Recenzje
Crashed. W zderzeniu z miłością
Losy Rylee i Coltona trochę się skomplikowały. Jak już wiemy z poprzedniej części, Donovan miał wypadek, a Ry wpadła w panikę, że i tym razem straci ukochanego. Cóż, nie zdradzę Wam oczywiście jak historia z wypadkiem się zakończy, ale powiem Wam tylko, że łatwo na pewno nie będzie.
Trzecia część trylogii to już uspokojenie i wyciszenie emocji, które ciągle targały Coltonem i o których nie wiedział co ma myśleć. Chociaż… jego upór i lęk przed miłością drugiej osoby, jeszcze nie raz dadzą o sobie znać, i jeszcze nie raz będą chciały skrzywdzić.
Tyle o fabule, bo przecież nie chcecie poznać wszystkich szczegółów, które wydarzyły się w trzeciej części. Sama często nie lubię osób, które opowiadają mi historię, zanim jeszcze przeczytam do końca książkę.
Muszę pochwalić autorkę. Za to, że potrafiła w jednej książce pogodzić i burzliwe myśli, i doznania Coltona, z delikatna ale upartą Rylee. Jak pogodzić? A no bardzo prosto. Rozdziały są podzielone. Niektóre z nich należą do Donovana, a reszta to rozdziały Rylee. Jak widzimy, wcale nie trzeba tworzyć osobnej książki, po to aby wyrazić uczucia i poglądy mężczyzn.
Tak jak już mówiłam przy poprzednich dwóch częściach – ta trylogia to wspaniały romans z elementami erotycznymi. Nie ma brutalności, ani żadnych upodobań. To po prostu czysta miłość i czysty seks.
Okładka tej części bardzo mnie intryguje. Widać na niej trochę więcej niż na poprzednich. Pojawia się tutaj ręka (można się domyślać Coltona). Czy w takim razie ma to związek z czymś głębszym? Ja już wiem, a Wy dowiecie się po przeczytaniu tej części. J
Ilość stron, to 499. Niektórych to na pewno przestraszy i odstraszy, ale przecież nie dajmy się zwariować. Po pierwsze, nikt nie czyta na wyścigi ani na czas, a po drugie, jeżeli jest to dobra książka to tak naprawdę nie straszna nam żadna ilość stron. Tak więc – argument, że za dużo stron, to żaden argument.
Zbliżają się święta, może jest to całkiem dobry pomysł, aby panowie sprawili swoim ukochanym prezent w postaci całej trylogii? Albo panie same się uszczęśliwią i zafundują sobie kawał dobrego romansu?
Trzecia część trylogii to już uspokojenie i wyciszenie emocji, które ciągle targały Coltonem i o których nie wiedział co ma myśleć. Chociaż… jego upór i lęk przed miłością drugiej osoby, jeszcze nie raz dadzą o sobie znać, i jeszcze nie raz będą chciały skrzywdzić.
Tyle o fabule, bo przecież nie chcecie poznać wszystkich szczegółów, które wydarzyły się w trzeciej części. Sama często nie lubię osób, które opowiadają mi historię, zanim jeszcze przeczytam do końca książkę.
Muszę pochwalić autorkę. Za to, że potrafiła w jednej książce pogodzić i burzliwe myśli, i doznania Coltona, z delikatna ale upartą Rylee. Jak pogodzić? A no bardzo prosto. Rozdziały są podzielone. Niektóre z nich należą do Donovana, a reszta to rozdziały Rylee. Jak widzimy, wcale nie trzeba tworzyć osobnej książki, po to aby wyrazić uczucia i poglądy mężczyzn.
Tak jak już mówiłam przy poprzednich dwóch częściach – ta trylogia to wspaniały romans z elementami erotycznymi. Nie ma brutalności, ani żadnych upodobań. To po prostu czysta miłość i czysty seks.
Okładka tej części bardzo mnie intryguje. Widać na niej trochę więcej niż na poprzednich. Pojawia się tutaj ręka (można się domyślać Coltona). Czy w takim razie ma to związek z czymś głębszym? Ja już wiem, a Wy dowiecie się po przeczytaniu tej części. J
Ilość stron, to 499. Niektórych to na pewno przestraszy i odstraszy, ale przecież nie dajmy się zwariować. Po pierwsze, nikt nie czyta na wyścigi ani na czas, a po drugie, jeżeli jest to dobra książka to tak naprawdę nie straszna nam żadna ilość stron. Tak więc – argument, że za dużo stron, to żaden argument.
