Recenzje
Driven. Namiętność silniejsza niż ból
Coraz częściej zastanawiam się nad tym, co takiego ma w sobie literatura erotyczna, że tak wiele kobiet po nią sięga i tak się nią zachwyca. Czy wynika to z tego, że kobiety te nie czują się spełnione we własnym związku i szukają sposobów na urozmaicenie swojego intymnego życia, czy może próbują znaleźć w tym wszystkim coś, co sprawi, że odważniej będą mówiły o swoich potrzebach i otworzą się na zupełnie nowe doznania?
Myśląc o tych wszystkich żonach, matkach, gospodyniach domowych i kobietach sukcesu, w końcu dochodzę do rozmyślań nad sobą samą i stawiam przed sobą pytanie - dlaczego, mimo tak często powielanych schematów, erotyki nadal przyciągają mnie niczym magnes? W książce, którą dziś recenzuję, znalazłam odpowiedź na to pytanie.
Rylee Thomas to maniaczka kontroli, która każdy kolejny krok dokładnie planuje, analizuje i rozważa. W jej życiu nie ma od dawna miejsca na spontaniczność. Przykre doświadczenia z przeszłości, zrobiły z niej osobę, która nie potrafi brać z życia garściami i kieruje się niesamowitą ostrożnością.
Colton Donavan jest jej absolutnym przeciwieństwem - porywczy, arogancki, niegrzeczny, zawsze dostający to, czego chce.
Gdy jedna niespodziewana sytuacja rzuca tę dwójkę w swoje ramiona, można być pewnym, że właśnie teraz wszystko się zmieni, bowiem budzące się między nimi pożądanie jest nie do okiełznania.
"Driven" to książka, którą zdecydowałam się przeczytać po namowie innych osób. Cieszy się ona tak dobrą opinią, że ciężko było mi się powstrzymać przed zdobyciem jej (mimo, że moje regały zaczną się niedługo walić z nadmiaru obciążających je kilogramów). Znacie to uczucie, kiedy wiecie, że nie wolno Wam już przygarniać kolejnych książek, a mimo to znajdujecie coś, co spędza Wam sen z powiek i po prostu nie możecie przeżyć braku tego tytułu na Waszej półce? Tak właśnie było ze mną w tym przypadku!
K. Bromberg w swojej powieści splata losy dwóch odmiennych charakterów. Rylee to kobieta, która jest lekko zagubiona, ale ma też jasno określone cele, do których dąży. Colton natomiast nie toleruje kompromisów, żyje według swoich własnych zasad i zmusza kobiety, by także akceptowały jego wytyczne, a jeśli nie... No cóż - goodbye, baby.
Autorka ciekawie poprowadziła relację między tą dwójką. Wplątała ich w zgrabny, emocjonalny i dynamiczny taniec, w którym raz prowadzi jedno, raz drugie. Ofiarą w tej książce na pewno jest Rylee, ale były momenty, w których potrafiła się ona postawić i zawalczyć o swoje, by choć przez chwilę być górą w tym pokręconym "związku".
Colton to typowy amant, który doskonale zdaje sobie sprawę ze swej atrakcyjności i bazuje na tym, wykorzystując to jako przynętę. Ma jednak spory bagaż przykrych doświadczeń, który ukształtował go na osobę taką, jaką jest.
Mówi Wam to coś? Potraficie wymienić wielu takich bohaterów? Ja także. Niemniej jednak już od pierwszych stron zapałałam do Colta ogromną sympatią i wcale nie przeszkadzało mi to, że jego postać nasuwała mi skojarzenia z innymi, znanymi bohaterami.
Nie da się ukryć, że historia opiera się na tych samych schematach, co erotyki najpopularniejszych autorek gatunku. Można porównywać i zestawiać ze sobą wiele innych książek, w przeróżnych kombinacjach, i zawsze znajdzie się podobieństwa. Bromberg udało się jednak napisać historię, która nawet pomimo tych zbieżności po prostu przyciąga. Oczywiście, że mogłabym rozwodzić się teraz na temat powielanych elementów i biadolić, że to kolejna książka pisana na jedno kopyto, tylko po co? Jeśli moje odczucia podczas czytania były pozytywne, losy bohaterów mnie pochłonęły i pozwoliły czerpać radość z czytania, to w jakim celu miałabym puścić falę krytyki? Przecież literatura jest po to, by dawać przyjemność, dlaczego więc miałabym ją sobie dobrowolnie odbierać, szukając dziury w całym?
Warto wspomnieć, że opisy namiętności są w "Driven" przedstawione z niezwykłym smakiem i delikatnością. Nie ma ich tu zresztą tak wiele, jak mogłoby się wydawać. Podobał mi się sposób, w jaki autorka budowała napięcie seksualne między bohaterami. Uważam, że zostało to zrobione naprawdę na poziomie. Czytając, czuje się iskry pojawiające się przy każdym kontakcie fizycznym, żądzę, ale również zwykłą potrzebę bliskości.
