Recenzje
Wałkowanie Ameryki (twarda oprawa)
„Wałkowanie Ameryki” to książka wyrastająca z ciekawości i fascynacji Stanami Zjednoczonymi, stąd mało w niej krytycznych uwag, a więcej podziwu dla Ameryki i jej mieszkańców. To swoiste kompendium wiedzy o USA – pełne danych statystycznych, faktów historycznych i przydatnych informacji dla tych, którzy chcieliby kiedyś odwiedzić opisywane przez autora miejsca.
Marek Wałkuski (dziennikarz radiowej Trójki oraz wieloletni korespondent Polskiego Radia w Waszyngtonie) napisał książkę, która w założeniu miała przełamywać stereotypy na temat Amerykanów i rzucić nowe światło na motywy ich postępowania, zwyczaje, kulturę itp. Autor opisuje zatem życie typowego mieszkańca Stanów Zjednoczonych, jego luźne podejście do stroju, łatwość nawiązywania kontaktów, silną potrzebę bycia samodzielnym i nacisk, jaki kładzie na indywidualizm oraz wolność. Ukazuje, z czego wynika przekonanie o powszechnym prawie do posiadania broni, analizuje teksty piosenek country oraz miłość Amerykanów do samochodów i dróg (sam wyraźnie nimi zafascynowany). Sporo miejsca poświęca także życiu religijnemu, językowi czy problemom na tle rasowym. Nie jestem jednak pewna, czy udało mu się w pełni osiągnąć zamierzony cel.
W „Wałkowaniu Ameryki” brakuje trochę osobistego spojrzenia na kraj, próby wejścia w opisywaną przestrzeń. Wydaje się, jakby autor obserwował Amerykę zza szyby lub spoza – mimo wszystko – różowych okularów. Niby pojawiają się anegdotki „z życia wzięte”, ale stanowią one jedynie wstęp do suchych informacji statystycznych, historycznych itp. W ten sposób czytelnik otrzymuje coś na kształt „morfologii narodu”, gdzie ukazane zostały wszystkie najważniejsze elementy składające się na Amerykę i jej mieszkańców. Być może takie po prostu było założenie Wałkuskiego.
Pomijając jednak wady książki, które z pewnością nie każdemu będą one przeszkadzać, trzeba przyznać, że czyta się ją wspaniale. Dobrze napisana, bogata w ciekawostki pozwala miło spędzić dwa-trzy wieczory i z pewnością jest lekturą godną polecenia. Dzięki pracy Wałkuskiego czytelnik może poczuć ducha Stanów Zjednoczonych. Jego książka jest nim bowiem przesiąknięta od pierwszej do ostatniej strony.
Marek Wałkuski (dziennikarz radiowej Trójki oraz wieloletni korespondent Polskiego Radia w Waszyngtonie) napisał książkę, która w założeniu miała przełamywać stereotypy na temat Amerykanów i rzucić nowe światło na motywy ich postępowania, zwyczaje, kulturę itp. Autor opisuje zatem życie typowego mieszkańca Stanów Zjednoczonych, jego luźne podejście do stroju, łatwość nawiązywania kontaktów, silną potrzebę bycia samodzielnym i nacisk, jaki kładzie na indywidualizm oraz wolność. Ukazuje, z czego wynika przekonanie o powszechnym prawie do posiadania broni, analizuje teksty piosenek country oraz miłość Amerykanów do samochodów i dróg (sam wyraźnie nimi zafascynowany). Sporo miejsca poświęca także życiu religijnemu, językowi czy problemom na tle rasowym. Nie jestem jednak pewna, czy udało mu się w pełni osiągnąć zamierzony cel.
W „Wałkowaniu Ameryki” brakuje trochę osobistego spojrzenia na kraj, próby wejścia w opisywaną przestrzeń. Wydaje się, jakby autor obserwował Amerykę zza szyby lub spoza – mimo wszystko – różowych okularów. Niby pojawiają się anegdotki „z życia wzięte”, ale stanowią one jedynie wstęp do suchych informacji statystycznych, historycznych itp. W ten sposób czytelnik otrzymuje coś na kształt „morfologii narodu”, gdzie ukazane zostały wszystkie najważniejsze elementy składające się na Amerykę i jej mieszkańców. Być może takie po prostu było założenie Wałkuskiego.
Pomijając jednak wady książki, które z pewnością nie każdemu będą one przeszkadzać, trzeba przyznać, że czyta się ją wspaniale. Dobrze napisana, bogata w ciekawostki pozwala miło spędzić dwa-trzy wieczory i z pewnością jest lekturą godną polecenia. Dzięki pracy Wałkuskiego czytelnik może poczuć ducha Stanów Zjednoczonych. Jego książka jest nim bowiem przesiąknięta od pierwszej do ostatniej strony.
Xiegarnia.pl Patrycja Chajęcka, 2012-11-27
Wałkowanie Ameryki
„Wałkowanie Ameryki” to książka wyrastająca z ciekawości i fascynacji Stanami Zjednoczonymi, stąd mało w niej krytycznych uwag, a więcej podziwu dla Ameryki i jej mieszkańców. To swoiste kompendium wiedzy o USA – pełne danych statystycznych, faktów historycznych i przydatnych informacji dla tych, którzy chcieliby kiedyś odwiedzić opisywane przez autora miejsca.
Marek Wałkuski (dziennikarz radiowej Trójki oraz wieloletni korespondent Polskiego Radia w Waszyngtonie) napisał książkę, która w założeniu miała przełamywać stereotypy na temat Amerykanów i rzucić nowe światło na motywy ich postępowania, zwyczaje, kulturę itp. Autor opisuje zatem życie typowego mieszkańca Stanów Zjednoczonych, jego luźne podejście do stroju, łatwość nawiązywania kontaktów, silną potrzebę bycia samodzielnym i nacisk, jaki kładzie na indywidualizm oraz wolność. Ukazuje, z czego wynika przekonanie o powszechnym prawie do posiadania broni, analizuje teksty piosenek country oraz miłość Amerykanów do samochodów i dróg (sam wyraźnie nimi zafascynowany). Sporo miejsca poświęca także życiu religijnemu, językowi czy problemom na tle rasowym. Nie jestem jednak pewna, czy udało mu się w pełni osiągnąć zamierzony cel.
