Recenzje
Pokolenia. Powrót do domu
Piękna rodzinna historia, która zachwyca i inspiruje….
Pokolenia. Powrót do domu, to druga część rodzinnej sagi Katarzyny Drogiej. Już na samym początku pragnę Wam powiedzieć, że czytać każdą z części możecie śmiało nie po kolei.
W tej części poznajemy Janinę i Leszka Borengów. Janina jest nieco starsza od męża, nie pracuje lecz zajmuje się domem i dba o męża, a także o swoją córeczkę, którą urodziła w wieku czterdziestu lat. Leszek jest lekarzem. Na początku mieszkają w malutkim miasteczku, w Łębkach, gdzie każdy o każdym wie wszystko i niczym innym nie zajmuje się jak tylko plotkami. Janka na początku robi tam furorę, jako doktorowa, kobieta, która zadziwia stylem i urodą. Niestety długo tam nie mieszkają, bo Jasia tęskni do swojej rodzinnej wsi, do Stokowa. Tam pragnie wybudować swój wymarzony domek i wieść spokojne życie.
Oczywiście po drodze, jak i w późniejszym czasie rodzinę Borengów spotka jeszcze wiele miłych, a także nieprzewidywalnych perypetii życiowych. Ale o tym przekonajcie się sami.
Książka przepiękna, czyta się niesamowicie lekko, szybko, a nade wszystko, kiedy dacie się już porwać tej wspaniałej historii, to nie będziecie mogli się od niej oderwać. To opowieść o polskich rodzinach i o tym jak żyło się w trudnych i ciężkich czasach, a jak żyje się teraz. Znajdziecie tutaj zwykłe problemy dnia codziennego, radości i smutki, a także to co przychodzi niespodziewanie, czyli śmierć.
Postać Janki ubarwia całą książkę. Jej ognisty polski temperament dodaje smaku i często bawi czytelnika. Właśnie ten jej charakter chyba najbardziej potrafi przyciągnąć do siebie czytelnika, niemalże się z nią zaprzyjaźniamy. Szczera, twarda, ale często też delikatna niesamowicie wiąże nas z sobą. Przy jej boku zawsze miły i pomocny Leszek, ponad życie kochający swoją żonę i córeczkę Katarzynę.
Pokolenia. Powrót do domu, to druga część rodzinnej sagi Katarzyny Drogiej. Już na samym początku pragnę Wam powiedzieć, że czytać każdą z części możecie śmiało nie po kolei.
W tej części poznajemy Janinę i Leszka Borengów. Janina jest nieco starsza od męża, nie pracuje lecz zajmuje się domem i dba o męża, a także o swoją córeczkę, którą urodziła w wieku czterdziestu lat. Leszek jest lekarzem. Na początku mieszkają w malutkim miasteczku, w Łębkach, gdzie każdy o każdym wie wszystko i niczym innym nie zajmuje się jak tylko plotkami. Janka na początku robi tam furorę, jako doktorowa, kobieta, która zadziwia stylem i urodą. Niestety długo tam nie mieszkają, bo Jasia tęskni do swojej rodzinnej wsi, do Stokowa. Tam pragnie wybudować swój wymarzony domek i wieść spokojne życie.
Oczywiście po drodze, jak i w późniejszym czasie rodzinę Borengów spotka jeszcze wiele miłych, a także nieprzewidywalnych perypetii życiowych. Ale o tym przekonajcie się sami.
Książka przepiękna, czyta się niesamowicie lekko, szybko, a nade wszystko, kiedy dacie się już porwać tej wspaniałej historii, to nie będziecie mogli się od niej oderwać. To opowieść o polskich rodzinach i o tym jak żyło się w trudnych i ciężkich czasach, a jak żyje się teraz. Znajdziecie tutaj zwykłe problemy dnia codziennego, radości i smutki, a także to co przychodzi niespodziewanie, czyli śmierć.
