Recenzje
ProBlogger. Jak czerpać zyski ze swojego bloga
Książka nieco z pogranicza tematyki rozwoju, ale ponieważ wielu rozwojowców zakłada blogi, także z myślą o potencjalnym zarobku, pomyślałem, że znajdzie się dla niej miejsce tutaj.
Co więc sądzę po lekturze? No cóż, gdy zaczynając czytać „ProBloggera” trafiłem na stwierdzenie jednego z autorów p.t. „zarabiam sześciocyfrowe kwoty na blogowaniu”, zjeżyłem się wewnętrznie. „Krew i popioły, kolejny Frank Kern, cudowne obietnice, gruszki na wierzbie, ty też możesz być bogaty w tydzień, pewnie sprzedaż jakichś produktów czytelnikom – po prostu będzie kiepsko.” Dość szybko okazało się jednak, że moja reakcja była mocno nie trafiona.
Rowse i Garret nie obiecują kokosów, wyraźnie piszą, że:
- zarabianie na blogu wymaga czasu (średnio niemal TRZECH LAT!),
- na każdy sukces blogera przypada wielu, którzy ponieśli porażkę,
- zdecydowanie nie jest to pasywny przychód, a coś co wymaga dużej troski i energii,
- oni startowali w okresie, w którym konkurencji było dużo mniej*,
- byle kaprys Googla potrafił kosztować ich naprawdę dużo pieniędzy.
Również kwestia zarabiania 6-cyfrowej kwoty została nieco odczarowana. Tak, Rowse zaczął w pewnym momencie zarabiać ponad 100.000 dolarów (z tego co rozumiem, australijskich) na blogowaniu. Przy czym było to ponad 100.000 dolarów rocznie, a co ważniejsze – zarabiał to na blogowaniu, a nie na blogu. Prowadził bowiem nie jeden, ani nie dwa blogi, a kilkanaście, w pewnym momencie nawet 20.
100.000/ 20 blogów / 12 miesięcy = nieco ponad 400 dolarów na miesiąc na blog. Przy funkcjonującym na zachodzie blogu nie jest to taka wygórowana kwota, zdecydowanie możemy w Polsce znaleźć pojedyncze blogi, które zarabiają zdecydowanie więcej niż to (np. www.makelifeeasier.pl Kasi Tusk). Sądzę więc, że również w Polsce można spokojnie, przy użyciu podanych w książce metod, stworzyć system w którym zarabia się tych 100.000 (na początek złotych) rocznie – choć będzie to wymagało niewątpliwie czasu i pracy. Nie jest to więc książka obiecująca kokosy i złote góry, a po prostu praktyczny podręcznik, mówiący o możliwej nagrodzie za DUŻY wysiłek.
Sama ksiażka jest bardzo konkretna i podręcznikowa. Jest tu dużo praktycznej treści, sporo list i podsumowań (np. „Rodzaje postów na blogu” czy „Jak pośrednio i bezpośrednio zarabiać na blogu”). Niektóre z czytanych materiałów wydawały mi się bardzo znajome, zupełnie jakbym kiedyś już je czytał i nie zdziwiłbym się, gdyby były bezpośrednio wzięte z bloga Rowse (tytułowego ProBloggera), ale nie widzę w tym nic złego. Wychodzę z założenia, że jeśli na blogu są wartościowe materiały, to wydanie ich jako książki jest w pełni uzasadnione i czytelnicy takiej książki dostaną coś wartościowego. Książka jest przy tym naprawdę dokładna i konkretna, skorzystają z niej zarówno zupełni laicy, jak i osoby, które już nieco blogują, ale mogą uzupełnić i usystematyzować swoją wiedzę.
Dużą zaletą jest również to, że – o ile czegoś nie przeoczyłem – autorzy w żadnym momencie nie próbują wcisnąć czytelnikowi innych swoich usług czy produktów, nie bawią się w tzw. upselling w trakcie książki. To wbrew pozorom rzadkość w tym segmencie książek i doceniam to.
