Recenzje
Pieniądze leżą na parkiecie. Giełda dla niepokornych
Zacznijmy - w ślad za Wydawnictwem Onepress - od dosyć istotnego sprostowania. Otóż wbrew rozpowszechnianemu przez wieki mniemaniu, pieniądze nie leżą już na ulicy. Teraz - jak ujął to w tytule swojego poradnika Paweł Zaremba -Śmietański - „Pieniądze leżą na parkiecie". Autor dodaje, gwoli formalności, w podtytule, iż proponowany przez niego barwny, acz klarowny wykład, to obraz „Giełdy dla niepokornych".
Ów niepokorny to może być na przykład osoba, która weszła lub wchodzi na krętą drogę finansów, w nadziei na zostanie przynajmniej półzawodowym inwestorem. Marzenie jest w pełni uzasadnione, bo kto nie chciałby mieć pokaźnego konta inwestycyjnego i o wiele więcej świąt w życiu, niż to kalendarz przewiduje...
Niestety, sama książka nie uczyniła jeszcze nikogo rekinem giełdowym, ale ta lektura to może być dobry początek. A gdy już przynajmniej będziemy pod finansowym szczytem - a gra na giełdzie jest przedsięwzięciem obarczonym sporą dozą ryzyka... - możemy rozejrzeć się za opracowanym przez grono specjalistów poradnikiem „Menedżer do zadań specjalnych. Czasowe zarządzanie przedsiębiorstwem". To nowe zajęcie - zwane z angielskiego interim management („zarządzanie czasowe") - polega na spełnianiu roli wysoko wykwalifikowanego menedżera do rozwiązania złożonego problemu w firmie. Poradnik powstał w oparciu o doświadczenia interim managerów aktywnych na polskim rynku i we współpracy z nimi. Temat przybliżany jest od strony teoretycznej, ale przede wszystkim prezentowane są studia przypadków z konkretnych, przeprowadzonych i zakończonych sukcesem projektów.
Kolejny niewątpliwy plus tej publikacji to ten, że autorzy dzielą się przykładami z rodzimego rynku, a czytelnik może je odnieść do swoich zawodowych doświadczeń.
POLSKA - DZIENNIK ŁÓDZKI .N, 2011-12-05
Australia Tour
Czterech twardych mężczyzn, cztery super szybkie maszyny i ekscytująca przygoda na australijskim kontynencie – tak w wielkim skrócie można by przedstawić treść książki „Australia Tour”.Pod koniec września 2010 roku Adam Badziak, Przemysław Saleta i Jarek Stec udają się do Australii, by tam, na motocyklach Yamaha XT1200Z Super Tenere, wyruszyć w podróż po tym kontynencie. Na pokonanie liczącej 6452 km trasy z Cairns (Queensland) do Sydney mają miesiąc. W trakcie wyprawy dołącza do nich Jacek Czachor. A wyprawa ta obfitowała w wiele ciekawych, nieprzewidywalnych, często niebezpiecznych wydarzeń. Niniejsza książka stanowi rodzaj reportażu z tej podróży.Niemałych emocji dostarczał uczestnikom wyprawy już sam fakt, że nie była to jazda dla samej jazdy. Nasi bohaterowie mieli pokonać ustaloną trasę w ściśle określonym czasie i być w poszczególnych miejscach w konkretnym terminie. Jednym z ważnych dla nich punktów programu było dotarcie na Phillip Island na motocyklowe wyścigi MotoGP, aby kibicowaniem wesprzeć zawodników.Pewną niewiadomą było też to, jak w czasie takiej podróży poradzi sobie Przemek Saleta, którego doświadczenie w jeździe motocyklem w ekstremalnych warunkach było mniejsze, niż pozostałych uczestników wyprawy.Co składało się na owe ekstremalne warunki? Przede wszystkim różnorodność i nieprzewidywalność pogody. Bohaterowie książki podróżowali zarówno w piekącym słońcu, jak i w ulewnym, mocno utrudniającym jazdę, deszczu.Poza tym australijskie drogi są także zróżnicowane. Nasi bohaterowie jechali nieraz po doskonale gładkim asfalcie, ale też musieli zmierzyć się z o wiele trudniejszymi drogami szutrowymi, licznymi serpentynami i ostrymi zakrętami. I chociaż ruch na tych drogach był stosunkowo niewielki, to i tam na motocyklistów czyhały różnego rodzaju niebezpieczeństwa. Życie niejeden raz pokazuje, że nie wszystko można dokładnie zaplanować i wyliczyć, nie wszystko da się przewidzieć. Także z relacji członków zespołu Orlen Australia Tour