Recenzje
100happydays, czyli jak się robi szczęście w 100 dni
Grzesiaka miałam okazję poznać już wcześniej, trafiłam na jego profil przez film o nauce języków i zafascynowana zawartością fanpejdża zostałam na dłużej. Dziś, będąc po lekturze "100 happy days, czyli jak się robi szczęście w 100 dni" dziękuję losowi za taki bieg wydarzeń, a ta książka to dopiero początek.
Tak się zdarzyło, że sięgnęłam po ten tytuł będąc w odpowiednim momencie swojego życia. Wciąż odrobinę niepewna paru kwestii, wciąż pełna obaw i lęków, ale z wizją, potencjałem i ogromnymi chęciami. Zanurzyłam się w to, co autor chce swym czytelnikom przekazać i od pierwszej strony przepadłam. Bo, wiecie, to niby nic takiego, każdego dnia zapisać jedną rzecz, która sprawiła nam radość. Ale zrobić to tak, by mogło być wartością dla innych, swą prywatność przekształcić w naukę, to jednak jest kawał dobrej roboty. Dodatkowo, każdy dzień zawiera ćwiczenie rozwojowe adekwatne do poprzedzającej je zawartości strony.
Chyba nie czytałam tej książki tak, jak należy. Nie stu dni na jej lekturę-nie byłabym w stanie. I tak ograniczałam się do parunastu stron dziennie, by nie skończyć jej zbyt szybko, chcąc chłonąć płynący z niej przekaz. I owszem, czuję niedosyt, bo w "100 happy days" Grzesiak serwuje nam jedynie strzępki swej filozofii i doświadczenia, które zdobywał przez lata, stając się najsłynniejszym coachem w Polsce(i nie tylko). Zainspirowana, rozpoczęłam własną przygodę 100 dni szczęścia, dokumentując ją na blogu. Założyłam też zeszyt rozwojowy, który poświęcę na pominięte wcześniej ćwiczenia.
A przede wszystkim, jak już wspomniałam-to dopiero początek. Ten tytuł nie zaspokoił mojej wiedzy(i obym nigdy nie poczuła się w pełni zaspokojona w tej kwestii :))w zakresie tworzenia lepszej, najlepszej wersji siebie, metod nauki i innych problemów z zakresu psychologii, którymi zajmuje się autor.
Co więc dała mi lektura? Przede wszystkim impuls do działania, tworzenia i kreowania. Swojej przyszłości, teraźniejszości, a nawet przeszłości. Dała napęd do dalszych zmian, do permanentnego semper in altum, do świadomego przeżywania i kreowania tego, co jest.
Mam marzenia, które są czymś więcej-to moje cele. Cele, które uda mi się osiągnąć, korzystając z danych mi zasobów i sugerując się nauką płynącą z doświadczenia tego świetnego faceta.
Tak się zdarzyło, że sięgnęłam po ten tytuł będąc w odpowiednim momencie swojego życia. Wciąż odrobinę niepewna paru kwestii, wciąż pełna obaw i lęków, ale z wizją, potencjałem i ogromnymi chęciami. Zanurzyłam się w to, co autor chce swym czytelnikom przekazać i od pierwszej strony przepadłam. Bo, wiecie, to niby nic takiego, każdego dnia zapisać jedną rzecz, która sprawiła nam radość. Ale zrobić to tak, by mogło być wartością dla innych, swą prywatność przekształcić w naukę, to jednak jest kawał dobrej roboty. Dodatkowo, każdy dzień zawiera ćwiczenie rozwojowe adekwatne do poprzedzającej je zawartości strony.
Chyba nie czytałam tej książki tak, jak należy. Nie stu dni na jej lekturę-nie byłabym w stanie. I tak ograniczałam się do parunastu stron dziennie, by nie skończyć jej zbyt szybko, chcąc chłonąć płynący z niej przekaz. I owszem, czuję niedosyt, bo w "100 happy days" Grzesiak serwuje nam jedynie strzępki swej filozofii i doświadczenia, które zdobywał przez lata, stając się najsłynniejszym coachem w Polsce(i nie tylko). Zainspirowana, rozpoczęłam własną przygodę 100 dni szczęścia, dokumentując ją na blogu. Założyłam też zeszyt rozwojowy, który poświęcę na pominięte wcześniej ćwiczenia.