Ponadto Bromberg posługuje się dość barwnym słownictwem i na pewno nie można jej w tej kwestii zarzucić ograniczenia.
Jedynym, co mogę uznać za małą wadę, są kilkukrotne powtórzenia pewnych zwrotów. Śmiało można było zastąpić je synonimami i wyszłoby to dużo lepiej. Nie wpływa to jednak na moją ocenę.
"Driven. Namiętność silniejsza niż ból" to książka, którą czyta się bardzo szybko i lekko. Akcji nie brak dynamiczności, a fabuła, mimo że nie zapiera tchu, jest na tyle dobrze skonstruowana, by nie można się było czepiać. Dodatkowo mam wrażenie, że tom pierwszy to zaledwie zapowiedź. Zalążek historii, która może rozwinąć się w tak wielu kierunkach, że aż nie mogę się doczekać co przyniesie bohaterom przyszłość. Tym bardziej patrząc na iście dramatyczne zakończenie.
Dlatego nie przedłużając, polecam Wam ten tytuł, a sama uciekam czytać tom drugi! ;)
Myśląc o tych wszystkich żonach, matkach, gospodyniach domowych i kobietach sukcesu, w końcu dochodzę do rozmyślań nad sobą samą i stawiam przed sobą pytanie - dlaczego, mimo tak często powielanych schematów, erotyki nadal przyciągają mnie niczym magnes? W książce, którą dziś recenzuję, znalazłam odpowiedź na to pytanie.
Rylee Thomas to maniaczka kontroli, która każdy kolejny krok dokładnie planuje, analizuje i rozważa. W jej życiu nie ma od dawna miejsca na spontaniczność. Przykre doświadczenia z przeszłości, zrobiły z niej osobę, która nie potrafi brać z życia garściami i kieruje się niesamowitą ostrożnością.
Colton Donavan jest jej absolutnym przeciwieństwem - porywczy, arogancki, niegrzeczny, zawsze dostający to, czego chce.
Gdy jedna niespodziewana sytuacja rzuca tę dwójkę w swoje ramiona, można być pewnym, że właśnie teraz wszystko się zmieni, bowiem budzące się między nimi pożądanie jest nie do okiełznania.
"Driven" to książka, którą zdecydowałam się przeczytać po namowie innych osób. Cieszy się ona tak dobrą opinią, że ciężko było mi się powstrzymać przed zdobyciem jej (mimo, że moje regały zaczną się niedługo walić z nadmiaru obciążających je kilogramów). Znacie to uczucie, kiedy wiecie, że nie wolno Wam już przygarniać kolejnych książek, a mimo to znajdujecie coś, co spędza Wam sen z powiek i po prostu nie możecie przeżyć braku tego tytułu na Waszej półce? Tak właśnie było ze mną w tym przypadku!
K. Bromberg w swojej powieści splata losy dwóch odmiennych charakterów. Rylee to kobieta, która jest lekko zagubiona, ale ma też jasno określone cele, do których dąży. Colton natomiast nie toleruje kompromisów, żyje według swoich własnych zasad i zmusza kobiety, by także akceptowały jego wytyczne, a jeśli nie... No cóż - goodbye, baby.
Autorka ciekawie poprowadziła relację między tą dwójką. Wplątała ich w zgrabny, emocjonalny i dynamiczny taniec, w którym raz prowadzi jedno, raz drugie. Ofiarą w tej książce na pewno jest Rylee, ale były momenty, w których potrafiła się ona postawić i zawalczyć o swoje, by choć przez chwilę być górą w tym pokręconym "związku".
Colton to typowy amant, który doskonale zdaje sobie sprawę ze swej atrakcyjności i bazuje na tym, wykorzystując to jako przynętę. Ma jednak spory bagaż przykrych doświadczeń, który ukształtował go na osobę taką, jaką jest.
Mówi Wam to coś? Potraficie wymienić wielu takich bohaterów? Ja także. Niemniej jednak już od pierwszych stron zapałałam do Colta ogromną sympatią i wcale nie przeszkadzało mi to, że jego postać nasuwała mi skojarzenia z innymi, znanymi bohaterami.
Nie da się ukryć, że historia opiera się na tych samych schematach, co erotyki najpopularniejszych autorek gatunku. Można porównywać i zestawiać ze sobą wiele innych książek, w przeróżnych kombinacjach, i zawsze znajdzie się podobieństwa. Bromberg udało się jednak napisać historię, która nawet pomimo tych zbieżności po prostu przyciąga. Oczywiście, że mogłabym rozwodzić się teraz na temat powielanych elementów i biadolić, że to kolejna książka pisana na jedno kopyto, tylko po co? Jeśli moje odczucia podczas czytania były pozytywne, losy bohaterów mnie pochłonęły i pozwoliły czerpać radość z czytania, to w jakim celu miałabym puścić falę krytyki? Przecież literatura jest po to, by dawać przyjemność, dlaczego więc miałabym ją sobie dobrowolnie odbierać, szukając dziury w całym?