Postać Janki ubarwia całą książkę. Jej ognisty polski temperament dodaje smaku i często bawi czytelnika. Właśnie ten jej charakter chyba najbardziej potrafi przyciągnąć do siebie czytelnika, niemalże się z nią zaprzyjaźniamy. Szczera, twarda, ale często też delikatna niesamowicie wiąże nas z sobą. Przy jej boku zawsze miły i pomocny Leszek, ponad życie kochający swoją żonę i córeczkę Katarzynę.
DobreRecenzje.pl Edyta; 2015-11-06
Dziennik przyjaciółek. Twórz, niszcz, działaj!
Kolejny twór wyrosły na fali popularności „Zniszcz ten dziennik” – tym razem w wersji dla przyjaciółek.
Popularność książek, których głównym celem jest ich zniszczenie, pobrudzenie i ozdabianie niektórych zachwyca, niektórych zniesmacza, innych bawi. Koncepcja jest prosta – w formę książki ubrana została seria zadań, które polecają robienie przeróżnych, zwariowanych rzeczy, mających pobudzić kreatywność i wyobraźnię.
„Dziennik przyjaciółek” to – jak sama nazwa wskazuje – 1 książka dla 2 dziewczyn. Podobnie jak inne wersje zabawy książka wypełniona jest przeróżnymi zadaniami, z tym że połowa przeznaczona jest dla jednej osoby, a druga dla jej przyjaciółki. Oczywiście, strony trzeba obowiązkowo zapełniać wspólnie. I tak można razem wysyłać zaszyfrowane wiadomości, wypisywać imiona najfajniejszych chłopaków, robić maski karnawałowe, tworzyć komiksy, wklejać liście, a nawet robić… maseczki ze stron.
Książkę polecam dla dziewczyn w wieku 7-15 lat. Oczywiście, można się zabawić w tę grę mając nieco więcej lat, jednak nastręczy to kilku trudności – np. jak przesłać wiadomość w klasie przez m.in. 3 osoby, gdy szkołę skończyło się już X lat temu? Albo opisać siebie, jaką chciałabyś być, gdy dorośniesz, skoro … już jesteś dorosła? Ale dla kreatywnych ludzi nie ma rzeczy niemożliwych i takie „problemy” stwarzają jedynie okazje do wykazania się pomysłowością.
„Dziennik przyjaciółek” może okazać się świetnym, nieszablonowym pomysłem dla przyjaciółki czy siostry – gwarantowana zabawa nie tylko dla solenizantki.
Popularność książek, których głównym celem jest ich zniszczenie, pobrudzenie i ozdabianie niektórych zachwyca, niektórych zniesmacza, innych bawi. Koncepcja jest prosta – w formę książki ubrana została seria zadań, które polecają robienie przeróżnych, zwariowanych rzeczy, mających pobudzić kreatywność i wyobraźnię.
„Dziennik przyjaciółek” to – jak sama nazwa wskazuje – 1 książka dla 2 dziewczyn. Podobnie jak inne wersje zabawy książka wypełniona jest przeróżnymi zadaniami, z tym że połowa przeznaczona jest dla jednej osoby, a druga dla jej przyjaciółki. Oczywiście, strony trzeba obowiązkowo zapełniać wspólnie. I tak można razem wysyłać zaszyfrowane wiadomości, wypisywać imiona najfajniejszych chłopaków, robić maski karnawałowe, tworzyć komiksy, wklejać liście, a nawet robić… maseczki ze stron.
Książkę polecam dla dziewczyn w wieku 7-15 lat. Oczywiście, można się zabawić w tę grę mając nieco więcej lat, jednak nastręczy to kilku trudności – np. jak przesłać wiadomość w klasie przez m.in. 3 osoby, gdy szkołę skończyło się już X lat temu? Albo opisać siebie, jaką chciałabyś być, gdy dorośniesz, skoro … już jesteś dorosła? Ale dla kreatywnych ludzi nie ma rzeczy niemożliwych i takie „problemy” stwarzają jedynie okazje do wykazania się pomysłowością.