Pewną wadą jest natomiast język książki. Jasne, jest to podręcznik, ale jest on aż za suchy, przypominający nieco książkę n.t. programowania. Daleko mu pod tym względem do ksiażki będącej moim ideałem pod względem połączenia lekkiego stylu i bogactwa treści, czyli „Osiągnij sukces jako niezależny konsultant” Timothy’ego R.V. Fostera. To sprawia, że książkę czyta się nieco ciężko i zdecydowanie warto jest mieć pod ręką notatnik do wydobywania z niej najważniejszych wniosków, bez tego trudno spamiętać to, co się przeczytało.
Najciekawszym wnioskiem, jaki wyniosłem z tego tomiku jest wyjście z modelu „jeden autor-jeden blog” i zauważenie, że może warto spróbować jak działałoby kilka równoległych, bardziej konkretnych tematycznie blogów, dlatego w najbliższym czasie będę prawdopodobnie eksperymentował z uruchomieniem kilku dodatkowych blogów, dotyczących bardziej sprecyzowanych tematów niż ten, ogólnorozwojowy.
Podsumowując…
Poziom: S2 – solidny, konkretny poradnik
Ocena: Bardzo solidne 4/5 – gdyby była lepiej napisana, dałbym jej spokojnie 5/5, bo treści nie mam nic do zarzucenia.
Co więc sądzę po lekturze? No cóż, gdy zaczynając czytać „ProBloggera” trafiłem na stwierdzenie jednego z autorów p.t. „zarabiam sześciocyfrowe kwoty na blogowaniu”, zjeżyłem się wewnętrznie. „Krew i popioły, kolejny Frank Kern, cudowne obietnice, gruszki na wierzbie, ty też możesz być bogaty w tydzień, pewnie sprzedaż jakichś produktów czytelnikom – po prostu będzie kiepsko.” Dość szybko okazało się jednak, że moja reakcja była mocno nie trafiona.
Rowse i Garret nie obiecują kokosów, wyraźnie piszą, że:
- zarabianie na blogu wymaga czasu (średnio niemal TRZECH LAT!),
- na każdy sukces blogera przypada wielu, którzy ponieśli porażkę,
- zdecydowanie nie jest to pasywny przychód, a coś co wymaga dużej troski i energii,
- oni startowali w okresie, w którym konkurencji było dużo mniej*,
- byle kaprys Googla potrafił kosztować ich naprawdę dużo pieniędzy.
Również kwestia zarabiania 6-cyfrowej kwoty została nieco odczarowana. Tak, Rowse zaczął w pewnym momencie zarabiać ponad 100.000 dolarów (z tego co rozumiem, australijskich) na blogowaniu. Przy czym było to ponad 100.000 dolarów rocznie, a co ważniejsze – zarabiał to na blogowaniu, a nie na blogu. Prowadził bowiem nie jeden, ani nie dwa blogi, a kilkanaście, w pewnym momencie nawet 20.
100.000/ 20 blogów / 12 miesięcy = nieco ponad 400 dolarów na miesiąc na blog. Przy funkcjonującym na zachodzie blogu nie jest to taka wygórowana kwota, zdecydowanie możemy w Polsce znaleźć pojedyncze blogi, które zarabiają zdecydowanie więcej niż to (np. www.makelifeeasier.pl Kasi Tusk). Sądzę więc, że również w Polsce można spokojnie, przy użyciu podanych w książce metod, stworzyć system w którym zarabia się tych 100.000 (na początek złotych) rocznie – choć będzie to wymagało niewątpliwie czasu i pracy. Nie jest to więc książka obiecująca kokosy i złote góry, a po prostu praktyczny podręcznik, mówiący o możliwej nagrodzie za DUŻY wysiłek.
Sama ksiażka jest bardzo konkretna i podręcznikowa. Jest tu dużo praktycznej treści, sporo list i podsumowań (np. „Rodzaje postów na blogu” czy „Jak pośrednio i bezpośrednio zarabiać na blogu”). Niektóre z czytanych materiałów wydawały mi się bardzo znajome, zupełnie jakbym kiedyś już je czytał i nie zdziwiłbym się, gdyby były bezpośrednio wzięte z bloga Rowse (tytułowego ProBloggera), ale nie widzę w tym nic złego. Wychodzę z założenia, że jeśli na blogu są wartościowe materiały, to wydanie ich jako książki jest w pełni uzasadnione i czytelnicy takiej książki dostaną coś wartościowego. Książka jest przy tym naprawdę dokładna i konkretna, skorzystają z niej zarówno zupełni laicy, jak i osoby, które już nieco blogują, ale mogą uzupełnić i usystematyzować swoją wiedzę.
