Recenzje
Pełna MOC możliwości (edycja ING)
Jacek Walkiewicz we wrześniu 2012 r. wygłosił wykład pod tytułem „Pełna moc możliwości" na TEDxWSB, a kilka miesięcy później nagranie znalazło się w internecie i zdobyło rzesze słuchaczy. Krótka, 18-minutowa, forma wystąpienia jest wymogiem organizatorów i, jak przyznał mówca, była ona dla niego nowym wyzwaniem. Podjętym z sukcesem, bo wykład zainspirował nie tylko słuchaczy, lecz także samego Jacka Walkiewi-cza, który postanowił napisać książkę, która jest jego rozwinięciem. To inspirującą opowieść o spełnionym życiu. Świetna lektura dla tych, którzy osiągnęli sukces, i tych, którzy chcą go osiągnąć. Według autora, sukces to mieć, co się chce, czyli realizować swoje cele. Ponieważ cel zrealizowany jest źródłem sukcesu, każdego dnia można się czuć człowiekiem spełnionym. Także porażka może być początkiem sukcesu, dlatego nie można przestawać się rozwijać, zmieniać i odkrywać. Zachętą do sięgnięcia po książkę i umiejętnego korzystania z możliwości, jakie mamy tu i teraz, niech będą słowa autora: „Szczęście to chcieć tego, co się ma. To sztuka akceptacji zrealizowanych celów i tego, co się już posiada w wymiarze materialnym i pozamaterialnym. Niedosyt powoduje, że stawiamy sobie kolejne cele, ale szczęście może nam towarzyszyć każdego dnia i odnosić się do radości z tego, czego dokonaliśmy. Jest poniekąd efektem ubocznym tego, co robimy. Jeśli nie odczuwasz szczęścia z powodu swoich osiągnięć, to szansa na to, że kiedykolwiek dostąpisz tego stanu, jest znikoma. Więc zacznij teraz".
Personel i Zarządzanie 2014-04-01
Pełna MOC możliwości
Jacek Walkiewicz we wrześniu 2012 r. wygłosił wykład pod tytułem „Pełna moc możliwości" na TEDxWSB, a kilka miesięcy później nagranie znalazło się w internecie i zdobyło rzesze słuchaczy. Krótka, 18-minutowa, forma wystąpienia jest wymogiem organizatorów i, jak przyznał mówca, była ona dla niego nowym wyzwaniem. Podjętym z sukcesem, bo wykład zainspirował nie tylko słuchaczy, lecz także samego Jacka Walkiewi-cza, który postanowił napisać książkę, która jest jego rozwinięciem. To inspirującą opowieść o spełnionym życiu. Świetna lektura dla tych, którzy osiągnęli sukces, i tych, którzy chcą go osiągnąć. Według autora, sukces to mieć, co się chce, czyli realizować swoje cele. Ponieważ cel zrealizowany jest źródłem sukcesu, każdego dnia można się czuć człowiekiem spełnionym. Także porażka może być początkiem sukcesu, dlatego nie można przestawać się rozwijać, zmieniać i odkrywać. Zachętą do sięgnięcia po książkę i umiejętnego korzystania z możliwości, jakie mamy tu i teraz, niech będą słowa autora: „Szczęście to chcieć tego, co się ma. To sztuka akceptacji zrealizowanych celów i tego, co się już posiada w wymiarze materialnym i pozamaterialnym. Niedosyt powoduje, że stawiamy sobie kolejne cele, ale szczęście może nam towarzyszyć każdego dnia i odnosić się do radości z tego, czego dokonaliśmy. Jest poniekąd efektem ubocznym tego, co robimy. Jeśli nie odczuwasz szczęścia z powodu swoich osiągnięć, to szansa na to, że kiedykolwiek dostąpisz tego stanu, jest znikoma. Więc zacznij teraz".
Personel i Zarządzanie 2014-04-01
Pokonaj stres z Kaizen
Stres, o nim chyba każdy słyszał, a przynajmniej kiedyś poczuł tego „stwora”. Jak sobie z nim poradzić i jak można do niego podejść podpowiada książka „Pokonaj stres z Kaizen”.
Początkowo podchodziłam ze sporym dystansem do tejże pozycji. Okazało się jednak, że wpadła w moje łapki w odpowiednim momencie. I pomogła mi nabrać dystansu do pewnych spraw.
Przejdźmy może do wyglądu zewnętrznego książki. Okładka wydaje się dość trwała choć nie jest ona „twardą”. Na jej przedniej części widnieje postać tygrysa jakby z cyrkowego widowiska. Zapytacie czemu tygrys? Swego rodzaju odpowiedź na to pytanie można uzyskać podczas lektury.
Sama czcionka jest duża i czytelna. Wygodnie się dzięki temu ją czyta i nie męczy się w ten sposób za bardzo wzroku. Jest to więc sporym plusem.
Na początku pozycji znaleźć można swego rodzaju motto. Są nim słowa autorstwa Marka Twaina. Może on motywować do działania. Kilka informacji o samym autorze znaleźć można na jednej z części okładki. Jest on jak możemy się dowiedzieć socjologiem, trenerem oraz coachem. Do tego jest miłośnikiem dużych motocykli.
Niektórych może zainteresować informacja, że nie jest to pierwsza z książek odnoszących się do Kaizen. Jarosław Gibas jest też autorem innej pozycji, która odwołuje się do tej metody. Niestety na końcu publikacji („Pokonaj stres z Kaizen”) znaleźć możemy reklamę tego wytworu. Przypomina to zabieg, który zauważyłam i w innych wydawnictwach, który jednak mi akurat nie za bardzo pasuje.