„Dziennik przyjaciółek” może okazać się świetnym, nieszablonowym pomysłem dla przyjaciółki czy siostry – gwarantowana zabawa nie tylko dla solenizantki.
dlaLejdis.pl Agnieszka Warmuzińska; 2015-11-10
Dziewczyny, na start!
Bieganie szturmem wdarło się w życie wielu Polaków. Tym bardziej cieszy coraz więcej publikacji rodzimych autorów odnoszących się do tego sportu.
Na rynku wydawniczym pojawia się wiele książek dotyczących biegania, zarówno tych polski, jak i zagranicznych. Są wśród nich te o technikach biegania, diecie biegacza, są też takie, które opowiadają różne biegowe historie. Coraz śmielej o bieganiu piszą również polki.
„Dziewczyny na start” to kolejna książka o bieganiu pisana przez kobietę (a właściwie kobiety) z myślą głównie o kobietach. Jej autorką jest Katarzyna Karpa, wspomagana słowem przez mamę Annę Karpa.
Katarzyna Karpa jest z zawodu dziennikarką pracującą w serwisach tvnmeteo.pl i tvnmeteoactive.pl. Oprócz tego prowadzi bloga o jedzeniu i rowerach, a także internetowy sklep z pelerynami rowerowymi. Z zamiłowania jest aktywną biegaczką w biegach na orientację, biegach typu ultra, często wraz z mamą startuje również w biegach miejskich. Pani Anna Karpa jest bowiem współautorką tej książki. Mamą, którą córka namówiła do biegania i taką, która teraz realizuje swoją biegową pasję.
O czym są „Dziewczyny na start”? Można śmiało powiedzieć, że jest to takie nietypowe vademecum kobiecego biegania. Autorki przedstawiają w nim swoją biegową przygodę. Katarzyna Karpa relacjonuje swoje udziały w biegach np. biegu na orientację ZaDyMnO, słynnym biegu Rzeźnik, czy opowiada o tym jak została Wicemistrzynią Polski w pieszych maratonach na dystansie 50km. Anna Karpa opisuje swoje biegowe początki, pierwsze popełniane błędy i wyciąganą z nich naukę, pierwszy start i swoje biegowe ambicje.
W „Dziewczynach na start” znajdziemy szereg porad dla osób początkujących np. jak się ubierać na bieganie w zależności od pory roku, jak kupować tanio biegową odzież, jak się zmotywować do biegania, jak biegać w lesie, czy jak przygotować się do pierwszego w życiu startu w biegowych zawodach. I to wszystko z perspektywy obu autorek. Bardziej wprawione biegaczki, czy takie, które np. chciałby spróbować biegów górskich, czy ultra też znajdą coś dla siebie.
Oczywiście nie zabrakło w książce tak ważnego rozdziału jak ten o odżywianiu biegaczy, w którym Katarzyna zawarła kilka swoich ulubionych przepisów np. placki owsiane, czy blok czekoladowy.
„Dziewczyny na start” czyta się szybko, ale nie łatwo, co spowodowane jest licznymi wstawkami. Często właściwe rozdziały poprzetykane są wspomnieniami obu autorek, albo ich przemyśleniami w nie chronologicznej kolejności, co może trochę zagmatwać czytelnika.
Momentami śmieszą np. opowieść o bardziej kobiecym ubieraniu się na biegi, czy malowaniu paznokci, a męczy kilkakrotne opisywanie, jak taniej kupić markowy model ubrania do biegania. Mi osobiście zabrakło również w książce trochę rozwagi. Katarzyna Karpa z dumą opisuje historię swojej mamy, która biegać zaczęła po sześćdziesiątce i po miesiącu od rozpoczęcia treningów wzięła udział w biegu ulicznym na dystansie 10km. Świetnie, to się mamie chwali. Szkoda, że autorki dopiero w ostatnim rozdziale książki wspominają, że po pierwsze przed rozpoczęciem intensywnych treningów należałoby się zbadać, a przede wszystkim, że biegać należy z głową. Nie znalazłam w książce informacji, że osoba niemająca kontaktu z aktywnością fizyczną nie powinna od razu zapisywać się za kilka miesięcy na półmaraton, bo wszyscy tak robią. Że należy stopniowo wydłużać dystans i nie dać się zbytnio ponosić euforii ani biegowej modzie.