Dużą zaletą jest również to, że – o ile czegoś nie przeoczyłem – autorzy w żadnym momencie nie próbują wcisnąć czytelnikowi innych swoich usług czy produktów, nie bawią się w tzw. upselling w trakcie książki. To wbrew pozorom rzadkość w tym segmencie książek i doceniam to.
Pewną wadą jest natomiast język książki. Jasne, jest to podręcznik, ale jest on aż za suchy, przypominający nieco książkę n.t. programowania. Daleko mu pod tym względem do ksiażki będącej moim ideałem pod względem połączenia lekkiego stylu i bogactwa treści, czyli „Osiągnij sukces jako niezależny konsultant” Timothy’ego R.V. Fostera. To sprawia, że książkę czyta się nieco ciężko i zdecydowanie warto jest mieć pod ręką notatnik do wydobywania z niej najważniejszych wniosków, bez tego trudno spamiętać to, co się przeczytało.
Najciekawszym wnioskiem, jaki wyniosłem z tego tomiku jest wyjście z modelu „jeden autor-jeden blog” i zauważenie, że może warto spróbować jak działałoby kilka równoległych, bardziej konkretnych tematycznie blogów, dlatego w najbliższym czasie będę prawdopodobnie eksperymentował z uruchomieniem kilku dodatkowych blogów, dotyczących bardziej sprecyzowanych tematów niż ten, ogólnorozwojowy.
Podsumowując…
Poziom: S2 – solidny, konkretny poradnik
Ocena: Bardzo solidne 4/5 – gdyby była lepiej napisana, dałbym jej spokojnie 5/5, bo treści nie mam nic do zarzucenia.
blog.krolartur.com 2012-07-16
Filozofia f**k it, czyli jak osiągnąć spokój ducha
Mam nadzieję, że biorąc do ręki nasz magazyn, pozwoliliście sobie na odrobinę relaksu. Zaparzyliście ulubioną herbatę, rozsiedliście się wygodnie w fotelu i na te kilka chwil zapomnieliście o wszystkich swoich problemach, niepozałatwianych sprawach i goniących terminach. Bardziej jednak prawdopodobne jest, że czytacie tę recenzję w zatłoczonych autobusie, spiesząc się do pracy w nadziei, że nikt nie zauważy waszego kolejnego spóźnienia. Próbowaliście już technik medytacyjnych, przerzuciliście setki stron na temat walki ze stresem, nie wspominając już o niebagatelnym wydatku na osobistego coacha? A próbowaliście kiedyś powiedzieć po prostu, co myślicie o kolejnych zadaniach, szefach i tłoku w metrze? Nie?
Zdaniem autora najlepsze, co można zrobić, to powiedzieć sobie „f**k it”. To najlepszy, uniwersalny sposób na walkę z przytłaczającą nas codziennością. Błahostki czy nie, nasze problemy urastają do monstrualnych rozmiarów, kiedy dzień po dniu, godzina po godzinie nieprzerwanie analizujemy dziesiątki możliwych rozwiązań. Może więc warto poluzować? Skierować umysł na nieco inne tory? To żadna nowość. Na pewno czytaliście o tym dziesiątki razy. Ale czy ktokolwiek pisał o tym tak dosadnie jak John C. Parkin? Czy ktokolwiek przed nim odważył się nazwać Najwyższą Drogą Duchową filozofią „Pieprz to”? Chyba nie.
Zdaniem autora najlepsze, co można zrobić, to powiedzieć sobie „f**k it”. To najlepszy, uniwersalny sposób na walkę z przytłaczającą nas codziennością. Błahostki czy nie, nasze problemy urastają do monstrualnych rozmiarów, kiedy dzień po dniu, godzina po godzinie nieprzerwanie analizujemy dziesiątki możliwych rozwiązań. Może więc warto poluzować? Skierować umysł na nieco inne tory? To żadna nowość. Na pewno czytaliście o tym dziesiątki razy. Ale czy ktokolwiek pisał o tym tak dosadnie jak John C. Parkin? Czy ktokolwiek przed nim odważył się nazwać Najwyższą Drogą Duchową filozofią „Pieprz to”? Chyba nie.
