Recenzje
Splątana sieć. Przewodnik po bezpieczeństwie nowoczesnych aplikacji WWW
O tym, jak ważne jest bezpieczeństwo aplikacji sieciowych, wiedzą wszyscy. Doskonałym tego przykładem wycofanie Firefoxa 16.0 z powodu wykrycia w nim poważnej luki. Książka Michała Zalewskiego traktuje o niebezpieczeństwach, jakie czyhać mogą nie tylko na użytkowników aplikacji sieciowych, ale przede wszystkim ich twórców.
Brzmi to może jak wprowadzenie do podręcznika programowania dla ekspertów, jednak proszę się tym nie sugerować - Michał Zalewski pisze "po ludzku", stopniowo wprowadzając nas w zawiłości związane z tworzeniem aplikacji działających w sieci. Nie obędzie się też bez ciekawych informacji historycznych - na przykład dotyczących dwóch "wojen przeglądarek", jakie rozegrały się w latach 1995-1999 oraz tej wciąż trwającej od 2004 roku. Dzięki dokładnemu podzieleniu tematyki na kategorie, wkraczamy kolejno na coraz bardziej zaawansowane etapy "wtajemniczenia" - od podstaw, czyli URL i protokołu HTTP, po działanie i rodzaje wtyczek, walki ze złośliwymi skryptami czy też dopiero planowane funkcje bezpieczeństwa.
Sprawia to, że "Splątaną sieć" mogą czytać osoby, które siedzą mocno w temacie programowania, jak i też te, które ledwie otarły się o tematykę albo dopiero planują zainteresować się rzeczą na poważnie. Oprócz prowadzenia sposobu narracji drugą najważniejszą zaletą jest przejrzystość prezentowanych danych. Przy każdym omówieniu otrzymujemy praktyczny przykład, nie tylko pod postacią fragmentu kodu, ale również ilustracji, pokazującej współzależności pomiędzy poszczególnymi etapami działania aplikacji sieciowej.
"Splątana sieć" to bezcenne kompendium wiedzy na temat najczęściej popełnianych przez programistów błędów oraz sposobach ich omijania. Pozwala podejrzeć "od kuchni" metody, jakimi konstruowane są narzędzia sieciowe i mechanizmy, z których korzystamy wszyscy na co dzień - przeglądarki, bezpieczne połączenia, ograniczenia w używaniu okienek dialogowych czy stosowanie wtyczek. Wszystko to sprawia, że książkę czyta się jak przewodnik po tym, co pozornie znamy, jednak dopiero opisanie tego krok po kroku pozwala zrozumieć, że czynności trwające ułamki sekund to efekt pracy wielu złożonych ze sobą mechanizmów. Michał Zalewski dokonał sztuki bardzo trudnej, która udaje się tylko nielicznym - napisał o rzeczach trudnych, specjalistycznych w sposób zrozumiały dla każdego, kto tylko ma choćby podstawowe pojęcie o omawianych tu zagadnieniach. A jeśli ktoś nie ma - tym bardziej może sięgnąć po tą lekturę, aby dowiedzieć się z niej, jak to wszystko działa.
"Splątana sieć" nie jest nudnym podręcznikiem, przypomina raczej słuchanie opowieści dobrego znajomego, który siedzi głęboko w temacie i potrafi ciekawie o tym mówić. Dlatego też nie sposób nie polecić mi tej książki każdemu zainteresowanemu siecią, bezpieczeństwem w niej oraz regułami, które rządzą stronami internetowymi. Pozycja ta warta jest każdego wydanego na nią grosza.
Brzmi to może jak wprowadzenie do podręcznika programowania dla ekspertów, jednak proszę się tym nie sugerować - Michał Zalewski pisze "po ludzku", stopniowo wprowadzając nas w zawiłości związane z tworzeniem aplikacji działających w sieci. Nie obędzie się też bez ciekawych informacji historycznych - na przykład dotyczących dwóch "wojen przeglądarek", jakie rozegrały się w latach 1995-1999 oraz tej wciąż trwającej od 2004 roku. Dzięki dokładnemu podzieleniu tematyki na kategorie, wkraczamy kolejno na coraz bardziej zaawansowane etapy "wtajemniczenia" - od podstaw, czyli URL i protokołu HTTP, po działanie i rodzaje wtyczek, walki ze złośliwymi skryptami czy też dopiero planowane funkcje bezpieczeństwa.
Sprawia to, że "Splątaną sieć" mogą czytać osoby, które siedzą mocno w temacie programowania, jak i też te, które ledwie otarły się o tematykę albo dopiero planują zainteresować się rzeczą na poważnie. Oprócz prowadzenia sposobu narracji drugą najważniejszą zaletą jest przejrzystość prezentowanych danych. Przy każdym omówieniu otrzymujemy praktyczny przykład, nie tylko pod postacią fragmentu kodu, ale również ilustracji, pokazującej współzależności pomiędzy poszczególnymi etapami działania aplikacji sieciowej.
"Splątana sieć" to bezcenne kompendium wiedzy na temat najczęściej popełnianych przez programistów błędów oraz sposobach ich omijania. Pozwala podejrzeć "od kuchni" metody, jakimi konstruowane są narzędzia sieciowe i mechanizmy, z których korzystamy wszyscy na co dzień - przeglądarki, bezpieczne połączenia, ograniczenia w używaniu okienek dialogowych czy stosowanie wtyczek. Wszystko to sprawia, że książkę czyta się jak przewodnik po tym, co pozornie znamy, jednak dopiero opisanie tego krok po kroku pozwala zrozumieć, że czynności trwające ułamki sekund to efekt pracy wielu złożonych ze sobą mechanizmów. Michał Zalewski dokonał sztuki bardzo trudnej, która udaje się tylko nielicznym - napisał o rzeczach trudnych, specjalistycznych w sposób zrozumiały dla każdego, kto tylko ma choćby podstawowe pojęcie o omawianych tu zagadnieniach. A jeśli ktoś nie ma - tym bardziej może sięgnąć po tą lekturę, aby dowiedzieć się z niej, jak to wszystko działa.
"Splątana sieć" nie jest nudnym podręcznikiem, przypomina raczej słuchanie opowieści dobrego znajomego, który siedzi głęboko w temacie i potrafi ciekawie o tym mówić. Dlatego też nie sposób nie polecić mi tej książki każdemu zainteresowanemu siecią, bezpieczeństwem w niej oraz regułami, które rządzą stronami internetowymi. Pozycja ta warta jest każdego wydanego na nią grosza.
IDG Poland S.A. Henryk Tur, 2012-10-12
E-wangeliści. Ucz się od najlepszych twórców polskiego internetu
Tomasz Cisek wraz z Pawłem Nowackim napisali książkę, którą powinien przeczytać każdy początkujący przedsiębiorca. Przez ostatnie lata przepytali kilkunastu polskich "e-wangelistów", którzy tworzyli polski internet, o początki biznesu i trudności z nim związane.
"E-wangeliści" to książka o ludziach, którzy zaczynali swoje internetowe biznesy w latach 90. Sieć w Polsce dopiero raczkowała i mało kto mógł pochwalić się modemem. Wspominają, że korzystali z niej najczęściej na uczelniach, a o internecie na zajęciach ze studentami mówiło się niezwykle rzadko czy prawie wcale.
Mimo to dzięki nim możemy dziś czytać Onet, WP czy Money, robić zakupy na Allegro albo rozmawiać przez Gadu Gadu. Zdaniem autorów książki, co pewien czas na świecie pojawia się nowa technologia, która powoduje, że nic już nie jest takie samo, jak wcześniej, i internet jest sztandarowym przykładem takiego przełomu.
Wraz z narodzinami nowego pojawiają się pionierzy, czyli ludzie, którzy starają się wykorzystać nowe do realizacji swoich marzeń bycia nieśmiertelnym. Nie mają pewności, że im się uda, ale jakaś wewnętrzna siła pcha ich ku nowemu i kusi. Tylko nielicznym się udaje - czytamy we wstępie do książki.
Nie ze wszystkimi pionierami udało się jednak porozmawiać. Niektórzy zrezygnowali, niektórzy nie autoryzowali swoich szczerych rozmów. Nie udało się również porozmawiać z nieżyjącym już Tomaszem Kolbuszem, współtwórcą Onetu, niedokończony jest wywiad z Krzysztofem Golonką, współtwórcą jednej z pierwszych kampanii reklamowych w internecie, który zmarł w zeszłym roku.
Na ponad 200 stronach publikacji dostajemy esencję tego, jak tworzyły się potęgi, jak zaczynali ich twórcy - zdumiewające jest to, że często ich sukces rodził się z przypadku. Pomysły pojawiały się na imprezach w akademikach, a kolejne inwestycje, wyceny czy sprzedaż reklam były jedynie kwestią intuicji. Krótko mówiąc: tworzyli ten rynek, a dziś znajdują rzesze naśladowców.
