ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Recenzje

Fotograf w podróży

Jaki aparat wybrać spośród gąszczu reklamowanych modeli? Jak dopasować go do naszych potrzeb? Jaki kupić obiektyw i jak go montować? Jak dobrze zaplanować porę i czas wyjazdu w egzotyczne miejsce? Jakie akcesoria są absolutnie niezbędne i muszą znaleźć się w plecaku? Jak obcować z ludźmi których napotkamy na swej drodze, by Ci zamiast pozować, po prostu stali się integralną częścią zdjęcia? Na te i pozostałe 1000 pytań jakie niewątpliwie nasuwają się początkującym adeptom fotografii starannie i z najmniejszymi detalami stara się odpowiedzieć Piotr Trybalski w swoim „Fotografie w podróży”.
I czyni to z niezwykłym zaangażowaniem, bez sztucznego zadęcia czy wyższości, na jaką mógłby sobie pozwolić fotograf jego formatu: „Nie noszę specjalnych kamizelek z tysiącem kieszonek na „niezbędne akcesoria”, uważam to za skrajny obciach. Pasjami odrywam metki z toreb i plecaków, staram się nie ubierać jak turysta, ale jak normalny, przeciętny człowiek. […] Anonimowość, przezroczystość – to prawdziwi przyjaciele fotografa”.

Trybalski to dziennikarz, podróżnik, nawet płetwonurek (w poradniku także osobny rozdział poświęcony zdjęciom podwodnym), ale przede wszystkim fotografik. Publikował w takich tytułach jak „Wprost”, „Przekrój”, „Podróże” czy „National Geographic Polska”. Był współorganizatorem ekspedycyjnych wypraw do Australii, Wenezueli, Nepalu i na Madagaskar. Na co dzień prowadzi portal „Fotograf w podróży” dla podróżujących z aparatem, organizuje też Festiwal Podróżników „Trzy żywioły”, zatem zdecydowanie wie co mówi. Rzecz jasna tego typu publikacja nie mogłaby obejść się bez zdjęć, ilustrujących to, o czym opowiada autor. Są i one. Dużo. Do tego starannie opisane, niesamowite pod względem tematu, kontrastów i kolorystyki. Po prostu szalenie ciekawe.

Czytając tę książkę aż ma się ochotę wyciągnąć mapę, załadować baterie w aparacie, spakować plecak i ruszyć na podbój świata. W tym wypadku nie jest to jednak aż tak proste. W końcu nie planujemy wycieczki do Szczyrku. Choć początkujący fotograficy jak najbardziej mogą od niego zacząć, by potem (już opierzeni, z niezbędnymi umiejętnościami) ruszyć na drugi koniec świata. Trybalski nie zapomina wspomnieć o niebezpieczeństwach w swojej pracy, choćby. o specyfice fotografowania dzikich zwierząt albo krajów z innego kręgu kulturowego, np. muzułmańskich. Niby oczywiste, jednak warto przeczytać jeśli nigdy się nie próbowało i jest się w tym temacie laikiem. Podsumowując: czytamy jak przygotować się do wyjazdu, jak fotografować miejsca, ludzi i zwierzęta, jak zachowywać się w innej kulturze, jak zrobić dobre zdjęcia w górach/ jaskini/ pod wodą czy na pustyni, i (co równie ważne) jak umiejętnie opracować, skatalogować, a potem może nawet sprzedać efekty naszej pracy. Czytamy, wchłaniamy, żegnamy się ze znajomymi i rodziną i… ahoj przygodo!

Jedyna wada? Książka pretenduje do miana „Inspirującego przewodnika po świecie reporterskiej fotografii podróżniczej”, ale wydana jest w formie zniechęcającej do zapakowania jej do plecaka. Ciężki papier i niestandardowe wymiary skutecznie odstraszają w momencie, gdy planujemy długą wyprawę i każdy gram jaki mamy zamiar nosić na plecach podczas wędrówki naprawdę MA znaczenie. Jest jednak wytłumaczenie tego zabiegu. Gdyby nie tego rodzaju papier, zdjęcia niechybnie straciłyby wiele na swej jakości, a to byłaby niepowetowana strata. Zatem nie wiem jak Państwo, ale ja wybaczam.
Opętani Czytaniem Anna Solak

Maraton. Trening metodą Gallowaya

Septem.pl idąc na fali popularności książki “Bieganie metodą Gallowaya” wydało jego kolejną książkę, która, tym razem, pozwala nam ukończyć maraton w przyzwoitym czasie.