wynika, że z różnych powodów musieli modyfikować swoje plany.Mimo że motocykle, na których wyruszyli, są świetnie przystosowane do tego typu wypraw, to i tak podczas podróży doszło do kilku niespodziewanych i niebezpiecznych zdarzeń, które uświadomiły im, jak ważna jest ogromna koncentracja w czasie jazdy, szczególnie przy niesprzyjających warunkach pogodowych i drogowych. I choć mężczyźni uczestniczący w tej przygodzie – jak wynika z ich wypowiedzi - cenią sobie emocje i są żądni adrenaliny, to jednocześnie widać, że najważniejsza jest dla nich rozsądna i bezpieczna jazda.Wiadomo, że w czasie takich wypraw równie ważny, jak koncentracja i rozwaga, jest także odpoczynek. Potrzebują go nawet twardzi mężczyźni. Z relacji uczestników można dowiedzieć się, w jaki sposób regenerowali siły, przy czym metody relaksu były zarówno tradycyjne, jak i nieco bardziej aktywne. A wypoczynkowi sprzyjały piękne australijskie widoki i krajobrazy, o których można przeczytać w książce. Książka „Australia Tour” ma bardzo ciekawą formę. Podzielona jest ona na rozdziały, z których każdy krótko opisuje kolejny dzień wyprawy.Relacje z poszczególnych dni przeplatają się z fragmentami wypowiedzi bohaterów książki. Dzięki temu czytelnik może wyobrazić sobie, że towarzyszy im w podróży, słuchając ich osobistych, subiektywnych, często pełnych emocji uwag, opinii i opisów wrażeń na temat wyprawy.Poza tym w książce znajdują się tzw. ramki tematyczne, które dostarczają nam konkretnych, rzeczowych informacji na temat Australii – jej fauny i flory, najciekawszych miejsc, atrakcji turystycznych, klimatu, mieszkańców i ich mentalności.W związku z tym dostajemy więc do rąk interesującą mieszankę tekstów, która sprawia, że podczas czytania książki nie znajdziemy czasu na nudę. A gdyby brakowało nam jeszcze spojrzenia na to wszystko, co widzieli w drodze bohaterowie książki, pomocne na pewno będą przepiękne, barwne fotografie. Oglądając je, możemy odnieść wrażenie, że patrzymy na prawdziwe krajobrazy, a to, co zostało na zdjęciach uchwycone i zatrzymane w bezruchu, za moment znów ożyje i przemknie przed naszymi oczami.Z książki „Australia Tour”, a zwłaszcza z wypowiedzi jej bohaterów, można wywnioskować, iż podróż po australijskich drogach i bezdrożach była dla nich niesamowitym i niezapomnianym przeżyciem. Potwierdzają to choćby słowa:Dzięki podróży motocyklami mieli wszystko na wyciągnięcie ręki i czuli, że naprawdę są w sercu Australii.Jeśli ktoś chciałby się przekonać, czy uczestnikom wyprawy udało się zrealizować plan i pokonać trasę w określonym czasie, jakie trudności napotykali oni na swojej drodze, z kim spotkali się na niej „oko w oko” oraz jakie niebezpieczeństwa im groziły – powinien koniecznie sięgnąć po książkę „Australia Tour”. Jest to naprawdę ciekawa pozycja, którą czyta się bardzo dobrze, odrywając się przy tym od rzeczywistości i przenosząc się do odległych, opisanych w książce miejsc. Samo jej czytanie już staje się więc przygodą. Z całą pewnością może stać się ona doskonałą lekturą nie tylko dla miłośników motocykli, ale i dla wszystkich tych, którzy marzą o podróży pełnej wrażeń.
info.arttravel.pl Dorota, 2011-12-04
Bieganie metodą Gallowaya. Ciesz się dobrym zdrowiem i doskonałą formą!
Dziś trochę mniej o reklamie i marketingu, bo przecież nie tylko tym człowiek żyje. Jako że sam trochę sobie trenuję bieganie, często spotykam ludzi których marzeniem (przynajmniej chwilowym) jest rozpoczęcie przygody z bieganiem. Powodów jest wiele, przy czym zauważam popularną grupę czynników pchających ludzi do tego rodzaju aktywności: nadwaga, chęć zagospodarowania czasu, postanowienia noworoczne, zaimponowanie komuś bliskiemu, przejście na ‘dobrą stronę mocy’. Jaki by to nie był powód – każdy jest dobry by pokazać organizmowi, że może pracować na wysokich obrotach z ogromnymi korzyściami dla nas samych.