W „Wałkowaniu Ameryki” brakuje trochę osobistego spojrzenia na kraj, próby wejścia w opisywaną przestrzeń. Wydaje się, jakby autor obserwował Amerykę zza szyby lub spoza – mimo wszystko – różowych okularów. Niby pojawiają się anegdotki „z życia wzięte”, ale stanowią one jedynie wstęp do suchych informacji statystycznych, historycznych itp. W ten sposób czytelnik otrzymuje coś na kształt „morfologii narodu”, gdzie ukazane zostały wszystkie najważniejsze elementy składające się na Amerykę i jej mieszkańców. Być może takie po prostu było założenie Wałkuskiego.
Pomijając jednak wady książki, które z pewnością nie każdemu będą one przeszkadzać, trzeba przyznać, że czyta się ją wspaniale. Dobrze napisana, bogata w ciekawostki pozwala miło spędzić dwa-trzy wieczory i z pewnością jest lekturą godną polecenia. Dzięki pracy Wałkuskiego czytelnik może poczuć ducha Stanów Zjednoczonych. Jego książka jest nim bowiem przesiąknięta od pierwszej do ostatniej strony.
Marek Wałkuski (dziennikarz radiowej Trójki oraz wieloletni korespondent Polskiego Radia w Waszyngtonie) napisał książkę, która w założeniu miała przełamywać stereotypy na temat Amerykanów i rzucić nowe światło na motywy ich postępowania, zwyczaje, kulturę itp. Autor opisuje zatem życie typowego mieszkańca Stanów Zjednoczonych, jego luźne podejście do stroju, łatwość nawiązywania kontaktów, silną potrzebę bycia samodzielnym i nacisk, jaki kładzie na indywidualizm oraz wolność. Ukazuje, z czego wynika przekonanie o powszechnym prawie do posiadania broni, analizuje teksty piosenek country oraz miłość Amerykanów do samochodów i dróg (sam wyraźnie nimi zafascynowany). Sporo miejsca poświęca także życiu religijnemu, językowi czy problemom na tle rasowym. Nie jestem jednak pewna, czy udało mu się w pełni osiągnąć zamierzony cel.
W „Wałkowaniu Ameryki” brakuje trochę osobistego spojrzenia na kraj, próby wejścia w opisywaną przestrzeń. Wydaje się, jakby autor obserwował Amerykę zza szyby lub spoza – mimo wszystko – różowych okularów. Niby pojawiają się anegdotki „z życia wzięte”, ale stanowią one jedynie wstęp do suchych informacji statystycznych, historycznych itp. W ten sposób czytelnik otrzymuje coś na kształt „morfologii narodu”, gdzie ukazane zostały wszystkie najważniejsze elementy składające się na Amerykę i jej mieszkańców. Być może takie po prostu było założenie Wałkuskiego.
Pomijając jednak wady książki, które z pewnością nie każdemu będą one przeszkadzać, trzeba przyznać, że czyta się ją wspaniale. Dobrze napisana, bogata w ciekawostki pozwala miło spędzić dwa-trzy wieczory i z pewnością jest lekturą godną polecenia. Dzięki pracy Wałkuskiego czytelnik może poczuć ducha Stanów Zjednoczonych. Jego książka jest nim bowiem przesiąknięta od pierwszej do ostatniej strony.
Xiegarnia.pl Patrycja Chajęcka, 2012-11-27
GRYWALIZACJA. Jak zastosować mechanizmy gier w działaniach marketingowych
O grywalizacji robi się coraz głośniej, jest tematem artykułów prasowych, powtarza się to słowo jak mantrę na biznesowych szkoleniach a prestiżowy magazyn „Harvard Business Reviewe” niedawno określił ją mianem jednej z najbardziej wiodących trendów marketingowych drugiej dekady XXI wieku. Stosuje ją Microsoft i Starbacks, jej elementy mają swoje zastosowanie w projektowaniu aut Hondy czy Forda. Czym jednak owa grywalizacja jest, przeglądając strony internetowe znalazłem następująca definicję:
„Grywalizacja – wykorzystanie mechaniki znanej np. z gier fabularnych i komputerowych, do modyfikowania zachowań ludzi w sytuacjach niebędących grami, w celu zwiększenia zaangażowania ludzi. Technika bazuje na przyjemności, jaka płynie z pokonywania kolejnych osiągalnych wyzwań, rywalizacji, współpracy itp. Grywalizacja pozwala zaangażować ludzi do zajęć, które są zgodne z oczekiwaniami autora projektu, nawet jeśli są one uważane za nudne lub rutynowe.”
Interesujące, jak sprawić by coś co niby jest nudne ma stać się pasjonujące, to też kiedy znalazłem na księgarskiej półce wydana przez Helion w ramach serii Onepress książkę Pawła Tkaczyka „Grywalizacja” nie wahałem się ani chwili. Lektura wciągnęła mnie bez reszty, co może dziwić, bo przecież nie jest to powieść sensacyjna a podręcznik technik biznesowych. Autor zaczyna od intrygującej opowieści ze świata graczy, potem przedstawia podstawowe pojęcia, jak gra jej cechy, kontekst, motoryka. Potem pisze o nas czyli graczach. Już uzmysłowienie sobie faktu że jesteśmy graczami i zawsze gramy, na przykład o status społeczny jest warte lektury. Potem jednak jest więcej zaskakujących informacji. Dowiadujemy się wiele o nas jako istotach społecznych epoki cyfrowej, o tym dlaczego korzystając z portali społecznościowych tak naprawdę gramy, o budowaniu sieci społecznej i jej wykorzystaniu. O nadawaniu prozaicznym codziennym i z pozoru nudnym elementów codzienności motoryki i kontekstu wciągających gier, dzięki czemu wypełnianie nużących z pozoru obowiązków wcale nie jest nudne, ba możliwe jest nawet rozwiązanie problemów, które wydawało by się nie są możliwe do rozwiązania za pomocą środków oddanych do naszej dyspozycji.
