Recenzje
Crashed. W zderzeniu z miłością
Czasami przedarcie się przez burzę nie wystarcza, bo zaraz po niej, przychodzi nawałnica. A gdy wokół wszystko się wali, trudno znaleźć w sobie siłę, by trwać przy pierwotnym celu. Rylee nie spodziewała się, że los będzie tak okrutny, by dać jej nadzieję, tylko po to, by zaraz zmiażdżyć ją złymi nowinami. Jej historia z seksownym, ale i niebezpiecznym - zwłaszcza dla serca - Coltonem, miała swoje wzloty i upadki. Razem znajdowali się na prostej, a zaraz później musieli mierzyć się z zakrętami. Teraz jednak, przychodzi czas na prawdziwą, ostateczną konfrontację. Tą, która pokaże czy poukładanej kobiecie z bliznami i skrzywdzonemu mężczyźnie z otwartymi ranami na psychice, uda się wybudować coś trwałego, w świecie gdzie nadzieje burzą się z prostotą domów z kart. Czy obydwoje znajdą w sobie siłę, by dalej walczyć?
Muszę przyznać, że zaczynając tę serię, nie spodziewałam się, że okaże się ona dla mnie tak emocjonalna i że z taką łatwością, przejmie kontrolę nad moim sercem. Pierwszy tom był intensywną dla zmysłów rozgrzewką, przed pełną iskrzenia i dramatów kontynuacją w dwójce, udowadniającej, że przeklętynumer dwa w serii, nie musi być beznadziejny. Nie będę kłamać, po tym co autorka pokazała w przeciągu dwóch pierwszych części, miałam drobne obawy przed poznaniem finału, że wszystko co najlepsze, Bromberg już zrobiła, a teraz czeka mnie już tylko cukier, lukier i irytujące, wydumane problemy bohaterów. "Crashed"pozytywnie mnie jednak zaskoczyło. Nie dość, że okazało się idealnym dopełnieniem i zakończeniem historii Rylee i Coltona, to jeszcze pozwoliło mi się skonfrontować z ich największymi obawami i pozbyć wszelkich uprzedzeń, do tego jak postępowali.
Coś co uwiodło mnie w tej serii, to fakt, że pomimo iż należy do niezbyt chlubnego gatunku, potrafi przenieść więcej niż kolejne tragizmy i złamane serca, i faktycznie poruszyć coś w duszy i umyśle czytelnika. Do mnie, lektura tej trylogii trafiła na większym poziomie niż się spodziewałam. Dotarła prosto do najczulszych strun i zadomowiła się tam na dobre. Podczas czytania ostatniego tomu, miałam wrażenie, że koszmary zżerające obydwoje bohaterów, wciągają mnie do siebie, jak dziury. Uzależniły mnie od kolejnych dramatów i zgód, do tego stopnia, że przy czytaniu ostatnich rozdziałów, czułam się jak drżący kłębek nerwów, mogący eksplodować w każdym momencie. Coś co myślałam, że będzie mnie denerwować słodkością i przerysowaniem, w istocie sprawiło, że niemal rozpłakałam się ze wzruszenia, a tragizm, którego myślałam, że będę już mieć w trzecim tomie dość, w rzeczywistości okazał się i dla mnie zgubny i dramatyczny.
Uwielbiam fakt, jak w tym tomie, gorzkie niepowodzenie w idealnych dawkach mieszało się z uroczym, pełnym słońca szczęściem. Uwielbiam to, w jakim kierunku potoczyła się historia Rylee i Coltona i gdzie pchnęły ich tragiczne wypadki, z którymi się mierzyli. Uwielbiam to uczucie rozpadania się razem z bohaterami, kiedy stawiali czoła koszmarom, a mnie chciało się jedynie płakać. Uwielbiam to, jak całość została zwieńczona pięknymi - dwoma (!) epilogami, które głęboko mnie usatysfakcjonowały i sprawiły, że czułam się tak, jakby słońce wyszło zza chmur. Uwielbiam to, jak mocno zżyłam się z Rylee i Coltonem, i to, jak autorka sprawiła, ze ich historia nie okazała się dla mnie kolejnym beznadziejnym erotykiem, a faktycznie przejmującym romansem, poruszającym zaskakujące - jak dla tego gatunku - tematy i problemy.