A przede wszystkim, jak już wspomniałam-to dopiero początek. Ten tytuł nie zaspokoił mojej wiedzy(i obym nigdy nie poczuła się w pełni zaspokojona w tej kwestii :))w zakresie tworzenia lepszej, najlepszej wersji siebie, metod nauki i innych problemów z zakresu psychologii, którymi zajmuje się autor.
Co więc dała mi lektura? Przede wszystkim impuls do działania, tworzenia i kreowania. Swojej przyszłości, teraźniejszości, a nawet przeszłości. Dała napęd do dalszych zmian, do permanentnego semper in altum, do świadomego przeżywania i kreowania tego, co jest.
Mam marzenia, które są czymś więcej-to moje cele. Cele, które uda mi się osiągnąć, korzystając z danych mi zasobów i sugerując się nauką płynącą z doświadczenia tego świetnego faceta.
Lubimy Czytać Natalia
Życie. Następny poziom. Coaching transpersonalny
"Życie następny poziom" – recenzja subiektywna
Nie wiem czy Wy też tak macie, ale zdarza mi się czasami, że czytam jakąś książkę (tzw. naukową) i mam wrażenie, że za każdym razem, gdy po nią sięgam to jakbym szła na spotkanie z kimś mi bliskim. Tak właśnie jest z książką autorstwa J. Gibasa. Aha, i tutaj muszę dodać, że niestety czy stety zdarza mi się to bardzo rzadko. A teraz został mi już tylko jeden rozdział i tak mi żal, że już niedługo się rozstaniemy. Każdy z nich /tychże rozdziałów/ jest odrębną całością i każdy w jakiś sposób rozszerzył, a może trafniej pogłębił moje pojmowanie tzw. rozwoju. Co ważniejsze, poruszył we mnie jakąś strunę gdzieś tam tkwiącą, ale głęboko ukrytą. Czy wiecie, jaka jest różnica między ego i ja ? Pewnie wiecie, ale czy czujecie? Ja poczułam. Dalej, dla mnie genialny opis flow – dotąd uważałam, że to pojęcie wymyślone dla korporobotów /bez obrazy/, aby znieczulić ich do końca, a tutaj, kiedy czytałam ten rozdział pomyślałam, że fajnie byłoby to jeszcze kiedyś przeżywać, bo parę razy mi się zdarzyło. Rozpoczynające każdy rozdział przypowieści o mistrzu i uczniu – bezcenne. Każda z nich może stać się odrębnym materiałem do przemyśleń, a dla nas coachów do pracy. Na końcu autor podaje ćwiczenie – proste i trafiające w sedno – przepisałam każde i mam 8 nowych narzędzi . Zastanawiam się czym mnie ta książka urzekła, być może połączeniem tego co racjonalne z tym co duchowe, a może tym że „coaching transpersonalny” w wydaniu Jarosława Gibasa to przede wszystkim opowieść o … miłości do ludzi? Nie wierzę, że to napisałam.
Teraz udaję się na podszczecińską wieś, spędzić resztę tej gorącej niedzieli na leniwych rozmowach, zostawiając sobie na wieczór ostatni rozdział „Transmutacja” .