Mieliśmy być serwisem ekonomicznym w internecie, a tak naprawdę poza tym nic więcej nie wiedzieliśmy. To była pasja, to było hobby. Ten serwis w pewnym momencie był częścią mojej pracy dyplomowej. To były czasy, kiedy tak naprawdę na studiach informatycznych, które kończyłem, nie uczono o internecie - mówi w wywiadzie w książce Arkadiusz Osiak, współzałożyciel portalu Money.pl.
Pamiętam ten entuzjazm, gdy klient, którego od dłuższego czasu przekonywaliśmy do reklamy w internecie, przysyłał nam podpisane zlecenie. Ale także to, że wraz ze zleceniem przesyłał nam banery do emisji... faksem - wyznał w rozmowie Marek Rusiecki, współtwórca sieci Ad.Net.
Wraz z premierą książki powstała strona internetowa e-wangelisci.pl, na której znalazł się specjalny formularz, umożliwiający zgłoszenie kandydatów do kolejnej publikacji. Serwis informuje także o spotkaniach z autorami i wydarzeniach związanych z książką. Najbliższe - 19 października - odbędzie w warszawskim Empiku Junior o godzinie 18.
Książka zawiera 15 wywiadów (między innymi z Rafałem Agnieszczakiem, Michałem Brańskim czy Łukaszem Wejchertem), które mogą stać się inspiracją dla kolejnego pokolenia internetowych przedsiębiorców. Jej wydawcą książki jest Helion. Dostępna jest w popularnych sieciach, między innymi Empik czy OnePress.
"E-wangeliści" to książka o ludziach, którzy zaczynali swoje internetowe biznesy w latach 90. Sieć w Polsce dopiero raczkowała i mało kto mógł pochwalić się modemem. Wspominają, że korzystali z niej najczęściej na uczelniach, a o internecie na zajęciach ze studentami mówiło się niezwykle rzadko czy prawie wcale.
Mimo to dzięki nim możemy dziś czytać Onet, WP czy Money, robić zakupy na Allegro albo rozmawiać przez Gadu Gadu. Zdaniem autorów książki, co pewien czas na świecie pojawia się nowa technologia, która powoduje, że nic już nie jest takie samo, jak wcześniej, i internet jest sztandarowym przykładem takiego przełomu.
Wraz z narodzinami nowego pojawiają się pionierzy, czyli ludzie, którzy starają się wykorzystać nowe do realizacji swoich marzeń bycia nieśmiertelnym. Nie mają pewności, że im się uda, ale jakaś wewnętrzna siła pcha ich ku nowemu i kusi. Tylko nielicznym się udaje - czytamy we wstępie do książki.
Nie ze wszystkimi pionierami udało się jednak porozmawiać. Niektórzy zrezygnowali, niektórzy nie autoryzowali swoich szczerych rozmów. Nie udało się również porozmawiać z nieżyjącym już Tomaszem Kolbuszem, współtwórcą Onetu, niedokończony jest wywiad z Krzysztofem Golonką, współtwórcą jednej z pierwszych kampanii reklamowych w internecie, który zmarł w zeszłym roku.
Na ponad 200 stronach publikacji dostajemy esencję tego, jak tworzyły się potęgi, jak zaczynali ich twórcy - zdumiewające jest to, że często ich sukces rodził się z przypadku. Pomysły pojawiały się na imprezach w akademikach, a kolejne inwestycje, wyceny czy sprzedaż reklam były jedynie kwestią intuicji. Krótko mówiąc: tworzyli ten rynek, a dziś znajdują rzesze naśladowców.
Mieliśmy być serwisem ekonomicznym w internecie, a tak naprawdę poza tym nic więcej nie wiedzieliśmy. To była pasja, to było hobby. Ten serwis w pewnym momencie był częścią mojej pracy dyplomowej. To były czasy, kiedy tak naprawdę na studiach informatycznych, które kończyłem, nie uczono o internecie - mówi w wywiadzie w książce Arkadiusz Osiak, współzałożyciel portalu Money.pl.
Pamiętam ten entuzjazm, gdy klient, którego od dłuższego czasu przekonywaliśmy do reklamy w internecie, przysyłał nam podpisane zlecenie. Ale także to, że wraz ze zleceniem przesyłał nam banery do emisji... faksem - wyznał w rozmowie Marek Rusiecki, współtwórca sieci Ad.Net.
Wraz z premierą książki powstała strona internetowa e-wangelisci.pl, na której znalazł się specjalny formularz, umożliwiający zgłoszenie kandydatów do kolejnej publikacji. Serwis informuje także o spotkaniach z autorami i wydarzeniach związanych z książką. Najbliższe - 19 października - odbędzie w warszawskim Empiku Junior o godzinie 18.
Książka zawiera 15 wywiadów (między innymi z Rafałem Agnieszczakiem, Michałem Brańskim czy Łukaszem Wejchertem), które mogą stać się inspiracją dla kolejnego pokolenia internetowych przedsiębiorców. Jej wydawcą książki jest Helion. Dostępna jest w popularnych sieciach, między innymi Empik czy OnePress.
interaktywnie.com Beata Ratuszniak, 2012-10-12
E-wangeliści. Ucz się od najlepszych twórców polskiego internetu
Przyznam, że pierwszy raz mam okazję prezentować Wam w miejsce nowych serwisów, programów czy nowinek ze świata technologii, książkowe wydanie traktujące o początkach Internetu w Polsce, ale zapewniam, że osobiście warto było się z nią zapoznać. Sam swoją przygodę z Internetem zaczynałem od pierwszej styczności z nim dzięki Wirtualnej Polsce. Nie na własnym komputerze, jak zapewne większość z Was, ale w specjalnie przygotowanych namiotach, z którymi WP jeździła po kraju. Coś na wzór Inwazji mocy RMF FM:).
Jeszcze w szkole średniej zawitali do mojego rodzinnego miasta Głogów. Pamiętam to jako nie lada przeżycie. Nowoczesne komputery, jak na tamte czasy (nie czarne ekrany z pulsującym znakiem zachęty z zajęć informatyki) i do tego dostęp do globalnej sieci. Główną atrakcją była oczywiście możliwość skorzystania z usługi czatu na WP (kto dziś, w czasach FB, jeszcze z tego korzysta?). Takie były początki, powstawały coraz to nowe serwisy, nowe twarze i twórcy, którzy przeszli do historii polskiego Internetu. W książce tej znajdziecie 15 niezwykle ciekawych wywiadów z wybranymi twórcami, którzy wywarli największy wpływ na obecny kształt i funkcjonowanie sieci w Polsce.
Wybrałem, w formie zachęty dla Was, fragmenty wywiadu z Jackiem Kawalcem, który był współzałożycielem Wirtualnej Polski. Jeśli w jakiś sposób Was to zachęci do zapoznania się z tą pozycją, na końcu wpisu znajdziecie linki do jej zakupu, zarówno do wydania w twardej okładce jak i w postaci ebooka.
Na początek kilka słów o bohaterze wywiadu:
Jacek Kawalec — urodzony dawno temu w Lublinie. Studiował psychologię na KUL-u (podobnie jak Maciej Grabski i Piotr Wilam), ale jej nie skończył. Był tłumaczem, asystentem reżysera teatralnego, programistą i kierownikiem projektu. Pracował najpierw w Holandii, później w Polsce, w USA i ponownie w Polsce. Był u początków Centrum Nowych Technologii i Wirtualnej Polski. W Wirtualnej Polsce odpowiadał za rozwój technologii. Później walczył lojalnie razem z Maciejem Grabskim o prawa akcjonariuszy mniejszościowych Wirtualnej Polski z TP SA. I wygrał!
Jacek Kawalec: Przyszłość to coraz większy wpływ technologii na człowieka
(…) Pamiętasz, kto wymyślił nazwę Wirtualna Polska?
Ta nazwa funkcjonowała wcześniej i nie mogę jednoznacznie przypisać komuś autorstwa. Później wszystko było własnością Centrum Nowych Technologii. Wszystkie znaki towarowe, adresy internetowe były własnością CNT…
…ale nie kojarzysz momentu, w którym ktoś przyszedł i powiedział: „Słuchajcie, mam nazwę — Wirtualna Polska, tylko musi być przez duże P”?
Nie pamiętam. W którymś momencie ktoś robił znaki graficzne. Niezbyt dobrze o to zadbaliśmy od strony prawnej. U nas nie było zapisu, że akurat ten konkretnie znak, wszystkie prawa do niego przejmujemy w związku z tym, że za niego zapłaciliśmy. Dostaliśmy znak. Później ktoś mówił: „Ja mam do niego prawa autorskie”. Takie były początki firmy, mam wrażenie, że to był gospodarczo Dziki Zachód w Polsce pod względem prawnym. Nie, nie było takiego momentu, że ktoś wszedł i powiedział: „Słuchajcie, jest nazwa Wirtualna Polska”. Na początku serwis był tworzony przez wielu ludzi, powiedziałbym — społecznie.