Kolejne rozdziały pokazują praktyczne zastosowanie grywalizacji. Jako ojciec z niezwykłą uwagą czytałem jak uatrakcyjnić edukację. Właściwie to nie tylko uatrakcyjnić ale i wzbogacić. Jak uczyć umiejętności, nie zapominając przy tym o wiedzy. Wszystko bez zabijania w dzieciach i młodzieży typowej dla tego wieku kreatywności i bezkompromisowości. Osoby serdecznie nienawidzące swojej pracy znajdą tu wyraźną instrukcję jak uatrakcyjnić swoją pracę, równocześnie podnosząc własną produktywność. Pomyślcie o tym, czy nie chcielibyście w pracy zabijać smoków? Przecież od spotkania z nielubianym odbiorca nie jest wcale tak daleko do smoczej potyczki. Tu i tu trzeba się przygotować, rozlokować zasoby, opracować strategię. Tyle tylko, że raz jako nagrodę mamy lejącą się smoczą krew, a w drugim wypadku leje się atrament podczas podpisywania korzystnego dla obu stron kontraktu. W ostatnim z rozdziałów dowiemy się jak specjaliści od marketingu grają z nami, konsumentami i czy my możemy poprzez grę kształtować własna markę
Pozycja jest bardzo nowatorska na polskim rynku, pokazuje szybko rozwijający się marketingowy trend, o którym będzie niebawem bardzo głośno. Pozwala nabyć wiedzę niezbędną do zaimplementowania grywalizacji w organizacjach i przedsięwzięciach w których uczestniczymy. Dodatkowo uczula na marketingowe sztuczki co jest niezwykle ważne. Powoli stajemy się społeczeństwem dobrobytu, coraz częściej poszukujemy frajdy w wykonywaniu zwykłych czynności jak jazda samochodem, zakupy czy weekendowy relaks. Korporacje już o tym wiedzą, to tez niebawem będą z nami chciały zagrać o nasz fundusz swobodnej decyzji, czyli namówić na zakup produktów i usług których nie potrzebujemy. Ich nabywanie za to będzie frajdą, nagrodą za wygrana w grze. Dlatego poznaj zasady nim do gry wejdziesz.
Paweł Tkaczyk napisał książkę obowiązkową dla wszystkich managerów i specjalistów od marketingu. Powinni też po nią sięgnąć nauczyciele. A i ty szary konsumencie, jeżeli nie chcesz stać się łatwym do zbicia pionem na tej gigantycznej szachownicy przeczytaj ją koniecznie. Gra już się toczy.
„Grywalizacja – wykorzystanie mechaniki znanej np. z gier fabularnych i komputerowych, do modyfikowania zachowań ludzi w sytuacjach niebędących grami, w celu zwiększenia zaangażowania ludzi. Technika bazuje na przyjemności, jaka płynie z pokonywania kolejnych osiągalnych wyzwań, rywalizacji, współpracy itp. Grywalizacja pozwala zaangażować ludzi do zajęć, które są zgodne z oczekiwaniami autora projektu, nawet jeśli są one uważane za nudne lub rutynowe.”
Interesujące, jak sprawić by coś co niby jest nudne ma stać się pasjonujące, to też kiedy znalazłem na księgarskiej półce wydana przez Helion w ramach serii Onepress książkę Pawła Tkaczyka „Grywalizacja” nie wahałem się ani chwili. Lektura wciągnęła mnie bez reszty, co może dziwić, bo przecież nie jest to powieść sensacyjna a podręcznik technik biznesowych. Autor zaczyna od intrygującej opowieści ze świata graczy, potem przedstawia podstawowe pojęcia, jak gra jej cechy, kontekst, motoryka. Potem pisze o nas czyli graczach. Już uzmysłowienie sobie faktu że jesteśmy graczami i zawsze gramy, na przykład o status społeczny jest warte lektury. Potem jednak jest więcej zaskakujących informacji. Dowiadujemy się wiele o nas jako istotach społecznych epoki cyfrowej, o tym dlaczego korzystając z portali społecznościowych tak naprawdę gramy, o budowaniu sieci społecznej i jej wykorzystaniu. O nadawaniu prozaicznym codziennym i z pozoru nudnym elementów codzienności motoryki i kontekstu wciągających gier, dzięki czemu wypełnianie nużących z pozoru obowiązków wcale nie jest nudne, ba możliwe jest nawet rozwiązanie problemów, które wydawało by się nie są możliwe do rozwiązania za pomocą środków oddanych do naszej dyspozycji.
Kolejne rozdziały pokazują praktyczne zastosowanie grywalizacji. Jako ojciec z niezwykłą uwagą czytałem jak uatrakcyjnić edukację. Właściwie to nie tylko uatrakcyjnić ale i wzbogacić. Jak uczyć umiejętności, nie zapominając przy tym o wiedzy. Wszystko bez zabijania w dzieciach i młodzieży typowej dla tego wieku kreatywności i bezkompromisowości. Osoby serdecznie nienawidzące swojej pracy znajdą tu wyraźną instrukcję jak uatrakcyjnić swoją pracę, równocześnie podnosząc własną produktywność. Pomyślcie o tym, czy nie chcielibyście w pracy zabijać smoków? Przecież od spotkania z nielubianym odbiorca nie jest wcale tak daleko do smoczej potyczki. Tu i tu trzeba się przygotować, rozlokować zasoby, opracować strategię. Tyle tylko, że raz jako nagrodę mamy lejącą się smoczą krew, a w drugim wypadku leje się atrament podczas podpisywania korzystnego dla obu stron kontraktu. W ostatnim z rozdziałów dowiemy się jak specjaliści od marketingu grają z nami, konsumentami i czy my możemy poprzez grę kształtować własna markę
Pozycja jest bardzo nowatorska na polskim rynku, pokazuje szybko rozwijający się marketingowy trend, o którym będzie niebawem bardzo głośno. Pozwala nabyć wiedzę niezbędną do zaimplementowania grywalizacji w organizacjach i przedsięwzięciach w których uczestniczymy. Dodatkowo uczula na marketingowe sztuczki co jest niezwykle ważne. Powoli stajemy się społeczeństwem dobrobytu, coraz częściej poszukujemy frajdy w wykonywaniu zwykłych czynności jak jazda samochodem, zakupy czy weekendowy relaks. Korporacje już o tym wiedzą, to tez niebawem będą z nami chciały zagrać o nasz fundusz swobodnej decyzji, czyli namówić na zakup produktów i usług których nie potrzebujemy. Ich nabywanie za to będzie frajdą, nagrodą za wygrana w grze. Dlatego poznaj zasady nim do gry wejdziesz.