Maraton to bieg na dystansie 42,195 km. Dla początkujących to odległość, która przeraża, ale którą wielu chce osiągnąć. Starzy wyjadacze wiedzą już jak smakuje pokonanie takiego dystansu. Wszystkich łączą dwie rzeczy – ukończyć w jak najlepszym czasie. Galloway twierdzi, że znalazł na to sposób.

Wszystko kryć ma się w jego metodzie zwanej marszobiegiem. Postępując zgodnie z poradami autora w ciągu 6 miesięcy można podnieść swoje możliwości jeśli idzie o szybkość oraz dystans, jaki pokonujemy podczas jednego biegu. Gdy pokonujesz 3 kilometry – stosując metodę Gallowaya – przebiegniesz ich nawet 6.

Robiąc przerwy w biegu na marsz masz szansę na zwiększenie jakości swojego truchtania – łatwiej osiągniesz daleki dystans nie wyglądając jak człowiek, który został zniszczony przez bieg. Dzięki metodzie Gallowaya masz szansę ukończyć maraton z dużym uśmiechem na twarzy.

Jak to wygląda w praktyce? Podczas stosowania przeze mnie marszobiegu w dystansie 23 kilometrów udało mi się zyskać 8 minut. Oczywiście marsz nie był stosowany – jak radzi Galloway – od 1,6 kilometra już na początku. Wykorzystałem go w momencie, gdy nastąpił kryzys 16 kilometra.

Można powiedzieć – 8 minut to nic. Bardziej doświadczeni będą jednak stać po stronie takiego zyskiwania minut. Szczególnie, że dzięki marszowi możemy odzyskać częściową świeżość mięśni, a co za tym idzie, dodatkową siłę na szybki finisz.

Teraz wyobraźmy sobie maraton, który w całości biegniemy zgodnie ze wskazówkami Gallowaya. Jeśli kiedyś biegaliśmy maraton w granicach 4 godzin to każda minuta mniej daje nam już 3 godziny z haczykiem. A gdyby tak zejść poniżej 3? Oczywiście nie patrząc na wiek? Miodzio.

Metoda Gallowaya jest prosta w stosowaniu i uniwersalna. Nie trzeba być wysportowanym, pięknym i zapalonym biegaczem, by korzystać z jej pozytywów. Dodatkowo dostajemy garść porad dotyczących żywienia, kontuzji (odpukać) i innych aspektów uprawiania najstarszej dyscypliny sportu.

Zacząć bieganie latem z Gallowayem? Bezcenne. Polecam.
ebieganie.pl Tomasz Albecki, 2012-06-08

Wałkowanie Ameryki (twarda oprawa)