Coś z pozoru nieskomplikowanego, prostego, przewidywalnego i pełnego schematów, dostało się do mojego serca i sprawiło, że zapomniałam o całym świecie. Dlatego zachęcam fanki sensownych romansów do poświęcenia czasu K. Bromberg, bo jeśli ktoś wie jak łączyć idealne ładunki emocjonalne z napięciem seksualnym - pikantne sceny seksu z delikatnymi i czułymi momentami - tragizm i szczęście - humor i dramat - to własnie ta pisarka. Plus - nie da się nie zakochać w postaciach drugoplanowych. Teraz bowiem czuję się tak, jakbym oddychała dla Becketta i Haddie i czuję, że moje życie nie będzie kompletne dopóki nie poznam ich historii. W tym momencie, po odłożeniu"Crashed" na półkę, żegnam się z Coltonem i Rylee, szczęśliwa, że miałam okazje ich poznać i pełna nadziei, że K.Bromberg nie spocznie na laurach i nadal będzie tworzyć tak świetne powieści, z mocno psychologicznym wydźwiękiem, bo zaimponowała mi tym i sprawiła, że naprawdę uwierzyłam w romanse.
Muszę przyznać, że zaczynając tę serię, nie spodziewałam się, że okaże się ona dla mnie tak emocjonalna i że z taką łatwością, przejmie kontrolę nad moim sercem. Pierwszy tom był intensywną dla zmysłów rozgrzewką, przed pełną iskrzenia i dramatów kontynuacją w dwójce, udowadniającej, że przeklętynumer dwa w serii, nie musi być beznadziejny. Nie będę kłamać, po tym co autorka pokazała w przeciągu dwóch pierwszych części, miałam drobne obawy przed poznaniem finału, że wszystko co najlepsze, Bromberg już zrobiła, a teraz czeka mnie już tylko cukier, lukier i irytujące, wydumane problemy bohaterów. "Crashed"pozytywnie mnie jednak zaskoczyło. Nie dość, że okazało się idealnym dopełnieniem i zakończeniem historii Rylee i Coltona, to jeszcze pozwoliło mi się skonfrontować z ich największymi obawami i pozbyć wszelkich uprzedzeń, do tego jak postępowali.
Coś co uwiodło mnie w tej serii, to fakt, że pomimo iż należy do niezbyt chlubnego gatunku, potrafi przenieść więcej niż kolejne tragizmy i złamane serca, i faktycznie poruszyć coś w duszy i umyśle czytelnika. Do mnie, lektura tej trylogii trafiła na większym poziomie niż się spodziewałam. Dotarła prosto do najczulszych strun i zadomowiła się tam na dobre. Podczas czytania ostatniego tomu, miałam wrażenie, że koszmary zżerające obydwoje bohaterów, wciągają mnie do siebie, jak dziury. Uzależniły mnie od kolejnych dramatów i zgód, do tego stopnia, że przy czytaniu ostatnich rozdziałów, czułam się jak drżący kłębek nerwów, mogący eksplodować w każdym momencie. Coś co myślałam, że będzie mnie denerwować słodkością i przerysowaniem, w istocie sprawiło, że niemal rozpłakałam się ze wzruszenia, a tragizm, którego myślałam, że będę już mieć w trzecim tomie dość, w rzeczywistości okazał się i dla mnie zgubny i dramatyczny.
Uwielbiam fakt, jak w tym tomie, gorzkie niepowodzenie w idealnych dawkach mieszało się z uroczym, pełnym słońca szczęściem. Uwielbiam to, w jakim kierunku potoczyła się historia Rylee i Coltona i gdzie pchnęły ich tragiczne wypadki, z którymi się mierzyli. Uwielbiam to uczucie rozpadania się razem z bohaterami, kiedy stawiali czoła koszmarom, a mnie chciało się jedynie płakać. Uwielbiam to, jak całość została zwieńczona pięknymi - dwoma (!) epilogami, które głęboko mnie usatysfakcjonowały i sprawiły, że czułam się tak, jakby słońce wyszło zza chmur. Uwielbiam to, jak mocno zżyłam się z Rylee i Coltonem, i to, jak autorka sprawiła, ze ich historia nie okazała się dla mnie kolejnym beznadziejnym erotykiem, a faktycznie przejmującym romansem, poruszającym zaskakujące - jak dla tego gatunku - tematy i problemy.
