Recenzje
Z plecakiem przez świat. Vademecum podróżnika
O tym, że wchodząc do meczetu, należy zdjąć buty, większość podróżujących wie. "Taki sam wymóg w świątyniach etiopskich, hinduistycznych i sikhijskich, często nas zaskakuje" - pisze Monika Witkowska w swej książce "Z plecakiem przez świat. Vademecum podróżnika".
Dobrze jest też trzymać się zasady, że w miejscach kultu religijnego nie należy być roznegliżowanym. "Nawet, jeśli nam nikt nie zwróci uwagi, nasz ubiór będzie świadczył o braku szacunku nie tylko dla samej religii, ale również dla jej wyznawców" - dodaje Witkowska.
O czym wiec trzeba pamiętać? Nawet w największy upał nie na miejscu są krótkie spodenki oraz koszulki na ramiączkach. Dodatkowe wymogi, o których trzeba pamiętać, to konieczność zakrywania głowy u pań w meczetach, synagogach i świątyniach prawosławnych. Panowie powinni nosić jarmułki w synagogach, a w niektórych świątyniach hinduistycznych - panowie powinni założyć sarong (dotyczy to także pań w spodniach).
W niektórych świątyniach hinduistycznych turyści mogą się spotkać także z nakazem zostawienia przed wejściem wszystkiego, co skórzane. I chodzi tu nie tylko o kurtkę czy torebkę, ale także np. paski, nawet małe, od zegarka - przestrzega Witkowska.
Nie do każdego zakamarka świątyni można wejść. W cerkwiach nie zaglądamy za ikonostas, zaś w meczetach i niektórych świątyniach buddyjskich są miejsca niedostępne dla kobiet.
Ponadto w świątyniach buddyjskich nie należy siedzieć z nogami wyciągniętymi w kierunku świętych posągów. "W tamtejszej kulturze stopy uważa się za nieczyste, przez co, nawet będąc u kogoś w domu, wypada siedzieć tak, by nie wysuwać ich w kierunku ludzi. Wskazane jest siedzenie na klęczkach albo "na syrenkę", z nogami trzymanymi razem z boku" - radzi podróżniczka.
Warto tez wiedzieć, że w kulturach islamu, buddyzmu i hinduizmu lewą rękę uważa się za nieczystą, bo przeznaczoną do celów toaletowych.. Jeśli więc ktoś nam coś podaje albo my coś dajemy, używajmy prawej ręki. To zasada także przy jedzeniu. Jeśli spożywamy posiłek w formie tradycyjnej, tj. bez sztućców, używajmy prawej ręki, radzi podróżniczka.
Dobrze jest też trzymać się zasady, że w miejscach kultu religijnego nie należy być roznegliżowanym. "Nawet, jeśli nam nikt nie zwróci uwagi, nasz ubiór będzie świadczył o braku szacunku nie tylko dla samej religii, ale również dla jej wyznawców" - dodaje Witkowska.
O czym wiec trzeba pamiętać? Nawet w największy upał nie na miejscu są krótkie spodenki oraz koszulki na ramiączkach. Dodatkowe wymogi, o których trzeba pamiętać, to konieczność zakrywania głowy u pań w meczetach, synagogach i świątyniach prawosławnych. Panowie powinni nosić jarmułki w synagogach, a w niektórych świątyniach hinduistycznych - panowie powinni założyć sarong (dotyczy to także pań w spodniach).
W niektórych świątyniach hinduistycznych turyści mogą się spotkać także z nakazem zostawienia przed wejściem wszystkiego, co skórzane. I chodzi tu nie tylko o kurtkę czy torebkę, ale także np. paski, nawet małe, od zegarka - przestrzega Witkowska.
Nie do każdego zakamarka świątyni można wejść. W cerkwiach nie zaglądamy za ikonostas, zaś w meczetach i niektórych świątyniach buddyjskich są miejsca niedostępne dla kobiet.