Jesteśmy zatem w 1999 roku i Leszek Bogdanowicz odchodzi do konkurencyjnej Areny…
Odszedł i zaczęła się jawna wojna. Oczywiście zawsze człowiek stara się unikać spersonalizowania typu: ja przeciwko tobie. Faktycznie, było — nie ukrywajmy — dużo emocji. Bo ludzie byli młodzi, mieli dużo testosteronu. Siedzieliśmy na wulkanie i przyszłość mogła być albo świetlana, albo można było zniknąć z rynku. Pracowało wtedy wiele zaangażowanych osób rozwijających projekty, widzieliśmy też, że rynek jest bardzo mały. Leszek Bogdanowicz w tamtym czasie wszedł w porozumienie z wyszukiwarką Infoseek. Nadal chciał być udziałowcem w Wirtualnej Polsce i chciał być udziałowcem w konkurencyjnej Arenie. Nie dało się tego pogodzić. Powstał konflikt prawny, ale w miarę pokojowo się rozwiązał. W którymś momencie Leszek sprzedał udziały w CNT i dostał, wydaje mi się, zupełnie sensowne pieniądze jak na tamte czasy. Na początku miał tendencję, by przyznawać sobie prawo do tego, że jest właścicielem wszystkiego w CNT. Od strony formalno-prawnej było tak, że Maciek Grabski wszedł do naszej spółki jako inwestor finansowy, a dwa tygodnie później Leszek mówił mu: „Tak, tak, ale ten serwis Wirtualnej Polski to jest mój prywatny”.
Leszek Bogdanowicz sprzedał swoje udziały Prokomowi czy Wam?
To była transakcja wiązana. Każdy z nas uważał, że warto zachować jakiś parytet. Nie pamiętam dokładnie, musiałbym sięgnąć do dokumentów. W każdym razie był Prokom, który został najistotniejszym finansowo partnerem. Parytet został zachowany. W 2000 roku Leszek odsprzedał swoje udziały. Ktoś tam później mówił: „O, Leszek wtedy tworzył portal, ale na tym nie zarobił”. Tak naprawdę nikt wtedy nie wiedział, w którą stronę cała historia się potoczy. Każdy miał nadzieję na wielki sukces. Jeżeli Leszek zdecydował się sprzedać udziały i pracować na inne przedsięwzięcie… to sądzę, że dostał za to zupełnie przyzwoite pieniądze. Na tamtym etapie rozwoju.
A jaka była w tym Twoja rola?
Wróciłem do pracy w CNT, czyli do Wirtualnej Polski. Przejąłem całą schedę IT. Trudną — moim zdaniem. Miałem wtedy mnóstwo rzeczy do zrobienia, bo środowisko internetowe było bardzo niedojrzałe, a przy tym to byli bardzo zdolni ludzie, wyjątkowo zaangażowani. Podjąłem się współtworzenia spółki, zatrudnialiśmy ludzi, tworzyliśmy struktury, kupowaliśmy sprzęt. Kroczyliśmy po takiej cienkiej linii typu: hardware się nie wyrabia… To był problem w skali światowej. Od banalnych kłopotów w rodzaju: podłoga w tym domu nie wytrzymuje 50 komputerów, do skomplikowanych spraw, na przykład: jaki wybrać router, jak rozwijać software, w jakiej technologii. Bardzo dużo było takich zagadnień. Ale mieliśmy wielu zdolnych ludzi. Takimi pionierami byli: Wojtek Zwiefka (nick wojtekz), Michał Kołodziejczyk (nick miko), Tomasz Baczyński (nick bul), Andrzej Butkiewicz (nick scoot), Grzegorz Łapanowski (nick sin), Andrzej Kosmol (nick ejki)… To oni de facto, na systemie Linuksa, tworzyli podwaliny serwisu. Nie mówię, że byli jedyni, ale ich wkład był znaczący. Każdy się mocno zaangażował. To byli ludzie o dużych umiejętnościach, to dzięki nim się udało. Zresztą w ogóle Wirtualna Polska wykreowała fajne środowisko, była tam taka innowacyjność, przyzwolenie na to, by robić coś ciekawego. Porównywarkę cen Nokaut przecież zrobił człowiek, który wcześniej pracował w WP. Marek Składanowski od serwisów Joe Monster i Demotywatorów pracował wcześniej w Wirtualnej. Autor Ivo, czyli założyciel spółki od syntezatora mowy — Ivonny, pracował w dziale IT w WP. Mógłbym podać jeszcze pięć czy sześć takich projektów. W Gdańsku zawsze panowała atmosfera przedsiębiorczości, a WP to była taka fajna spółka, w której ludzie mają wrażenie, że robią coś wartościowego. Oczywiście później stała się korporacją.
Opowiedz o przełomowych momentach w rozwoju Wirtualnej Polski.
Poza samym powstaniem portalu przełomowym momentem w rozwoju była kawiarenka internetowa. To pierwszy taki duży mechanizm napędzający ruch i towarzyszyło temu przeświadczenie, że ta networkingowa, społecznościowa część jest w zasadzie bardzo ważna. Wtedy było wiadomo, że fora są bardzo, bardzo często odwiedzane. I czaty. Że to jest motor rozwoju. Że jeśli zrobisz część społecznościową, to będziesz mieć ludzi, którzy współbudują ci ten internet. Myśmy mieli za sobą wiele spotkań. Przegadane godziny, masę prezentacji w Power Poincie o agregacji treści. O tym, że powinniśmy się rozwijać jako agregator treści, a nie jako medium jako takie. Z drugiej strony był nacisk na komercję, pośrednictwo. Pamiętam, to było chyba Maćka hasło: „Łączymy ludzi i transakcje”. To hasło mi się wtedy nie podobało, choć dobrze oddaje stan rzeczy. Druga rzecz, która — jak się wydaje — była ważna, to innowacyjność. U mnie w dziale IT pracował chłopak, który specjalizował się w syntezie mowy. W 2001 czy 2002 roku skończyliśmy produkt i nie za bardzo to wypaliło. W 2000 roku zrobiliśmy coś takiego jak poczta na telefon. Dzwoniłeś, system otwierał ci e-mail i czytał. Ale to nie cieszyło się powodzeniem. Pytanie, czy w ogóle to nie jest atrakcyjne, czy nie trafiliśmy w czas z tym projektem. Podobnie było z zakupami grupowymi, mieliśmy to już wtedy. W 2003, 2004 roku dogadywaliśmy się z kolegami z IT, że będziemy robić gry mobilne. I to na długo przedtem, zanim pojawił się iPhone! Ale osoby, które to robiły, były w innej sytuacji niż pod koniec lat 90. Panowie mieli już rodziny, dzieci, inne zainteresowania. Stworzyliśmy kilka dokumentów, powstał prototyp gry przestrzennej i na tym sprawa umarła, zapał osłabł. Można mieć najlepsze pomysły, ale często okazuje się, że one naprawdę są dobre, tylko akurat jest jeszcze na nie za wcześnie. Spotykam pomysły, które my już w Wirtualnej Polsce wdrażaliśmy i one się wtedy nie nadawały. To znaczy: nie miały powodzenia, był mały rezonans na nie. Trafiały gdzieś na półkę. Dzisiaj przychodzą ludzie i mówią: „Proszę pana, odnieśliśmy sukces, a robimy to samo, co wy kiedyś bez powodzenia”.
A inne przełomowe momenty?
Kolejnym kamieniem milowym było powstanie wersji portalu Wirtualnej Polski w 1999 roku. To była długo budowana wersja, trochę jakby na nową inaugurację. W 2001 roku wszystko ustąpiło rozwojowi treści. Moim zdaniem niezupełnie słusznie… Później — jeśli nadal mówić o rozwoju portalu — kamieniem milowym były komunikatory. Negocjowaliśmy zakup Gadu-Gadu. Wielokrotnie…
Proponowaliście pracę Łukaszowi Foltynowi?
To on nam zrobił Wpinacza. W związku z tym prowadziliśmy negocjacje. Foltyn nie mógł się zdecydować, nie wiedział, jaka cena sprzedaży byłaby odpowiednia dla niego. Komunikatory były tematem, który nam uciekł. Portal, który miałby swój komunikator, taki jak Gadu-Gadu, zdominowałby wtedy rynek. Można było wygrać walkę z Onetem. Po 2003, 2004 roku zaczęła się pojawiać coraz większa multimedialność. Parametry korzystania z internetu zmieniły się w takim momencie, w którym serwisy społecznościowe miały odpowiednią masę krytyczną, by się rozwijać same w sobie. Kiedy dziś patrzy się na serwisy społecznościowe, widać, że są bardzo silne. Mają innowacyjność.