Ameryka prawdziwie "przeWałkowana" Czy można "opowiedzieć” Amerykę? Znaleźć jej statystycznego mieszkańca, zrozumieć jego postawy, podejście do religii i kwestii wolności? Opisać paradoksy, prawo tworzone na precedensach? Odbyć z czytelnikiem podróż, w czasie której spotka się dziesiątki osobowości? Można. Trzeba być jednak nie tylko świetnym dziennikarzem radiowym, ale także… pisarzem. To połączenie jest, oczywiście, możliwe. Oto kolejny dowód: Marek Wałkuski. O ukazującej się właśnie książce "Wałkowanie Ameryki" pisze Michał Nogaś. Kiedy samoloty uderzały w wieże World Trade Center, Marek przygotowywał się do kolejnego wydania porannego "Zapraszamy do Trójki”. Jego oczy, tak jak i oczy całego świata, zwrócone były wówczas na Stany Zjednoczone. Wtedy nie mógł nawet jednak podejrzewać, że za kilka miesięcy jego życie całkowicie się zmieni. " W styczniu 2002 roku zostałem oddelegowany do Waszyngtonu jako korespondent Polskiego Radia” – pisze w pierwszym zdaniu pierwszego rozdziału. Słuchacze Trójki – na wieść o tym – mocno posmutnieli, a Wałkuski zaczął przygotowywania do najważniejszego, być może, zadania w swoim życiu. Trzeba było nieco podszkolić język angielski – by móc swobodnie porozumiewać się nie tylko na ulicy, ale i na korytarzach Kongresu, wynająć mieszkanie, sprowadzić rodzinę, odnaleźć się w innej rzeczywistości. Słowem – stworzyć nowy dom. Dekadę później, w tym – już wcale nie takim nowym – domu, zaczął spisywać swoją opowieść o odkrywaniu Ameryki. Jako osoba niezwykle spostrzegawcza – miał o czym pisać. Wiele rzeczy widać, oczywiście, gołym okiem. To, że Stany Zjednoczone są etnicznym tyglem, prawdziwą wieżą Babel, że do dziś można się tam zetknąć ze skutkami segregacji rasowej. Także to, że nigdzie na świecie, na terytorium jednego państwa, nie mieszka tylu wyznawców najróżniejszych religii, założycieli kościołów i związanych z wiarą stowarzyszeń. A także i to, że Amerykanie niezwykle cenią sobie wolność – gwarantowaną w konstytucji, że wielu z nich nie wyobraża sobie życia bez prawa do posiadania w swym domu broni, że czują się wybrani, by przewodzić światu. Ale Marek Wałkuski postanowił głębiej przyjrzeć się każdemu z tych tematów. Oparł się nie tylko na własnych obserwacjach, ale bardzo dokładnie wczytał się w wyniki badań opinii publicznej, w prace socjologów i innych naukowców. Efekt jest znakomity – w trzynastu rozdziałach prawdziwie "przewałkował” Stany Zjednoczone (nierzadko z wrodzonym sobie poczuciem humoru), oddając jednocześnie do rąk czytelników wciągającą i pouczającą książkę. Niezależnie od tego, na której stronie tę książkę otworzymy, opowieść Marka porywa nas natychmiast. "Wałkowanie Ameryki” skrzy się bowiem od anegdot, nieznanych powszechnie faktów, interesujących spostrzeżeń autora. Pierwszy z brzegu przykład – zajrzyjmy do rozdziału drugiego ("Dzieci wuja Sama”). Pisząc o wychowaniu patriotycznym, Wałkuski wspomina o "Przysiędze wierności fladze”, składanej przez uczniów codziennie przed rozpoczęciem lekcji (" co oznacza, że przeciętny uczeń przez dwanaście lat edukacji w podstawówce, gimnazjum i liceum ponad 2000 razy przysięga wierność amerykańskiej fladze ”). Przypomina, że w latach 30. XX wieku tekstowi roty sprzeciwili się świadkowie Jehowy. Argumentując przy tym, że przysięgę wierności składać mogą jedynie Bogu. Orzeczenie Sądu Najwyższego, odrzucające ich skargę, inni obywatele przyjęli jednoznacznie. Uznano że świadkowie Jehowy nie są patriotami. Byli za to atakowani, nierzadko w brutalny sposób. By zapobiec dalszym aktom samosądów, Sąd Najwyższy USA zmienił orzeczenie, przyznając że " zawarte w konstytucji (…) prawo do wolności wypowiedzi oznacza również prawo do milczenia ”. I taka interpretacja obowiązuje do dziś. W innym, szóstym rozdziale "Raj dla bogów”, Wałkuski przybliża polskiemu czytelnikowi niezwykłą mozaikę różnych amerykańskich kościołów i – co ważne – także ich przywódców. Przytacza także dane, z których wynika, że 44 proc. Amerykanów uważa, że otrzymało od Boga misję do spełnienia, że mogą mówić o sobie, że są błogosławieni. W kraju, w którym rozdział kościoła od państwa jest bardzo wyraźny i w którym religia