Ponadto w świątyniach buddyjskich nie należy siedzieć z nogami wyciągniętymi w kierunku świętych posągów. "W tamtejszej kulturze stopy uważa się za nieczyste, przez co, nawet będąc u kogoś w domu, wypada siedzieć tak, by nie wysuwać ich w kierunku ludzi. Wskazane jest siedzenie na klęczkach albo "na syrenkę", z nogami trzymanymi razem z boku" - radzi podróżniczka.
Warto tez wiedzieć, że w kulturach islamu, buddyzmu i hinduizmu lewą rękę uważa się za nieczystą, bo przeznaczoną do celów toaletowych.. Jeśli więc ktoś nam coś podaje albo my coś dajemy, używajmy prawej ręki. To zasada także przy jedzeniu. Jeśli spożywamy posiłek w formie tradycyjnej, tj. bez sztućców, używajmy prawej ręki, radzi podróżniczka.
Podroze.onet.pl
Dziewczyny, na start!
Książkę sygnują dwie autorki, Katarzyna i jej mama, Anna, która dała się porwać pasji córki i zaczęła biegać przed sześćdziesiątką. Mama jako współautorka relacjonuje swoje przeżycia oraz początkowe rozterki na pierwszych treningach. Zdawać by się mogło, że będzie to przekrojowy poradnik dla kobiet w różnym wieku, skupiający się na ułatwieniu im przygotowania do udziału w zorganizowanym biegu. W rzeczywistości ciężar przeniesiony jest na opis samych imprez z naciskiem na biegi na orientację, górskie ultramaratony i maratony piesze. To nadal dość niszowe opcje w wachlarzu biegowych możliwości. Z tego też powodu sporo osób może mieć problem z rozeznaniem, jak taką imprezę w ogóle ugryźć. Dla nich właśnie ta pozycja będzie najciekawsza. Zamieszczone liczne zdjęcia nie grzeszą jakością, za to nie można im odmówić autentyczności, podobnie jak głównej autorce.
czasnabieganie.pl
Obrazy spod powiek
Impresje znad Morza Martwego
To niewątpliwie jedno z najatrakcyjniejszych turystycznie miejsc na mapie. Izrael, Jordania, Morze Martwe, które je dzieli, Morze Czerwone, do którego prowadzi z Jerozolimy wygodna, choć ruchliwa szosa. Izrael to cel wypraw naukowych i wypraw włóczęgów, cel pielgrzymów i badaczy. Także okolice pełne zabytków i cieni przyszłości kuszą, by je odwiedzić. Tylko Autonomia Palestyńska jawi się w tym miejscu niczym ropiejąca rana, niosąca ból i wstyd.
O swych wrażeniach z Ziemi Świętej żydów, chrześcijan i muzułmanów napisano już wszystko, ale każda relacja niesie coś świeżego i wartego lektury, bo niesie autentyzm indywidualnego, intymnego przeżycia. Tak jest i w tym przypadku. W serii minire-portaży autorka zdaje sprawę z wielu swoich wyjazdów w ten region Bliskiego Wschodu, przekazując w pełnych emocji relacjach swoje spostrzeżenia i refleksje. Opowiada o starej Jerozolimie, także tej koptyjskiej i ormiańskiej, opisuje szabasową kolację, spacer do Mea Szearim, zamieszkanej przez ortodoksyjnych żydów, przysiada na moment przy Bramie Damasceńskiej, gdzie można niekiedy przenieść się w czasy Jezusa, wchodzi na wzgórze świątynne do świętych meczetów islamu, błądzi po wzgórzach Yad Vashem. Wzorem tysięcy pielgrzymów udaje się za jerozolimskie opłotki do Betlejem, zagląda do Hebronu, odnotowuje wizytę w najstarszym mieście świata - Jerychu. Wdrapuje się na Masadę, symbol żydowskiego heroizmu, i tapla się w uzdrawiających błotach Morza Martwego. Obrazki znad Jeziora Tybe-riadzkiego, zwanego też Galilejskim, Nazaretu, Cezarei dopełniają migotliwej mozaiki, którą w swej wyobraźni nosi każdy z nas.
