Recenzje
Syberyjski Sen. Opowieść bezdrożna
“Idziemy systemem 20/10. 20 minut marszu, 10 odpoczynku. Ten system pozwala przetrwać.(…) Mięśnie, nieprzywykłe do takiego wysiłku niecierpliwie czekają na przerwę. (…) Idąc z plecakiem widzę tylko drogę i skupiona jestem na sygnałach płynacych od ciała. Czuję naprężone ciało, niemalże widzę, jak pracują poszczególne elementy stawu kolanowego. (…) Mam wrażenie, że nogi stawiam siłą woli. Pot spływa z czoła….”
Kiedy zaczęłam czytać wspomnienia Zofii Piłasiewicz “Syberyjski sen”, natychmiast nasunęło mi się porównanie z inną książką, “Dziką drogą” Cheryl Strayed, o pieszej wędrówce samotnej kobiety północnoamerykańską ponad 1100-milową trasą (Pacific Crest Trail) od pustyni Mojave do granicy między Oregonem i Waszyngtonem .
Obydwie autorki doskonale rozumiem. Znam to uczucie przeraźliwego zmęczenia, kiedy liczy się każdy kolejny krok, a ciężar przybija do ziemi. Kiedy po postoju nie ma się siły podnieść plecaka z ziemi i kiedy wydaje się, że kiedy za bardzo odchyli się do tyłu, upadnie się na plecy… Dlatego obydwie książki odbieram bardzo osobiście.
Autorkami i bohaterkami obydwu są kobiety. Jedna idzie pieszo, samotnie przez Amerykę, druga z przyjaciółmi przedziera się przez tajgę, a potem płynie katamaranem syberyjską rzeką. Ale obydwie opisując wędrówkę skupiają się na wysiłku fizycznym, ograniczeniach ciała, które trzeba pokonać. Ten fizyczny ból, który sprawia,że każdy kolejny krok stawia się nadludzkim wysiłkiem, zajmuje ważną część wspomnień obydwu kobiet.
Do tego walka z naturą, dziką przyrodą, bo obydwie trasy – syberyjska i amerykańska, to nie szlaki, gdzie co kilkanaście kilometrów czeka bar albo schronisko. Czasem to ścieżka, wydeptana przez konie, czasem trzeba iść na azymut. Ze sobą dźwiga się zapasy żywności, namioty, śpiwory, a w wypadku grupy syberyjskiej – także kajaki, które posłużą do zbudowania katamaranów.
Spływ rzeką , kiedy już zdejmie się ciężar z pleców będzie wymagać użycia innych mięśni, tym razem podczas wiosłowania.
Wędrówki z plecakiem, z pełnym obciążeniem (i to w czasach, kiedy namioty i śpiwory ważyły więcej niż dziś) nie są mi obce. Zdarza mi się ruszać “na szlak” i dziś (choć teraz już lajtowo, do 10 kg na plecach), ale po książkę Zofii Piłasiewicz sięgnęłam z jeszcze innego powodu. Chciałam sobie przypomnieć klimat tajgi i Syberii.
Syberyjski sen Zofii Piłasiewicz i moja Syberia
Spędziłam tam z plecakiem trzy tygodnie prawie dziesięć lat temu. Ja wtedy poruszałam się trochę pieszo, trochę marszrutkami, a trochę rybackim kutrem (to po Bajkale). Obrazy tajgi i marszu z Piku Czerskiego, kiedy po całodniowej ulewie tak przybrały strumienie, że brodziliśmy po pas w wodzie, mam przed oczami do dziś. Tym bardziej “czuję” i potrafię sobie wyobrazić klimat opisywany w książce Zofii Piłasiewicz “Syberyjski sen”.
I ekipa Zofii i moja zaczęła wyprawę od dworca w nadbajkalskiej Sliudance. Tyle tylko, że my poszliśmy się wspinać na Pik Czerskeigo, a potem ruszyliśmy do buriackiego Arszanu, a ekipa Zofii pojechała dalej na zachód, minęła Buriację i przedzierała się przez Tuwę.
I kiedy my płynęliśmy przez Bajkał kutrem, a wysokie fale były problemem wynajętego przez nas kapitana, oni wiosłowali sami, walcząc z progami i “białą wodą”, gdzie każdy błąd mógł kosztować życie.
Ale kiedy czytam, jak Zofia z przyjaciółmi rozbija obóz na brzegu rzeki, jak palą ognisko, przygotowują złowione ryby a potem patrzą w rozgwieżdżone niebo, to mam przed oczami moje wieczory i wszystkie moje “kostiory” nad brzegiem Bajkału…
Podobnie znajomo wyglądają opisy syberyjskich, drewnianych wsi, zaniedbanych, ale z obowiązkowo misternie rzeźbionymi obramowaniami okien.
I podobnie pijani Buriaci…
I podobne wrażenia z podróży koleją transsyberyjską…
Nieprawdopodobną przyjemność sprawiła mi ta lektura.
Polecam ją także:
- wszystkim tym, którzy nie potrafią spędzać wakacji pod parasolem na leżaku
- ciekawym opisów pierwotnej, nieskażonej przyrody, gdzie spotkanie niedźwiedzia nie jest niczym niezwykłym
- tym, którzy chcą wiedzieć, jak żyją Rosjanie i inni obywatele Rosji na krańcach imperium i jak zmienił się kraj (czy w ogóle się zmienił) od czasów sowieckich
- Oczywiście także tym, którzy kiedykolwiek otarli się o Syberię (nieważne jaką jej część), a szczególnie tym, którzy zawędrowali tam z plecakiem
- wszystkim przeszłym i przyszłym pasażerom kolei transsyberyjskiej
Książka „Syberyjski sen” nosi podtytuł: opowieść bezdrożna. Wydana została przez wydawnictwo Bezdroża. Jej autorka, Zofia Piłasiewicz relacjonuje w niej swoje dwukrotne spływy rzekami syberyjskiej republiki Tuwy (w 2003 i 2005 roku).
Na koniec wyjaśnienie dotyczące głównego zdjęcia: drzewa obwieszanego wstążeczkami. Podobne drzewa opisuje także Zofia Piłasiewicz w „Syberyjskim śnie”. Spotkać je można w Buriacji. To „święte drzewa”, szarfy oznaczają modlitwy. Pierwotna religią Buriatów, jak widać do dzisiaj popularną, jest szamanizm. To szamani zawieszają te szarfy-modlitwy.
Kiedy zaczęłam czytać wspomnienia Zofii Piłasiewicz “Syberyjski sen”, natychmiast nasunęło mi się porównanie z inną książką, “Dziką drogą” Cheryl Strayed, o pieszej wędrówce samotnej kobiety północnoamerykańską ponad 1100-milową trasą (Pacific Crest Trail) od pustyni Mojave do granicy między Oregonem i Waszyngtonem .
Obydwie autorki doskonale rozumiem. Znam to uczucie przeraźliwego zmęczenia, kiedy liczy się każdy kolejny krok, a ciężar przybija do ziemi. Kiedy po postoju nie ma się siły podnieść plecaka z ziemi i kiedy wydaje się, że kiedy za bardzo odchyli się do tyłu, upadnie się na plecy… Dlatego obydwie książki odbieram bardzo osobiście.
