Recenzje
Zakochani w świecie. Indie
„Zakochani w świecie. Indie” to książka napisana przez Joannę Grzymkowską Podolak – z zawodu dziennikarkę i realizatorkę programów telewizyjnych, z zamiłowania podróżniczkę.
Książka to efekt wielomiesięcznej podróży po Indiach, to relacja z samodzielnej wyprawy, opisująca dzień po dniu przygody autorki i jej męża. Napisana z pasją, szczerze opowiadająca o codziennym życiu mieszkańców.
Oprócz znanych, popularnych turystycznie miejsc, autorka przybliża nam te których nie ma w folderach wycieczkowych, ukazuje klasztory, świątynie, mówi o życiu Mnichów…
Przedstawia życzliwych, uśmiechniętych ludzi, opowiada o ich zwyczajach, kulturze, o niezapomnianych podróżach - pociągami i nie tylko- w trakcie których, można zobaczyć kawałek indyjskiego życia, o hidżrach – mężczyznach ubranych w kobiece sari, o najsmaczniejszej herbacie jaką piła, o krowach, czy szczurach, które także możemy tam spotkać.
Szczególne wrażenie wywarły na mnie relacje z Kalkuty gdzie przez kilka dni autorka książki podjęła pracę wolontariacką w hospicjum założonym przez Matkę Teresę, oraz gdzie na ulicach widziała ludziach pracujących jako siła pociągowa w rikszach.
Książka jest autentyczna, pełna osobistych wrażeń i refleksji, pozwalająca nam przenieść się w ten jakże egzotyczny dla nas Europejczyków świat.
Polecam ją szczególnie ludziom lubiącym podróże, przeczytanie jej może z pewnością zainspirować do zaplanowania takiego wyjazdu, a porady autorki mogą okazać się pomocne w trakcie tych podróży.
Książka to efekt wielomiesięcznej podróży po Indiach, to relacja z samodzielnej wyprawy, opisująca dzień po dniu przygody autorki i jej męża. Napisana z pasją, szczerze opowiadająca o codziennym życiu mieszkańców.
Oprócz znanych, popularnych turystycznie miejsc, autorka przybliża nam te których nie ma w folderach wycieczkowych, ukazuje klasztory, świątynie, mówi o życiu Mnichów…
Przedstawia życzliwych, uśmiechniętych ludzi, opowiada o ich zwyczajach, kulturze, o niezapomnianych podróżach - pociągami i nie tylko- w trakcie których, można zobaczyć kawałek indyjskiego życia, o hidżrach – mężczyznach ubranych w kobiece sari, o najsmaczniejszej herbacie jaką piła, o krowach, czy szczurach, które także możemy tam spotkać.
Szczególne wrażenie wywarły na mnie relacje z Kalkuty gdzie przez kilka dni autorka książki podjęła pracę wolontariacką w hospicjum założonym przez Matkę Teresę, oraz gdzie na ulicach widziała ludziach pracujących jako siła pociągowa w rikszach.
Książka jest autentyczna, pełna osobistych wrażeń i refleksji, pozwalająca nam przenieść się w ten jakże egzotyczny dla nas Europejczyków świat.
Polecam ją szczególnie ludziom lubiącym podróże, przeczytanie jej może z pewnością zainspirować do zaplanowania takiego wyjazdu, a porady autorki mogą okazać się pomocne w trakcie tych podróży.
osemkowyklubrecenzenta.blogspot.com .
To nie jest miejsce dla gringo
Z jednej strony jest mi łatwo ocenić książkę, bo sama przemierzyłam opisane trasy, z drugiej jednak ciężko, gdyż wiele z przedstawionych spraw już znam, nie są dla mnie tak ciekawe i skutkować to może opinią człowieka nienasyconego wiedzą. Wcale to jednak nie przekreśla tego, iż książka zawierać może dla niektórych skarbnicę wiadomości. Chciałam jednak, abyście wiedzieli z jakiego punktu odniesienia patrzę. Droga pana Prokurata od Kolumbii przez Ekwador do Peru prawie pokrywa się z moją, dlatego bardzo uważnie śledziłam jego odczucia, spostrzeżenia, komentarze. Dzięki tej lekturze wróciły wspaniałe wspomnienia, które podobnie jak autor, mam z bliskiego kontaktu z "lokalsami".