Autorka przenosi nas także do Jordanii, kraju ludzi uśmiechniętych, skąd śle nam miniimpresje na temat Góry Nebo, legendarnej Petry, Am-manu, Gerazy... Wszystko opowiedziane ekspresyjnym, literackim językiem i opatrzone dziesiątkami własnych fotografii, będących integralnym elementem autorskiej narracji.
To niewątpliwie jedno z najatrakcyjniejszych turystycznie miejsc na mapie. Izrael, Jordania, Morze Martwe, które je dzieli, Morze Czerwone, do którego prowadzi z Jerozolimy wygodna, choć ruchliwa szosa. Izrael to cel wypraw naukowych i wypraw włóczęgów, cel pielgrzymów i badaczy. Także okolice pełne zabytków i cieni przyszłości kuszą, by je odwiedzić. Tylko Autonomia Palestyńska jawi się w tym miejscu niczym ropiejąca rana, niosąca ból i wstyd.
O swych wrażeniach z Ziemi Świętej żydów, chrześcijan i muzułmanów napisano już wszystko, ale każda relacja niesie coś świeżego i wartego lektury, bo niesie autentyzm indywidualnego, intymnego przeżycia. Tak jest i w tym przypadku. W serii minire-portaży autorka zdaje sprawę z wielu swoich wyjazdów w ten region Bliskiego Wschodu, przekazując w pełnych emocji relacjach swoje spostrzeżenia i refleksje. Opowiada o starej Jerozolimie, także tej koptyjskiej i ormiańskiej, opisuje szabasową kolację, spacer do Mea Szearim, zamieszkanej przez ortodoksyjnych żydów, przysiada na moment przy Bramie Damasceńskiej, gdzie można niekiedy przenieść się w czasy Jezusa, wchodzi na wzgórze świątynne do świętych meczetów islamu, błądzi po wzgórzach Yad Vashem. Wzorem tysięcy pielgrzymów udaje się za jerozolimskie opłotki do Betlejem, zagląda do Hebronu, odnotowuje wizytę w najstarszym mieście świata - Jerychu. Wdrapuje się na Masadę, symbol żydowskiego heroizmu, i tapla się w uzdrawiających błotach Morza Martwego. Obrazki znad Jeziora Tybe-riadzkiego, zwanego też Galilejskim, Nazaretu, Cezarei dopełniają migotliwej mozaiki, którą w swej wyobraźni nosi każdy z nas.
Autorka przenosi nas także do Jordanii, kraju ludzi uśmiechniętych, skąd śle nam miniimpresje na temat Góry Nebo, legendarnej Petry, Am-manu, Gerazy... Wszystko opowiedziane ekspresyjnym, literackim językiem i opatrzone dziesiątkami własnych fotografii, będących integralnym elementem autorskiej narracji.
Tygodnik Angora Ł. AZIK
Krym: miłość i nienawiść
W dniu 18 marca 2014 roku prezydent Rosji Władimir Putin wygłosił historyczną przemowę, w której mówił o zjednoczeniu Krymu i Rosji. Rzeczone zjednoczenie odbyło się w wyniku referendum przeprowadzonego na Krymie dwa dni wcześniej. Prezydent twierdził, że referendum odbyło się zgodnie ze standardowymi procedurami demokratycznymi i zasadami prawa międzynarodowego, co oczywiście zszokowało opinię publiczną, biorąc pod uwagę jego wynik: frekwencja wynosiła osiemdziesiąt dwa procent, zaś prawie dziewięćdziesiąt siedem procent uczestniczących w referendum opowiedziało się za przyłączeniem Krymu do Rosji. Liczby te były tak zdumiewające, że wielu ludziom na Zachodzie wciąż wydaje się, iż osiągnięcie takiego wyniku było zwyczajnie niemożliwe. Niewiarygodne jest także to, że Krym mógł naprawdę tęsknić za powrotem do Rosji. Ten publiczny entuzjazm mieszkańców Krymu może wydawać się irracjonalny, a nawet sztuczny w obliczu świadomości na temat heroicznej historii tej ziemi, która tak obficie została niegdyś skąpana we krwi.
