Recenzje
Zakamarki marki. Rzeczy, o których mogłeś nie wiedzieć, zapomnieć lub pominąć podczas budowania swojej marki
Do przeczytania tej książki zabierałem się od stycznia 2012. Szczęśliwy finał przyszedł dziś i na gorąco opisuję swoje wrażenia.
Jako pierwszy parametr do oceny biorę pod uwagę to czy książka pozwala się od niej oderwać przy pierwszym kontakcie. W sumie potrzebowałem 3 podejść więc mamy falstart, ale…
O czym jest ta książka?
Książka jest subiektywnym spojrzeniem praktyka marketingu na to czym “marka” jest i czym nie jest. W sumie składa się z 6 rozdziałów (201 str. format zbliżony do A5), które w bliższy lub dalszy sposób o markę zahaczają.
Do kogo jest skierowana?
Autor na wstępie wymienił 3 grupy:
1) właściciele firm
2) marketingowcy
3) osoby zajmujące się PR-em
Po krótkiej chwili zastanowienia zgodziłbym się z tezą, że każda z powyższych grup znajdzie w książce coś co jej się przyda lub ją zainteresuje a od siebie jako czwartą grupę dodałbym:
4) osoby myślące o założeniu własnego biznesu - abstrahując od tego czy właśnie ta pozycja najlepiej opisuje zagadnienia związane z Marką - każda osoba myśląca o pracy na własny rachunek powinna poznać podstawy marketingu, do których zalicza się “kreowanie marki”. Celowo napisałem kreowanie, bo marka sama z siebie się nie tworzy i wymaga konsekwentnej i nieprzerwanej pracy.
Jak jest napisana?
Jest napisana w sposób zrozumiały dla grupy 2) którą reprezentuję :). Inni z powyższych grup też nie powinni mieć problemu ze zrozumieniem myśli autora. Użyteczność rozumiana jako wygoda podczas czytania raczej na minus. Mimo tego, że w rozdziałach jest wiele podrozdziałów a w podrozdziałach wiele podtytułów to mi trudno było się w tym wszystkim odnaleźć.
Kiedy na końcu spojrzałem na spis treści to niby wszystko jest logicznie poukładane. Kiedy jednak dotykasz tej materii z bliska to “oczywista oczywistość” nie jest już tak “oczywista”. Myśl autora potrafi skakać z jednego zakamarka w drugi tak szybko, że nie ogarniesz…
Styl jest lekki, nie napompowany i z pasującym mi humorem. Autor nie stara się puszczać oka “na siłę” a jak żartuje to robi to ze smakiem. Łatwiej by mi się czytało gdyby akcentów humorystycznych było nawet nieco więcej. No właśnie “łatwiej by mi się czytało”. Zastanawiałem się kilka razy co sprawiło, że nie miałem silnej motywacji do “połknięcia” książki na raz i doszedłem do dwóch wniosków:
1) brak ilustracji, wykresów i tabel - to co jest przedstawiane przez wydawcę i autora jako jej atut w mojej ocenie jest słabością. Suchy tekst jest nurzący i nie pozwala przesunąć myśli do innej formy przekazu, która mogłaby uatrakcyjnić obraz jako całości.
2) pierwsze 40 stron nie spełniło moich oczekiwań - czytaj: doświadczony marketingowiec dał się uwieźć sprytniejszym marketingowcom. Z drugiej strony nie najlepiej świadczy to o autorze, bo jak mantrę powtarza w swoich tekstach, że w procesie kreowania i zarządzania marką nie należy obiecywać gruszek na wierzbie…a zgodzicie się chyba, że książka to również pewna marka, która albo umie się obronić albo nie. U mnie po około 40 stronach umarła na kilka miesięcy.
Po co do niej wróciłem?
Jako marketingowiec mierzę się na co dzień z różnymi siłami ciemności. Jedną z nich okazał się kolega, któremu potrzebowałem udowodnić, że się myli w kwestii realizacji strategii komunikacji. On w zasadzie ją ignoruje i działa w opozycji do niej więc sprawa jest dość oczywista, ale chciałem się podeprzeć “wiarygodnym źródłem”. Tu z pomocą przyszedł Paweł Tkaczyk i jego Zakamarki Marki, rozdział II.