Żeby nic wartościowego z wędrówki podróżnika nie ominąć, to zacznę od tytułu, a właściwie słowa –klucza, które tam występuje. Mogłabym sama po prawie trzech miesiącach eksplorowania Ameryki Południowej stwierdzić jak pisarz: „No me hables en gringo”, gdyż precyzyjnie wyjaśnia co słowo „gringo” oznacza, dla określenia kogo jest stosowane, w jakich sytuacjach. Przytacza opowieść, która definiuje znaczenie tego wyrazu w Ameryce Łacińskiej. Nawet opisuje stereotyp, który nieodłącznie towarzyszy temu całemu zamieszaniu z pojęciem gringo. Kusi się o podział na gringo w teorii i praktyce. Zaznacza także, iż samo usłyszenie za swoimi plecami tego niby wyzwiska, nie jest wcale wrzuceniem nas do jednego worka z gringos, ale należy rozpatrywać ton wypowiedzi oraz sposób wyrażenia. To bardzo wyczerpujące ujęcie tematu.
Punktuję autorowi za projekt strony po każdym tytule rozdziału. Kolorowy wzór jakby żywcem przeniesiony z ubrań wierzchnich, które noszą Indianie, jest idealnie wpasowany w tematykę książki. Jakbym stała na głównym placu w Cuzco, czy przemierzała aleje mercado w Urubambie czy Otavalo i oglądała chusty, które Indianki tak sprytnie zawiązują w tobołek na plecach.
Pan Sergiusz Prokurat zabiera nas do krajów ziemniaka, pomidora i kakao w podróż, która ma znamiona zapowiadanych nieprzyjemności dla gringo. Nawet więcej – obiecuje nam, że będzie peligroso (niebezpiecznie). Jednak w tej książce ocieramy się tylko o domniemane emocje. Rzeczywistość ta dla turystów i podróżników nie jest aż tak ekscytująca, by mieć groźne nazwy. I chociaż również nie gardzę przygodami, jeżdżąc tymi samymi przełęczami, przechodząc te same stanowiska celne, w końcu mieszkając w dzielnicach z zakratowanymi wejściami do sklepu, to poza niebezpieczeństwem skalnych urwisk przemierzanych zdezelowanymi samochodami i trzęsieniem ziemi ( to jednak było w Chile), nic nie spotkało mnie złego. Nie było karabinów, łapówek, rozbojów na obcokrajowcach (w końcu nawet mafii zależy na kontaktach z turystami w celu zwiększenia sprzedaży substancji odurzających). Tutaj przydzielam autorowi duży minus. Dla ubarwienia pospolitych sytuacji, posunął się do przesady. Gdyby była to książka przygodowa z elementami fikcyjnymi, a nie reportaż, pewnie przydzieliłabym plusa. W tej sytuacji rzutuje to na wiarygodność, dlatego nie mogę sprawy przemilczeć.
Dla równowagi zalet i wad co do mojej opinii o książce, to w biogramie pisarza przeczytałam, że jest historykiem. Całe szczęście jest takie, że wplótł w te sztucznie groźne momenty, prawdziwą i ciekawie zobrazowaną historię. W związku z tym chłodzi się nasze temperamenty czytelnicze skłonne do coraz większego napięcia. Z opowieści przygodowych wchodzimy w bardzo interesujący świat poprzednich epok, które ukształtowały dzisiejszą rzeczywistość Latynosów. Przychylam się do świetnie wyjaśnionej kwestii i racji autora zawartej w zdaniu, że „dzisiejsi Latynosi są wyrzutem sumienia nowożytnej Europy i USA”.
Autorowi udało się stworzyć dość spójny i jasny dla czytelnika rys historyczny kraju podbitego przez Hiszpanów. W rodziale o pomyłkach, które wydarzały się w dziwny sposób przypomniano nam, że kontynent powinien nazywać się od nazwiska Kolumba, a nie Amerigo Vespucci. Zresztą o innych paradoksach również się dowiecie. Zostaniecie „porwani” historią upraw koki, które decydowały i nadal rozstrzygają o wielu tragediach na tym kontynencie. Poza tym informacje o plantacjach zioła zostaną uzupełnione o ich wpływ na europejski sport, medycynę, wojsko, winiarstwo i inne dziedziny.
Ukłon dla głębokiej wiedzy pana Prokurata w kontrowersyjnym temacie nielegalnych ugrupowań m.in. FARC – grupy militarnej Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii. Dzięki zamieszczeniu tych cennych wiadomości w reportażu, łatwiej zrozumieć nie tylko dzisiejsze problemy tych państw, ale i szanować ale i też popierać dziedzictwo narodowe, które stworzyło Imperium Inków.