Warto wspomnieć, że opisy namiętności są w "Driven" przedstawione z niezwykłym smakiem i delikatnością. Nie ma ich tu zresztą tak wiele, jak mogłoby się wydawać. Podobał mi się sposób, w jaki autorka budowała napięcie seksualne między bohaterami. Uważam, że zostało to zrobione naprawdę na poziomie. Czytając, czuje się iskry pojawiające się przy każdym kontakcie fizycznym, żądzę, ale również zwykłą potrzebę bliskości.
Ponadto Bromberg posługuje się dość barwnym słownictwem i na pewno nie można jej w tej kwestii zarzucić ograniczenia.
Jedynym, co mogę uznać za małą wadę, są kilkukrotne powtórzenia pewnych zwrotów. Śmiało można było zastąpić je synonimami i wyszłoby to dużo lepiej. Nie wpływa to jednak na moją ocenę.
"Driven. Namiętność silniejsza niż ból" to książka, którą czyta się bardzo szybko i lekko. Akcji nie brak dynamiczności, a fabuła, mimo że nie zapiera tchu, jest na tyle dobrze skonstruowana, by nie można się było czepiać. Dodatkowo mam wrażenie, że tom pierwszy to zaledwie zapowiedź. Zalążek historii, która może rozwinąć się w tak wielu kierunkach, że aż nie mogę się doczekać co przyniesie bohaterom przyszłość. Tym bardziej patrząc na iście dramatyczne zakończenie.
Dlatego nie przedłużając, polecam Wam ten tytuł, a sama uciekam czytać tom drugi! ;)
Książkowe kocha, nie kocha Martyna x
30 Dni do Zmian. Dokonaj życiowej metamorfozy w kilka tygodni
Opis książki jest adekwatny to co znajduje się w książce. W tej książce są bardzo cenne i trafne rady które możemy stosować w naszym życiu. Książka może nam pomóc przy rozwiązywaniu niektóry problemów i inspirują do zmian krok po kroku. Bardzo cenne w tej książce są wskazówki, które pomogą czytelników wykonać zadanie na dany tydzień.Edyta krok po kroku zapoznaje czytelnika z najróżniejszymi sposobami na wyjście z codziennej rutyny, a pisze w taki sposób, że ciężko się zdecydować czy czasem już nie wstać i nie wziąć się do pracy czy czytać dalej (trudno się oderwać od lektury). Książka dodaje energii i chęci do działania, do zmian. Moim zdaniem nie jest to poradnik dla osób w kryzysowej, ciężkiej sytuacji, a dla tych, którzy potrzebują odświeżenia i szukają nowego sposobu na swoje życie. Moim zdaniem książka jest warta zakupu i jej przeczytania Autorka pokazuje jak zmienić sposób myślenia i jak dążyć do celu jakie sobie wyznaczyliśmy i dążyć do tego mimo że życie daje nam różne przeszkody ale warto realizować swoje plany.
Polecam Tą książkę jest w niej dużo motywacji i inspiracji do zmian a w szczególności polecam osobom którzy potrzebują kopniaka do zmian.
Polecam Tą książkę jest w niej dużo motywacji i inspiracji do zmian a w szczególności polecam osobom którzy potrzebują kopniaka do zmian.
beata1987.blogspot.com Beata Pająk
Dżongło. Niech Będzie, Jak Chce Woda
Autor, architekt i podróżnik, który dla tej drugiej pasji porzucił wkrótce po studiach pracę kraju, opisuje swoją podróż, ściślej ucieczkę z Pekinu do Tybetu przed tytułowym Dżogło. W trzech rozdziałach: Niech Będzie, Jak Chce Wiatr; Niech Będzie, Jak Chce Ziemia; Niech Będzie Jak Chce Ogień; poprzedzonych Sublimacją, a zakończonych Resublimacją i Postscriptum. I w XXIX częściach, z własnymi zdjęciami. Rozczaruje się jednak, a przynajmniej będzie zaskoczony czytelnik, który biorąc ja do ręki spodziewa się kolejnej książki podróżniczej po ciągle tak mało u nas znanym Państwie Środka.
Chociaż o nim, ale nie tylko, dowiedzieć się może z niej bardzo dużo. I to faktów, których brak na ogół w przewodnikach i popularnych publikacjach. Forma relacji z podróży jest bowiem tylko pretekstem do przedstawienia wspomnień, wrażeń i przemyśleń autora na wiele tematów. W tym tytułowego Dżongło. Jest to, wyjaśnia on w tekście, tajemniczy byt tak właśnie nazywany przez tuziemców. Zaś przez niego rozumiany – to już moja interpretacja, gdyż dosłownie nie zostało to napisane – jako wszelakiego rodzaju autorytaryzmy, systemy policyjne oraz wszechwładza powiązanej z nimi biurokracji, także lokalnej.