Bieganie na poziomie amatorskim, dla lepszego samopoczucia nie jest same w sobie czymś czego nie potrafimy robić, wszak człowiek bardziej niż doBieganie metodą Gallowaya chodzenia, stworzony jest do biegania. W miarę czynne uczestnictwo w lekcjach wychowania fizycznego w szkole podstawowej i liceum powinno wystarczyć, by w miarę rozsądnie spędzić pierwsze kilkanaście (!) minut truchtając w przyjemnych dla oka okolicach. Co jednak, jeśli chcemy zrobić to lepiej lub na lekcje wf-u nie uczęszczaliśmy?
W takich przypadkach zawsze warto skierować się do osób, które nie jedną setkę kilometrów przebiegły lub też sięgnąć do literatury. Tej na rynku nie brakuje i nie są to wcale pozycje z lat 80-tych, osnute gęstą pajęczyną. Z ręką na sercu osobom aspirującym do biegania mogę polecić książkę Jeffa Gallowaya “Bieganie metodą Galloway’a”. Nie jest to książka jedynie dla początkujących – porady dotyczące całego zagadnienia biegania znajdą tam zarówno amatorzy jak i zawodowcy. Polecam ją jednak początkującym z tego powodu, iż metoda którą przedstawia Galloway zakłada przeplatanie biegów z marszem, co w przypadku innych metod treningowych raczej nie ma miejsca. Początkującym będzie pewnie raźniej, jeśli w trakcie pierwszych treningów brak tchu będą mogli zniwelować kilkuminutowym marszem – w imię prawidłowego rozwoju oczywiście. Starsi, ukształtowani biegacze z dużym stażem z pewnością nie przestawią się na wykorzystanie tej metody, ponieważ byłaby ona dla nich po prostu nieefektywna, biorąc pod uwagę to, że trenują biegając w sposób ciągły. Poczytać może każdy, niemniej ukształtowany zawodnik Galloway’em raczej biegać nie będzie.
Przeczytałem tę książkę w całości i chociaż sam nie korzystam z tej metody (staram się korzystać z porad zawartych w książkach Jerzego Skarżyńskiego – polecam równie gorąco!) uważam, że w przypadku kogoś kto zaczyna od zera, jest to jedna z dróg, którą można podążać na szczyt. Na szczyt, ponieważ treningi zakładające marsz w określonym przedziale czasu nie oddalają biegacza od osiągania świetnych wyników. Najlepszym tego przykładem jest sam autor tej książki, którego wyniki mogłyby zawstydzić wielu biegaczy ‘niemarszujących’ w trakcie treningów.
mediafeed.pl adam.przezdziek, 2011-12-04
Bieganie metodą Gallowaya. Ciesz się dobrym zdrowiem i doskonałą formą!
Dziś trochę mniej o reklamie i marketingu, bo przecież nie tylko tym człowiek żyje. Jako że sam trochę sobie trenuję bieganie, często spotykam ludzi których marzeniem (przynajmniej chwilowym) jest rozpoczęcie przygody z bieganiem. Powodów jest wiele, przy czym zauważam popularną grupę czynników pchających ludzi do tego rodzaju aktywności: nadwaga, chęć zagospodarowania czasu, postanowienia noworoczne, zaimponowanie komuś bliskiemu, przejście na ‘dobrą stronę mocy’. Jaki by to nie był powód – każdy jest dobry by pokazać organizmowi, że może pracować na wysokich obrotach z ogromnymi korzyściami dla nas samych.
Bieganie na poziomie amatorskim, dla lepszego samopoczucia nie jest same w sobie czymś czego nie potrafimy robić, wszak człowiek bardziej niż doBieganie metodą Gallowaya chodzenia, stworzony jest do biegania. W miarę czynne uczestnictwo w lekcjach wychowania fizycznego w szkole podstawowej i liceum powinno wystarczyć, by w miarę rozsądnie spędzić pierwsze kilkanaście (!) minut truchtając w przyjemnych dla oka okolicach. Co jednak, jeśli chcemy zrobić to lepiej lub na lekcje wf-u nie uczęszczaliśmy?