Coś z pozoru nieskomplikowanego, prostego, przewidywalnego i pełnego schematów, dostało się do mojego serca i sprawiło, że zapomniałam o całym świecie. Dlatego zachęcam fanki sensownych romansów do poświęcenia czasu K. Bromberg, bo jeśli ktoś wie jak łączyć idealne ładunki emocjonalne z napięciem seksualnym - pikantne sceny seksu z delikatnymi i czułymi momentami - tragizm i szczęście - humor i dramat - to własnie ta pisarka. Plus - nie da się nie zakochać w postaciach drugoplanowych. Teraz bowiem czuję się tak, jakbym oddychała dla Becketta i Haddie i czuję, że moje życie nie będzie kompletne dopóki nie poznam ich historii. W tym momencie, po odłożeniu"Crashed" na półkę, żegnam się z Coltonem i Rylee, szczęśliwa, że miałam okazje ich poznać i pełna nadziei, że K.Bromberg nie spocznie na laurach i nadal będzie tworzyć tak świetne powieści, z mocno psychologicznym wydźwiękiem, bo zaimponowała mi tym i sprawiła, że naprawdę uwierzyłam w romanse.
sherry-stories.blogspot.com Sherry; 2016-08-09
Eden. Nowy początek
Sekta, w której pozbawiony skrupułów lider obiecywał ludziom zbawienie. Calder, chłopak, który pośród zaślepionej społeczności dostrzegł sprytnie kamuflowane zło. Eden, niewinna dziewczyna, która przeznaczona przywódcy miała pomóc wszystkim w osiągnięciu utopijnego szczęścia. W końcu Mia Sheridan, podbijająca polski rynek wydawniczy autorka, która stworzyła powieść o surrealistycznym wydźwięku, osadzoną jednak w realiach współczesnego świata. Bo tak działa sekta, że szokuje absurdalnością funkcjonowania nawet w dobie XXI wieku. „Eden. Nowy początek” to kontynuacja serii rozpoczętej książką „Calder. Narodziny odwagi”. Czy warto po nią sięgnąć?
Wielka powódź zniweczyła cały akadyjski raj. Członkowie całkiem dobrze prosperującej sekty zginęli, na zawsze zabierając ze sobą tajemnicę dotyczącą ich zniekształconego świata. A jednak… Eden, Calder oraz Xander wymknęli się szponom śmierci, próbując teraz znaleźć własne miejsce w rzeczywistości, o której mają tak nikłe pojęcie.
Eden mieszka w domu uczynnego jubilera, pracując na własne utrzymanie i czerpiąc radość z wolności, której nigdy dotąd nie miała okazji zasmakować. Niestety część jej serca na zawsze umarła, ponieważ wraz z wielką powodzią utraciła kogoś, kogo nigdy nie przestała kochać.
Calder, obwiniając się o śmierć Eden, walczy z przeszłością, która niestety nie chce odejść. Wspierany przez Xandera, który rozumie go jak nikt inny, postanawia zająć się sztuką, by w końcu znaleźć cel i zapomnieć.
Z dala od siebie, tkwiąc w przekonaniu o utraconej miłości, próbują ułożyć swoje życie na nowo. Czy ponownie się spotkają? Czy w nowym świecie będą potrafili odbudować to, co zawsze ich łączyło?