Zbliżają się święta, może jest to całkiem dobry pomysł, aby panowie sprawili swoim ukochanym prezent w postaci całej trylogii? Albo panie same się uszczęśliwią i zafundują sobie kawał dobrego romansu?
DobreRecenzje.pl Edyta; 2015-11-26
Wybraniec. Życie po śmierci na Evereście
„Dlaczego niektórzy z nas wspinają się na szczyty, podczas gdy inni są zadowoleni mając spokojną pracę i przyzwoity fundusz emerytalny?”- oto jest pytanie! Książka, która je stawia, nie odpowiada na nie wprost, ale sprawia, że zaczynamy rozumieć, czemu jedni oglądają górę gór na własne oczy, a drudzy- z wygodnego fotela.
Mount Everest, bo o niej mowa, to najwyżej położony punkt na naszej planecie – 8.850 m.n.p.m. Jednym z wielu, którzy rzucili jej ( a raczej sobie!) wyzwanie jest Lincoln Hall, autor książki „Wybraniec. Życie po śmierci” - kolejnej pozycji wydanej przez śląskie wydawnictwo Bezdroża.
Hall to znany australijski alpinista i himalaista, który przez 20 lat zdobywał wysokogórskie szczyty na Nowej Zelandii, Antarktydzie i w rodzimej Australii. W 1984 roku był jednym z uczestników wyprawy na dach świata. Niestety, jak wielu mu podobnych, musiał uznać swą ograniczoność i zawrócić niemal spod samego szczytu. Dziesięć wypraw wysokogórskich, kilkanaście tuzinów trekkingów w charakterze przewodnika, szczęśliwe spełnione życie u boku ukochanej żony i dwójka wspaniałych synów. I wciąż to poczucie niespełnienia, wciąż niewyrównane rachunki z Everestem. Lincoln Hall pisze: „Dziewicza wyprawa na Mount Everest to najważniejsza pierwsza randka” i nieco dalej: „Jeśli kiedyś się wspinałeś, będziesz się wspinał całe życie” i tylko to tłumaczy, dlaczego, gdy po dwudziestu latach pojawia się druga szansa na zdobycie niepokornego szczytu, Hall podejmuje to wyzwanie, by – jak pisze – zrzucić z siebie ciążące mu od dwóch dekad brzemię niespełnienia.
Nie jestem himalaistką, w Alpach byłam tylko raz , najwyższe zdobyte przeze mnie szczyty to…Babia Góra i Giewont. Może dlatego moją uwagę przykuły nie przygotowania do wyprawy, lecz…Barbara – żona autora i zarazem głównego bohatera książki. Jestem przekonana, że gdyby nie jej silne wsparcie i bezwarunkowa akceptacja decyzji męża, Hall nie podjąłby tego wyzwania! Nasze ludzkie miłości i związki są pełne ograniczeń i lęków. Mało kto ( mało która!) z nas potrafi kochając – wspierać i dopingować i wciąż zostawiać – używając słów autora – otwarte furtki. Dlatego dla mnie „Wybraniec” ma dwoje bohaterów i każde z nich zdobywa swoje szczyty poświęcenia, zaufania, determinacji. I każde z nich jest w ostatecznym rozrachunku zwycięzcą. Najpierw jednak Lincoln Hall staje na dachu świata. Mimo zwycięstwa jednak przegrywa. Nie będę opisywała, co dzieje się z ludzkim organizmem na wysokości niemal dziewięciu kilometrów n.p.m., ale czytałam kolejne strony wspomnień autora z wypiekami na twarzy i absolutnym niedowierzaniem. Dlaczego? Bo oto mimo profesjonalnego i fantastycznego przygotowania organizmu do wyprawy, ten na skutek morderczego wysiłku i takich samych warunków na górze jest niczym zużyta i bezwartościowa bateria, którą już tylko można wyrzucić. Obrzęk mózgu, oddech spłycony do 4-5 haustów powietrza na minutę, częściowa ślepota, a do tego halucynacje i majaki i niezdolność do jakiegokolwiek ruchu – i to wszystko na wysokości 8600 metrów n.p.m. W książce wiele razy pojawia się stwierdzenie, że w takim stanie nikt nie może przeżyć. A jeśli dodam do tego noc spędzoną w pojedynkę w absolutnych ciemnościach, ekstremalnym zimnie, bez aparatu tlenowego czy chociażby maski, bez picia i jedzenia, sami rozumiemy, że doczekanie ranka graniczy z niepodobieństwem.
