ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Recenzje

Olo na Atlantyku. Kajakiem przez ocean

Cały świat od wielu tygodni trzymał kciuki za Olka, który od października samotnie walczył z Oceanem Atlantyckim w małym kajaku

142 dni temu Aleksander Doba - 67-letni kajakarz - wypłynął z Lizbony. Wyprawa była trudna, ciągle pojawiały się problemy: silne prądy, sztorm, awaria sprzętu, dzięki któremu Olek miał łączność z bliskimi, a teraz jeszcze zepsuty ster. Mimo wszelkich przeciwności, Doba dopłynął do Bermudów. Ostatnie kilkaset kilometrów pokonał bez sprawnego steru, ale świetnie sobie poradził: zrobił zastępczy ze skrzynki na jedzenie.


Na Bermudach na Dobę czekał na niego kajakarz ale przede wszystkim przyjaciel Piotr Chmieliński.

Teraz wspólnie z Piotrem Chmieliński oraz Andrzejem Armińskim, który jest głównym strategiem wyprawy, Doba podejmie decyzję, czy płynąć dalej na Florydę (pierwotny cel wyprawy), czy nie.

- Mam dwa wielkie problemy: jeden to naprawa steru, który uległ awarii i dlatego tu jestem, a drugi to wydostanie się w kierunku Portoryko, skąd będę mógł kontynuować wyprawę na Florydę - powiedział Doba w wywiadzie dla telewizji Bernews.

Olek przyznaje ze smutkiem, że idea wyprawy została zaburzona: chciał być pierwszym kajakarzem, który przepłynie między Europą a Ameryką Północną w najszerszym miejscu. - Bermudy to jeszcze nie kontynent, więc odczuwam wielki niedosyt. I chciałbym choć łataną trasą dokończyć mój projekt - mówi Doba.

Jak Aleksander Doba radzi sobie z samotnością. O tym, opowiada nam Piotr Chmieliński, który zna go najlepiej:

- Po powrocie z pierwszej transatlantyckiej wyprawy, zwykle odpowiadał żartobliwie, że to taki stan, w którym nie ma się nawet z kim pokłócić. Z radością dziecka opowiadał o odwiedzinach ptaków, delfinów, latających ryb i szczególnym wsparciu, jakiego ci morscy przyjaciele udzielali człowiekowi przez kilka miesięcy zdanego na obecność tylko wielkiej wody wokół siebie. Czy uważa siebie za samotnika? Kilka dni temu napisał do mnie z telefonu satelitarnego: Nie jestem typem samotnika. Tęsknię do zwykłych kontaktów, uścisków dłoni, normalnych rozmów. Mimo to i mimo problemów, z którym boryka się przez ostatnie tygodnie próbując zbliżyć się do amerykańskiego wybrzeża, nie wspomina słowem o zmęczeniu, nieodmiennie emanuje od niego entuzjazm i wiara w osiągnięcie celu. Dalej pisze: Cenię sobie ambitne wyzwania, dlatego ta wyprawa. Ponad cztery miesiące tej wyprawy to różnorakie zmagania z żywiołami wody i powietrza. Jakie pokłady cierpliwości musiałem znaleźć, by przetrwać wiatry południowe. Ile jeszcze? Polecam jednak wszystkim, by odważyli się marzenia zmieniać w plany, a te realizować. Odklejcie się od foteli i hajda PRZYGODO!

Jeżeli już teraz chcecie się dowiedzieć jak to jest znaleźć się na środku oceanu w czasie sztormu z silnymi wiatrami i ogromnymi falami zapraszamy do przeczytania książki „Olo na Atlantyku. Kajakiem przez ocean”.
national-geographic.pl 2014-02-25

Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima

Wydawnictwo Helion przedstawia Japonię z 11 marca 2011 roku. Japonia w chwili trzęsienia ziemi, tsunami, katastrofy elektrowni jądrowej. Autor książki był tam w chwilach tragedii. Wspomnienie, analizy, historia, prognozy.