„Religią Dżongła – zacytuję, a autor powołuje się na opinie współczesnych Chińczyków – stał się pieniądz, a moralność to przeszkoda w karierze". I dalej: „Nowe pokolenie wyjałowione z tradycji i religii otrzymało wyraźny sygnał, że nowym celem, bogiem i wytyczną jest bogactwo – a to było czymś relatywnie nowym, czymś, czego przez dekady nie mógł doświadczyć zwykły obywatel." Autora interesują jednak również formy i sposoby oporu przeciwko różnym przejawom autorytaryzmu stosowane w Chinach i innych państwach bądź społecznościach lokalnych.
Ale o tym wszystkim czytelnik dowiaduje się stopniowo. Z niezliczonych wtrętów w zasadniczy nurt narracji. Nierzadko przekraczających go objętościowo. I z zaskakującymi nierzadko przeskokami myśli. Co powoduje, że jest to książka trudna w lekturze. Ludziom przyzwyczajonym do, lub lubiącym tradycyjną narrację z jednością czasu i miejsca, ew. niewielkimi od nich odstępstwami, mogącą kojarzyć się z chaosem myśli, niekiedy nawet na granicy bełkotu. Powoli jednak w trakcie lektury, z mnóstwa faktów, ocen i opisywanych wrażeń autora, wyłania się kilka zasadniczych tematów.
Czytelnik dowiaduje się sporo o samym autorze i jego azjatyckich losach. Pasji podróżowania – 40 tys. kilometrów przejechanych drogami i bezdrożami nie tylko Chin, ale również Afganistanu, Indii, Indonezji, Japonii i innych krajów. Jego badaniach nad autorytaryzmami, zwłaszcza faszyzmem i komunizmem oraz związków z nimi... ruchu olimpijskiego. Szczególnie sporo uwagi autor poświęca w wielu miejscach, niekiedy wręcz obsesyjnie, byłem prezydentowi Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Juano Antonio Samaranchowi (1920-2010).
Byłemu faszyście, członkowi hiszpańskiej partii faszystowskiej Movimento oraz sympatykowi innych totalitaryzmów, który ze stanowiska ambasadora Hiszpanii w Moskwie trafił, przy poparciu Kremla, na fotel szefa M.K.Ol. To zresztą głównie dzięki niemu prawo zorganizowania Igrzysk Olimpijskich w 2008 r., stanowiących punkt odniesienia wielu uwag w tej książce, otrzymał Pekin. Za co Chiny zrewanżowały mu się pośmiertnie stworzeniem, ogromnym kosztem, poświęconego mu muzeum. Skoro o faszyzmie mowa, warto wspomnieć o opisanym w książce niemieckim ruchu powstałym pod koniec I wojny światowej – Towarzystwie Thule.
Jego członkiem był ponoć również m.in. Rudolf Hess, zastępca Adolfa Hitlera, skazany w Norymberdze za zbrodnie nazistowskie. Celem tego towarzystwa było odnalezienie korzeni rasy aryjskiej, z odwoływaniem się do starożytnych mitów mówiących o istnieniu krainy posiadającej zaawansowane urządzenia techniczne, a zamieszkanej przez przodków „rasy panów". Do tego mitu odwoływali się też faszyści włoscy. Autor pisze również o fascynacji faszyzmem, chociaż nie do końca życia, szwedzkiego uczonego i podróżnika Svena Hedina, odkrywcy źródeł Brahmaputry i Indusu, który dotarł również do tocharskiego jeziora Lob–nor.
A także o wyprawie do Tybetu, tuż przed wybuchem II wojny światowej, hitlerowskiej ekspedycji SS, która prowadziła badania antropologiczne wśród Tybetańczyków, szukała źródeł pochodzenia swastyki oraz mitycznego królestwa Szambali, pradawnej buddyjskiej oazy pokoju i szczęścia. Ciekawe są, ale trzeba sklejać je z fragmentów rozsianych w różnych miejscach książki, zawodowe losy autora, bo przez kilka lat pobytu w Azji nie tylko podróżował. Praktykę architekta-projektanta odbywał w znanym japońskim studio. W typowy dla tego kraju sposób, warty zacytowania.
„Pracowałem po 20 godzin dziennie przez 7 dni w tygodniu i nie dostawałem za to ani grosza. A jednak nie żałowałem ani przez chwilę, ponieważ nauczyłem się tam więcej, niż gdziekolwiek indziej." W 2010 roku otrzymał w Chinach doskonałą ofertę pracy w ogromnym przedsiębiorstwie urbanistycznym w Kunmingu. Ale nie przyjął jej, gdy dowiedział się, że pod nowe budowle zburzono tam, wbrew protestom mieszkańców, stare miasto. Podjął ją w 2010 roku w innej, nowo otwartej pracowni w Pekinie koło świątyni Konfucjusza. Od ucieczki z której rozpoczęła się jego relacja z tej podróży opisanej w książce.
