Recenzje
Czysty kod. Podręcznik dobrego programisty
Książki tego typu są jak chodzenie do kościoła – każdy raz na jakiś czas powinien do tych pozycji wracać, aby zrobić sobie rachunek sumienia.
Jednak nie wiedziałem do jakiego kościoła się z nią wybiorę. Nie zawsze poglądy autorytetów w dziedzinie programowania są takie same. Robert „Uncle Bob” Martin jest programistą z ponad 40-letnim stażem, czerpanie wiedzy z jego doświadczeń jest czymś oczywistym, więc nie wahając się ani chwili zabrałem się za lekturę… i nie żałuję.
Na wstępie chcę zaznaczyć, że jest to książka przeznaczona dla osób, które już mają pewne doświadczenie w programowaniu. Aby zrozumieć ideę czystego kodu, musimy mieć świadomość jak może wyglądać kod „brudny”. Dodatkowo wszystkie przykłady są w języku Java, więc jego dobra znajomość na pewno będzie ułatwieniem, jednak nie jest niezbędna. Przykłady nie są skomplikowane, poza nielicznymi wyjątkami.
Książkę zasadniczo można podzielić na trzy części:
1. Teoria - zasady, wzorce i praktyki czystego kodu
2. Przykłady i ćwiczenia zmuszające do zastosowania tej teorii
3. Udokumentowane powody każdej modyfikacji z części drugiej, zapisane jako zapachy kodu i heurystyki.
Oczywiście można przeczytać część pierwszą i trzecią i nabyć tylko teorię, jednak część druga pozwala zobaczyć jak Martin wykorzystuje teorię w praktyce, dzięki czemu dużo łatwiej można zrozumieć sens zasad, które nam przekazuje.
Choć tematyka książki na to nie wskazuje, cały czas czuć w niej bardzo silne nastawienie na TDD oraz jak największe pokrycie kodu dobrymi testami jednostkowymi. Dla autora jest wręcz niemożliwe, aby uznać kod za czysty bez czytelnych i pokrywających go testów. Czytelne testy są dla niego tak samo istotne jak czytelny kod.
Główne zagadnienia poruszane w książce to:
- zmienne, funkcje, metody i klasy oraz ich nazewnictwo
- komentarze, kiedy i jak je pisać
- formatowanie kodu
- testy jednostkowe
- struktury danych
- współbieżność.
Martin nie lubi długich klas, nie lubi długich funkcji. Klasy i funkcje powinny być pisane kierując się zasadą pojedynczej odpowiedzialności. Nie lubi przekazywania wielu argumentów do funkcji, w szczególności przekazywania argumentów flagowych powodujących różne zachowania funkcji w zależności od swojego stanu. Nie lubi komentarzy oraz nieczytelnych nazw, uważa że czytelna nazwa, która daje nam wyobrażenie za co odpowiada dana zmienna, funkcja lub klasa powinna zastępować komentarz. Co więcej, jeśli odczujemy potrzebę pisania komentarza, to znaczy że zrobiliśmy coś nie tak i powinniśmy się zastanowić nad zmianą nazewnictwa bądź struktury.
Są to tylko przykłady zasad, które chce nam przekazać i z większością się w zupełności zgadzam.
Było dosłownie kilka momentów, gdzie zacząłem się zastanawiać nad sensem stosowania co poniektórych. Przykładowo w 100% trafia do mnie zasada pojedynczej odpowiedzialności funkcji i klas, jednak trudność zdefiniowania czym jest ta odpowiedzialność w niektórych sytuacjach budziła moją wątpliwość co do jej stosowania w takiej sytuacji.
Jednak właśnie tak powinno wyglądać czytanie tej książki. Sam Martin od samego początku zaznacza, że są to jego subiektywne opinie co do czystości kodu, poparte jego doświadczeniem. Każdy sam powinien zastanowić się nad sensem każdej z nich, a nie jedynie przeczytać je jak niektóre lektury ze szkoły i zapomnieć.
Celem wszystkich tych zasad jest napisanie kodu, który opowiada jakąś historię na temat tworzonego systemu. Historia ta nie może być napisana byle jak, czytelnik powinien się nią zachwycić, zupełnie tak jak dobrą powieścią. Aby to zrobić, najpierw musi ją łatwo i szybko zrozumieć.
Nie jest łatwo taki kod napisać za pierwszym razem. Niekiedy musi powstać kilkanaście bądź kilkadziesiąt wersji, zanim osiągniemy zadowalający efekt.
I właśnie tak Martin widzi pracę programisty, bardziej jako rzemiosło pisania i ciągłego ulepszania kodu.
Podsumowanie
Zdecydowanie książka jest godna polecenia. Jedyne zastrzeżenia mogę mieć do:
- zbyt głębokiego wchodzenia w aspekty specyficzne do samego języka Java w niektórych rozdziałach. Jeżeli już parę rozdziałów musi zagłębiać się w Java, to na okładce powinna być umieszczona widoczna informacja dla czytelnika o tym fakcie;
- kilka przykładów także dotykało mocno Java, a niektóre były niepotrzebnie rozwlekłe. Sam sens przykładu można było przedstawić krócej, wykorzystując np. pseudokod;
- brakowało mi więcej ćwiczeń dla czytelnika na zasadzie: zrób to sam.
Ideę książki najlepiej opisuje przytoczona w niej zasada skautów: „Pozostaw obóz czyściejszym niż go zastałeś”. Każdy programista powinien zawsze poprawiać kod, nawet małą rzecz, która kwalifikuje się do zmiany. Autor mówi o tym, aby zwracać szczególną uwagę na każdy najmniejszy element kodu i robić go uczciwie wobec siebie i współpracowników, żaden kod nie jest doskonały, a jedynie najlepszy jaki mogliśmy wykonać w danym momencie, zawsze można go usprawnić. I trzeba to robić teraz, nie odkładać na później, później znaczy nigdy (prawo LeBlanca). I jak tu się z tym nie zgodzić, niby takie oczywiste, ale czy zawsze stosujemy się do tych zasad?
I właśnie taka jest ta książka - przekazuje wiedzę, pokazuje jak zastosować tę wiedzę w praktyce poprzez przykłady przeanalizowane krok po kroku. Zmusza do refleksji nad własnym kodem oraz swoimi praktykami.
Jednak nie wiedziałem do jakiego kościoła się z nią wybiorę. Nie zawsze poglądy autorytetów w dziedzinie programowania są takie same. Robert „Uncle Bob” Martin jest programistą z ponad 40-letnim stażem, czerpanie wiedzy z jego doświadczeń jest czymś oczywistym, więc nie wahając się ani chwili zabrałem się za lekturę… i nie żałuję.
Na wstępie chcę zaznaczyć, że jest to książka przeznaczona dla osób, które już mają pewne doświadczenie w programowaniu. Aby zrozumieć ideę czystego kodu, musimy mieć świadomość jak może wyglądać kod „brudny”. Dodatkowo wszystkie przykłady są w języku Java, więc jego dobra znajomość na pewno będzie ułatwieniem, jednak nie jest niezbędna. Przykłady nie są skomplikowane, poza nielicznymi wyjątkami.
Książkę zasadniczo można podzielić na trzy części:
1. Teoria - zasady, wzorce i praktyki czystego kodu
2. Przykłady i ćwiczenia zmuszające do zastosowania tej teorii
3. Udokumentowane powody każdej modyfikacji z części drugiej, zapisane jako zapachy kodu i heurystyki.
Oczywiście można przeczytać część pierwszą i trzecią i nabyć tylko teorię, jednak część druga pozwala zobaczyć jak Martin wykorzystuje teorię w praktyce, dzięki czemu dużo łatwiej można zrozumieć sens zasad, które nam przekazuje.
Choć tematyka książki na to nie wskazuje, cały czas czuć w niej bardzo silne nastawienie na TDD oraz jak największe pokrycie kodu dobrymi testami jednostkowymi. Dla autora jest wręcz niemożliwe, aby uznać kod za czysty bez czytelnych i pokrywających go testów. Czytelne testy są dla niego tak samo istotne jak czytelny kod.
Główne zagadnienia poruszane w książce to:
- zmienne, funkcje, metody i klasy oraz ich nazewnictwo
- komentarze, kiedy i jak je pisać
- formatowanie kodu
- testy jednostkowe
- struktury danych
- współbieżność.
Martin nie lubi długich klas, nie lubi długich funkcji. Klasy i funkcje powinny być pisane kierując się zasadą pojedynczej odpowiedzialności. Nie lubi przekazywania wielu argumentów do funkcji, w szczególności przekazywania argumentów flagowych powodujących różne zachowania funkcji w zależności od swojego stanu. Nie lubi komentarzy oraz nieczytelnych nazw, uważa że czytelna nazwa, która daje nam wyobrażenie za co odpowiada dana zmienna, funkcja lub klasa powinna zastępować komentarz. Co więcej, jeśli odczujemy potrzebę pisania komentarza, to znaczy że zrobiliśmy coś nie tak i powinniśmy się zastanowić nad zmianą nazewnictwa bądź struktury.
Są to tylko przykłady zasad, które chce nam przekazać i z większością się w zupełności zgadzam.
Było dosłownie kilka momentów, gdzie zacząłem się zastanawiać nad sensem stosowania co poniektórych. Przykładowo w 100% trafia do mnie zasada pojedynczej odpowiedzialności funkcji i klas, jednak trudność zdefiniowania czym jest ta odpowiedzialność w niektórych sytuacjach budziła moją wątpliwość co do jej stosowania w takiej sytuacji.
Jednak właśnie tak powinno wyglądać czytanie tej książki. Sam Martin od samego początku zaznacza, że są to jego subiektywne opinie co do czystości kodu, poparte jego doświadczeniem. Każdy sam powinien zastanowić się nad sensem każdej z nich, a nie jedynie przeczytać je jak niektóre lektury ze szkoły i zapomnieć.