Jak można się dowiedzieć podczas lektury Kaizen oznacza „poprawa, polepszenie, zmiana na lepsze”. Jest to metoda, która swe korzenie ma w zarządzaniu w biznesie. Jest ona swoistą metodą małych kroków, co wydaje się logicznym pomysłem, logiczną metodą.
W pozycji tej znaleźć można również zagadnienia odnoszące się do relacji pomiędzy stresem a zdrowiem. Co niektórych z czytelników może zaciekawić a inni mogą zaś uznać, że z tego co zaprezentowano prawie każda choroba ma swe przyczyny w tym zjawisku. Więc czy nie przesadza się w ten sposób? Pozostawiam to pytanie do odpowiedzi dla każdego z czytelników.
Niestety znaleźć możemy w tej książce również kilka nazwijmy to „małych błędów w druku”. Znajduje się tu kilka „literówek”, które mogą chwilowo rozpraszać.
Reasumując nie spodziewałam się tego, ale myślę, że może to być wartościowa lektura. Część nadmienionych tu rzeczy już gdzieś tam słyszałam, inne zaś były dla mnie swoistym „novum”. Książka ta trafiła w moje łapki w odpowiednim czasie za co jestem wdzięczna. Dzięki temu mogłam z niej „wynieść” więcej niż gdyby przypadła w inny czas, który byłby mniej „stresowy”.
Początkowo podchodziłam ze sporym dystansem do tejże pozycji. Okazało się jednak, że wpadła w moje łapki w odpowiednim momencie. I pomogła mi nabrać dystansu do pewnych spraw.
Przejdźmy może do wyglądu zewnętrznego książki. Okładka wydaje się dość trwała choć nie jest ona „twardą”. Na jej przedniej części widnieje postać tygrysa jakby z cyrkowego widowiska. Zapytacie czemu tygrys? Swego rodzaju odpowiedź na to pytanie można uzyskać podczas lektury.
Sama czcionka jest duża i czytelna. Wygodnie się dzięki temu ją czyta i nie męczy się w ten sposób za bardzo wzroku. Jest to więc sporym plusem.
Na początku pozycji znaleźć można swego rodzaju motto. Są nim słowa autorstwa Marka Twaina. Może on motywować do działania. Kilka informacji o samym autorze znaleźć można na jednej z części okładki. Jest on jak możemy się dowiedzieć socjologiem, trenerem oraz coachem. Do tego jest miłośnikiem dużych motocykli.
Niektórych może zainteresować informacja, że nie jest to pierwsza z książek odnoszących się do Kaizen. Jarosław Gibas jest też autorem innej pozycji, która odwołuje się do tej metody. Niestety na końcu publikacji („Pokonaj stres z Kaizen”) znaleźć możemy reklamę tego wytworu. Przypomina to zabieg, który zauważyłam i w innych wydawnictwach, który jednak mi akurat nie za bardzo pasuje.
Jak można się dowiedzieć podczas lektury Kaizen oznacza „poprawa, polepszenie, zmiana na lepsze”. Jest to metoda, która swe korzenie ma w zarządzaniu w biznesie. Jest ona swoistą metodą małych kroków, co wydaje się logicznym pomysłem, logiczną metodą.
W pozycji tej znaleźć można również zagadnienia odnoszące się do relacji pomiędzy stresem a zdrowiem. Co niektórych z czytelników może zaciekawić a inni mogą zaś uznać, że z tego co zaprezentowano prawie każda choroba ma swe przyczyny w tym zjawisku. Więc czy nie przesadza się w ten sposób? Pozostawiam to pytanie do odpowiedzi dla każdego z czytelników.
Niestety znaleźć możemy w tej książce również kilka nazwijmy to „małych błędów w druku”. Znajduje się tu kilka „literówek”, które mogą chwilowo rozpraszać.
Reasumując nie spodziewałam się tego, ale myślę, że może to być wartościowa lektura. Część nadmienionych tu rzeczy już gdzieś tam słyszałam, inne zaś były dla mnie swoistym „novum”. Książka ta trafiła w moje łapki w odpowiednim czasie za co jestem wdzięczna. Dzięki temu mogłam z niej „wynieść” więcej niż gdyby przypadła w inny czas, który byłby mniej „stresowy”.
swiatairi.blogspot.com Marta Tomczak, 2014-03-26
Barszcz ukraiński
Sytuacja polityczna na Ukrainie, zmieniająca się w ostatnich tygodniach bardzo szybko, zwróciła uwagę świata – głównie ze względu na ofiary brutalności władz ukraińskich oraz groźbę konfliktu ukraińsko – rosyjskiego, na to, co się w tym kraju dzieje. Obserwacja bieżących wydarzeń to jedno, jednak ważne jest również zrozumienie co było ich przyczyną. Czy Barszcz ukraiński, książka Piotra Pogorzelskiego, będącego od 2006 roku kijowskim korespondentem Polskiego Radia, może nam w tym pomóc?
Sam autor pisze, że Ukraina zawsze była dla niego interesująca, a celem niniejszej publikacji jest nadzieja, że dzięki niej Polacy poznają Ukraińców lepiej i mniej będzie opinii w rodzaju tych, że każda Ukrainka to prostytutka albo sprzątaczka. Przekonajmy się, co z tych zapowiedzi wynikło.
Wybór zagadnień, opisanych przez Piotra Pogorzelskiego w piętnastu rozdziałach Barszczu ukraińskiego, jest dość szeroki. Począwszy od struktury społecznej i językowej Ukrainy, przez jej system polityczny, kwestię korupcji i rolę oligarchów, trudną historię, aż po tematy takie jak ukraińskie kobiety, muzyka, alkohol oraz Euro 2012. Każdy rozdział zakończony jest krótkim, bezpośrednio związanym z podejmowanym w nim problemem, wywiadem. Rozmówcami Piotra Pogorzelskiego są zarówno historycy czy też dziennikarze, jak i przeciętni obywatele Ukrainy.