Paweł Tkaczyk napisał książkę obowiązkową dla wszystkich managerów i specjalistów od marketingu. Powinni też po nią sięgnąć nauczyciele. A i ty szary konsumencie, jeżeli nie chcesz stać się łatwym do zbicia pionem na tej gigantycznej szachownicy przeczytaj ją koniecznie. Gra już się toczy.
blurppp.com 2012-11-28
Kulisy Kulinarnej Akademii
Marek Brzeziński, dziennikarz, pisarz, anglista i psycholog, doktor nauk humanistycznych, przez dwadzieścia lat wykładał antropologię kultury na Uniwersytecie Schillera w Paryżu. Był też pracownikiem Radia France Internationale. Książkę swoją, jak pisze, zadedykował prezydentowi Nicolasowi Sarkozy'emu, „który zdecydował się na zamknięcie redakcji RFI, nadających audycje w językach, których nie rozumieją podatnicy francuscy". Zamknięto i polską redakcję. Pracowników wyrzucono, dając jednak pokaźną odprawę. Markowi Brzezińskiemu wystarczyło na spełnienie marzenia - kurs w słynnej paryskiej akademii kulinarnej Le Cordon Bleu. „To, co mnie tam spotkało, przerosło moje wyobrażenia. Kulinarna świątynia-a w jej wnętrzu reżim jak w oddziale pułku specjalnego piechoty morskiej. Świat, z którego istnienia trudno było sobie zdawać sprawę - świat musztry i rozkoszy podniebienia". Tak więc mamy tu Paryż widziany z perspektywy studenta słynnej akademii, Paryż knajpek, wielkich kucharzy, wybornego smaku. Są w tej książce i kulinarne receptury dań z klasycznej kuchni francuskiej. Choćby królik w szampanie!
POLSKA - DZIENNIK BAŁTYCKI Gabriela Pewińska, 2012-11-29
Płytki umysł. Jak internet wpływa na nasz mózg
Wystarczy pięć godzin w sieci, a zaczynamy czytać szybciej i mniej uważnie. I tak nam zostaje nawet po wyłączeniu komputera
W 2007 r. profesor psychiatrii z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles Gary Small zaprosił sześciu ochotników - troje doświadczonych internautów i troje nowicjuszy - do udziału w badaniu aktywności mózgu. Każdemu wręczył gogle, wewnątrz których można było wyświetlać teksty i strony internetowe, a sam metodą rezonansu magnetycznego skanował ich mózgi w poszukiwaniu obszarów o wzmożonej aktywności. Przy czytaniu zwykłego tekstu różnic nie było. Ale w przypadku stron internetowych mózgi doświadczonych internautów wykazywały znacznie większą aktywność niż mózgi początkujących, zwłaszcza w obszarze kory przedczołowej, odpowiedzialnym za rozwiązywanie problemów i podejmowanie decyzji.
A zatem... ścieżki neuronalne w mózgach doświadczonych użytkowników sieci powstały właśnie w wyniku korzystania z internetu.
Najciekawsze zjawisko w ramach eksperymentu zaobserwowano, kiedy Small powtórzył badanie po sześciu dniach. W ciągu tych sześciu dni nowicjusze zgodzili się spędzać godzinę dziennie, surfując po internecie. Nowe badanie wykazało, że aktywność ich mózgów zmieniła się i przypominała już to, co działo się w mózgach weteranów. "Pięć godzin w internecie wystarczyło, by przeprogramować mózgi " - pisał Gary Small. Później powtórzył wszystkie badania z 18 innymi ochotnikami. Wyniki były takie same.
Kiedy po raz pierwszy podał je do publicznej wiadomości, zostały przyjęte z entuzjazmem - wydawało się, że dzięki Google'owi stajemy się bardziej inteligentni, bo to on sprawia, że komórki naszego mózgu utrzymywane są w ciągłej aktywności. Jednak większa aktywność niekoniecznie oznacza lepsze funkcjonowanie mózgu, czego nie omieszkał podkreślić Small. Prawdziwym objawieniem było to, w jakim tempie i w jak wielkim zakresie internet przeprogramowuje ścieżki neuronalne. "Eksplozja technologii cyfrowej nie tylko wpływa na zmianę naszego stylu życia i sposobu porozumiewania się - podsumowuje Small - ale też wywołuje szybkie i głębokie zmiany w naszych mózgach".
W jaki sposób internet kształtuje nasz mózg? To pytanie bez wątpienia będzie przedmiotem wielu badań w nadchodzących latach. Jednak już dziś sporo na ten temat wiemy lub możemy się domyślać - a informacje te są dość niepokojące. Dziesiątki badań przeprowadzonych przez psychologów, neurobiologów czy pedagogów prowadzą do tych samych wniosków - kiedy łączymy się z siecią, wchodzimy w środowisko, które promuje pobieżną lekturę i brak koncentracji oraz powierzchowne przyswajanie wiedzy. Internet daje nam wprawdzie łatwy dostęp do ogromnej ilości informacji, ale jednocześnie sprawia, że nasze myślenie staje się bardziej powierzchowne i dosłownie zmienia się struktura naszego mózgu.
W latach 80., kiedy szkoły zaczęły inwestować w komputeryzację, z wielkim entuzjazmem opowiadano o oczywistej wyższości wypracowań w formie cyfrowej nad pracami pisanymi na papierze. Wielu wykładowców było przekonanych, że wprowadzenie hiperlinków do tekstów wyświetlanych na monitorze będzie nieocenioną pomocą w nauczaniu. Hipertekst miał rozwijać umiejętność krytycznego myślenia, umożliwiając uczniom łatwe i szybkie przełączanie się na inny punkt widzenia. Nieograniczeni tempem czytania wymuszonym przez drukowany tekst, czytelnicy mogli odtąd dokonywać wszelkiego rodzaju nowych intelektualnych połączeń między rozmaitymi tekstami. Hiperlink miał być technologią wyzwolenia.