Celem wszystkich tych zasad jest napisanie kodu, który opowiada jakąś historię na temat tworzonego systemu. Historia ta nie może być napisana byle jak, czytelnik powinien się nią zachwycić, zupełnie tak jak dobrą powieścią. Aby to zrobić, najpierw musi ją łatwo i szybko zrozumieć.
Nie jest łatwo taki kod napisać za pierwszym razem. Niekiedy musi powstać kilkanaście bądź kilkadziesiąt wersji, zanim osiągniemy zadowalający efekt.
I właśnie tak Martin widzi pracę programisty, bardziej jako rzemiosło pisania i ciągłego ulepszania kodu.
Podsumowanie
Zdecydowanie książka jest godna polecenia. Jedyne zastrzeżenia mogę mieć do:
- zbyt głębokiego wchodzenia w aspekty specyficzne do samego języka Java w niektórych rozdziałach. Jeżeli już parę rozdziałów musi zagłębiać się w Java, to na okładce powinna być umieszczona widoczna informacja dla czytelnika o tym fakcie;
- kilka przykładów także dotykało mocno Java, a niektóre były niepotrzebnie rozwlekłe. Sam sens przykładu można było przedstawić krócej, wykorzystując np. pseudokod;
- brakowało mi więcej ćwiczeń dla czytelnika na zasadzie: zrób to sam.
Ideę książki najlepiej opisuje przytoczona w niej zasada skautów: „Pozostaw obóz czyściejszym niż go zastałeś”. Każdy programista powinien zawsze poprawiać kod, nawet małą rzecz, która kwalifikuje się do zmiany. Autor mówi o tym, aby zwracać szczególną uwagę na każdy najmniejszy element kodu i robić go uczciwie wobec siebie i współpracowników, żaden kod nie jest doskonały, a jedynie najlepszy jaki mogliśmy wykonać w danym momencie, zawsze można go usprawnić. I trzeba to robić teraz, nie odkładać na później, później znaczy nigdy (prawo LeBlanca). I jak tu się z tym nie zgodzić, niby takie oczywiste, ale czy zawsze stosujemy się do tych zasad?
I właśnie taka jest ta książka - przekazuje wiedzę, pokazuje jak zastosować tę wiedzę w praktyce poprzez przykłady przeanalizowane krok po kroku. Zmusza do refleksji nad własnym kodem oraz swoimi praktykami.
testerzy.pl Michał Buczek, 2014-06-06
Azja Środkowa. Kazachstan, Uzbekistan, Kirgistan, Tadżykistan, Turkmenistan. Wydanie 1
Na ten przewodnik turyści polscy czekali od dawna. Kraje po radzieckiej Azji Środkowej nie mają co prawda - z różnych powodów - szansy, przynajmniej w najbliższym czasie, stać się celem masowej turystyki. Ale bogactwo ich zabytków – zwłaszcza, chociaż nie tylko – Uzbekistanu, fantastycznych górskich i pustynnych krajobrazów, egzotyczni mieszkańcy i ich kultura, obyczaje – w tym gościnność i smaczna kuchnia oraz inne atrakcje przyciągają coraz więcej naszych rodaków.
Jest to przecież jeden z najciekawszych turystycznie regionów nie tylko Azji. Tymczasem publikacji w języku polskim na ten temat jest niesłychanie mało, a dobrego przewodnika brakowało.
Dobrze więc, że wydawnictwo Helion zdecydowało się wydać w serii Przewodniki Bezdroży tłumaczenie, chyba po raz pierwszy, młodego rosyjskiego autora. Uzupełnionego i dostosowanego do potrzeb polskich czytelników oraz turystów przez grono polskich podróżników i autorów. Wydawca i autorzy zdają sobie sprawę, że w jednym, niewiele ponad 400 – stronicowym tomie zmieszczenie informacji przewodnikowych o pięciu dużych i tak różnorodnych krajach, możliwe było tylko w ograniczonym zakresie. Bo chyba każde z tych państw zasługuje na odrębny przewodnik sporej objętości.
Uczciwie więc informują, że jest to publikacja mająca charakter tylko przeglądowy, przy czym jest przeznaczona głównie dla osób podróżujących samodzielnie. Ale oceniając ten przewodnik bardzo pozytywnie, chociaż także z uwagami krytycznymi, o czym niżej, radzę aby dokładne zapoznali się z nim także turyści udających się w tamte strony również na wycieczkę zorganizowaną przez któreś z polskich biur podróży. Znajdą w nim bowiem nie setki, ale tysiące ciekawych informacji, faktów, anegdot, obserwacji pozwalających lepiej zrozumieć skomplikowane dzieje, kulturę i współczesność krajów i miejsc które będą oglądać.
„Większości informacji zawartych w niniejszej publikacji - czytamy we wprowadzeniu - nie sposób znaleźć w Internecie ani w jakimkolwiek innym przewodniku". To prawda, zwłaszcza gdy chodzi o informacje praktyczne, chociaż nie do końca. Jak się poszuka, to sporo jednak można znaleźć. Zwłaszcza relacji podróżników. Nieskromnie pozwolę sobie zwrócić uwagę m.in. na moje reportaże oraz teksty przewodnikowe i zdjęcia z Uzbekistanu opublikowane w portalach: Globtroter Info (www.globtroter.info), Kurier 365 (www.kurier365) i Otwartym Przewodniku Krajoznawczym (www.krajoznawcy.info.pl) .
Wystarczy wpisać w nich „Uzbekistan" aby znaleźć niekiedy trochę inne spojrzenie na miejsca opisywane w przewodniku Bezdroży, bądź tematy w nim pominięte. Najnowszy przewodnik z tej serii jest plonem podróży autora po krajach Azji Środkowej w latach 2010-2011. Jej pierwsza wersja w języku rosyjskim ukazała się w roku 2012, a w ubiegłym została przetłumaczona na polski oraz zaktualizowana. Poza więc rozkładami jazdy, niektórymi cenami, czy ewentualnymi zmianami politycznymi lub gospodarczymi w tych krajach, jest to przewodnik aktualny oraz, podkreślę jeszcze raz, rzetelny.
„Azja Środkowa – piszą autorzy w I rozdziale „Zaproszenie do Azji Środkowej" – oferuje podróżnikom mnóstwo atrakcji turystycznych, od pięknych zakątków przyrody: gór, pustyń, stepów, wąwozów, po wspaniale dzieła rak ludzkich: starożytne twierdze i miasta, islamskie i chrześcijańskie obiekty religijne, kolonialne budowle z czasów imperium rosyjskiego, znakomite przykłady współczesnej architektury, z jakimi mamy do czynienia w stolicach Kazachstanu i Turkmenistanu". Ale i ostrzegają: „We wszystkich państwach Azji Centralnej pracownicy milicji i służb specjalnych wyróżniają się nieznajomością prawa, swobodą jego interpretacji, łapówkarstwem i poczuciem bezkarności."
Zamieszczając na to w tekście sporo konkretnych przykładów, także jednego z najmniej przyjaznych turystom systemu meldunkowego i wizowego – poza Kirgistanem, gdzie on nie obowiązuje. Najgorzej, zdaniem autora, jest pod tym względem w Uzbekistanie, gdzie cudzoziemców obowiązują także wielokrotnie wyższe niż krajowców ceny biletów wstępu do muzeów, stykają się oni z bardzo różniącymi się kursami walut: oficjalnym i czarnym, możliwością wymiany ich tylko w jedną stronę: dolarów lub euro na sumy, ale (legalnie) nie odwrotnie itp.
Przewodnik zawiera dosyć obszerną część poświęconą całemu regionowi, gdyż ma on wiele cech wspólnych, a także niezwykle bogatą, burzliwą i skomplikowaną przeszłość. Na ziemiach tych istniały przecież niegdyś duże i potężne państwa, m.in. Sogdiana, Baktria, Chorezm i Partia. Podbojów dokonywali m.in. Aleksander Macedoński, Czyngis Chan i Timur – Tamerlan i wielu pomniejszych wodzów i władców. Mieszkali przedstawiciele rasy europejskiej: Sogdyjczycy i Baktryjczycy mówiący wymarłymi już (poza perskim, którym mówią też współcześni Tadżycy) językami irańskimi. Po nich m.in. najeźdźcy mongolscy i arabscy, przemieszani z plemionami koczowników.
„Granice (współczesnych) państw, słusznie piszą autorzy, prawie nigdzie nie pokrywają się z układem narodowościowym". W większości przypadków wytyczane one były bowiem dopiero na początku lat 20-tych XX wieku po włączeniu tych ziem do imperium sowieckiego. Zmieniane w latach 30-tych, a w obecnym kształcie utrwalone po rozpadzie imperium. Co nie przeszkadza Tadżykom uważać za początek ich państwowości państwa Samanidów (VIII-XV w) w którym głównym miastem była uzbecka obecnie Buchara, gdyż władała nim dynasta perskojęzyczna. Kazachstan i Uzbekistan początki te odnoszą do XV w. (m.in. chanatów: Bucharskiego – później emiratu) i Chorezmijskiego).
Przy czym, na co zwraca uwagę autor, do połowy XIX w. był to jeden z najbardziej zacofanych regionów świata. Z niewolnictwem, bez przemysłu, a tylko z rzemiosłem oraz praktycznie bez infrastruktury komunikacyjnej jeśli pominąć drogi pamiętające Wielki Jedwabny Szlak. W 1731 r. roku, czytamy, Kazachstan przyłączony został do Rosji. Która, dodam, bo o tym zapomina się, też, a nie tylko Wielka Brytania, Francja, Niderlandy, Hiszpania, Portugalia itp., była (a w pewnym stopniu pozostaje nim nadal), państwem kolonialnym.
