Recenzje
Calder. Narodziny odwagi
Czytanie czegoś, co jeszcze nie ukazało się na naszym rynku, przed oficjalną polską premierą, jest z całą pewnością ekscytujące, ale też i przerażające. Z jednej strony bowiem mogę zapoznać się z daną powieścią szybciej niż pozostali czytelnicy - co jest naprawdę fajne i przez co niektórzy z was na pewno mi zazdroszczą.Z drugiej zaś recenzowanie takiego tytułu pociąga za sobą pewne konsekwencje - moje wrażenia po lekturze w jakimś stopniu wpływają na was, przekonując do sięgnięcia po daną pozycję - lub wręcz przeciwnie, do omijania jej szerokim łukiem. W przypadku zaś, gdy zdecydujecie się na lekturę kierując się moją oceną, wasze oczekiwania względem danej książki wzrastają - macie bowiem nadzieję na znalezienie tego wszystkiego, co i ja znalazłam na jej kartach oraz przeżycie wszystkich tych emocji, które i mi towarzyszyły podczas lektury. I właśnie to jest przerażające. Ta odpowiedzialność za wasze wybory...
Będąc w pełni świadomą owego brzemienia (oraz zdrową na umyśle - jak mawiają prawnicy) chcę was dziś zapewnić, że sięgając po "Calder. Narodziny odwagi" Mii Sheridan nie zawiedziecie się. To doprawdy przejmująca historia o prawdziwej, czystej, niczym nieskażonej, romantycznej miłości, która nie tylko dogłębnie was wzruszy, ale też sprawi, iż uwierzycie w to, że coś tak pięknego jest naprawdę możliwe. Że dwoje ludzi jest w stanie połączyć tak głębokie uczucie - na przekór wszystkim i wszystkiemu - urodzeniu, przeznaczeniu, wierze i bogom. Calder i Eden są tego przykładem.
"I gdzieś w głębi duszy, w miejscu, które nie zna reguł ani granic, gdzieś, gdzie słychać tylko bicie mojego serca, zakiełkowała miłość."
Po raz pierwszy zobaczył ją, kiedy miał zaledwie dziesięć lat. Był zaledwie posłańcem wody, zaś ona za kilka lat stać się miała tą, która u boku ich przywódcy powiedzie całą wspólnotę do Elizjum - raju, w którym będą żyć wiecznie na równi z bogami. I choć oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jakie jest ich przeznaczenie, nie mogli wygrać z rodzącym się pomiędzy nimi uczuciem, które z każdym kolejnym rokiem stawało się coraz silniejsze. A kiedy ich miłość osiągnęła punkt, w którym jedno bez drugiego nie mogło już żyć, postanowili uczynić wszystko, by móc być razem.
"- Skąd czerpiesz swoją siłę, Blasku Poranka?
- Od ciebie"
"Calder. Narodziny odwagi" to książka, która pod wieloma względami podobna jest do czytanego niedawno przeze mnie innego dzieła autorki - "Stinger. Żądło namiętności". Podobnie jak tam, tak i tutaj Mia Sheridan porusza trudne tematy, często społecznie nieakceptowane. Tam - chociażby handel żywym towarem. Tu - fanatyzm religijny. To samo tyczy się głównych bohaterów. W obu powieściach pochodzą oni niejako z dwóch różnych światów, które w żadnym wypadku nie powinny się przeciąć. Jednakże autorka udowadnia, że prawdziwa miłość nie uznaje słowa "niemożliwe". Jeśli tylko dwoje ludzi kocha się wystarczająco mocno, to będą w stanie pokonać wszelkie przeszkody, stawić czoła wszelkim przeciwnościom losu. A to daje nadzieję - że warto marzyć i żyć dla miłości, a także zawsze oczekiwać od życia czegoś więcej.
Kiedy spoglądam na okładkę i widzę młodego mężczyznę, który ma utożsamiać Caldera, przed oczami stają mi ostatnie sceny rozgrywające się na kartach powieści. Pełne dramatyzmu, wręcz tragiczne. Mia Sheridan urywa bowiem swą opowieść w takim momencie, że aż serce człowiekowi się kraje, a w głowie rodzi się milion pytań o to, co dalej. Niech no już na naszym rynku ukaże się kontynuacja - "Eden. Nowy początek", co pozwoli mi poznać dalsze losy głównych bohaterów. Nie wiem tylko, jak wytrzymam do dnia jej premiery...
