ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Recenzje

Lady Australia

Czy można zakochać się w jakimś zakątku świata? Oczywiście że tak. Najlepszym przykładem potwierdzającym to twierdzenie jest uczucie, jakim obdarzył Australię Marek Tomalik – podróżnik, dziennikarz prasowy i radiowy, z wykształcenia geolog. Jest prawdziwym pasjonatem i znawcą Australii, do której jeździ systematycznie od 1989 roku. Organizuje wyprawy w Outback. Jest współtwórcą Festiwalu Podróżników Trzy Żywioły, organizuje również inne imprezy artystyczne – koncerty, festiwale. Pisze książki i artykuły o podróżach i muzyce. Publikuje m.in. w „National Geographic” i „Jazz Forum”. Australia to jego szczególne miejsce na ziemi, czego wyrazem jest choćby ta książka.

Już sam jej tytuł – „Lady Australia” – wskazuje, że jest to książka niezwyczajna i wyjątkowa. Tytuł ten jest nieprzypadkowy, bowiem także w treści książki powtarza się to sformułowanie, a sam autor wiele razy wypowiada się na temat Australii, jakby mówił o kobiecie, porównując do niej australijską ziemię.

Mówi, że Australia potrafi, niczym prawdziwa femme fatale, otumanić tych, którzy się z nią bliżej zetknęli. Przyznaje, że ma ona swoje sposoby, by przybywających do niej zafascynować, oczarować, uzależnić od siebie. On sam wie to bardzo dobrze, gdyż nie ukrywa swojego uczucia do Australii, mówiąc, że jest w niej zakochany.

Stwierdza również, iż Lady Australia, jak kobieta, lubi stroić się w klejnoty, a ma ich całkiem sporo. Należą do nich jej naturalne skarby, które autor opisuje w książce: tutejsze krajobrazy, pustynię, wąwozy, mokradła, różnorodne kwiaty, drzewa i ich rozmaitych skrzydlatych mieszkańców. Opowiada także o będących stałym elementem natury pożarach, które też oddają kobiecy charakter Australii.

Według Marka Tomalika Lady Australia, niczym kobieta, która ze swej natury jest zmienna, podobnie potrafi zamaskować swój urok i miewa też mroczne nastroje, które potrafią nawet przerazić. Czym? To również zdradza autor książki.

Zaprasza on także swoich czytelników do „kuchni” Lady Australii, ciekawie opowiadając o rosnących na tym kontynencie roślinach, przyprawach, owocach – gdzie można je spotkać, jak wyglądają i smakują, jakie jest ich działanie (jak bowiem można się dowiedzieć, niektóre z nich działają jak afrodyzjaki).

Choć o wieku kobiety mówić nie wypada, według Marka Tomalika Lady Australia to kobieta wyjątkowa, której starość niczego nie ujmuje, przeciwnie, sprawia, że dzięki jej wiekowi mocniej można docenić jej piękno i niepowtarzalny czar. Zresztą, jak mówi o niej: „Jest po przejściach, z arcyciekawą przeszłością, a jednocześnie żyje poza czasem. Jak każda piękna kobieta!”. Tu autor, odwołując się do swojego geologicznego wykształcenia, poświęca w książce trochę miejsca powstaniu kontynentu australijskiego, cofając się w swej opowieści wiele milionów lat wstecz.

Opowiada również przy tym o tamtejszych malowidłach naskalnych, a ponadto opowieść swą przeplata aborygeńskimi mitami, legendami i wierzeniami, dotyczącymi przede wszystkim natury: słońca, księżyca, wody, drzew, człowieka.

Marek Tomalik, opowiadając o Australii, nawiązuje miejscami do poezji Williama Blake’a, do aborygeńskich pieśni oraz do współczesnej muzyki, co sprawia, że ta opowieść nabiera niezwykłego, tajemniczego, mistycznego charakteru, ukazując przede wszystkim Australię jako piękną, choć surową krainę, pełną kontrastów.

Właśnie to miałam na myśli, stwierdzając na początku, iż jest to książka niezwykła. Pisać o jakimś miejscu na świecie można różnie, tu zaś po raz pierwszy spotkałam się właśnie z takim sposobem, dzięki któremu przez czas, który spędziłam na lekturze, poczułam się, jakbym znalazła się w samym środku australijskiego interioru.