W takich przypadkach zawsze warto skierować się do osób, które nie jedną setkę kilometrów przebiegły lub też sięgnąć do literatury. Tej na rynku nie brakuje i nie są to wcale pozycje z lat 80-tych, osnute gęstą pajęczyną. Z ręką na sercu osobom aspirującym do biegania mogę polecić książkę Jeffa Gallowaya “Bieganie metodą Galloway’a”. Nie jest to książka jedynie dla początkujących – porady dotyczące całego zagadnienia biegania znajdą tam zarówno amatorzy jak i zawodowcy. Polecam ją jednak początkującym z tego powodu, iż metoda którą przedstawia Galloway zakłada przeplatanie biegów z marszem, co w przypadku innych metod treningowych raczej nie ma miejsca. Początkującym będzie pewnie raźniej, jeśli w trakcie pierwszych treningów brak tchu będą mogli zniwelować kilkuminutowym marszem – w imię prawidłowego rozwoju oczywiście. Starsi, ukształtowani biegacze z dużym stażem z pewnością nie przestawią się na wykorzystanie tej metody, ponieważ byłaby ona dla nich po prostu nieefektywna, biorąc pod uwagę to, że trenują biegając w sposób ciągły. Poczytać może każdy, niemniej ukształtowany zawodnik Galloway’em raczej biegać nie będzie.
Przeczytałem tę książkę w całości i chociaż sam nie korzystam z tej metody (staram się korzystać z porad zawartych w książkach Jerzego Skarżyńskiego – polecam równie gorąco!) uważam, że w przypadku kogoś kto zaczyna od zera, jest to jedna z dróg, którą można podążać na szczyt. Na szczyt, ponieważ treningi zakładające marsz w określonym przedziale czasu nie oddalają biegacza od osiągania świetnych wyników. Najlepszym tego przykładem jest sam autor tej książki, którego wyniki mogłyby zawstydzić wielu biegaczy ‘niemarszujących’ w trakcie treningów.
mediafeed.pl adam.przezdziek, 2011-12-04
Marketing narracyjny. Jak budować historie, które sprzedają
Książce tej patronuje mądrość Indian Hopi: „Ten, kto opowie świat, ten nim rządzi”. W sformułowaniu tym zawiera się propozycja znanego polskiego konsultanta politycznego Eryka Mistewicza, autora strategii marketingu narracyjnego, o której mogliśmy przeczytać m. in. w „Anatomii władzy”.
Teraz laureat polskiego Pulitzera nie tylko wtajemnicza nas w sekretny świat polityki, ale i pisze o marketingu narracyjnym jako narzędziu przydatnym także w komunikacji produktowej.
Okazuje się bowiem, że storytelling, czyli snucie opowieści, idealnie pasuje do budowania osobistego wizerunku (personal branding), przydaje się w komunikacji korporacyjnej lub w marketingu terytorialnym.
Mistewicz sam przyznaje, że to, o czym pisze, nawiązuje do zamierzchłych czasów, kiedy ludzie spotykali się wokół ognisk i opowiadali sobie historie. Ten, kto zaproponował historię najciekawszą, zdobywał uznanie w grupie i zostawał jej przewodnikiem.
Dziś ten mechanizm nadal się sprawdza. Bo ludzie wciąż lubią słuchać opowieści: najlepiej takich, w których są emocje, podział na dobro i zło, przemiana wewnętrzna bohatera i poszukiwanie prawdy. Dla takich historii są gotowi wziąć udział w wyborach lub stać kilka godzin w kolejce do sklepu.
Swoją historię opowiedział m.in. Nicolas Sarkozy, wygrywając wybory prezydenckie, lub Steve Jobs, oczarowując świat nowatorskim podejściem do technologii. A wszystko za sprawą dobrze skrojonej opowieści.
Ptasie mleczko z opowieścią
Marketing narracyjny to remedium na problemy nękające dzisiejszych marketingowców i reklamodawców. Codziennie jesteśmy bombardowani ponad trzema tysiącami reklam, które płyną do nas z ekranów telewizorów, komputerów, z ulotek, gazet i odbiorników radiowych.
Jesteśmy ewidentnie znużeni i zirytowani, kiedy dobry film przerywany jest przez dwudziestominutowy blok reklamowy. Nie dajemy się już tak łatwo nabierać na hasła w stylu: „Nasz produkt jest wyjątkowy. Lepszy od tego, który proponuje konkurencja”.
Dziś, w świecie jednakowych smartfonów, laptopów i tabletów poszukujemy czegoś innego: czegoś, co uczyni nas lepszymi ludźmi, bardziej interesującymi, przystojnymi, sexy.