VEGE 2012-07-13
Przebudź się! Odkryj sekret szczęścia i życia pozbawionego problemów
Bezdomny mężczyzna, który kilka ostatnich lat przeżył na ulicach Dallas, zmienia się w autora bestsellerów, charyzmatycznego mówcę, aktora i w końcu… milionera. Po części dzięki jednej ze swoich książek – „Przebudź się” – która w zamyśle rozwija wątki z jego poprzednich tekstów.
Przebudzony, jak sam siebie nazywa, autor przybliża czytelnikom wizję sukcesu rozłożonego na cztery etapy. Pozwalają one nie tylko sprecyzować cele, lecz także osiągnąć konkretne rezultaty. Podobno wystarczy chcieć. Dla Vitale równie ważne jest działanie, ale podstawą sukcesu pozostaje nastawienie, które przyciąga konkretne dobre i złe wydarzenia. Nieco infantylne podejście aura każe z dystansem traktować zawarte w książce wskazówki. Niemniej w chwilach wypalenia czy porażki „Przebudź się” jako dodatkowy motywator sprawdza się świetnie!
Przebudzony, jak sam siebie nazywa, autor przybliża czytelnikom wizję sukcesu rozłożonego na cztery etapy. Pozwalają one nie tylko sprecyzować cele, lecz także osiągnąć konkretne rezultaty. Podobno wystarczy chcieć. Dla Vitale równie ważne jest działanie, ale podstawą sukcesu pozostaje nastawienie, które przyciąga konkretne dobre i złe wydarzenia. Nieco infantylne podejście aura każe z dystansem traktować zawarte w książce wskazówki. Niemniej w chwilach wypalenia czy porażki „Przebudź się” jako dodatkowy motywator sprawdza się świetnie!
VEGE 2012-07-13
Podręcznik Przygody Rowerowej
Podręcznik, jak powszechnie wszystkim edukującym się bądź już dawno wyedukowanym wiadomo, powinien przede wszystkim spełniać dwie funkcje: dydaktyczną i informacyjną. Jeśli przy tym dodatkowo jeszcze motywuje, bawi i ukierunkowuje, to nie zaszkodzi po niego sięgnąć. Czego zatem można spodziewać się po otworzeniu „Podręcznika przygody rowerowej”?
Liczna grupa rowerowych zapaleńców przedstawia w sześciu rozdziałach rozmaite wskazówki jak przygotować, odbyć i przeżyć podróż rowerem. Są to rady zarówno dla prawdziwych żółtodziobów, jak i doświadczenia dla profesjonalnych fanów jednośladu. Dowiemy się zatem kilku rzeczy o tym, czy trasa powinna przebiegać „wzdłuż” czy „dookoła”. Czy rower można przygotować na niemalże każdą ewentualność. Jaki przegląd przed wyjazdem powinniśmy przejść my sami i jak przygotować na to naszą rodzinę. Jest też o jedzeniu, piciu, ubieraniu się i nocowaniu. Słowem o tym, co przed rozpoczęciem pedałowania, w trakcie i po zejściu z rowera, przyda się i a nawet trzeba wiedzieć. Informacje te są na tyle przydatne, bo mają swoje źródło w przeżyciu niejednej osoby.
Jednak jednym z najbardziej interesujących rozdziałów dla domorosłego podróżnika, jest rozdział szósty, a porządkowo rzecz ujmując pierwszy, o nazwie „Opowieści z drogi”. Znajdziemy w nim kilka historii o tym, jak wygląda badanie świata siłą własnych mięśni. Okazuje się, że nie jest to z jednej strony, aż takie wyzwanie, jak twierdzą niektórzy przemądrzali. Według autorów książki rower, to nie taki znowu nadzwyczajny obiekt. Wystarczy zacząć pedałować i już się jest w drodze.
