabuły, wywołującej zaskoczenie podczas czytania, śmiech i łzy spływające po policzku. Wojna jest tak naprawdę tłem dla wydarzeń, które czasami przypominają opowieść sensacyjną, z okładki zdają się być kryminałem, w którym rozwikłujemy zagadkę niewinnej śmierci, a momentami będzie to opowieść o życiu, ludzkich dramatach, rozterkach i trudnych wyborach, które stają się jeszcze trudniejsze w obliczu zagrożenia. Niezwykle ciekawe są fragmenty, w których autorka opisuje brytyjską wieś i jej funkcjonowanie w wojennych latach, a czyta się o tym jeszcze przyjemniej, ponieważ ciekawostki te zostały wplecione w opowieść o naszych bohaterkach.
Przeczytajcie tę książkę. Sięgnijcie po nią dla wątków obyczajowych, których w tej pozycji nie brakuje. Zacznijcie od niej swą przygodę z literaturą wojenną. Rozwikłajcie zagadkę śmierci jednej z piątki naszych bohaterek. Wybierzcie ją, bo to książka godna polecenia i warta przeczytania. Książka oddziałująca na nas, będąca cudowną lekcją życia i przeszłości, którą powinniśmy szanować. Po jej przeczytaniu popatrzycie na swoje problemy z zupełnie innej perspektywy. Babcina herbata stanie się dla Was jeszcze pyszniejsza, a staruszki w autobusie zostaną nowymi kompankami miastowych podróży. Bo właśnie za tę kobiecą siłą w wojennych czasach powinniśmy je podziwiać i pamiętać, że dawniej również się kochało, uśmiechało i zrywało kwiaty na łące, a wszystko to w czasach, w których prawdopodobnie dzisiaj odnalazłaby się jedynie garstka z nas...
ksiazkowoholizm.blogspot.com Bookworm; 2016-05-25
Mapy myśli w biznesie. Jak twórczo i efektywnie osiągać cele za pomocą mind mappingu
Notowanie w sposób tradycyjny, liniowy ogranicza twórczy potencjał naszego umysłu, ponieważ wykorzystuje się wówczas jedynie możliwości (…) jednej półkuli – lewej. A wystarczy tylko dodać do nich możliwości prawej półkuli, aby system przetwarzania informacji w mózgu był kilkunastokrotnie bardziej efektywny. (…) wystarczy pozwolić sobie na trochę kreatywności, stosowanie kolorów i nieograniczanie swojej wyobraźni, a rezultat tego działania będzie zaskakujący.
cytat z książki
Proces tworzenia map myśli jest takim samym procesem jak uczenie się jakiejkolwiek nowej umiejętności. Wymaga od ucznia cierpliwości i wielu prób.
j.w.
Przejrzysty plan z obrazami, znakami, symbolami i rysunkami? Kreatywne rozwiązywanie problemów z kolorowymi pisakami w ręku? A może przygotowanie do negocjacji połączone z rozrywką umysłową? Mapy myśli (z ang. mind mapping) to pobudzające wyobraźnię narzędzie, które porządkuje natłok informacji i pozwala na przedstawienie ich w ciekawej, łatwej do zapamiętania graficznej formie.
Mapowanie poznałam kilka lat temu, kiedy przygotowywałam się do ważnej rozmowy w firmie. Wybrane osoby otrzymały do opracowania zadanie, którego wyniki miały zostać przedstawione podczas 20-minutowego spotkania. Zastanawiałam się, jak w nieszablonowy sposób zaprezentować swoją odpowiedź i zamiast standardowych slajdów, wybrałam właśnie mapy myśli. Skorzystałam z niej zarówno przy planowaniu prezentacji, jak i przedstawieniu tematu przed oceniającymi. Od tamtego czasu jest to mój ulubiony sposób przygotowywania się do różnego rodzaju wystąpień.
Przewodnikiem po tej zdobywającej coraz większą popularność metodzie notowania jest książka Katarzyny Żbikowskiej „Mapy myśli w biznesie”. W przystępny sposób przedstawia ona podstawy tworzenia map, wykorzystywane techniki, korzyści i pułapki płynące z ich stosowania. Jak pokazuje autorka, mind mapping może być pomocny przy wymyślaniu nowych rozwiązań, realizacji projektów, organizacji pracy zespołu, planowaniu spotkań czy prezentacji. Pozwala na poszerzenie zdolności myślenia lateralnego i oderwanie się od schematów, więc daje to szansę zmierzenia się z każdym problemem w sposób twórczy i wyzwalający. W książce opisanych jest wiele praktycznych zastosowań map myśli w sytuacjach biznesowych, ale z powodzeniem można je odnieść również do innych dziedzin, takich jak edukacja (np. nauka języka obcego), czy życie codzienne (np. organizacja czasu, planowanie urlopu).