Rozdziały poświęcone ukraińskiej polityce oraz targających nią problemach, w szczególności korupcji i oderwaniu rządzących od społeczeństwa i jego potrzeb, pozwalają lepiej zrozumieć przeciwko komu od końca ubiegłego roku protestowali Ukraińcy na kijowskim Majdanie. Publikacja fotografii, m.in. z opuszczonej przez prezydenta Wiktora Janukowycza luksusowej willi, jest tylko potwierdzeniem skali korupcji ukraińskich elit politycznych i ich umiłowania do kiczowatego przepychu w najgorszym wydaniu. Pogorzelski opisuje na przykład kosztujący siedemset tysięcy dolarów i wysadzany złotem oraz diamentami zegarek jednego z parlamentarzystów, Jurija Iwaniuszczenki.
Drugim poważnym ukraińskim problemem jest korupcja, bez której wielu spraw w tym kraju nie da się załatwić. Sam proces wręczania łapówki stał się tu czymś oczywistym i naturalnym. Uniemożliwia to rzecz jasna normalne funkcjonowanie państwa, aczkolwiek Pogorzelski znajduje kilka plusów takiego stanu rzeczy. Zaznacza oczywiście, że należy je traktować z przymrużeniem oka. Nie da się jednak nie przyznać mu racji, że – porównując Ukrainę z Białorusią – korupcja utrudnia stworzenie sprawnie działającego państwa totalitarnego, a duszona przez reżim Łukaszenki inicjatywa prywatna jest na Ukrainie przez państwo wspierana, czy wręcz pożądana. Oczywiście sytuacja taka ma miejsce tylko wtedy, gdy z tego prywatnego biznesu poszczególni urzędnicy czerpią odpowiednie zyski.
Z punktu widzenia polskiego czytelnika bardzo interesująca jest część książki poświęcona ukraińskiej historii. Autor przedstawia ukraiński punkt widzenia na ludobójstwo polskiej ludności Wołynia (i nie tylko), którego w czasie II wojny światowej dopuściła się Ukraińska Powstańcza Armia. Podkreślona jest również różnica w interpretacji tych wydarzeń oraz kwestii Wielkiego Głodu na Ukrainie Zachodniej i Wschodniej. Oczywiście terminy „wschodnia” i „zachodnia” nie odnoszą się jedynie do geografii, lecz do pewnego stanu umysłu i sposobu postrzegania świata, z których jeden jest przesiąknięty wieloletnią radziecką propagandą, a drugi stara się być mu całkowicie przeciwny. Ogrom strat, który dotknął naród ukraiński zarówno z powodu wspomnianego już Wielkiego Głodu w latach 1932 – 1933, a także w czasie II wojny światowej sprawia, że szacowane na ok. 100 tys. ludzi polskie ofiary rzezi wołyńskiej wydają się być nieistotne. Rozdział Wołyń kończy bardzo ciekawa rozmowa z lwowskim dziennikarzem Antinem Borkowskim, aczkolwiek jest rzeczą oczywistą, że z jego punktem widzenia wielu Polaków się nie zgodzi.
Pozostałe rozdziały Barszczu ukraińskiego i poruszane w nich zagadnienia są również ciekawe, lecz chciałbym zwrócić uwagę na rozdział ostatni zatytułowany Kraina marzeń. Przeczytać w nim można wypowiedzi kilkunastu ukraińskich intelektualistów, artystów i publicystów, którzy piszą czym dla nich jest i może być Polska. Sam autor przyznaje, że nasz kraj jest tam przedstawiony idealistycznie, co jest oczywiste dla polskiego czytelnika, niemniej jednak pamiętając o perspektywie, z której wyrażane są te opinie, jest to świetne uzupełnienie publikacji.
Barszcz ukraiński ma wiele zalet, które zachęcają do lektury. Można odczuć, że autor – ze względu na lata spędzone na Ukrainie – ma na temat tego kraju dużą wiedzę i chce się nią dzielić z Czytelnikiem, co ze względu na prosty i zrozumiały język wychodzi mu bardzo dobrze. Świetnym pomysłem są porozdziałowe wywiady, będące dobrym uzupełnieniem poruszanej w nich tematyki. Poruszane w kolejnych częściach książki zagadnienia sprawiają, że publikacja ta jest swojego rodzaju kompendium wiedzy ogólnej na temat Ukrainy, jednakże detale, które można znaleźć w poszczególnych jej rozdziałach sprawiają, że jest to kompendium niezwykle wciągające.
Mimo tego, że książka została napisana jeszcze przez tym, kiedy władzę na Ukrainie utracił – przynajmniej na razie – Wiktor Janukowycz, trudno ją traktować jako nieaktualną. Niemniej jednak pojawia się w niej kilka prognoz, które się już nie sprawdziły. Trudno wobec tego uznać to za wadę. Taką wydaje mi się, choć będzie to chyba drobne czepialstwo z mojej strony, brak jakiegokolwiek zakończenia. Aczkolwiek gdybym sam miał usprawiedliwiać autora napisałbym,
że w takowym zapewne znalazły by się wspomniane już wcześniej przewidywania co do ukraińskiej przyszłości, wiec ich brak wyszedł książce tylko na dobre. Oprawie graficznej nie mogę zbyt wiele zarzucić gdyż poza okładką praktycznie jej nie ma. Brakuje mi jakichkolwiek zdjęć, a także mapy Ukrainy, które niewątpliwie wzbogaciły by książkę. Do samej okładki nie mam zbyt wielu uwag.