Zaś początki obecnego zarysu granic krajów tego regionu pojawiły się dopiero w roku 1895. Przy czym Kirgizi, Tadżykowie i Turkmeni byli przede wszystkim koczownikami, których do ziemi przywiązała – dosłownie – dopiero Władza Rad i bolszewickie represje. W części wstępnej przewodnika znaleźć można te i mnóstwo innych szalenie ciekawych oraz mało u nas znanych informacji. Przy czym dotyczące przeszłości z niemałym stopniu powtórzonych następnie w częściach poświęconych poszczególnym krajom regionu. Ale bez tego trudno byłoby zrozumieć – w skali regionu oraz jego obecnych państw – chociaż częściowo jak bardzo ona była burzliwa i skomplikowana.
Części poświecone poszczególnym krajom, to właściwie odrębne przewodniki oprawione łącznie. Przy czym Turkmenistan ma charakter tylko przeglądowy, z wymienieniem tylko trzech miejsc, które przede wszystkim warto zobaczyć, o ile się tam już dotrze. Nie jest to bowiem łatwe. Państwo to samo izoluje się, uzyskanie wiz wjazdowych do niego jest bardzo skomplikowane, podobnie jak wjazd z nimi. Np. niemożliwe jest przekroczenie granicy turkmeńskiej pieszo z któregoś z sąsiednich krajów, nawet jeżeli oznacza to tylko kilkaset, a nawet kilkadziesiąt metrów drogi.
Zawartość części przewodnikowych poświęconych poszczególnym krajom, zgodna jest z przejrzystym schematem przyjętym w tej serii przewodników. Informacje praktyczne: jak do nich dotrzeć i jakie należy spełnić wymogi, poruszanie się na miejscu, zwiedzanie, noclegi, wyżywienie, informacje A-Z. Informacje krajoznawcze: charakterystyka geograficzno – przyrodnicza, historia, ludność, język, religia. A następnie zwiedzanie kraju wg. jego regionów, z uwzględnieniem chyba wszystkich najważniejszych zabytków, ciekawych miejsc i innych atrakcji.
Przewodnik wzbogacają monotematyczne informacje włamane w tekst w ramkach, niektóre dosyć obszerne, nawet 1-1,5 stronicowe. Przykładowo: „Awicenna z Buchary"; „Basmacze"; „Jedwabny Szlak"; „Siedmiorzecze" (kolebka narodu kazachskiego nad jez. Bałchasz); „Kirgizi – Kozacy – Kazachowie"; „Zagospodarowanie odłogów (lata50-60-te XX w.; „Zwiedzanie Bajkonuru"; „Zabytki Uzbekistanu: pięć sposobów na to, aby zaoszczędzić"; „Wymiana waluty w Uzbekistanie"; „Co kupić w Samarkandzie ?"; „Wycieczka do Szachrisabsu"; „Epos Manas" (kirgiski, liczy pół miliona wierszy); Atrakcje turystyczne jeziora Issyk-Kul"; „Targ zwierząt w Karakole" (Kirgizja); „Jeziora Tadżykistanu"; „Północny Turkmenistan i wrota piekieł".
Na wewnętrznych okładkach przewodnika znajdują się mapy Azji Środkowej. Na jego końcu zaś krótki słowniczek i mini rozmówki polsko – rosyjskie oraz Indeks wybranych nazw geograficznych i atrakcji turystycznych. Natomiast w środku na dwu kilkustronicowych wkładkach kolorowe zdjęcia z wszystkich pięciu krajów objętych przewodnikiem. Mimo iż autorzy podkreślili przeglądowy charakter tego przewodnika, szkoda, że nie uwzględnili w nim jeszcze przynajmniej kilku informacji, miejsc lub nie rozwinęli tematów. Przykładowo.
W Uzbekistanie pominięto miasto Urgencz ( mimo iż są informacje jak z niego dojechać do jednego z najpiękniejszych miast kraju, Chiwy, bo to jedyna do niego droga, przynajmniej bez własnego środka transportu) w którym niewiele jest wartego uwagi, ale znajduje się Dom – Muzeum Anny German, która w nim spędziła dzieciństwo i wczesną młodość. A jak się już dotrze do Urgencza, to warto je zobaczyć. Brak informacji, że zarówno do Samarkandy jak i Buchary można dolecieć samolotami z Taszkientu.
W Taszkiencie warto było dodać, że przed tzw. „polskim kościołem" stoi obelisk poświęcony żołnierzom 2 Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa. W Kazachstanie wspomnieć chociażby jeszcze o Siemipałatyńsku, jednym z ważnych miejsc stalinowskich zsyłek Polaków ze wschodnich ziem polskich zagrabionych przez ZSRR w 1939 roku, później poligonie atomowym. Pisząc o Uzbekistanie autor wspomniał o „aferze bawełnianej" (fałszowanie statystyk, rażące zawyżanie wielkości zbiorów aby „zameldować Moskwie o sukcesach"), która wstrząsnęła Uzbekistanem w roku 1982.
Być może nie wie, że podobna afera, zakończona, o ile dobrze pamiętam, wyrokami śmierci, miała miejsce już równo pół wieku wcześniej i opisana została w książce „Azja Odmieniona" jednego z klasyków światowego reportażu I połowy XX w. Egona Erwina Kischa. Gdy w 34 lata po nim pojechałem po raz pierwszy do Azji Środkowej częściowo jego śladami, uzyskując, jako pierwszy zagraniczny dziennikarz, zgodę na podróż m.in. do Taszkientu zniszczonego (16.IV.1966 r.) przez wielkie trzęsienie ziemi, to też obserwowałem i opisałem podobne praktyki podczas „kampanii zbioru bawełny".
Ale to tylko drobne uwagi. Przewodnik jest godny polecenia, zawiera mnóstwo potrzebnych turyście informacji, jest też dobrze napisany.
Jest to przecież jeden z najciekawszych turystycznie regionów nie tylko Azji. Tymczasem publikacji w języku polskim na ten temat jest niesłychanie mało, a dobrego przewodnika brakowało.
Dobrze więc, że wydawnictwo Helion zdecydowało się wydać w serii Przewodniki Bezdroży tłumaczenie, chyba po raz pierwszy, młodego rosyjskiego autora. Uzupełnionego i dostosowanego do potrzeb polskich czytelników oraz turystów przez grono polskich podróżników i autorów. Wydawca i autorzy zdają sobie sprawę, że w jednym, niewiele ponad 400 – stronicowym tomie zmieszczenie informacji przewodnikowych o pięciu dużych i tak różnorodnych krajach, możliwe było tylko w ograniczonym zakresie. Bo chyba każde z tych państw zasługuje na odrębny przewodnik sporej objętości.
Uczciwie więc informują, że jest to publikacja mająca charakter tylko przeglądowy, przy czym jest przeznaczona głównie dla osób podróżujących samodzielnie. Ale oceniając ten przewodnik bardzo pozytywnie, chociaż także z uwagami krytycznymi, o czym niżej, radzę aby dokładne zapoznali się z nim także turyści udających się w tamte strony również na wycieczkę zorganizowaną przez któreś z polskich biur podróży. Znajdą w nim bowiem nie setki, ale tysiące ciekawych informacji, faktów, anegdot, obserwacji pozwalających lepiej zrozumieć skomplikowane dzieje, kulturę i współczesność krajów i miejsc które będą oglądać.
„Większości informacji zawartych w niniejszej publikacji - czytamy we wprowadzeniu - nie sposób znaleźć w Internecie ani w jakimkolwiek innym przewodniku". To prawda, zwłaszcza gdy chodzi o informacje praktyczne, chociaż nie do końca. Jak się poszuka, to sporo jednak można znaleźć. Zwłaszcza relacji podróżników. Nieskromnie pozwolę sobie zwrócić uwagę m.in. na moje reportaże oraz teksty przewodnikowe i zdjęcia z Uzbekistanu opublikowane w portalach: Globtroter Info (www.globtroter.info), Kurier 365 (www.kurier365) i Otwartym Przewodniku Krajoznawczym (www.krajoznawcy.info.pl) .
Wystarczy wpisać w nich „Uzbekistan" aby znaleźć niekiedy trochę inne spojrzenie na miejsca opisywane w przewodniku Bezdroży, bądź tematy w nim pominięte. Najnowszy przewodnik z tej serii jest plonem podróży autora po krajach Azji Środkowej w latach 2010-2011. Jej pierwsza wersja w języku rosyjskim ukazała się w roku 2012, a w ubiegłym została przetłumaczona na polski oraz zaktualizowana. Poza więc rozkładami jazdy, niektórymi cenami, czy ewentualnymi zmianami politycznymi lub gospodarczymi w tych krajach, jest to przewodnik aktualny oraz, podkreślę jeszcze raz, rzetelny.
„Azja Środkowa – piszą autorzy w I rozdziale „Zaproszenie do Azji Środkowej" – oferuje podróżnikom mnóstwo atrakcji turystycznych, od pięknych zakątków przyrody: gór, pustyń, stepów, wąwozów, po wspaniale dzieła rak ludzkich: starożytne twierdze i miasta, islamskie i chrześcijańskie obiekty religijne, kolonialne budowle z czasów imperium rosyjskiego, znakomite przykłady współczesnej architektury, z jakimi mamy do czynienia w stolicach Kazachstanu i Turkmenistanu". Ale i ostrzegają: „We wszystkich państwach Azji Centralnej pracownicy milicji i służb specjalnych wyróżniają się nieznajomością prawa, swobodą jego interpretacji, łapówkarstwem i poczuciem bezkarności."