Kolejną zaletą jest używanie w tekście języka hiszpańskiego, co dodaje smaczku tym opowieściom. Stajemy się jakby towarzyszami rozmów z tubylcami. Gdybym jednak przeczytała książkę przed wyjazdem do Ameryki Południowej, pewnie po tych wszystkich opisanych "strasznych" sytuacjach, nie pojechałabym. Wybiegając w przyszłość – dla tych, którzy mogliby w ten sposób zareagować, przytaczam cytat autora: „ Ameryka Południowa to świetne miejsce na przeżycie przygody. To kontynent nieturystyczny, nieprzewidywalny.” Dla mnie ta nieprzewidywalność to cała masa emocji, ale nie takich z partyzantką w tle.
Poza tym ta latynoska muzyka w autobusach, która wdziera się jak gorąca salsa na parkiet. Autor niefortunnie trafił na jakiegoś niemuzycznego gbura. Normalnie to jadąc nawet nad przepaścią dzięki żywiołowości rytmów latynoskich dobijających się z radio, nogi same rwą się do tańca i do przeżycia nowych wrażeń nawet podczas rozmowy ze współpasażerem. I choć po autobusach krążą kamerzyści na wypadek, gdyby ktoś miał być porwany czy strącony w przepaść, to przecież optymista nigdy nie zobaczy do pół pustej szklanki, ale raczej wyobrazi sobie, że właśnie kręcą jakiś film, może „Nice dancing”?
Dla czytelnika, który nigdy nie był w tych krajach książka powinna dostarczyć mnóstwo przydatnych informacji. Dla osoby, która już tam była, lektura nie dała gigantycznej masy nowinek poza dobrze opracowaną historią. Na plus działa to, iż autor dotyka wieloaspektowości życia mieszkańców. Ujawnia m.in. ich zamiłowanie do przepowiadania przyszłości, religijności na pokaz, codzienne chwile w mieście czy dżungli oraz kuchnię. Nie zapomina, że ma też rolę przewodnika. Oprowadza nas po turystycznych dzielnicach (La Candelaria w Bogocie), muzeach (Museo del Oro), osadach (Machu Picchu), placach (Bolivara czy wszelkich Plazach de Armas), reliktach przeszłości (kopalnie srebra w okolicach Potosi). Jako całość więc książka wypada dobrze. Treść się zazębia i jest logicznie powiązana. Dla osób jednak, które już tam były, to może być za mało.
Po przeczytaniu reportażu Sergiusza Prokurata potwierdzam: „Jestem podróżnikiem. Podoba mi się Ameryka Południowa”, choć ktoś obok jak w przypadku sytuacji, z którą spotkał się sam autor, może odpowiedzieć, że brak mi piątej klepki. W przypadku gdybym była jednak gringo, złożyłabym wniosek, ażeby zmienić tytuł na : "To jest miejsce dla gringo.”
http://stefeklidia.wix.com Lidia Stefek
Krym: miłość i nienawiść
Autorem tej książki jest Maciej Jastrzębski dziennikarz Polskiego Radia i niestrudzony badacz krain położonych na wschód od nas. Jest on autorem książek: „Matrioszka Rosja i Jastrząb”, „Klątwa gruzińskiego tortu". Ta książka opowiada o jego wyprawie na Krym - ten prawdziwy Krym.
Książka ta jest książką popularno-naukową. Jest w niej zawarta historia podróży, historia napotkanych tam ludzi i z tego co widać każdy z nich zna inną stronę tej prawdziwej historii. Pokazuje nam ona jak w małą chwile może się zmienić cały dotychczasowy świat i życie tych napotkanych tam ludzi. Maciej Jastrzębski moim zdaniem chciał nam (czytelnikom) pokazać, że niedaleko nas, toczą się walki o tereny, o życie, o obronę siebie i swoich bliskich. Jak ludzie radzą sobie z działaniami wojennymi. Może chciał nam pokazać, że nic nie jest trwałe na tyle jak nam się to wydaję. Jest to moment i wszystko się zmienia.
Książkę tę czyta się bardzo łatwo. Czytając ją ma się wrażenie, że siedzi się z dziennikarzem w taksówce i słucha tego co mówi do niego kierowca, że uczestniczymy z nim w wywiadach, w wycieczkach za granicę Rosji.
„Krym: Miłość i Nienawiść” jest intrygująca. Ktoś miał odwagę pojechać i poznać życie Marianny i Fiodora i innych ludzi, którzy udzielali mu wywiadów. Jest w tej książce coś niesamowitego, coś co sprawia, że łzy same napływają nam do oczu. Autor tej książki myślę, że chciał nam pokazać, że pomimo takiego totalnego dramatu, który spotkał tych ludzi na wchodzie to, że jest jeszcze mała iskierka nadziei na miłość i szczęście.