(…)
Jeszcze w szkole średniej zawitali do mojego rodzinnego miasta Głogów. Pamiętam to jako nie lada przeżycie. Nowoczesne komputery, jak na tamte czasy (nie czarne ekrany z pulsującym znakiem zachęty z zajęć informatyki) i do tego dostęp do globalnej sieci. Główną atrakcją była oczywiście możliwość skorzystania z usługi czatu na WP (kto dziś, w czasach FB, jeszcze z tego korzysta?). Takie były początki, powstawały coraz to nowe serwisy, nowe twarze i twórcy, którzy przeszli do historii polskiego Internetu. W książce tej znajdziecie 15 niezwykle ciekawych wywiadów z wybranymi twórcami, którzy wywarli największy wpływ na obecny kształt i funkcjonowanie sieci w Polsce.
Wybrałem, w formie zachęty dla Was, fragmenty wywiadu z Jackiem Kawalcem, który był współzałożycielem Wirtualnej Polski. Jeśli w jakiś sposób Was to zachęci do zapoznania się z tą pozycją, na końcu wpisu znajdziecie linki do jej zakupu, zarówno do wydania w twardej okładce jak i w postaci ebooka.
Na początek kilka słów o bohaterze wywiadu:
Jacek Kawalec — urodzony dawno temu w Lublinie. Studiował psychologię na KUL-u (podobnie jak Maciej Grabski i Piotr Wilam), ale jej nie skończył. Był tłumaczem, asystentem reżysera teatralnego, programistą i kierownikiem projektu. Pracował najpierw w Holandii, później w Polsce, w USA i ponownie w Polsce. Był u początków Centrum Nowych Technologii i Wirtualnej Polski. W Wirtualnej Polsce odpowiadał za rozwój technologii. Później walczył lojalnie razem z Maciejem Grabskim o prawa akcjonariuszy mniejszościowych Wirtualnej Polski z TP SA. I wygrał!
Jacek Kawalec: Przyszłość to coraz większy wpływ technologii na człowieka
(…) Pamiętasz, kto wymyślił nazwę Wirtualna Polska?
Ta nazwa funkcjonowała wcześniej i nie mogę jednoznacznie przypisać komuś autorstwa. Później wszystko było własnością Centrum Nowych Technologii. Wszystkie znaki towarowe, adresy internetowe były własnością CNT…
…ale nie kojarzysz momentu, w którym ktoś przyszedł i powiedział: „Słuchajcie, mam nazwę — Wirtualna Polska, tylko musi być przez duże P”?
Nie pamiętam. W którymś momencie ktoś robił znaki graficzne. Niezbyt dobrze o to zadbaliśmy od strony prawnej. U nas nie było zapisu, że akurat ten konkretnie znak, wszystkie prawa do niego przejmujemy w związku z tym, że za niego zapłaciliśmy. Dostaliśmy znak. Później ktoś mówił: „Ja mam do niego prawa autorskie”. Takie były początki firmy, mam wrażenie, że to był gospodarczo Dziki Zachód w Polsce pod względem prawnym. Nie, nie było takiego momentu, że ktoś wszedł i powiedział: „Słuchajcie, jest nazwa Wirtualna Polska”. Na początku serwis był tworzony przez wielu ludzi, powiedziałbym — społecznie.
Jesteśmy zatem w 1999 roku i Leszek Bogdanowicz odchodzi do konkurencyjnej Areny…
Odszedł i zaczęła się jawna wojna. Oczywiście zawsze człowiek stara się unikać spersonalizowania typu: ja przeciwko tobie. Faktycznie, było — nie ukrywajmy — dużo emocji. Bo ludzie byli młodzi, mieli dużo testosteronu. Siedzieliśmy na wulkanie i przyszłość mogła być albo świetlana, albo można było zniknąć z rynku. Pracowało wtedy wiele zaangażowanych osób rozwijających projekty, widzieliśmy też, że rynek jest bardzo mały. Leszek Bogdanowicz w tamtym czasie wszedł w porozumienie z wyszukiwarką Infoseek. Nadal chciał być udziałowcem w Wirtualnej Polsce i chciał być udziałowcem w konkurencyjnej Arenie. Nie dało się tego pogodzić. Powstał konflikt prawny, ale w miarę pokojowo się rozwiązał. W którymś momencie Leszek sprzedał udziały w CNT i dostał, wydaje mi się, zupełnie sensowne pieniądze jak na tamte czasy. Na początku miał tendencję, by przyznawać sobie prawo do tego, że jest właścicielem wszystkiego w CNT. Od strony formalno-prawnej było tak, że Maciek Grabski wszedł do naszej spółki jako inwestor finansowy, a dwa tygodnie później Leszek mówił mu: „Tak, tak, ale ten serwis Wirtualnej Polski to jest mój prywatny”.
Leszek Bogdanowicz sprzedał swoje udziały Prokomowi czy Wam?
To była transakcja wiązana. Każdy z nas uważał, że warto zachować jakiś parytet. Nie pamiętam dokładnie, musiałbym sięgnąć do dokumentów. W każdym razie był Prokom, który został najistotniejszym finansowo partnerem. Parytet został zachowany. W 2000 roku Leszek odsprzedał swoje udziały. Ktoś tam później mówił: „O, Leszek wtedy tworzył portal, ale na tym nie zarobił”. Tak naprawdę nikt wtedy nie wiedział, w którą stronę cała historia się potoczy. Każdy miał nadzieję na wielki sukces. Jeżeli Leszek zdecydował się sprzedać udziały i pracować na inne przedsięwzięcie… to sądzę, że dostał za to zupełnie przyzwoite pieniądze. Na tamtym etapie rozwoju.
A jaka była w tym Twoja rola?
Wróciłem do pracy w CNT, czyli do Wirtualnej Polski. Przejąłem całą schedę IT. Trudną — moim zdaniem. Miałem wtedy mnóstwo rzeczy do zrobienia, bo środowisko internetowe było bardzo niedojrzałe, a przy tym to byli bardzo zdolni ludzie, wyjątkowo zaangażowani. Podjąłem się współtworzenia spółki, zatrudnialiśmy ludzi, tworzyliśmy struktury, kupowaliśmy sprzęt. Kroczyliśmy po takiej cienkiej linii typu: hardware się nie wyrabia… To był problem w skali światowej. Od banalnych kłopotów w rodzaju: podłoga w tym domu nie wytrzymuje 50 komputerów, do skomplikowanych spraw, na przykład: jaki wybrać router, jak rozwijać software, w jakiej technologii. Bardzo dużo było takich zagadnień. Ale mieliśmy wielu zdolnych ludzi. Takimi pionierami byli: Wojtek Zwiefka (nick wojtekz), Michał Kołodziejczyk (nick miko), Tomasz Baczyński (nick bul), Andrzej Butkiewicz (nick scoot), Grzegorz Łapanowski (nick sin), Andrzej Kosmol (nick ejki)… To oni de facto, na systemie Linuksa, tworzyli podwaliny serwisu. Nie mówię, że byli jedyni, ale ich wkład był znaczący. Każdy się mocno zaangażował. To byli ludzie o dużych umiejętnościach, to dzięki nim się udało. Zresztą w ogóle Wirtualna Polska wykreowała fajne środowisko, była tam taka innowacyjność, przyzwolenie na to, by robić coś ciekawego. Porównywarkę cen Nokaut przecież zrobił człowiek, który wcześniej pracował w WP. Marek Składanowski od serwisów Joe Monster i Demotywatorów pracował wcześniej w Wirtualnej. Autor Ivo, czyli założyciel spółki od syntezatora mowy — Ivonny, pracował w dziale IT w WP. Mógłbym podać jeszcze pięć czy sześć takich projektów. W Gdańsku zawsze panowała atmosfera przedsiębiorczości, a WP to była taka fajna spółka, w której ludzie mają wrażenie, że robią coś wartościowego. Oczywiście później stała się korporacją.
Opowiedz o przełomowych momentach w rozwoju Wirtualnej Polski.