Autorkami i bohaterkami obydwu są kobiety. Jedna idzie pieszo, samotnie przez Amerykę, druga z przyjaciółmi przedziera się przez tajgę, a potem płynie katamaranem syberyjską rzeką. Ale obydwie opisując wędrówkę skupiają się na wysiłku fizycznym, ograniczeniach ciała, które trzeba pokonać. Ten fizyczny ból, który sprawia,że każdy kolejny krok stawia się nadludzkim wysiłkiem, zajmuje ważną część wspomnień obydwu kobiet.
Do tego walka z naturą, dziką przyrodą, bo obydwie trasy – syberyjska i amerykańska, to nie szlaki, gdzie co kilkanaście kilometrów czeka bar albo schronisko. Czasem to ścieżka, wydeptana przez konie, czasem trzeba iść na azymut. Ze sobą dźwiga się zapasy żywności, namioty, śpiwory, a w wypadku grupy syberyjskiej – także kajaki, które posłużą do zbudowania katamaranów.
Spływ rzeką , kiedy już zdejmie się ciężar z pleców będzie wymagać użycia innych mięśni, tym razem podczas wiosłowania.
Wędrówki z plecakiem, z pełnym obciążeniem (i to w czasach, kiedy namioty i śpiwory ważyły więcej niż dziś) nie są mi obce. Zdarza mi się ruszać “na szlak” i dziś (choć teraz już lajtowo, do 10 kg na plecach), ale po książkę Zofii Piłasiewicz sięgnęłam z jeszcze innego powodu. Chciałam sobie przypomnieć klimat tajgi i Syberii.
Syberyjski sen Zofii Piłasiewicz i moja Syberia
Spędziłam tam z plecakiem trzy tygodnie prawie dziesięć lat temu. Ja wtedy poruszałam się trochę pieszo, trochę marszrutkami, a trochę rybackim kutrem (to po Bajkale). Obrazy tajgi i marszu z Piku Czerskiego, kiedy po całodniowej ulewie tak przybrały strumienie, że brodziliśmy po pas w wodzie, mam przed oczami do dziś. Tym bardziej “czuję” i potrafię sobie wyobrazić klimat opisywany w książce Zofii Piłasiewicz “Syberyjski sen”.
I ekipa Zofii i moja zaczęła wyprawę od dworca w nadbajkalskiej Sliudance. Tyle tylko, że my poszliśmy się wspinać na Pik Czerskeigo, a potem ruszyliśmy do buriackiego Arszanu, a ekipa Zofii pojechała dalej na zachód, minęła Buriację i przedzierała się przez Tuwę.
I kiedy my płynęliśmy przez Bajkał kutrem, a wysokie fale były problemem wynajętego przez nas kapitana, oni wiosłowali sami, walcząc z progami i “białą wodą”, gdzie każdy błąd mógł kosztować życie.
Ale kiedy czytam, jak Zofia z przyjaciółmi rozbija obóz na brzegu rzeki, jak palą ognisko, przygotowują złowione ryby a potem patrzą w rozgwieżdżone niebo, to mam przed oczami moje wieczory i wszystkie moje “kostiory” nad brzegiem Bajkału…
Podobnie znajomo wyglądają opisy syberyjskich, drewnianych wsi, zaniedbanych, ale z obowiązkowo misternie rzeźbionymi obramowaniami okien.
I podobnie pijani Buriaci…
I podobne wrażenia z podróży koleją transsyberyjską…
Nieprawdopodobną przyjemność sprawiła mi ta lektura.
Polecam ją także:
- wszystkim tym, którzy nie potrafią spędzać wakacji pod parasolem na leżaku
- ciekawym opisów pierwotnej, nieskażonej przyrody, gdzie spotkanie niedźwiedzia nie jest niczym niezwykłym
- tym, którzy chcą wiedzieć, jak żyją Rosjanie i inni obywatele Rosji na krańcach imperium i jak zmienił się kraj (czy w ogóle się zmienił) od czasów sowieckich
- Oczywiście także tym, którzy kiedykolwiek otarli się o Syberię (nieważne jaką jej część), a szczególnie tym, którzy zawędrowali tam z plecakiem
- wszystkim przeszłym i przyszłym pasażerom kolei transsyberyjskiej
Książka „Syberyjski sen” nosi podtytuł: opowieść bezdrożna. Wydana została przez wydawnictwo Bezdroża. Jej autorka, Zofia Piłasiewicz relacjonuje w niej swoje dwukrotne spływy rzekami syberyjskiej republiki Tuwy (w 2003 i 2005 roku).
Na koniec wyjaśnienie dotyczące głównego zdjęcia: drzewa obwieszanego wstążeczkami. Podobne drzewa opisuje także Zofia Piłasiewicz w „Syberyjskim śnie”. Spotkać je można w Buriacji. To „święte drzewa”, szarfy oznaczają modlitwy. Pierwotna religią Buriatów, jak widać do dzisiaj popularną, jest szamanizm. To szamani zawieszają te szarfy-modlitwy.
blogi.dziennikzachodni.pl Anna Ładuniuk, 2014-04-21
Cząstki przyciągania. Jak budować niestandardowe kampanie reklamowe
Niestandardowe działania reklamowe to coś dla odważnych marketerów: nie wiesz, jaki zasięg zbudujesz i jaki oddźwięk wywołasz, nie możesz policzyć zwrotu z inwestycji. Za to masz szansę zbudować zaangażowanie, wyróżnić się i przypomnieć o sobie. Takie przesłanie płynie z pierwszej książki Natalii Hatalskiej „Cząstki przyciągania”.
Natalii Hatalskiej pewnie przedstawiać Wam nie trzeba – jest jedną z najbardziej znanych polskich blogerek specjalizujących się w tematyce marketingowej. Obserwuję jej bloga hatalska.com i działalność z ogromnym uznaniem – Natalia pisze na temat popularny i robi to merytorycznie, wspierając się teorią naukową i dostępnymi źródłami, do tego przygotowuje ciekawe prezentacje konferencyjne i opracowania eksperckie. Dlatego z jednej strony trudno było mi recenzować jej książkę – wypadałoby się do czegoś przyczepić, coś skrytykować, wejść w polemikę – ale jak kogoś darzysz uznaniem, a nie ma się do czego przyczepić…
Bo nie ma. Album „Cząstki przyciągania” to starannie przemyślana i przygotowana pozycja. Najpierw otrzymujemy dawkę teorii – autorka zaczyna od omówienia zjawiska wirusowości, odpowiadającego za to, że daną informacją chętniej dzielimy się z innymi. Autorka stwierdza, że skuteczne kampanie reklamowe spełniają trzy warunki:
- reklama zawiera taki element, który sprawia, że konsument zwraca na nią uwagę, wśród setek komunikatów reklamowych docierających do niego każdego dnia
- reklama zawiera w sobie taki element, że konsument zapamiętuję tę konkretną reklamę
- reklama zawiera w sobie taki element, który sprawia, że w konsumencie pojawia się napięcie psychologiczne powodujące, że musi on podzielić się informacją na temat tej reklamy z innymi.