Samotna wyprawa Joanny przez góry do Tybetu, czy grupowa przeprawa rowerami przez Gobi, to tylko przykładowe zmagania z wieloma pozornymi oczywistościami tego świata. W ciepłym i bezpiecznym miejscu przecież najlepiej wydaje nam się, że podróż, którą mamy przed sobą, będzie wspaniała. Nawet, jeśli pod uwagę bierze się rozmaite niebezpieczeństwa, nie wizualizuje się ostatecznie, niczego złego. Dzikie psy nigdy nas w tych wyobrażeniach nie doganiają, głód nie kłuje w brzuchu, chłód nie przenika do kości, a ludzie napotkani na drodze są przyjaźni i nieszkodliwi. Na pytanie „czy sobie poradzę” buńczucznie odpowiadamy – „nie będzie innego wyjścia”. I wyruszamy. Na pewno nie po to by polec, ale by przeżyć przygodę. I może się niestety okazać, że dużą część drogi nie opuszcza nas uczucie samotności. Psy nas jednak doganiają i szarpią śpiwór. Nasi towarzysze podróży działają nam na nerwy już po przebudzeniu. Egzotyczny krajobraz ze zdjęć staje się monotonny i nużący, a mapa pokazuje świat, którego już dawno nie ma.
I tak właśnie być powinno. Autorzy książki kwitują to całkiem zwyczajnie, ale jakże trafnie: „Każdy z nas ma trochę inny temperament i trochę inaczej oswaja się ze światem i wyzwaniami”. Nie ma jednego dobrego sposobu na jakąkolwiek podróż – nawet tą rowerową. Na całe szczęście. Okazuje się, że kiedy nie mamy innego wyjścia, nie poddajemy się i tym samym przesuwamy nie tylko granicę swojego poznania, ale też wytrzymałości. U kresu drogi towarzyszy rowerzyście i każdemu innemu podróżnikowi tylko uczucie spełnienia i wspaniałe wspomnienie. A to, co zgodnie podkreślają bohaterowie rowerowych opowieści, to jedna nadrzędna wartość podróżowania jednośladem – poczucie wolności.
„Podręcznik przygody rowerowej” to cała gama cennych wskazówek, informacji, a przed wszystkim wiedza z pierwszej ręki. Okazuje się, że w taką podróż może wyruszyć nawet taki rowerzysta, który właśnie dowiedział się, że rower jeździ nie tylko po ścieżkach rowerowych. Ale jedna mała rada. Zanim podąży w jakieś „wzdłuż”, albo dokądś „dookoła”, niech lepiej przeczyta ten podręcznik. Bo jak każdy belfer nie raz powtarzał: „od przybytku głowa nie boli”. I w tym konkretnym przypadku miałby rację.
Liczna grupa rowerowych zapaleńców przedstawia w sześciu rozdziałach rozmaite wskazówki jak przygotować, odbyć i przeżyć podróż rowerem. Są to rady zarówno dla prawdziwych żółtodziobów, jak i doświadczenia dla profesjonalnych fanów jednośladu. Dowiemy się zatem kilku rzeczy o tym, czy trasa powinna przebiegać „wzdłuż” czy „dookoła”. Czy rower można przygotować na niemalże każdą ewentualność. Jaki przegląd przed wyjazdem powinniśmy przejść my sami i jak przygotować na to naszą rodzinę. Jest też o jedzeniu, piciu, ubieraniu się i nocowaniu. Słowem o tym, co przed rozpoczęciem pedałowania, w trakcie i po zejściu z rowera, przyda się i a nawet trzeba wiedzieć. Informacje te są na tyle przydatne, bo mają swoje źródło w przeżyciu niejednej osoby.
Jednak jednym z najbardziej interesujących rozdziałów dla domorosłego podróżnika, jest rozdział szósty, a porządkowo rzecz ujmując pierwszy, o nazwie „Opowieści z drogi”. Znajdziemy w nim kilka historii o tym, jak wygląda badanie świata siłą własnych mięśni. Okazuje się, że nie jest to z jednej strony, aż takie wyzwanie, jak twierdzą niektórzy przemądrzali. Według autorów książki rower, to nie taki znowu nadzwyczajny obiekt. Wystarczy zacząć pedałować i już się jest w drodze.