Warto od deski do deski czy tylko fragmenty?
Jak już wróciłem i naładowałem akumulator z wiedzą na temat strategii komunikacji, poskakałem po kilku ciekawych z mojego punktu widzenia miejscach aż w końcu zwyciężył zakorzeniony w dzieciństwie i wczesnej młodości bakcyl zdobywania planszy na 100% :) Książka została więc przeczytana w całości więc daję sobie moralne prawo do jej oceny.
Moja ocena końcowa:
Książka nie odkrywa Ameryki i dla początkujących marketerów może być zbyt chaotyczna w swoim przekazie. Dla nich polecam podstawę w postaci Ph. Kotlera i jego: “Marketingu”. Dla osób z podłożem marketingowym może być ciekawa jeżeli nie zrażą się pewną dozą chaosu i będą umieli cieszyć się z ciekawych “kąsków”, którymi nie da się ukryć jest wypełniona. Moje ulubione hasła i opisane sytuacje zawarte w tekście to: sprzedawanie wody w trakcie deszczu, przykład ze sprzedażą materaca i wydłużaniem doby do 25h zagonienie słonia do pracy, marka to klub - musi wykluczać, phallic logo awards, wyjątki do teorii Maslova, :) Tylko mam dziwne wrażenie, że to wszystko już gdzieś czytałem, słyszałem bądź widziałem.
Fajnie byłoby przeczytać więcej myśli autora i jego doświadczeń. Case studies jako osobny rozdział mniej do mnie przemawia niż osobiste doświadczenia wplecione w każdy rozdział, podrozdział i podtytuł. Tak więc Paweł: więcej odwagi i pójścia pod prąd, bo masz “coś” do powiedzenia i fajnie się tego słucha.
Jestem wymagającym czytelnikiem więc moja ocena może wydawać się neutralna do negatywnej. Jeżeli tak ktoś pomyślał to prostuję: daję 3+/5 i polecam każdemu kto od pewnego czasu zajmuje się marketingiem: produktowym, internetowym, komunikacyjnym, etc., planuje albo już prowadzi własną firmę.
Jeżeli po przeczytaniu macie swoje przemyślenia albo chcecie wiedzieć coś więcej na jej temat piszcie pod postem.
PS. Kolejna książką Pawła Tkaczyka to: “Grywalizacja” i zamierzam się w nią również wgryźć. Tym razem z dwóch powodów:
1) marketing - zawodowa przyjemność/obowiązek jak w powyższym przypadku
2) ciekawość - kiedyś byłem fanem gier i chcę zobaczyć jak można to zmiksować z marketingiem
Jako pierwszy parametr do oceny biorę pod uwagę to czy książka pozwala się od niej oderwać przy pierwszym kontakcie. W sumie potrzebowałem 3 podejść więc mamy falstart, ale…
O czym jest ta książka?
Książka jest subiektywnym spojrzeniem praktyka marketingu na to czym “marka” jest i czym nie jest. W sumie składa się z 6 rozdziałów (201 str. format zbliżony do A5), które w bliższy lub dalszy sposób o markę zahaczają.
Do kogo jest skierowana?
Autor na wstępie wymienił 3 grupy:
1) właściciele firm
2) marketingowcy
3) osoby zajmujące się PR-em
Po krótkiej chwili zastanowienia zgodziłbym się z tezą, że każda z powyższych grup znajdzie w książce coś co jej się przyda lub ją zainteresuje a od siebie jako czwartą grupę dodałbym:
4) osoby myślące o założeniu własnego biznesu - abstrahując od tego czy właśnie ta pozycja najlepiej opisuje zagadnienia związane z Marką - każda osoba myśląca o pracy na własny rachunek powinna poznać podstawy marketingu, do których zalicza się “kreowanie marki”. Celowo napisałem kreowanie, bo marka sama z siebie się nie tworzy i wymaga konsekwentnej i nieprzerwanej pracy.