Podsumowując muszę napisać, że Barszcz ukraiński przeczytałem z przyjemnością i w przyszłości z chęcią sięgnę po kolejne publikacje Piotra Pogorzelskiego, jeśli takowe się pojawią. A obecna sytuacja społeczno – polityczna Ukrainy sprawia, że tematów – niestety głównie mało optymistycznych – nie powinno zabraknąć.
Barszcz ukraiński jest pracą wartościową i dla wszystkich tych, którzy na Ukrainę się wybierają, lub tym krajem się po prostu interesują. Jest to książka godna polecenia. Warto uzupełnić ją jednak takimi lekturami jak chociażby Pomarańczowy Majdan Marcina Wojciechowskiego i – jako historyk muszę to napisać – lekturami poświęconymi Wielkiemu Głodowi i zbrodni wołyńskiej, gdyż to co na ich temat w książce Piotra Pogorzelskiego czytamy to raczej nie fakty, ale ich interpretacja i to tylko ze strony ukraińskiej.
Ze swojej strony mogę napisać tylko jedno – zdecydowanie polecam!
Sam autor pisze, że Ukraina zawsze była dla niego interesująca, a celem niniejszej publikacji jest nadzieja, że dzięki niej Polacy poznają Ukraińców lepiej i mniej będzie opinii w rodzaju tych, że każda Ukrainka to prostytutka albo sprzątaczka. Przekonajmy się, co z tych zapowiedzi wynikło.
Wybór zagadnień, opisanych przez Piotra Pogorzelskiego w piętnastu rozdziałach Barszczu ukraińskiego, jest dość szeroki. Począwszy od struktury społecznej i językowej Ukrainy, przez jej system polityczny, kwestię korupcji i rolę oligarchów, trudną historię, aż po tematy takie jak ukraińskie kobiety, muzyka, alkohol oraz Euro 2012. Każdy rozdział zakończony jest krótkim, bezpośrednio związanym z podejmowanym w nim problemem, wywiadem. Rozmówcami Piotra Pogorzelskiego są zarówno historycy czy też dziennikarze, jak i przeciętni obywatele Ukrainy.
Rozdziały poświęcone ukraińskiej polityce oraz targających nią problemach, w szczególności korupcji i oderwaniu rządzących od społeczeństwa i jego potrzeb, pozwalają lepiej zrozumieć przeciwko komu od końca ubiegłego roku protestowali Ukraińcy na kijowskim Majdanie. Publikacja fotografii, m.in. z opuszczonej przez prezydenta Wiktora Janukowycza luksusowej willi, jest tylko potwierdzeniem skali korupcji ukraińskich elit politycznych i ich umiłowania do kiczowatego przepychu w najgorszym wydaniu. Pogorzelski opisuje na przykład kosztujący siedemset tysięcy dolarów i wysadzany złotem oraz diamentami zegarek jednego z parlamentarzystów, Jurija Iwaniuszczenki.
Drugim poważnym ukraińskim problemem jest korupcja, bez której wielu spraw w tym kraju nie da się załatwić. Sam proces wręczania łapówki stał się tu czymś oczywistym i naturalnym. Uniemożliwia to rzecz jasna normalne funkcjonowanie państwa, aczkolwiek Pogorzelski znajduje kilka plusów takiego stanu rzeczy. Zaznacza oczywiście, że należy je traktować z przymrużeniem oka. Nie da się jednak nie przyznać mu racji, że – porównując Ukrainę z Białorusią – korupcja utrudnia stworzenie sprawnie działającego państwa totalitarnego, a duszona przez reżim Łukaszenki inicjatywa prywatna jest na Ukrainie przez państwo wspierana, czy wręcz pożądana. Oczywiście sytuacja taka ma miejsce tylko wtedy, gdy z tego prywatnego biznesu poszczególni urzędnicy czerpią odpowiednie zyski.
Z punktu widzenia polskiego czytelnika bardzo interesująca jest część książki poświęcona ukraińskiej historii. Autor przedstawia ukraiński punkt widzenia na ludobójstwo polskiej ludności Wołynia (i nie tylko), którego w czasie II wojny światowej dopuściła się Ukraińska Powstańcza Armia. Podkreślona jest również różnica w interpretacji tych wydarzeń oraz kwestii Wielkiego Głodu na Ukrainie Zachodniej i Wschodniej. Oczywiście terminy „wschodnia” i „zachodnia” nie odnoszą się jedynie do geografii, lecz do pewnego stanu umysłu i sposobu postrzegania świata, z których jeden jest przesiąknięty wieloletnią radziecką propagandą, a drugi stara się być mu całkowicie przeciwny. Ogrom strat, który dotknął naród ukraiński zarówno z powodu wspomnianego już Wielkiego Głodu w latach 1932 – 1933, a także w czasie II wojny światowej sprawia, że szacowane na ok. 100 tys. ludzi polskie ofiary rzezi wołyńskiej wydają się być nieistotne. Rozdział Wołyń kończy bardzo ciekawa rozmowa z lwowskim dziennikarzem Antinem Borkowskim, aczkolwiek jest rzeczą oczywistą, że z jego punktem widzenia wielu Polaków się nie zgodzi.
Pozostałe rozdziały Barszczu ukraińskiego i poruszane w nich zagadnienia są również ciekawe, lecz chciałbym zwrócić uwagę na rozdział ostatni zatytułowany Kraina marzeń. Przeczytać w nim można wypowiedzi kilkunastu ukraińskich intelektualistów, artystów i publicystów, którzy piszą czym dla nich jest i może być Polska. Sam autor przyznaje, że nasz kraj jest tam przedstawiony idealistycznie, co jest oczywiste dla polskiego czytelnika, niemniej jednak pamiętając o perspektywie, z której wyrażane są te opinie, jest to świetne uzupełnienie publikacji.