Samotna wyprawa Joanny przez góry do Tybetu, czy grupowa przeprawa rowerami przez Gobi, to tylko przykładowe zmagania z wieloma pozornymi oczywistościami tego świata. W ciepłym i bezpiecznym miejscu przecież najlepiej wydaje nam się, że podróż, którą mamy przed sobą, będzie wspaniała. Nawet, jeśli pod uwagę bierze się rozmaite niebezpieczeństwa, nie wizualizuje się ostatecznie, niczego złego. Dzikie psy nigdy nas w tych wyobrażeniach nie doganiają, głód nie kłuje w brzuchu, chłód nie przenika do kości, a ludzie napotkani na drodze są przyjaźni i nieszkodliwi. Na pytanie „czy sobie poradzę” buńczucznie odpowiadamy – „nie będzie innego wyjścia”. I wyruszamy. Na pewno nie po to by polec, ale by przeżyć przygodę. I może się niestety okazać, że dużą część drogi nie opuszcza nas uczucie samotności. Psy nas jednak doganiają i szarpią śpiwór. Nasi towarzysze podróży działają nam na nerwy już po przebudzeniu. Egzotyczny krajobraz ze zdjęć staje się monotonny i nużący, a mapa pokazuje świat, którego już dawno nie ma.
I tak właśnie być powinno. Autorzy książki kwitują to całkiem zwyczajnie, ale jakże trafnie: „Każdy z nas ma trochę inny temperament i trochę inaczej oswaja się ze światem i wyzwaniami”. Nie ma jednego dobrego sposobu na jakąkolwiek podróż – nawet tą rowerową. Na całe szczęście. Okazuje się, że kiedy nie mamy innego wyjścia, nie poddajemy się i tym samym przesuwamy nie tylko granicę swojego poznania, ale też wytrzymałości. U kresu drogi towarzyszy rowerzyście i każdemu innemu podróżnikowi tylko uczucie spełnienia i wspaniałe wspomnienie. A to, co zgodnie podkreślają bohaterowie rowerowych opowieści, to jedna nadrzędna wartość podróżowania jednośladem – poczucie wolności.
„Podręcznik przygody rowerowej” to cała gama cennych wskazówek, informacji, a przed wszystkim wiedza z pierwszej ręki. Okazuje się, że w taką podróż może wyruszyć nawet taki rowerzysta, który właśnie dowiedział się, że rower jeździ nie tylko po ścieżkach rowerowych. Ale jedna mała rada. Zanim podąży w jakieś „wzdłuż”, albo dokądś „dookoła”, niech lepiej przeczyta ten podręcznik. Bo jak każdy belfer nie raz powtarzał: „od przybytku głowa nie boli”. I w tym konkretnym przypadku miałby rację.
monoloco.pl Aneta Dziankowska, 2012-07-07
Campa w sakwach, czyli rowerem na Dach Świata
Campa, tak nazywa się w Tybecie gruboziarnista mąka z prażonego jęczmienia. Można z niej zrobić placki lub dodać do herbaty, w której już jest sól i masło. Podstawa wyżywienia Tybetańczyków stała się w 2006 roku głównym posiłkiem również dla p. Piotra Strzeżysza, gdyż to właśnie Tybet obrał sobie wtedy za cel podróży.
Rower, dwie sakwy najpotrzebniejszych rzeczy, zapas pieniężny i w drogę. Najpierw kierunek Chiny- Pekin. To tam p. Piotr stwierdził, że bariera językowa to straszna sprawa. Chińskie krzaczki są zdecydowanie niezrozumiałe, a zaczepianie tubylców w większości przypadków nic nie daje. Na szczęście dzięki swej wytrwałości udało mu się przezwyciężyć ten problem i przejechać do Lhasy. Tam oczywiście znów natrafił na przeszkodę, tym razem jednak w postaci upartych biurokratów. Kwitek tu, pozwolenie tam, tego nie wolno, tamtego nie wolno. Sytuacja wyglądała już dość źle, ale znów podróżnikowi udało się z niej wybrnąć i ruszyć dalej. Pan Piotr w trakcie swego wyjazdu zmierzył się z wieloma przeciwnościami losu, jednak efektem ich przezwyciężenia była niesamowita podróż po Tybecie, Dachu Świata.