Jak jest napisana?
Jest napisana w sposób zrozumiały dla grupy 2) którą reprezentuję :). Inni z powyższych grup też nie powinni mieć problemu ze zrozumieniem myśli autora. Użyteczność rozumiana jako wygoda podczas czytania raczej na minus. Mimo tego, że w rozdziałach jest wiele podrozdziałów a w podrozdziałach wiele podtytułów to mi trudno było się w tym wszystkim odnaleźć.
Kiedy na końcu spojrzałem na spis treści to niby wszystko jest logicznie poukładane. Kiedy jednak dotykasz tej materii z bliska to “oczywista oczywistość” nie jest już tak “oczywista”. Myśl autora potrafi skakać z jednego zakamarka w drugi tak szybko, że nie ogarniesz…
Styl jest lekki, nie napompowany i z pasującym mi humorem. Autor nie stara się puszczać oka “na siłę” a jak żartuje to robi to ze smakiem. Łatwiej by mi się czytało gdyby akcentów humorystycznych było nawet nieco więcej. No właśnie “łatwiej by mi się czytało”. Zastanawiałem się kilka razy co sprawiło, że nie miałem silnej motywacji do “połknięcia” książki na raz i doszedłem do dwóch wniosków:
1) brak ilustracji, wykresów i tabel - to co jest przedstawiane przez wydawcę i autora jako jej atut w mojej ocenie jest słabością. Suchy tekst jest nurzący i nie pozwala przesunąć myśli do innej formy przekazu, która mogłaby uatrakcyjnić obraz jako całości.
2) pierwsze 40 stron nie spełniło moich oczekiwań - czytaj: doświadczony marketingowiec dał się uwieźć sprytniejszym marketingowcom. Z drugiej strony nie najlepiej świadczy to o autorze, bo jak mantrę powtarza w swoich tekstach, że w procesie kreowania i zarządzania marką nie należy obiecywać gruszek na wierzbie…a zgodzicie się chyba, że książka to również pewna marka, która albo umie się obronić albo nie. U mnie po około 40 stronach umarła na kilka miesięcy.
Po co do niej wróciłem?
Jako marketingowiec mierzę się na co dzień z różnymi siłami ciemności. Jedną z nich okazał się kolega, któremu potrzebowałem udowodnić, że się myli w kwestii realizacji strategii komunikacji. On w zasadzie ją ignoruje i działa w opozycji do niej więc sprawa jest dość oczywista, ale chciałem się podeprzeć “wiarygodnym źródłem”. Tu z pomocą przyszedł Paweł Tkaczyk i jego Zakamarki Marki, rozdział II.
Warto od deski do deski czy tylko fragmenty?
Jak już wróciłem i naładowałem akumulator z wiedzą na temat strategii komunikacji, poskakałem po kilku ciekawych z mojego punktu widzenia miejscach aż w końcu zwyciężył zakorzeniony w dzieciństwie i wczesnej młodości bakcyl zdobywania planszy na 100% :) Książka została więc przeczytana w całości więc daję sobie moralne prawo do jej oceny.
Moja ocena końcowa:
Książka nie odkrywa Ameryki i dla początkujących marketerów może być zbyt chaotyczna w swoim przekazie. Dla nich polecam podstawę w postaci Ph. Kotlera i jego: “Marketingu”. Dla osób z podłożem marketingowym może być ciekawa jeżeli nie zrażą się pewną dozą chaosu i będą umieli cieszyć się z ciekawych “kąsków”, którymi nie da się ukryć jest wypełniona. Moje ulubione hasła i opisane sytuacje zawarte w tekście to: sprzedawanie wody w trakcie deszczu, przykład ze sprzedażą materaca i wydłużaniem doby do 25h zagonienie słonia do pracy, marka to klub - musi wykluczać, phallic logo awards, wyjątki do teorii Maslova, :) Tylko mam dziwne wrażenie, że to wszystko już gdzieś czytałem, słyszałem bądź widziałem.