Książkę tę polecam każdemu, kto nie jest obojętny na to co się dzieje wokół nas. Każdemu młodemu człowiekowi, żeby uświadomił sobie, że to nie od nas zależy kiedy się coś zmieni i jakie będą tego konsekwencje. A starszym? Może zdadzą sobie sprawę, że historia lubi zataczać koło i może te wydarzenia są podobne do tych, które miały miejsce parędziesiąt lat temu?
Książka ta jest książką popularno-naukową. Jest w niej zawarta historia podróży, historia napotkanych tam ludzi i z tego co widać każdy z nich zna inną stronę tej prawdziwej historii. Pokazuje nam ona jak w małą chwile może się zmienić cały dotychczasowy świat i życie tych napotkanych tam ludzi. Maciej Jastrzębski moim zdaniem chciał nam (czytelnikom) pokazać, że niedaleko nas, toczą się walki o tereny, o życie, o obronę siebie i swoich bliskich. Jak ludzie radzą sobie z działaniami wojennymi. Może chciał nam pokazać, że nic nie jest trwałe na tyle jak nam się to wydaję. Jest to moment i wszystko się zmienia.
Książkę tę czyta się bardzo łatwo. Czytając ją ma się wrażenie, że siedzi się z dziennikarzem w taksówce i słucha tego co mówi do niego kierowca, że uczestniczymy z nim w wywiadach, w wycieczkach za granicę Rosji.
„Krym: Miłość i Nienawiść” jest intrygująca. Ktoś miał odwagę pojechać i poznać życie Marianny i Fiodora i innych ludzi, którzy udzielali mu wywiadów. Jest w tej książce coś niesamowitego, coś co sprawia, że łzy same napływają nam do oczu. Autor tej książki myślę, że chciał nam pokazać, że pomimo takiego totalnego dramatu, który spotkał tych ludzi na wchodzie to, że jest jeszcze mała iskierka nadziei na miłość i szczęście.
Książkę tę polecam każdemu, kto nie jest obojętny na to co się dzieje wokół nas. Każdemu młodemu człowiekowi, żeby uświadomił sobie, że to nie od nas zależy kiedy się coś zmieni i jakie będą tego konsekwencje. A starszym? Może zdadzą sobie sprawę, że historia lubi zataczać koło i może te wydarzenia są podobne do tych, które miały miejsce parędziesiąt lat temu?
osemkowyklubrecenzenta.blogspot.com .
Dezinformacja. Były szef wywiadu ujawnia metody dławienia wolności, zwalczania religii i wspierania terroryzmu
Istnieje taka kategoria książek, które powinnam odstawić na półkę „recenzja niemożliwa”. Należy do nich „Dezinformacja…” Iona Pacepy i Ronalda Rychlaka. Nie potrafię rzetelnie jej zrecenzować. Dlaczego? Po prostu – bazuje ona na ogromnej ilości faktów. Większości nie jestem w stanie zweryfikować, zatem właściwie nie powinnam się wypowiadać na temat merytorycznej wartości „Dezinformacji…” Mimo wszystko podejmę się próby zrecenzowania dzieła, ponieważ:
a) będąc żywo zainteresowaną historią XX wieku, co nieco jednak na jej temat wiem;
b) niektóre z opisanych w książce wydarzeń pamiętam, ponieważ miały miejsce już za mojego życia;
c) „Dezinformacja…” to rzecz z pewną dosyć przerażającą tezą, nad którą należy się pochylić.
Współautor „Dezinformacji…”, Ion Michai Pacepa był zastępcą szefa zagranicznego wywiadu komunistycznej Rumunii. Bardzo blisko współpracował zarówno z Nicolae Ceausescu, jak i swoimi odpowiednikami w wywiadach innych państw bloku sowieckiego. Osobiście uczestniczył w wielu operacjach wymierzonych w kraje Zachodu. W 1978 roku zbiegł do RFN, potem do USA. Z wiedzy Pacepa korzystało CIA. W 1987 ukazała się jego słynna książka pt. „Czerwone horyzonty: kroniki szefa komunistycznego wywiadu”. Jej fragmenty nadawało Radio Wolna Europa. Stała się ona dowodem w sprawie przeciw Elenie i Nicolae Ceausescu.