Tym razem Mia Sheridan zabiera czytelnika z dala od toksycznego środowiska Akadii, chociaż cień okrutnej sekty cały czas snuje się za plecami głównych bohaterów. Eden i Calder, niestety oddzieleni od siebie, witają w progach współczesnej cywilizacji, w szeregach wolnej społeczności z dostępem do wygód, nowoczesności i prawem decydowania o sobie. Nie jest jednak wcale tak kolorowo. Podczas gdy dziewczyna zmaga się z poszukiwaniami własnych korzeni, chłopak zasypuje samego siebie kolejnymi wyrzutami sumienia. Oboje tak bardzo za sobą tęsknią lecz tkwiąc w błędnym przekonaniu przyjdzie im długo czekać. Nim zatrzymają się na tym samym skrzyżowaniu dróg, miną lata…
Akcja kontynuacji serii, w zestawieniu z pierwszym tomem, zwalnia, przez jakiś czas zatrzymując się na wewnętrznych rozterkach głównych bohaterów.Teraz nie potrzeba im kolejnych wrażeń, bo prawdziwa walka toczy się w ich umysłach. Sporo tutaj wewnętrznych monologów, tłumionego żalu czy przemyśleń. Jednak tor, którym Eden i Calder podążają, prowadzi ich do nieuchronnej konfrontacji z przeszłością, z ciekawskim i nieprzychylnym otoczeniem czy z prawdziwym obliczem Hektora, lidera znanego im dotąd z fałszywego imienia. I wtedy zaczyna być ciekawie. To właśnie tutaj otrzymujemy odpowiedzi na pytania, które nurtują już w trakcie czytania pierwszego tomu. Jak to się stało, że właśnie ich dosięgły macki okrutnej sekty? Co się działo wtedy, kiedy zniknęli? To tu bohaterowie decyzją się w końcu na nieco odważniejsze posunięcia względem siebie.
„Eden. Nowy początek” to powieść o potędze miłości, o niezniszczalnym uczuciu, które niczym czołg przedziera się przez wszystkie barykady. Piękna, przepełniona emocjami, dyktowana oryginalną fabułą, która okazuje się powiewem świeżości pośród wielu utartych, przewidywalnych scenariuszy. Z ogromną przyjemnością przedzierałam się przez kolejne rozdziały, by dotrzeć do samego końca, cały czas wiedziona nadzieją, że tym razem autorka nie zafunduje urwanego zakończenia. Jak jest? Nie powiem.
Nie mogę jednak idealizować, ponieważ natrafiając na słabe punkty czuję się zobowiązana o nich wspomnieć. Mam wrażenie, że wiarygodność tej historii zostaje zachwiana przez częste zbiegi okoliczności. To dzięki nim wszystko zaczyna układać się po myśli bohaterów, co jednak czyni fabułę nieco nawiną. Pomiędzy porywającymi fragmentami da się też znaleźć nudniejsze przestoje, chociaż nie mogłabym powiedzieć, że książka okazuje monotonna. Ma gorzej wypadające momenty, generalnie prezentując się jednak interesująco, na tyle, by trzymać poziom poprzedniej części i na tyle, by zachęcić do dalszych przygód u boku książek tej autorki.
Jeżeli powieść „Calder. Narodziny odwagi” rozbudziła Wasze apetyty, „Eden. Nowy początek” dostatecznie Was nasyci. Po kontynuację sięgajcie bez obaw, jeżeli taka odsłona Mii Sheridan przypada Wam do gustu. I chociaż nie jest to moja powieść numer jeden tej autorki, tę premierę warto zaznaczyć w swoim kalendarzu. Żywa, zajmująca, oryginalna i nieprzewidywalna do końca – taka właśnie jest i to mnie do niej przekonało.
http://ktoczytaksiazki-zyjepodwojnie.blogspot.com/ werka777; 2016-07-16
Eden. Nowy początek
Mojego serca nie podbił Calder, nie udało się to też Eden. Zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu "Stinger" i "Bez słów", chociaż muszę przyznać, że drugi tom "Eden. Nowy początek" był lepszy, niż pierwszy.
Była odważną, małą marzycielką o niezłomnym charakterze. Była tak silna, że udało jej się wyrwać moje serce wprost z piersi.
Choć życie potrafi być straszne i wstrząsające, przerażające i okrutne to zdarzają się w nim chwile zapierające dech w piersiach piękna.
Arkadia przestała istnieć. W sprawie masowego ludobójstwa toczy się śledztwo, jednak jest to bardzo trudne. Zdaniem policji wszyscy zginęli. Nikt nie przeżył powodzi.
Eden ocalała, niestety coś w środku niej umarło. Jest przekonana o tym, że Calder nie żyje. Mimo wszystko, ona stara się jakoś przetrwać. Schronienie znajduje w domu bogatego jubilera, gdzie wreszcie może czuć się bezpiecznie. Pewnie dnia dowiaduje się, że jej matka wciąż żyje i szukała jej przez te lata...