Fajnie byłoby przeczytać więcej myśli autora i jego doświadczeń. Case studies jako osobny rozdział mniej do mnie przemawia niż osobiste doświadczenia wplecione w każdy rozdział, podrozdział i podtytuł. Tak więc Paweł: więcej odwagi i pójścia pod prąd, bo masz “coś” do powiedzenia i fajnie się tego słucha.
Jestem wymagającym czytelnikiem więc moja ocena może wydawać się neutralna do negatywnej. Jeżeli tak ktoś pomyślał to prostuję: daję 3+/5 i polecam każdemu kto od pewnego czasu zajmuje się marketingiem: produktowym, internetowym, komunikacyjnym, etc., planuje albo już prowadzi własną firmę.
Jeżeli po przeczytaniu macie swoje przemyślenia albo chcecie wiedzieć coś więcej na jej temat piszcie pod postem.
PS. Kolejna książką Pawła Tkaczyka to: “Grywalizacja” i zamierzam się w nią również wgryźć. Tym razem z dwóch powodów:
1) marketing - zawodowa przyjemność/obowiązek jak w powyższym przypadku
2) ciekawość - kiedyś byłem fanem gier i chcę zobaczyć jak można to zmiksować z marketingiem
blog.jakubskowronski.pl 2012-07-16
Sztuka fotografowania architektury. Ujęcia z dobrej perspektywy
Książek o fotografowaniu architektury jest u nas jak na lekarstwo, więc tym bardziej zachęcająco zapowiada się druga książka Tomasza J. Gałązki. Czy tom spełnia oczekiwania Połowicznie. Dokładnie to broni się w części tekstowej - do prawdziwości czy kompletności przedstawionych informacji nie można mieć zastrzeżeń. Kwestie związane z geometrią, perspektywą czy technikami specjalnymi, takimi jak np. panoramy jednorzędowe i mozaikowe, są wyjaśnione solidnie, choć bez szczególnej edukacyjnej błyskotliwości (co akurat np. przy tłumaczeniu reguły Scheimpflu-ga by się przydało). Piętą achillesową podręcznika są zdjęcia - tak nieciekawe, nieinspirujące, banalne wręcz fotografie to ewenement na dzisiejszym rynku, gdzie książki niekoniecznie są mądre, ale niemal zawsze ładne. Recenzowany tom to wyjątek, który raczej by zyskał na zupełnym braku ilustracji.
Digital Foto Video 2012-07-01
Fotografia górska i wspinaczkowa. Od inspiracji do obrazu
Książka bardziej dla chcących fotografować wspinaczy niż dla szykujących się do wspinaczki fotografów- kwestie fotograficznie potraktowane są dość obszernie, praktycznie i od podstaw, natomiast autor zakłada, że czytelnik ma już potrzebną wiedzę na temat węzłów, uprzęży i ich używania. O samych technikach wspinaczkowych pojawiają się informacje tylko odnoszące się do fotografowania w trakcie ich stosowania. Sporo uwagi natomiast poświęcono doborowi sprzętu i podstawom praktyki z uwzględnieniem warunków wysokogórskich. Pod względem czysto fotograficznym nie znajdziemy tam porad odkrywczych, a z niektórymi opiniami (użyteczność „polara" czy panoramy) można podyskutować, choć wiele tam również cennych uwag praktyka alpinisty. Mocną stroną książki są również atrakcyjne i zróżnicowane stylistycznie fotografie.
Digital Foto Video 2012-07-01
Zen Steve'a Jobsa
Steve Jobs już za życia był bez dwóch zdań największą legendą współczesnego biznesu. Jego przedwczesna śmierć jesienią ubiegłego roku uczyniła z założyciela Apple'a postać wręcz ikoniczną. Napisać książkę czy zrobić film o ojcu iPhone'a to już zdecydowanie zbyt mało. Teraz nadszedł czas na komiks z Jobsem w roli głównej. Efekt jest zaskakująco dobry.