Odsyłam do lektury, która wyjaśnia, dlaczego ekipa porzuciła wciąż przecież żyjącego współtowarzysza i dlaczego – wbrew logice i wiedzy medycznej Hall przeżył. Przedtem jednak przestrzegam przed pochopnym osądem. Decyzje podejmowane tu, nisko nad ziemią i te, pod samym niebem nigdy nie są podobnymi decyzjami i choć nie raz i nie dwa sama stanęłam przed trudnymi wyborami, nigdy nie chciałabym stawiać czoła tym, które muszą być podjęte prawie 9 tys. metrów nad ziemią!
W „Wybrańcu. Życie po śmierci” każdy znajdzie historie dla siebie – i ci, którzy zdobyli podniebne szczyty, i ci, którzy stają przed takim wyzwaniem. Mnie porwała determinacja, z jaką Hall podejmuje walkę o życie. To wielki pean na cześć miłości kobiety i mężczyzny i dowód na to, jacy jesteśmy potężni, gdy wierzymy, że warto – zdobyć, a potem – wrócić!
Lincoln Hall twierdzi, że jego życiowym mottem jest zasada: „Nigdy się nie poddawaj!” i trzeba mu wierzyć, bo pomimo że w wyprawie na Everest w tym samym czasie zginęło sześciu wspinaczy, pomimo że on sam stracił odmrożone koniuszki ośmiu palców rąk i półtora palca u nogi, pomimo że ubyło mu 17 kg wagi ciała i 2/3 energii potrzebnej do normalnego życia, to przecież wciąż żyje. Wciąż – jak ujmująco pisze –kocha namiętnie Barbarę i jest przez nią kochany.
A Everest? Stoi „niezmienny, czysty i symboliczny” i czeka na kolejnych śmiałków.
Mount Everest, bo o niej mowa, to najwyżej położony punkt na naszej planecie – 8.850 m.n.p.m. Jednym z wielu, którzy rzucili jej ( a raczej sobie!) wyzwanie jest Lincoln Hall, autor książki „Wybraniec. Życie po śmierci” - kolejnej pozycji wydanej przez śląskie wydawnictwo Bezdroża.
Hall to znany australijski alpinista i himalaista, który przez 20 lat zdobywał wysokogórskie szczyty na Nowej Zelandii, Antarktydzie i w rodzimej Australii. W 1984 roku był jednym z uczestników wyprawy na dach świata. Niestety, jak wielu mu podobnych, musiał uznać swą ograniczoność i zawrócić niemal spod samego szczytu. Dziesięć wypraw wysokogórskich, kilkanaście tuzinów trekkingów w charakterze przewodnika, szczęśliwe spełnione życie u boku ukochanej żony i dwójka wspaniałych synów. I wciąż to poczucie niespełnienia, wciąż niewyrównane rachunki z Everestem. Lincoln Hall pisze: „Dziewicza wyprawa na Mount Everest to najważniejsza pierwsza randka” i nieco dalej: „Jeśli kiedyś się wspinałeś, będziesz się wspinał całe życie” i tylko to tłumaczy, dlaczego, gdy po dwudziestu latach pojawia się druga szansa na zdobycie niepokornego szczytu, Hall podejmuje to wyzwanie, by – jak pisze – zrzucić z siebie ciążące mu od dwóch dekad brzemię niespełnienia.