Mogę śmiało powiedzieć, iż widać, że Marek Tomalik ma lekkie pióro. Opowiada o Australii tak żywo i barwnie, chwilami nawet poetycko, że udziela się jego fascynacja tym kontynentem. Jego uczucie do tego miejsca jest tu bowiem bardzo widoczne, nie tylko dlatego że sam się do niego przyznaje, ale wynika ono ze sposobu, w jaki mówi o tym zakątku świata.

Jego opowieść niezwykle pobudza wyobraźnię. Znacznie pomagają w tym zdjęcia, które licznie przyozdabiają książkę. Tu muszę zaznaczyć, że choć widziałam w książkach podróżniczych, przewodnikach czy albumach wiele zdjęć, o których można powiedzieć, że są piękne, to znajdujące się tu fotografie określiłabym jako wyjątkowe – fascynujące, niesamowite, zachwycające, magiczne. Podobnie jak magiczna jest ta opowieść o Australii.

„Lady Australia” to książka, po którą warto sięgnąć – zarówno ze względu na zajmującą treść, jak i na wspomniane zdjęcia, a także dla niezwykłych doznań, jakie wywołuje u czytelnika zawarta tu opowieść. Wśród nich dominuje mocne i nieodparte pragnienie, by osobiście doświadczyć tego, co oferuje podróżnikom ten prastary kontynent. Zanim jednak to nastąpi, zachęcam do lektury książki Marka Tomalika i do poznania Lady Australii widzianej jego oczami.

 
info.arttravel.pl Dorota

Excel 2013 PL. Biblia

W świecie arkuszy kalkulacyjnych

Trudno wyobrazić sobie bez niego pracę biurową. Pomaga uporządkować dane, stworzyć zestawienia i w czytelny sposób przedstawić np. informacje o finansach firmy. O co chodzi? Jeżeli pomyślałeś: „komputer”, jesteś blisko, gdyż bez niego nie wejdziemy w świat Excela.


Dokładnie chodzi o jego kolejną odsłonę – Excel 2013. John Walkenbach prezentuje czytelne i przejrzyste kompendium wiedzy o tym jakże popularnym arkuszu kalkulacyjnym. Dla kogo jest napisany podręcznik? Zarówno dla amatorów zaczynającym przygodę z Excelem, jak i dla wyjadaczy korzystających z formuł tablicowych i funkcji logicznych.

Na wstępnie czytelnik zapozna się z nowym interfejsem i jego udoskonaleniami. Następnie opisane są techniki tworzenia tabel i działań na arkuszach oraz skoroszytach, jak i budowania formuł. Ciekawym dodatkiem jest część poświęcona językowi VBA pozwalającemu tworzyć własne dodatki do aplikacji.

Podręcznik Walkenbacha to użyteczne narzędzie w codziennej pracy, pozwalające oszczędzić czas i dające inspirację do działania.
Z życia książek Przemek Opłocki, 2014-03-27

Czarna księga perswazji. Używaj NLP, by zdobyć wszystko, czego pragniesz

Nie zawsze jest kolorowo. Pewnie czasem masz ochotę nakrzyczeć na szefa, który nie chce słuchać Twoich argumentów.. tracisz cierpliwość do dzieci, które uparcie siedzą przed telewizorem, zamiast w końcu wziąć do ręki długopis i zacząć odrabiać lekcje. A może nie możesz dogadać się z koleżanką z pracy, która twierdzi, że wie lepiej od Ciebie, którym projektem powinnaś zająć się w pierwszej kolejności? Czy nie masz przypadkiem wrażenia, jakbyś mówiła do siebie? Że inni w ogóle nie mają pojęcia o Twoich emocjach, uczuciach. Czujesz, że jesteś mało przekonująca, że powinnaś krzyknąć, na tyle głośno, by nareszcie wszyscy zrozumieli o co tak naprawdę chodzi!