„Komiks O Jobsie Przecież to będzie nieznośnie patetyczny panegiryk opłacony przez imperium Apple'a!". Jeśli taka była, drogi czytelniku, pierwsza twoja myśl na wieść o tej publikacji, to doskonale cię rozumiem. Sam miałem podobne wątpliwości. A jednak komiksowi warto dać szansę. Dlaczego Bo nie jest PR-owską agitką i sam doskonale się broni - nie tylko świetnymi rysunkami, lecz także dobrze skonstruowaną, wciągającą fabułą i inteligentnym przewrotnym przesłaniem.
„Zen Steve'a Jobsa" nie jest klasyczną biografią w stylu „urodził się..., już od najmłodszych lat,,," etc. Za pomocą krótkich, dosadnych dialogów oraz świetnych, choć oszczędnych rysunków opowiada tylko jeden (i to wcale nie tak dobrze znany) wycinek z życia kalifornijskiego przedsiębiorcy: jego związki z filozofią zen i znajomość z buddyjskim kapłanem Kobunem Otogawą, Pochodzący z Japonii Otogawa prowadził od lat 60. jedną z najbardziej znanych szkół zen w Kalifornii. Jobs trafił do niej w połowie lat 80., gdy przegrał walkę z ówczesnym zarządem Apple'a i z poranionym ego musiał odejść z firmy, którą przed laty sam założył. Otogawa, sam niemający najłatwiejszego charakteru, polubił młodszego o dwie dekady biznesmena o rogatej duszy oraz niekonwencjonalnych pomysłach. Znajomość (momentami nawet przyjaźń) trwała przez wiele następnych lat. Dokładnie w tym samym czasie Jobsowi udał się triumfalny powrót do wielkiej biznesowej gry uwieńczony wprowadzeniem na rynek takich hitów, jak iPhone czy iPad. Zdaniem autorów komiksu związek między filozofią (a zwłaszcza estetyką) zen a designerską oraz technologiczną doskonałością produktów Apple'a jest kluczowy.
Książeczka daleka jest jednak od heroizowania Jobsa. Jest przewrotna. Zaczyna się jak klasyczna opowieść o spotkaniu zdolnego ucznia z charyzmatycznym nauczycielem. Ale potem skręca w innym kierunku. Widać w niej doskonale, że zainteresowanie przedsiębiorcy z Cupertino buddyzmem wcale nie było głębokie. Nie towarzyszyła mu religijna przemiana. Jobs szukał w zen sposobów na poszerzenie swojego zmysłu estetycznego i przełożeniu wniosków na zbudowanie przewagi konkurencyjnej w biznesie. Ten komiks jest zbyt inteligentny, by jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy Steve Jobs był wizjonerem, geniuszem, wariatem, błaznem czy może zwyczajnym głodnym sukcesu... palantem. Pokazuje raczej, że odrobina racji jest w każdym z tych określeń.
„Komiks O Jobsie Przecież to będzie nieznośnie patetyczny panegiryk opłacony przez imperium Apple'a!". Jeśli taka była, drogi czytelniku, pierwsza twoja myśl na wieść o tej publikacji, to doskonale cię rozumiem. Sam miałem podobne wątpliwości. A jednak komiksowi warto dać szansę. Dlaczego Bo nie jest PR-owską agitką i sam doskonale się broni - nie tylko świetnymi rysunkami, lecz także dobrze skonstruowaną, wciągającą fabułą i inteligentnym przewrotnym przesłaniem.
„Zen Steve'a Jobsa" nie jest klasyczną biografią w stylu „urodził się..., już od najmłodszych lat,,," etc. Za pomocą krótkich, dosadnych dialogów oraz świetnych, choć oszczędnych rysunków opowiada tylko jeden (i to wcale nie tak dobrze znany) wycinek z życia kalifornijskiego przedsiębiorcy: jego związki z filozofią zen i znajomość z buddyjskim kapłanem Kobunem Otogawą, Pochodzący z Japonii Otogawa prowadził od lat 60. jedną z najbardziej znanych szkół zen w Kalifornii. Jobs trafił do niej w połowie lat 80., gdy przegrał walkę z ówczesnym zarządem Apple'a i z poranionym ego musiał odejść z firmy, którą przed laty sam założył. Otogawa, sam niemający najłatwiejszego charakteru, polubił młodszego o dwie dekady biznesmena o rogatej duszy oraz niekonwencjonalnych pomysłach. Znajomość (momentami nawet przyjaźń) trwała przez wiele następnych lat. Dokładnie w tym samym czasie Jobsowi udał się triumfalny powrót do wielkiej biznesowej gry uwieńczony wprowadzeniem na rynek takich hitów, jak iPhone czy iPad. Zdaniem autorów komiksu związek między filozofią (a zwłaszcza estetyką) zen a designerską oraz technologiczną doskonałością produktów Apple'a jest kluczowy.