Książka jaką warto polecić. Daleka od suchej dziennikarskiej sprawozdawczości. Rzecz, która powstała skutkiem własnych doświadczeń i obserwacji autora. Piotr Bernardyn spędził wiele lat w Japonii. Zdążył poznać kraj i ludzi, relacje i stosunki tam panujące. Kiedy 11 marca 2011 roku o godzinie 14.46 (czas lokalny) zatrzęsła się ziemia w regionie Tōhoku, on był w centrum Tokio. To grubo ponad 350 km. Jednak siły natury dawały znać o sobie z niesłychaną siłą. Autor opisuje dramatyczne chwile, kiedy idąc ulicą japońskiej metropolii poczuł drżenie pod nogami, usłyszał odgłosy jakby z wnętrza ziemi, a po chwili ujrzał iście infernalny obraz chwiejących się wieżowców. To był początek jednej z największych klęsk żywiołowych w historii Kraju Kwitnącej Wiśni.

"Słońce jeszcze nie wzeszło" opatrzono myślą szalenie popularnego na świecie pisarza japońskiego, Haruki Murakamiego: "Być Japończykiem to znaczy, w pewnym sensie, spędzać życie wśród różnego rodzaju naturalnych katastrof." Książka Piotra Bernardyna znakomicie koresponduje z tak zarysowanym poglądem. Kaprysy natury implikowały sekwencję zdarzeń, które były przewidywalne z dużym prawdopodobieństwem o czym jednakże dowiedziano się zbyt późno. Autor zwraca uwagę, że żywioł wypełnił metodę Hitchcocka: "najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie." Zaistniało następujące prawo przyczynowo-skutkowe: trzęsienie ziemi → tsunami → katastrofa elektrowni jądrowej. Jak zwykle w takich wypadkach rozgorzały dyskusje i dociekania o odpowiedzialność (lub jej brak), podnoszono kwestie gwarancji bezpieczeństwa i obietnic państwa oraz rynkowych decydentów. Doświadczenia Japończyków w konfrontacji z bezwzględną przyrodą są odwieczne i wiele jest zapisów kronikarzy na ten temat, jak też innych świadectw. Piotr Bernardyn daje przykład kamiennych tablic, których niezliczona ilość znajduje się wzdłuż wybrzeża Tōhoku. Są takie sprzed kilkuset lat, a można już znaleźć postawione w ostatnich dniach. Na każdej wyryto ostrzeżenie przed tsunami. Jak pisze autor: "Stały się pomnikiem pokory człowieka wobec sił natury, ale też poniekąd symbolem kondycji ludzkiej w ogóle." W 2011 roku mordercze fale wywołane trzęsieniem ziemi spiętrzyły pędzące masy wody do wysokości 30 metrów i więcej. Sytuacja nabrzmiewała niepewnością, grozą i tragedią z minuty na minutę, z godziny na godzinę, i przez kolejne dnie. Kazdy kolejny wstrząs mógł zwiastować trzęsienie, którego siła przestawała być mierzalna w przyjętej powszechnie skali Richtera. Media nieustannie informowały ustami przerażonych spikerów, którzy trzymali się kurczowo swoich pulpitów i kasków na głowach. "Wybita w górnym rogu ekranów liczba 8,8 wskazywała siłę wstrząsu, na dole pulsowały na czerwono aktualne informacje o trzęsieniu i tsunami. (...) Przez cztery dni od ataku tsunami północ kraju była ciągle w chaosie: licznik ofiar na ekranie telewizora przesuwał się niemal jak stoper." Lada moment miały sprawdzić się najczarniejsze z myśli o katastrofie elektrowni jądrowej. W tamtych dniach Piotr Bernardyn nie zdecydował się na powrót do kraju. Postanowił poznać rzeczywistość w miejscu gdzie przedstawiała się najstraszniej. Postanowił też być nie tylko jednym z wielu mimowolnych uczestników zdarzeń, ale zasilił szeregi wolontariuszy pomagających ludziom dotkniętych katastrofą. W książce poświęcono wiele uwagi powrotowi do normalności po tragicznych wydarzeniach. Ofiarność Japończyków i organizacja życia od nowa to niezwykłe chwile. Autor zauważa, że nie jest to społeczeństwo wolne od podziałów, ale potrafi jednoczyć się w zdumiewający sposób. Zarazem nastąpiła głęboka przemiana w nastawieniu obywateli, co znalazło swoje odzwierciedlenie w polityce. Częściej i z większą wnikliwością zaczęto przyglądać się rządzącym, "gdyż w tutejszym układzie władzy politycy są figurantami, rządzi zaś biurokracja i biznes."