Barszcz ukraiński ma wiele zalet, które zachęcają do lektury. Można odczuć, że autor – ze względu na lata spędzone na Ukrainie – ma na temat tego kraju dużą wiedzę i chce się nią dzielić z Czytelnikiem, co ze względu na prosty i zrozumiały język wychodzi mu bardzo dobrze. Świetnym pomysłem są porozdziałowe wywiady, będące dobrym uzupełnieniem poruszanej w nich tematyki. Poruszane w kolejnych częściach książki zagadnienia sprawiają, że publikacja ta jest swojego rodzaju kompendium wiedzy ogólnej na temat Ukrainy, jednakże detale, które można znaleźć w poszczególnych jej rozdziałach sprawiają, że jest to kompendium niezwykle wciągające.
Mimo tego, że książka została napisana jeszcze przez tym, kiedy władzę na Ukrainie utracił – przynajmniej na razie – Wiktor Janukowycz, trudno ją traktować jako nieaktualną. Niemniej jednak pojawia się w niej kilka prognoz, które się już nie sprawdziły. Trudno wobec tego uznać to za wadę. Taką wydaje mi się, choć będzie to chyba drobne czepialstwo z mojej strony, brak jakiegokolwiek zakończenia. Aczkolwiek gdybym sam miał usprawiedliwiać autora napisałbym,
że w takowym zapewne znalazły by się wspomniane już wcześniej przewidywania co do ukraińskiej przyszłości, wiec ich brak wyszedł książce tylko na dobre. Oprawie graficznej nie mogę zbyt wiele zarzucić gdyż poza okładką praktycznie jej nie ma. Brakuje mi jakichkolwiek zdjęć, a także mapy Ukrainy, które niewątpliwie wzbogaciły by książkę. Do samej okładki nie mam zbyt wielu uwag.
Podsumowując muszę napisać, że Barszcz ukraiński przeczytałem z przyjemnością i w przyszłości z chęcią sięgnę po kolejne publikacje Piotra Pogorzelskiego, jeśli takowe się pojawią. A obecna sytuacja społeczno – polityczna Ukrainy sprawia, że tematów – niestety głównie mało optymistycznych – nie powinno zabraknąć.
Barszcz ukraiński jest pracą wartościową i dla wszystkich tych, którzy na Ukrainę się wybierają, lub tym krajem się po prostu interesują. Jest to książka godna polecenia. Warto uzupełnić ją jednak takimi lekturami jak chociażby Pomarańczowy Majdan Marcina Wojciechowskiego i – jako historyk muszę to napisać – lekturami poświęconymi Wielkiemu Głodowi i zbrodni wołyńskiej, gdyż to co na ich temat w książce Piotra Pogorzelskiego czytamy to raczej nie fakty, ale ich interpretacja i to tylko ze strony ukraińskiej.
Ze swojej strony mogę napisać tylko jedno – zdecydowanie polecam!
Peron4.pl Bartek Borys, 2014-03-06
Barszcz ukraiński
Najbliższe tygodnie pokażą, co będzie dalej z Ukrainą. Od kiedy wybuchła eskalacja protestów i przemocy na Majdanie, snuto przeróżne scenariusze. Obecnie sytuacja zmienia się jeszcze szybciej i nie wiemy, dokąd nas zaprowadzi. Tym bardziej warto sięgnąć po książkę Piotra Pogorzelskiego „Barszcz ukraiński”, ponieważ z jednej strony jest ona świeżą pozycją i omawia bieżącą sytuację naszego sąsiada, z drugiej zyskuje walor historyczny, gdyż nie wiemy, czy Ukraina przetrwa starcie z Federacją Rosyjską i jakie będą jej losy. Francis Fukuyama wieszczył ponad dwadzieścia lat temu koniec historii. Jego przykład jest już tak wyświechtany i oczywisty, że niepotrzebnie się na niego powoływać. Jednak warto dzisiaj przypomnieć, że historia nie kończy się nigdy, a wojny wybuchają nawet w czasach, w których wydaje się naiwnym pięknoduchom, że ekonomia załatwi wszystko. Skoro jest dobrobyt, wojny nie będzie. A człowiek to drapieżne zwierzę i nie zawsze kieruje się rozumem. W ostatnim „Plusie Minusie” (dodatku do sobotnio-niedzielnego wydania „Rzeczpospolitej") Robert Mazurek przeprowadza rozmowę z Włodzimierzem Marciniakiem – politologiem i znawcą problematyki rosyjskiej. Padają w tym wywiadzie uspokajające słowa o tym, że nie będzie interwencji zbrojnej na Ukrainie, że Putin załatwi tę sprawę środkami politycznymi. Ukraina jest państwem skorumpowanym, tak słabym i nieefektywnym, że prawie nieistniejącym – stwierdza Marciniak, a dowody na tak postawioną tezę możemy odnaleźć w omawianej właśnie pozycji. Nie jest ona typowym zbiorem reportaży, w których bohaterem centralnym jest pojedynczy człowiek. Nie jest to także dziennik z podróży, tak charakterystyczny dla naszych powierzchownych czasów. Ukraiński barszcz” to próba zajrzenia pod powierzchnię, próba zrozumienia liczącego 45 milionów obywateli kraju. Dobrym zabiegiem jest podział książki na kolejne rozdziały zajmujące się szczegółowymi kwestiami. Robi się z tego lekki groch z kapustą, bo obok fragmentów o Wołyniu nagle pojawia się kolejna część poświęcona ukraińskiej estradzie. Jednak ten miszmasz jest nie do uniknięcia w przypadku, gdy chce się omówić temat szeroko, ale przystępnie.