Nie wiem czy Wy też tak macie, ale zdarza mi się czasami, że czytam jakąś książkę (tzw. naukową) i mam wrażenie, że za każdym razem, gdy po nią sięgam to jakbym szła na spotkanie z kimś mi bliskim. Tak właśnie jest z książką autorstwa J. Gibasa. Aha, i tutaj muszę dodać, że niestety czy stety zdarza mi się to bardzo rzadko. A teraz został mi już tylko jeden rozdział i tak mi żal, że już niedługo się rozstaniemy. Każdy z nich /tychże rozdziałów/ jest odrębną całością i każdy w jakiś sposób rozszerzył, a może trafniej pogłębił moje pojmowanie tzw. rozwoju. Co ważniejsze, poruszył we mnie jakąś strunę gdzieś tam tkwiącą, ale głęboko ukrytą. Czy wiecie, jaka jest różnica między ego i ja ? Pewnie wiecie, ale czy czujecie? Ja poczułam. Dalej, dla mnie genialny opis flow – dotąd uważałam, że to pojęcie wymyślone dla korporobotów /bez obrazy/, aby znieczulić ich do końca, a tutaj, kiedy czytałam ten rozdział pomyślałam, że fajnie byłoby to jeszcze kiedyś przeżywać, bo parę razy mi się zdarzyło. Rozpoczynające każdy rozdział przypowieści o mistrzu i uczniu – bezcenne. Każda z nich może stać się odrębnym materiałem do przemyśleń, a dla nas coachów do pracy. Na końcu autor podaje ćwiczenie – proste i trafiające w sedno – przepisałam każde i mam 8 nowych narzędzi . Zastanawiam się czym mnie ta książka urzekła, być może połączeniem tego co racjonalne z tym co duchowe, a może tym że „coaching transpersonalny” w wydaniu Jarosława Gibasa to przede wszystkim opowieść o … miłości do ludzi? Nie wierzę, że to napisałam.
Teraz udaję się na podszczecińską wieś, spędzić resztę tej gorącej niedzieli na leniwych rozmowach, zostawiając sobie na wieczór ostatni rozdział „Transmutacja” .
www.instagram.com/katherine_the_bookworm/ Małgorzata Ludwiczek, coach
W sieci korzyści. Jak wykorzystać LinkedIn w kontaktach zawodowych
Ciekawa, praktyczna książka dla osób, które chcą zacząć czerpać z tego serwisu prawdziwe korzyści. Autor nie tylko krok po kroku przedstawia, jak założyć i zoptymalizować konto, ale także motywuje do regularnych działań w ramach serwisu. Polecam tę książkę osobom, które są gotowe poświęcić trochę czasu w tygodniu na działania w ramach LinkedIn – założenie konta i czekanie na pracę/zlecenie, według Breithbartha, nie jest przepisem na sukces.
Co jest wyjątkowego w tej książce? Konkretne zadania do wykonania. Zawarty jest w niej 6-tygodniowy program wiodący do sukcesu na LinkedIn oraz checklisty do optymalizacji profilu.
Co jest wyjątkowego w tej książce? Konkretne zadania do wykonania. Zawarty jest w niej 6-tygodniowy program wiodący do sukcesu na LinkedIn oraz checklisty do optymalizacji profilu.
http://blogfreelancerki.pl/
Design Thinking dla przedsiębiorców i małych firm. Potęga myślenia projektowego w codziennej pracy
Książkę miałem okazję czytać w klasycznym – papierowym wydaniu, jednak da się ją też kupić jako Ebooka.
Nie jest długa, ma 176 stron, jednak ostatnie ~30 stron to różne dodatki takie jak Case Study, szablony, glosariusze, czy też zbiór adresów stron WWW, które warto mieć w swojej codziennej prasówce.
Książka naprawdę świetnie napisana, nie sądziłem, że można tyle wiedzy upchnąć w tak małej ilości stron.
Dobrze przetłumaczona, chociaż Pani tłumacz troszkę zbyt dosłownie wzięła Media Queries tłumacząc je na zapytania medialne, no cóż, możliwe że zabrakło wiedzy technicznej. Jest to jedyne „ale” jakie mam do jakości tłumaczenia.
Format książki.
Kieszonkowy, inaczej mówiąc A5, w tylnej kieszeni spodni się zmieściła, głównie czytałem ją podczas przemieszczania się, więc był to pewien atut. Miekka okładka
Dla kogo?
Jeśli prowadzisz swoją firmę w obszarze usług, lub posiadasz swój produkt, jeśli prowadzisz startup, lub się do niego przymierzasz, jeśli masz pod sobą ludzi, bądź masz wpływ na wygląd projektu, jeśli chcesz zmienić „coś” w swoim życiu lub firmie – ta książka jest dla Ciebie. Autorka świetnie opisuje naprawdę sporą ilość przeróżnych tematów jakich może dotykać myślenie projektowe. Jednak przy tak małej ilości stron w stosunku do tematów robi to w bardzo przyjazny i zrozumiały dla czytelnika sposób.