Klęska żywiołowa znalazła swoje potęgujące się dopełnienie w katastrofie elektrowni jądrowej w Fukushimie. Pewna bezradność i bierne oczekiwanie Japończyków po tsunami przeistoczyły się w aktywne działania. Przede wszystkim starano się różnymi środkami pociągnąć do odpowiedzialności tych, którzy doprowadzili do złamania prawa i zaniedbań. Głównym winowajcą mogła być tylko Tokyo Electric Power Company (TEPCO). Ta energetyczna potęga Japonii jest jednocześnie bardzo ważnym i wpływowym czynnikiem dla sprawowanych rządów. TEPCO stała się symbolem wszystkiego co złe w Japonii. Towarzyszyło temu niespotykane do tej pory wyzwolenie emocji. Szefowie firmy wędrowali od szkoły do szkoły, z jednego miejsca na drugie i składali słowa przeprosin gnąc się w pokornych ukłonach. Był to dotkliwy cios dla firmy, która stanowiła klasę samą dla siebie, elitę elit i jawiła się jako niezachwiane imperium. Mówiąc o Japonii jako o nuklearnej wiosce (genshiryoku mura) automatycznie przywoływano nazwę TEPCO. Energetyka jądrowa była dla Japonii priorytetem, który określił w dużej mierze jej wizerunek w świecie. TEPCO jako monopolista zdołał nawet podporządkować sobie agencję bezpieczeństwa elektrowni jądrowych w swoim kraju. Towarzysząca temu atmosfera sukcesu i triumfów naukowego postępu pozwoliła w dalszej kolejności na ukucie mitu bezpieczeństwa atomu (anzen shinwa). W takich sielankowych warunkach rozkwitała korupcja, nepotyzm, zaznaczała sie kontrola japońskiej mafii (yakuza). Początek XXI wieku przyniósł wiele afer i skandali z udziałem TEPCO. Okazywało się, że dopuszczano się fałszerstw w dokumentacji, ukrywano usterki elektrowni, przekłamywano dane geologiczne dla potrzeb budowy elektrowni i in. Po Fukushimie potentat nieomal stał się bankrutem. Perspektywy kilkudziesięciu lat usuwania powstałych szkód i wypłaty odszkodowań to koszty jakie mogą wydatnie osłabić budżet niejednego państwa. Firmę uratowała nacjonalizacja. Cóż, kiedy trzon ludzi na kierowniczych stanowiskach to wciąż osoby ze środowiska, które potrafi dbać o swoje interesy. W konsekwencji zaistniał szereg zjawisk, jak niechęć, a nawet otwarta wrogość wobec pracowników TEPCO. Same protesty po katastrofie były wystąpieniami jakich nie obserwowano w Japonii od pół wieku. Oficjalne obietnice zaprzestania eksploatacji elektrowni atomowych okazały się jednak serią zręcznych wybiegów i innych sztuczek wygłaszanych dla uspokojenia tłumów. Wszystko zdaje się powracać do obranej ścieżki postępowania. Katastrofa w Fukushimie i niebezpieczeństwo jakie z sobą niesie energetyka atomowa mają i inne oblicza, które pomogły przemilczeć i ukryć niewygodne fakty. Mentalność Japończyków jako ludzi skrytych, małomównych, zamkniętych w sobie to po części efekt wyspiarskiego pochodzenia i historii znaczonej długotrwałymi okresami izolacjonizmu. Poza tym, "azjatycki paternalizm albo japońska kultura: unika się mówienia wprost czy wręcz wypiera się złe wiadomości." Autor wskazuje przy tym na iluzoryczną rolę mediów: "Rok po tragedii Japonia spadła z 12. na 22. pozycję w rankingu wolności prasy, po dwóch latach była już na miejscu 53. [obecnie na miejscu 59., czyli dalszy spadek - przyp. aut.] Powód: "brak przejrzystości i niemal zerowy poziom szacunku dla dostępu do informacji bezpośrednio i pośrednio związanych z Fukushimą."*