Codziennie dociera do nas ponad sto tysięcy słów, czyli 36 GB danych. Nic więc dziwnego, że się w tym wszystkim gubimy, nie będąc w stanie ogarnąć całości. Kluczem do połączenia wszystkiego jest kontekst, precyzyjnie określone tło, które tym informacjom nada znaczenie.
Uczyni to dobra historia, a nie kolejna reklama. Dotąd marketingowcy uważali, że im głośniej krzyczą, im nachalniej prezentują produkty, tym lepszy efekt osiągną. Nic bardziej mylnego. Dziś marka produktu i jego logo stały się dla konsumenta mało atrakcyjne. Co innego przyciąga naszą uwagę.
Przed takim problemem stała firma Wedel, która wprowadziła na rynek ptasie mleczko. Wydawałoby się – kolejny produkt czekoladowy na rynku, zamknięty w ciekawym opakowaniu. To było jednak zdecydowanie za mało, by przekonać konsumentów.
Stworzono więc fascynującą opowieść, która wydrukowana została na ozdobnym papierze i włożona do pudełka. Przenosi nas ona do 1851 roku, kiedy Karol Wedel otworzył w Warszawie swą pierwszą cukiernię. Dawno, dawno temu...
Znacie? A jednak nie macie dosyć...
Specyficzny urok książki Eryka Mistewicza polega na tym, że w zasadzie nie odkrywa ona przed nami niczego nowego. Przecież każdy z nas lubi słuchać interesujących historii, oglądać seriale, filmy, czytać sagi o celebrytach, księżniczkach i książętach.
Autor przenosi naszą fascynację na obszar marketingu, pokazując, że poziom atrakcyjności komunikatu reklamowego nie zależy od jego siły i częstotliwości pojawiania się, lecz od emocji, pasji i fascynacji, które wzbudza. Pisze więc: „Narracja integruje stany wewnętrzne i przynajmniej po części jest zakorzeniona w ciele, oferuje system interpretacji emocji i stanów ciała w kontekście wydarzeń”.
Lektura książki pozostawia niedosyt, bo Mistewicz z pełną premedytacją nie zdradza wszystkich szczegółów (to byłby dla niego prawdziwy strzał w stopę). Poza tym jednak w niektórych wypadkach powinien posługiwać się bardziej precyzyjnymi sformułowaniami. Bo jeśli twierdzi, że dobra narracja powinna być prawdziwa, to przykładem nie może być opowieść wymyślona przez Wedla. Doprecyzujmy: narracja powinna być wiarygodna.
W „Marketingu narracyjnym” niemal każdy znajdzie coś dla siebie. Niejednego dowiedzą się z niego posłowie i senatorowie, zainteresowani sekretami francuskiej polityki. Do „Marketingu…” mogą sięgnąć także samorządowcy, którzy chcą wypromować swoje miasto, budując wciągającą historię o nim.
Mistewicz pisze również o słynnym pojedynku Apple – Microsoft, porównując liczbę słów wypowiadanych przez Jobsa i Gatesa podczas słynnych prezentacji produktowych. Kto mówił w bardziej klarowny sposób, używając prostego, zrozumiałego słownictwa, a więc czyja narracja przypadła do gustu wielbicielom elektroniki? Tego też dowie się czytelnik.
Książka Eryka Mistewicza, podobnie jak „Anatomia władzy”, ma interaktywny charakter, tzn. zawiera fotokody, które po zeskanowaniu telefonem komórkowym przenoszą nas na konkretną stronę WWW z tekstem, filmem lub fotografią. Dla fanów Internetu to ciekawe i coraz bardziej naturalne urozmaicenie procesu zapoznawania się z tekstem.
Podsumowując: „Marketing narracyjny” to świetna lektura wprowadzająca w sekrety historii, które sprzedają. Miejmy nadzieję, że polski rynek reklamowy nie zignoruje tej propozycji.
marketing-news.pl Dominik Sołowiej, 2011-11-23
Marketing narracyjny. Jak budować historie, które sprzedają
"Osoba publiczna, która nie potrafi zadbać o swój wizerunek, nie potrafi opowiedzieć swojej historii ciekawie w 140 znakach, w 30 sekundach przekonującej wypowiedzi czy kilkusekundowej telewizyjnej »setce«, nie odniesie sukcesu. Nie stworzy historii, którą wszyscy będą powtarzali i żywo komentowali, która zacznie żyć swoim życiem". To jedna z podstawowych zasad sukcesu politycznego, sformułowana przez Eryka Mistewicza, najsłynniejszego obecnie polskiego speca od marketingu politycznego, a opublikowana w jego najnowszej książce zatytułowanej "Marketing narracyjny".