Książka jest chronologicznym zapisem całego wyjazdu. Autor opisuje w niej praktycznie dzień po dniu jak wyglądała przeprawa przez wymagające masy dokumentów Chiny, gdzie na każdym kroku musiał się wystrzegać ostrych potraw, oraz przez sam Tybet, pełen pięknych widoków, zmiennej pogody i malutkich wioseczek. Jego wspomnienia pełne są osobistych refleksji, dlatego po części ma się wrażenie jakby czytało się skierowany do nas pamiętnik albo list. Malownicze krajobrazy, odgłosy prawdziwej, dzikiej natury czy w końcu spotkania z autochtonami jawią się w naszej wyobraźni, jak gdyby były naszymi osobistymi doświadczeniami, gdyż są opisane z ogromną plastycznością.
Pan Piotr mówi o wszystkim, co go spotkało niczego przy tym nie idealizując. Nie kryje się z wyrażaniem negatywnej opinii o natrętnych dzieciach, i dorosłych, którzy sądzą że każdy obcokrajowiec to bogacz i starają się wyłudzić od niego pieniądze. Przedstawia on również paradoksy chińskiej biurokracji, gdzie wszyscy każą wykupować turystom pozwolenia, a później nigdzie ich nie egzekwują. Strzeżysz opowiada nam też o biednych wioskach, gdzie ludzie posilają się wyłącznie campą, a gdy przybywa gość nie wahają się i dzielą się tym, co mają. W Tybecie widzi zarówno dobre jak i złe strony. Jego relacja oddziałuje na nasze emocje, gdyż wyczuwa się w niej autentyzm i szczerość.
Wielokrotnie opisy miejsc i wydarzeń przeplatają się z ogólnymi przemyśleniami podróżnika. Jazda na rowerze i odkrywanie nowych miejsc są jego pasją, dlatego lubi, gdy mu się w tym nie przeszkadza. Nie jest on introwertykiem, ale gdy ktoś ma mu towarzyszyć, wcale nie czuje się z tego zadowolony. Komentarze o np. udawanym smutku, bo ktoś jednak z nim nie pojedzie, trochę mnie momentami denerwowały. Na szczęście był to jedyny taki element, który uznałabym za negatywny.
Styl w jakim pisze pan Piotr jest lekki i prosty, dlatego czytanie jego relacji to prawdziwa przyjemność. Autor jest osobą otwartą, ciekawą świata oraz nowych miejsc. Wie, że aby nie urazić Tybetańczyków musi się dostosować do pewnych zachowań. Ciekawostki związane z życiem na Dachu Świata, kulturą jaka tak panuje, ludnością i religią są interesujące i powodują, że w człowieku budzi się swoista chęć wyjazdu. Dla osób, które są już zdecydowane odbyć takową podróż książka ta nadaje się jako niezły przewodnik. Autor przybliża bowiem, co i gdzie robić, aby jakoś przetrwać w tych nietypowych dla nas warunkach oraz jak ciężki jest taki wyjazd rowerem i jakie niebezpieczeństwa czy problemy się z nim łączą.
Wydanie jakim uraczyło nas wydawnictwo Bezdroża również zasługuje na chwilkę uwagi. Piękna okładka z widokiem na góry przykuwa nasz wzrok. W środku bardzo dobra jakość papieru i sporo zdjęć ze zbioru autora. Fotografie w tego typu książkach zawsze mnie cieszą, gdyż mam wtedy możliwość ujrzeć to, co widział podróżnik.
Do tej pory o Tybecie wiedziałam niewiele i nie spodziewałam się, że może okazać się tak interesującym miejscem. Relacja p. Piotra otworzyła mi oczy i rozbudziła zainteresowanie kolejną niezwykłą kulturą. "Campa w sakwach" jest ciekawą i lekką książką, z gatunku podróżniczej literatury i na pewno spodoba się ludziom, którzy czują w sobie pociąg do odkrywania świata.
Rower, dwie sakwy najpotrzebniejszych rzeczy, zapas pieniężny i w drogę. Najpierw kierunek Chiny- Pekin. To tam p. Piotr stwierdził, że bariera językowa to straszna sprawa. Chińskie krzaczki są zdecydowanie niezrozumiałe, a zaczepianie tubylców w większości przypadków nic nie daje. Na szczęście dzięki swej wytrwałości udało mu się przezwyciężyć ten problem i przejechać do Lhasy. Tam oczywiście znów natrafił na przeszkodę, tym razem jednak w postaci upartych biurokratów. Kwitek tu, pozwolenie tam, tego nie wolno, tamtego nie wolno. Sytuacja wyglądała już dość źle, ale znów podróżnikowi udało się z niej wybrnąć i ruszyć dalej. Pan Piotr w trakcie swego wyjazdu zmierzył się z wieloma przeciwnościami losu, jednak efektem ich przezwyciężenia była niesamowita podróż po Tybecie, Dachu Świata.