Książka nie przeładowana liczbami i terminologią rodem z fachowych wydawnictw. Jej aspekt skrywanej emocji i osobistego obrachunku daje się poznać w ostatnim rozdziale. Piotr Bernardyn przydaje subtelnego tonu subiektywnych zapatrywań. Jest przeciwnikiem elektrowni atomowych. Jak sam przyznaje: "Niewątpliwie na moją postawę wpływ miał klimat korupcji, w jakim energetyka jądrowa funkcjonowała w Japonii." Wymienia też nierozwiązany problem odpadów radioaktywnych oraz relatywizm zasadzający się w kosztach, również w opłatach ponoszonych przez detalicznych odbiorców energii. Polskie starania o swoją elektrownię jądrową budzą więc w jego osobie sprzeciw. Autor zawarł w książce wyjątki z raportów komisji śledczej powołanej w sprawie wypadku w Fukushimie. Uwidacznia się rozbieżność stanowisk wobec wykazywania winy TEPCO, a tłumaczeniem firmy, która za czynnik sprawczy uznaje siłę wyższą, wskazując w tym wypadku na tsunami. Piotr Bernardyn przedstawia historię klęski żywiołowej jaka nawiedziła Japonię. Prezentuje też jej dalsze skutki i czyni to w sposób mogący zainteresować każdego. Zdaje się nie pomijać żadnego aspektu całej historii i nie gubi się w drobiazgowości. Jedna z najciekawszych tegorocznych nowości jakie do tej pory pojawiły się na rynku wydawniczym. Fascynująca.
wiadomosci24.pl Paweł Jankowski, 2014-02-25

Elektronika dla każdego. Przewodnik

Elektronika dla każdego -Przewodnik to książka oferowana przez wydawnictwo Helion, mająca na celu wprowadzenie początkujących czytelników w świat elektroniki. Jest napisana przez doświadczonych inżynierów: Harryego Kybetta i Earla Bysena (tłumaczyła Julia Szajkowska). Autorzy postanowili w przewodniku tym przedstawić tylko wyselekcjonowane, najważniejsze zagadnienia z szeroko pojętej elektroniki.

Zaproponowana forma nauki odbiega znacząco od tej, do której jesteśmy z reguły przyzwyczajeni w szkole (nie jest to typowy podręcznik). Książka nie zawiera nudnych teoretycznych wywodów, nieprowadzących do praktycznych i konstruktywnych wniosków. Na ponad 400 stronach podzielonych na 12 rozdziałów można znaleźć ogromną liczbę zadań, które należy rozwiązać.

Jak wiadomo, zadania i wyliczanie odpowiednich wartości w układach dla większości początkujących jest barierą nie do przejścia, ale z tą książką na pewno będzie inaczej.

Do wszystkich pytań podane są obszerne rozwiązania, dzięki którym nauczymy się poprawnie rozwiązywać problemy.

Elektronika dla każdego teoria podawana jest równolegle z przykładami obliczeniowymi, co z pewnością spodoba się wielu czytelnikom. Jednak już na samym wstępie autorzy zaznaczają, że nie jest to książka dla osób zupełnie niewtajemniczonych, a zabierając się do lektury tej pozycji należałoby już znać podstawowe prawa rządzące światem elektroniki. Wiedzę taką można zdobyć np. z książki Elektronika dla bystrzaków. W każdym razie należy już znać co najmniej prawo Ohma.