Co można z niej wynieść?
Wiedzę na tematy związane z tworzeniem swoich projektów od zera, bądź szukaniem nowej drogi dla swojego biznesu. Troski o użytkownika i to jak zdefiniować prawdziwe potrzeby, bez kluczenia złymi ścieżkami. Jak dostrzec las, jeśli zasłaniają Ci go drzewa i o co właściwie w tym powiedzeniu chodzi. Jeśli jesteśmy już przy drzewach – to jakie konsekwencje dla Drzewa o imieniu Jerzy będzie miała decyzja o zaprzestaniu rośnięcia.
Większość ludzi w dzisiejszych czasach utożsamia słowo design tylko z warstwą wizualną. Ta książka także pokazuje jak bardzo się mylą. Design to nie tylko wygląd ale także to w jaki sposób użytkujemy dany produkt/usługę i jakie wartości dodane może nam on dostarczyć.
Jeśli istniałaby lista książek, które trzeba przeczytać zanim zaczniemy prowadzić biznes czy też rozwijać dany produkt lub nawet kiedy szukamy nowej ścieżki dla czegoś co już istnieje, to ta książka z pewnością powinna się tam znaleźć. Zawiera w sobie naprawdę bardzo dużo wiedzy pomimo swoich niewielkich rozmiarów. Wiedzy marketingowej jak i projektowej, którą zrozumieją nawet laicy. Wiedzy podanej przy użyciu normalnego, ludzkiego języka, bez zbędnego używania branżowej terminologii – ogromny plus dla Panie tłumacz.
Książka jest pisana jako poradnik, lecz na próżno (poza dodatkami z tyłu) szukać w niej listy punkt po punkcie co należy robić. Zamiast tego znajdziemy bardzo wartościowe przykłady wytłumaczone jak chłopu na roli.
Ta książka zmieniła moje podejście do kilku kwestii związanych z moją firmą i mam dzięki niej listę rzeczy, które muszę wdrożyć podczas nowych projektów.
Innymi słowy Pani Beverly Rudkin Ingle pokazuje, że myślenie projektowe nie jest tylko i wyłącznie domeną gigantów takich jak Samsung etc oraz, że wcale nie musi kosztować Cię krocie, wręcz przeciwnie, możemy się za to zabrać z zerowym budżetem i tylko własnymi siłami. Efekty, które możemy osiągnąć dzięki odpowiedniemu zaplanowaniu strategii będą nie do porównania w stosunku do czasu, który na to planowanie poświęcimy.
Szczerze polecam, nie wiem czy gdzieś indziej znajdziemy taki ogrom wiedzy za 34.90zł ponieważ tyle właśnie kosztuje książka na stronie wydawnictwa.
Nie jest długa, ma 176 stron, jednak ostatnie ~30 stron to różne dodatki takie jak Case Study, szablony, glosariusze, czy też zbiór adresów stron WWW, które warto mieć w swojej codziennej prasówce.
Książka naprawdę świetnie napisana, nie sądziłem, że można tyle wiedzy upchnąć w tak małej ilości stron.
Dobrze przetłumaczona, chociaż Pani tłumacz troszkę zbyt dosłownie wzięła Media Queries tłumacząc je na zapytania medialne, no cóż, możliwe że zabrakło wiedzy technicznej. Jest to jedyne „ale” jakie mam do jakości tłumaczenia.
Format książki.
Kieszonkowy, inaczej mówiąc A5, w tylnej kieszeni spodni się zmieściła, głównie czytałem ją podczas przemieszczania się, więc był to pewien atut. Miekka okładka
Dla kogo?