Wierzycie w spiskowe teorie dziejów i sterowanie z tylnego siedzenia? Ion Pacepa nie wierzy. On wie! Jako jeden z realizatorów polityki dezinformacji, ma mocne podstawy do tego, by mówić o skuteczności i nieśmiertelności wymyślonej w Związku Radzieckim sztuki siania zamętu i rzucania oszczerstw, które mają wprowadzić w błąd opinie publiczne – w kraju, ale przede wszystkim poza nim. Oskarżanie wrogów politycznych o czyny, których nie popełnili, preparowanie dowodów i rozpowszechnianie ich, kreowanie spolegliwych przywódców politycznych i religijnych, produkowanie nowych idei mających zaburzyć światowy porządek, szkolenie terrorystów i wspieranie ich działalności, skrytobójstwa, występowanie w roli obrońców moralności – oto pierwsze z brzegu metody, jakimi posługują się spece od dezinformacji. Dodajcie do tego armię dobrze opłaconych agentów poutykanych we wszystkich krajach świata oraz większą od nich rzeszę naiwniaków, gotowych za darmo, z przekonania szkodzić własnym rządom i oto gotowy jest obraz podskórnego świata, którym rządzi KGB. Obecnie FSB.
Czy Pacepie można w pełni zaufać? Nie mam pojęcia. W jego książce uderza mnie jednostronność interpretacji, obsesja dopatrywania się zewnętrznej inspiracji wszędzie tam, gdzie coś dzieje się wbrew amerykańskim i izraelskim interesom – czyli wchodzimy na grząski grunt – oraz płytkość mimo pozoru głębi. O co chodzi? „Dezinformacja…” jest z jednej strony przeładowana faktami (co ma uwiarygadniać, tymczasem utrudnia czytanie), z drugiej zaś – po amerykańsku naiwna. Kreuje niezwykle prosty obraz świata, w którym wszystko co „made in USA”, jest dobre, a każdy głos sprzeciwu to zło, kierowane wiadomo skąd. Z Moskwy. Stolicy światowego proletariatu i siedziby szpiega-cara-prezydenta Władimira Putina.
Za czym zatem zdaniem autorów książki stoi Moskwa? M.in. za akcją oczerniania Piusa XII („papież Hitlera”), morderstwem prezydenta Kennedy’ego, zamachem na życie Jana Pawła II, powstaniem Organizacji Wyzwolenia Palestyny, protestami amerykańskich i europejskich studentów przeciw wojnie w Wietnamie, socjalistycznymi rządami w krajach Ameryki Południowej, zabójstwem Litwinienki, zgładzeniem Jasira Arafata (według Pacepy był agentem KGB, który w pewnym momencie stał się niewygodny). O tym, że wymysłem radzieckich służb specjalnych miała być gorbaczowowska głasnost, nie warto chyba nawet wspominać… Ale już wątek zainfekowania myślą zgodną z zamiarem FSB amerykańskiej partii demokratycznej wspomnieć należy. W książce wprowadzany jest on delikatnie, aczkolwiek wielce sugestywnie. W tym miejscu zaczęłam traktować generała Iona Pacepę jak mitomana. Nie bardzo chce mi się wierzyć w zewnętrzne sterowanie prezydentem Obamą. Ani nawet w to, że nieświadomie działa przeciw interesom własnego kraju, kierowany podszeptami doradców. Z drugiej strony, obserwując nieporadność Ameryki na arenie międzynarodowej w ostatnich czasach…
„Dezinformacja…” to rzecz niezwykle obszerna merytorycznie. Naszpikowana wręcz dokumentacją, mającą umocować zawarte w niej tezy. Tak jak pisałam na początku – osobiście nie potrafię z całą pewnością stwierdzić, że jej przekaz jest prawdziwy. Myślę, że to zweryfikować może jedynie historyk specjalizujący się w temacie. Ale jako zwyczajna czytelniczka, a równocześnie mieszkanka kraju, który przez ponad pięćdziesiąt lat pozostawał w sferze sowieckich wpływów, w historiach opisanych przez duet autorów Pacepa i Rychlak dostrzegam pewne znajome i niepokojące schematy działania socjalistycznych służb wywiadowczych.
Lekturę zdecydowanie polecam.
a) będąc żywo zainteresowaną historią XX wieku, co nieco jednak na jej temat wiem;
b) niektóre z opisanych w książce wydarzeń pamiętam, ponieważ miały miejsce już za mojego życia;
c) „Dezinformacja…” to rzecz z pewną dosyć przerażającą tezą, nad którą należy się pochylić.
Współautor „Dezinformacji…”, Ion Michai Pacepa był zastępcą szefa zagranicznego wywiadu komunistycznej Rumunii. Bardzo blisko współpracował zarówno z Nicolae Ceausescu, jak i swoimi odpowiednikami w wywiadach innych państw bloku sowieckiego. Osobiście uczestniczył w wielu operacjach wymierzonych w kraje Zachodu. W 1978 roku zbiegł do RFN, potem do USA. Z wiedzy Pacepa korzystało CIA. W 1987 ukazała się jego słynna książka pt. „Czerwone horyzonty: kroniki szefa komunistycznego wywiadu”. Jej fragmenty nadawało Radio Wolna Europa. Stała się ona dowodem w sprawie przeciw Elenie i Nicolae Ceausescu.