Starożytne pozostałości świadczą o tym, że już w trzecim milenium przed naszą erą Krym zamieszkiwali ludzie. W pierwszym tysiącleciu przed naszą erą na Krymie mieszkały koczownicze plemiona Taurów, od których półwysep nazwano Taurydą. Według mitologii greckiej to właśnie tutaj córka Agamemnona zmuszona była złożyć Artemidzie w ofierze wszystkich cudzoziemców, którzy przybywali do Taurydy. W VIII wieku przed naszą erą Taurowie zostali wyparci przez Scytów, natomiast mniej więcej w V wieku przed naszą erą na Krym przybyli Grecy, którzy jakoś nieszczególnie przejęli się opowieścią o poczynaniach córki Agamemnona. Zgodnie z grecką mitologią to właśnie z tego miejsca Argonauci wyprawili się po złote runo. Historycy twierdzą, że Grecy założyli między innymi Chersonez, Kercz oraz Teodozję, którą Rosjanie nazywają Fjedusją.
Zarówno łagodny południowy klimat, jak i łatwość żeglowania po Morzu Czarnym sprawiły, że chętnych, którzy pragnęli osiedlić się na Krymie nie brakowało. W I wieku przed naszą erą na Krym z braterską pomocą Scytom przybyli Rzymianie, a tuż za nimi Sarmaci, Goci i Hunowie. Z kolei po upadku Rzymu, Krym przeszedł pod wpływy Bizancjum. Wpływy te zostały osłabione wtargnięciem na kilka stuleci Hazarów, niemniej to na Krymie we wspomnianym już mieście Chersonez wielki książę kijowski Włodzimierz I Wielki (958-1015) przyjął w roku 988 chrzest z rąk bizantyjskiego cesarza. W XIII wieku Krym dostał się pod panowanie Złotej Ordy i od tej chwili Tatarzy zostali uznani za prawowitych mieszkańców tych terenów. Chociaż pod koniec XIII wieku na Krymie powstały genueńskie i weneckie twierdze, które mają głównie znaczenie gospodarcze, to jednak Tatarzy aż do roku 1944 pozostali na Krymie, podczas gdy z rozkazu Józefa Stalina (1878-1953) wszyscy inni zostali deportowani i rozproszeni po terenie Rosji. Władze sowieckie zarzucały tym ludziom przede wszystkim rzekomą kolaborację z Trzecią Rzeszą.
Z kolei w XVI wieku rozpoczął się czas wojen Chanatu Krymskiego z Wielkim Księstwem Moskiewskim, natomiast w XVII wieku do tych konfliktów przyłączyła się Turcja. Pod koniec XVIII wieku z powodu wewnętrznych walk w Chanacie Krymskim, armia carycy Katarzyny II Wielkiej (1729-1796) przybyła z kolejną bratnią pomocą. Na przestrzeni wieków i lat miały miejsce także inne konflikty zbrojne na tym terenie, czego przykładem może być chociażby wojna krymska tocząca się w latach 1853-1856 pomiędzy Imperium Rosyjskim, które zasilane było przez bułgarskich ochotników a Wielką Brytanią, II Cesarstwem Francuskim, Królestwem Sardynii i Księstwem Nassau. W Sewastopolu na barykadzie bitwy z 1855 roku wzniesiono cerkiew, w której znajdują się liczne groby Polaków poległych w tej wojnie, a zasilających szeregi armii rosyjskiej. Podczas rewolucji w 1905 roku w Sewastopolu wybuchł bunt marynarzy na pancerniku Potiomkin, który został krwawo stłumiony. Wydarzenie to zostało upamiętnione pomnikiem postawionym w porcie w Sewastopolu, na którym jeden z marynarzy wyciągniętą dłonią wskazuje wszystkim wyjście z portu.