Nie jestem himalaistką, w Alpach byłam tylko raz , najwyższe zdobyte przeze mnie szczyty to…Babia Góra i Giewont. Może dlatego moją uwagę przykuły nie przygotowania do wyprawy, lecz…Barbara – żona autora i zarazem głównego bohatera książki. Jestem przekonana, że gdyby nie jej silne wsparcie i bezwarunkowa akceptacja decyzji męża, Hall nie podjąłby tego wyzwania! Nasze ludzkie miłości i związki są pełne ograniczeń i lęków. Mało kto ( mało która!) z nas potrafi kochając – wspierać i dopingować i wciąż zostawiać – używając słów autora – otwarte furtki. Dlatego dla mnie „Wybraniec” ma dwoje bohaterów i każde z nich zdobywa swoje szczyty poświęcenia, zaufania, determinacji. I każde z nich jest w ostatecznym rozrachunku zwycięzcą. Najpierw jednak Lincoln Hall staje na dachu świata. Mimo zwycięstwa jednak przegrywa. Nie będę opisywała, co dzieje się z ludzkim organizmem na wysokości niemal dziewięciu kilometrów n.p.m., ale czytałam kolejne strony wspomnień autora z wypiekami na twarzy i absolutnym niedowierzaniem. Dlaczego? Bo oto mimo profesjonalnego i fantastycznego przygotowania organizmu do wyprawy, ten na skutek morderczego wysiłku i takich samych warunków na górze jest niczym zużyta i bezwartościowa bateria, którą już tylko można wyrzucić. Obrzęk mózgu, oddech spłycony do 4-5 haustów powietrza na minutę, częściowa ślepota, a do tego halucynacje i majaki i niezdolność do jakiegokolwiek ruchu – i to wszystko na wysokości 8600 metrów n.p.m. W książce wiele razy pojawia się stwierdzenie, że w takim stanie nikt nie może przeżyć. A jeśli dodam do tego noc spędzoną w pojedynkę w absolutnych ciemnościach, ekstremalnym zimnie, bez aparatu tlenowego czy chociażby maski, bez picia i jedzenia, sami rozumiemy, że doczekanie ranka graniczy z niepodobieństwem.
Odsyłam do lektury, która wyjaśnia, dlaczego ekipa porzuciła wciąż przecież żyjącego współtowarzysza i dlaczego – wbrew logice i wiedzy medycznej Hall przeżył. Przedtem jednak przestrzegam przed pochopnym osądem. Decyzje podejmowane tu, nisko nad ziemią i te, pod samym niebem nigdy nie są podobnymi decyzjami i choć nie raz i nie dwa sama stanęłam przed trudnymi wyborami, nigdy nie chciałabym stawiać czoła tym, które muszą być podjęte prawie 9 tys. metrów nad ziemią!
W „Wybrańcu. Życie po śmierci” każdy znajdzie historie dla siebie – i ci, którzy zdobyli podniebne szczyty, i ci, którzy stają przed takim wyzwaniem. Mnie porwała determinacja, z jaką Hall podejmuje walkę o życie. To wielki pean na cześć miłości kobiety i mężczyzny i dowód na to, jacy jesteśmy potężni, gdy wierzymy, że warto – zdobyć, a potem – wrócić!
Lincoln Hall twierdzi, że jego życiowym mottem jest zasada: „Nigdy się nie poddawaj!” i trzeba mu wierzyć, bo pomimo że w wyprawie na Everest w tym samym czasie zginęło sześciu wspinaczy, pomimo że on sam stracił odmrożone koniuszki ośmiu palców rąk i półtora palca u nogi, pomimo że ubyło mu 17 kg wagi ciała i 2/3 energii potrzebnej do normalnego życia, to przecież wciąż żyje. Wciąż – jak ujmująco pisze –kocha namiętnie Barbarę i jest przez nią kochany.
A Everest? Stoi „niezmienny, czysty i symboliczny” i czeka na kolejnych śmiałków.
http://mumagstravellers.blogspot.com/ Majka Em; 2015-11-25
Krym: miłość i nienawiść
Nim pogoda nas zniechęci do opuszczania domu, „wybierzmy się w podróż", sięgając po książki Wydawnictwa Helion. Krym to jedno z najgorętszych słów w najnowszej historii świata. Zafascynowanych tym regionem z pewnością zainteresuje „Krym: miłość i nienawiść", wydana przez Editio / Helion, książka Macieja Jastrzębskiego. Czy w morzu nienawiści można odnaleźć ukraińsko - rosyjską miłość - pyta autor, odpowiadając sobie i czytelnikom w relacji z Krymu. Ale nie tego bajkowego, opiewanego w powieściach, wierszach i pieśniach. Z Krymu Anno Domini 2015, który padł ofiarą aneksji. Zamieszkanego przez skłóconych ze sobą Ukraińców, Tatarów i Rosjan.