Jeśli prowadzisz swoją firmę w obszarze usług, lub posiadasz swój produkt, jeśli prowadzisz startup, lub się do niego przymierzasz, jeśli masz pod sobą ludzi, bądź masz wpływ na wygląd projektu, jeśli chcesz zmienić „coś” w swoim życiu lub firmie – ta książka jest dla Ciebie. Autorka świetnie opisuje naprawdę sporą ilość przeróżnych tematów jakich może dotykać myślenie projektowe. Jednak przy tak małej ilości stron w stosunku do tematów robi to w bardzo przyjazny i zrozumiały dla czytelnika sposób.
Co można z niej wynieść?
Wiedzę na tematy związane z tworzeniem swoich projektów od zera, bądź szukaniem nowej drogi dla swojego biznesu. Troski o użytkownika i to jak zdefiniować prawdziwe potrzeby, bez kluczenia złymi ścieżkami. Jak dostrzec las, jeśli zasłaniają Ci go drzewa i o co właściwie w tym powiedzeniu chodzi. Jeśli jesteśmy już przy drzewach – to jakie konsekwencje dla Drzewa o imieniu Jerzy będzie miała decyzja o zaprzestaniu rośnięcia.
Większość ludzi w dzisiejszych czasach utożsamia słowo design tylko z warstwą wizualną. Ta książka także pokazuje jak bardzo się mylą. Design to nie tylko wygląd ale także to w jaki sposób użytkujemy dany produkt/usługę i jakie wartości dodane może nam on dostarczyć.
Jeśli istniałaby lista książek, które trzeba przeczytać zanim zaczniemy prowadzić biznes czy też rozwijać dany produkt lub nawet kiedy szukamy nowej ścieżki dla czegoś co już istnieje, to ta książka z pewnością powinna się tam znaleźć. Zawiera w sobie naprawdę bardzo dużo wiedzy pomimo swoich niewielkich rozmiarów. Wiedzy marketingowej jak i projektowej, którą zrozumieją nawet laicy. Wiedzy podanej przy użyciu normalnego, ludzkiego języka, bez zbędnego używania branżowej terminologii – ogromny plus dla Panie tłumacz.
Książka jest pisana jako poradnik, lecz na próżno (poza dodatkami z tyłu) szukać w niej listy punkt po punkcie co należy robić. Zamiast tego znajdziemy bardzo wartościowe przykłady wytłumaczone jak chłopu na roli.
Ta książka zmieniła moje podejście do kilku kwestii związanych z moją firmą i mam dzięki niej listę rzeczy, które muszę wdrożyć podczas nowych projektów.
Innymi słowy Pani Beverly Rudkin Ingle pokazuje, że myślenie projektowe nie jest tylko i wyłącznie domeną gigantów takich jak Samsung etc oraz, że wcale nie musi kosztować Cię krocie, wręcz przeciwnie, możemy się za to zabrać z zerowym budżetem i tylko własnymi siłami. Efekty, które możemy osiągnąć dzięki odpowiedniemu zaplanowaniu strategii będą nie do porównania w stosunku do czasu, który na to planowanie poświęcimy.
Szczerze polecam, nie wiem czy gdzieś indziej znajdziemy taki ogrom wiedzy za 34.90zł ponieważ tyle właśnie kosztuje książka na stronie wydawnictwa.
dailyweb.pl Łukasz Krebok
GRYWALIZACJA. Jak zastosować mechanizmy gier w działaniach marketingowych
Graj w pracowanie, a nie pracuj!
Panie Opłocki, napiszesz, grać to ja mogę po pracy, no, w Angry Birds na smartfonie, albo przygodówkę na konsoli. I pewnie, gdyby przeczytali to Twoi przełożeni pokiwali by głową z aprobatą. Co by się stało, gdyby do „robienia raportu” wprowadzić elementy gry? Na przykład, za oddanie kolejnych części zadania otrzymujesz punkty, jeżeli oddasz je przed wyznaczonym deadlinem mnożone są razy dwa, a jak zrobisz to jako pierwszy w zespole masz dodatkowo 10 punktów. I co z tego? To, że na koniec, po zakończeniu projektu zwycięzca otrzymuje, np. dodatkowy dzień wolnego lub bon na X tysięcy złotych na wykupienie dowolnego szkolenia. I co, czujesz różnicę?