Jednak pod koniec dekady w miejsce owego entuzjazmu pojawił się sceptycyzm. Z kolejnych badań wyłonił się nieco inny obraz wpływu hipertekstu na nasze zdolności kognitywne. Okazało się, że surfowanie po stronach połączonych ze sobą za pomocą linków to umysłowy aerobik - trzeba nieustannie dokonywać szybkiej oceny wszystkich linków, decydować, w który z nich warto kliknąć, szybko przestawiać się z jednego formatu na drugi - to wszystko było obce tradycyjnemu procesowi czytania. Ponieważ pociąga to za sobą zaburzenia koncentracji, takie działanie obniża nasz poziom rozumienia czytanego tekstu. Badanie z 1989 roku wykazało, że osoby czytające tekst miały tendencję do bezładnego klikania podczas czytania fragmentu zawierającego hiperłącza do innych wybranych informacji. Eksperyment z 1990 roku ujawnił, że niektórzy uczestnicy „nie pamiętali nawet, który tekst przeczytali, a którego nie".
Zdekoncentrowani
Internet to system oparty na przerywaniu. Angażuje naszą uwagę jedynie po to, aby za chwilę odciągnąć ją w inną stronę. Mamy tu do czynienia z problemem hipertekstu i wielu różnych rodzajów mediów, które atakują nas jednocześnie. Liczne badania - między innymi eksperyment oparty na śledzeniu ruchów gałek ocznych, ankieta przeprowadzona wśród internautów, a nawet badanie analizujące przyzwyczajenia użytkowników dwóch różnych uniwersyteckich baz danych - wykazały, że kiedy tylko łączymy się z internetem, zaczynamy czytać szybciej i mniej uważnie. W dodatku, internet ma setki sposobów na odciągnięcie naszej uwagi od tekstu. Większość aplikacji mailowych sprawdza automatycznie nowe wiadomości co pięć lub dziesięć minut, a my sprawdzamy to częściej - klikając w „Pobierz pocztę" nawet trzydzieści lub czterdzieści razy na godzinę. A ponieważ każdy rzut oka w inną stronę zakłóca naszą koncentrację i obciąża naszą pamięć roboczą, kognitywne koszty takiego postępowania mogą być bardzo duże.
Koszty te są dodatkowo powiększone o to, co naukowcy zajmujący się badaniami mózgu nazywają switching costs (koszty przełączenia). Za każdym razem, gdy przenosimy uwagę na inny obiekt, mózg musi się przekierować i przesunąć nasze mentalne zasoby. Wiele badań wykazało, że przeskakiwanie od jednego zadania do drugiego może w znacznym stopniu zwiększyć nasze obciążenie kognitywne, utrudniając nam myślenie i zwiększając prawdopodobieństwo przeoczenia lub niezrozumienia istotnych informacji. Korzystając z internetu, zwykle żonglujemy różnymi zadaniami, toteż koszty takiego przeskakiwania są jeszcze większe.
Sieć dysponuje ogromnymi możliwościami śledzenia wydarzeń i automatycznego wysyłania powiadomień, co jest oczywiście jedną z największych jej zalet jako technologii komunikacji. Korzystamy z tej możliwości, aby spersonalizować strony, używać baz danych tak, by odpowiadały naszym potrzebom i oczekiwaniom. Chcemy, aby odrywano nas od naszej pracy, ponieważ każda taka krótka przerwa - e-mail, brzęczyk, SMS, reklama - oznacza ważną dla nas informację. Wyłączając funkcję "wysyłanie powiadomień", ryzykujemy, że stracimy kontakt ze światem, a nawet zostaniemy społecznie odizolowani. Napływ nowych wiadomości odwołuje się do naszej naturalnej skłonności do przeceniania bieżących informacji. Chcemy otrzymywać nowe wiadomości, nawet jeśli wiemy, że są one zupełnie trywialne.
Chcemy zatem, aby internet nadal nam przeszkadzał w pracy na różne sposoby. Chętnie godzimy się na zakłócenia koncentracji i na fragmentację naszej uwagi, na spłycenie myśli w zamian za bogactwo różnych ważnych, a przynajmniej zabawnych informacji, jakie otrzymujemy. Rzadko zatrzymujemy się, aby pomyśleć, że być może większym pożytkiem byłoby, gdybyśmy się z tego wszystkiego wyłączyli.
W mgnieniu oka
Skutki naszego internetowego przetrawiania informacji nie są jednoznacznie niekorzystne. Niektóre zdolności kognitywne ulegają rozwinięciu w wyniku korzystania z komputera i z sieci. Najczęściej są to bardziej prymitywne funkcje umysłu, takie jak koordynacja oczu i rąk, reakcje odruchowe oraz przetwarzanie bodźców wzrokowych. Jedno z często przytaczanych badań dotyczących gier komputerowych, którego wyniki opublikowało w 2003 roku "Nature", wykazało, że po zaledwie dziesięciu dniach grania młodzi ludzie zaczęli znacząco szybciej przenosić punkt skupienia wzroku z jednego obrazu czy zadania na drugi.
Bardzo możliwe zatem, że przeglądanie stron w sieci rozwija funkcje mózgu związane z szybkim rozwiązywaniem problemów, zwłaszcza jeśli wymaga to rozpoznania pewnych schematów w labiryncie danych. Brytyjskie badanie, jak kobiety szukają w sieci informacji z dziedziny medycyny, wykazało, że doświadczona użytkowniczka internetu potrafi ocenić wiarygodność strony i jej merytoryczną wartość w ciągu zaledwie kilku sekund. Im większą mamy praktykę w przeglądaniu stron, tym bardziej nasz mózg przystosowuje się do tych zadań (Clay Shirky uważa, że sieć to znakomity sposób skanalizowania narastającej "nadwyżki kognitywnej" - zobaczcie jego "Cognitive Surplus: The Great Spare-Time Revolution").