Następnie skupia się na niestandardowych kampaniach reklamowych, których – jak pisze – jest sama wielką fanką od ponad 10 lat. „Niestandardy” to według jej definicji te działania reklamowe, które marketerzy podejmują poza tradycyjnymi mediami (w przestrzeni miejskiej, ale nie na standardowych nośnikach) lub w tradycyjnych mediach, ale w inny, niż powszechnie przyjęty sposób.
Dalej, Hatalska wyróżnia siedem głównym schematów – marketingowych memów, które mogą zapewnić reklamie niestandardowej sukces. Są to:
Zaangażowanie – czyli akcja reklamowa wymaga od odbiorcy konkretnej aktywności, wymusza lub umożliwia bezpośrednie doświadczenie z produktem;
Bliskość – reklama umieszczona jest w najbliższym otoczeniu konsumenta;
Użyteczność – marki dostrzegają istotne dla konsumentów problemy i pomagają im je rozwiązywać (czyli, innymi słowy, kampania zawiera elementy społecznej odpowiedzialności biznesu);
Emocje – reklama wywołuje bardzo silne emocje, pozytywne lub negatywne;
Kontekst – reklama nawiązuje do kontekstu, w którym się pojawiła;
Czas – reklama dociera do odbiorcy we właściwym czasie, gdy nie robi on nic innego szczególnie angażującego (np. czeka na przystanku, czeka na lotnisku na bagaż);
Zaskoczenie – reklama zawiera element zaskoczenia, zmienia nasze codzienne otoczenie.
Schematy te posłużyły do pogrupowania opisanych w książce 158 polskich niestandardowych kampanii reklamowych. Opisy kampanii są krótkie, zawierają informacje o idei kampanii, osobach lub firmach realizujących daną kampanię, informacje o zasięgu oraz budżecie – na stronie książki możecie pobrać przykładowy fragment. Towarzyszą im materiały graficzne – jak pisze sama autorka, zebranie materiałów zdjęciowych i uzyskanie pozwoleń na ich publikację była to chyba największa część pracy nad książką. Z ciekawostek: kampania promocyjna polegała na zaangażowaniu najbardziej rozpoznawalnych postaci branży marketingowo-internetowej (np. Paweł Tkaczyk, Michał Górecki), które wypowiadały się o książce w mediach społecznościowych.
To, co jest jeszcze ciekawe, i o czym wspomina autorka, to ograniczenia związane z „niestandardami”. Przykłady kampanii nie są gotowymi schematami do naśladowania – mogą być one wykorzystane tylko raz; dlatego zresztą nie ma możliwości prowadzenia tutaj badań pilotażowych. Trudno je budżetować, bo wiele kosztów jest niełatwych do oszacowania. Trudno mierzyć ich efekty. Dodam, że jak do tej pory nie ma narzędzia, które umożliwiłoby łatwy pomiar wirusowości w mediach. Dla marketera (a zwłaszcza dla jego prezesa) trudne może być też to, że nie będzie on miał pełnej kontroli nad prowadzonymi działaniami ani też gwarancji, że działania reklamowe zakończą się sukcesem, często wobec niestandardów oczekuje się też zbudowania dużego zasięgu. „To możliwe, ale cel tego typu działań powinien być inny – budowanie zaangażowania, zwracanie uwagi i przypominanie marki o sobie”, pisze autorka.
Miałam tylko dwa maleńkie „ale”. Jedno dotyczyło tego, że bodajże dwa opisy kampanii były za bardzo skrótowe. Nie pamiętając samych kampanii, nie do końca wiedziałam, o co chodzi. Drugie dotyczyło formatu książki, który jest dość nieporęczny, co utrudniało lekturę w łóżku (a przez ostatnie dni chorowałam i nadrabiałam czytelnicze zaległości).
Natalii Hatalskiej pewnie przedstawiać Wam nie trzeba – jest jedną z najbardziej znanych polskich blogerek specjalizujących się w tematyce marketingowej. Obserwuję jej bloga hatalska.com i działalność z ogromnym uznaniem – Natalia pisze na temat popularny i robi to merytorycznie, wspierając się teorią naukową i dostępnymi źródłami, do tego przygotowuje ciekawe prezentacje konferencyjne i opracowania eksperckie. Dlatego z jednej strony trudno było mi recenzować jej książkę – wypadałoby się do czegoś przyczepić, coś skrytykować, wejść w polemikę – ale jak kogoś darzysz uznaniem, a nie ma się do czego przyczepić…
Bo nie ma. Album „Cząstki przyciągania” to starannie przemyślana i przygotowana pozycja. Najpierw otrzymujemy dawkę teorii – autorka zaczyna od omówienia zjawiska wirusowości, odpowiadającego za to, że daną informacją chętniej dzielimy się z innymi. Autorka stwierdza, że skuteczne kampanie reklamowe spełniają trzy warunki:
- reklama zawiera taki element, który sprawia, że konsument zwraca na nią uwagę, wśród setek komunikatów reklamowych docierających do niego każdego dnia
- reklama zawiera w sobie taki element, że konsument zapamiętuję tę konkretną reklamę
- reklama zawiera w sobie taki element, który sprawia, że w konsumencie pojawia się napięcie psychologiczne powodujące, że musi on podzielić się informacją na temat tej reklamy z innymi.
Następnie skupia się na niestandardowych kampaniach reklamowych, których – jak pisze – jest sama wielką fanką od ponad 10 lat. „Niestandardy” to według jej definicji te działania reklamowe, które marketerzy podejmują poza tradycyjnymi mediami (w przestrzeni miejskiej, ale nie na standardowych nośnikach) lub w tradycyjnych mediach, ale w inny, niż powszechnie przyjęty sposób.
Dalej, Hatalska wyróżnia siedem głównym schematów – marketingowych memów, które mogą zapewnić reklamie niestandardowej sukces. Są to:
Zaangażowanie – czyli akcja reklamowa wymaga od odbiorcy konkretnej aktywności, wymusza lub umożliwia bezpośrednie doświadczenie z produktem;
Bliskość – reklama umieszczona jest w najbliższym otoczeniu konsumenta;
Użyteczność – marki dostrzegają istotne dla konsumentów problemy i pomagają im je rozwiązywać (czyli, innymi słowy, kampania zawiera elementy społecznej odpowiedzialności biznesu);
Emocje – reklama wywołuje bardzo silne emocje, pozytywne lub negatywne;
Kontekst – reklama nawiązuje do kontekstu, w którym się pojawiła;
Czas – reklama dociera do odbiorcy we właściwym czasie, gdy nie robi on nic innego szczególnie angażującego (np. czeka na przystanku, czeka na lotnisku na bagaż);
Zaskoczenie – reklama zawiera element zaskoczenia, zmienia nasze codzienne otoczenie.