jest w życiu publicznych wszechobecna, gdzie za wierzących uważa się 90 proc. obywateli i gdzie – w ciągu życia – wiarę zmienia 1 z nich, konkurencja między kościołami jest niezwykle silna. Kapłani prześcigają się w pomysłach na to, jak przyciągnąć wiernych. Marek Wałkuski cytuje w swej książce teksty z przydrożnych tablic, stojących w bezpośredniej bliskości kościołów w różnych stanach: " Bóg jest w odległości jednej modlitwy”, "W piekle nie ma klimatyzacji”, "Modlitwa – bezprzewodowy i darmowy dostęp do Boga”, „Są pytania, na które Google nie da odpowiedzi ”. Choć czasem ta walka o wiernego przybiera co najmniej dziwne formy – "Jedno ze zgromadzeń baptystycznych z Missouri reklamowało się hasłem: ‘Najlepsza pozycja to ta na klęczkach’” – dodaje. Pisząc o amerykańskim etnicznym tyglu, szukając jednocześnie typowego mieszkańca Stanów Zjednoczonych, Wałkuski podaje dane, od których aż kręci się w głowie! Typowy amerykański Kowalski nazywa się James Smith , waży 88 kg przy 177,5 cm wzrostu, zjada rocznie 8 kg boczku i wypija 190 litrów napojów gazowanych, jego droga z domu do pracy wynosi 25 km. Być może ma polskie korzenie (3,2 proc. obywateli), być może jego przodkowie przybyli z Niemiec (niemieccy Amerykanie mieli dwóch prezydentów – Eisenhovera i Hoovera), może uwielbia kurczaka z goframi, świeżymi owocami i syropem klonowym? Prawdopodobnie nie ma nawet paszportu – bo i po co, wakacje zwykle spędza podróżując po innych stanach? Jedno jest pewne – i zatrważające – typowy Smith sięga po jedną książkę w roku! I choć "Wałkowanie Ameryki” to udana próba opisania całego społeczeństwa tego czwartego pod względem wielkości terytorium i trzeciego pod względem liczby mieszkańców kraju, autor nie zapomina o własnych korzeniach. Osobny rozdział poświęca 10-milionowej Polonii (nasi pradziadkowie byli w grupie pierwszych osadników, uznawano ich za znakomitych rzemieślników), mocno stereotypowemu postrzeganiu jej przez innych mieszkańców Stanów Zjednoczonych (w zdecydowanej większości także potomkom emigrantów), wspomina o tzw. "polish jokes” (" – Jak pokonać polską kawalerię? – Wyłączyć karuzelę. ”). Co ciekawe, przytacza teorię, jakoby źródłem niewybrednych żartów o Polakach była faszystowska propaganda, której odpryski trafiły do USA wraz z imigrantami z Niemiec. Wydaje się jednak, że prawda leży gdzie indziej – pierwszymi emigrantami znad Wisły byli prości chłopi, mający w Nowym Świecie problemy nie tylko lingwistyczne. Wałkuski, skłaniając się ku tej wersji, cytuje w swej książce brytyjskiego socjologa i specjalistę od humoru etnicznego Christie Daviesa. I choć mieszkańcy USA czasem sobie z polskich sąsiadów niewybrednie żartują, każdy, kto choć raz był w Stanach Zjednoczonych, wie, że Polska i tak jest obecna w prawie każdym amerykańskim domu (z czego lokatorzy często nie zdają sobie sprawy…). Najpopularniejsza w USA woda mineralna to "Poland Spring” – źródło bije w miasteczku w stanie Maine. Na każdy z poruszanych tematów Marek Wałkuski ma polskiemu czytelnikowi wiele do powiedzenia. Niezależnie od tego, czy jest to opowieść o genealogicznym archiwum Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich (mormoni) i o chrztach udzielanych przez jego członków innym – "niewiernym” – już po ich śmierci (mormoni ochrzcili np. papieża Jana Pawła II!) czy też gdy pisze o przywódcy pewnego indiańskiego plemienia, który specjalizował się w walce z… aligatorami, nie sposób nie zauważyć tytanicznej wręcz pracy, jaką włożył w powstanie tej książki. Efekt jest taki, że trzynaście rozdziałów – mimo że pełnych faktów, danych, nazwisk i nazw własnych – czyta się jak świetną powieść, choć przecież wszystko jest w "Wałkowaniu Ameryki” z życia wzięte. By jednak do końca być szczerym, przyznam, że jest coś, co nie do końca mi się w tej książce podoba. To brak zdjęć, które znakomicie ilustrowałyby Markowe wyprawy, spotkania, opisy. Na szczęście na radiowych stronach internetowych możemy to nadrobić – w naszej galerii zamieszczamy kilkanaście zdjęć autorstwa Marka Wałkuskiego. Dzięki nim możemy spojrzeć na Stany Zjednoczone, na ich różnorodność, jego oczami.
Polskie Radio Michał Nogaś, 2012-09-14