Popełnilibyśmy jednak poważny błąd, koncentrując się jedynie na korzyściach. W artykule opublikowanym w "Science" na początku roku 2009 psycholog Patricia Greenfield przeanalizowała ponad 40 rożnych badań dotyczących wpływów wywieranych przez media na naszą inteligencję i zdolność uczenia się. W podsumowaniu napisała, że "każde medium rozwija pewne zdolności kognitywne kosztem innych". Coraz intensywniejsze korzystanie przez nas z sieci i innych technologii ekranowych doprowadziło według niej do "powszechnego i wyrafinowanego rozwoju umiejętności wizualno-przestrzennych". Te zyski idą jednak w parze z obniżoną zdolnością do "głębokiego przetwarzania bodźców", które leży u podstaw "świadomego zdobywania wiedzy, analizy intuicyjnej, krytycznego myślenia, wyobraźni i refleksji".
Wiemy, że ludzki mózg jest bardzo plastyczny: komórki nerwowe i synapsy zmieniają się, dostosowując się do okoliczności. - Kiedy przystosowujemy się do nowego zjawiska kulturowego, a do takich należy korzystanie z nowego medium, nasz mózg ulega w końcu przeprogramowaniu - mówi Michael Merzenich, pionier w dziedzinie neuroplastyczności. A to oznacza, że nasze internetowe obyczaje wpływają na funkcjonowanie naszego mózgu nawet wtedy, gdy wyłączymy komputer. Korzystamy z tych samych ścieżek neuronowych związanych z wielozadaniowością, a omijamy te, które związane są z czytaniem książek czy głębokimi przemyśleniami.
W ubiegłym roku naukowcy z Uniwersytetu Stanforda zaobserwowali sygnały świadczące o tym, że ta zmiana może już być mocno zaawansowana. Przeprowadzili całą masę badań, zarówno na grupie osób doświadczonych w multitaskingu (pracy w trybie wielozadaniowym), jak i na grupie ludzi, którzy rzadko pracowali w ten sposób. Odkryli, że wielozadaniowcy znacznie częściej ulegali pokusom rozproszenia uwagi, znacznie trudniej było im zapanować nad pamięcią roboczą i ogólnie rzecz biorąc, znacznie więcej wysiłku kosztowało ich skoncentrowanie się na poszczególnych zadaniach. Wytrawni wielozadaniowcy wręcz "chłonęli każdą zupełnie niepotrzebną informację" - twierdzi prof. Clifford Nass z zespołu, który przeprowadzał badania. Michael Merzenich sformułował jeszcze bardziej dosadny wniosek. Według niego, wykonując w internecie wiele zadań naraz, "tresujemy nasze mózgi, aby koncentrowały się na różnych śmieciach".
Nie ma nic złego w szybkim przyswajaniu sobie pofragmentowanych informacji. Zawsze raczej przeglądaliśmy gazety, zamiast czytać je od deski do deski, i rutynowo przesuwaliśmy oczami po tekście w książce lub czasopiśmie, aby zorientować się w ogólnej treści danego fragmentu i zdecydować, czy zasługuje na uważniejsze przeczytanie. Umiejętność szybkiego przeglądania tekstu jest równie ważna jak umiejętność czytania i uważnego myślenia. Problem polega na tym, że takie szybkie przeglądanie staje się coraz bardziej dominującym wzorcem. Kiedyś stanowiło ono jedynie sposób dotarcia do celu, oceniania i wybierania informacji do szczegółowego przestudiowania, a dziś coraz częściej jest celem samym w sobie; wolimy taką metodę od nauki i szczegółowej analizy. Oszołomieni bogactwem skarbów, jakie znajdujemy w sieci, jesteśmy ślepi na zniszczenia, które może ono spowodować w naszym życiu intelektualnym, a nawet w naszej kulturze.
W tej chwili przechodzimy, w sensie metaforycznym, odwrócenie wczesnego procesu rozwoju cywilizacji - od uprawiania i pielęgnowania osobistej wiedzy przechodzimy do łowiectwa i zbieractwa w lesie elektronicznej informacji. I wygląda na to, że w ramach tego procesu nieuchronnie będziemy musieli poświęcić wiele z tego, co czyni nasz umysł tak interesującym.
W 2007 r. profesor psychiatrii z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles Gary Small zaprosił sześciu ochotników - troje doświadczonych internautów i troje nowicjuszy - do udziału w badaniu aktywności mózgu. Każdemu wręczył gogle, wewnątrz których można było wyświetlać teksty i strony internetowe, a sam metodą rezonansu magnetycznego skanował ich mózgi w poszukiwaniu obszarów o wzmożonej aktywności. Przy czytaniu zwykłego tekstu różnic nie było. Ale w przypadku stron internetowych mózgi doświadczonych internautów wykazywały znacznie większą aktywność niż mózgi początkujących, zwłaszcza w obszarze kory przedczołowej, odpowiedzialnym za rozwiązywanie problemów i podejmowanie decyzji.
A zatem... ścieżki neuronalne w mózgach doświadczonych użytkowników sieci powstały właśnie w wyniku korzystania z internetu.
Najciekawsze zjawisko w ramach eksperymentu zaobserwowano, kiedy Small powtórzył badanie po sześciu dniach. W ciągu tych sześciu dni nowicjusze zgodzili się spędzać godzinę dziennie, surfując po internecie. Nowe badanie wykazało, że aktywność ich mózgów zmieniła się i przypominała już to, co działo się w mózgach weteranów. "Pięć godzin w internecie wystarczyło, by przeprogramować mózgi " - pisał Gary Small. Później powtórzył wszystkie badania z 18 innymi ochotnikami. Wyniki były takie same.
