Recenzje
Kalendarz Create Yourself 2026
Chcę Wam zaprezentować kalendarz na nadchodzący rok. Kalendarz CreateYourself 2026 by Mateusz Grzesiak. To zdecydowanie kalendarz dla każdego, kto doba o rozwój osobisty 💪 Przyznaję, że jestem osobą, która dużo robi w życiu, przez co jednak jestem w ciągłym biegu. Wiadomo, jeśli ma się dużo planów/zajęć to niestety łatwo o czymś zapomnieć. Aby nad tym wszystkim zapanować, zdecydowanie potrzeby jest dobry planer/kalendarz. Dlatego też zdecydowałam się na kalendarz, który Wam pokazuję. Przedstawiony kalendarz poza dużą ilością miejsca do notowania, zawiera różne teorie dotyczące rozwoju osobistego oraz ćwiczenia pozwalające je osiągnąć. Zdecydowanie polecam Wam ten kalendarz 😍 W mojej ocenie 10/10 💪
Puck Off
Kolejna książka o hokeiście Nafciarzy, czyli „Puck off” autorstwa Ludki Skrzydlewskiej. Jest to już kolejna część serii, opowiadająca historię Matta i Rosie. Jak ja kocham czytać o green flagach! Matt jest typowym dobrym chłopcem, który stawia swoją kobietę na piedestale. Co prawda jego relacja z Rosie zaczęła się od łóżka, ale mimo tego i tak zachowywał się jak rasowy dżentelmen. Mamy tutaj typowe „nieporozumienie”. Po spotkaniu w hotelu, myśleli, że ich drogi się rozejdą, ale nigdy nie jest tak prosto! Okazuje się, że Rosie pracuje w dziale PR zespołu Nafciarzy, a Matt właśnie został tam przetransferowany. Ich relacja rozwija się dosyć szybko, bo zgadzają się na układ opierający się na „łóżku”. Nie jest to do końca książka, która tylko bawi, ale pojawia się wątek straconej ciąży. Czytając o tym, poczułam naprawdę duży smutek ☹ Było to podwójnie przygnębiające też dlatego, że obydwoje zaakceptowali tę ciążę i chcieli mieć to dziecko. Było troszkę depresyjnie, ale powoli, dzięki wytrwałości Matta, Rosie doszła do siebie. Ich miłość była pełna gwałtowności, nieporozumień i uprzedzeń, ale koniec końców im się udało. Jestem pod wrażeniem tego jak autorka umiała połączyć humor i romans z trudnym tematem. Bardzo miło czytało mi się tę książkę i zdecydowanie polecam. Jestem fanką pióra Ludki Skrzydlewskiej już od jakiegoś czasu i nie zawiodłam się na żadnej książce 🥰
Puck Off
Drogi Czytelniku, doskonale wiesz, że po książki Ludki uwielbiam sięgać i każda kolejna jej książka trafia w moje ręce, tym razem nie mogło być inaczej, tym bardziej że jest to trzecia część mojej ulubionej serii. Zanim trafił do mnie mój egzemplarz, trochę sobie o nim poczytałam i nastawiałam się na gorącą relację, z której chemia będzie wylewała się stronami. Gorąco faktycznie było, ale co do tej chemii mam małe, nawet powiedziałabym, że duże wątpliwości. Znając twórczość Ludki, wiedziałam, że nie nastawiam się na zbyt dużo, bo zawsze spełniała moje oczekiwania. Niestety, nie wszystko poszło tak, jak myślałam, jednak nie oznacza to, że bawiłam się źle — spędziłam miły dzień z bohaterami, choć niekiedy odczuwałam irytację przez niezdecydowanie Rosie, którą za chwilę poznamy bliżej. Mimo że uwielbiam całą serię, to ten tom wyszedł najsłabiej, nad czym bardzo ubolewam. Zanim zagłębię się w szczegóły, poznajmy bohaterów, którzy sprawią, że…zwariujemy. Tym razem poznajemy historię Rosie oraz Matta — ich drogi łączą się podczas lotu do Calgary. Od pierwszych stron jesteśmy wrzuceni w wir wydarzeń, robi