Zamieszczając na to w tekście sporo konkretnych przykładów, także jednego z najmniej przyjaznych turystom systemu meldunkowego i wizowego – poza Kirgistanem, gdzie on nie obowiązuje. Najgorzej, zdaniem autora, jest pod tym względem w Uzbekistanie, gdzie cudzoziemców obowiązują także wielokrotnie wyższe niż krajowców ceny biletów wstępu do muzeów, stykają się oni z bardzo różniącymi się kursami walut: oficjalnym i czarnym, możliwością wymiany ich tylko w jedną stronę: dolarów lub euro na sumy, ale (legalnie) nie odwrotnie itp.
Przewodnik zawiera dosyć obszerną część poświęconą całemu regionowi, gdyż ma on wiele cech wspólnych, a także niezwykle bogatą, burzliwą i skomplikowaną przeszłość. Na ziemiach tych istniały przecież niegdyś duże i potężne państwa, m.in. Sogdiana, Baktria, Chorezm i Partia. Podbojów dokonywali m.in. Aleksander Macedoński, Czyngis Chan i Timur – Tamerlan i wielu pomniejszych wodzów i władców. Mieszkali przedstawiciele rasy europejskiej: Sogdyjczycy i Baktryjczycy mówiący wymarłymi już (poza perskim, którym mówią też współcześni Tadżycy) językami irańskimi. Po nich m.in. najeźdźcy mongolscy i arabscy, przemieszani z plemionami koczowników.
„Granice (współczesnych) państw, słusznie piszą autorzy, prawie nigdzie nie pokrywają się z układem narodowościowym". W większości przypadków wytyczane one były bowiem dopiero na początku lat 20-tych XX wieku po włączeniu tych ziem do imperium sowieckiego. Zmieniane w latach 30-tych, a w obecnym kształcie utrwalone po rozpadzie imperium. Co nie przeszkadza Tadżykom uważać za początek ich państwowości państwa Samanidów (VIII-XV w) w którym głównym miastem była uzbecka obecnie Buchara, gdyż władała nim dynasta perskojęzyczna. Kazachstan i Uzbekistan początki te odnoszą do XV w. (m.in. chanatów: Bucharskiego – później emiratu) i Chorezmijskiego).
Przy czym, na co zwraca uwagę autor, do połowy XIX w. był to jeden z najbardziej zacofanych regionów świata. Z niewolnictwem, bez przemysłu, a tylko z rzemiosłem oraz praktycznie bez infrastruktury komunikacyjnej jeśli pominąć drogi pamiętające Wielki Jedwabny Szlak. W 1731 r. roku, czytamy, Kazachstan przyłączony został do Rosji. Która, dodam, bo o tym zapomina się, też, a nie tylko Wielka Brytania, Francja, Niderlandy, Hiszpania, Portugalia itp., była (a w pewnym stopniu pozostaje nim nadal), państwem kolonialnym.
Zaś początki obecnego zarysu granic krajów tego regionu pojawiły się dopiero w roku 1895. Przy czym Kirgizi, Tadżykowie i Turkmeni byli przede wszystkim koczownikami, których do ziemi przywiązała – dosłownie – dopiero Władza Rad i bolszewickie represje. W części wstępnej przewodnika znaleźć można te i mnóstwo innych szalenie ciekawych oraz mało u nas znanych informacji. Przy czym dotyczące przeszłości z niemałym stopniu powtórzonych następnie w częściach poświęconych poszczególnym krajom regionu. Ale bez tego trudno byłoby zrozumieć – w skali regionu oraz jego obecnych państw – chociaż częściowo jak bardzo ona była burzliwa i skomplikowana.
Części poświecone poszczególnym krajom, to właściwie odrębne przewodniki oprawione łącznie. Przy czym Turkmenistan ma charakter tylko przeglądowy, z wymienieniem tylko trzech miejsc, które przede wszystkim warto zobaczyć, o ile się tam już dotrze. Nie jest to bowiem łatwe. Państwo to samo izoluje się, uzyskanie wiz wjazdowych do niego jest bardzo skomplikowane, podobnie jak wjazd z nimi. Np. niemożliwe jest przekroczenie granicy turkmeńskiej pieszo z któregoś z sąsiednich krajów, nawet jeżeli oznacza to tylko kilkaset, a nawet kilkadziesiąt metrów drogi.
Zawartość części przewodnikowych poświęconych poszczególnym krajom, zgodna jest z przejrzystym schematem przyjętym w tej serii przewodników. Informacje praktyczne: jak do nich dotrzeć i jakie należy spełnić wymogi, poruszanie się na miejscu, zwiedzanie, noclegi, wyżywienie, informacje A-Z. Informacje krajoznawcze: charakterystyka geograficzno – przyrodnicza, historia, ludność, język, religia. A następnie zwiedzanie kraju wg. jego regionów, z uwzględnieniem chyba wszystkich najważniejszych zabytków, ciekawych miejsc i innych atrakcji.
Przewodnik wzbogacają monotematyczne informacje włamane w tekst w ramkach, niektóre dosyć obszerne, nawet 1-1,5 stronicowe. Przykładowo: „Awicenna z Buchary"; „Basmacze"; „Jedwabny Szlak"; „Siedmiorzecze" (kolebka narodu kazachskiego nad jez. Bałchasz); „Kirgizi – Kozacy – Kazachowie"; „Zagospodarowanie odłogów (lata50-60-te XX w.; „Zwiedzanie Bajkonuru"; „Zabytki Uzbekistanu: pięć sposobów na to, aby zaoszczędzić"; „Wymiana waluty w Uzbekistanie"; „Co kupić w Samarkandzie ?"; „Wycieczka do Szachrisabsu"; „Epos Manas" (kirgiski, liczy pół miliona wierszy); Atrakcje turystyczne jeziora Issyk-Kul"; „Targ zwierząt w Karakole" (Kirgizja); „Jeziora Tadżykistanu"; „Północny Turkmenistan i wrota piekieł".
Na wewnętrznych okładkach przewodnika znajdują się mapy Azji Środkowej. Na jego końcu zaś krótki słowniczek i mini rozmówki polsko – rosyjskie oraz Indeks wybranych nazw geograficznych i atrakcji turystycznych. Natomiast w środku na dwu kilkustronicowych wkładkach kolorowe zdjęcia z wszystkich pięciu krajów objętych przewodnikiem. Mimo iż autorzy podkreślili przeglądowy charakter tego przewodnika, szkoda, że nie uwzględnili w nim jeszcze przynajmniej kilku informacji, miejsc lub nie rozwinęli tematów. Przykładowo.
W Uzbekistanie pominięto miasto Urgencz ( mimo iż są informacje jak z niego dojechać do jednego z najpiękniejszych miast kraju, Chiwy, bo to jedyna do niego droga, przynajmniej bez własnego środka transportu) w którym niewiele jest wartego uwagi, ale znajduje się Dom – Muzeum Anny German, która w nim spędziła dzieciństwo i wczesną młodość. A jak się już dotrze do Urgencza, to warto je zobaczyć. Brak informacji, że zarówno do Samarkandy jak i Buchary można dolecieć samolotami z Taszkientu.
W Taszkiencie warto było dodać, że przed tzw. „polskim kościołem" stoi obelisk poświęcony żołnierzom 2 Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa. W Kazachstanie wspomnieć chociażby jeszcze o Siemipałatyńsku, jednym z ważnych miejsc stalinowskich zsyłek Polaków ze wschodnich ziem polskich zagrabionych przez ZSRR w 1939 roku, później poligonie atomowym. Pisząc o Uzbekistanie autor wspomniał o „aferze bawełnianej" (fałszowanie statystyk, rażące zawyżanie wielkości zbiorów aby „zameldować Moskwie o sukcesach"), która wstrząsnęła Uzbekistanem w roku 1982.
Być może nie wie, że podobna afera, zakończona, o ile dobrze pamiętam, wyrokami śmierci, miała miejsce już równo pół wieku wcześniej i opisana została w książce „Azja Odmieniona" jednego z klasyków światowego reportażu I połowy XX w. Egona Erwina Kischa. Gdy w 34 lata po nim pojechałem po raz pierwszy do Azji Środkowej częściowo jego śladami, uzyskując, jako pierwszy zagraniczny dziennikarz, zgodę na podróż m.in. do Taszkientu zniszczonego (16.IV.1966 r.) przez wielkie trzęsienie ziemi, to też obserwowałem i opisałem podobne praktyki podczas „kampanii zbioru bawełny".
Ale to tylko drobne uwagi. Przewodnik jest godny polecenia, zawiera mnóstwo potrzebnych turyście informacji, jest też dobrze napisany.
kurier365.pl Cezary Rudziński, 2014-06-18
Mołdawianie w kosmos nie lietajut biez wina
Mołdawia to państwo wielkości województwa mazowieckiego, a Gagauzja jest przez nią połknięta. Takie państwo w państwie, wielkości powiatu. Nie ma ono żadnego miasta choć trochę podobnego do Warszawy. Jest tam za to Komrat. W centrum Komratu kury biegają po ulicach, a wino pędzi się w każdym domostwie. W Komracie również, jak i w innych pomniejszych miastach mołdawskich i gagauskich, przez kilka miesięcy mieszkała autorka książki, Judyta Sierakowska.
O tym zakątku Europy niezwykle rzadko słyszymy w mediach. Może faktycznie dlatego, że, jak twierdzi jeden z bohaterów reportażu Sierakowskiej Tam nic nie ma! ?
A po ile u Was gaz?