Kiedy po raz pierwszy podał je do publicznej wiadomości, zostały przyjęte z entuzjazmem - wydawało się, że dzięki Google'owi stajemy się bardziej inteligentni, bo to on sprawia, że komórki naszego mózgu utrzymywane są w ciągłej aktywności. Jednak większa aktywność niekoniecznie oznacza lepsze funkcjonowanie mózgu, czego nie omieszkał podkreślić Small. Prawdziwym objawieniem było to, w jakim tempie i w jak wielkim zakresie internet przeprogramowuje ścieżki neuronalne. "Eksplozja technologii cyfrowej nie tylko wpływa na zmianę naszego stylu życia i sposobu porozumiewania się - podsumowuje Small - ale też wywołuje szybkie i głębokie zmiany w naszych mózgach".
W jaki sposób internet kształtuje nasz mózg? To pytanie bez wątpienia będzie przedmiotem wielu badań w nadchodzących latach. Jednak już dziś sporo na ten temat wiemy lub możemy się domyślać - a informacje te są dość niepokojące. Dziesiątki badań przeprowadzonych przez psychologów, neurobiologów czy pedagogów prowadzą do tych samych wniosków - kiedy łączymy się z siecią, wchodzimy w środowisko, które promuje pobieżną lekturę i brak koncentracji oraz powierzchowne przyswajanie wiedzy. Internet daje nam wprawdzie łatwy dostęp do ogromnej ilości informacji, ale jednocześnie sprawia, że nasze myślenie staje się bardziej powierzchowne i dosłownie zmienia się struktura naszego mózgu.
W latach 80., kiedy szkoły zaczęły inwestować w komputeryzację, z wielkim entuzjazmem opowiadano o oczywistej wyższości wypracowań w formie cyfrowej nad pracami pisanymi na papierze. Wielu wykładowców było przekonanych, że wprowadzenie hiperlinków do tekstów wyświetlanych na monitorze będzie nieocenioną pomocą w nauczaniu. Hipertekst miał rozwijać umiejętność krytycznego myślenia, umożliwiając uczniom łatwe i szybkie przełączanie się na inny punkt widzenia. Nieograniczeni tempem czytania wymuszonym przez drukowany tekst, czytelnicy mogli odtąd dokonywać wszelkiego rodzaju nowych intelektualnych połączeń między rozmaitymi tekstami. Hiperlink miał być technologią wyzwolenia.
Jednak pod koniec dekady w miejsce owego entuzjazmu pojawił się sceptycyzm. Z kolejnych badań wyłonił się nieco inny obraz wpływu hipertekstu na nasze zdolności kognitywne. Okazało się, że surfowanie po stronach połączonych ze sobą za pomocą linków to umysłowy aerobik - trzeba nieustannie dokonywać szybkiej oceny wszystkich linków, decydować, w który z nich warto kliknąć, szybko przestawiać się z jednego formatu na drugi - to wszystko było obce tradycyjnemu procesowi czytania. Ponieważ pociąga to za sobą zaburzenia koncentracji, takie działanie obniża nasz poziom rozumienia czytanego tekstu. Badanie z 1989 roku wykazało, że osoby czytające tekst miały tendencję do bezładnego klikania podczas czytania fragmentu zawierającego hiperłącza do innych wybranych informacji. Eksperyment z 1990 roku ujawnił, że niektórzy uczestnicy „nie pamiętali nawet, który tekst przeczytali, a którego nie".
Zdekoncentrowani
Internet to system oparty na przerywaniu. Angażuje naszą uwagę jedynie po to, aby za chwilę odciągnąć ją w inną stronę. Mamy tu do czynienia z problemem hipertekstu i wielu różnych rodzajów mediów, które atakują nas jednocześnie. Liczne badania - między innymi eksperyment oparty na śledzeniu ruchów gałek ocznych, ankieta przeprowadzona wśród internautów, a nawet badanie analizujące przyzwyczajenia użytkowników dwóch różnych uniwersyteckich baz danych - wykazały, że kiedy tylko łączymy się z internetem, zaczynamy czytać szybciej i mniej uważnie. W dodatku, internet ma setki sposobów na odciągnięcie naszej uwagi od tekstu. Większość aplikacji mailowych sprawdza automatycznie nowe wiadomości co pięć lub dziesięć minut, a my sprawdzamy to częściej - klikając w „Pobierz pocztę" nawet trzydzieści lub czterdzieści razy na godzinę. A ponieważ każdy rzut oka w inną stronę zakłóca naszą koncentrację i obciąża naszą pamięć roboczą, kognitywne koszty takiego postępowania mogą być bardzo duże.
Koszty te są dodatkowo powiększone o to, co naukowcy zajmujący się badaniami mózgu nazywają switching costs (koszty przełączenia). Za każdym razem, gdy przenosimy uwagę na inny obiekt, mózg musi się przekierować i przesunąć nasze mentalne zasoby. Wiele badań wykazało, że przeskakiwanie od jednego zadania do drugiego może w znacznym stopniu zwiększyć nasze obciążenie kognitywne, utrudniając nam myślenie i zwiększając prawdopodobieństwo przeoczenia lub niezrozumienia istotnych informacji. Korzystając z internetu, zwykle żonglujemy różnymi zadaniami, toteż koszty takiego przeskakiwania są jeszcze większe.
Sieć dysponuje ogromnymi możliwościami śledzenia wydarzeń i automatycznego wysyłania powiadomień, co jest oczywiście jedną z największych jej zalet jako technologii komunikacji. Korzystamy z tej możliwości, aby spersonalizować strony, używać baz danych tak, by odpowiadały naszym potrzebom i oczekiwaniom. Chcemy, aby odrywano nas od naszej pracy, ponieważ każda taka krótka przerwa - e-mail, brzęczyk, SMS, reklama - oznacza ważną dla nas informację. Wyłączając funkcję "wysyłanie powiadomień", ryzykujemy, że stracimy kontakt ze światem, a nawet zostaniemy społecznie odizolowani. Napływ nowych wiadomości odwołuje się do naszej naturalnej skłonności do przeceniania bieżących informacji. Chcemy otrzymywać nowe wiadomości, nawet jeśli wiemy, że są one zupełnie trywialne.