Wierzycie w spiskowe teorie dziejów i sterowanie z tylnego siedzenia? Ion Pacepa nie wierzy. On wie! Jako jeden z realizatorów polityki dezinformacji, ma mocne podstawy do tego, by mówić o skuteczności i nieśmiertelności wymyślonej w Związku Radzieckim sztuki siania zamętu i rzucania oszczerstw, które mają wprowadzić w błąd opinie publiczne – w kraju, ale przede wszystkim poza nim. Oskarżanie wrogów politycznych o czyny, których nie popełnili, preparowanie dowodów i rozpowszechnianie ich, kreowanie spolegliwych przywódców politycznych i religijnych, produkowanie nowych idei mających zaburzyć światowy porządek, szkolenie terrorystów i wspieranie ich działalności, skrytobójstwa, występowanie w roli obrońców moralności – oto pierwsze z brzegu metody, jakimi posługują się spece od dezinformacji. Dodajcie do tego armię dobrze opłaconych agentów poutykanych we wszystkich krajach świata oraz większą od nich rzeszę naiwniaków, gotowych za darmo, z przekonania szkodzić własnym rządom i oto gotowy jest obraz podskórnego świata, którym rządzi KGB. Obecnie FSB.
Czy Pacepie można w pełni zaufać? Nie mam pojęcia. W jego książce uderza mnie jednostronność interpretacji, obsesja dopatrywania się zewnętrznej inspiracji wszędzie tam, gdzie coś dzieje się wbrew amerykańskim i izraelskim interesom – czyli wchodzimy na grząski grunt – oraz płytkość mimo pozoru głębi. O co chodzi? „Dezinformacja…” jest z jednej strony przeładowana faktami (co ma uwiarygadniać, tymczasem utrudnia czytanie), z drugiej zaś – po amerykańsku naiwna. Kreuje niezwykle prosty obraz świata, w którym wszystko co „made in USA”, jest dobre, a każdy głos sprzeciwu to zło, kierowane wiadomo skąd. Z Moskwy. Stolicy światowego proletariatu i siedziby szpiega-cara-prezydenta Władimira Putina.
Za czym zatem zdaniem autorów książki stoi Moskwa? M.in. za akcją oczerniania Piusa XII („papież Hitlera”), morderstwem prezydenta Kennedy’ego, zamachem na życie Jana Pawła II, powstaniem Organizacji Wyzwolenia Palestyny, protestami amerykańskich i europejskich studentów przeciw wojnie w Wietnamie, socjalistycznymi rządami w krajach Ameryki Południowej, zabójstwem Litwinienki, zgładzeniem Jasira Arafata (według Pacepy był agentem KGB, który w pewnym momencie stał się niewygodny). O tym, że wymysłem radzieckich służb specjalnych miała być gorbaczowowska głasnost, nie warto chyba nawet wspominać… Ale już wątek zainfekowania myślą zgodną z zamiarem FSB amerykańskiej partii demokratycznej wspomnieć należy. W książce wprowadzany jest on delikatnie, aczkolwiek wielce sugestywnie. W tym miejscu zaczęłam traktować generała Iona Pacepę jak mitomana. Nie bardzo chce mi się wierzyć w zewnętrzne sterowanie prezydentem Obamą. Ani nawet w to, że nieświadomie działa przeciw interesom własnego kraju, kierowany podszeptami doradców. Z drugiej strony, obserwując nieporadność Ameryki na arenie międzynarodowej w ostatnich czasach…
„Dezinformacja…” to rzecz niezwykle obszerna merytorycznie. Naszpikowana wręcz dokumentacją, mającą umocować zawarte w niej tezy. Tak jak pisałam na początku – osobiście nie potrafię z całą pewnością stwierdzić, że jej przekaz jest prawdziwy. Myślę, że to zweryfikować może jedynie historyk specjalizujący się w temacie. Ale jako zwyczajna czytelniczka, a równocześnie mieszkanka kraju, który przez ponad pięćdziesiąt lat pozostawał w sferze sowieckich wpływów, w historiach opisanych przez duet autorów Pacepa i Rychlak dostrzegam pewne znajome i niepokojące schematy działania socjalistycznych służb wywiadowczych.
Lekturę zdecydowanie polecam.
grafomanya.wordpress.com
Dziewczyny, na start!