„Dziewczyny na start” to dobra książka do przeczytania, głównie ze względu na opowieści Katarzyny o jej startach. Jeśli chodzi o porady stricte treningowe i biegowe to osobom początkującym polecałabym poczytanie bardziej fachowej prasy.
Na rynku wydawniczym pojawia się wiele książek dotyczących biegania, zarówno tych polski, jak i zagranicznych. Są wśród nich te o technikach biegania, diecie biegacza, są też takie, które opowiadają różne biegowe historie. Coraz śmielej o bieganiu piszą również polki.
„Dziewczyny na start” to kolejna książka o bieganiu pisana przez kobietę (a właściwie kobiety) z myślą głównie o kobietach. Jej autorką jest Katarzyna Karpa, wspomagana słowem przez mamę Annę Karpa.
Katarzyna Karpa jest z zawodu dziennikarką pracującą w serwisach tvnmeteo.pl i tvnmeteoactive.pl. Oprócz tego prowadzi bloga o jedzeniu i rowerach, a także internetowy sklep z pelerynami rowerowymi. Z zamiłowania jest aktywną biegaczką w biegach na orientację, biegach typu ultra, często wraz z mamą startuje również w biegach miejskich. Pani Anna Karpa jest bowiem współautorką tej książki. Mamą, którą córka namówiła do biegania i taką, która teraz realizuje swoją biegową pasję.
O czym są „Dziewczyny na start”? Można śmiało powiedzieć, że jest to takie nietypowe vademecum kobiecego biegania. Autorki przedstawiają w nim swoją biegową przygodę. Katarzyna Karpa relacjonuje swoje udziały w biegach np. biegu na orientację ZaDyMnO, słynnym biegu Rzeźnik, czy opowiada o tym jak została Wicemistrzynią Polski w pieszych maratonach na dystansie 50km. Anna Karpa opisuje swoje biegowe początki, pierwsze popełniane błędy i wyciąganą z nich naukę, pierwszy start i swoje biegowe ambicje.
W „Dziewczynach na start” znajdziemy szereg porad dla osób początkujących np. jak się ubierać na bieganie w zależności od pory roku, jak kupować tanio biegową odzież, jak się zmotywować do biegania, jak biegać w lesie, czy jak przygotować się do pierwszego w życiu startu w biegowych zawodach. I to wszystko z perspektywy obu autorek. Bardziej wprawione biegaczki, czy takie, które np. chciałby spróbować biegów górskich, czy ultra też znajdą coś dla siebie.
Oczywiście nie zabrakło w książce tak ważnego rozdziału jak ten o odżywianiu biegaczy, w którym Katarzyna zawarła kilka swoich ulubionych przepisów np. placki owsiane, czy blok czekoladowy.
„Dziewczyny na start” czyta się szybko, ale nie łatwo, co spowodowane jest licznymi wstawkami. Często właściwe rozdziały poprzetykane są wspomnieniami obu autorek, albo ich przemyśleniami w nie chronologicznej kolejności, co może trochę zagmatwać czytelnika.
Momentami śmieszą np. opowieść o bardziej kobiecym ubieraniu się na biegi, czy malowaniu paznokci, a męczy kilkakrotne opisywanie, jak taniej kupić markowy model ubrania do biegania. Mi osobiście zabrakło również w książce trochę rozwagi. Katarzyna Karpa z dumą opisuje historię swojej mamy, która biegać zaczęła po sześćdziesiątce i po miesiącu od rozpoczęcia treningów wzięła udział w biegu ulicznym na dystansie 10km. Świetnie, to się mamie chwali. Szkoda, że autorki dopiero w ostatnim rozdziale książki wspominają, że po pierwsze przed rozpoczęciem intensywnych treningów należałoby się zbadać, a przede wszystkim, że biegać należy z głową. Nie znalazłam w książce informacji, że osoba niemająca kontaktu z aktywnością fizyczną nie powinna od razu zapisywać się za kilka miesięcy na półmaraton, bo wszyscy tak robią. Że należy stopniowo wydłużać dystans i nie dać się zbytnio ponosić euforii ani biegowej modzie.