Dziennik Łódzki Marek Niedźwiecki
Metoda Running Lean. Iteracja od planu A do planu, który da Ci sukces. Wydanie II
Wreszcie znalazłam książkę, której szukałam już od dawna. Na pewno niejednego z Was zastanawia i męczy sprawa wypromowania własnej strony internetowej, bloga, jakiegoś produktu, lub nawet założenie własnego Startupu. Jestem przekonana, że każdy chciałby robić to co lubi najbardziej, a przy tym jeszcze czerpać z tego korzyści. To marzenie wielu osób. Tylko pozostaje pytanie: Jak to zrobić i co trzeba zrobić, aby marzenie się urzeczywistniło?
Myślę, że na kilka Waszych pytań, odpowiedzi możecie znaleźć w książce Metoda Running Lean. Tutaj znajdziecie sposoby na założenie firmy, wypromowanie i przetrwanie, a także rozmowa z klientem, czy inwestorem, która jak wiadomo, nam, małym przedsiębiorcom jest niezwykle potrzebna.
Naprawdę warto przeczytać, choćby dlatego, że jest tutaj wiele przydatnych narzędzi, które pomogą Wam określić słabe i mocne strony, a także znaleźć rozwiązanie dla danego problemu. Boicie się pokazać swój pomysł innej osobie? Tutaj autor mówi, że nawet wskazane jest spisać swój pomysł i podsunąć do przeczytania całkowicie obcej nam osobie. Tylko w ten sposób otrzymacie bezstronną opinię.
Na samym początku należy odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy blog/strona/produkt, który chcę stworzyć jest potrzebny na rynku i co najważniejsze, czy znajdzie odbiorców?
Myślę, że na kilka Waszych pytań, odpowiedzi możecie znaleźć w książce Metoda Running Lean. Tutaj znajdziecie sposoby na założenie firmy, wypromowanie i przetrwanie, a także rozmowa z klientem, czy inwestorem, która jak wiadomo, nam, małym przedsiębiorcom jest niezwykle potrzebna.
Naprawdę warto przeczytać, choćby dlatego, że jest tutaj wiele przydatnych narzędzi, które pomogą Wam określić słabe i mocne strony, a także znaleźć rozwiązanie dla danego problemu. Boicie się pokazać swój pomysł innej osobie? Tutaj autor mówi, że nawet wskazane jest spisać swój pomysł i podsunąć do przeczytania całkowicie obcej nam osobie. Tylko w ten sposób otrzymacie bezstronną opinię.
Na samym początku należy odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy blog/strona/produkt, który chcę stworzyć jest potrzebny na rynku i co najważniejsze, czy znajdzie odbiorców?
DobreRecenzje.pl Edyta; 2015-11-26
TDD w praktyce. Niezawodny kod w języku Python
Każdy chyba programista jest w stanie wskazać takie momenty w swojej karierze, które diametralnie rozszerzyły horyzonty postrzegania inżynierii oprogramowania - coś w rodzaju kamieni milowych na ścieżce samorozwoju; błogie chwile oświecenia, o których pisał Erie Steven Raymond w swoim słynnym eseju How To Become A Hacker. Kiedy myślę o tego rodzaju momentach w mojej karierze, to przychodzą mi na myśl następujące wydarzenia: pierwsza samodzielna i w pełni świadoma implementacja listy jedno-kierunkowej (o rety, ile lat temu to było...), zrozumienie idei code-as-data w języku Lisp, pierwsze w pełni świadome zastosowanie techniki Test Driven Development.
Z wymienionych powyżej trzech wydarzeń to związane z zastosowaniem TDD miało niewątpliwie najsilniejszy wpływ na ukształtowaniem mojego bieżącego programstycznego„ja". Podejrzewam, że doświadczenie to współdzieli ze mną cała rzesza programistów na całym świecie.