Z pewnością w Mołdawii nie ma zbyt wielu rzeczy, które kojarzyć mogłyby się z wielkimi podróżami, pięknymi widokami i szeroko pojętą rozrywką turystyczną. Są za to ludzie (o których z czułością opowiada autorka), marszrutki (które jeżdżą jak chcą), wino (które nawet przez ołtarzem stawiane jest w butelkach plastikowych), mamałyga (do której można się ponoć przekonać) i brak większych nadziei na zmiany.
Judyta Sierakowska ukazuje najbiedniejsze państwo Europy takim, jakie jest. Nie stara się kolorować szarych ulic, elewacji, rzeczywistości. Opisuje Mołdawię i swoją w niej obecność z dużą dozą ironii i autoironii, ukazując jednocześnie poszczególne osoby zamieszkujące ten region. Folklor i tradycje, małe zdarzenia dnia codziennego.
Początkowa narracja zdradza, że do czynienia będziemy mieć jedynie z dziennikiem podróży, zapisem zdarzeń, jednak okazuje się, że nie do końca tak jest. Czytelnik również dość szybko przyzwyczaja się do z początku dość swobodnego sposobu prowadzenia narracji. Oddaje on jednak opisywane miejsca i ludzi. Oddaje Mołdawię, z wszystkimi jej dziwnościami, niedorzecznościami. Bo, choć biednie – jest tam, jak się wydaje, po prostu swojsko. Każdy napotkany człowiek stara się w czymś pomóc, a po kieliszku wódki lub szklance wina stajesz się niemalże rodziną. Ach, no i niemal zawsze ktoś zapyta obcokrajowca: skolko stoit gaz?
Sierakowska opisuje swoją samotną podróż przez Mołdawię, Gagauzję i Naddniestrze. Dowiadujemy się wiele o Polakach w Gagauzji – autonomicznym regionie Mołdawii. Autorka bowiem, przez te kilka miesięcy pobytu w tym dziwnym, postkomunistycznym kraju, wciela się znienacka również w inną rolę – uczy gagauskie dzieci polskiego, przygotowuje je do egzaminu na Kartę Polaka. Naszego języka Gagauzi uczą się wyjątkowo chętnie, bo kojarzy im się „bogato”. Wielu z nich wyjeżdża do Polski za chlebem, podobnie jak do innych krajów europejskich.
A to wszystko ma miejsce w tyglu kultur, w państwie, w którym obywatele nawet nie znają swojego narodowego języka.
Mamałyga nie kipi, a wino trzeba pić!
Według autorki Mołdawianie to ludzie wyjątkowo spolegliwi. Godzą się ze swoim losem, wobec przeciwności losu raczej pozostają bierni. Spokojni (jak mówią o sobie samych: Mamałyga nie kipi!), nie reagują zbyt pochopnie, żeby przypadkiem się nie zdenerwować (bo i po co!). I, o ile te stwierdzenia mogą wydać się krzywdzące w ocenie poszczególnych osób, to z pewnością znakomicie oddają działania mołdawskiego rządu.
W książce Mołdawianie w kosmos nie lietajut biez wina znajdziemy sporo komentarzy dotyczących współczesnej polityki i tego, jak wpływa ona na obywateli Mołdawii. Bo przecież nic tak dobrze nie może tłumaczyć wszystkiego tego, co wokół, jak rząd, który przez dwa i pół roku jakoś… nie potrafił wybrać prezydenta.
Judyta Sierakowska nie miała łatwo. W kraju, w którym w każdym domu pędzi się wino, a status miasta podnosi obecna w nim winiarnia – trzeba pić. Po prostu. Nie ważne, czy jest się mężczyzną, czy kobietą. Nieważne ile, byle dużo, na zdrowie. Mięso jest przecież drogie, a wino – tanie. Nieopodal Kiszyniowa spotkać można fontanny z winem, a w październiku Mołdawianie obchodzą Narodowe Święto Wina.
Są jednak lepsi w czymś i od nas, i od Rosjan. Mołdawianie zajmują pierwsze miejsce w piciu. 19,2 litra czystego alkoholu na głowę rocznie – to zobowiązuje.
Naddniestrzańska Republika Mołdawska
Pod koniec swojego pobytu w Mołdawii autorka odwiedza też lewobrzeżny Dniestr. Naddniestrzańska Republika Mołdawska, znana również jako Naddniestrze, to autonomiczny skrawek Mołdawii, od 1990 roku chcący być uznawany jako oddzielne państwo. Na arenie międzynarodowej uznawane jest jednak wyłącznie przez Osetię Południową i Abchazję (również protektorat rosyjski).
To para-państwo ma własną walutę, godło, hymn narodowy. Mołdawianie z reguły tam nie jeżdżą, to już za granicą. Trzeba się meldować na posterunku policji (a poza tym – nic tam nie ma!). Jednak Sierakowska opisuje świat trochę z innej bajki. W porównaniu bowiem z Gagauzją, Naddniestrze to Ameryka. Tym bardziej, że co chwilę spotkać można napis Sheriff, nazwę konsorcjum, zarządzanego przez syna byłego prezydenta i kontrolującego m.in. sieć supermarketów i stacji benzynowych. Jakoś tak w ogóle bardziej czysto, sklepy z zapełnionymi półkami i brak kur na drogach miejskich. Są za to wojskowi. Mimo, że wojna zakończyła się dość dawno, na terenie Naddniestrza stacjonuje obecnie około 1800 rosyjskich wojskowych.
Mołdawianie i Naddniestrzanie nie chcą za wiele wiedzieć o sobie nawzajem. Koegzystują, przytuleni do siebie geograficznie, ekonomicznie rozłączeni. Problem ma tylko turysta, z przeliczaniem walut.
Jest jednak coś, co łączy te dwa światy ponad podziałami. Coś, do czego nawet polityka nie może się wmieszać. Piłka nożna.
Na obrzeżach stolicy Naddniestrza, Tyraspola, dumnie ścielą się też sportowe hektary Sheriffa. Nowoczesny stadion piłkarski, pięć boisk treningowych, hala sportowa, kasyno, pięciogwiazdkowy hotel i Bóg wie co jeszcze.
Piękne, okazałe, dostojne, europejskie. Podobno koszta budowy to to 200 mln dolarów i to drugi pod względem nowoczesności kompleks futbolowy w Europie.
Tu, na ten stadion na mecze przyjeżdżają autokary z Kiszyniowa. Tutaj piłkę kopie mołdawski Zimbru Kiszyniów z naddniestrzańskim Sheriff Tiraspol. Tutaj tylko sport jest ponad podziałami. Naddniestrze i Mołdawia wszystko mają odmienne, ale liga piłkarska jest wspólna. Kopać piłkę można razem.
O tym zakątku Europy niezwykle rzadko słyszymy w mediach. Może faktycznie dlatego, że, jak twierdzi jeden z bohaterów reportażu Sierakowskiej Tam nic nie ma! ?
A po ile u Was gaz?
Z pewnością w Mołdawii nie ma zbyt wielu rzeczy, które kojarzyć mogłyby się z wielkimi podróżami, pięknymi widokami i szeroko pojętą rozrywką turystyczną. Są za to ludzie (o których z czułością opowiada autorka), marszrutki (które jeżdżą jak chcą), wino (które nawet przez ołtarzem stawiane jest w butelkach plastikowych), mamałyga (do której można się ponoć przekonać) i brak większych nadziei na zmiany.
Judyta Sierakowska ukazuje najbiedniejsze państwo Europy takim, jakie jest. Nie stara się kolorować szarych ulic, elewacji, rzeczywistości. Opisuje Mołdawię i swoją w niej obecność z dużą dozą ironii i autoironii, ukazując jednocześnie poszczególne osoby zamieszkujące ten region. Folklor i tradycje, małe zdarzenia dnia codziennego.
Początkowa narracja zdradza, że do czynienia będziemy mieć jedynie z dziennikiem podróży, zapisem zdarzeń, jednak okazuje się, że nie do końca tak jest. Czytelnik również dość szybko przyzwyczaja się do z początku dość swobodnego sposobu prowadzenia narracji. Oddaje on jednak opisywane miejsca i ludzi. Oddaje Mołdawię, z wszystkimi jej dziwnościami, niedorzecznościami. Bo, choć biednie – jest tam, jak się wydaje, po prostu swojsko. Każdy napotkany człowiek stara się w czymś pomóc, a po kieliszku wódki lub szklance wina stajesz się niemalże rodziną. Ach, no i niemal zawsze ktoś zapyta obcokrajowca: skolko stoit gaz?
Sierakowska opisuje swoją samotną podróż przez Mołdawię, Gagauzję i Naddniestrze. Dowiadujemy się wiele o Polakach w Gagauzji – autonomicznym regionie Mołdawii. Autorka bowiem, przez te kilka miesięcy pobytu w tym dziwnym, postkomunistycznym kraju, wciela się znienacka również w inną rolę – uczy gagauskie dzieci polskiego, przygotowuje je do egzaminu na Kartę Polaka. Naszego języka Gagauzi uczą się wyjątkowo chętnie, bo kojarzy im się „bogato”. Wielu z nich wyjeżdża do Polski za chlebem, podobnie jak do innych krajów europejskich.
A to wszystko ma miejsce w tyglu kultur, w państwie, w którym obywatele nawet nie znają swojego narodowego języka.
Mamałyga nie kipi, a wino trzeba pić!
Według autorki Mołdawianie to ludzie wyjątkowo spolegliwi. Godzą się ze swoim losem, wobec przeciwności losu raczej pozostają bierni. Spokojni (jak mówią o sobie samych: Mamałyga nie kipi!), nie reagują zbyt pochopnie, żeby przypadkiem się nie zdenerwować (bo i po co!). I, o ile te stwierdzenia mogą wydać się krzywdzące w ocenie poszczególnych osób, to z pewnością znakomicie oddają działania mołdawskiego rządu.