„Dziewczyny na start” to dobra książka do przeczytania, głównie ze względu na opowieści Katarzyny o jej startach. Jeśli chodzi o porady stricte treningowe i biegowe to osobom początkującym polecałabym poczytanie bardziej fachowej prasy.
dlaLejdis.pl Anna Pytel; 2015-11-11
Hejtoholik, czyli jak zaszczepić się na hejt, nie wpaść w pułapkę obgadywania oraz nauczyć zarabiać na tych, którzy Cię oczerniają
Założę się, że każdemu z Was zdarzyło spotkać się z tzw. „hejtem” lub też z obmową różnego rodzaju i zazdrością. Ale czy zastanawialiście się dlaczego ludzie to robią? Dlaczego my tak często to robimy? Bo przecież każdy z nas kiedyś kogoś obgadywał, lub komuś czegoś zazdrościł. Czy jednak nie lepiej zamiast zazdrościć i obmawiać, potraktować czyjeś szczęście i dobrobyt jako porządną motywację dla nas? Tylko ciężka praca doprowadzi nas do sukcesu.
Te i wiele innych tematów w swojej książce „Hejtoholik” Michał Wawrzyniak podejmuje i wyjaśnia. Na pewno zauważyliście, że w internecie coraz więcej tworzy się grup właśnie typowo do hejtu, ale Wawrzyniak spogląda na to trochę z innej strony. Musimy sobie uświadomić, że choćby codzienne czytanie takich hejtów i komentowanie sprawia, że uczestniczymy w jakiejś części społeczeństwa. Czyżby więc to integrowało?
Wszystkiego dowiecie się po przeczytaniu tej książki, a uwierzcie że warto.
Rysunek na okładce, może nie bardzo zachęca do zainteresowania się książką, lecz nie oceniamy podobno książek po okładce.
Książka jest przewspaniała, wręcz nie sposób się od niej oderwać. Jest wiele historii po to, aby nam lepiej przybliżyć i wyjaśnić dany temat, lecz jak sam autor mówi „nie kawa na ławę”. Czytając taką książkę na pewno macie na tyle rozumu, żeby przez chwilę się zastanowić i wyciągnąć z danego rozdziału wnioski.
Słownictwo jakim posługuje się autor, jest dobitne i takie, aby każdy zrozumiał, a przede wszystkim się zainteresował. Nie ma przebierania w słowach, czasem znajdziemy nawet przekleństwo.
Podrozdziały są krótkie i bardzo przystępne w odbiorze, a rozdziały oddzielone są czarnym tłem, a na nim sentencja wypisana białymi literami. Prawdę powiedziawszy, to poświęcicie na przeczytanie książki niedzielę i będziecie po lekturze.
Jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką książką. Zadziwia swoim przekazem, oryginalnością i treścią. Polecam.
Komu polecam: szczególnie młodzieży, nie tylko osobom uzależnionym od hejtu, ale także tym którzy bardzo często stają się tego ofiarami. Przeczytajcie i spójrzcie na sprawę z innej strony.
Te i wiele innych tematów w swojej książce „Hejtoholik” Michał Wawrzyniak podejmuje i wyjaśnia. Na pewno zauważyliście, że w internecie coraz więcej tworzy się grup właśnie typowo do hejtu, ale Wawrzyniak spogląda na to trochę z innej strony. Musimy sobie uświadomić, że choćby codzienne czytanie takich hejtów i komentowanie sprawia, że uczestniczymy w jakiejś części społeczeństwa. Czyżby więc to integrowało?
Wszystkiego dowiecie się po przeczytaniu tej książki, a uwierzcie że warto.
Rysunek na okładce, może nie bardzo zachęca do zainteresowania się książką, lecz nie oceniamy podobno książek po okładce.