Schematy te posłużyły do pogrupowania opisanych w książce 158 polskich niestandardowych kampanii reklamowych. Opisy kampanii są krótkie, zawierają informacje o idei kampanii, osobach lub firmach realizujących daną kampanię, informacje o zasięgu oraz budżecie – na stronie książki możecie pobrać przykładowy fragment. Towarzyszą im materiały graficzne – jak pisze sama autorka, zebranie materiałów zdjęciowych i uzyskanie pozwoleń na ich publikację była to chyba największa część pracy nad książką. Z ciekawostek: kampania promocyjna polegała na zaangażowaniu najbardziej rozpoznawalnych postaci branży marketingowo-internetowej (np. Paweł Tkaczyk, Michał Górecki), które wypowiadały się o książce w mediach społecznościowych.
To, co jest jeszcze ciekawe, i o czym wspomina autorka, to ograniczenia związane z „niestandardami”. Przykłady kampanii nie są gotowymi schematami do naśladowania – mogą być one wykorzystane tylko raz; dlatego zresztą nie ma możliwości prowadzenia tutaj badań pilotażowych. Trudno je budżetować, bo wiele kosztów jest niełatwych do oszacowania. Trudno mierzyć ich efekty. Dodam, że jak do tej pory nie ma narzędzia, które umożliwiłoby łatwy pomiar wirusowości w mediach. Dla marketera (a zwłaszcza dla jego prezesa) trudne może być też to, że nie będzie on miał pełnej kontroli nad prowadzonymi działaniami ani też gwarancji, że działania reklamowe zakończą się sukcesem, często wobec niestandardów oczekuje się też zbudowania dużego zasięgu. „To możliwe, ale cel tego typu działań powinien być inny – budowanie zaangażowania, zwracanie uwagi i przypominanie marki o sobie”, pisze autorka.
Miałam tylko dwa maleńkie „ale”. Jedno dotyczyło tego, że bodajże dwa opisy kampanii były za bardzo skrótowe. Nie pamiętając samych kampanii, nie do końca wiedziałam, o co chodzi. Drugie dotyczyło formatu książki, który jest dość nieporęczny, co utrudniało lekturę w łóżku (a przez ostatnie dni chorowałam i nadrabiałam czytelnicze zaległości).
annamiotk.pl 2014-04-27
Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima
Cała prawda o Japonii: Słońce jeszcze nie wzeszło
Po japońsku Fukushima oznacza zasobna wyspa i do niedawna, dzięki urokom krajobrazu i urodzajnym ziemiom, takie skojarzenia były całkiem na miejscu. Tu leży Iitate, wybrana kiedyś jedną z najpiękniejszych wiosek w kraju. Dzisiaj nikt w niej nie mieszka, Fukushima zaś długo, jeśli nie zawsze, kojarzyć się już będzie z czymś innym. [1]
Rocznica wydarzeń zawsze jest dobrym pretekstem do napisania książki (lub nakręcenia filmu), która przekaże ukrytą prawdę o minionych wydarzeniach. Pędząca codzienność sprawia, że ludzie których to nie dotyczy szybko zapominają o kolejnych tragediach - gdy media mówią o następnych, tych z innej części świata. Media zawsze mają znajdą nowy temat. Choć najczęściej nie przekazują całej prawdy, a skupiają się na jej małym ułamku.
Piotr Bernardyn od ponad dekady mieszka w Tokio. Tragedię przeżył na własnej skórze. Spędził sporo czasu wśród ludzi, których prawdziwy obraz jest ukryty gdzieś głęboko. Japończycy jawią się nam jako naród, który ma całkiem inne podejście do życia. Ich kultura mogłaby stanowić wzór odrębności. Każdy, kto miał okazję robić coś wspólnie z Japończykami (…) szybko zauważy gotowość do poświęcenia, chęć wniesienia własnej cząstki do wspólnego przedsięwzięcia, rodzaj altruizmu bez kalkulowania zysków i strat i oglądania się, czy inni robią to samo. Ma się nawet wrażenie, że Japończykom sprawia to satysfakcję. Po 11 marca takie zachowanie stało się bardziej widoczne. [2] Nie wdawajmy się jednak w dywagacje na temat przyczyny tego zjawiska. Autor reportażu bowiem wystarczająco dobrze radzi sobie z przedstawianiem nam prawdy o tym kraju i o jego mieszkańcach. Rozprawia się ze stereotypami i tłumaczy postępowanie Japończyków. Dzięki tej publikacji można naprawdę dobrze zrozumieć ich mentalność i wyjaśnić sobie przyczyny pewnych zachowań.
Pod przykrywką ogromnej tragedii jaka spotkała Japonię autor przedstawia nam wszystko to co powinniśmy wiedzieć o ludziach i ich życiu po trudnych wydarzeniach. Nie ma tutaj wyraźnej granicy pomiędzy tym co przed i tym co po 11 marca 2011 roku. Jednak Piotr Bernardyn bardzo dogłębnie przedstawia zarówno obraz po trzęsieniu, po tsunami i po dramacie Fukushimy, jak i próbuje wyjaśnić, dlaczego w ogóle doszło do tak ogromnych konsekwencji. To błędy człowieka stały się słabym punktem energetyki jądrowej. [3]
Piotr Bernardyn wziął pod uwagę spory materiał źródłowy: wypowiedzi polityków, naukowców i zwykłych ludzi, których tragedia najmocniej dotknęła, inne publikacje, audycje radiowe, ale także ważne dokumenty, jak raporty, w tym niezależnej komisji śledczej (którego fragment znajduje się na końcu wydania). Książka została podzielona na kilka części. Powoli poznajemy prawdziwy, ludzki obraz tragedii. Autor stara się utrzymać chronologię wydarzeń. Początkowo przypomina strach po trzęsieniu oraz próbuje ubrać w słowa chaos związany z tsunami. Możemy pamiętać wiele katastrof naturalnych, jedna nachodzi w drugą, mieszają się ze sobą. Sprzed trzech lat pamiętamy tylko ogólny zarys wydarzeń. W końcu Japonia to odległy rejon, w którym samo trzęsienie ziemi zdarza się częściej (oczywiście nie o tak wielkiej sile). Publikacja Bezdroży pozwoli nam postawić się na miejscu ludzi, którzy to wydarzenie (oraz jego konsekwencje) przeżyli. Autor bierze pod uwagę czynniki kształtujące ich kulturę i odnosi je do tragedii. Pokazuje – jeśli można tak napisać – ludzki obraz Japończyków (nie jednej osobie naród ten kojarzy się z robotami, którzy działają rutynowo i w sposób automatyczny; autor także o tym wspomina). W Japonii mówi się czasem, że człowiek umiera dla razy: najpierw gdy dusza oddziela się od ciała, potem gdy ciało ulega kremacji lub zostaje pochowane. Do tej ostatniej drogi trzeba je jednak odpowiednio przygotować. [s. 49] Japończycy w większości nie uważają się za osoby religijne, nie roztrząsają na co dzień kwestii metafizycznych. Wielką rolę odgrywa jednak rytuał, czynności, gesty, które należy wykonać w stosownych okolicznościach. Ich niedopełnienie jest bolesne, złamanie etykiety bywa równoznaczne z naruszeniem tabu. Oznacza to, że wobec tych kilku tysięcy pochłoniętych przez wodę, a wciąż nieodnalezionych ciał najbliższe rodziny nie mogą dokonać ostatniej posługi. [4]
W Słońce jeszcze nie wzeszło widzimy, że w przypadku takiego zdarzania nie ma rozróżnienia międzykulturowego. Słowa te mogą wydać się banalne, ale jednak ukazuje, że Japończycy od Europejczyków czy Amerykanów niewiele się różnią. Choć kultura sama w sobie jest zdecydowanie inna.