Ciekawie pisze autor przy okazji o roli i miejscu niektórych cudzoziemców w Chinach. „O ile zatem zatrudniony obcokrajowiec nie posiada umiejętności rzadkich na lokalnym rynku pracy, o tyle jego funkcje ograniczają się do bycia białym, dobrze opłacanym manekinem." Bo zatrudnianie białych specjalistów ważne jest wśród referencji firmy dla zachodnich partnerów. To jedna z wielu ciekawych informacji i faktów dotyczących współczesnych Chin. A jest ich sporo. Dramatyczne przykłady burzenia starych wsi, miast i ich dzielnic, niekiedy z zabytkami sprzed naszej ery, aby na ich miejscu budować betonowe gmachy i osiedla.
Ale również o świadomym burzeniu zabytków starej architektury ujgurskiej w Kaszgarze w Sinkiangu, aby na jej miejscu postawić centrum handlowo – mieszkaniowe. Sprzedawaniu przez władze ziemi bez wiedzy jej mieszkańców firmom budowlanym. I bezlitosnego tępienia wszelkich prób oporu czy protestów. O niszczeniu środowiska oraz skutkach nadmiernego stosowania środków chemicznych. Z przykładem arbuzów tak „karmionych" pestycydami, że na polach pękały ich skorupy nie nadążające za wzrostem wnętrza owoców.
O nonsensach, np. budowie w pobliżu stolicy tegoż Sinkiangu, cierpiącego na niedobór wody, ogromnego, na powierzchni miliona m², osiedla wypoczynkowego ze... sztuczną rzeką i jeziorem. „Bo to spodoba się ludziom." O niezwykłej gościnności, życzliwości i pomocy ze strony mieszkańców Tybetu i Junnanu, także żyjących na skraju nędzy. A równocześnie o szokujących Europejczyków przesądach i wierze w siły nadprzyrodzone współczesnych Chińczyków, także na wysokich stanowiskach. Np. ustawianiu w nowoczesny biurowcach mebli przez wróżbitów aby zaaranżowana przestrzeń pozwoliła „zachować równowagę z naturą".
Nie brak również opisów zwyczajów szokujących. Np. rozczłonkowywania ciał zmarłych na przyklasztornym cmentarzysku w Tybecie na... karmę dla ptaków. Czy ciekawych faktów z przeszłości szefa nacjonalistycznej partii Kuomintang, później prezydenta Tajwanu, Czang Kaj Szeka (1887-1975). Jeden z jego synów szkolony był w hitlerowskim Wehrmachcie. Drugi, który został po ojcu kolejnym prezydentem tej republiki – wyspy, na, jak pisze autor, „komunistę – sadystę" w Moskwie. Są również informacje o chińskim faszyzmie oraz fascynacji skośnookich faszystów Adolfem Hitlerem i jego „dziełem".
To tylko wybrane przykłady, gdyż jest w tej książce również sporo innych informacji. Np. chyba o już szerzej zapomnianych przygotowaniach do przeprowadzenia w 1936 roku w Barcelonie przez hiszpański lewicowy rząd Olimpiady Ludowej, która miała być konkurencją dla berlińskiej, a do udziału w niej zgłosiło się sporo państw. Nie odbyła się tylko dlatego, że na dwa tygodnie przed jej otwarciem faszysta, gen. Francesco Franco, rozpoczął w kraju wojnę domową.
Przeczytać można również m.in. relację z obchodów Święta Ognia w starożytnym miasteczku Dali w Junnanie. Czy z pobytu w stolicy Tybetu Lhasie i zwiedzania w niej dawnej siedziby dalajlamów – Pałacu Potala i świątyni Dżokang. A także z wycieczki pod Mount Everest z nieoczekiwanymi dla autora komplikacjami. Ciekawych faktów, ocen, opinii i opisów jest więc w tej książce mnóstwo. Tyle, że trzeba wyławiać je z tekstu, co powoduje, że, jak już napisałem na wstępie, nie jest to lektura łatwa. Ale mając tego świadomość, warto chyba po nią sięgnąć.
Chociaż o nim, ale nie tylko, dowiedzieć się może z niej bardzo dużo. I to faktów, których brak na ogół w przewodnikach i popularnych publikacjach. Forma relacji z podróży jest bowiem tylko pretekstem do przedstawienia wspomnień, wrażeń i przemyśleń autora na wiele tematów. W tym tytułowego Dżongło. Jest to, wyjaśnia on w tekście, tajemniczy byt tak właśnie nazywany przez tuziemców. Zaś przez niego rozumiany – to już moja interpretacja, gdyż dosłownie nie zostało to napisane – jako wszelakiego rodzaju autorytaryzmy, systemy policyjne oraz wszechwładza powiązanej z nimi biurokracji, także lokalnej.