Dla osób zupełnie nieznających realiów współczesnej Ukrainy książka Pogorzelskiego może być dobrym przewodnikiem na rozpoczęcie przygody z tym państwem, jak pisałem wyżej, wciąż (nie wiadomo, jak długo) istniejącym w omawianym kształcie. Kogoś, kto nie zna się na rzeczy, może dziwić fakt, że nawet w zachodniej części państwa popularniejszym od ojczystego jest język rosyjski. Natomiast sytuacja ta nie jest niczym osobliwym, bo na sąsiedniej Białorusi po białorusku nie mówi prawie nikt. Kondycja lingwistyczna jest więc tutaj charakterystyczna dla narodu młodego, jeszcze nie do końca wyemancypowanego z postsowieckiej struktury społecznej. Może dziwić również fakt, że na Ukrainie wciąż hucznie obchodzi się Dzień Zwycięstwa, czyli 9 maja – święto kultywowane w całej Rosji, a wcześniej w bloku państw Układu Warszawskiego. Bo tak naprawdę tylko zachodnie rubieże Ukrainy to świadoma narodowo większość. Im dalej na wschód, tym więcej Rosji.
Jest więc obecny problem z tożsamością. Większość prasy ukazującej się w tym państwie jest rosyjskojęzyczna. Podobnie jest z radiem i telewizją. Jedynie internet pozostaje enklawą ukraińskojęzyczną. Są również problemy z historią. Z jednej strony mamy oficjalną, sowiecką wizję Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, z drugiej skrzywienie nacjonalistyczne, które autor bagatelizuje. Czy słusznie? Okaże się po ewentualnym podziale Ukrainy. W każdym razie Juszczenko, były prezydent, wybrany po Pomarańczowej Rewolucji był jedynym, który oficjalnie mówił o Wielkim Głodzie, który w latach 30. zabił z rozkazu Stalina kilka milionów mieszkańców ówczesnej republiki sowieckiej. Ale ten sam Juszczenko gloryfikował Banderę, odpowiedzialnego za rzeź Polaków na Wołyniu.
Ukraińska kultura leży odłogiem, filmów prawie się nie kręci, w mediach króluje prymitywna popsa – skrzyżowanie naszego disco polo i chamskiego, ordynarnego popu. Scena rockowa zeszła do podziemia. Pieniędzy nie ma. Wybudowano stadiony na Euro 2012; szczególnie ten lwowski nie nadaje się do niczego, gdyż znajduje się za miastem i nie ma odpowiedniej infrastruktury. Zaraz, zaraz, czy obrazek ten czegoś nie przypomina?
Owszem, nieraz łudząco. „Barszcz ukraiński” możemy czytać, co jest interesującym eksperymentem myślowym, jako książkę o III RP. Zegarki Janukowycza jako odpowiedź na chronometry byłego ministra Sławomira Nowaka. Gargantuicznie drogie stadiony w Kijowie i Lwowie. A nasze były takie tanie? Na pewno droższe niż niemieckie. Radio grające odmóżdżającą pseudomuzykę. Jaka jest różnica między zespołem Weekend, Julą, PINem, Feelem czy Michałem Wiśniewskim a ukraińskimi gwiazdkami popsy? Z pewnością, jeśli jakaś jest, bywa nieznaczna. Oligarchowie kontra nasi szemrani biznesmeni z postubeckiego układu? Jeśli wziąć do ręki szkło powiększające i ogarnąć nim nasze problemy, okazałoby się, że od ukraińskich dzieli je tylko skala. Tam korupcja jest gigantyczna i nikt jej nie zaprzecza. U nas schowała się wstydliwie po gabinetach, co nie znaczy, że jej nie ma. Problemy mamy te same, tylko pomniejszone o bizantyjski rozmach oraz kresową fantazję.
I jako dobry żart można odebrać rozdział końcowy, w którym zebrano wypowiedzi ukraińskich obywateli, którzy w superlatywach wypowiadają się na temat funkcjonowania naszego państwa. To tak, jakby czytać wypowiedzi Polaków zachłystujących się amerykańską wolnością albo niemieckim porządkiem. Za chwilę te fragmenty mogą przestać śmieszyć, gdy pojawią się uchodźcy ze wschodu, autentycznie zainteresowani naszym krajem z racji tego, że nie ma w nim wojny. Tylko na jak długo ten pokój?
Dla osób zupełnie nieznających realiów współczesnej Ukrainy książka Pogorzelskiego może być dobrym przewodnikiem na rozpoczęcie przygody z tym państwem, jak pisałem wyżej, wciąż (nie wiadomo, jak długo) istniejącym w omawianym kształcie. Kogoś, kto nie zna się na rzeczy, może dziwić fakt, że nawet w zachodniej części państwa popularniejszym od ojczystego jest język rosyjski. Natomiast sytuacja ta nie jest niczym osobliwym, bo na sąsiedniej Białorusi po białorusku nie mówi prawie nikt. Kondycja lingwistyczna jest więc tutaj charakterystyczna dla narodu młodego, jeszcze nie do końca wyemancypowanego z postsowieckiej struktury społecznej. Może dziwić również fakt, że na Ukrainie wciąż hucznie obchodzi się Dzień Zwycięstwa, czyli 9 maja – święto kultywowane w całej Rosji, a wcześniej w bloku państw Układu Warszawskiego. Bo tak naprawdę tylko zachodnie rubieże Ukrainy to świadoma narodowo większość. Im dalej na wschód, tym więcej Rosji.