się ciekawie, po wspólnie spędzonej nocy czas wrócić do rzeczywistości, która nie okazuje się tak, jak wcześniej. Chłopak od razu wpadł dziewczynie w oko, ale gdy dowiaduje się, że będzie z nim pracować…bańka pęka. Głównie przy tym temacie zaczynają się schody, ponieważ Rosie z jednej strony nie chce, żeby to było ich ostatnie spotkanie, z drugiej sądzi, że przez to w pracy atmosfera będzie napięta. Nie podobało mi się, że wszystko chciała ukrywać, bo „co ludzie powiedzą”. Rozumiem jej obawy, ale nie można uzależniać swojego szczęścia od innych — ludzie gadali, gadają i będą gadać, dlatego nie wolno się z tym przejmować. Jeśli już, trzeba to przepracować, ponieważ swoim niezdecydowaniem nie krzywdziła tylko samej siebie, a także Matta, który starał się jak mógł. Rozumiem też, że potrzebowała czasu i jasno dawała znać mężczyźnie, że nie chce się z nim spotykać, jednak zaraz robiła coś innego… Skoro już przy nich jesteśmy, to doskonale wiesz, Drogi Czytelniku, że chemii w ich relacji nie czułam. Sięgając po książkę, wiedziałam, że będzie w niej więcej scen zbliżeń i głównie na tym się będzie ich relacja przez krótki czas opierać, ale właśnie to sprawiło, że nie było takiego efektu Wow, który pokazałby, że naprawdę poczuli to, co poczuli. Miałam wrażenie, że tylko bohater się stara, a Rosie przychodzi na gotowe i nawet nie kiwnie palcem, żeby pokazać, że jej również zależy. Bolało mnie to, ponieważ lubię, jak autorka przedstawia wątek romantyczny, a tu poszło coś nie tak… „Puck off” to prawdziwy grubasek, dlatego liczyłam, że sytuacja się poprawi — niestety to się nie wydarzyło, a ich relacja raz szła naprzód, następnego dnia cofała się o dwa stopnie. Nie powiem, trochę mnie to męczyło, ponieważ chciałam już konkretów, a one do końca się nie ukazały. Na szczęście oprócz wątku romantycznego dostaliśmy inne wątki, które poszły nieco lepiej i sprawiły, że miałam nawet złamane serce, co podwyższyło moją ocenę. Ludka zdecydowała się poruszyć temat straty dziecka, który nie tylko łamie serce, ale i uświadamia, z jakimi problemami muszą niektórzy się zmagać. Jasne, autorka nie wchodziła w szczególiki, lecz bardzo dobrze oddała emocje, które mogą towarzyszyć w takich chwilach — warto pamiętać, że jesteśmy inni i to, że jedni będą przeżywać to tak, nie oznacza, że drudzy są tymi gorszymi. Pozwólmy przeżywać ludziom żałobę tak, jak tego potrzebują. Przy tym momencie serce złamało się na pół, a łzy już dłużej się nie hamowały. Autorka pokazała także, jak dzieciństwo wpływa na naszą teraźniejszość, tak samo z przekonaniami. Nie będę zagłębiała się w temat, ponieważ wnioski wyciągnąć trzeba samemu — po skończeniu naszła mnie chwila refleksji. Warto wspomnieć o postaci Matta, który jest przykładem książkowego męża, dlatego nie da się przejść obok niego obojętnie. Rozczulałam się, gdy obserwowałam, z jaką troską traktuje Rosie. Był gotów zrobić dla niej wszystko i to go w tej relacji wyróżniało. „Puck Off” mimo minusów, to dobra książka, na której bawiłam się przednio. Potrzebowałam takiej lekkiej lektury i taką mi Ludka zafundowała, chociaż nie jest to historia, która w pamięci pozostanie na długo, ale i takie są potrzebne. Najważniejsze, że nie zabrakło w niej emocji — tylko to się dla mnie liczyło. Polecam.