W książce Mołdawianie w kosmos nie lietajut biez wina znajdziemy sporo komentarzy dotyczących współczesnej polityki i tego, jak wpływa ona na obywateli Mołdawii. Bo przecież nic tak dobrze nie może tłumaczyć wszystkiego tego, co wokół, jak rząd, który przez dwa i pół roku jakoś… nie potrafił wybrać prezydenta.
Judyta Sierakowska nie miała łatwo. W kraju, w którym w każdym domu pędzi się wino, a status miasta podnosi obecna w nim winiarnia – trzeba pić. Po prostu. Nie ważne, czy jest się mężczyzną, czy kobietą. Nieważne ile, byle dużo, na zdrowie. Mięso jest przecież drogie, a wino – tanie. Nieopodal Kiszyniowa spotkać można fontanny z winem, a w październiku Mołdawianie obchodzą Narodowe Święto Wina.
Są jednak lepsi w czymś i od nas, i od Rosjan. Mołdawianie zajmują pierwsze miejsce w piciu. 19,2 litra czystego alkoholu na głowę rocznie – to zobowiązuje.
Naddniestrzańska Republika Mołdawska
Pod koniec swojego pobytu w Mołdawii autorka odwiedza też lewobrzeżny Dniestr. Naddniestrzańska Republika Mołdawska, znana również jako Naddniestrze, to autonomiczny skrawek Mołdawii, od 1990 roku chcący być uznawany jako oddzielne państwo. Na arenie międzynarodowej uznawane jest jednak wyłącznie przez Osetię Południową i Abchazję (również protektorat rosyjski).
To para-państwo ma własną walutę, godło, hymn narodowy. Mołdawianie z reguły tam nie jeżdżą, to już za granicą. Trzeba się meldować na posterunku policji (a poza tym – nic tam nie ma!). Jednak Sierakowska opisuje świat trochę z innej bajki. W porównaniu bowiem z Gagauzją, Naddniestrze to Ameryka. Tym bardziej, że co chwilę spotkać można napis Sheriff, nazwę konsorcjum, zarządzanego przez syna byłego prezydenta i kontrolującego m.in. sieć supermarketów i stacji benzynowych. Jakoś tak w ogóle bardziej czysto, sklepy z zapełnionymi półkami i brak kur na drogach miejskich. Są za to wojskowi. Mimo, że wojna zakończyła się dość dawno, na terenie Naddniestrza stacjonuje obecnie około 1800 rosyjskich wojskowych.
Mołdawianie i Naddniestrzanie nie chcą za wiele wiedzieć o sobie nawzajem. Koegzystują, przytuleni do siebie geograficznie, ekonomicznie rozłączeni. Problem ma tylko turysta, z przeliczaniem walut.
Jest jednak coś, co łączy te dwa światy ponad podziałami. Coś, do czego nawet polityka nie może się wmieszać. Piłka nożna.
Na obrzeżach stolicy Naddniestrza, Tyraspola, dumnie ścielą się też sportowe hektary Sheriffa. Nowoczesny stadion piłkarski, pięć boisk treningowych, hala sportowa, kasyno, pięciogwiazdkowy hotel i Bóg wie co jeszcze.
Piękne, okazałe, dostojne, europejskie. Podobno koszta budowy to to 200 mln dolarów i to drugi pod względem nowoczesności kompleks futbolowy w Europie.
Tu, na ten stadion na mecze przyjeżdżają autokary z Kiszyniowa. Tutaj piłkę kopie mołdawski Zimbru Kiszyniów z naddniestrzańskim Sheriff Tiraspol. Tutaj tylko sport jest ponad podziałami. Naddniestrze i Mołdawia wszystko mają odmienne, ale liga piłkarska jest wspólna. Kopać piłkę można razem.
Peron4.pl Aleksandra Karmowska-Grabarczyk
Pełna MOC możliwości (edycja ING)
„Wszystko jest możliwe. Jednak to, że można coś zrobić, nie oznacza, że należy to zrobić. Dlatego ze zbioru różnych możliwości wybieram te, które czuję gdzieś w sercu, ponieważ tylko wtedy mam poczucie, że nadaję swojemu życiu sens”. Recenzja książki Jacka Walkiewicza: „Pełna MOC możliwości”. Natalia Nóżka [czerwiec, 2014].
Długo zwlekałam z przeczytaniem tej książki… sesja, praca magisterska, praca zawodowa. Kiedy już doba cudownie się „wydłużyła” i byłam w pełni gotowa, by rozpocząć lekturę lektury J. Walkiewicza, nie mogłam się od niej oderwać…
Po przeczytaniu pierwszej strony, wiedziałam, że to nie jest książka, którą powinno się przeczytać jednym tchem. To zdecydowanie treści, które trzeba dzielić, dozować po kilka/kilkanaście stron, a później kontemplować, cieszyć się każdym słowem. W tej książce każdy znajdzie coś dla siebie. Wielu w pewnym momencie powie: to o mnie, miałem/am tak samo.
Autorowi nieobce są uczucia, takie jak strach przed realizacją marzeń, pojmowanie szczęścia i sukcesu, waga podejmowanych decyzji. Z każdą stronicą lektury czytelnik uświadamia sobie, ze nie jest sam z niewiarą w swoje możliwości, z obawami związanymi z realizowaniem swoich pasji, oraz niepewnością przed podejmowaniem decyzji, związanej zazwyczaj z wypowiedzeniem jednego, krótkiego słowa: „tak”, które otworzy drogę w nieznane.
Jacek Walkiewicz przypomina, że realizowanie marzeń i planów, jest decyzją, na którą to MY mamy wpływ, bo leży ona w naszych MOŻLIWOŚCIACH. Pokazuje, że tylko życie pełne pasji i przeżyte z pasją, może być warte życia.
Nieczęsto zdarza mi się, że recenzując pozycję książkową, chciałabym opisać każdą stronicę, zacytować niemal większość akapitów. Ta wyjątkowa lektura pomaga poukładać w głowie wiele spraw, zmienia podejście do postrzegania sukcesu. Ludzie zbyt często osiąganie sukcesów przypisują przypadkowi lub zbiegom okoliczności, a nie odwadze w podjęciu ryzyka, uporowi a przede wszystkim wierze w marzenia.
Polecam tę niezwykłą lekturę osobom, które na ten moment swojego życia poszukują ogromnej dawki motywacji.
Długo zwlekałam z przeczytaniem tej książki… sesja, praca magisterska, praca zawodowa. Kiedy już doba cudownie się „wydłużyła” i byłam w pełni gotowa, by rozpocząć lekturę lektury J. Walkiewicza, nie mogłam się od niej oderwać…
Po przeczytaniu pierwszej strony, wiedziałam, że to nie jest książka, którą powinno się przeczytać jednym tchem. To zdecydowanie treści, które trzeba dzielić, dozować po kilka/kilkanaście stron, a później kontemplować, cieszyć się każdym słowem. W tej książce każdy znajdzie coś dla siebie. Wielu w pewnym momencie powie: to o mnie, miałem/am tak samo.
Autorowi nieobce są uczucia, takie jak strach przed realizacją marzeń, pojmowanie szczęścia i sukcesu, waga podejmowanych decyzji. Z każdą stronicą lektury czytelnik uświadamia sobie, ze nie jest sam z niewiarą w swoje możliwości, z obawami związanymi z realizowaniem swoich pasji, oraz niepewnością przed podejmowaniem decyzji, związanej zazwyczaj z wypowiedzeniem jednego, krótkiego słowa: „tak”, które otworzy drogę w nieznane.
Jacek Walkiewicz przypomina, że realizowanie marzeń i planów, jest decyzją, na którą to MY mamy wpływ, bo leży ona w naszych MOŻLIWOŚCIACH. Pokazuje, że tylko życie pełne pasji i przeżyte z pasją, może być warte życia.
Nieczęsto zdarza mi się, że recenzując pozycję książkową, chciałabym opisać każdą stronicę, zacytować niemal większość akapitów. Ta wyjątkowa lektura pomaga poukładać w głowie wiele spraw, zmienia podejście do postrzegania sukcesu. Ludzie zbyt często osiąganie sukcesów przypisują przypadkowi lub zbiegom okoliczności, a nie odwadze w podjęciu ryzyka, uporowi a przede wszystkim wierze w marzenia.
Polecam tę niezwykłą lekturę osobom, które na ten moment swojego życia poszukują ogromnej dawki motywacji.
Magazyn Tu i Teraz Natalia Nóżka
Pełna MOC możliwości (edycja ING)
„Wszystko jest możliwe. Jednak to, że można coś zrobić, nie oznacza, że należy to zrobić. Dlatego ze zbioru różnych możliwości wybieram te, które czuję gdzieś w sercu, ponieważ tylko wtedy mam poczucie, że nadaję swojemu życiu sens”. Recenzja książki Jacka Walkiewicza: „Pełna MOC możliwości”. Natalia Nóżka [czerwiec, 2014].
Długo zwlekałam z przeczytaniem tej książki… sesja, praca magisterska, praca zawodowa. Kiedy już doba cudownie się „wydłużyła” i byłam w pełni gotowa, by rozpocząć lekturę lektury J. Walkiewicza, nie mogłam się od niej oderwać…
Po przeczytaniu pierwszej strony, wiedziałam, że to nie jest książka, którą powinno się przeczytać jednym tchem. To zdecydowanie treści, które trzeba dzielić, dozować po kilka/kilkanaście stron, a później kontemplować, cieszyć się każdym słowem. W tej książce każdy znajdzie coś dla siebie. Wielu w pewnym momencie powie: to o mnie, miałem/am tak samo.