Calder ocalał, przynajmniej jego ciało i umysł, bo dusza umarła wraz z Eden. Pod opieką Xandra powoli stara się żyć, chociaż ciężko mu się pogodzić z tym co się stało. Wszyscy zginęli, a on obwinia się o to. Spokój i ukojenie odnajduje jako malarz. Wkrótce jego prace trafiają do galerii, której właścicielką jest jego dziewczyna...
Oboje starają się po prostu żyć i jakoś przetrwać bez siebie. Pewnego dnia przypadek albo przeznaczenie decyduje o tym, że spotykają się ponownie. Czy jednak ich miłość nadal jest tak silna? Czy razem będą walczyć o godność, spełnienie i szczęście?
Myślę, że Sheridan poradziła sobie całkiem nieźle. Niestety historia Caldera i Eden do mnie nie trafiła, ale muszę przyznać, że drugi tom jest lepszy, co w przypadku kontynuacji nie zawsze jest takie oczywiste.
Zarówno Eden, jak i Calder muszą poradzić sobie z praniem mózgu, które zrobiła im sekta. Na początku razem, a później osobno, ale wcale nie jest to takie proste. Tak naprawdę nikt nie może ich zrozumieć, bo nikt nie przeżył tego co oni.
Autorka zagłębiła się w psychikę bohaterów i świetnie oddała zmiany, które zaszły po opuszczeniu sekty. Bohaterowie są dynamiczni i rozwijają się w kontynuacji powieści. Eden i Calder, których znaliśmy zmienili się.
Niestety powieść ma sporo minusów. Eden. Nowy początek momentami jest tak ckliwa, że może się zrobić za słodko i tylko kawa bez cukru może przywrócić nam zdrowy rozsądek. Nie wiem czy tyle lukru było konieczne, szczególnie, że już sama w sobie historia miała być wzruszająca.
Niestety powieść ma sporo minusów. Eden. Nowy początek momentami jest tak ckliwa, że może się zrobić za słodko i tylko kawa bez cukru może przywrócić nam zdrowy rozsądek. Nie wiem czy tyle lukru było konieczne, szczególnie, że już sama w sobie historia miała być wzruszająca.
Eden. Nowy początek to historia o podnoszeniu się z traumy, prawdziwej miłości i wybaczaniu. Myślę, że przypadnie do gustu wielu osobom, o czym zresztą świadczą pozytywne recenzje w internecie. Mnie niestety nie porwała, nie mogę więc Wam jej polecić z czystym sumieniem. Może gdyby pierwszy tom był lepszy?
www.recenzjezpazurem.pl Diane Rose; 2016-07-15
Joga bez napinki
Joga przez wiele osób postrzegana jest jako rodzaj aktywności skierowany wyłącznie do osób wysportowanych i rozciągniętych. Obawiając się niepowodzeń na pierwszych zajęciach, rezygnują nawet ze spróbowania. Dla takich osób idealna jest książka Doroty Mrówki "Joga bez napinki", która udowadnia, że jest to aktywność dla każdego bez względu na wiek, masę ciała i kondycję. Jedyne o czym musimy pamiętać to fakt, który autorka przytacza już we wstępie książki - joga to przygoda na całe życie.
Książka wręcz stworzona jest dla osób, które chciałyby spróbować jogi, ale obawiają się, że z różnych względów nie będzie to aktywność dla nich. Już na wstępie wyjaśnione zostają wszystkie możliwe kwestie, które mogą być przeszkodą do tego typu ćwiczeń. Pomocne jest również przedstawienie mitów, które narosły wokół jogi, a w rzeczywistości mają z nią niewiele wspólnego.
Budująca jest również postawa autorki, która podchodzi do tematu w bardzo luźny sposób, tłumacząc nawet trudne zagadnienia prostym i jasnym językiem. Osoby, które do tej pory nie miały wiele wspólnego z takimi ćwiczeniami, nie będą miały problemu z trudnymi określeniami czy specjalistycznym językiem. To też dobra motywacja dla tych, którzy boją się swojego pierwszego udziału w zajęciach jogi - przytoczone przykłady pokazują, że większość z nas dałaby sobie na nich radę bez problemu.