Książka jest przewspaniała, wręcz nie sposób się od niej oderwać. Jest wiele historii po to, aby nam lepiej przybliżyć i wyjaśnić dany temat, lecz jak sam autor mówi „nie kawa na ławę”. Czytając taką książkę na pewno macie na tyle rozumu, żeby przez chwilę się zastanowić i wyciągnąć z danego rozdziału wnioski.
Słownictwo jakim posługuje się autor, jest dobitne i takie, aby każdy zrozumiał, a przede wszystkim się zainteresował. Nie ma przebierania w słowach, czasem znajdziemy nawet przekleństwo.
Podrozdziały są krótkie i bardzo przystępne w odbiorze, a rozdziały oddzielone są czarnym tłem, a na nim sentencja wypisana białymi literami. Prawdę powiedziawszy, to poświęcicie na przeczytanie książki niedzielę i będziecie po lekturze.
Jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką książką. Zadziwia swoim przekazem, oryginalnością i treścią. Polecam.
Komu polecam: szczególnie młodzieży, nie tylko osobom uzależnionym od hejtu, ale także tym którzy bardzo często stają się tego ofiarami. Przeczytajcie i spójrzcie na sprawę z innej strony.
DobreRecenzje.pl Edyta; 2015-11-11
Sztuka efektywności
Za autorem "różnica w kwocie tkwi w... efektywności" - ale czy na pewno? Subiektywnie o najnowszej pozycji Daniela J. Kubacha.
Czas oczekiwania na recenzję tej książki był spory - przyznaję. Większość pewnie się domyśla, pozostałym wyjaśniam, że o ile napisanie kilku słów przemyśleń po przeczytaniu pozycji beletrystycznej może nastąpić niemal natychmiast, o tyle książki będące poradnikami lub też takie, które nimi być nie powinny - a są, ocenia się znacznie dłużej. Nie wystarczy bowiem przeczytać- należy przetestować zaproponowane metody i ocenić czy się sprawdzają. I choć czasami ocenia się lata, prostsze rzeczy wymagają mniej czasu. A taka jest właśnie "Sztuka Efektywności". Prosta - tyle przychodzi mi na myśl, gdy myślę o niej z perspektywy czasu.
Nie przepadam za pisaniem, że książka kolokwialnie "nie bardzo mi leży", czasem jednak trzeba - bynajmniej jednak nie przez jakieś rażące błędy. Warto w tym miejscu dodać, iż tematy wrzucane bardzo ogólnie do worka "Biznesowe" są mi bliskie - zarówno poprzez wykształcenie jak i zainteresowania. Sporo pojęć więc już znam, albo, żeby nie uskuteczniać auto-promocji, kojarzę. Sporo też wiem na tematy związane z ogólnym Time Management'em, być może to jest mój problem w kontekście tej książki. Że autor 'Ameryki nie odkryje' - wiedziałam, wybierając tę pozycję myślałam jednak, że o rzeczach oczywistych napisze w sposób świeży, niebanalny i ogólnie przystępny. Często zdarza się bowiem, że tego typu poradniki są tak filozoficzne, że na drugiej stronie nie wiesz już co właściwie autor próbował Ci przekazać. Krytycy nazywają to bełkotem - nie jesteśmy jednak krytykami, prawda? Faktycznie ten element Daniel J. Kubach sprytnie ominął. Książka podzielona jest na wiele małych rozdziałów - objętościowo zajmujących średnio dwie strony. Jak łatwo możemy się domyśleć, dwie strony to trochę niewiele na opisywanie skomplikowanych narzędzi, a prawdę mówiąc i na proste czasem nie wystarcza. Z drugiej strony przesłanie "Na spotkania poświęć jeden dzień w tygodniu." Można przekazać w jednym zdaniu. No może w dwóch dodając jeszcze kilka słów wyjaśnienia.