A teraz wyobraź sobie Twojego rozmówce, którego starasz się przekrzyczeć, ostatkiem cierpliwości tłumacząc mu, że jesteś zmęczona, niewyspana i masz na dużo obowiązków, a tak w ogóle to wcale nie masz ochoty z nim rozmawiać. Czy wydaje Ci się, że taki sposób komunikowania się jest efektywny? Przyniesie oczekiwane rezultaty? Może wystarczy usiąść i po prostu sprawić, by Twój rozmówca, szef, syn, koleżanka z pracy zaczęli myśleć w ten sam sposób co Ty, by uznali Twoje zdanie, za swoje własne. Podoba Ci się taka wizja komunikacji? To powiem Ci, że jest to możliwe...

Techniki NLP często uważane są za manipulację, ale jak tłumaczy nam autor książki Rintu Basu, myśląc w taki sposób - każdą rozmowę moglibyśmy uznać za manipulację. W końcu każda rozmowa jest przeprowadzana w jakimś celu. Po przez słowa informujemy, wyrażamy swój sprzeciw, staramy się wyjaśniać, negocjować.. Gdy wzięłam do ręki "Czarną księgę perswazji" miałam mieszane uczucia. Pomyślałam, że to kolejny poradnik, który nic nie wniesie do mojego życia. Tym razem się pomyliłam autor zmienił moje spojrzenie na proces komunikowania się. Zdałam sobie sprawę z tego, że każde zdanie, każde słowo a także sposób jego wypowiadania i gestykulacja, ma duże znaczenie w przeprowadzaniu rozmów. Z tej książki dowiedziałam się jakich słów używać, żeby naprowadzić rozmówcę na odpowiedni tor rozmów. Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że poznaję język, którym się posługuję na nowo. Słowo "zgadzam się" ma wielką moc. Gdy nie godzisz się z rozmówcą, wywołasz w nim negatywne emocje, nie będzie dopuszczał do świadomości słów, którymi będziesz chciał go przekonać do swojego zdania. Zawsze możesz się zgodzić.. ale nie do końca, pozostawić jakieś "ale", co wzbudzi zainteresowanie u odbiorcy. Problem w tym, że słowo "ale" czasem neguje treść pierwszej części zdania, więc warto zamienić słowo "ale", na "i", żeby rozmówca czuł, że się z nim zgadzasz i jednocześnie posłuchał co Ty masz do dodania w tej kwestii:


"Prawie się zgadzam, że nie musisz jeszcze iść do łóżka. I myślę, że mogłabyś po prostu przygotować się teraz do położenia się spać, tak żebyś mogła iść do siebie, kiedy tylko skończy się ten program w telewizji."

"Zgadza się, że zakup wygląda na ryzykowny, i dodałbym, iż problem nie jest związany z ryzykiem, ale raczej ze zwrotem z inwestycji, który Pani osiągnie, jednak tylko Pani może podjąć decyzję w tej sprawie. Co do czego musiałaby mieć Pani pewność, żeby móc podjąć decyzję już dziś?"


To tylko jeden z licznych przykładów, wzorców, które możemy stosować na co dzień, podczas rozmów. Ważne, by techniki NLP stosowane były w dobrych intencjach. Istotny jest także ton głosu oraz szybkość mówienia. Godną zaufania jest osoba, która mówi pewnie, wyraźnie i głośno. Kiedy ktoś zaczyna mówić szybko, po czym zwalnia, sprawia wrażanie jakby wycofywał się z tego co powiedział, tracił zapał i sam w to nie wierzył. Gdy mówisz powoli i głośno, po czym przyspieszasz a nawet wstajesz z miejsca, to motywujesz, sprawiasz wrażanie osoby zaangażowanej, podekscytowanej, wierzącej w swoje słowa. Taką wypowiedzią można "zarazić" innych pozytywną energią, sprawić, że zaczną działać, pójdą do przodu, dadzą się poprowadzić. Dzięki nim możesz sprawić, że osoba z którą rozmawiasz będzie miała szczerą ochotę, żeby zrobić to na czym Tobie zależy. Nauczysz się przyznawać rację i mimo to, stawiać na swoim. Posługując się pewnymi prostymi słowami opanujesz technikę wywierania wpływu na innych, wzbudzisz zaangażowanie rozmówcy.
czytamysobie.blogspot.com 92ana, 2014-03-26