Poza samym powstaniem portalu przełomowym momentem w rozwoju była kawiarenka internetowa. To pierwszy taki duży mechanizm napędzający ruch i towarzyszyło temu przeświadczenie, że ta networkingowa, społecznościowa część jest w zasadzie bardzo ważna. Wtedy było wiadomo, że fora są bardzo, bardzo często odwiedzane. I czaty. Że to jest motor rozwoju. Że jeśli zrobisz część społecznościową, to będziesz mieć ludzi, którzy współbudują ci ten internet. Myśmy mieli za sobą wiele spotkań. Przegadane godziny, masę prezentacji w Power Poincie o agregacji treści. O tym, że powinniśmy się rozwijać jako agregator treści, a nie jako medium jako takie. Z drugiej strony był nacisk na komercję, pośrednictwo. Pamiętam, to było chyba Maćka hasło: „Łączymy ludzi i transakcje”. To hasło mi się wtedy nie podobało, choć dobrze oddaje stan rzeczy. Druga rzecz, która — jak się wydaje — była ważna, to innowacyjność. U mnie w dziale IT pracował chłopak, który specjalizował się w syntezie mowy. W 2001 czy 2002 roku skończyliśmy produkt i nie za bardzo to wypaliło. W 2000 roku zrobiliśmy coś takiego jak poczta na telefon. Dzwoniłeś, system otwierał ci e-mail i czytał. Ale to nie cieszyło się powodzeniem. Pytanie, czy w ogóle to nie jest atrakcyjne, czy nie trafiliśmy w czas z tym projektem. Podobnie było z zakupami grupowymi, mieliśmy to już wtedy. W 2003, 2004 roku dogadywaliśmy się z kolegami z IT, że będziemy robić gry mobilne. I to na długo przedtem, zanim pojawił się iPhone! Ale osoby, które to robiły, były w innej sytuacji niż pod koniec lat 90. Panowie mieli już rodziny, dzieci, inne zainteresowania. Stworzyliśmy kilka dokumentów, powstał prototyp gry przestrzennej i na tym sprawa umarła, zapał osłabł. Można mieć najlepsze pomysły, ale często okazuje się, że one naprawdę są dobre, tylko akurat jest jeszcze na nie za wcześnie. Spotykam pomysły, które my już w Wirtualnej Polsce wdrażaliśmy i one się wtedy nie nadawały. To znaczy: nie miały powodzenia, był mały rezonans na nie. Trafiały gdzieś na półkę. Dzisiaj przychodzą ludzie i mówią: „Proszę pana, odnieśliśmy sukces, a robimy to samo, co wy kiedyś bez powodzenia”.
A inne przełomowe momenty?
Kolejnym kamieniem milowym było powstanie wersji portalu Wirtualnej Polski w 1999 roku. To była długo budowana wersja, trochę jakby na nową inaugurację. W 2001 roku wszystko ustąpiło rozwojowi treści. Moim zdaniem niezupełnie słusznie… Później — jeśli nadal mówić o rozwoju portalu — kamieniem milowym były komunikatory. Negocjowaliśmy zakup Gadu-Gadu. Wielokrotnie…
Proponowaliście pracę Łukaszowi Foltynowi?
To on nam zrobił Wpinacza. W związku z tym prowadziliśmy negocjacje. Foltyn nie mógł się zdecydować, nie wiedział, jaka cena sprzedaży byłaby odpowiednia dla niego. Komunikatory były tematem, który nam uciekł. Portal, który miałby swój komunikator, taki jak Gadu-Gadu, zdominowałby wtedy rynek. Można było wygrać walkę z Onetem. Po 2003, 2004 roku zaczęła się pojawiać coraz większa multimedialność. Parametry korzystania z internetu zmieniły się w takim momencie, w którym serwisy społecznościowe miały odpowiednią masę krytyczną, by się rozwijać same w sobie. Kiedy dziś patrzy się na serwisy społecznościowe, widać, że są bardzo silne. Mają innowacyjność.
(…)
Antyweb.pl Grzegorz Ułan, 2012-10-10
Moc pewności siebie. Osiągaj zamierzone cele i poczuj siłę spełnienia
Czy zdarzyło ci się kiedykolwiek zwątpić w swoje działanie? Czułeś rezygnację np. w pracy? Oto przepis, jak wzmocnić poczucie pewności siebie, a tym samym poczuć większą satysfakcję z życia.
Pewność siebie to nie tylko swoboda wyrażania swojej opinii czy bycie towarzyskim w większej grupie. Nie wierząc w siebie, nie walczymy o swoje, przyjmujemy to, co przyniesie nam los. Kiedy nie są to przyjemne sytuacje, mówimy „trudno, tak musi być”. Skąd się to bierze? Zazwyczaj z dzieciństwa, kiedy nie było się nagradzanym a jedynie karanym. Kiedy się słyszało jedynie pouczenia i odtrącenia na bok, a nie pochwały i miłe, ciepłe słowa. Ale nie tylko. Zdarzają się w późniejszym etapie życia sytuacje, kiedy nagle zaczyna jej brakować. Przykładem są kłopoty finansowe, utrata pracy, czy życiowego partnera. Są to kryzysowe sytuacje, gdzie nietrudno spanikować i poddać się depresji, nie walcząc z przeciwnościami, a jedynie pogrążając się w smutku. Jeśli myślicie, że osoby wiecznie radosne i odnoszące sukcesy, „po prostu mają dar”, jesteście w błędzie. Pewność siebie nie jest zapisana w genach. Oznacza to więc, że można ją „oswoić” i wprowadzić w swoje życie. To kwestia odpowiedniego myślenia i rozmowy wewnętrznej. Możemy się jej nauczyć, a nawet powinniśmy.
Dlaczego tracimy pewność siebie? Zewsząd otacza nas natłok negatywnych informacji. Chcąc dowiedzieć się o najświeższych wiadomościach ze świata, włączamy telewizor, czytamy gazety, przeglądamy Internet. Tam czeka już na nas dzienna dawka negatywnych informacji. Tak to już niestety działa, aby wiadomość była efektywna, musi wywołać szok. Są to między innymi wypadki, afery polityczne, katastrofy, morderstwa, oszustwa, życie celebrytów. Po takiej dawce informacji, nasz mózg przetwarza je i choć nam się wydaje, że tylko wpuściliśmy je jednym uchem i wypuściliśmy drugim, w rzeczywistości zapamiętuje je w podświadomości. Podobna sytuacja pojawia się, gdy otaczają nas ludzie o charakterze panikarzy, czy pesymiści. To wszystko w efekcie naładowuje nas bardziej negatywnym spojrzeniem na świat.
Temat pewności siebie w znacznie szerszej odsłonie znajdziemy w książce, która niejedną osobę uratowała od porażki. „Moc pewności siebie” Tima Sandersa to nie tylko poradnik. Dzięki tej książce otworzyły mi się oczy na większość sytuacji negatywnych, które mnie otaczają oraz, że to one są przyczyną mojego kiepskiego nastroju. Wspaniale zobrazowane są sytuacje, która zdarzają się nam na co dzień, a których w prosty sposób możemy uniknąć. Dzięki tej książce dowiadujemy się, jak naładować się jedynie pozytywnymi informacjami oraz jak zbudować w sobie barierę przed porażką i jak błyskawicznie się podnieść po niepowodzeniu. Bardzo podoba mi się forma książki, która jest jednocześnie opowieścią z życia autora i poradnikiem, który wyjaśnia opisane sytuacje. Nic tak nie dało mi „kopa” do działania w ciągu kilku ostatnich miesięcy, jak przeczytanie owej pozycji. To niesamowite, jaki sukces można odnieść dzięki pozytywnemu myśleniu i ile radości można wnieść do swojego życia, nie fundując sobie więcej zmartwień i cierpień. Jestem już przekonana, że dobre myśli rodzą dobre owoce i polecam skorzystać z tej niepozornej terapii.
Pewność siebie to nie tylko swoboda wyrażania swojej opinii czy bycie towarzyskim w większej grupie. Nie wierząc w siebie, nie walczymy o swoje, przyjmujemy to, co przyniesie nam los. Kiedy nie są to przyjemne sytuacje, mówimy „trudno, tak musi być”. Skąd się to bierze? Zazwyczaj z dzieciństwa, kiedy nie było się nagradzanym a jedynie karanym. Kiedy się słyszało jedynie pouczenia i odtrącenia na bok, a nie pochwały i miłe, ciepłe słowa. Ale nie tylko. Zdarzają się w późniejszym etapie życia sytuacje, kiedy nagle zaczyna jej brakować. Przykładem są kłopoty finansowe, utrata pracy, czy życiowego partnera. Są to kryzysowe sytuacje, gdzie nietrudno spanikować i poddać się depresji, nie walcząc z przeciwnościami, a jedynie pogrążając się w smutku. Jeśli myślicie, że osoby wiecznie radosne i odnoszące sukcesy, „po prostu mają dar”, jesteście w błędzie. Pewność siebie nie jest zapisana w genach. Oznacza to więc, że można ją „oswoić” i wprowadzić w swoje życie. To kwestia odpowiedniego myślenia i rozmowy wewnętrznej. Możemy się jej nauczyć, a nawet powinniśmy.
Dlaczego tracimy pewność siebie? Zewsząd otacza nas natłok negatywnych informacji. Chcąc dowiedzieć się o najświeższych wiadomościach ze świata, włączamy telewizor, czytamy gazety, przeglądamy Internet. Tam czeka już na nas dzienna dawka negatywnych informacji. Tak to już niestety działa, aby wiadomość była efektywna, musi wywołać szok. Są to między innymi wypadki, afery polityczne, katastrofy, morderstwa, oszustwa, życie celebrytów. Po takiej dawce informacji, nasz mózg przetwarza je i choć nam się wydaje, że tylko wpuściliśmy je jednym uchem i wypuściliśmy drugim, w rzeczywistości zapamiętuje je w podświadomości. Podobna sytuacja pojawia się, gdy otaczają nas ludzie o charakterze panikarzy, czy pesymiści. To wszystko w efekcie naładowuje nas bardziej negatywnym spojrzeniem na świat.