Zarówno rewolucja, jak i wojna nie różniły się szczególnie od tych, które wybuchły w innych regionach Rosji. Dopiero decyzja o wysiedleniu Tatarów spowodowała, że Krym stał się niemalże w całości rosyjski. Obecnie jest to około osiemdziesiąt procent mieszkańców, zaś przed drugą wojną światową Rosjan było niecałe pięćdziesiąt procent. Chociaż w 1954 roku Nikita Chruszczow (1894-1971) podarował Półwysep Krymski Ukrainie, to jednak powyższa sytuacja wcale się nie zmieniała przez lata niepodległości Ukrainy. Przed aneksją Krymu przez Rosję powszechnie używanym językiem był rosyjski, zaś sprzedawcy podając ceny poszczególnych towarów nazywali hrywny rublami. Nie można również zapominać, że to właśnie w Jałcie na Krymie Józef Stalin, Winston Churchill (1874-1965) i Franklin Delano Roosevelt (1882-1945) zdecydowali w lutym 1945 roku o dalszym losie Polski.
Warto też pamiętać, że był taki czas, kiedy do niektórych miast na Krymie nie tylko cudzoziemcy nie mieli dostępu, ale nawet Rosjanie i Ukraińcy nie posiadali tam prawa wstępu. Działo się tak dlatego, że mieszczące się na tym terenie bazy marynarki wojennej posiadały supertajny charakter. Z kolei przed wybuchem konfliktu rosyjsko-ukraińskiego w basenach portowych znajdowały się zniszczone okręty z oczekującymi na turystów jachtami, które umożliwiały za kilka hrywien udanie się na wycieczkę po całym porcie, oczywiście z możliwością fotografowania i filmowania praktycznie wszystkiego, co unosiło się nad wodą.
Jak widać powyżej, historia Krymu to naprawdę ciekawy kawałek dziejów zarówno Rosji, jak i Ukrainy. Wydaje mi się jednak, że w obliczu konfliktu rosyjsko-ukraińskiego dziś już mało kto pamięta i przypomina sobie Krym, o którym pisał nasz narodowy wieszcz Adam Mickiewicz (1798-1855) w Sonetach krymskich. Ale oczywiście nie o tych utworach chcę dzisiaj opowiedzieć. Otóż całkiem niedawno trafiła w moje ręce najnowsza książka Macieja Jastrzębskiego, którego zapewne wielu czytelników zna jako dziennikarza Polskiego Radia. Pewnego dnia Autor wybrał się na Krym, aby na własnej skórze doświadczyć realiów obecnego Krymu, czyli tego którego próżno szukać w rozmaitych powieściach, filmach, czy chociażby we wspomnianych już Sonetach krymskich. Współczesny Krym rozszarpany konfliktem rosyjsko-ukraińskim to przede wszystkim cierpienie zwykłych niewinnych ludzi, którzy zazwyczaj tracą najwięcej podczas toczących się wojen.
Maciej Jastrzębski swoją książkę rozpoczyna dość typowo. Czytając pierwsze strony reportażu odnosimy wrażenie, że będzie to sucha relacja z pobytu Autora na Krymie. Wydaje się, że Autor tak naprawdę nie zaskoczy nas niczym szczególnym. Po prostu opowie czytelnikom o koszmarze wojny, cierpieniu niewinnych ludzi, krwi, która znaczy ulice nie tylko krymskich miast, ale też samej stolicy Ukrainy, a potem będzie jakieś podsumowanie i wyciąganie wniosków. Może nawet na zakończenie Autor podda ocenie zarówno ukraińskich, jak i rosyjskich polityków. Oskarży Władimira Putina o wszystko, co najgorsze, jak robią to od miesięcy rządy zachodnich państw. Okazuje się jednak inaczej, a czytelnik zostaje bez reszty wciągnięty w treść książki, która – jak już wspomniałam – uznawana jest za reportaż. Ale czy na pewno można ją zakwalifikować w ten sposób?