Barszcz ukraiński

Najbliższe tygodnie pokażą, co będzie dalej z Ukrainą. Od kiedy wybuchła eskalacja protestów i przemocy na Majdanie, snuto przeróżne scenariusze. Obecnie sytuacja zmienia się jeszcze szybciej i nie wiemy, dokąd nas zaprowadzi. Tym bardziej warto sięgnąć po książkę Piotra Pogorzelskiego „Barszcz ukraiński”, ponieważ z jednej strony jest ona świeżą pozycją i omawia bieżącą sytuację naszego sąsiada, z drugiej zyskuje walor historyczny, gdyż nie wiemy, czy Ukraina przetrwa starcie z Federacją Rosyjską i jakie będą jej losy. Francis Fukuyama wieszczył ponad dwadzieścia lat temu koniec historii. Jego przykład jest już tak wyświechtany i oczywisty, że niepotrzebnie się na niego powoływać. Jednak warto dzisiaj przypomnieć, że historia nie kończy się nigdy, a wojny wybuchają nawet w czasach, w których wydaje się naiwnym pięknoduchom, że ekonomia załatwi wszystko. Skoro jest dobrobyt, wojny nie będzie. A człowiek to drapieżne zwierzę i nie zawsze kieruje się rozumem. W ostatnim „Plusie Minusie” (dodatku do sobotnio-niedzielnego wydania „Rzeczpospolitej") Robert Mazurek przeprowadza rozmowę z Włodzimierzem Marciniakiem – politologiem i znawcą problematyki rosyjskiej. Padają w tym wywiadzie uspokajające słowa o tym, że nie będzie interwencji zbrojnej na Ukrainie, że Putin załatwi tę sprawę środkami politycznymi. Ukraina jest państwem skorumpowanym, tak słabym i nieefektywnym, że prawie nieistniejącym – stwierdza Marciniak, a dowody na tak postawioną tezę możemy odnaleźć w omawianej właśnie pozycji. Nie jest ona typowym zbiorem reportaży, w których bohaterem centralnym jest pojedynczy człowiek. Nie jest to także dziennik z podróży, tak charakterystyczny dla naszych powierzchownych czasów. Ukraiński barszcz” to próba zajrzenia pod powierzchnię, próba zrozumienia liczącego 45 milionów obywateli kraju. Dobrym zabiegiem jest podział książki na kolejne rozdziały zajmujące się szczegółowymi kwestiami. Robi się z tego lekki groch z kapustą, bo obok fragmentów o Wołyniu nagle pojawia się kolejna część poświęcona ukraińskiej estradzie. Jednak ten miszmasz jest nie do uniknięcia w przypadku, gdy chce się omówić temat szeroko, ale przystępnie.

Dla osób zupełnie nieznających realiów współczesnej Ukrainy książka Pogorzelskiego może być dobrym przewodnikiem na rozpoczęcie przygody z tym państwem, jak pisałem wyżej, wciąż (nie wiadomo, jak długo) istniejącym w omawianym kształcie. Kogoś, kto nie zna się na rzeczy, może dziwić fakt, że nawet w zachodniej części państwa popularniejszym od ojczystego jest język rosyjski. Natomiast sytuacja ta nie jest niczym osobliwym, bo na sąsiedniej Białorusi po białorusku nie mówi prawie nikt. Kondycja lingwistyczna jest więc tutaj charakterystyczna dla narodu młodego, jeszcze nie do końca wyemancypowanego z postsowieckiej struktury społecznej. Może dziwić również fakt, że na Ukrainie wciąż hucznie obchodzi się Dzień Zwycięstwa, czyli 9 maja – święto kultywowane w całej Rosji, a wcześniej w bloku państw Układu Warszawskiego. Bo tak naprawdę tylko zachodnie rubieże Ukrainy to świadoma narodowo większość. Im dalej na wschód, tym więcej Rosji.