„Religią Dżongła – zacytuję, a autor powołuje się na opinie współczesnych Chińczyków – stał się pieniądz, a moralność to przeszkoda w karierze". I dalej: „Nowe pokolenie wyjałowione z tradycji i religii otrzymało wyraźny sygnał, że nowym celem, bogiem i wytyczną jest bogactwo – a to było czymś relatywnie nowym, czymś, czego przez dekady nie mógł doświadczyć zwykły obywatel." Autora interesują jednak również formy i sposoby oporu przeciwko różnym przejawom autorytaryzmu stosowane w Chinach i innych państwach bądź społecznościach lokalnych.
Ale o tym wszystkim czytelnik dowiaduje się stopniowo. Z niezliczonych wtrętów w zasadniczy nurt narracji. Nierzadko przekraczających go objętościowo. I z zaskakującymi nierzadko przeskokami myśli. Co powoduje, że jest to książka trudna w lekturze. Ludziom przyzwyczajonym do, lub lubiącym tradycyjną narrację z jednością czasu i miejsca, ew. niewielkimi od nich odstępstwami, mogącą kojarzyć się z chaosem myśli, niekiedy nawet na granicy bełkotu. Powoli jednak w trakcie lektury, z mnóstwa faktów, ocen i opisywanych wrażeń autora, wyłania się kilka zasadniczych tematów.
Czytelnik dowiaduje się sporo o samym autorze i jego azjatyckich losach. Pasji podróżowania – 40 tys. kilometrów przejechanych drogami i bezdrożami nie tylko Chin, ale również Afganistanu, Indii, Indonezji, Japonii i innych krajów. Jego badaniach nad autorytaryzmami, zwłaszcza faszyzmem i komunizmem oraz związków z nimi... ruchu olimpijskiego. Szczególnie sporo uwagi autor poświęca w wielu miejscach, niekiedy wręcz obsesyjnie, byłem prezydentowi Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Juano Antonio Samaranchowi (1920-2010).
Byłemu faszyście, członkowi hiszpańskiej partii faszystowskiej Movimento oraz sympatykowi innych totalitaryzmów, który ze stanowiska ambasadora Hiszpanii w Moskwie trafił, przy poparciu Kremla, na fotel szefa M.K.Ol. To zresztą głównie dzięki niemu prawo zorganizowania Igrzysk Olimpijskich w 2008 r., stanowiących punkt odniesienia wielu uwag w tej książce, otrzymał Pekin. Za co Chiny zrewanżowały mu się pośmiertnie stworzeniem, ogromnym kosztem, poświęconego mu muzeum. Skoro o faszyzmie mowa, warto wspomnieć o opisanym w książce niemieckim ruchu powstałym pod koniec I wojny światowej – Towarzystwie Thule.
Jego członkiem był ponoć również m.in. Rudolf Hess, zastępca Adolfa Hitlera, skazany w Norymberdze za zbrodnie nazistowskie. Celem tego towarzystwa było odnalezienie korzeni rasy aryjskiej, z odwoływaniem się do starożytnych mitów mówiących o istnieniu krainy posiadającej zaawansowane urządzenia techniczne, a zamieszkanej przez przodków „rasy panów". Do tego mitu odwoływali się też faszyści włoscy. Autor pisze również o fascynacji faszyzmem, chociaż nie do końca życia, szwedzkiego uczonego i podróżnika Svena Hedina, odkrywcy źródeł Brahmaputry i Indusu, który dotarł również do tocharskiego jeziora Lob–nor.
A także o wyprawie do Tybetu, tuż przed wybuchem II wojny światowej, hitlerowskiej ekspedycji SS, która prowadziła badania antropologiczne wśród Tybetańczyków, szukała źródeł pochodzenia swastyki oraz mitycznego królestwa Szambali, pradawnej buddyjskiej oazy pokoju i szczęścia. Ciekawe są, ale trzeba sklejać je z fragmentów rozsianych w różnych miejscach książki, zawodowe losy autora, bo przez kilka lat pobytu w Azji nie tylko podróżował. Praktykę architekta-projektanta odbywał w znanym japońskim studio. W typowy dla tego kraju sposób, warty zacytowania.
„Pracowałem po 20 godzin dziennie przez 7 dni w tygodniu i nie dostawałem za to ani grosza. A jednak nie żałowałem ani przez chwilę, ponieważ nauczyłem się tam więcej, niż gdziekolwiek indziej." W 2010 roku otrzymał w Chinach doskonałą ofertę pracy w ogromnym przedsiębiorstwie urbanistycznym w Kunmingu. Ale nie przyjął jej, gdy dowiedział się, że pod nowe budowle zburzono tam, wbrew protestom mieszkańców, stare miasto. Podjął ją w 2010 roku w innej, nowo otwartej pracowni w Pekinie koło świątyni Konfucjusza. Od ucieczki z której rozpoczęła się jego relacja z tej podróży opisanej w książce.