Już na samym początku poznajemy kobietę i mężczyznę. Ona to trzydziestoletnia Marianna Dymitriewna pochodząca z Symferopola, czyli miasta leżącego na Półwyspie Krymskim nad rzeką Sałhyr. Z kolei on to starszy od Marianny Fiodor Konstantynowicz – mieszkaniec Moskwy. Para poznała się na targach nieruchomości, które organizowane były w Moskwie. Mówią, że serce nie sługa i tak naprawdę ma w nosie, co sugeruje rozum. Jeśli przychodzi prawdziwe uczucie, to nie są ważne żadne podziały. Nie liczą się poglądy i przekonania. Nie ma znaczenia wyznawana religia, czy status materialny lub społeczny. Mogłoby się wydawać, że Marianna i Fiodor poznali się w zupełnie nieodpowiednim czasie. Konflikt rosyjsko-ukraiński trwa, a ich poglądy na tę kwestię znacząco się od siebie różnią. Kobieta nie potrafi wyobrazić sobie życia pod rosyjskim butem. Kocha swój Krym całym sercem i nie chce, aby Władimir Putin decydował o tym, co jest dobre, a co złe dla jego mieszkańców. Z kolei Fiodor jest odmiennego zdania. Mężczyzna jest przekonany, że polityka Rosjan wobec Ukrainy i Krymu jest jak najbardziej słuszna. Przecież rosyjski rząd chce Ukraińcom „pomóc”, zagarniając dla siebie tereny, które od wielu lat należały do sąsiadów.
Chyba wszyscy doskonale znamy powody rosyjskiej aneksji Krymu. Swego czasu media na bieżąco relacjonowały to, co dzieje się na Ukrainie. Pamiętamy, że poprzedni rząd Polski był w tę sprawę bardzo silnie zaangażowany. Krew lejąca się strumieniami na ulicach Kijowa w dniach 18-20 lutego 2014 roku nie przeszła bez echa w światowych mediach. Na Rosję nałożono szereg sankcji, które wciąż są utrzymywane w mocy. I gdzieś w tym wszystkim są zwykli ludzie tacy, jak Marianna i Fiodor. Jak zatem mają stworzyć udany związek i zaplanować przyszłość, skoro tak wiele ich dzieli? Jak pogodzić politykę ze zwykłymi sprawami dnia codziennego? Co zrobić, kiedy rozum podpowiada co innego, a serce wypełnione jest najpiękniejszym uczuciem, jakie może dotknąć człowieka? Czy uda im się odnaleźć jakiś złoty środek, żeby móc to wszystko pogodzić i pozbyć się wątpliwości? A może lepiej byłoby się rozstać i mieć święty spokój?
Czytając Krym. Miłość i nienawiść można zastanawiać się, czym tak naprawdę jest ta książka. Oprócz doświadczeń samego Autora, mamy w niej przede wszystkim niełatwą historię Marianny i Fiodora, która opisana jest w formie powieści. Przynamniej ja odniosłam takie wrażenie. W pewnym momencie czytelnik zapomina, że czyta książkę, która powszechnie uznawana jest za reportaż. Można śmiało stwierdzić, że poniekąd jest to powieść obyczajowa napisana na faktach. Przeżycia bohaterów przedstawione są niezwykle realistycznie, ale z drugiej strony nie można się temu dziwić, ponieważ każdy rozdział, każde zdanie i każde słowo to wydarzenia, które wstrząsnęły opinią publiczną na całym świecie. Szczególnie życie Marianny nie należy do najbezpieczniejszych. Kobieta za nic nie chce się poddać, a to jest jednoznaczne z tym, że prędzej czy później może paść ofiarą represji. Jak wszyscy, ona także czuje strach, ale nie cofa się przed podjętymi działaniami. Można odnieść wrażenie, że ten strach jeszcze bardziej ją napędza i dodaje sił do podejmowania kolejnych kroków przeciwko otaczającym ją realiom. Trzeba też pamiętać, że jest rodzina, którą Marianna może również narazić na niebezpieczeństwo.