Jest więc obecny problem z tożsamością. Większość prasy ukazującej się w tym państwie jest rosyjskojęzyczna. Podobnie jest z radiem i telewizją. Jedynie internet pozostaje enklawą ukraińskojęzyczną. Są również problemy z historią. Z jednej strony mamy oficjalną, sowiecką wizję Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, z drugiej skrzywienie nacjonalistyczne, które autor bagatelizuje. Czy słusznie? Okaże się po ewentualnym podziale Ukrainy. W każdym razie Juszczenko, były prezydent, wybrany po Pomarańczowej Rewolucji był jedynym, który oficjalnie mówił o Wielkim Głodzie, który w latach 30. zabił z rozkazu Stalina kilka milionów mieszkańców ówczesnej republiki sowieckiej. Ale ten sam Juszczenko gloryfikował Banderę, odpowiedzialnego za rzeź Polaków na Wołyniu.

Ukraińska kultura leży odłogiem, filmów prawie się nie kręci, w mediach króluje prymitywna popsa – skrzyżowanie naszego disco polo i chamskiego, ordynarnego popu. Scena rockowa zeszła do podziemia. Pieniędzy nie ma. Wybudowano stadiony na Euro 2012; szczególnie ten lwowski nie nadaje się do niczego, gdyż znajduje się za miastem i nie ma odpowiedniej infrastruktury. Zaraz, zaraz, czy obrazek ten czegoś nie przypomina?

Owszem, nieraz łudząco. „Barszcz ukraiński” możemy czytać, co jest interesującym eksperymentem myślowym, jako książkę o III RP. Zegarki Janukowycza jako odpowiedź na chronometry byłego ministra Sławomira Nowaka. Gargantuicznie drogie stadiony w Kijowie i Lwowie. A nasze były takie tanie? Na pewno droższe niż niemieckie. Radio grające odmóżdżającą pseudomuzykę. Jaka jest różnica między zespołem Weekend, Julą, PINem, Feelem czy Michałem Wiśniewskim a ukraińskimi gwiazdkami popsy? Z pewnością, jeśli jakaś jest, bywa nieznaczna. Oligarchowie kontra nasi szemrani biznesmeni z postubeckiego układu? Jeśli wziąć do ręki szkło powiększające i ogarnąć nim nasze problemy, okazałoby się, że od ukraińskich dzieli je tylko skala. Tam korupcja jest gigantyczna i nikt jej nie zaprzecza. U nas schowała się wstydliwie po gabinetach, co nie znaczy, że jej nie ma. Problemy mamy te same, tylko pomniejszone o bizantyjski rozmach oraz kresową fantazję.

I jako dobry żart można odebrać rozdział końcowy, w którym zebrano wypowiedzi ukraińskich obywateli, którzy w superlatywach wypowiadają się na temat funkcjonowania naszego państwa. To tak, jakby czytać wypowiedzi Polaków zachłystujących się amerykańską wolnością albo niemieckim porządkiem. Za chwilę te fragmenty mogą przestać śmieszyć, gdy pojawią się uchodźcy ze wschodu, autentycznie zainteresowani naszym krajem z racji tego, że nie ma w nim wojny. Tylko na jak długo ten pokój?
wnas.pl Michał Żarski, 2014-03-02

Barszcz ukraiński

Liczby wzbudzają respekt. Ponad 52 miliony Ukraińców w 1993 roku. 30 tysięcy hrywien (prawie 12 tysięcy złotych) za pierwsze dziecko. 70 procent mieszkańców żyjących w miastach.

Tylko 57 procent mieszkańców ma zimną wodę w kranie na wsi (ciepłą - ledwie jedna trzecia). Prawie 7 godzin dziennie mieszkaniec wsi spędza na pracach domowych (gdy średnia dla Francji i krajów skandynawskich to ok. 3 godzin). Tych różnic - pomiędzy Ukrainą a tzw. światem zachodnim - jest zresztą więcej.