Wielu początkujących biegaczy sięga po poradniki, czyta fora. Nic w tym dziwnego. Dobrze się orientować, robić coś z głową. Coraz więcej osób zaczyna także dzielić się swoimi biegowymi doświadczeniami. Książka, o której za chwilę kilka słów moich refleksji, napisana jest przez doświadczoną biegaczkę. Jednak jest nie tylko dla biegaczy i nie tylko o bieganiu.
Byle dobiec, do tej lampy, do słupa, do kiosku, do drzewa. Jest. Zaliczone. Ale jeszcze trochę, dalej, szybciej. Sprint na finiszu, drzwi mieszkania. Dobiegłam. Burak na twarzy, bezdech, pot, za duża koszulka i myśl – „po co mi to? Nigdy więcej!”. Albo: „co zjeść żeby było lżej, a energii wystarczyło?” Jak rozplanować start w zawodach? Od czego zacząć?” – znacie to? Ja też, albo raczej – poznaję i zaczynam smakować. Jeśli robię coś, to lubię to poznać i to z różnych punktów widzenia. Lubię też poznawać ludzi i ich pasje dlatego sięgnęłam po tę książkę i po kilku stronach wiedziałam, że będzie to najlepsza książka o „biegowej” tematyce, jaką do tej pory przeczytałam!
Katarzyna Karpa – „Biegowy i życiowy freak”, jak pisze sama o sobie. Była dziennikarką, wydawcą serwisu tvnmeteoactive.pl i tvnmeteo.pl. To także właścicielka sklepów z pelerynami rowerowymi, autorka blogów. Te wszystkie działania łączy jedno – miłość do biegania. Katarzyna Karpa jest wicemistrzynią Polski w Pieszych Maratonach na Orientację (dystans 50 km) oraz zdobywczynią Pucharu Świata w Pieszych Maratonach na Orientację (dystans 50 km).
Czytając książkę czujesz jakby obok Ciebie, na początku (i nie tylko) biegowej trasy, stała najlepsza kumpela, która z racji doświadczenia wie więcej. Zabiera Cię na zakupy – trzeba przecież w czymś biegać. Jest dobrym doradcą, zna się na rzeczy. Nie wciska kitu, podpowiada co jest najważniejsze, na co zwrócić uwagę w zakupowym szale. Jest też szalenie dobrym motywatorem! Potrafi wyrwać Cię do biegania nawet podczas złej pogody, wyciąga z sideł pułapek, które sam(a) na siebie nastawiasz! „Wszytko siedzi w głowie”, a ona podaje klucz, który otwiera inny wymiar myślenia. Jest też coś, co każda kobieta lubi najbardziej – kilka słów o dobrym wyglądzie. Każda z nas lubi wyglądać kobieco. Autorka dzieli się więc sprawdzonymi sposobami, które sprawiają, że można wyglądać olśniewająco nawet podczas morderczego biegu na orientację. Katarzyna Karpa w swojej książce dzieli się wskazówkami dotyczącymi ułożenia planów treningowych, przygotowania się do pierwszego startu. Jest też coś, co dla mnie było zaskoczeniem, a dla moich zmysłów niesamowicie przyjemnym doświadczeniem. Autorka bowiem w książce zawarła przepisy na pyszne jedzenie, które stanowi idealne uzupełnienie zdrowego stylu życia. Przepisy są różne, a z nich powstają cuda. Słowo! Sprawdziłam sama kilka z nich. Rewelacja! Jest też coś interesującego dla osób, które chciałyby zabrać ze sobą na trening swojego pupila. Katarzyna Kurpa podaje nam wskazówki jak m.in. zaadoptować psa. Tak więc dla każdego coś praktycznego!
Książka napisana jest bardzo przystępnym językiem, który w połączeniu z ciekawymi treściami sprawia, że nie można się od niej oderwać. Interesującym jest układ tekstu i przeplatanie go zdjęciami oraz „blogowymi wpisami”. Bardzo ważnym, estetycznym elementem jest szata graficzna i dobór zdjęć.