Z techniką TDD wiąże się jednakże pewien problem, który świetnie obrazuje znany cytat: „w teorii nie ma różnicy pomiędzy teorią a praktyką; w praktyce - jest". W przypadku TDD jest to znamienne: prosty zestaw przypadków użycia tej techniki, które Kent Beck opisuje w swojej znakomitej książce TDD. Sztuka tworzenia dobrego kodu (którą recenzowałem jakiś czas temu na łamach niniejszej kolumny), nijak się ma do stosowania ich w złożonych, wielowarstwowych projektach łączących w sobie szereg technologii. Pomimo tego, że TDD używane jest od kilkunastu lat, cały czas brakuje sprawdzonych, specjalistycznych materiałów omawiających stosowanie tej techniki przy tworzeniu specyficznych rozwiązań. W niniejszej odsłonie Klubu Dobrej Książki chciałbym przedstawić tytuł, który w pewnym zakresie stanowi odpowiedź na tę potrzebę.
TDD w praktyce. Niezawodny kod w języku Python, bohater artykułu, który właśnie czytasz, ma nieco mylący tytuł. Owszem - pozycja ta traktuje o praktycznych zastosowaniach TDD i pokazuje, jak pisać niezawodny kod wjęzyku autorstwa Guido van RossunYa, jednakże ponadto omawia tak szerokie spektrum zagadnień, iż po zakończeniu lektury wspomniany tytuł wydaje się być przeraźliwie uproszczony.
Książka podzielona jest na trzy części: Podstawy TDD oraz Django, Praktyczne aspekty tworzenia rozwiązań webowych, Zagadnienia zaawansowane.
W pierwszej części książki autor wprowadza czytelnika w świat podstawowych pojęć związanych zTDD, przeprowadzając go przez proces budowania w pełni funkcjonalnej aplikacji webowej (w oparciu o Django: najpopularniejszy pythonowy framework do tworzenia webaplikacji) z uwzględnieniem jej testowania na wszystkich etapach pracy. W części tej, oprócz informacji na temat tworzenia testów jednostkowych, czytelnik zapozna się z tematyką budowania testów funkcjonalnych za pomocą narzędzia Selenium i zrozumie, na czym polega różnica pomiędzy tymi dwoma rodzajami testów. Autor omawia też cykl pracy powiązany z metodyką TDD (test jednostkowy - tworzenie kodu), rolę refaktoryzacji w tej metodyce oraz powiązany z nią sposób pracy z narzędziem kontroli wersji (na przykładzie Git).
W drugiej części książki autor skupia się na tych tematach związanych z tworzeniem aplikacji webowych, które wiążą się z jej dostarczaniem (ang. shipping). Mowa tutaj o takich aspektach jak: obsługa statycznych plików, walidacja danych z formularzy, obsługa JavaScriptu, umieszczenie aplikacji na serwerze produkcyjnym.
Przy omawianiu każdego z wymienionych wyżej zagadnień autor rozważa, w jaki sposób można zastosować TDD, tak aby pomóc sobie w pracy.
W trzeciej, ostatniej (i najprawdopodobniej najważniejszej) części książki autor analizuje zagadnienia związane z integracją webapliakcji z zewnętrznymi systemami oraz z ich testowaniem. Czytelnik zapozna się tutaj z takimi pojęciami jak imitacje, debugowanie po stronie serwera, izolacja i„słuchanie" testów oraz ciągła integracja.
Lektura TDD w praktyce... - patrząc z mojej prywatnej perspektywy - była wspaniałą podróżą. Z jednej strony przez mało znaną mi krainę budowania aplikacji webowych, z drugiej zaś - przez meandry praktycznych i niebanalnych technik stosowania programowania sterowanego testami. Podsumowując zawartość książki autorstwa Harrego J.W. Percival'a, nie mogę powstrzymać się przed zacytowaniem słów Kenneth'a Reitz'a (jednego z członków Python Software Foundation):
Ta książka to znacznie więcej niż tylko wprowadzenie do programowania sterowanego testami w języku Python. Jest to pełny, kompleksowy kurs przedstawiający najlepsze praktyki tworzenia nowoczesnej aplikacji webowej.
Cóż mogę dodać... Lektura godna polecenia!
Z wymienionych powyżej trzech wydarzeń to związane z zastosowaniem TDD miało niewątpliwie najsilniejszy wpływ na ukształtowaniem mojego bieżącego programstycznego„ja". Podejrzewam, że doświadczenie to współdzieli ze mną cała rzesza programistów na całym świecie.