Wałkowanie Ameryki

Ameryka prawdziwie "przeWałkowana"

Czy można "opowiedzieć” Amerykę? Znaleźć jej statystycznego mieszkańca, zrozumieć jego postawy, podejście do religii i kwestii wolności? Opisać paradoksy, prawo tworzone na precedensach? Odbyć z czytelnikiem podróż, w czasie której spotka się dziesiątki osobowości? Można.

Trzeba być jednak nie tylko świetnym dziennikarzem radiowym, ale także… pisarzem. To połączenie jest, oczywiście, możliwe. Oto kolejny dowód: Marek Wałkuski.
O ukazującej się właśnie książce "Wałkowanie Ameryki" pisze Michał Nogaś.

Kiedy samoloty uderzały w wieże World Trade Center, Marek przygotowywał się do kolejnego wydania porannego "Zapraszamy do Trójki”. Jego oczy, tak jak i oczy całego świata, zwrócone były wówczas na Stany Zjednoczone. Wtedy nie mógł nawet jednak podejrzewać, że za kilka miesięcy jego życie całkowicie się zmieni. " W styczniu 2002 roku zostałem oddelegowany do Waszyngtonu jako korespondent Polskiego Radia” – pisze w pierwszym zdaniu pierwszego rozdziału. Słuchacze Trójki – na wieść o tym – mocno posmutnieli, a Wałkuski zaczął przygotowywania do najważniejszego, być może, zadania w swoim życiu. Trzeba było nieco podszkolić język angielski – by móc swobodnie porozumiewać się nie tylko na ulicy, ale i na korytarzach Kongresu, wynająć mieszkanie, sprowadzić rodzinę, odnaleźć się w innej rzeczywistości. Słowem – stworzyć nowy dom. Dekadę później, w tym – już wcale nie takim nowym – domu, zaczął spisywać swoją opowieść o odkrywaniu Ameryki. Jako osoba niezwykle spostrzegawcza – miał o czym pisać.

Wiele rzeczy widać, oczywiście, gołym okiem. To, że Stany Zjednoczone są etnicznym tyglem, prawdziwą wieżą Babel, że do dziś można się tam zetknąć ze skutkami segregacji rasowej. Także to, że nigdzie na świecie, na terytorium jednego państwa, nie mieszka tylu wyznawców najróżniejszych religii, założycieli kościołów i związanych z wiarą stowarzyszeń. A także i to, że Amerykanie niezwykle cenią sobie wolność – gwarantowaną w konstytucji, że wielu z nich nie wyobraża sobie życia bez prawa do posiadania w swym domu broni, że czują się wybrani, by przewodzić światu. Ale Marek Wałkuski postanowił głębiej przyjrzeć się każdemu z tych tematów. Oparł się nie tylko na własnych obserwacjach, ale bardzo dokładnie wczytał się w wyniki badań opinii publicznej, w prace socjologów i innych naukowców. Efekt jest znakomity – w trzynastu rozdziałach prawdziwie "przewałkował” Stany Zjednoczone (nierzadko z wrodzonym sobie poczuciem humoru), oddając jednocześnie do rąk czytelników wciągającą i pouczającą książkę.