Druga część książki to praktyczne wskazówki dla osób, które podjęły decyzję o rozpoczęciu przygody z jogą. Dowiadujemy się między innymi tego, jakie szkoły i metody wyróżniamy oraz w po czym poznać dobrego nauczyciela i odpowiednie studio jogi. To informacje, które przydadzą się osobom nie mogącym liczyć na polecenia ze strony rodziny czy znajomych. Unikniemy dzięki nim trafienia do miejsca, które jedynie zniechęci nas do tej aktywności.
Autorka precyzuje też, jaki ubiór i przyrządy będą pomocne, a z jakich spokojnie możemy zrezygnować na początku swojej przygody z jogą. Zaletą książki jest jej minimalistyczne podejście do jogi, która wcale nie musi być kosztowną i wymagającą aktywnością.
Ciekawe i przydatne okazują się również wskazówki dotyczącego tego, czego możemy spodziewać się na swoich pierwszych zajęciach i jak się na nich zachować. Dostajemy również krótkie wyjaśnienia dotyczące jogowego savoir-vivre'u. Czytając te porady, można poczuć się, jak podczas rozmowy z przyjaciółką, która w prosty sposób opowiada o swoich doświadczeniach. I zgodnie z tytułem jest to rozmowa bez napinki. Wszystkie kwestie zostały wyjaśnione w tak przystępny sposób, że z łatwością rozwieją wszelkie obawy u osób, które zainteresowane są jogą.
Dużo miejsca w książce poświęcono także zagadnieniom bezpieczeństwa podczas ćwiczeń. To ważne informacje dla osób, które nie mają dobrej kondycji lub od dłuższego czasu nie miały styczności ze sportem. Dzięki nim dużo łatwiej będzie nam uniknąć potencjalnych kontuzji czy problemów. Autorka podkreśla również zalety, jakie według niej ma regularne ćwiczenie jogi. Nie jest to jedynie lepsza kondycja czy sprawność fizyczna, ale też nauka właściwego oddychania czy lepszy kontakt z własnym ciałem.
Książka wręcz stworzona jest dla osób, które chciałyby spróbować jogi, ale obawiają się, że z różnych względów nie będzie to aktywność dla nich. Już na wstępie wyjaśnione zostają wszystkie możliwe kwestie, które mogą być przeszkodą do tego typu ćwiczeń. Pomocne jest również przedstawienie mitów, które narosły wokół jogi, a w rzeczywistości mają z nią niewiele wspólnego.
Budująca jest również postawa autorki, która podchodzi do tematu w bardzo luźny sposób, tłumacząc nawet trudne zagadnienia prostym i jasnym językiem. Osoby, które do tej pory nie miały wiele wspólnego z takimi ćwiczeniami, nie będą miały problemu z trudnymi określeniami czy specjalistycznym językiem. To też dobra motywacja dla tych, którzy boją się swojego pierwszego udziału w zajęciach jogi - przytoczone przykłady pokazują, że większość z nas dałaby sobie na nich radę bez problemu.
Druga część książki to praktyczne wskazówki dla osób, które podjęły decyzję o rozpoczęciu przygody z jogą. Dowiadujemy się między innymi tego, jakie szkoły i metody wyróżniamy oraz w po czym poznać dobrego nauczyciela i odpowiednie studio jogi. To informacje, które przydadzą się osobom nie mogącym liczyć na polecenia ze strony rodziny czy znajomych. Unikniemy dzięki nim trafienia do miejsca, które jedynie zniechęci nas do tej aktywności.
Autorka precyzuje też, jaki ubiór i przyrządy będą pomocne, a z jakich spokojnie możemy zrezygnować na początku swojej przygody z jogą. Zaletą książki jest jej minimalistyczne podejście do jogi, która wcale nie musi być kosztowną i wymagającą aktywnością.