W dalszej części książki autor omawia kwestie związane z energetyką jądrową i dramatem w Fukushimie. Pokazuje jak wiele czynników do niej doprowadziło. Choć wszystko skupia się wokół jednego: czynniku ludzkim i niechęci do przyznania się do błędów czy niewiedzy. Piotr Bernardyn przedstawia obraz skażonej Japonii, ukazuje dramaty ludzkie i ekologiczne. Dotyka bardzo delikatnych spraw. Pokazuje palcem nie tylko na yakuzę, ale także na wielu polityków, naukowców i cała nuklearną wioskę. O tym, że mafia jest częścią nuklearnego biznesu, wiadomo nie od dziś. Rekrutuje ona ludzi do pracy w elektrowniach, niektórzy odpracowują tam dla niej swoje długi. (…) O ile w dużych miastach policja jest ostatnio mniej wyrozumiała dla mafiosów, o tyle na dalekiej prowincji proceder ma często jawny charakter. [5] Piotr Bernardyn tłumaczy czytelnikom, że do tej tragedii przyczyniło się wiele osób. Nawet pracowników, którzy na to wszystko się godzili. Pisze o wszystkim tym, co powinno otworzyć oczy. Pisze także o korupcji, o władzy, o polityce, o pędzie za pieniądzem. Kosztem prostych ludzi, którzy stracili sens życia. Prostych ludzi, którzy żyli z ziemi i morza, a które teraz nie nadają się do użytku. Entuzjastyczne opinie o energii jądrowej nie wystarczyły, równie ważna była negatywna kampania wobec tych naukowców, którzy mieli odmienne zdanie. Odsuwano ich na bok, ośmieszano, blokowano drogę kariery. W departamencie energii METI śledzono wszelkie krytyczne głosy na temat atomu, a specjalny fundusz umożliwiał od razu podjęcie kontrakcji. Ten zaś, kto na serio wdał się w działalność antynuklearną, prędzej czy później spotkał na swojej drodze jakuzę – japońską mafię, która metody nękania i zastraszania ma dobrze opanowane. Ktoś musiał tych ludzi opłacać. [6]
Słowa autora reportażu pozostaną w nas długo. Tego obrazu szybko nie wymażemy z pamięci. Zwłaszcza kilka fragmentów, które poruszą nawet osoby, które nie są w stanie wyobrazić sobie ogromu ludzkiej tragedii związanej z takim czy innym zdarzeniem losowym.
Książka okaże się rewelacyjną publikacją dla tych, którzy cenią dobry reportaż. Otworzy oczy na wiele zjawisk. Pokaże prawdę o kraju tak odległym, że aż dziwnym. Przeczytać tutaj można o wszystkim, czego media nie powiedzą. Bo się boją, bo nie mają na to czasu, bo ich to nie obchodzi, bo są inne tematy. Nie ma tu taniej sensacji. Jest prawdziwy obraz, który niejednokrotnie wzruszy i dotknie a nawet oburzy. Dziesięć lat stanowić ma granicę, za którą pamięć o tsunami słabnie na tyle, że górę bierze wygoda życia na płaskim, blisko morza. (…) Ci, którzy wracają, mówią sobie, że tsunami już nie nadejdzie, przynajmniej za ich życia. I mogą mięć rację, kłopot mają jednak następne pokolenia. [7]
Jest to zdecydowanie ważna pozycja, którą wielu powinno poznać. Zwłaszcza Ci, którzy uważają, że atom jest czymś najlepszym, co można podarować ludzkości. Proszę nie myśleć, że w tym tytule zawarta jest nagonka na biznes atomowy. Autor bardzo obiektywnie przedstawia wszystko to, co się z nim wiąże, I jakie są jego wieloletnie konsekwencje.
Całość – mimo poważnego tematu – czyta się szybko. Język jest dość przystępny, choć niejednokrotnie fachowy. Autor wplata w tekst wiele japońskich słów, wyrażeń. Dla mnie nie są one większym uatrakcyjnieniem, ale dla japonistów na pewno okażą się przydatne. Zawarte na końcu publikacji fragmenty raportu dopełniają obraz, który kształtuje się słowami Piotra Bernardyna.
Do nabrzeża podszedł chłopiec taszczący latarnię, zapalił ją, położył na tafli wody i popchnął. Widać było napis czarnym tuszem: "Miejmy nadzieję, że przyjdzie dzień, kiedy Tohoku znowu wypełni się śmiechem." [8]
Jeżeli:
* cenisz dobry reportaż * pasjonuje cię Japonia z każdego punktu widzenia * chcesz poznać kulisy ogromnych tragedii * lubisz mieć pojecie o ważnych wydarzeniach i chcesz sobie wyrobić zdanie na temat energii atomowej *chcesz poznać Japończyków z innej perspektywy niż przedstawia się ich w literaturze podróżniczej * chcesz wejść wśród ludzi i w ich emocje w trakcie i na krótko po trzęsieniu, tsunami i awarii w Fukushimie
"Słońce jeszcze nie wzeszło" jest książką właśnie dla Ciebie!
Po japońsku Fukushima oznacza zasobna wyspa i do niedawna, dzięki urokom krajobrazu i urodzajnym ziemiom, takie skojarzenia były całkiem na miejscu. Tu leży Iitate, wybrana kiedyś jedną z najpiękniejszych wiosek w kraju. Dzisiaj nikt w niej nie mieszka, Fukushima zaś długo, jeśli nie zawsze, kojarzyć się już będzie z czymś innym. [1]
Rocznica wydarzeń zawsze jest dobrym pretekstem do napisania książki (lub nakręcenia filmu), która przekaże ukrytą prawdę o minionych wydarzeniach. Pędząca codzienność sprawia, że ludzie których to nie dotyczy szybko zapominają o kolejnych tragediach - gdy media mówią o następnych, tych z innej części świata. Media zawsze mają znajdą nowy temat. Choć najczęściej nie przekazują całej prawdy, a skupiają się na jej małym ułamku.
Piotr Bernardyn od ponad dekady mieszka w Tokio. Tragedię przeżył na własnej skórze. Spędził sporo czasu wśród ludzi, których prawdziwy obraz jest ukryty gdzieś głęboko. Japończycy jawią się nam jako naród, który ma całkiem inne podejście do życia. Ich kultura mogłaby stanowić wzór odrębności. Każdy, kto miał okazję robić coś wspólnie z Japończykami (…) szybko zauważy gotowość do poświęcenia, chęć wniesienia własnej cząstki do wspólnego przedsięwzięcia, rodzaj altruizmu bez kalkulowania zysków i strat i oglądania się, czy inni robią to samo. Ma się nawet wrażenie, że Japończykom sprawia to satysfakcję. Po 11 marca takie zachowanie stało się bardziej widoczne. [2] Nie wdawajmy się jednak w dywagacje na temat przyczyny tego zjawiska. Autor reportażu bowiem wystarczająco dobrze radzi sobie z przedstawianiem nam prawdy o tym kraju i o jego mieszkańcach. Rozprawia się ze stereotypami i tłumaczy postępowanie Japończyków. Dzięki tej publikacji można naprawdę dobrze zrozumieć ich mentalność i wyjaśnić sobie przyczyny pewnych zachowań.