Książeczka daleka jest jednak od heroizowania Jobsa. Jest przewrotna. Zaczyna się jak klasyczna opowieść o spotkaniu zdolnego ucznia z charyzmatycznym nauczycielem. Ale potem skręca w innym kierunku. Widać w niej doskonale, że zainteresowanie przedsiębiorcy z Cupertino buddyzmem wcale nie było głębokie. Nie towarzyszyła mu religijna przemiana. Jobs szukał w zen sposobów na poszerzenie swojego zmysłu estetycznego i przełożeniu wniosków na zbudowanie przewagi konkurencyjnej w biznesie. Ten komiks jest zbyt inteligentny, by jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy Steve Jobs był wizjonerem, geniuszem, wariatem, błaznem czy może zwyczajnym głodnym sukcesu... palantem. Pokazuje raczej, że odrobina racji jest w każdym z tych określeń.
Dziennik Gazeta Prawna Rafal Woś, 2012-07-13
Rabin i CEO. Wskazówki dla lidera biznesu XXI wieku
Książki o przywództwie i podobnych miękkich umiejętnościach zdają się być pisane wg. jednego, powtarzalnego wzorca, zwłaszcza na zachodzie:
1) Wybierz temat, o którym chcesz pisać.
2) Wybierz swoje przekonania na ten temat, które chcesz zademonstrować. To, czy są podparte jakimiś badaniami, itp. jest zwykle bez znaczenia.
3) Zgromadź duży zestaw studiów przypadku, wybierz te, które potwierdzają Twoje wybrane tezy i dotyczą najbardziej znanych czytelnikowi firm. Odrzuć te, które nie wspierają Twoich tez. Jeśli masz jakieś naprawdę fajne studium przypadku, ale nie do końca pasuje ono do Twoich tez, to oczywiście żaden problem. Przytnij je nieco, nieco rozdmuchaj w innych miejscach, podkreśl to co ważne i wyjdzie, że rzecz, która stanowiła o 5% wyniku, będzie tak naprawdę tą najważniejszą. Przynajmniej w Twojej książce.
4) Dodaj kilka mniej lub bardziej przemyślanych ćwiczeń.
Voila! Masz podręcznik przywództwa, zarządzania, podejmowania decyzji, czy o czym tam innym chciałeś pisać.
Autorzy Rabina i CEO (tytułowi rabin – Raskin i CEO – Zweifel)poszli tu o krok dalej, mieszając powyższe ze starożydowskimi mądrościami, Torą i anegdotami rodem z tomiku „Najlepsze Dowcipy Żydowskie” (Za tydzień: „Najlepsze dowcipy o policjantach”!). Oczywiście, zgodnie z punktem 3, są one dobierane, cytowane i interpretowane ewidentnie dla wykazania wcześniej założonych tez.