Po co były powyższe dwa akapity? Żeby wprowadzić Cię w klimat książki „Grywalizacja”. Żeby przestać patrzeć na wykonywanie zadania i pracę w standardowy sposób, tzn. praca to praca, a zabawa to tylko po pracy. Warto ją przeczytać, by poznać mechanizmy gry i zastanowić się, czy nie warto wprowadzić jej do własnej firmy. Słyszałeś o modelu Google’a? Myślisz, że możesz tego oczekiwać jedynie u Page’a i Brina lub w dziale IT korporacji? Jeżeli odpowiedziałeś „tak”, to nie sięgaj po pozycję Pawła Tkaczyka.
Grywalizacja została określona jednym z trendów w marketingu drugiej dekady XX wieku. Poszedłbym o krok dalej, warto by wyszła poza krąg kreatywnych profesji i stała się elementem dnia codziennego Twojej firmy. Bo gra, to zabawa, a jeżeli praca stanie się zabawą, to zwiększy przywiązanie do firmy i wyzwoli w pracownikach pokłady kreatywności. Science-fiction? Poobserwuj konkurencję i zobacz, kto wyprzedza Cię i osiąga sukces. Potraktuj książkę Tkaczyka jak bajkę i daj ją dzieciom do przeczytania, albo sam ją przeczytaj i pójdź o krok dalej.
Wyobraź sobie taką sytuację. Masz do wykonania zadanie w pracy. Podobnie jak 56 Twoich kolegów i koleżanek. Godziny, dni, a nawet tygodnie dziobania w Excelu, czy innych programach. Ok., dostajesz za to wynagrodzenie, ale robisz to, bo Ci płacą, a nie dlatego, że lubisz to. Masz oddać gotowy raport, lub jego część, nad którą pracuje cały zespół. Co by było, gdybyś grał w „robienie raportu” lub „robienie jego części”?
Panie Opłocki, napiszesz, grać to ja mogę po pracy, no, w Angry Birds na smartfonie, albo przygodówkę na konsoli. I pewnie, gdyby przeczytali to Twoi przełożeni pokiwali by głową z aprobatą. Co by się stało, gdyby do „robienia raportu” wprowadzić elementy gry? Na przykład, za oddanie kolejnych części zadania otrzymujesz punkty, jeżeli oddasz je przed wyznaczonym deadlinem mnożone są razy dwa, a jak zrobisz to jako pierwszy w zespole masz dodatkowo 10 punktów. I co z tego? To, że na koniec, po zakończeniu projektu zwycięzca otrzymuje, np. dodatkowy dzień wolnego lub bon na X tysięcy złotych na wykupienie dowolnego szkolenia. I co, czujesz różnicę?
Po co były powyższe dwa akapity? Żeby wprowadzić Cię w klimat książki „Grywalizacja”. Żeby przestać patrzeć na wykonywanie zadania i pracę w standardowy sposób, tzn. praca to praca, a zabawa to tylko po pracy. Warto ją przeczytać, by poznać mechanizmy gry i zastanowić się, czy nie warto wprowadzić jej do własnej firmy. Słyszałeś o modelu Google’a? Myślisz, że możesz tego oczekiwać jedynie u Page’a i Brina lub w dziale IT korporacji? Jeżeli odpowiedziałeś „tak”, to nie sięgaj po pozycję Pawła Tkaczyka.
Grywalizacja została określona jednym z trendów w marketingu drugiej dekady XX wieku. Poszedłbym o krok dalej, warto by wyszła poza krąg kreatywnych profesji i stała się elementem dnia codziennego Twojej firmy. Bo gra, to zabawa, a jeżeli praca stanie się zabawą, to zwiększy przywiązanie do firmy i wyzwoli w pracownikach pokłady kreatywności. Science-fiction? Poobserwuj konkurencję i zobacz, kto wyprzedza Cię i osiąga sukces. Potraktuj książkę Tkaczyka jak bajkę i daj ją dzieciom do przeczytania, albo sam ją przeczytaj i pójdź o krok dalej.
Z życia książek Przemek Opłocki