Autorowi nieobce są uczucia, takie jak strach przed realizacją marzeń, pojmowanie szczęścia i sukcesu, waga podejmowanych decyzji. Z każdą stronicą lektury czytelnik uświadamia sobie, ze nie jest sam z niewiarą w swoje możliwości, z obawami związanymi z realizowaniem swoich pasji, oraz niepewnością przed podejmowaniem decyzji, związanej zazwyczaj z wypowiedzeniem jednego, krótkiego słowa: „tak”, które otworzy drogę w nieznane.
Jacek Walkiewicz przypomina, że realizowanie marzeń i planów, jest decyzją, na którą to MY mamy wpływ, bo leży ona w naszych MOŻLIWOŚCIACH. Pokazuje, że tylko życie pełne pasji i przeżyte z pasją, może być warte życia.
Nieczęsto zdarza mi się, że recenzując pozycję książkową, chciałabym opisać każdą stronicę, zacytować niemal większość akapitów. Ta wyjątkowa lektura pomaga poukładać w głowie wiele spraw, zmienia podejście do postrzegania sukcesu. Ludzie zbyt często osiąganie sukcesów przypisują przypadkowi lub zbiegom okoliczności, a nie odwadze w podjęciu ryzyka, uporowi a przede wszystkim wierze w marzenia.
Polecam tę niezwykłą lekturę osobom, które na ten moment swojego życia poszukują ogromnej dawki motywacji.
Długo zwlekałam z przeczytaniem tej książki… sesja, praca magisterska, praca zawodowa. Kiedy już doba cudownie się „wydłużyła” i byłam w pełni gotowa, by rozpocząć lekturę lektury J. Walkiewicza, nie mogłam się od niej oderwać…
Po przeczytaniu pierwszej strony, wiedziałam, że to nie jest książka, którą powinno się przeczytać jednym tchem. To zdecydowanie treści, które trzeba dzielić, dozować po kilka/kilkanaście stron, a później kontemplować, cieszyć się każdym słowem. W tej książce każdy znajdzie coś dla siebie. Wielu w pewnym momencie powie: to o mnie, miałem/am tak samo.
Autorowi nieobce są uczucia, takie jak strach przed realizacją marzeń, pojmowanie szczęścia i sukcesu, waga podejmowanych decyzji. Z każdą stronicą lektury czytelnik uświadamia sobie, ze nie jest sam z niewiarą w swoje możliwości, z obawami związanymi z realizowaniem swoich pasji, oraz niepewnością przed podejmowaniem decyzji, związanej zazwyczaj z wypowiedzeniem jednego, krótkiego słowa: „tak”, które otworzy drogę w nieznane.
Jacek Walkiewicz przypomina, że realizowanie marzeń i planów, jest decyzją, na którą to MY mamy wpływ, bo leży ona w naszych MOŻLIWOŚCIACH. Pokazuje, że tylko życie pełne pasji i przeżyte z pasją, może być warte życia.
Nieczęsto zdarza mi się, że recenzując pozycję książkową, chciałabym opisać każdą stronicę, zacytować niemal większość akapitów. Ta wyjątkowa lektura pomaga poukładać w głowie wiele spraw, zmienia podejście do postrzegania sukcesu. Ludzie zbyt często osiąganie sukcesów przypisują przypadkowi lub zbiegom okoliczności, a nie odwadze w podjęciu ryzyka, uporowi a przede wszystkim wierze w marzenia.
Polecam tę niezwykłą lekturę osobom, które na ten moment swojego życia poszukują ogromnej dawki motywacji.
Magazyn Tu i Teraz Natalia Nóżka
Zakamarki marki. Rzeczy, o których mogłeś nie wiedzieć, zapomnieć lub pominąć podczas budowania swojej marki
Temat szeroko rozumianego marketingu był jedynym, w którym nie czułam się pewnie podczas pisania postów z serii DIY Business. Z resztą, przyznałam się do tego we wspomnianym poście i zrezygnowałam z formy „poradnikowej” na rzecz zwrócenia Wam uwagi na kilka istotnych tematów i kilka osób, od których wiele możecie się nauczyć. Wśród nich był Paweł Tkaczyk, którego najpierw poznałam i doceniłam jako blogera piszącego między innymi o budowaniu marki, a dopiero później dowiedziałam się, że ma na koncie kilka książek. Nie trzeba było mnie dwa razy namawiać, przy okazji promocji na stronie wydawnictwa kupiłam sobie „Zakamarki marki” i zaczęłam lekturę… :)
Czemu akurat „Zakamarki marki”? Cóż, od dawna wiem, że marka to podstawa. Wy też pewnie wiecie, ale może nie zdajecie sobie z tego sprawy :) Pamiętacie jak w czasach szkolnych dzieciaki, które miały same piątki w jednym roku, w następnym miały łatwiej, bo „leciały na opinii”? Tak, to właśnie przykład wyrobienia sobie marki! Dziś robimy to samo – codziennie dokonujemy ocen ludzi i rzeczy na podstawie ograniczonej liczby informacji, które o nich posiadamy, a co ważniejsze – inni w międzyczasie oceniają również nas i nasze dzieła. Stąd, uważam, że głupotą byłoby zignorowanie tego faktu i niezapoznanie się z podstawową wiedzą na temat budowania marki, nie tylko osobistej :)
Kupując tego typu książki nie spodziewam się zbyt wiele, bardziej inspiracji i drogowskazów, niż kompletnej wiedzy – w końcu nawet na 200 stronach autor nie może zawrzeć całej wiedzy jaką ma na dany temat (a ja bym tyle chciała :)). Co dostałam tym razem?
Co mówi wydawca?
„Na medycynie, polityce i marketingu znają się, jak wiadomo, wszyscy. I pewnie właśnie dlatego większość potencjalnie świetnych biznesów upada w ciągu pierwszych kilku lat działalności… Po prostu ich właściciele nie wiedzieli, zapomnieli albo pominęli rzeczy, na które obowiązkowo powinni zwrócić uwagę, budując swoją firmę. Na szczęście jest Paweł Tkaczyk. Napisał tę książkę, opierając się na swoich doświadczeniach wieloletniego praktyka marketingu. Przyprawił ją dużą dawką najaktualniejszej wiedzy na światowym poziomie.
Autor spisał po kolei wszystkie ważne kwestie, jakie Ty, Czytelniku — właścicielu firmy, pracowniku marketingu, specjalisto do spraw PR — powinieneś znać. Książkę możesz przeczytać od deski do deski, otrzymując solidną dawkę informacji podanych w przystępny, typowy dla praktyka sposób — bez tabel, wzorów i skomplikowanych klasyfikacji. Jeśli jednak wolisz, możesz też czytać książkę na wyrywki, wybierając zagadnienia, które najbardziej Cię interesują”
Forma
Zdecydowałam się na kupno w formie ebooka (pdf) z kilku powodów. Po pierwsze był tańszy i to sporo. Po drugie chciałam sprawdzić jak spisuje się iPad w roli czytnika. Po trzecie chciałam zacząć czytać książkę od razu. Czy jestem zadowolona z decyzji? Bardzo. Nie jestem wielką fanką książek w wydaniu elektronicznym, ale powoli się do nich przekonuję. To, że zanim papierowy egzemplarz zdążyłby dojść ja już mogę mieć je przeczytane ma decydujące znaczenie :)
Zawartość
Gdy doszłam do końca książki nasunął mi się jeden główny wniosek: tytuł „Zakamarki marki” trochę zawęża oczekiwania co do faktycznej zawartości. Siadasz do niej, spodziewasz się trochę sztywnego teoretycznego wywodu o markach, informacji jak ją budować krok po kroku, a tu się okazuje, że autor pisze do Ciebie takim językiem jakbyście rozmawiali przy kawie i spokojnie oświeca Cię w zakresie podstawowych aspektów, o których powinieneś pamiętać przy uprawianiu szeroko pojętego marketingu (czy to dbając o markę osobistą czy Twojej firmy). Książka ta zdecydowanie daje więcej niż obiecane informacje o budowaniu marki!
Wydaje mi się, że nie jest to podręcznik do nauki budowania marki. Osoba, która zajmuje się taką działalnością profesjonalnie mogłaby wręcz powiedzieć, że ta książka jest niekompletna i napisana „po łebkach” (podejrzewam, że to właśnie od takich czytelników pochodzą te nieliczne(!) negatywne komentarze na stronie wydawnictwa…).
Dla Was jednak, moi Drodzy Czytelnicy, czyli dla osób, które są zajęte ważniejszymi rzeczami niż rozmyślanie o budowaniu marki (tak, są takie np. nic Ci po marce jeśli w Twoim sklepie nie ma towaru albo brakuje pracownika, który ma świadczyć usługę :)) ta książka jest do-sko-na-ła! Uważam, że jest ona fantastycznym dopełnieniem serii DIY Business: jest utrzymana w podobnym języku (prostym, bez zbędnego żonglowania profesjonalnymi pojęciami), porusza tylko sprawy najważniejsze oraz sygnalizuje rzeczy, na które bezwzględnie należy zwrócić uwagę! Jest to książka absolutnie dla każdego komu kwestie marketingu, wizerunku i budowania marki nie są obojętne!
Na koniec powiem Ci tak – mając tę książkę masz szczęście. Nie musisz myśleć o wielu rzeczach, bo autor pomyślał o nich za Ciebie i podaje Ci je w zrozumiałej formie pisanej, do której możesz wrócić gdy tylko zechcesz je wprowadzić w życie (albo ulepszyć te, które istnieją). Czy polecam? Tak, jak najbardziej! To mała inwestycja, która może Ci się zwrócić wielokrotnie!