Spodobało mi się, że każde zagadnienie w tym opracowaniu, oprócz opisu, jest przedstawione w formie graficznej, samodzielnie wykonanej przez autorkę. Wzmacnia to przekonanie, że mapy myśli pomagają w czytelny sposób zobrazować nasz przekaz, a także, że nie ma jednego, właściwego sposobu ich przygotowania – każda mapa jest wyjątkowa i niepowtarzalna, tak jak różne są spojrzenia na ten sam problem.
Czy taka forma notatek poprawia w znaczący sposób efektywność zarządzania czasem, projektami i swoimi celami, jak często „reklamuje się” mapowanie? Moim zdaniem to zależy od stopnia zaangażowania się w proces ich tworzenia, częstotliwości korzystania oraz naszego nastawienia. Autorka książki sama podkreśla: Tworzenie map myśli powinno być przyjemnością, bo tylko wtedy możesz liczyć na przypływ kreatywnych pomysłów i trwalszy efekt w zapamiętywaniu zanotowanych informacji. Jestem przekonana, że warto tego spróbować.
cytat z książki
Proces tworzenia map myśli jest takim samym procesem jak uczenie się jakiejkolwiek nowej umiejętności. Wymaga od ucznia cierpliwości i wielu prób.
j.w.
Przejrzysty plan z obrazami, znakami, symbolami i rysunkami? Kreatywne rozwiązywanie problemów z kolorowymi pisakami w ręku? A może przygotowanie do negocjacji połączone z rozrywką umysłową? Mapy myśli (z ang. mind mapping) to pobudzające wyobraźnię narzędzie, które porządkuje natłok informacji i pozwala na przedstawienie ich w ciekawej, łatwej do zapamiętania graficznej formie.
Mapowanie poznałam kilka lat temu, kiedy przygotowywałam się do ważnej rozmowy w firmie. Wybrane osoby otrzymały do opracowania zadanie, którego wyniki miały zostać przedstawione podczas 20-minutowego spotkania. Zastanawiałam się, jak w nieszablonowy sposób zaprezentować swoją odpowiedź i zamiast standardowych slajdów, wybrałam właśnie mapy myśli. Skorzystałam z niej zarówno przy planowaniu prezentacji, jak i przedstawieniu tematu przed oceniającymi. Od tamtego czasu jest to mój ulubiony sposób przygotowywania się do różnego rodzaju wystąpień.
Przewodnikiem po tej zdobywającej coraz większą popularność metodzie notowania jest książka Katarzyny Żbikowskiej „Mapy myśli w biznesie”. W przystępny sposób przedstawia ona podstawy tworzenia map, wykorzystywane techniki, korzyści i pułapki płynące z ich stosowania. Jak pokazuje autorka, mind mapping może być pomocny przy wymyślaniu nowych rozwiązań, realizacji projektów, organizacji pracy zespołu, planowaniu spotkań czy prezentacji. Pozwala na poszerzenie zdolności myślenia lateralnego i oderwanie się od schematów, więc daje to szansę zmierzenia się z każdym problemem w sposób twórczy i wyzwalający. W książce opisanych jest wiele praktycznych zastosowań map myśli w sytuacjach biznesowych, ale z powodzeniem można je odnieść również do innych dziedzin, takich jak edukacja (np. nauka języka obcego), czy życie codzienne (np. organizacja czasu, planowanie urlopu).
Spodobało mi się, że każde zagadnienie w tym opracowaniu, oprócz opisu, jest przedstawione w formie graficznej, samodzielnie wykonanej przez autorkę. Wzmacnia to przekonanie, że mapy myśli pomagają w czytelny sposób zobrazować nasz przekaz, a także, że nie ma jednego, właściwego sposobu ich przygotowania – każda mapa jest wyjątkowa i niepowtarzalna, tak jak różne są spojrzenia na ten sam problem.
Czy taka forma notatek poprawia w znaczący sposób efektywność zarządzania czasem, projektami i swoimi celami, jak często „reklamuje się” mapowanie? Moim zdaniem to zależy od stopnia zaangażowania się w proces ich tworzenia, częstotliwości korzystania oraz naszego nastawienia. Autorka książki sama podkreśla: Tworzenie map myśli powinno być przyjemnością, bo tylko wtedy możesz liczyć na przypływ kreatywnych pomysłów i trwalszy efekt w zapamiętywaniu zanotowanych informacji. Jestem przekonana, że warto tego spróbować.
Opsychologii.pl - Porta i centrum praktyków psychologii Joanna Duda; 2016-05-23