Niezależnie od tego, na której stronie tę książkę otworzymy, opowieść Marka porywa nas natychmiast. "Wałkowanie Ameryki” skrzy się bowiem od anegdot, nieznanych powszechnie faktów, interesujących spostrzeżeń autora. Pierwszy z brzegu przykład – zajrzyjmy do rozdziału drugiego ("Dzieci wuja Sama”). Pisząc o wychowaniu patriotycznym, Wałkuski wspomina o "Przysiędze wierności fladze”, składanej przez uczniów codziennie przed rozpoczęciem lekcji (" co oznacza, że przeciętny uczeń przez dwanaście lat edukacji w podstawówce, gimnazjum i liceum ponad 2000 razy przysięga wierność amerykańskiej fladze ”). Przypomina, że w latach 30. XX wieku tekstowi roty sprzeciwili się świadkowie Jehowy. Argumentując przy tym, że przysięgę wierności składać mogą jedynie Bogu. Orzeczenie Sądu Najwyższego, odrzucające ich skargę, inni obywatele przyjęli jednoznacznie. Uznano że świadkowie Jehowy nie są patriotami. Byli za to atakowani, nierzadko w brutalny sposób. By zapobiec dalszym aktom samosądów, Sąd Najwyższy USA zmienił orzeczenie, przyznając że " zawarte w konstytucji (…) prawo do wolności wypowiedzi oznacza również prawo do milczenia ”. I taka interpretacja obowiązuje do dziś.
W innym, szóstym rozdziale "Raj dla bogów”, Wałkuski przybliża polskiemu czytelnikowi niezwykłą mozaikę różnych amerykańskich kościołów i – co ważne – także ich przywódców. Przytacza także dane, z których wynika, że 44 proc. Amerykanów uważa, że otrzymało od Boga misję do spełnienia, że mogą mówić o sobie, że są błogosławieni. W kraju, w którym rozdział kościoła od państwa jest bardzo wyraźny i w którym religia jest w życiu publicznych wszechobecna, gdzie za wierzących uważa się 90 proc. obywateli i gdzie – w ciągu życia – wiarę zmienia 1 z nich, konkurencja między kościołami jest niezwykle silna. Kapłani prześcigają się w pomysłach na to, jak przyciągnąć wiernych. Marek Wałkuski cytuje w swej książce teksty z przydrożnych tablic, stojących w bezpośredniej bliskości kościołów w różnych stanach: " Bóg jest w odległości jednej modlitwy”, "W piekle nie ma klimatyzacji”, "Modlitwa – bezprzewodowy i darmowy dostęp do Boga”, „Są pytania, na które Google nie da odpowiedzi ”. Choć czasem ta walka o wiernego przybiera co najmniej dziwne formy – "Jedno ze zgromadzeń baptystycznych z Missouri reklamowało się hasłem: ‘Najlepsza pozycja to ta na klęczkach’” – dodaje.