Ciekawie pisze autor przy okazji o roli i miejscu niektórych cudzoziemców w Chinach. „O ile zatem zatrudniony obcokrajowiec nie posiada umiejętności rzadkich na lokalnym rynku pracy, o tyle jego funkcje ograniczają się do bycia białym, dobrze opłacanym manekinem." Bo zatrudnianie białych specjalistów ważne jest wśród referencji firmy dla zachodnich partnerów. To jedna z wielu ciekawych informacji i faktów dotyczących współczesnych Chin. A jest ich sporo. Dramatyczne przykłady burzenia starych wsi, miast i ich dzielnic, niekiedy z zabytkami sprzed naszej ery, aby na ich miejscu budować betonowe gmachy i osiedla.
Ale również o świadomym burzeniu zabytków starej architektury ujgurskiej w Kaszgarze w Sinkiangu, aby na jej miejscu postawić centrum handlowo – mieszkaniowe. Sprzedawaniu przez władze ziemi bez wiedzy jej mieszkańców firmom budowlanym. I bezlitosnego tępienia wszelkich prób oporu czy protestów. O niszczeniu środowiska oraz skutkach nadmiernego stosowania środków chemicznych. Z przykładem arbuzów tak „karmionych" pestycydami, że na polach pękały ich skorupy nie nadążające za wzrostem wnętrza owoców.
O nonsensach, np. budowie w pobliżu stolicy tegoż Sinkiangu, cierpiącego na niedobór wody, ogromnego, na powierzchni miliona m², osiedla wypoczynkowego ze... sztuczną rzeką i jeziorem. „Bo to spodoba się ludziom." O niezwykłej gościnności, życzliwości i pomocy ze strony mieszkańców Tybetu i Junnanu, także żyjących na skraju nędzy. A równocześnie o szokujących Europejczyków przesądach i wierze w siły nadprzyrodzone współczesnych Chińczyków, także na wysokich stanowiskach. Np. ustawianiu w nowoczesny biurowcach mebli przez wróżbitów aby zaaranżowana przestrzeń pozwoliła „zachować równowagę z naturą".
Nie brak również opisów zwyczajów szokujących. Np. rozczłonkowywania ciał zmarłych na przyklasztornym cmentarzysku w Tybecie na... karmę dla ptaków. Czy ciekawych faktów z przeszłości szefa nacjonalistycznej partii Kuomintang, później prezydenta Tajwanu, Czang Kaj Szeka (1887-1975). Jeden z jego synów szkolony był w hitlerowskim Wehrmachcie. Drugi, który został po ojcu kolejnym prezydentem tej republiki – wyspy, na, jak pisze autor, „komunistę – sadystę" w Moskwie. Są również informacje o chińskim faszyzmie oraz fascynacji skośnookich faszystów Adolfem Hitlerem i jego „dziełem".
To tylko wybrane przykłady, gdyż jest w tej książce również sporo innych informacji. Np. chyba o już szerzej zapomnianych przygotowaniach do przeprowadzenia w 1936 roku w Barcelonie przez hiszpański lewicowy rząd Olimpiady Ludowej, która miała być konkurencją dla berlińskiej, a do udziału w niej zgłosiło się sporo państw. Nie odbyła się tylko dlatego, że na dwa tygodnie przed jej otwarciem faszysta, gen. Francesco Franco, rozpoczął w kraju wojnę domową.
Przeczytać można również m.in. relację z obchodów Święta Ognia w starożytnym miasteczku Dali w Junnanie. Czy z pobytu w stolicy Tybetu Lhasie i zwiedzania w niej dawnej siedziby dalajlamów – Pałacu Potala i świątyni Dżokang. A także z wycieczki pod Mount Everest z nieoczekiwanymi dla autora komplikacjami. Ciekawych faktów, ocen, opinii i opisów jest więc w tej książce mnóstwo. Tyle, że trzeba wyławiać je z tekstu, co powoduje, że, jak już napisałem na wstępie, nie jest to lektura łatwa. Ale mając tego świadomość, warto chyba po nią sięgnąć.
kurier365.pl CEZARY RUDZIŃSKI
Paul Tergat. Biegaj z mistrzem
Nakładem wydawnictwa Helion w marce Septem ukazała się książka Jürga Wirza pt. Paul Tergat. Biegaj z mistrzem. To opowieść o kenijskim lekkoatlecie, dwukrotnym srebrnym medaliście olimpijskim i wicemistrzu świata.