Ciekawe i przydatne okazują się również wskazówki dotyczącego tego, czego możemy spodziewać się na swoich pierwszych zajęciach i jak się na nich zachować. Dostajemy również krótkie wyjaśnienia dotyczące jogowego savoir-vivre'u. Czytając te porady, można poczuć się, jak podczas rozmowy z przyjaciółką, która w prosty sposób opowiada o swoich doświadczeniach. I zgodnie z tytułem jest to rozmowa bez napinki. Wszystkie kwestie zostały wyjaśnione w tak przystępny sposób, że z łatwością rozwieją wszelkie obawy u osób, które zainteresowane są jogą.
Dużo miejsca w książce poświęcono także zagadnieniom bezpieczeństwa podczas ćwiczeń. To ważne informacje dla osób, które nie mają dobrej kondycji lub od dłuższego czasu nie miały styczności ze sportem. Dzięki nim dużo łatwiej będzie nam uniknąć potencjalnych kontuzji czy problemów. Autorka podkreśla również zalety, jakie według niej ma regularne ćwiczenie jogi. Nie jest to jedynie lepsza kondycja czy sprawność fizyczna, ale też nauka właściwego oddychania czy lepszy kontakt z własnym ciałem.
abcZdrowie.pl Małgorzata Pypeć
Uważność w praktyce. Tradycyjne techniki uważności i medytacji dla współczesnego człowieka
Maciej Wielobób jest jednym z najlepiej rozpoznawalnych nauczycieli jogi i medytacji w Polsce. Do tej pory wydał 4 książki o tej tematyce. Prowadzi równieżblog, na którym umieszcza bardzo ciekawe i przydatne w życiu codziennym artykuły.
W swoich naukach podąża ścieżką sufizmu uniwersalnego. Charakteryzuje się on odrzuceniem dogmatyzmu i schematyczności, porzuceniem własnych uwarunkowań przywiązujących nas do cierpienia i poszukiwaniem harmonii między życiem wewnętrznym i zewnętrznym.
„Uważność w praktyce” można śmiało określić poradnikiem. Pierwsze rozdziały poświęcone są dokładnemu wytłumaczeniu, co oznacza sam termin uważności z perspektywy technicznej oraz metafizycznej. Następnie autor koncentruje się na przedstawieniu dróg rozwojowych w jodze klasycznej, ezoterycznej koncepcji ciała, psychologii sufich i koncepcji pięciu żywiołów. Jest to urozmaicenie, które pozwala dostrzec we wszystkich tych praktykach wspólne idee.
W książce znajdziemy również kilka ćwiczeń, by odnaleźć świadomość swojego ciała. Są one klarownie i prosto opisane. Nawet laik nie będzie miał problemu, by samodzielnie przybrać poprawne pozy. Czytając, wykonałam je po kolei i mimo kilkumiesięcznej praktyki jogi, byłam zaskoczona efektem, jakie wywołały w moim umyśle.
A gdzie się podziała uważność, która jest głównym tematem książki? Dopiero ostatnie rozdziały dają tak długo wyczekiwaną odpowiedź.
Trening medytacji uważnościowej ma na celu nauczyć naszą świadomość obserwować wrażenia, bez kontrolowania ich. Doprowadzić do momentu, w którym będą przepływać swobodnie, bez zbędnego nazywania, oceniania czy analizowania. Maciej Wielobób prezentuje nam sześć form praktyki uważności. Spróbowałam stworzyć z nich małą ściągę:
Jestem początkująca. Nieśmiało stawiam kroki w świecie medytacji i jogi. Z wieloma wątpliwościami podchodzę do prezentowanych praktyk. No bo jak to tak… bez ruchu? Leżąc spokojnie? Koncentrować się tylko na oddechu? Pozwolić myślom przepływać bez analizy?
„Uważność w praktyce” przekonała mnie, że trening uważności i medytacji jest dla każdego. W dowolnej chwili i momencie dnia mogę zastosować przedstawione metody i nikt nie potraktuje mnie jak dziwoląga mruczącego mantry w tramwaju.
Moje zwątpienie, jak można wysiedzieć tak długo, także zostało rozwiane. Wystarczy zapytać się siebie, po co się medytuje. Znaleźć odpowiednią dla nas technikę, sięgnąć po różne narzędzia. I najważniejsze – pozbyć się zbyt wygórowanych oczekiwań wobec siebie. Wszystko małymi kroczkami. Rzymu od razu nie zbudowano, a Ty w 5 minut nie opanujesz praktyk, którym inni poświęcają całe życie.