W książce czytelnik odnajdzie wiele faktów, o których nigdy nie powiedziały media, a które są tak dramatyczne, że czasami aż włos jeży się na głowie. W przypadku każdej wojny niezrozumiałe i przerażające jest to, jak człowiek człowiekowi może zgotować tragiczny los w imię jakichś dziwacznych ideologii albo zasad czy żądzy władzy. Obecnie polskie media zajęte są innymi sprawami, szczególnie tymi pochodzącymi z naszego rodzimego podwórka, więc o konflikcie rosyjsko-ukraińskim mówi się jakby nieco mniej. Nie oznacza to jednak, że tej strasznej wojny tam nie ma. Tam nadal cierpią i giną ludzie. Niemal każdego dnia jakaś rodzina opłakuje stratę kogoś bliskiego. Czy to się kiedyś skończy? Czy ten bezsensowny spór o władzę i dominację pewnego dnia znajdzie swój finał? A jeśli tak, to kto na tym straci, a kto zyska? Kto będzie bardziej cierpiał, a kto wyjdzie z konfliktu bez szwanku?
Podobnie jak nie zakończyła się jeszcze wojna rosyjsko-ukraińska, tak nie skończyła się historia Marianny i Fiodora. Oni wciąż próbują jakoś ułożyć sobie życie na przekór temu, co się wokół nich dzieje. Muszę przyznać, że Maciej Jastrzębski naprawdę zachwycił mnie swoją książką. Z jednej strony stworzył niepowtarzalny dokument, a z drugiej obrazowo opisał historię zwykłych ludzi, którzy próbują iść przez życie pod prąd. O tej publikacji nie można w żadnym razie powiedzieć, że jest to suchy i nudny reportaż. Wręcz przeciwnie. Książka jest pełna życia i ludzkich emocji, które udzielają się także czytelnikowi, pomimo że Polska nie jest w stanie wojny, a my nie musimy uciekać do schronów przed bombardowaniami i świszczącymi nad głowami kulami.
Wielu autorów piszących reportaże stara się poddawać ocenie swoich bohaterów i sytuacje, w jakich się znaleźli. Maciej Jastrzębski tego nie robi. Być może nie chce niczego sugerować czytelnikowi. Wyciąganie wniosków pozostawia nam. Tak więc jeśli chcecie dowiedzieć się, jak naprawdę wygląda sprawa Ukrainy i jej agresora wdziana oczami zwykłych ludzi, powinniście przeczytać Krym. Miłość i nienawiść.
wkrainieczytania.blogspot.com Agnes A. Rose
Sprzedaż osobista i zarządzanie zespołem sprzedaży
Ambicją autora - jak sam wyznaje - było stworzenie solidnie udokumentowanej, poprzedzonej przeglądem literatury anglojęzycznej i polskiej pozycji, która będzie kompendium wiedzy na temat sprzedaży i zarządzania sprzedażą. Zawartość książki w dużej mierze pokrywa się z tematyką studiów podyplomowych realizowanych w latach 2009-2014 w Akademii Leona Koźmińskiego pod nazwą „Zarządzanie zespołem sprzedaży". Autor opisuje zarówno wiedzę, jak i praktyki związane ze sprzedażą osobistą (modele, pojęcia, ćwiczenia, żargon sprzedażowy) oraz zarządzaniem zespołami handlowców. To najobszerniejsza (638 stron), kompleksowa polska pozycja na temat sprzedaży inspirowana biblią marketingu Kotlera, autora najważniejszych podręczników i opracowań w tej dziedzinie.
Rzeczpospolita AK; 2015-12-14