Paul Tergat dorastał w biedzie, w kenijskiej wiosce wraz z szesnaściorgiem rodzeństwa. Miał talent i niezwykłego ducha walki. Dzięki pasji i wytrwałości osiągnął ogromny sukces. Dziś jest sławnym sportowcem, wielokrotnym mistrzem i rekordzistą świata na różnych dystansach. Książka Paul Tergat. Biegaj z mistrzem to nie tylko opowieści o jego sekretach, zwycięstwach i porażkach, inspirujące historie o jego rodzinie i działalności charytatywnej, to również poradnik dla osób pragnących bić swoje rekordy i tych, które dopiero chcą rozpocząć przygodę z bieganiem.
Czytelnicy dowiedzą się z tej publikacji m.in. jak zacząć od zera i po 12 tygodniach biegać 30 minut bez przerwy, jak wygląda dzień Paula Tergata. Znajdą tu porady dla początkujących i wskazówki dotyczące pierwszych zawodów. Dowiedzą się, czym różnią się przygotowania do maratonu od przygotowań do półmaratonu czy biegu przełajowego, a także poznają mądre sposoby zwiększania wytrzymałości organizmu, wskazówki dotyczące diety, snu oraz plany treningowe Paula Tergata. Książka dostępna jest na stronie wydawcy również w wersji ebook. Publikacja pod patronatem: portali TreningBiegacza.pl, PolskaBiega.pl oraz Magazynu Bieganie.
Paul Tergat dorastał w biedzie, w kenijskiej wiosce wraz z szesnaściorgiem rodzeństwa. Miał talent i niezwykłego ducha walki. Dzięki pasji i wytrwałości osiągnął ogromny sukces. Dziś jest sławnym sportowcem, wielokrotnym mistrzem i rekordzistą świata na różnych dystansach. Książka Paul Tergat. Biegaj z mistrzem to nie tylko opowieści o jego sekretach, zwycięstwach i porażkach, inspirujące historie o jego rodzinie i działalności charytatywnej, to również poradnik dla osób pragnących bić swoje rekordy i tych, które dopiero chcą rozpocząć przygodę z bieganiem.
Czytelnicy dowiedzą się z tej publikacji m.in. jak zacząć od zera i po 12 tygodniach biegać 30 minut bez przerwy, jak wygląda dzień Paula Tergata. Znajdą tu porady dla początkujących i wskazówki dotyczące pierwszych zawodów. Dowiedzą się, czym różnią się przygotowania do maratonu od przygotowań do półmaratonu czy biegu przełajowego, a także poznają mądre sposoby zwiększania wytrzymałości organizmu, wskazówki dotyczące diety, snu oraz plany treningowe Paula Tergata. Książka dostępna jest na stronie wydawcy również w wersji ebook. Publikacja pod patronatem: portali TreningBiegacza.pl, PolskaBiega.pl oraz Magazynu Bieganie.
BiegamBoLubię www.biegambolubie.com.pl
Twórcza kradzież. 10 przykazań kreatywności
Muszę przyznać, że do tej książki podeszłam z małą rezerwą. Bo w końcu co kreatywnego jest w kradzieży? W zgapianiu od innych?
Jednak oprócz motywu twórczej kradzieży, w książce znajdziemy kilka świetnych pomysłów nie tylko dla artystów, bo jak sam autor przyznaje – są one dla każdego… :
Moja rekomendacja: bardzo fajna i wartościowa lektura, muszę powiedzieć, że pozwoliła mi zrozumieć niektóre moje zachowania jako osoby kreatywnej :) Książka lekka, łatwa i przyjemna, na jedno posiedzenie.
Jednak oprócz motywu twórczej kradzieży, w książce znajdziemy kilka świetnych pomysłów nie tylko dla artystów, bo jak sam autor przyznaje – są one dla każdego… :
- W związku z tym, że nic nie bierze się z niczego, Kleon namawia do chomikowania dobrych pomysłów, do założenia teczki na te łupy – prawdziwej bądź wirtualnej (Pinterest się kłania).
- Warto nosić ze sobą wszędzie notatnik i długopis.
- To co robisz, gdy się obijasz (produktywnie) odnosi zawsze największy sukces. Wtedy powstają bardzo wartościowe projekty poboczne.
- Warto czasami się ponudzić. Autor uważa, że kreatywni ludzie potrzebują po prostu czasu, żeby posiedzieć nie robiąc zupełnie nic (ja tak mam: albo działam jak oszalała, albo siedzę i nawet nie czuję potrzeby czytania czegokolwiek, teraz czuję się rozgrzeszona).
Moja rekomendacja: bardzo fajna i wartościowa lektura, muszę powiedzieć, że pozwoliła mi zrozumieć niektóre moje zachowania jako osoby kreatywnej :) Książka lekka, łatwa i przyjemna, na jedno posiedzenie.
http://blogfreelancerki.pl/ Gosia Zimniak