Pod przykrywką ogromnej tragedii jaka spotkała Japonię autor przedstawia nam wszystko to co powinniśmy wiedzieć o ludziach i ich życiu po trudnych wydarzeniach. Nie ma tutaj wyraźnej granicy pomiędzy tym co przed i tym co po 11 marca 2011 roku. Jednak Piotr Bernardyn bardzo dogłębnie przedstawia zarówno obraz po trzęsieniu, po tsunami i po dramacie Fukushimy, jak i próbuje wyjaśnić, dlaczego w ogóle doszło do tak ogromnych konsekwencji. To błędy człowieka stały się słabym punktem energetyki jądrowej. [3]
Piotr Bernardyn wziął pod uwagę spory materiał źródłowy: wypowiedzi polityków, naukowców i zwykłych ludzi, których tragedia najmocniej dotknęła, inne publikacje, audycje radiowe, ale także ważne dokumenty, jak raporty, w tym niezależnej komisji śledczej (którego fragment znajduje się na końcu wydania). Książka została podzielona na kilka części. Powoli poznajemy prawdziwy, ludzki obraz tragedii. Autor stara się utrzymać chronologię wydarzeń. Początkowo przypomina strach po trzęsieniu oraz próbuje ubrać w słowa chaos związany z tsunami. Możemy pamiętać wiele katastrof naturalnych, jedna nachodzi w drugą, mieszają się ze sobą. Sprzed trzech lat pamiętamy tylko ogólny zarys wydarzeń. W końcu Japonia to odległy rejon, w którym samo trzęsienie ziemi zdarza się częściej (oczywiście nie o tak wielkiej sile). Publikacja Bezdroży pozwoli nam postawić się na miejscu ludzi, którzy to wydarzenie (oraz jego konsekwencje) przeżyli. Autor bierze pod uwagę czynniki kształtujące ich kulturę i odnosi je do tragedii. Pokazuje – jeśli można tak napisać – ludzki obraz Japończyków (nie jednej osobie naród ten kojarzy się z robotami, którzy działają rutynowo i w sposób automatyczny; autor także o tym wspomina). W Japonii mówi się czasem, że człowiek umiera dla razy: najpierw gdy dusza oddziela się od ciała, potem gdy ciało ulega kremacji lub zostaje pochowane. Do tej ostatniej drogi trzeba je jednak odpowiednio przygotować. [s. 49] Japończycy w większości nie uważają się za osoby religijne, nie roztrząsają na co dzień kwestii metafizycznych. Wielką rolę odgrywa jednak rytuał, czynności, gesty, które należy wykonać w stosownych okolicznościach. Ich niedopełnienie jest bolesne, złamanie etykiety bywa równoznaczne z naruszeniem tabu. Oznacza to, że wobec tych kilku tysięcy pochłoniętych przez wodę, a wciąż nieodnalezionych ciał najbliższe rodziny nie mogą dokonać ostatniej posługi. [4]
W Słońce jeszcze nie wzeszło widzimy, że w przypadku takiego zdarzania nie ma rozróżnienia międzykulturowego. Słowa te mogą wydać się banalne, ale jednak ukazuje, że Japończycy od Europejczyków czy Amerykanów niewiele się różnią. Choć kultura sama w sobie jest zdecydowanie inna.
W dalszej części książki autor omawia kwestie związane z energetyką jądrową i dramatem w Fukushimie. Pokazuje jak wiele czynników do niej doprowadziło. Choć wszystko skupia się wokół jednego: czynniku ludzkim i niechęci do przyznania się do błędów czy niewiedzy. Piotr Bernardyn przedstawia obraz skażonej Japonii, ukazuje dramaty ludzkie i ekologiczne. Dotyka bardzo delikatnych spraw. Pokazuje palcem nie tylko na yakuzę, ale także na wielu polityków, naukowców i cała nuklearną wioskę. O tym, że mafia jest częścią nuklearnego biznesu, wiadomo nie od dziś. Rekrutuje ona ludzi do pracy w elektrowniach, niektórzy odpracowują tam dla niej swoje długi. (…) O ile w dużych miastach policja jest ostatnio mniej wyrozumiała dla mafiosów, o tyle na dalekiej prowincji proceder ma często jawny charakter. [5] Piotr Bernardyn tłumaczy czytelnikom, że do tej tragedii przyczyniło się wiele osób. Nawet pracowników, którzy na to wszystko się godzili. Pisze o wszystkim tym, co powinno otworzyć oczy. Pisze także o korupcji, o władzy, o polityce, o pędzie za pieniądzem. Kosztem prostych ludzi, którzy stracili sens życia. Prostych ludzi, którzy żyli z ziemi i morza, a które teraz nie nadają się do użytku. Entuzjastyczne opinie o energii jądrowej nie wystarczyły, równie ważna była negatywna kampania wobec tych naukowców, którzy mieli odmienne zdanie. Odsuwano ich na bok, ośmieszano, blokowano drogę kariery. W departamencie energii METI śledzono wszelkie krytyczne głosy na temat atomu, a specjalny fundusz umożliwiał od razu podjęcie kontrakcji. Ten zaś, kto na serio wdał się w działalność antynuklearną, prędzej czy później spotkał na swojej drodze jakuzę – japońską mafię, która metody nękania i zastraszania ma dobrze opanowane. Ktoś musiał tych ludzi opłacać. [6]
Słowa autora reportażu pozostaną w nas długo. Tego obrazu szybko nie wymażemy z pamięci. Zwłaszcza kilka fragmentów, które poruszą nawet osoby, które nie są w stanie wyobrazić sobie ogromu ludzkiej tragedii związanej z takim czy innym zdarzeniem losowym.
Książka okaże się rewelacyjną publikacją dla tych, którzy cenią dobry reportaż. Otworzy oczy na wiele zjawisk. Pokaże prawdę o kraju tak odległym, że aż dziwnym. Przeczytać tutaj można o wszystkim, czego media nie powiedzą. Bo się boją, bo nie mają na to czasu, bo ich to nie obchodzi, bo są inne tematy. Nie ma tu taniej sensacji. Jest prawdziwy obraz, który niejednokrotnie wzruszy i dotknie a nawet oburzy. Dziesięć lat stanowić ma granicę, za którą pamięć o tsunami słabnie na tyle, że górę bierze wygoda życia na płaskim, blisko morza. (…) Ci, którzy wracają, mówią sobie, że tsunami już nie nadejdzie, przynajmniej za ich życia. I mogą mięć rację, kłopot mają jednak następne pokolenia. [7]
Jest to zdecydowanie ważna pozycja, którą wielu powinno poznać. Zwłaszcza Ci, którzy uważają, że atom jest czymś najlepszym, co można podarować ludzkości. Proszę nie myśleć, że w tym tytule zawarta jest nagonka na biznes atomowy. Autor bardzo obiektywnie przedstawia wszystko to, co się z nim wiąże, I jakie są jego wieloletnie konsekwencje.