Przyznaję, że z części propozycji autora nigdy nie korzystałam - to był najlepszy czas na nadrobienie zaległości. Ponadto ciekawiło mnie, czy , czasem skąpy, opis będzie wystarczający do przeniesienia teorii w praktykę. Wprowadzenie i stosowanie 30 dni (czyli tyle ile wymaga utrwalenie) wydawało mi się rozsądne. Niestety jednak - być może jestem zbyt dociekliwa, ale pewnym technikom poświęcone było zbyt mało uwagi, co mnie osobiście lekko uwierało.
Nie trudno zauważyć, że do tej książki nastawiona jestem sceptycznie, co więcej cena 33 zł za tę pozycję wydaje mi się mocno przesadzona. Osobiście nie sądzę, iż sięgnę po nią ponownie, warto jednak zauważyć, że jest to opinia w pełni subiektywna.
Czas oczekiwania na recenzję tej książki był spory - przyznaję. Większość pewnie się domyśla, pozostałym wyjaśniam, że o ile napisanie kilku słów przemyśleń po przeczytaniu pozycji beletrystycznej może nastąpić niemal natychmiast, o tyle książki będące poradnikami lub też takie, które nimi być nie powinny - a są, ocenia się znacznie dłużej. Nie wystarczy bowiem przeczytać- należy przetestować zaproponowane metody i ocenić czy się sprawdzają. I choć czasami ocenia się lata, prostsze rzeczy wymagają mniej czasu. A taka jest właśnie "Sztuka Efektywności". Prosta - tyle przychodzi mi na myśl, gdy myślę o niej z perspektywy czasu.
Nie przepadam za pisaniem, że książka kolokwialnie "nie bardzo mi leży", czasem jednak trzeba - bynajmniej jednak nie przez jakieś rażące błędy. Warto w tym miejscu dodać, iż tematy wrzucane bardzo ogólnie do worka "Biznesowe" są mi bliskie - zarówno poprzez wykształcenie jak i zainteresowania. Sporo pojęć więc już znam, albo, żeby nie uskuteczniać auto-promocji, kojarzę. Sporo też wiem na tematy związane z ogólnym Time Management'em, być może to jest mój problem w kontekście tej książki. Że autor 'Ameryki nie odkryje' - wiedziałam, wybierając tę pozycję myślałam jednak, że o rzeczach oczywistych napisze w sposób świeży, niebanalny i ogólnie przystępny. Często zdarza się bowiem, że tego typu poradniki są tak filozoficzne, że na drugiej stronie nie wiesz już co właściwie autor próbował Ci przekazać. Krytycy nazywają to bełkotem - nie jesteśmy jednak krytykami, prawda? Faktycznie ten element Daniel J. Kubach sprytnie ominął. Książka podzielona jest na wiele małych rozdziałów - objętościowo zajmujących średnio dwie strony. Jak łatwo możemy się domyśleć, dwie strony to trochę niewiele na opisywanie skomplikowanych narzędzi, a prawdę mówiąc i na proste czasem nie wystarcza. Z drugiej strony przesłanie "Na spotkania poświęć jeden dzień w tygodniu." Można przekazać w jednym zdaniu. No może w dwóch dodając jeszcze kilka słów wyjaśnienia.
Przyznaję, że z części propozycji autora nigdy nie korzystałam - to był najlepszy czas na nadrobienie zaległości. Ponadto ciekawiło mnie, czy , czasem skąpy, opis będzie wystarczający do przeniesienia teorii w praktykę. Wprowadzenie i stosowanie 30 dni (czyli tyle ile wymaga utrwalenie) wydawało mi się rozsądne. Niestety jednak - być może jestem zbyt dociekliwa, ale pewnym technikom poświęcone było zbyt mało uwagi, co mnie osobiście lekko uwierało.
Nie trudno zauważyć, że do tej książki nastawiona jestem sceptycznie, co więcej cena 33 zł za tę pozycję wydaje mi się mocno przesadzona. Osobiście nie sądzę, iż sięgnę po nią ponownie, warto jednak zauważyć, że jest to opinia w pełni subiektywna.
dlaLejdis.pl Roksana Stępień; 2015-11-05