Temat pewności siebie w znacznie szerszej odsłonie znajdziemy w książce, która niejedną osobę uratowała od porażki. „Moc pewności siebie” Tima Sandersa to nie tylko poradnik. Dzięki tej książce otworzyły mi się oczy na większość sytuacji negatywnych, które mnie otaczają oraz, że to one są przyczyną mojego kiepskiego nastroju. Wspaniale zobrazowane są sytuacje, która zdarzają się nam na co dzień, a których w prosty sposób możemy uniknąć. Dzięki tej książce dowiadujemy się, jak naładować się jedynie pozytywnymi informacjami oraz jak zbudować w sobie barierę przed porażką i jak błyskawicznie się podnieść po niepowodzeniu. Bardzo podoba mi się forma książki, która jest jednocześnie opowieścią z życia autora i poradnikiem, który wyjaśnia opisane sytuacje. Nic tak nie dało mi „kopa” do działania w ciągu kilku ostatnich miesięcy, jak przeczytanie owej pozycji. To niesamowite, jaki sukces można odnieść dzięki pozytywnemu myśleniu i ile radości można wnieść do swojego życia, nie fundując sobie więcej zmartwień i cierpień. Jestem już przekonana, że dobre myśli rodzą dobre owoce i polecam skorzystać z tej niepozornej terapii.
dlaLejdis.pl Katarzyna Picz, 2012-10-11
Przetestuj ją sam! Steve Krug o funkcjonalności stron internetowych
Steve Krug rozpoczął swoją karierę literacką od książki zatytułowanej Nie każ mi myśleć! O życiowym podejściu do funkcjonalności stron internetowych, która stała się dość popularną pozycją w Polsce (chociaż ja osobiście nigdy jej nie przeczytałam). Druga jej część Przetestuj ją sam! O funkcjonalności stron internetowych wydawnictwa Helion, którą będę recenzować w tym artykule, traktuje o procesie samodzielnego przeprowadzania testów aplikacji – jego wadach, zaletach oraz możliwościach jakie nam daje.
Pierwsze wrażenie
Helion powoli przyzwyczaja nas do pięknych książek z dopracowaną typografią na dobrej jakości papierze i kiedy widzi się coś innego – automatycznie ma się wrażenie, że czegoś brakuje. Osobiście mam problemy z zaufaniem w treści zawarte w książce, kiedy wydana jest w nieciekawy sposób… Jeśli śledzicie moje recenzje na Gramfagu, na pewno zauważyliście, że marudzenie na temat wyglądu książki zdarza mi się dość często. Z Przetestuj ją sam! było podobnie. Pamiętam jak dziś, kiedy oglądałam pierwszą z serii książek tego autora w księgarni i nie kupiłam jej, bo zraziło mnie wydanie. Kiedy zastanawiałam się nad książkami do recenzowania postanowiłam, że dam szansę drugiej z książek – w końcu tysiące (albo miliony) czytelników nie mogą się mylić…
Czego dowiemy się z książki?
I tak właśnie było. Pomimo nieatrakcyjnej oprawy, książka zawiera niesamowite pokłady wiedzy i praktycznych wskazówek, które będą przydatne każdemu, kto ma zamiar samodzielnie przeprowadzić testy funkcjonalne swojej strony, czy aplikacji nad którą pracuje.
Książka Przetestuj ją sam! składa się z szesnastu rozdziałów zawartych w dwóch blokach tematycznych: Wyszukiwanie problemów z funkcjonalności, Badanie funkcjonalności dla zaawansowanych oraz słowa wstępu.
Przetestuj ją sam!, to właściwie instruktarz krok po kroku, uczący nas, jak przeprowadzić testowanie. Każdy z rozdziałów opisuje kolejny etap testowania – od przygotowywania się do analizowania wyników i porad końcowych. Wszystkie opisy przygotowane są bardzo dokładnie, dołączone są do nich także przydatne dokumenty i gotowe skrypty wystąpień.
Nazwij mnie niewiernym
Jak powstała ta książka, kilka ostrzeżeń, określenie zakresu tematyki
Pierwszy z rozdziałów, to wstęp, którego celem jest zapoznanie nas z tematyką książki oraz poznanie jej autora. Wspomina on tam o swoich doświadczeniach z pracy, dzięki czemu czytelnik wie, że książkę napisał autorytet w dziedzinie testowania, a nie przypadkowa osoba z ulicy. Dowiadujemy się tam, dlaczego taka książka powstała i jaką wiedzę nam dostarczy. We wstępie zawarte są także podstawowe zalety przeprowadzania testów.
Każdy z rozdziałów, począwszy od wstępu, kończy się listą odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania, jakie mogłyby się nam nasunąć podczas lektury.
Czytając pierwszy rozdział na pewno zwrócicie uwagę na język w jakim napisana jest książka. Jest on bardzo prosty i nieformalny, dzięki temu obcowanie z nią jest dużo przyjemniejsze, niż byłoby to w przypadku bardzo technicznego języka.
Przejdźmy jednak do zawartości książki.
Nie widzisz tu nigdzie słoni, prawda?
Czym jest samodzielne testowanie funkcjonalności. Dlaczego zawsze działa i dlaczego tak rzadko się je przeprowadza
Pierwszy z rozdziałów książki zawiera sporo definicji i szczegółowych opisów. Wspominamy wcześniej nieformalny język naprawdę tutaj pomaga – gdyby te same treści zapisane były inaczej – naprawdę ciężko brnęło by się przez nią. Brakuje mi tutaj konkretów – jakiejś marchewki, która zachęciłaby czytelnika do dalszej lektury. Rozdział ten na nasze szczęście jest jednak dość krótki.
Oprócz samej treści, warto zwrócić też uwagę na nazwy rozdziałów oraz towarzyszące im opisy. Dość tajemniczy tytuł budzi ciekawość, a dokładny opis zawarty w podtytule rozwiewa wszelkie wątpliwości i pomaga w nawigacji po książce podczas jej ponownego czytania.
Przetnę teraz moją uroczą asystentkę tą oto piłą
Jak wygląda samodzielny test funkcjonalności
To dość ciekawy i nowatorski pomysł na rozdział. Składa się on z jednej strony i przenosi nas do publicznego adresu internetowego www.rocketsurgerymadeeasy.com pod którym możesz znaleźć filmik zawierający przykładowy test funkcjonalności. Nie musisz kupić książki, żeby go obejrzeć, zamieściłam go więc poniżej.
Jedno przedpołudnie w miesiącu. To wszystko
Plan, który dasz radę zrealizować
Kolejny z rozdziałów rozpoczyna dobrą passę tej książki. Od tego momentu wszystko zaczyna nabierać sensu i wciągać czytelnika. Wreszcie dostajemy proste rady i przejrzyste informacje.
Celem tego rozdziału jest przekonanie nas, że testowanie (którego sensowność powinna być już dla nas oczywista) nie jest czynnością bardzo czasochłonną i warto ją przeprowadzać. Pojawia się tutaj kolejna – tym razem wyjątkowo unikalna cecha tej pozycji. Pierwszy raz w historii książek które czytam, autor nie boi się podać kwot – w tym wypadku są to ceny sprzętu, oprogramowania, ale też zapłata, jaką powinniśmy przeznaczyć na wynagrodzenia dla testerów. Jest to bardzo przydatne dla osób początkujących, które nie mają pojęcia jakie powinny być w takim wypadku stawki.
Co testować i kiedy?
Dlaczego najtrudniej jest wystarczająco wcześnie zacząć
W tym rozdziale dowiadujemy się co powinniśmy testować i w jakiej kolejności. Autor opisuje tutaj sensowność testowania starej witryny, stron internetowych konkurencji, czy własnych prototypów, makiet i projektów stron. Oprócz tego dostajemy proste wskazówki jak to zrobić najmniejszym kosztem w najszybszym czasie z najlepszymi efektami. W książce zawarte są także historie związane z doświadczeniami autora w rzeczywistości, które nadają całości wiarygodności.
Ocena uczestników jest ważniejsza niż ich początkowy wybór
Kogo zapraszać do testów i jak go znaleźć
Kiedy wiemy co powinniśmy testować, nadchodzi czas na znalezienie osób, które zajmą się tą czynnością. W tym rozdziale w bardzo dokładny sposób Krug przedstawia nam najlepsze opcje ich poszukiwania. Oprócz najwygodniejszego zlecenia tej czynności zewnętrznej firmie, autor opisuje krok po kroku jak zrobić to samemu. Całość jest na prawdę bardzo prosta i dobrze wyjaśniona, więc po lekturze myślimy Faktycznie mogę zrobić to sam.
Kolejną ciekawostką zawartą w książce jest spora ilość przygotowanych już materiałów, które mogą się nam przydać. Pierwszym z nich jest przykład zaproszenia na testy w którym wystarczy zmienić podstawowe dane – takie jak adres firmy, czy termin.