Z techniką TDD wiąże się jednakże pewien problem, który świetnie obrazuje znany cytat: „w teorii nie ma różnicy pomiędzy teorią a praktyką; w praktyce - jest". W przypadku TDD jest to znamienne: prosty zestaw przypadków użycia tej techniki, które Kent Beck opisuje w swojej znakomitej książce TDD. Sztuka tworzenia dobrego kodu (którą recenzowałem jakiś czas temu na łamach niniejszej kolumny), nijak się ma do stosowania ich w złożonych, wielowarstwowych projektach łączących w sobie szereg technologii. Pomimo tego, że TDD używane jest od kilkunastu lat, cały czas brakuje sprawdzonych, specjalistycznych materiałów omawiających stosowanie tej techniki przy tworzeniu specyficznych rozwiązań. W niniejszej odsłonie Klubu Dobrej Książki chciałbym przedstawić tytuł, który w pewnym zakresie stanowi odpowiedź na tę potrzebę.
TDD w praktyce. Niezawodny kod w języku Python, bohater artykułu, który właśnie czytasz, ma nieco mylący tytuł. Owszem - pozycja ta traktuje o praktycznych zastosowaniach TDD i pokazuje, jak pisać niezawodny kod wjęzyku autorstwa Guido van RossunYa, jednakże ponadto omawia tak szerokie spektrum zagadnień, iż po zakończeniu lektury wspomniany tytuł wydaje się być przeraźliwie uproszczony.
Książka podzielona jest na trzy części: Podstawy TDD oraz Django, Praktyczne aspekty tworzenia rozwiązań webowych, Zagadnienia zaawansowane.
W pierwszej części książki autor wprowadza czytelnika w świat podstawowych pojęć związanych zTDD, przeprowadzając go przez proces budowania w pełni funkcjonalnej aplikacji webowej (w oparciu o Django: najpopularniejszy pythonowy framework do tworzenia webaplikacji) z uwzględnieniem jej testowania na wszystkich etapach pracy. W części tej, oprócz informacji na temat tworzenia testów jednostkowych, czytelnik zapozna się z tematyką budowania testów funkcjonalnych za pomocą narzędzia Selenium i zrozumie, na czym polega różnica pomiędzy tymi dwoma rodzajami testów. Autor omawia też cykl pracy powiązany z metodyką TDD (test jednostkowy - tworzenie kodu), rolę refaktoryzacji w tej metodyce oraz powiązany z nią sposób pracy z narzędziem kontroli wersji (na przykładzie Git).
W drugiej części książki autor skupia się na tych tematach związanych z tworzeniem aplikacji webowych, które wiążą się z jej dostarczaniem (ang. shipping). Mowa tutaj o takich aspektach jak: obsługa statycznych plików, walidacja danych z formularzy, obsługa JavaScriptu, umieszczenie aplikacji na serwerze produkcyjnym.
Przy omawianiu każdego z wymienionych wyżej zagadnień autor rozważa, w jaki sposób można zastosować TDD, tak aby pomóc sobie w pracy.
W trzeciej, ostatniej (i najprawdopodobniej najważniejszej) części książki autor analizuje zagadnienia związane z integracją webapliakcji z zewnętrznymi systemami oraz z ich testowaniem. Czytelnik zapozna się tutaj z takimi pojęciami jak imitacje, debugowanie po stronie serwera, izolacja i„słuchanie" testów oraz ciągła integracja.
Lektura TDD w praktyce... - patrząc z mojej prywatnej perspektywy - była wspaniałą podróżą. Z jednej strony przez mało znaną mi krainę budowania aplikacji webowych, z drugiej zaś - przez meandry praktycznych i niebanalnych technik stosowania programowania sterowanego testami. Podsumowując zawartość książki autorstwa Harrego J.W. Percival'a, nie mogę powstrzymać się przed zacytowaniem słów Kenneth'a Reitz'a (jednego z członków Python Software Foundation):
Ta książka to znacznie więcej niż tylko wprowadzenie do programowania sterowanego testami w języku Python. Jest to pełny, kompleksowy kurs przedstawiający najlepsze praktyki tworzenia nowoczesnej aplikacji webowej.
Cóż mogę dodać... Lektura godna polecenia!
Programista Magazyn Rafał Kocisz