Zamieszczone zadania zaczynają się od bardzo prostych, by stopniowo przechodzić do coraz bardziej zaawansowanych zagadnień. Po rezystorach pojawiają się nowe elementy elektroniczne (kondensatory, cewki, diody, tranzystory, transformatory), które komplikują układy. Oprócz prądu stałego w książce opisywane są zagadnienia związane także z prądem zmiennym, w tym dotyczące działania generatorów. Pod koniec książki jest zamieszczony test, który pozwala na ocenę, jak wiele przyswoił czytelnik z całego kursu elektroniki. Na samym końcu są także przydatne dodatki: słowniczek, spis symboli i skrótów, przedrostki liczbowe, potrzebne wzory, schematy. Jest to z pewnością bardzo dobra pozycja dla osób, które chcą podszkolić praktyczne wykorzystywanie teoretycznej wiedzy. Może również okazać się pomocna na studiach na przedmiotach typu obwody i sygnały i będzie dobrym, dalszym krokiem po rozpoczęciu przygody z elektroniką.
swiatradio.com.pl 2014-03-01

Jak tłumaczyć dzieciom matematykę. Poradnik nie tylko dla rodziców

Na odwrocie znajduje się przewrotna maksyma:

„Po co ludzie uczą się matematyki? Żeby uczyć matematyki innych” Hugo Steinhaus

Prawda, że coś w tym jest? W codziennym życiu wystarczy znajomość podstawowych działań. W szkole natomiast wymaga się od nas dużo więcej….i to „więcej” często jest powodem problemów.

Trudna jak matematyka?

Nie jestem wyjątkiem. Jak wielu moich rówieśników zostałam zakładnikiem złego systemu nauczania. Komuś się nie chciało, kto inny może miał wiedzę, nawet pasję, ale za to nie miał pojęcia, jak przekazywać informacje, by były ona zrozumiałe dla dzieci czy młodych osób. Dlatego mimo prawdziwej chęci uczenia się matematyki w szkole podstawowej (ośmioletniej), w liceum bywało różnie. Nie wszystko było już tak oczywiste i proste.

Niewiele zmieniło się od czasów, kiedy uczyłam się matematyki w szkole. Nadal przedmiot ten jest często powodem wielu niejasności i…przyczyną zaległości na innych lekcjach. Dzieciaki (te większe i mniejsze) wprost przyznają, że matematyka jest trudna. Zmuszeni do nauki regułek i do szybkiego zdobywania wiedzy, nie są uczeni myślenia, co szybko się na nich mści: na nich i na całym systemie. Niezrozumiała matematyka odbija się czkawką na lekcjach chemii czy fizyki.
Zmiana myślenia?

Jak temu zaradzić? Danuta Zaremba przygotowała książkę dla rodziców dzieci, które uczęszczają do szkół podstawowych i gimnazjów. Poleca ją również nauczycielom, którzy szukają wsparcia i nieszablonowych pomysłów.

Czy robi to dobrze?
Co sądzę o tym poradniku?

Przyznam szczerze, że nigdy nie byłam szczególną entuzjastką świata liczb. Nie będę w tym miejscu wypisywać powodów, dlaczego tak jest.

Chciałabym napisać co innego. Mianowicie, że Autorka tej pozycji robi coś niesamowitego. Wciąga czytelnika w świat matematyki już od pierwszych zdań. Wskazuje na wiele paradoksów, trudności terminologiczne, kłopoty z „rozumieniem na chłopski rozum”, czyli intuicyjnie oraz zgodnie z zasadami klasycznej matematyki. Robi to w taki sposób, że zyskuje moją sympatię i przekonuje, by czytać dalej.

Tłumacząc najczęściej pojawiające się błędy, nauczycielka o długoletnim doświadczeniu w zabawny, a przy tym lekki sposób wysyła komunikat: „dasz radę”. Aż pojawia się żal, że nie trafiło się na takiego nauczyciela w swojej „karierze szkolnej”.

Podsumowując: polecam wszystkim, zwłaszcza tym, którzy mierzą się z problemami własnych dzieci, tym, którzy chcą pomóc najmłodszym w zrozumieniu królowej nauk oraz wszystkim, którzy chcą nadrobić zaległości…po latach. Tak dla odświeżenia i giętkości umysłu.
sosrodzice.pl Dorota, 2014-02-20

Władca Języków, czyli prawie wszystko o tym, jak zostać poliglotą

Według wikipedii na świecie używa się około sześciu-siedmiu tysięcy języków. Posługiwanie się nimi wszystkimi jest co prawda nie możliwe, ale zapoznanie się z niektórymi znacznie ułatwia życie w dzisiejszym świecie. Języki, które nas fascynują są zupełnie różne, a jeszcze bardziej powody którymi się kierujemy przy ich wyborze .