Jakość tomiku opiera się więc na jakości wspomnianych tez n.t. przywództwa. Jakie one są? Cóż, mam mieszane uczucia. Jest tam nieco rzeczy, które mnie pozytywnie zaskoczyły (np. wskazanie na tak często pomijaną kwestię p.t. „lider musi brać odpowiedzialność”), było tam też kilka fajnych ćwiczeń. Prostych, ale faktycznie wartościowych. Niestety było też nieco poppsychologicznej papki i nieco gorszego materiału, ale ogólnie nie było aż tak źle. Zastanawia natomiast straszny subiektywizm autorów względem tego, co dobre, a co nie. Np. mocno zniechęcają pieniądze jako motywację dla działania , ale są jak najbardziej ok ze sławą jako taką motywacją, podając wręcz jako wzór w tym zakresie Alfreda Nobla. Nieco drażni też maniera pisania o sobie w trzeciej osobie jako o „rabinie” i „dyrektorze generalnym”. „Dyrektor generalny sam doświadczył takiej sytuacji, kiedy…” – brrrrr…
Podsumowując wszystko, jest to dość przeciętna książka. Ani świetna, ani specjalnie zła, zawiera nieco sensownych uwag, ale lepiej chyba zainwestować w podsumowanie, niż czytać ją całą. Autorzy prawdopodobnie wychwycili po prostu ciekawą niszę – menadżerów żydowskiego pochodzenia – i wycelowali w nią. A przy tym popełnili przyzwoitą, ale tylko przyzwoitą książkę.
1) Wybierz temat, o którym chcesz pisać.
2) Wybierz swoje przekonania na ten temat, które chcesz zademonstrować. To, czy są podparte jakimiś badaniami, itp. jest zwykle bez znaczenia.
3) Zgromadź duży zestaw studiów przypadku, wybierz te, które potwierdzają Twoje wybrane tezy i dotyczą najbardziej znanych czytelnikowi firm. Odrzuć te, które nie wspierają Twoich tez. Jeśli masz jakieś naprawdę fajne studium przypadku, ale nie do końca pasuje ono do Twoich tez, to oczywiście żaden problem. Przytnij je nieco, nieco rozdmuchaj w innych miejscach, podkreśl to co ważne i wyjdzie, że rzecz, która stanowiła o 5% wyniku, będzie tak naprawdę tą najważniejszą. Przynajmniej w Twojej książce.
4) Dodaj kilka mniej lub bardziej przemyślanych ćwiczeń.
Voila! Masz podręcznik przywództwa, zarządzania, podejmowania decyzji, czy o czym tam innym chciałeś pisać.
Autorzy Rabina i CEO (tytułowi rabin – Raskin i CEO – Zweifel)poszli tu o krok dalej, mieszając powyższe ze starożydowskimi mądrościami, Torą i anegdotami rodem z tomiku „Najlepsze Dowcipy Żydowskie” (Za tydzień: „Najlepsze dowcipy o policjantach”!). Oczywiście, zgodnie z punktem 3, są one dobierane, cytowane i interpretowane ewidentnie dla wykazania wcześniej założonych tez.
Jakość tomiku opiera się więc na jakości wspomnianych tez n.t. przywództwa. Jakie one są? Cóż, mam mieszane uczucia. Jest tam nieco rzeczy, które mnie pozytywnie zaskoczyły (np. wskazanie na tak często pomijaną kwestię p.t. „lider musi brać odpowiedzialność”), było tam też kilka fajnych ćwiczeń. Prostych, ale faktycznie wartościowych. Niestety było też nieco poppsychologicznej papki i nieco gorszego materiału, ale ogólnie nie było aż tak źle. Zastanawia natomiast straszny subiektywizm autorów względem tego, co dobre, a co nie. Np. mocno zniechęcają pieniądze jako motywację dla działania , ale są jak najbardziej ok ze sławą jako taką motywacją, podając wręcz jako wzór w tym zakresie Alfreda Nobla. Nieco drażni też maniera pisania o sobie w trzeciej osobie jako o „rabinie” i „dyrektorze generalnym”. „Dyrektor generalny sam doświadczył takiej sytuacji, kiedy…” – brrrrr…
Podsumowując wszystko, jest to dość przeciętna książka. Ani świetna, ani specjalnie zła, zawiera nieco sensownych uwag, ale lepiej chyba zainwestować w podsumowanie, niż czytać ją całą. Autorzy prawdopodobnie wychwycili po prostu ciekawą niszę – menadżerów żydowskiego pochodzenia – i wycelowali w nią. A przy tym popełnili przyzwoitą, ale tylko przyzwoitą książkę.
blog.krolartur.com 2012-07-16