Serce na wodzy. Ranczo Srebrzyste Sosny #1
„Serce na wodzy” to dokładnie taka historia, jakiej potrzebowałam - lekka, pełna emocji, ale jednocześnie rozgrzewająca serce i dająca poczucie przyjemnego spokoju. Paisley Hope zabiera nas do Laurel Creek, małego miasteczka w Kentucky, które staje się azylem dla CeCe - kobiety próbującej pozbierać się po nieudanych zaręczynach z przystojnym, ale toksycznym facetem. I choć początkowo CeCe chce jedynie odzyskać równowagę i spokój ducha, los - jak to często bywa w literaturze romantycznej - ma dla niej zupełnie inne plany. Powrót na rodzinne ranczo Srebrzyste Sosny to nie tylko powrót do wspomnień, ale też do przeszłości w ludzkiej postaci - Nasha Cartera. Kiedyś był tym nieznośnym chłopakiem, który podbierał słodycze i dokuczał jej z dziecięcym urokiem. Dziś jest sławnym hokeistą, który potrafi jednym spojrzeniem zatrzymać czas. I właśnie to zestawienie - dawny łobuz kontra dojrzały mężczyzna - tworzy między nimi iskrzącą chemię, której po prostu nie da się nie poczuć. Paisley Hope napisała historię, która od pierwszych stron otula czytelnika ciepłem. To jedna z tych książek, w których od razu zakochujesz się w miejscu akcji - w tym małym miasteczku, w jego mieszkańcach, w prostocie życia, która przypomina, że szczęście często kryje się w najzwyklejszych momentach. Relacja między CeCe a Nashem rozwija się naturalnie, bez sztucznego dramatyzmu, a jednocześnie nie brakuje w niej emocji, napięcia i subtelnej namiętności. Podobało mi się, że autorka nie zredukowała fabuły wyłącznie do romansu. Pokazała też proces leczenia zranionego serca, odwagę, by zacząć od nowa, i piękno drugich szans. CeCe nie jest bezradną bohaterką - to kobieta, która przeszła swoje, ale potrafi się podnieść, a Nash z kolei nie jest typowym „bad boyem” do naprawy - to mężczyzna, który potrafi kochać i dawać wsparcie bez oczekiwania czegokolwiek w zamian. „Serce na wodzy” to książka, która poprawia humor, otula jak koc i zostawia z uśmiechem na twarzy. Idealna na wieczór, kiedy potrzebujesz historii o miłości, która dojrzewa powoli, o bohaterach, którzy zasługują na szczęście, i o tym, że czasem trzeba puścić wodze, by serce samo wybrało kierunek. Ciepła, urocza, lekko romantyczna i z odrobiną nostalgii - taka właśnie jest ta historia. Jeśli lubicie powroty do rodzinnych stron, klimaty małych miasteczek i uczucia, które rodzą się z przyjaźni - „Serce na wodzy” na pewno Was oczaruje.
Till the Last Breath
„Till the Last Breath” to historia, która zabiera czytelnika w głąb skutej lodem Alaski — miejsca dzikiego, nieprzystępnego, a zarazem fascynującego. W tym mroźnym krajobrazie rozgrywa się opowieść o przetrwaniu, traumie i zakazanej bliskości, która wymyka się prostym definicjom. To książka, w której chłód otoczenia odbija się w emocjach bohaterów, a cisza śnieżnej pustki staje się tłem dla najbardziej skrajnych ludzkich doświadczeń. Lucille i Thoren to postacie, które spotykają się w okolicznościach dalekich od codzienności. Oboje niosą ze sobą przeszłość pełną bólu, nieufności i sekretów, a ich relacja — rodząca się na granicy potrzeby bezpieczeństwa i lęku — ma w sobie coś niepokojąco magnetycznego. Autorka nie romantyzuje ich więzi, raczej pokazuje ją jako zderzenie dwóch światów, w których każdy gest ma znaczenie, a emocje często przybierają formę cichej walki o przetrwanie. Narracja prowadzona jest z dużą dbałością o atmosferę i detale. Opisy natury są gęste, niemal filmowe — czuć mróz, słyszy się skrzypienie śniegu pod stopami. Alaska staje się symbolem samotności i wewnętrznego zamrożenia, które bohaterowie próbują stopniowo przełamać. Autorka porusza przy tym tematy trudne: przemoc, utratę, poczucie winy i potrzebę przebaczenia. To właśnie one budują emocjonalny ciężar tej historii, czyniąc ją bardziej opowieścią o granicach człowieczeństwa niż klasycznym romansem. „Till the Last Breath” balansuje na styku gatunków — łączy elementy dark romance, thrillera psychologicznego i dramatu obyczajowego. Tempo fabuły zmienia się: momenty intensywne przeplatają się z chwilami ciszy, w których liczy się przede wszystkim introspekcja i emocje postaci. Warto docenić także sposób, w jaki autorka kreśli sylwetki bohaterów — są pełni sprzeczności, co sprawia, że ich decyzje trudno jednoznacznie ocenić. To nie jest książka lekka ani oczywista. Z pewnością poruszy tych, którzy cenią historie z pogranicza światła i mroku, gdzie moralność bywa nieostra, a uczucia nie mieszczą się w prostych kategoriach dobra i zła. Dla kogo jest ta książka? „Till the Last Breath” polecam osobom, które lubią emocjonalne, mroczne fabuły z dobrze zarysowanym tłem i skomplikowanymi bohaterami. To propozycja dla czytelników poszukujących historii intensywnych, niosących w sobie niepokój i refleksję. Jeśli cenicie książki, po których trudno od razu wrócić do codzienności — ta pozycja może okazać się właśnie taka.