Nawet średnio uważny obserwator życia publicznego, ze szczególnym uwzględnieniem polityki, nie może się z Mistewiczem nie zgodzić. Widać to wyraźnie po wynikach ostatnich wyborów, w których największy i niespodziewany sukces odnieśli kandydaci niemający o polityce, gospodarce, prawie czy dyplomacji zielonego pojęcia, potrafiący jednak zainteresować (uwieść) wyborcę swoją interesującą historią. Jak krakowska posłanka Ruchu Palikota Anna Grodzka, której jedynym asumptem do stanowienia prawa i (współ)decydowania o losach 38 milionów Polaków jest pewna operacja przeprowadzona w egzotycznej Tajlandii.
Sukces Anny Grodzkiej (et consortes) jest jednak niewątpliwy, podobnie jak niewątpliwie skuteczne są sposoby na zwycięstwo w wyborach podsuwane przez Mistewicza. I właśnie dlatego "Marketing polityczny" to książka - w swej słuszności i skuteczności przedstawianych recept - przerażająca. Oto na naszych oczach walą się w gruzy liczące niekiedy tysiące lat przemyślenia najwybitniejszych umysłów ludzkości. Analizujących systemy polityczne i sposoby funkcjonowania państwa, spierających się o wartości, budujących teoretyczne modele mające ułatwić funkcjonowanie tak skomplikowanych struktur, jakimi są współczesne państwa i społeczeństwa. Na śmietnik historii trafiają takie książki jak "Państwo" Platona, "Polityka" Arystotelesa, "Lewiatan" Hobbesa... Ba, nawet "Książę" Nicolo Machiavellego, uważany dotąd za szczyt politycznego cynizmu i fundamentalny podręcznik manipulowania rządzonymi, okazuje się niepotrzebnie przeintelektualizowanym traktatem o nieskuteczności... By rządzić państwem i milionami ludzi, w dodatku - to najbardziej przerażające - za ich zgodą! - wystarczy dziś opowiedzieć o nietypowym wyjeździe do Tajlandii...
Książka Eryka Mistewicza to również swoisty pamflet na demokrację, ustrój - jak twierdził Winston Churchill - najgorszy z możliwych (ale na razie nikt nie wymyślił lepszego). Faktem jest, że wszystkie ustroje wymyślone do tej pory w zaciszu gabinetów czy oliwkowych gajów, od platońskiej politei (rządy filozofów, wprowadzane w starożytności w Syrakuzach, a w XX wieku w zwyrodniałej formie przez marksistów) po dyktaturę proletariatu czy narodowy socjalizm, przyniosły skutki przerażające. Ale równie przerażające jest to, co na naszych oczach dzieje się z demokracją. W której identyczne prawo wpływania na życie publiczne ma wyrafinowany intelektualista, jak i osobnik niepotrafiący przeczytać trzystronicowego tekstu, niedostrzegający związku między wrzucaną do urny kartą do głosowania, a własnym życiem, powierzanym beztrosko ludziom całkowicie pozbawionym niezbędnych kompetencji.
Sam Mistewicz zresztą nie ukrywa, że chodzi mu o umiejętność zdobywania poparcia takich właśnie ludzi. "Wysoka frekwencja, ważna z punktu widzenia zwycięstwa wyborczego, łączy się w istotny sposób ze zmobilizowaniem livsów, osób niedoinformowanych, nieczytających gazet, nieoglądających programów informacyjnych, niesięgających do internetu. Osób, których świat ogranicza się do własnego podwórka, własnych przeżyć i doświadczeń, uzupełnionych przeżyciami gwiazd seriali, popkultury, sportu, kuchni, członków rodzin panujących, premiera i prezydenta. (...) Świat słowa pisanego jest światem racjonalnej analizy poddanej ocenie czytelnika, wymagającej od niego jednakże pewnego poziomu dyscypliny i koncentracji uwagi, a więc wysiłku. (...) Livsi nie czytają. Politycy nie mają szans na najmniejszy wysiłek z ich strony. Są za to namiętnymi odbiorcami emisji TV przynależących do odmiennego od słowa pisanego sposobu przedstawiania świata. Nie ma w nim miejsca na logikę analizy" - pisze Mistewicz.
dziennikpolski24.pl 2011-12-01