Książka jest chronologicznym zapisem całego wyjazdu. Autor opisuje w niej praktycznie dzień po dniu jak wyglądała przeprawa przez wymagające masy dokumentów Chiny, gdzie na każdym kroku musiał się wystrzegać ostrych potraw, oraz przez sam Tybet, pełen pięknych widoków, zmiennej pogody i malutkich wioseczek. Jego wspomnienia pełne są osobistych refleksji, dlatego po części ma się wrażenie jakby czytało się skierowany do nas pamiętnik albo list. Malownicze krajobrazy, odgłosy prawdziwej, dzikiej natury czy w końcu spotkania z autochtonami jawią się w naszej wyobraźni, jak gdyby były naszymi osobistymi doświadczeniami, gdyż są opisane z ogromną plastycznością.
Pan Piotr mówi o wszystkim, co go spotkało niczego przy tym nie idealizując. Nie kryje się z wyrażaniem negatywnej opinii o natrętnych dzieciach, i dorosłych, którzy sądzą że każdy obcokrajowiec to bogacz i starają się wyłudzić od niego pieniądze. Przedstawia on również paradoksy chińskiej biurokracji, gdzie wszyscy każą wykupować turystom pozwolenia, a później nigdzie ich nie egzekwują. Strzeżysz opowiada nam też o biednych wioskach, gdzie ludzie posilają się wyłącznie campą, a gdy przybywa gość nie wahają się i dzielą się tym, co mają. W Tybecie widzi zarówno dobre jak i złe strony. Jego relacja oddziałuje na nasze emocje, gdyż wyczuwa się w niej autentyzm i szczerość.
Wielokrotnie opisy miejsc i wydarzeń przeplatają się z ogólnymi przemyśleniami podróżnika. Jazda na rowerze i odkrywanie nowych miejsc są jego pasją, dlatego lubi, gdy mu się w tym nie przeszkadza. Nie jest on introwertykiem, ale gdy ktoś ma mu towarzyszyć, wcale nie czuje się z tego zadowolony. Komentarze o np. udawanym smutku, bo ktoś jednak z nim nie pojedzie, trochę mnie momentami denerwowały. Na szczęście był to jedyny taki element, który uznałabym za negatywny.
Styl w jakim pisze pan Piotr jest lekki i prosty, dlatego czytanie jego relacji to prawdziwa przyjemność. Autor jest osobą otwartą, ciekawą świata oraz nowych miejsc. Wie, że aby nie urazić Tybetańczyków musi się dostosować do pewnych zachowań. Ciekawostki związane z życiem na Dachu Świata, kulturą jaka tak panuje, ludnością i religią są interesujące i powodują, że w człowieku budzi się swoista chęć wyjazdu. Dla osób, które są już zdecydowane odbyć takową podróż książka ta nadaje się jako niezły przewodnik. Autor przybliża bowiem, co i gdzie robić, aby jakoś przetrwać w tych nietypowych dla nas warunkach oraz jak ciężki jest taki wyjazd rowerem i jakie niebezpieczeństwa czy problemy się z nim łączą.
Wydanie jakim uraczyło nas wydawnictwo Bezdroża również zasługuje na chwilkę uwagi. Piękna okładka z widokiem na góry przykuwa nasz wzrok. W środku bardzo dobra jakość papieru i sporo zdjęć ze zbioru autora. Fotografie w tego typu książkach zawsze mnie cieszą, gdyż mam wtedy możliwość ujrzeć to, co widział podróżnik.
Do tej pory o Tybecie wiedziałam niewiele i nie spodziewałam się, że może okazać się tak interesującym miejscem. Relacja p. Piotra otworzyła mi oczy i rozbudziła zainteresowanie kolejną niezwykłą kulturą. "Campa w sakwach" jest ciekawą i lekką książką, z gatunku podróżniczej literatury i na pewno spodoba się ludziom, którzy czują w sobie pociąg do odkrywania świata.
jarken.blogspot.com JARKA, 2012-07-05