Czemu akurat „Zakamarki marki”? Cóż, od dawna wiem, że marka to podstawa. Wy też pewnie wiecie, ale może nie zdajecie sobie z tego sprawy :) Pamiętacie jak w czasach szkolnych dzieciaki, które miały same piątki w jednym roku, w następnym miały łatwiej, bo „leciały na opinii”? Tak, to właśnie przykład wyrobienia sobie marki! Dziś robimy to samo – codziennie dokonujemy ocen ludzi i rzeczy na podstawie ograniczonej liczby informacji, które o nich posiadamy, a co ważniejsze – inni w międzyczasie oceniają również nas i nasze dzieła. Stąd, uważam, że głupotą byłoby zignorowanie tego faktu i niezapoznanie się z podstawową wiedzą na temat budowania marki, nie tylko osobistej :)
Kupując tego typu książki nie spodziewam się zbyt wiele, bardziej inspiracji i drogowskazów, niż kompletnej wiedzy – w końcu nawet na 200 stronach autor nie może zawrzeć całej wiedzy jaką ma na dany temat (a ja bym tyle chciała :)). Co dostałam tym razem?
Co mówi wydawca?
„Na medycynie, polityce i marketingu znają się, jak wiadomo, wszyscy. I pewnie właśnie dlatego większość potencjalnie świetnych biznesów upada w ciągu pierwszych kilku lat działalności… Po prostu ich właściciele nie wiedzieli, zapomnieli albo pominęli rzeczy, na które obowiązkowo powinni zwrócić uwagę, budując swoją firmę. Na szczęście jest Paweł Tkaczyk. Napisał tę książkę, opierając się na swoich doświadczeniach wieloletniego praktyka marketingu. Przyprawił ją dużą dawką najaktualniejszej wiedzy na światowym poziomie.
Autor spisał po kolei wszystkie ważne kwestie, jakie Ty, Czytelniku — właścicielu firmy, pracowniku marketingu, specjalisto do spraw PR — powinieneś znać. Książkę możesz przeczytać od deski do deski, otrzymując solidną dawkę informacji podanych w przystępny, typowy dla praktyka sposób — bez tabel, wzorów i skomplikowanych klasyfikacji. Jeśli jednak wolisz, możesz też czytać książkę na wyrywki, wybierając zagadnienia, które najbardziej Cię interesują”
Forma
Zdecydowałam się na kupno w formie ebooka (pdf) z kilku powodów. Po pierwsze był tańszy i to sporo. Po drugie chciałam sprawdzić jak spisuje się iPad w roli czytnika. Po trzecie chciałam zacząć czytać książkę od razu. Czy jestem zadowolona z decyzji? Bardzo. Nie jestem wielką fanką książek w wydaniu elektronicznym, ale powoli się do nich przekonuję. To, że zanim papierowy egzemplarz zdążyłby dojść ja już mogę mieć je przeczytane ma decydujące znaczenie :)
Zawartość
Gdy doszłam do końca książki nasunął mi się jeden główny wniosek: tytuł „Zakamarki marki” trochę zawęża oczekiwania co do faktycznej zawartości. Siadasz do niej, spodziewasz się trochę sztywnego teoretycznego wywodu o markach, informacji jak ją budować krok po kroku, a tu się okazuje, że autor pisze do Ciebie takim językiem jakbyście rozmawiali przy kawie i spokojnie oświeca Cię w zakresie podstawowych aspektów, o których powinieneś pamiętać przy uprawianiu szeroko pojętego marketingu (czy to dbając o markę osobistą czy Twojej firmy). Książka ta zdecydowanie daje więcej niż obiecane informacje o budowaniu marki!
Wydaje mi się, że nie jest to podręcznik do nauki budowania marki. Osoba, która zajmuje się taką działalnością profesjonalnie mogłaby wręcz powiedzieć, że ta książka jest niekompletna i napisana „po łebkach” (podejrzewam, że to właśnie od takich czytelników pochodzą te nieliczne(!) negatywne komentarze na stronie wydawnictwa…).
Dla Was jednak, moi Drodzy Czytelnicy, czyli dla osób, które są zajęte ważniejszymi rzeczami niż rozmyślanie o budowaniu marki (tak, są takie np. nic Ci po marce jeśli w Twoim sklepie nie ma towaru albo brakuje pracownika, który ma świadczyć usługę :)) ta książka jest do-sko-na-ła! Uważam, że jest ona fantastycznym dopełnieniem serii DIY Business: jest utrzymana w podobnym języku (prostym, bez zbędnego żonglowania profesjonalnymi pojęciami), porusza tylko sprawy najważniejsze oraz sygnalizuje rzeczy, na które bezwzględnie należy zwrócić uwagę! Jest to książka absolutnie dla każdego komu kwestie marketingu, wizerunku i budowania marki nie są obojętne!
Na koniec powiem Ci tak – mając tę książkę masz szczęście. Nie musisz myśleć o wielu rzeczach, bo autor pomyślał o nich za Ciebie i podaje Ci je w zrozumiałej formie pisanej, do której możesz wrócić gdy tylko zechcesz je wprowadzić w życie (albo ulepszyć te, które istnieją). Czy polecam? Tak, jak najbardziej! To mała inwestycja, która może Ci się zwrócić wielokrotnie!
http://kasiapszonicka.pl/ Kasia Pszonicka
Pełna MOC możliwości
„Wszystko jest możliwe. Jednak to, że można coś zrobić, nie oznacza, że należy to zrobić. Dlatego ze zbioru różnych możliwości wybieram te, które czuję gdzieś w sercu, ponieważ tylko wtedy mam poczucie, że nadaję swojemu życiu sens”. Recenzja książki Jacka Walkiewicza: „Pełna MOC możliwości”. Natalia Nóżka [czerwiec, 2014].
Długo zwlekałam z przeczytaniem tej książki… sesja, praca magisterska, praca zawodowa. Kiedy już doba cudownie się „wydłużyła” i byłam w pełni gotowa, by rozpocząć lekturę lektury J. Walkiewicza, nie mogłam się od niej oderwać…
Po przeczytaniu pierwszej strony, wiedziałam, że to nie jest książka, którą powinno się przeczytać jednym tchem. To zdecydowanie treści, które trzeba dzielić, dozować po kilka/kilkanaście stron, a później kontemplować, cieszyć się każdym słowem. W tej książce każdy znajdzie coś dla siebie. Wielu w pewnym momencie powie: to o mnie, miałem/am tak samo.
Autorowi nieobce są uczucia, takie jak strach przed realizacją marzeń, pojmowanie szczęścia i sukcesu, waga podejmowanych decyzji. Z każdą stronicą lektury czytelnik uświadamia sobie, ze nie jest sam z niewiarą w swoje możliwości, z obawami związanymi z realizowaniem swoich pasji, oraz niepewnością przed podejmowaniem decyzji, związanej zazwyczaj z wypowiedzeniem jednego, krótkiego słowa: „tak”, które otworzy drogę w nieznane.
Jacek Walkiewicz przypomina, że realizowanie marzeń i planów, jest decyzją, na którą to MY mamy wpływ, bo leży ona w naszych MOŻLIWOŚCIACH. Pokazuje, że tylko życie pełne pasji i przeżyte z pasją, może być warte życia.
Nieczęsto zdarza mi się, że recenzując pozycję książkową, chciałabym opisać każdą stronicę, zacytować niemal większość akapitów. Ta wyjątkowa lektura pomaga poukładać w głowie wiele spraw, zmienia podejście do postrzegania sukcesu. Ludzie zbyt często osiąganie sukcesów przypisują przypadkowi lub zbiegom okoliczności, a nie odwadze w podjęciu ryzyka, uporowi a przede wszystkim wierze w marzenia.
Polecam tę niezwykłą lekturę osobom, które na ten moment swojego życia poszukują ogromnej dawki motywacji.
Długo zwlekałam z przeczytaniem tej książki… sesja, praca magisterska, praca zawodowa. Kiedy już doba cudownie się „wydłużyła” i byłam w pełni gotowa, by rozpocząć lekturę lektury J. Walkiewicza, nie mogłam się od niej oderwać…
Po przeczytaniu pierwszej strony, wiedziałam, że to nie jest książka, którą powinno się przeczytać jednym tchem. To zdecydowanie treści, które trzeba dzielić, dozować po kilka/kilkanaście stron, a później kontemplować, cieszyć się każdym słowem. W tej książce każdy znajdzie coś dla siebie. Wielu w pewnym momencie powie: to o mnie, miałem/am tak samo.
Autorowi nieobce są uczucia, takie jak strach przed realizacją marzeń, pojmowanie szczęścia i sukcesu, waga podejmowanych decyzji. Z każdą stronicą lektury czytelnik uświadamia sobie, ze nie jest sam z niewiarą w swoje możliwości, z obawami związanymi z realizowaniem swoich pasji, oraz niepewnością przed podejmowaniem decyzji, związanej zazwyczaj z wypowiedzeniem jednego, krótkiego słowa: „tak”, które otworzy drogę w nieznane.
Jacek Walkiewicz przypomina, że realizowanie marzeń i planów, jest decyzją, na którą to MY mamy wpływ, bo leży ona w naszych MOŻLIWOŚCIACH. Pokazuje, że tylko życie pełne pasji i przeżyte z pasją, może być warte życia.
Nieczęsto zdarza mi się, że recenzując pozycję książkową, chciałabym opisać każdą stronicę, zacytować niemal większość akapitów. Ta wyjątkowa lektura pomaga poukładać w głowie wiele spraw, zmienia podejście do postrzegania sukcesu. Ludzie zbyt często osiąganie sukcesów przypisują przypadkowi lub zbiegom okoliczności, a nie odwadze w podjęciu ryzyka, uporowi a przede wszystkim wierze w marzenia.
Polecam tę niezwykłą lekturę osobom, które na ten moment swojego życia poszukują ogromnej dawki motywacji.
Magazyn Tu i Teraz Natalia Nóżka