Jest więc obecny problem z tożsamością. Większość prasy ukazującej się w tym państwie jest rosyjskojęzyczna. Podobnie jest z radiem i telewizją. Jedynie internet pozostaje enklawą ukraińskojęzyczną. Są również problemy z historią. Z jednej strony mamy oficjalną, sowiecką wizję Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, z drugiej skrzywienie nacjonalistyczne, które autor bagatelizuje. Czy słusznie? Okaże się po ewentualnym podziale Ukrainy. W każdym razie Juszczenko, były prezydent, wybrany po Pomarańczowej Rewolucji był jedynym, który oficjalnie mówił o Wielkim Głodzie, który w latach 30. zabił z rozkazu Stalina kilka milionów mieszkańców ówczesnej republiki sowieckiej. Ale ten sam Juszczenko gloryfikował Banderę, odpowiedzialnego za rzeź Polaków na Wołyniu.
Ukraińska kultura leży odłogiem, filmów prawie się nie kręci, w mediach króluje prymitywna popsa – skrzyżowanie naszego disco polo i chamskiego, ordynarnego popu. Scena rockowa zeszła do podziemia. Pieniędzy nie ma. Wybudowano stadiony na Euro 2012; szczególnie ten lwowski nie nadaje się do niczego, gdyż znajduje się za miastem i nie ma odpowiedniej infrastruktury. Zaraz, zaraz, czy obrazek ten czegoś nie przypomina?
Owszem, nieraz łudząco. „Barszcz ukraiński” możemy czytać, co jest interesującym eksperymentem myślowym, jako książkę o III RP. Zegarki Janukowycza jako odpowiedź na chronometry byłego ministra Sławomira Nowaka. Gargantuicznie drogie stadiony w Kijowie i Lwowie. A nasze były takie tanie? Na pewno droższe niż niemieckie. Radio grające odmóżdżającą pseudomuzykę. Jaka jest różnica między zespołem Weekend, Julą, PINem, Feelem czy Michałem Wiśniewskim a ukraińskimi gwiazdkami popsy? Z pewnością, jeśli jakaś jest, bywa nieznaczna. Oligarchowie kontra nasi szemrani biznesmeni z postubeckiego układu? Jeśli wziąć do ręki szkło powiększające i ogarnąć nim nasze problemy, okazałoby się, że od ukraińskich dzieli je tylko skala. Tam korupcja jest gigantyczna i nikt jej nie zaprzecza. U nas schowała się wstydliwie po gabinetach, co nie znaczy, że jej nie ma. Problemy mamy te same, tylko pomniejszone o bizantyjski rozmach oraz kresową fantazję.
I jako dobry żart można odebrać rozdział końcowy, w którym zebrano wypowiedzi ukraińskich obywateli, którzy w superlatywach wypowiadają się na temat funkcjonowania naszego państwa. To tak, jakby czytać wypowiedzi Polaków zachłystujących się amerykańską wolnością albo niemieckim porządkiem. Za chwilę te fragmenty mogą przestać śmieszyć, gdy pojawią się uchodźcy ze wschodu, autentycznie zainteresowani naszym krajem z racji tego, że nie ma w nim wojny. Tylko na jak długo ten pokój?
wnas.pl Michał Żarski, 2014-03-02
Barszcz ukraiński
Liczby wzbudzają respekt. Ponad 52 miliony Ukraińców w 1993 roku. 30 tysięcy hrywien (prawie 12 tysięcy złotych) za pierwsze dziecko. 70 procent mieszkańców żyjących w miastach.
Tylko 57 procent mieszkańców ma zimną wodę w kranie na wsi (ciepłą - ledwie jedna trzecia). Prawie 7 godzin dziennie mieszkaniec wsi spędza na pracach domowych (gdy średnia dla Francji i krajów skandynawskich to ok. 3 godzin). Tych różnic - pomiędzy Ukrainą a tzw. światem zachodnim - jest zresztą więcej.
Aż 46,5 procent badanych wskazywało wpływowych członków rodziny jako warunek sukcesu. W Europie ten wskaźnik wynosi około 10 procent. 33,1 procent Ukraińców wskazało jako inny warunek sukcesu zdolność do omijania czasem prawa. Na Zachodzie ten wskaźnik wynosi ok. 5.5 procent. Dalej w rankingu ukraińskich wartości są inteligencja i zdolności - walory, które w świecie zachodnim ceni się bardzo wysoko (31,8 i 60,8 procent badanych).
Liczby wzbudzają respekt. A może nie tylko to. 56 procent Ukraińców nazywa co prawda swoim ojczystym język ukraiński, ale aż 40 procent - rosyjski. Prasa zdominowana jest przez rosyjskojęzyczne tytuły. W praktyce ukraińskiego używa klasa najniższa ("sprzątaczki i kucharki, którym jest wszystko jedno, jakiego języka używają") oraz elita intelektualna. Są jeszcze oczywiście politycy, ale do używania ukraińskiego zmusza ich prawo, któremu - akurat w tym wypadku - często się podporządkowują.
Politycy w ogóle w tym kraju chyba mają dobrze. Na wielu polach. Na przykład literackim. Co prawda jedną z najpopularniejszych pisarek jest Oksana Zabużko (średni nakład około 30 tysięcy sprzedanych egzemplarzy), to jednak największe honoraria dostaje Wiktor Janukowycz. Tak, to nie jest żart. Wedle deklaracji podatkowych złożonych w latach 2011 i 2012 Janukowycz zarobił na swoich książkach po 2 miliony dolarów. Wydaje go jednak firma zajmująca się drukiem ulotek reklamowych i gazet. Oraz produkcją kartonów. Czy to jakieś pocieszenie?