Aż 46,5 procent badanych wskazywało wpływowych członków rodziny jako warunek sukcesu. W Europie ten wskaźnik wynosi około 10 procent. 33,1 procent Ukraińców wskazało jako inny warunek sukcesu zdolność do omijania czasem prawa. Na Zachodzie ten wskaźnik wynosi ok. 5.5 procent. Dalej w rankingu ukraińskich wartości są inteligencja i zdolności - walory, które w świecie zachodnim ceni się bardzo wysoko (31,8 i 60,8 procent badanych).
Liczby wzbudzają respekt. A może nie tylko to. 56 procent Ukraińców nazywa co prawda swoim ojczystym język ukraiński, ale aż 40 procent - rosyjski. Prasa zdominowana jest przez rosyjskojęzyczne tytuły. W praktyce ukraińskiego używa klasa najniższa ("sprzątaczki i kucharki, którym jest wszystko jedno, jakiego języka używają") oraz elita intelektualna. Są jeszcze oczywiście politycy, ale do używania ukraińskiego zmusza ich prawo, któremu - akurat w tym wypadku - często się podporządkowują.

Politycy w ogóle w tym kraju chyba mają dobrze. Na wielu polach. Na przykład literackim. Co prawda jedną z najpopularniejszych pisarek jest Oksana Zabużko (średni nakład około 30 tysięcy sprzedanych egzemplarzy), to jednak największe honoraria dostaje Wiktor Janukowycz. Tak, to nie jest żart. Wedle deklaracji podatkowych złożonych w latach 2011 i 2012 Janukowycz zarobił na swoich książkach po 2 miliony dolarów. Wydaje go jednak firma zajmująca się drukiem ulotek reklamowych i gazet. Oraz produkcją kartonów. Czy to jakieś pocieszenie?

Książka Piotra Pogorzelskiego "Barszcz ukraiński" notuje o wiele więcej takich paradoksów. Tytuł zobowiązuje. A deklaracja złożona we wstępie - "Wszystko tutaj wydawało mi się i nadal wydaje większe, silniejsze, wyrazistsze... Trochę tak, jak tytułowy barszcz ukraiński, który nie jest cienkim buraczanym kompotem, a gęsta, składającą się z mięsa i warzyw potrawą" - to duża obietnica. Wywiązuje się z niej autor, wieloletni korespondent radiowy na Ukrainie, pisząc po kolei o sprawach zupełnie podstawowych.

Jest tu miejsce więc nie tylko na rzeczową demografię i statystki, charakterystykę kultury czy wyznań religijnych, ale także refleksja nad tym, jak ważne są pieniądze (które "rządzą Ukrainą", by posłużyć się tytułem odpowiedniego rozdziału), czy jak istotne są związki z USSR albo problem piractwa. Poszczególnym rozdziałom-raportom towarzyszą rozmowy z rozmaitymi ludźmi z Ukrainy. To oni tworzą też specyficzny pejzaż. Rzeczywistość, o której - jak się okaże po lekturze - tak bardzo mało wiedzieliśmy.

Na przykład o liczbach, które wzbudzają respekt. W zamieszkach na Euromajdanie - szacuje się - zginęło niemal 100* osób (*gdy czytacie tę notkę, ten wynik może już nie być aktualny). O ilu zaginionych nie wiemy? O ilu zawiedzionych ambicjach nie mamy pojęcia? Jakich jeszcze innych ważnych liczb nie znamy? Głowa, zwłaszcza dzisiaj, generuje niezliczoną ilość pytań dotyczącą Ukrainy. Książka Pogorzelskiego stara się odpowiedzieć przynajmniej na część z nich.
martinwoolf.blogspot.com Martin Woolf, 2014-02-20
Płatności obsługuje:
Ikona płatności Alior Bank Ikona płatności Apple Pay Ikona płatności Bank PEKAO S.A. Ikona płatności Bank Pocztowy Ikona płatności Banki Spółdzielcze Ikona płatności BLIK Ikona płatności Crédit Agricole e-przelew Ikona płatności dawny BNP Paribas Bank Ikona płatności Google Pay Ikona płatności ING Bank Śląski Ikona płatności Inteligo Ikona płatności iPKO Ikona płatności mBank Ikona płatności Millennium Ikona płatności Nest Bank Ikona płatności Paypal Ikona płatności PayPo | PayU Płacę później Ikona płatności PayU Płacę później Ikona płatności Plus Bank Ikona płatności Płacę z Citi Handlowy Ikona płatności Płacę z Getin Bank Ikona płatności Płać z BOŚ Ikona płatności Płatność online kartą płatniczą Ikona płatności Santander Ikona płatności Visa Mobile