Jak zwykle na końcu rozdziału zamieszczone są odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania.
Znajdź im jakieś zajęcie
Wybieranie zadań dla uczestników i pisanie scenariuszy
Po raz kolejny wychodzi na jaw duże doświadczenie autora. Nie znajdujemy tutaj bowiem nudnych opisów, które niczego nie wnoszą. Otrzymujemy prostą listę wskazówek i pytań jakie musimy sobie zadać, aby stworzyć odpowiednią listę zadań dla testera. Wszystko oczywiście opatrzone jest przykładami oraz przydatnymi wskazówkami (jak na przykład w jaki sposób najlepiej je wydrukować).
Nudne listy kontrolne
I dlaczego powinieneś ich używać. Nawet jeżeli, podobnie jak ja, nie przepadasz za listami kontrolnymi
Podczas planowania testów, szczególnie kiedy nie mamy doświadczenia, warto jest stworzyć sobie listę kontrolną zawierającą zadania, jakie musimy wykonać przed jego rozpoczęciem. Steve Krug uczy nas jak je stworzyć i pokazuje przykład, na którym powinniśmy się wzorować.
Czytanie w myślach dla każdego
Prowadzenie testu
Przygotowaliśmy już wszystko, co było potrzebne do wykonania testu, wiec nie pozostaje nic innego, jak tylko go rozpocząć.
Pierwsza część rozdziału zaznajamia nas z ogólnym wyglądem testu i tym, co dokładnie powinniśmy do niego przygotować.
Druga część zawiera opisy kolejnych etapów testu raz z czasem, jaki powinien być na nie przeznaczony oraz przykładowymi dokumentami które powinniśmy posiadać. Opisy te są wyjątkowo dokładne - zawierają nawet przykładowe wypowiedzi i pytania jakie możemy zadać. Jak zwykle – nie obyło się także bez rad, które mogą nam pomóc przeprowadzić spotkanie sprawnie i efektywnie.
Na koniec, w trzeciej części rozdziału autor porusza dodatkowe kwestie związane z prowadzeniem takiego testu jak na przykład kwestie etyczne, czy sposoby na radzenie sobie z trudnymi klientami.
Niech to będzie widowiskowe
Jak przyciągnąć i przygotować obserwatorów
W tym rozdziale poruszane są wszystkie tematy związane z osobami znajdującymi się w pokoju obserwacyjnym. Jak ich nakłonić do współpracy, ale także jak sobie z nimi radzić i nakłonić ich do owocnej pracy. Zawarte są tutaj także druki, które mogą usprawnić nasze przygotowania.
Spotkanie podsumowujące
Porównywanie notatek i wybieranie problemów do usunięcia
Testy są już zakończone, więc czas na wyciągnięcie wniosków. W tym celu przeprowadza się spotkanie podsumowujące. Rozdział ten uczy nas jak to zrobić najlepiej.
Jak najmniej pracy
Dlaczego metody najmniej pracochłonne są często najlepsze
Kiedy znaleźliśmy już problemy, należało by je naprawić. W rozdziale Jak najmniej pracy dowiadujemy się jak to zrobić z największym zyskiem dla użytkownika końcowego i najmniejszym wysiłkiem dla ekipy tworzącej. Są to bardzo ciekawe porady, które pokazują, że czasem nie ma sensu zmieniać całego projektu, aby poprawić jedną małą jego część.
Główni podejrzani
Kilka problemów, na które możesz natrafić, i sposoby ich usuwania
To bardzo krótki rozdział, którego treści można praktycznie domyśleć się czytając podtytuł. Problemy, jakich rozwiązania proponuje autor to: złe podejście do projektowania strony głównej czy zbyt słabe wyróżnianie ważnych elementów.
By rzeczy zmierzały ku lepszemu
Sztuka pracy z ludźmi
Czasem, gdy testy są zakończone, powstaje kolejny problem - zmianę nigdy nie zostają wprowadzone. W tym rozdziale autor opisuje właśnie taką sytuację, pokazując jakie mogą być tego przyczyny i jak można to zmienić.
Teleportacja dla każdego
Testowanie zdalne: szybkie, tanie, choć czasem poza kontrolą
To ostatni z treściwych rozdziałów z których możemy czerpać przydatną wiedzę. Zawiera on możliwe sposoby testowania zdalnego i opisuje ich wady oraz zalety. Autor po raz kolejny korzysta ze swoich doświadczeń po to, aby doradzić nam jak dobrać optymalne rozwiązanie do naszych potrzeb.
Tylko dla zainteresowanych
Lista lektur
Zawiera listę pozycji książkowych, które autor poleca w celu rozwinięcia swojej wiedzy. Podzielone są one na kategorie, aby pomóc w wyszukaniu odpowiedniej dla nas.
W ostatnim rozdziale autor żegna nas listą ciekawych maksym, które powinny zmotywować czytelnika do pracy.
Kilka ostatnich stron, to kolejna użyteczna niespodzianka – znajdziemy tam przykładowy program testu i dodatkowe przydatne dokumenty o których wspominano w książce.
Podsumowanie
Pomimo negatywnego pierwszego wrażenia uważam, że Przetestuj ją sam! O funkcjonalności stron internetowych, to ciekawa lektura dla wszystkich, którzy zajmują się projektowaniem, albo prowadzą własne strony internetowe, które chcieliby usprawnić. Podobnie jak Podręcznik projektantów logo, książka ta zawiera bardzo wyczerpującą wiedzę z tej dziedziny zaserwowaną w przystępny sposób.
Pierwsze wrażenie
Helion powoli przyzwyczaja nas do pięknych książek z dopracowaną typografią na dobrej jakości papierze i kiedy widzi się coś innego – automatycznie ma się wrażenie, że czegoś brakuje. Osobiście mam problemy z zaufaniem w treści zawarte w książce, kiedy wydana jest w nieciekawy sposób… Jeśli śledzicie moje recenzje na Gramfagu, na pewno zauważyliście, że marudzenie na temat wyglądu książki zdarza mi się dość często. Z Przetestuj ją sam! było podobnie. Pamiętam jak dziś, kiedy oglądałam pierwszą z serii książek tego autora w księgarni i nie kupiłam jej, bo zraziło mnie wydanie. Kiedy zastanawiałam się nad książkami do recenzowania postanowiłam, że dam szansę drugiej z książek – w końcu tysiące (albo miliony) czytelników nie mogą się mylić…
Czego dowiemy się z książki?
I tak właśnie było. Pomimo nieatrakcyjnej oprawy, książka zawiera niesamowite pokłady wiedzy i praktycznych wskazówek, które będą przydatne każdemu, kto ma zamiar samodzielnie przeprowadzić testy funkcjonalne swojej strony, czy aplikacji nad którą pracuje.
Książka Przetestuj ją sam! składa się z szesnastu rozdziałów zawartych w dwóch blokach tematycznych: Wyszukiwanie problemów z funkcjonalności, Badanie funkcjonalności dla zaawansowanych oraz słowa wstępu.
Przetestuj ją sam!, to właściwie instruktarz krok po kroku, uczący nas, jak przeprowadzić testowanie. Każdy z rozdziałów opisuje kolejny etap testowania – od przygotowywania się do analizowania wyników i porad końcowych. Wszystkie opisy przygotowane są bardzo dokładnie, dołączone są do nich także przydatne dokumenty i gotowe skrypty wystąpień.
Nazwij mnie niewiernym
Jak powstała ta książka, kilka ostrzeżeń, określenie zakresu tematyki
Pierwszy z rozdziałów, to wstęp, którego celem jest zapoznanie nas z tematyką książki oraz poznanie jej autora. Wspomina on tam o swoich doświadczeniach z pracy, dzięki czemu czytelnik wie, że książkę napisał autorytet w dziedzinie testowania, a nie przypadkowa osoba z ulicy. Dowiadujemy się tam, dlaczego taka książka powstała i jaką wiedzę nam dostarczy. We wstępie zawarte są także podstawowe zalety przeprowadzania testów.
Każdy z rozdziałów, począwszy od wstępu, kończy się listą odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania, jakie mogłyby się nam nasunąć podczas lektury.
Czytając pierwszy rozdział na pewno zwrócicie uwagę na język w jakim napisana jest książka. Jest on bardzo prosty i nieformalny, dzięki temu obcowanie z nią jest dużo przyjemniejsze, niż byłoby to w przypadku bardzo technicznego języka.
Przejdźmy jednak do zawartości książki.
Nie widzisz tu nigdzie słoni, prawda?
Czym jest samodzielne testowanie funkcjonalności. Dlaczego zawsze działa i dlaczego tak rzadko się je przeprowadza
Pierwszy z rozdziałów książki zawiera sporo definicji i szczegółowych opisów. Wspominamy wcześniej nieformalny język naprawdę tutaj pomaga – gdyby te same treści zapisane były inaczej – naprawdę ciężko brnęło by się przez nią. Brakuje mi tutaj konkretów – jakiejś marchewki, która zachęciłaby czytelnika do dalszej lektury. Rozdział ten na nasze szczęście jest jednak dość krótki.