Chcemy zatem, aby internet nadal nam przeszkadzał w pracy na różne sposoby. Chętnie godzimy się na zakłócenia koncentracji i na fragmentację naszej uwagi, na spłycenie myśli w zamian za bogactwo różnych ważnych, a przynajmniej zabawnych informacji, jakie otrzymujemy. Rzadko zatrzymujemy się, aby pomyśleć, że być może większym pożytkiem byłoby, gdybyśmy się z tego wszystkiego wyłączyli.
W mgnieniu oka
Skutki naszego internetowego przetrawiania informacji nie są jednoznacznie niekorzystne. Niektóre zdolności kognitywne ulegają rozwinięciu w wyniku korzystania z komputera i z sieci. Najczęściej są to bardziej prymitywne funkcje umysłu, takie jak koordynacja oczu i rąk, reakcje odruchowe oraz przetwarzanie bodźców wzrokowych. Jedno z często przytaczanych badań dotyczących gier komputerowych, którego wyniki opublikowało w 2003 roku "Nature", wykazało, że po zaledwie dziesięciu dniach grania młodzi ludzie zaczęli znacząco szybciej przenosić punkt skupienia wzroku z jednego obrazu czy zadania na drugi.
Bardzo możliwe zatem, że przeglądanie stron w sieci rozwija funkcje mózgu związane z szybkim rozwiązywaniem problemów, zwłaszcza jeśli wymaga to rozpoznania pewnych schematów w labiryncie danych. Brytyjskie badanie, jak kobiety szukają w sieci informacji z dziedziny medycyny, wykazało, że doświadczona użytkowniczka internetu potrafi ocenić wiarygodność strony i jej merytoryczną wartość w ciągu zaledwie kilku sekund. Im większą mamy praktykę w przeglądaniu stron, tym bardziej nasz mózg przystosowuje się do tych zadań (Clay Shirky uważa, że sieć to znakomity sposób skanalizowania narastającej "nadwyżki kognitywnej" - zobaczcie jego "Cognitive Surplus: The Great Spare-Time Revolution").
Popełnilibyśmy jednak poważny błąd, koncentrując się jedynie na korzyściach. W artykule opublikowanym w "Science" na początku roku 2009 psycholog Patricia Greenfield przeanalizowała ponad 40 rożnych badań dotyczących wpływów wywieranych przez media na naszą inteligencję i zdolność uczenia się. W podsumowaniu napisała, że "każde medium rozwija pewne zdolności kognitywne kosztem innych". Coraz intensywniejsze korzystanie przez nas z sieci i innych technologii ekranowych doprowadziło według niej do "powszechnego i wyrafinowanego rozwoju umiejętności wizualno-przestrzennych". Te zyski idą jednak w parze z obniżoną zdolnością do "głębokiego przetwarzania bodźców", które leży u podstaw "świadomego zdobywania wiedzy, analizy intuicyjnej, krytycznego myślenia, wyobraźni i refleksji".
Wiemy, że ludzki mózg jest bardzo plastyczny: komórki nerwowe i synapsy zmieniają się, dostosowując się do okoliczności. - Kiedy przystosowujemy się do nowego zjawiska kulturowego, a do takich należy korzystanie z nowego medium, nasz mózg ulega w końcu przeprogramowaniu - mówi Michael Merzenich, pionier w dziedzinie neuroplastyczności. A to oznacza, że nasze internetowe obyczaje wpływają na funkcjonowanie naszego mózgu nawet wtedy, gdy wyłączymy komputer. Korzystamy z tych samych ścieżek neuronowych związanych z wielozadaniowością, a omijamy te, które związane są z czytaniem książek czy głębokimi przemyśleniami.
W ubiegłym roku naukowcy z Uniwersytetu Stanforda zaobserwowali sygnały świadczące o tym, że ta zmiana może już być mocno zaawansowana. Przeprowadzili całą masę badań, zarówno na grupie osób doświadczonych w multitaskingu (pracy w trybie wielozadaniowym), jak i na grupie ludzi, którzy rzadko pracowali w ten sposób. Odkryli, że wielozadaniowcy znacznie częściej ulegali pokusom rozproszenia uwagi, znacznie trudniej było im zapanować nad pamięcią roboczą i ogólnie rzecz biorąc, znacznie więcej wysiłku kosztowało ich skoncentrowanie się na poszczególnych zadaniach. Wytrawni wielozadaniowcy wręcz "chłonęli każdą zupełnie niepotrzebną informację" - twierdzi prof. Clifford Nass z zespołu, który przeprowadzał badania. Michael Merzenich sformułował jeszcze bardziej dosadny wniosek. Według niego, wykonując w internecie wiele zadań naraz, "tresujemy nasze mózgi, aby koncentrowały się na różnych śmieciach".
Nie ma nic złego w szybkim przyswajaniu sobie pofragmentowanych informacji. Zawsze raczej przeglądaliśmy gazety, zamiast czytać je od deski do deski, i rutynowo przesuwaliśmy oczami po tekście w książce lub czasopiśmie, aby zorientować się w ogólnej treści danego fragmentu i zdecydować, czy zasługuje na uważniejsze przeczytanie. Umiejętność szybkiego przeglądania tekstu jest równie ważna jak umiejętność czytania i uważnego myślenia. Problem polega na tym, że takie szybkie przeglądanie staje się coraz bardziej dominującym wzorcem. Kiedyś stanowiło ono jedynie sposób dotarcia do celu, oceniania i wybierania informacji do szczegółowego przestudiowania, a dziś coraz częściej jest celem samym w sobie; wolimy taką metodę od nauki i szczegółowej analizy. Oszołomieni bogactwem skarbów, jakie znajdujemy w sieci, jesteśmy ślepi na zniszczenia, które może ono spowodować w naszym życiu intelektualnym, a nawet w naszej kulturze.
W tej chwili przechodzimy, w sensie metaforycznym, odwrócenie wczesnego procesu rozwoju cywilizacji - od uprawiania i pielęgnowania osobistej wiedzy przechodzimy do łowiectwa i zbieractwa w lesie elektronicznej informacji. I wygląda na to, że w ramach tego procesu nieuchronnie będziemy musieli poświęcić wiele z tego, co czyni nasz umysł tak interesującym.
GW Magazyn KSIĄŻKI .