Książka Piotra Pogorzelskiego "Barszcz ukraiński" notuje o wiele więcej takich paradoksów. Tytuł zobowiązuje. A deklaracja złożona we wstępie - "Wszystko tutaj wydawało mi się i nadal wydaje większe, silniejsze, wyrazistsze... Trochę tak, jak tytułowy barszcz ukraiński, który nie jest cienkim buraczanym kompotem, a gęsta, składającą się z mięsa i warzyw potrawą" - to duża obietnica. Wywiązuje się z niej autor, wieloletni korespondent radiowy na Ukrainie, pisząc po kolei o sprawach zupełnie podstawowych.
Jest tu miejsce więc nie tylko na rzeczową demografię i statystki, charakterystykę kultury czy wyznań religijnych, ale także refleksja nad tym, jak ważne są pieniądze (które "rządzą Ukrainą", by posłużyć się tytułem odpowiedniego rozdziału), czy jak istotne są związki z USSR albo problem piractwa. Poszczególnym rozdziałom-raportom towarzyszą rozmowy z rozmaitymi ludźmi z Ukrainy. To oni tworzą też specyficzny pejzaż. Rzeczywistość, o której - jak się okaże po lekturze - tak bardzo mało wiedzieliśmy.
Na przykład o liczbach, które wzbudzają respekt. W zamieszkach na Euromajdanie - szacuje się - zginęło niemal 100* osób (*gdy czytacie tę notkę, ten wynik może już nie być aktualny). O ilu zaginionych nie wiemy? O ilu zawiedzionych ambicjach nie mamy pojęcia? Jakich jeszcze innych ważnych liczb nie znamy? Głowa, zwłaszcza dzisiaj, generuje niezliczoną ilość pytań dotyczącą Ukrainy. Książka Pogorzelskiego stara się odpowiedzieć przynajmniej na część z nich.
Tylko 57 procent mieszkańców ma zimną wodę w kranie na wsi (ciepłą - ledwie jedna trzecia). Prawie 7 godzin dziennie mieszkaniec wsi spędza na pracach domowych (gdy średnia dla Francji i krajów skandynawskich to ok. 3 godzin). Tych różnic - pomiędzy Ukrainą a tzw. światem zachodnim - jest zresztą więcej.
Aż 46,5 procent badanych wskazywało wpływowych członków rodziny jako warunek sukcesu. W Europie ten wskaźnik wynosi około 10 procent. 33,1 procent Ukraińców wskazało jako inny warunek sukcesu zdolność do omijania czasem prawa. Na Zachodzie ten wskaźnik wynosi ok. 5.5 procent. Dalej w rankingu ukraińskich wartości są inteligencja i zdolności - walory, które w świecie zachodnim ceni się bardzo wysoko (31,8 i 60,8 procent badanych).
Liczby wzbudzają respekt. A może nie tylko to. 56 procent Ukraińców nazywa co prawda swoim ojczystym język ukraiński, ale aż 40 procent - rosyjski. Prasa zdominowana jest przez rosyjskojęzyczne tytuły. W praktyce ukraińskiego używa klasa najniższa ("sprzątaczki i kucharki, którym jest wszystko jedno, jakiego języka używają") oraz elita intelektualna. Są jeszcze oczywiście politycy, ale do używania ukraińskiego zmusza ich prawo, któremu - akurat w tym wypadku - często się podporządkowują.
Politycy w ogóle w tym kraju chyba mają dobrze. Na wielu polach. Na przykład literackim. Co prawda jedną z najpopularniejszych pisarek jest Oksana Zabużko (średni nakład około 30 tysięcy sprzedanych egzemplarzy), to jednak największe honoraria dostaje Wiktor Janukowycz. Tak, to nie jest żart. Wedle deklaracji podatkowych złożonych w latach 2011 i 2012 Janukowycz zarobił na swoich książkach po 2 miliony dolarów. Wydaje go jednak firma zajmująca się drukiem ulotek reklamowych i gazet. Oraz produkcją kartonów. Czy to jakieś pocieszenie?
Książka Piotra Pogorzelskiego "Barszcz ukraiński" notuje o wiele więcej takich paradoksów. Tytuł zobowiązuje. A deklaracja złożona we wstępie - "Wszystko tutaj wydawało mi się i nadal wydaje większe, silniejsze, wyrazistsze... Trochę tak, jak tytułowy barszcz ukraiński, który nie jest cienkim buraczanym kompotem, a gęsta, składającą się z mięsa i warzyw potrawą" - to duża obietnica. Wywiązuje się z niej autor, wieloletni korespondent radiowy na Ukrainie, pisząc po kolei o sprawach zupełnie podstawowych.
Jest tu miejsce więc nie tylko na rzeczową demografię i statystki, charakterystykę kultury czy wyznań religijnych, ale także refleksja nad tym, jak ważne są pieniądze (które "rządzą Ukrainą", by posłużyć się tytułem odpowiedniego rozdziału), czy jak istotne są związki z USSR albo problem piractwa. Poszczególnym rozdziałom-raportom towarzyszą rozmowy z rozmaitymi ludźmi z Ukrainy. To oni tworzą też specyficzny pejzaż. Rzeczywistość, o której - jak się okaże po lekturze - tak bardzo mało wiedzieliśmy.
Na przykład o liczbach, które wzbudzają respekt. W zamieszkach na Euromajdanie - szacuje się - zginęło niemal 100* osób (*gdy czytacie tę notkę, ten wynik może już nie być aktualny). O ilu zaginionych nie wiemy? O ilu zawiedzionych ambicjach nie mamy pojęcia? Jakich jeszcze innych ważnych liczb nie znamy? Głowa, zwłaszcza dzisiaj, generuje niezliczoną ilość pytań dotyczącą Ukrainy. Książka Pogorzelskiego stara się odpowiedzieć przynajmniej na część z nich.
martinwoolf.blogspot.com Martin Woolf, 2014-02-20