Oprócz samej treści, warto zwrócić też uwagę na nazwy rozdziałów oraz towarzyszące im opisy. Dość tajemniczy tytuł budzi ciekawość, a dokładny opis zawarty w podtytule rozwiewa wszelkie wątpliwości i pomaga w nawigacji po książce podczas jej ponownego czytania.
Przetnę teraz moją uroczą asystentkę tą oto piłą
Jak wygląda samodzielny test funkcjonalności
To dość ciekawy i nowatorski pomysł na rozdział. Składa się on z jednej strony i przenosi nas do publicznego adresu internetowego www.rocketsurgerymadeeasy.com pod którym możesz znaleźć filmik zawierający przykładowy test funkcjonalności. Nie musisz kupić książki, żeby go obejrzeć, zamieściłam go więc poniżej.
Jedno przedpołudnie w miesiącu. To wszystko
Plan, który dasz radę zrealizować
Kolejny z rozdziałów rozpoczyna dobrą passę tej książki. Od tego momentu wszystko zaczyna nabierać sensu i wciągać czytelnika. Wreszcie dostajemy proste rady i przejrzyste informacje.
Celem tego rozdziału jest przekonanie nas, że testowanie (którego sensowność powinna być już dla nas oczywista) nie jest czynnością bardzo czasochłonną i warto ją przeprowadzać. Pojawia się tutaj kolejna – tym razem wyjątkowo unikalna cecha tej pozycji. Pierwszy raz w historii książek które czytam, autor nie boi się podać kwot – w tym wypadku są to ceny sprzętu, oprogramowania, ale też zapłata, jaką powinniśmy przeznaczyć na wynagrodzenia dla testerów. Jest to bardzo przydatne dla osób początkujących, które nie mają pojęcia jakie powinny być w takim wypadku stawki.
Co testować i kiedy?
Dlaczego najtrudniej jest wystarczająco wcześnie zacząć
W tym rozdziale dowiadujemy się co powinniśmy testować i w jakiej kolejności. Autor opisuje tutaj sensowność testowania starej witryny, stron internetowych konkurencji, czy własnych prototypów, makiet i projektów stron. Oprócz tego dostajemy proste wskazówki jak to zrobić najmniejszym kosztem w najszybszym czasie z najlepszymi efektami. W książce zawarte są także historie związane z doświadczeniami autora w rzeczywistości, które nadają całości wiarygodności.
Ocena uczestników jest ważniejsza niż ich początkowy wybór
Kogo zapraszać do testów i jak go znaleźć
Kiedy wiemy co powinniśmy testować, nadchodzi czas na znalezienie osób, które zajmą się tą czynnością. W tym rozdziale w bardzo dokładny sposób Krug przedstawia nam najlepsze opcje ich poszukiwania. Oprócz najwygodniejszego zlecenia tej czynności zewnętrznej firmie, autor opisuje krok po kroku jak zrobić to samemu. Całość jest na prawdę bardzo prosta i dobrze wyjaśniona, więc po lekturze myślimy Faktycznie mogę zrobić to sam.
Kolejną ciekawostką zawartą w książce jest spora ilość przygotowanych już materiałów, które mogą się nam przydać. Pierwszym z nich jest przykład zaproszenia na testy w którym wystarczy zmienić podstawowe dane – takie jak adres firmy, czy termin.
Jak zwykle na końcu rozdziału zamieszczone są odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania.
Znajdź im jakieś zajęcie
Wybieranie zadań dla uczestników i pisanie scenariuszy
Po raz kolejny wychodzi na jaw duże doświadczenie autora. Nie znajdujemy tutaj bowiem nudnych opisów, które niczego nie wnoszą. Otrzymujemy prostą listę wskazówek i pytań jakie musimy sobie zadać, aby stworzyć odpowiednią listę zadań dla testera. Wszystko oczywiście opatrzone jest przykładami oraz przydatnymi wskazówkami (jak na przykład w jaki sposób najlepiej je wydrukować).
Nudne listy kontrolne
I dlaczego powinieneś ich używać. Nawet jeżeli, podobnie jak ja, nie przepadasz za listami kontrolnymi
Podczas planowania testów, szczególnie kiedy nie mamy doświadczenia, warto jest stworzyć sobie listę kontrolną zawierającą zadania, jakie musimy wykonać przed jego rozpoczęciem. Steve Krug uczy nas jak je stworzyć i pokazuje przykład, na którym powinniśmy się wzorować.
Czytanie w myślach dla każdego
Prowadzenie testu
Przygotowaliśmy już wszystko, co było potrzebne do wykonania testu, wiec nie pozostaje nic innego, jak tylko go rozpocząć.
Pierwsza część rozdziału zaznajamia nas z ogólnym wyglądem testu i tym, co dokładnie powinniśmy do niego przygotować.
Druga część zawiera opisy kolejnych etapów testu raz z czasem, jaki powinien być na nie przeznaczony oraz przykładowymi dokumentami które powinniśmy posiadać. Opisy te są wyjątkowo dokładne - zawierają nawet przykładowe wypowiedzi i pytania jakie możemy zadać. Jak zwykle – nie obyło się także bez rad, które mogą nam pomóc przeprowadzić spotkanie sprawnie i efektywnie.
Na koniec, w trzeciej części rozdziału autor porusza dodatkowe kwestie związane z prowadzeniem takiego testu jak na przykład kwestie etyczne, czy sposoby na radzenie sobie z trudnymi klientami.
Niech to będzie widowiskowe
Jak przyciągnąć i przygotować obserwatorów
W tym rozdziale poruszane są wszystkie tematy związane z osobami znajdującymi się w pokoju obserwacyjnym. Jak ich nakłonić do współpracy, ale także jak sobie z nimi radzić i nakłonić ich do owocnej pracy. Zawarte są tutaj także druki, które mogą usprawnić nasze przygotowania.
Spotkanie podsumowujące
Porównywanie notatek i wybieranie problemów do usunięcia
Testy są już zakończone, więc czas na wyciągnięcie wniosków. W tym celu przeprowadza się spotkanie podsumowujące. Rozdział ten uczy nas jak to zrobić najlepiej.
Jak najmniej pracy
Dlaczego metody najmniej pracochłonne są często najlepsze
Kiedy znaleźliśmy już problemy, należało by je naprawić. W rozdziale Jak najmniej pracy dowiadujemy się jak to zrobić z największym zyskiem dla użytkownika końcowego i najmniejszym wysiłkiem dla ekipy tworzącej. Są to bardzo ciekawe porady, które pokazują, że czasem nie ma sensu zmieniać całego projektu, aby poprawić jedną małą jego część.
Główni podejrzani
Kilka problemów, na które możesz natrafić, i sposoby ich usuwania
To bardzo krótki rozdział, którego treści można praktycznie domyśleć się czytając podtytuł. Problemy, jakich rozwiązania proponuje autor to: złe podejście do projektowania strony głównej czy zbyt słabe wyróżnianie ważnych elementów.
By rzeczy zmierzały ku lepszemu
Sztuka pracy z ludźmi
Czasem, gdy testy są zakończone, powstaje kolejny problem - zmianę nigdy nie zostają wprowadzone. W tym rozdziale autor opisuje właśnie taką sytuację, pokazując jakie mogą być tego przyczyny i jak można to zmienić.
Teleportacja dla każdego
Testowanie zdalne: szybkie, tanie, choć czasem poza kontrolą
To ostatni z treściwych rozdziałów z których możemy czerpać przydatną wiedzę. Zawiera on możliwe sposoby testowania zdalnego i opisuje ich wady oraz zalety. Autor po raz kolejny korzysta ze swoich doświadczeń po to, aby doradzić nam jak dobrać optymalne rozwiązanie do naszych potrzeb.
Tylko dla zainteresowanych
Lista lektur
Zawiera listę pozycji książkowych, które autor poleca w celu rozwinięcia swojej wiedzy. Podzielone są one na kategorie, aby pomóc w wyszukaniu odpowiedniej dla nas.
W ostatnim rozdziale autor żegna nas listą ciekawych maksym, które powinny zmotywować czytelnika do pracy.
Kilka ostatnich stron, to kolejna użyteczna niespodzianka – znajdziemy tam przykładowy program testu i dodatkowe przydatne dokumenty o których wspominano w książce.
Podsumowanie
Pomimo negatywnego pierwszego wrażenia uważam, że Przetestuj ją sam! O funkcjonalności stron internetowych, to ciekawa lektura dla wszystkich, którzy zajmują się projektowaniem, albo prowadzą własne strony internetowe, które chcieliby usprawnić. Podobnie jak Podręcznik projektantów logo, książka ta zawiera bardzo wyczerpującą wiedzę z tej dziedziny zaserwowaną w przystępny sposób.
grafmag.pl Aleksandra Wolska, 2012-10-06