Tak, „Kobiety na start!”. Zachęcam, polecam. Katarzyna Karpa w swojej książce dzieli się doświadczeniami, świetnymi pomysłami, ogromną dawką pozytywnej energii i dobrego pióra. Książka „Dziewczyny na start!” to także duża porcja motywacji i manifest o zmianę sposobu myślenia. Ta książka jest dla Ciebie! Dla kobiety – jeśli chce dostrzec inny punkt widzenia, poznać pewne patenty, pośmiać się, „załapać się” na rewelacyjny przepis, także by poznać innych ludzi, spojrzenia, pasje. Dla Ciebie mężczyzno również – poznaj nasz świat, też dobrze biegamy i świetnie przy tym wyglądamy ;-)
Byle dobiec, do tej lampy, do słupa, do kiosku, do drzewa. Jest. Zaliczone. Ale jeszcze trochę, dalej, szybciej. Sprint na finiszu, drzwi mieszkania. Dobiegłam. Burak na twarzy, bezdech, pot, za duża koszulka i myśl – „po co mi to? Nigdy więcej!”. Albo: „co zjeść żeby było lżej, a energii wystarczyło?” Jak rozplanować start w zawodach? Od czego zacząć?” – znacie to? Ja też, albo raczej – poznaję i zaczynam smakować. Jeśli robię coś, to lubię to poznać i to z różnych punktów widzenia. Lubię też poznawać ludzi i ich pasje dlatego sięgnęłam po tę książkę i po kilku stronach wiedziałam, że będzie to najlepsza książka o „biegowej” tematyce, jaką do tej pory przeczytałam!
Katarzyna Karpa – „Biegowy i życiowy freak”, jak pisze sama o sobie. Była dziennikarką, wydawcą serwisu tvnmeteoactive.pl i tvnmeteo.pl. To także właścicielka sklepów z pelerynami rowerowymi, autorka blogów. Te wszystkie działania łączy jedno – miłość do biegania. Katarzyna Karpa jest wicemistrzynią Polski w Pieszych Maratonach na Orientację (dystans 50 km) oraz zdobywczynią Pucharu Świata w Pieszych Maratonach na Orientację (dystans 50 km).
Czytając książkę czujesz jakby obok Ciebie, na początku (i nie tylko) biegowej trasy, stała najlepsza kumpela, która z racji doświadczenia wie więcej. Zabiera Cię na zakupy – trzeba przecież w czymś biegać. Jest dobrym doradcą, zna się na rzeczy. Nie wciska kitu, podpowiada co jest najważniejsze, na co zwrócić uwagę w zakupowym szale. Jest też szalenie dobrym motywatorem! Potrafi wyrwać Cię do biegania nawet podczas złej pogody, wyciąga z sideł pułapek, które sam(a) na siebie nastawiasz! „Wszytko siedzi w głowie”, a ona podaje klucz, który otwiera inny wymiar myślenia. Jest też coś, co każda kobieta lubi najbardziej – kilka słów o dobrym wyglądzie. Każda z nas lubi wyglądać kobieco. Autorka dzieli się więc sprawdzonymi sposobami, które sprawiają, że można wyglądać olśniewająco nawet podczas morderczego biegu na orientację. Katarzyna Karpa w swojej książce dzieli się wskazówkami dotyczącymi ułożenia planów treningowych, przygotowania się do pierwszego startu. Jest też coś, co dla mnie było zaskoczeniem, a dla moich zmysłów niesamowicie przyjemnym doświadczeniem. Autorka bowiem w książce zawarła przepisy na pyszne jedzenie, które stanowi idealne uzupełnienie zdrowego stylu życia. Przepisy są różne, a z nich powstają cuda. Słowo! Sprawdziłam sama kilka z nich. Rewelacja! Jest też coś interesującego dla osób, które chciałyby zabrać ze sobą na trening swojego pupila. Katarzyna Kurpa podaje nam wskazówki jak m.in. zaadoptować psa. Tak więc dla każdego coś praktycznego!
Książka napisana jest bardzo przystępnym językiem, który w połączeniu z ciekawymi treściami sprawia, że nie można się od niej oderwać. Interesującym jest układ tekstu i przeplatanie go zdjęciami oraz „blogowymi wpisami”. Bardzo ważnym, estetycznym elementem jest szata graficzna i dobór zdjęć.
Tak, „Kobiety na start!”. Zachęcam, polecam. Katarzyna Karpa w swojej książce dzieli się doświadczeniami, świetnymi pomysłami, ogromną dawką pozytywnej energii i dobrego pióra. Książka „Dziewczyny na start!” to także duża porcja motywacji i manifest o zmianę sposobu myślenia. Ta książka jest dla Ciebie! Dla kobiety – jeśli chce dostrzec inny punkt widzenia, poznać pewne patenty, pośmiać się, „załapać się” na rewelacyjny przepis, także by poznać innych ludzi, spojrzenia, pasje. Dla Ciebie mężczyzno również – poznaj nasz świat, też dobrze biegamy i świetnie przy tym wyglądamy ;-)
moznaprzeczytac.pl Izabela Łącka; 2015-11-26