Pisząc o amerykańskim etnicznym tyglu, szukając jednocześnie typowego mieszkańca Stanów Zjednoczonych, Wałkuski podaje dane, od których aż kręci się w głowie! Typowy amerykański Kowalski nazywa się James Smith , waży 88 kg przy 177,5 cm wzrostu, zjada rocznie 8 kg boczku i wypija 190 litrów napojów gazowanych, jego droga z domu do pracy wynosi 25 km. Być może ma polskie korzenie (3,2 proc. obywateli), być może jego przodkowie przybyli z Niemiec (niemieccy Amerykanie mieli dwóch prezydentów – Eisenhovera i Hoovera), może uwielbia kurczaka z goframi, świeżymi owocami i syropem klonowym? Prawdopodobnie nie ma nawet paszportu – bo i po co, wakacje zwykle spędza podróżując po innych stanach? Jedno jest pewne – i zatrważające – typowy Smith sięga po jedną książkę w roku! I choć "Wałkowanie Ameryki” to udana próba opisania całego społeczeństwa tego czwartego pod względem wielkości terytorium i trzeciego pod względem liczby mieszkańców kraju, autor nie zapomina o własnych korzeniach. Osobny rozdział poświęca 10-milionowej Polonii (nasi pradziadkowie byli w grupie pierwszych osadników, uznawano ich za znakomitych rzemieślników), mocno stereotypowemu postrzeganiu jej przez innych mieszkańców Stanów Zjednoczonych (w zdecydowanej większości także potomkom emigrantów), wspomina o tzw. "polish jokes” (" – Jak pokonać polską kawalerię? – Wyłączyć karuzelę. ”). Co ciekawe, przytacza teorię, jakoby źródłem niewybrednych żartów o Polakach była faszystowska propaganda, której odpryski trafiły do USA wraz z imigrantami z Niemiec. Wydaje się jednak, że prawda leży gdzie indziej – pierwszymi emigrantami znad Wisły byli prości chłopi, mający w Nowym Świecie problemy nie tylko lingwistyczne. Wałkuski, skłaniając się ku tej wersji, cytuje w swej książce brytyjskiego socjologa i specjalistę od humoru etnicznego Christie Daviesa. I choć mieszkańcy USA czasem sobie z polskich sąsiadów niewybrednie żartują, każdy, kto choć raz był w Stanach Zjednoczonych, wie, że Polska i tak jest obecna w prawie każdym amerykańskim domu (z czego lokatorzy często nie zdają sobie sprawy…). Najpopularniejsza w USA woda mineralna to "Poland Spring” – źródło bije w miasteczku w stanie Maine.

Na każdy z poruszanych tematów Marek Wałkuski ma polskiemu czytelnikowi wiele do powiedzenia. Niezależnie od tego, czy jest to opowieść o genealogicznym archiwum Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich (mormoni) i o chrztach udzielanych przez jego członków innym – "niewiernym” – już po ich śmierci (mormoni ochrzcili np. papieża Jana Pawła II!) czy też gdy pisze o przywódcy pewnego indiańskiego plemienia, który specjalizował się w walce z… aligatorami, nie sposób nie zauważyć tytanicznej wręcz pracy, jaką włożył w powstanie tej książki. Efekt jest taki, że trzynaście rozdziałów – mimo że pełnych faktów, danych, nazwisk i nazw własnych – czyta się jak świetną powieść, choć przecież wszystko jest w "Wałkowaniu Ameryki” z życia wzięte.
By jednak do końca być szczerym, przyznam, że jest coś, co nie do końca mi się w tej książce podoba. To brak zdjęć, które znakomicie ilustrowałyby Markowe wyprawy, spotkania, opisy. Na szczęście na radiowych stronach internetowych możemy to nadrobić – w naszej galerii zamieszczamy kilkanaście zdjęć autorstwa Marka Wałkuskiego. Dzięki nim możemy spojrzeć na Stany Zjednoczone, na ich różnorodność, jego oczami.
Polskie Radio Michał Nogaś, 2012-09-14

Obudź w sobie lidera. Jak przejąć kontrolę nad swoim życiem i odnieść sukces

Każdy żołnierz nosi buławę w tornistrze - głosi znane powiedzenie Napoleona. Niestety, nie każdy potrafi ją tam znaleźć. Ale wielu szuka, czego dowodzi wielkie zainteresowanie rozmaitymi kursami z podstaw przywództwa. Właśnie ta książka może w poszukiwaniu owej buławy pomóc. Nie tylko przyszłym menedżerom i dyrektorom, którzy chcą przewodzić innym i osiągnąć sukces zawodowy, ale także osobom najzwyczajniej nieśmiałym, borykającym się z problemami. Autor pomaga znaleźć odpowiedź na kilka ważnych pytań.
dziennikpolski24.pl Włodzimierz Jurasz, 2012-09-06
Sposób płatności