Zabierając się za czytanie, warto zrobić wstępne rozeznanie (Google to magia dzisiejszych czasów!) i przeczytać artykuły na blogu autora. Zapobiegnie to zagubieniu związanemu z profesjonalnym słownictwem.
Książkę serdecznie polecam osobom cierpliwym, które nie zniechęcą się pierwszymi, nieudanymi podejściami, a są zdeterminowane wprowadzić praktyki medytacji uważności do swojego życia.
W swoich naukach podąża ścieżką sufizmu uniwersalnego. Charakteryzuje się on odrzuceniem dogmatyzmu i schematyczności, porzuceniem własnych uwarunkowań przywiązujących nas do cierpienia i poszukiwaniem harmonii między życiem wewnętrznym i zewnętrznym.
„Uważność w praktyce” można śmiało określić poradnikiem. Pierwsze rozdziały poświęcone są dokładnemu wytłumaczeniu, co oznacza sam termin uważności z perspektywy technicznej oraz metafizycznej. Następnie autor koncentruje się na przedstawieniu dróg rozwojowych w jodze klasycznej, ezoterycznej koncepcji ciała, psychologii sufich i koncepcji pięciu żywiołów. Jest to urozmaicenie, które pozwala dostrzec we wszystkich tych praktykach wspólne idee.
W książce znajdziemy również kilka ćwiczeń, by odnaleźć świadomość swojego ciała. Są one klarownie i prosto opisane. Nawet laik nie będzie miał problemu, by samodzielnie przybrać poprawne pozy. Czytając, wykonałam je po kolei i mimo kilkumiesięcznej praktyki jogi, byłam zaskoczona efektem, jakie wywołały w moim umyśle.
A gdzie się podziała uważność, która jest głównym tematem książki? Dopiero ostatnie rozdziały dają tak długo wyczekiwaną odpowiedź.
Trening medytacji uważnościowej ma na celu nauczyć naszą świadomość obserwować wrażenia, bez kontrolowania ich. Doprowadzić do momentu, w którym będą przepływać swobodnie, bez zbędnego nazywania, oceniania czy analizowania. Maciej Wielobób prezentuje nam sześć form praktyki uważności. Spróbowałam stworzyć z nich małą ściągę:
- Głęboki relaks
- Medytacje ze zmysłami
- Medytacje chodzone i kontemplację chodzenia
- Praktyka ciszy
- Praktyki jedności
- Medytacje dla rozpuszczenia identyfikacji
Jestem początkująca. Nieśmiało stawiam kroki w świecie medytacji i jogi. Z wieloma wątpliwościami podchodzę do prezentowanych praktyk. No bo jak to tak… bez ruchu? Leżąc spokojnie? Koncentrować się tylko na oddechu? Pozwolić myślom przepływać bez analizy?
„Uważność w praktyce” przekonała mnie, że trening uważności i medytacji jest dla każdego. W dowolnej chwili i momencie dnia mogę zastosować przedstawione metody i nikt nie potraktuje mnie jak dziwoląga mruczącego mantry w tramwaju.
Moje zwątpienie, jak można wysiedzieć tak długo, także zostało rozwiane. Wystarczy zapytać się siebie, po co się medytuje. Znaleźć odpowiednią dla nas technikę, sięgnąć po różne narzędzia. I najważniejsze – pozbyć się zbyt wygórowanych oczekiwań wobec siebie. Wszystko małymi kroczkami. Rzymu od razu nie zbudowano, a Ty w 5 minut nie opanujesz praktyk, którym inni poświęcają całe życie.
Zabierając się za czytanie, warto zrobić wstępne rozeznanie (Google to magia dzisiejszych czasów!) i przeczytać artykuły na blogu autora. Zapobiegnie to zagubieniu związanemu z profesjonalnym słownictwem.
Książkę serdecznie polecam osobom cierpliwym, które nie zniechęcą się pierwszymi, nieudanymi podejściami, a są zdeterminowane wprowadzić praktyki medytacji uważności do swojego życia.
Opsychologii.pl - Porta i centrum praktyków psychologii Weronika Dziechciowska; 2016-06-07