Całość – mimo poważnego tematu – czyta się szybko. Język jest dość przystępny, choć niejednokrotnie fachowy. Autor wplata w tekst wiele japońskich słów, wyrażeń. Dla mnie nie są one większym uatrakcyjnieniem, ale dla japonistów na pewno okażą się przydatne. Zawarte na końcu publikacji fragmenty raportu dopełniają obraz, który kształtuje się słowami Piotra Bernardyna.
Do nabrzeża podszedł chłopiec taszczący latarnię, zapalił ją, położył na tafli wody i popchnął. Widać było napis czarnym tuszem: "Miejmy nadzieję, że przyjdzie dzień, kiedy Tohoku znowu wypełni się śmiechem." [8]
Jeżeli:
* cenisz dobry reportaż * pasjonuje cię Japonia z każdego punktu widzenia * chcesz poznać kulisy ogromnych tragedii * lubisz mieć pojecie o ważnych wydarzeniach i chcesz sobie wyrobić zdanie na temat energii atomowej *chcesz poznać Japończyków z innej perspektywy niż przedstawia się ich w literaturze podróżniczej * chcesz wejść wśród ludzi i w ich emocje w trakcie i na krótko po trzęsieniu, tsunami i awarii w Fukushimie
"Słońce jeszcze nie wzeszło" jest książką właśnie dla Ciebie!
swiatwslowachiobrazach.blogspot.com 2014-04-21
Rework
Jedna z podstawowych zasad ekonomicznych mówi: „przy posiadanych minimalnych środkach – osiągnąć zamierzony efekt". Można także wspomnieć o drugiej kardynalnej zasadzie: dysponując określonymi środkami – tak działać w sferze ekonomicznej łączącej się z efektywną organizacją i zarządzaniem, aby uzyskać w swym biznesowym przedsięwzięciu maksymalny wynik. Te dwie zasady (minimum/maksimum) są komplementarne, uzupełniają się, idzie tylko czy w „rozkręcenie” firmy zaangażujemy kierując się ostrożnością i swego rodzaju zachowawczością, środki minimalne, czy też „ idąc na całość” zaangażujemy w naszą przygodę w bycie właścicielem określonego rodzaju biznesu wszystkie posiadane przez nas aktywa, zasoby finansowe, środki trwale, transport etc. Nikt za nas nie podejmie takiej decyzji. Tylko my możemy to uczynić, ale także nikt poza nami nie będzie odpowiedzialny za wybór. Te prawdy ekonomiczne pamiętam jeszcze ze studiów i znakomicie korespondują one ze stylem i poetyką przekazywanych przez Jasona Frieda i Davida Heinemeiera Janssona, autorów bestsellerowej książki Rework rad dla osób pragnących stworzyć własne firmy, obojętne czy są nimi rasowi przedsiębiorcy, ludzie pragnący uciec „ na swoje od etatowej pracy”, albo nie mogący już znieść swej upokarzającej sytuacji bezrobotni, a także niedoceniani przez zwierzchników aktywni, zdolni, ambitni, a przez to dla decydentów – niepotrzebni i namolni. Pozostaje pytanie, na które wiele osób nie znajduje odpowiedzi: ” kiedy i jak określić moment najlepszy na założenie własnej i upragnionej np. fabryczki, bądź firmy, która przynosić będzie solidne dochody. Autorzy książki odpowiadają krótko:” właściwego momentu na „rozkręcenie” biznesu nie ma. Po prostu trzeba się wziąć do realizacji planów bez względu na mnożące się w wyobraźni potencjalnego przedsiębiorcy przeszkody. Książka Rework jest znakomitym, niezwykle oryginalnym i przekazującym twórcze rady poradnikiem dla osób chcących stworzyć własne firmy. Nie ma potrzeby podawania w recenzji szczegółów. Warto na początek podać zainteresowanym, że według autorów „podręcznika”: „ pracoholizm, w naszej kulturze wynoszony na piedestał jest nie tylko nie potrzebny, ale również głupi”. Warto także pamiętać o higienie życia i przykładowo dbać o to, aby się dobrze wyspać. Resztę podanych w sposób szczegółowy,inteligentny, krótki, ciekawy i nowatorski rad, kandydaci na biznesmenów powinni przeczytać i przeanalizować sami, bo to doprawdy ogromna przyjemność. Polecam tę książkę uznając zawarte w niej prawdy rewolucyjnie interesujące i zgodne z …kodeksem twórczej pracy.
Interia360.pl Lech Galicki, 2014-05-05
Rework
Jedna z podstawowych zasad ekonomicznych mówi: „przy posiadanych minimalnych środkach – osiągnąć zamierzony efekt". Można także wspomnieć o drugiej kardynalnej zasadzie: dysponując określonymi środkami – tak działać w sferze ekonomicznej łączącej się z efektywną organizacją i zarządzaniem, aby uzyskać w swym biznesowym przedsięwzięciu maksymalny wynik. Te dwie zasady (minimum/maksimum) są komplementarne, uzupełniają się, idzie tylko czy w „rozkręcenie” firmy zaangażujemy kierując się ostrożnością i swego rodzaju zachowawczością, środki minimalne, czy też „ idąc na całość” zaangażujemy w naszą przygodę w bycie właścicielem określonego rodzaju biznesu wszystkie posiadane przez nas aktywa, zasoby finansowe, środki trwale, transport etc. Nikt za nas nie podejmie takiej decyzji. Tylko my możemy to uczynić, ale także nikt poza nami nie będzie odpowiedzialny za wybór. Te prawdy ekonomiczne pamiętam jeszcze ze studiów i znakomicie korespondują one ze stylem i poetyką przekazywanych przez Jasona Frieda i Davida Heinemeiera Janssona, autorów bestsellerowej książki Rework rad dla osób pragnących stworzyć własne firmy, obojętne czy są nimi rasowi przedsiębiorcy, ludzie pragnący uciec „ na swoje od etatowej pracy”, albo nie mogący już znieść swej upokarzającej sytuacji bezrobotni, a także niedoceniani przez zwierzchników aktywni, zdolni, ambitni, a przez to dla decydentów – niepotrzebni i namolni. Pozostaje pytanie, na które wiele osób nie znajduje odpowiedzi: ” kiedy i jak określić moment najlepszy na założenie własnej i upragnionej np. fabryczki, bądź firmy, która przynosić będzie solidne dochody. Autorzy książki odpowiadają krótko:” właściwego momentu na „rozkręcenie” biznesu nie ma. Po prostu trzeba się wziąć do realizacji planów bez względu na mnożące się w wyobraźni potencjalnego przedsiębiorcy przeszkody. Książka Rework jest znakomitym, niezwykle oryginalnym i przekazującym twórcze rady poradnikiem dla osób chcących stworzyć własne firmy. Nie ma potrzeby podawania w recenzji szczegółów. Warto na początek podać zainteresowanym, że według autorów „podręcznika”: „ pracoholizm, w naszej kulturze wynoszony na piedestał jest nie tylko nie potrzebny, ale również głupi”. Warto także pamiętać o higienie życia i przykładowo dbać o to, aby się dobrze wyspać. Resztę podanych w sposób szczegółowy,inteligentny, krótki, ciekawy i nowatorski rad, kandydaci na biznesmenów powinni przeczytać i przeanalizować sami, bo to doprawdy ogromna przyjemność. Polecam tę książkę uznając zawarte w niej prawdy rewolucyjnie interesujące i zgodne z …kodeksem twórczej pracy.