Angielski - bo każdy zna.
Chiński - bo oryginalny i jest wyzwaniem .
Norweski - bo kraj ma ciekawą kulturę.

Powody są naprawdę rozmaite, ale w ostatnim czasie Polacy szczególnie skupiaja się na nauce języka - szukają pracy za granicą, więc umiejętność dogadania się z pracodawcą jest raczej czymś oczywistym (chociaż nie zawsze. Znam osoby, które świetnie sobie bez tego radzą). Zdarza się, że brak nam motywacji albo zupełnie nie wiemy jak się do tego wziąć, gdzie postawić pierwszy krok. Pomocną dłoń podaje nam Mariusz Włoch. To doświadczony człowiek, który wie o czym mówi. Jest trenerem kompetencji komunikacyjnych i językowych. Jest naszym osobistym, fachowym pomocnikiem. Jest przy nas zawsze kiedy akurat, my mamy ochotę lub czas. I rozmawia z nami. Dosłownie, bo autor nie podaje nam suchych faktów tylko prowadzi z czytelnikiem żywą konwersację. Zadaje mu pytania, daje czas, zostawia miejsca na odpowiedzi. Potrafi bardzo pobudzić wyobraźnię i chęć do działania. Poza tym cała rozmowa przebiega bardzo swobodnie, bo Mariusz Włoch pisze bardzo lekko i z humorem. Nie raz przy tej książce się szczerze uśmiechnęłam. Mowa jest tu o wszystkim o czym powinniśmy wiedzieć : od czego najlepiej zacząć, jak, gdzie i dlaczego się uczyć, wybieramy nauczycieli, określamy swój typ osobowości i dobieramy sposób uczenia.
Książka jest podzielona na trzy działy :

Ty i języki. Twój stan. Twoje zasoby.
Komunikacja. Twój nauczyciel. Twoja szkoła.
Twoje niekonwencjonalne narzędzia językowe.

W każdym z nich autor wyczerpująco opisał dotyczące ich tematy. Informacji i motywacji mamy tam naprawdę dużo. Odnoszę nawet wrażenie, że autor jest nieco nadgorliwy i chce nam przekazać zbyt dużo. Nie potrafiłam do końca się w tym odnaleźć, jednakże jestem pewna, że to książka warta uwagi dla tych, który wiedzą czego chcą. Ponieważ Mariusz Włoch podał nam przepis na naukę języków. Mamy wszystko podane jak na tacy - co z tym zrobimy zależy tylko od nas, co wciąż powtarza autor. Jeśli naprawdę chcesz to dasz radę. Wystarcza dobra motywacja - którą ta książka nam dostarcza - oraz trzymanie się jej od początku do końca.

Wymówka to uspokajanie sumienia najmniejszym kosztem.
aleksandra-kropka.blogspot.com Kropka9831, 2014-02-23
Płatności obsługuje:
Ikona płatności Alior Bank Ikona płatności Apple Pay Ikona płatności Bank PEKAO S.A. Ikona płatności Bank Pocztowy Ikona płatności Banki Spółdzielcze Ikona płatności BLIK Ikona płatności Crédit Agricole e-przelew Ikona płatności dawny BNP Paribas Bank Ikona płatności Google Pay Ikona płatności ING Bank Śląski Ikona płatności Inteligo Ikona płatności iPKO Ikona płatności mBank Ikona płatności Millennium Ikona płatności Nest Bank Ikona płatności Paypal Ikona płatności PayPo | PayU Płacę później Ikona płatności PayU Płacę później Ikona płatności Plus Bank Ikona płatności Płacę z Citi Handlowy Ikona płatności Płacę z Getin Bank Ikona płatności Płać z BOŚ Ikona płatności Płatność online kartą płatniczą Ikona płatności Santander Ikona płatności Visa Mobile