Interia360.pl Lech Galicki, 2014-05-05
Medytacja w życiu codziennym
„Zaprowadź ład w swoim życiu i swoim umyśle!”
To zdanie z książki Macieja, jest swego rodzaju zaproszeniem a może nawet rodzajem komendy do tego, by właśnie zaprowadzić ład, zrobić porządek. Wielu mówi, że medytacja może w tym pomóc. Na pewno jest jednym z ciekawszych narzędzi.
Cieszy fakt, że o medytacji pisze człowiek z Polski. Książka Macieja to prawie 150 stron konkretnej wiedzy popartej praktyką.
Znajdziemy w niej następujące tematy:
-Po co medytować i czym jest medytacja
-Sufizm uniwersalny i Hazrat Inayat Khan
-Psychologia sufizmu i trzy ścieżki
-Dżelal, dżemal i kemal — siła, łagodność i harmonia
-Relacja nauczyciel–uczeń i ścieżka inicjacji
-Równowaga między życiem wewnętrznym i zewnętrznym
-Szkoła ezoteryczna i jej praktyki
-„Universal worship” — religijność bez dogmatów
-Medytacja uzdrawiająca i ziraat
-Braterstwo i siostrzeństwo
-Praca z ciałem i pranajama — ćwiczenia
-Modlitwy
-Ćwiczenia przygotowujące do medytacji
-Dziesięć myśli Inayata Khana i przypowieści sufickie
Jak czytamy na stronie Wydawnictwa:
„Maciej Wielobób od dwudziestu lat praktykuje medytację i podąża ścieżką sufizmu uniwersalnego.”
Zdecydowanie łatwiej poleca się publikację kogoś, kogo zna się od lat i obserwuje jego rozwój, śledzi kolejne projekty i czyta wypowiedzi osób, które pracują z Maćkiem.
Moja przygoda z medytacją zaczęła się jakieś 20 lat temu od prostych sesji relaksu, leżąc na łóżku lub podłodze słuchając spokojnej muzyki, a może nawet jeszcze wcześniej, choć do końca nie zdawałem sobie sprawy, że forma relaksacji mogła być już wprowadzeniem w praktykę medytacyjną. Na dalszych etapach łączyłem ją z modlitwą, mantrą, wizualizacją, oddechem czy kadzidłem czy olejkiem zapachowym. Na bardziej zaawansowanych poziomach zaczynamy świadomą pracę z energiami. Zaczyna się stan przebywania w ciągłym stanie medytacji nie tracąc jednocześnie z uwagi czynności, które wykonujemy.
Świetne rezultaty są podczas medytacji na świeżym powietrzu lub typowych ośrodkach medytacyjnych jak np. ten, w którym miałem okazję być i spędzić troszkę czasu na praktyce medytacyjnej. Jednym z ciekawszych doświadczeń medytacyjnych było spotkanie z Ole Lamą i Karmapą XVII Trinlej Taje Dordże w Sali Kongresowej w Warszawie w 2001 roku.
Myślę, że książkę można polecić osobom, które już troszkę miały do czynienia z medytacją i posiadają już jakieś wprowadzenie w temat. Osobom, które nigdy nie miały do czyniania z medytacją możemy polecić rozpoczęcie praktyki od prostych metod relaksu.
To zdanie z książki Macieja, jest swego rodzaju zaproszeniem a może nawet rodzajem komendy do tego, by właśnie zaprowadzić ład, zrobić porządek. Wielu mówi, że medytacja może w tym pomóc. Na pewno jest jednym z ciekawszych narzędzi.
Cieszy fakt, że o medytacji pisze człowiek z Polski. Książka Macieja to prawie 150 stron konkretnej wiedzy popartej praktyką.
Znajdziemy w niej następujące tematy:
-Po co medytować i czym jest medytacja
-Sufizm uniwersalny i Hazrat Inayat Khan
-Psychologia sufizmu i trzy ścieżki
-Dżelal, dżemal i kemal — siła, łagodność i harmonia
-Relacja nauczyciel–uczeń i ścieżka inicjacji
-Równowaga między życiem wewnętrznym i zewnętrznym
-Szkoła ezoteryczna i jej praktyki
-„Universal worship” — religijność bez dogmatów
-Medytacja uzdrawiająca i ziraat
-Braterstwo i siostrzeństwo
-Praca z ciałem i pranajama — ćwiczenia
-Modlitwy
-Ćwiczenia przygotowujące do medytacji
-Dziesięć myśli Inayata Khana i przypowieści sufickie
Jak czytamy na stronie Wydawnictwa:
„Maciej Wielobób od dwudziestu lat praktykuje medytację i podąża ścieżką sufizmu uniwersalnego.”
Zdecydowanie łatwiej poleca się publikację kogoś, kogo zna się od lat i obserwuje jego rozwój, śledzi kolejne projekty i czyta wypowiedzi osób, które pracują z Maćkiem.
Moja przygoda z medytacją zaczęła się jakieś 20 lat temu od prostych sesji relaksu, leżąc na łóżku lub podłodze słuchając spokojnej muzyki, a może nawet jeszcze wcześniej, choć do końca nie zdawałem sobie sprawy, że forma relaksacji mogła być już wprowadzeniem w praktykę medytacyjną. Na dalszych etapach łączyłem ją z modlitwą, mantrą, wizualizacją, oddechem czy kadzidłem czy olejkiem zapachowym. Na bardziej zaawansowanych poziomach zaczynamy świadomą pracę z energiami. Zaczyna się stan przebywania w ciągłym stanie medytacji nie tracąc jednocześnie z uwagi czynności, które wykonujemy.
Świetne rezultaty są podczas medytacji na świeżym powietrzu lub typowych ośrodkach medytacyjnych jak np. ten, w którym miałem okazję być i spędzić troszkę czasu na praktyce medytacyjnej. Jednym z ciekawszych doświadczeń medytacyjnych było spotkanie z Ole Lamą i Karmapą XVII Trinlej Taje Dordże w Sali Kongresowej w Warszawie w 2001 roku.
Myślę, że książkę można polecić osobom, które już troszkę miały do czynienia z medytacją i posiadają już jakieś wprowadzenie w temat. Osobom, które nigdy nie miały do czyniania z medytacją możemy polecić rozpoczęcie praktyki od prostych metod relaksu.
mariuszbober.wordpress.com 2014-04-30