Będąc w pełni świadomą owego brzemienia (oraz zdrową na umyśle - jak mawiają prawnicy) chcę was dziś zapewnić, że sięgając po "Calder. Narodziny odwagi" Mii Sheridan nie zawiedziecie się. To doprawdy przejmująca historia o prawdziwej, czystej, niczym nieskażonej, romantycznej miłości, która nie tylko dogłębnie was wzruszy, ale też sprawi, iż uwierzycie w to, że coś tak pięknego jest naprawdę możliwe. Że dwoje ludzi jest w stanie połączyć tak głębokie uczucie - na przekór wszystkim i wszystkiemu - urodzeniu, przeznaczeniu, wierze i bogom. Calder i Eden są tego przykładem.
"I gdzieś w głębi duszy, w miejscu, które nie zna reguł ani granic, gdzieś, gdzie słychać tylko bicie mojego serca, zakiełkowała miłość."
Po raz pierwszy zobaczył ją, kiedy miał zaledwie dziesięć lat. Był zaledwie posłańcem wody, zaś ona za kilka lat stać się miała tą, która u boku ich przywódcy powiedzie całą wspólnotę do Elizjum - raju, w którym będą żyć wiecznie na równi z bogami. I choć oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jakie jest ich przeznaczenie, nie mogli wygrać z rodzącym się pomiędzy nimi uczuciem, które z każdym kolejnym rokiem stawało się coraz silniejsze. A kiedy ich miłość osiągnęła punkt, w którym jedno bez drugiego nie mogło już żyć, postanowili uczynić wszystko, by móc być razem.
"- Skąd czerpiesz swoją siłę, Blasku Poranka?
- Od ciebie"
"Calder. Narodziny odwagi" to książka, która pod wieloma względami podobna jest do czytanego niedawno przeze mnie innego dzieła autorki - "Stinger. Żądło namiętności". Podobnie jak tam, tak i tutaj Mia Sheridan porusza trudne tematy, często społecznie nieakceptowane. Tam - chociażby handel żywym towarem. Tu - fanatyzm religijny. To samo tyczy się głównych bohaterów. W obu powieściach pochodzą oni niejako z dwóch różnych światów, które w żadnym wypadku nie powinny się przeciąć. Jednakże autorka udowadnia, że prawdziwa miłość nie uznaje słowa "niemożliwe". Jeśli tylko dwoje ludzi kocha się wystarczająco mocno, to będą w stanie pokonać wszelkie przeszkody, stawić czoła wszelkim przeciwnościom losu. A to daje nadzieję - że warto marzyć i żyć dla miłości, a także zawsze oczekiwać od życia czegoś więcej.
Kiedy spoglądam na okładkę i widzę młodego mężczyznę, który ma utożsamiać Caldera, przed oczami stają mi ostatnie sceny rozgrywające się na kartach powieści. Pełne dramatyzmu, wręcz tragiczne. Mia Sheridan urywa bowiem swą opowieść w takim momencie, że aż serce człowiekowi się kraje, a w głowie rodzi się milion pytań o to, co dalej. Niech no już na naszym rynku ukaże się kontynuacja - "Eden. Nowy początek", co pozwoli mi poznać dalsze losy głównych bohaterów. Nie wiem tylko, jak wytrzymam do dnia jej premiery...
Magicznyswiatksiazki.pl Sylwia Węgielewska; 2016-05-25
Calder. Narodziny odwagi
Książka jest autorstwa znakomitej pisarki Mia Sheridan.
Ludzie mieszkający w Arkadii wyczekają przywódcy z jego wybranką, który pomoże im gdy będzie wielka powódź. Niestety Hektor na swoja wybrankę wybrał 8 letnią Eden. Co najdziwniejsze nie budzi to sprzeciwu ludzi gdyż traktują go jak boga, któremu wszystko wolno. Jednak jak to w historii nie może być tylko złego. Znajduje się osoba, która wie że nie jest to dobre, a wręcz przeciwnie naganne i jest to właśnie Calder. Z czasem zakochuje się w Eden i to z wzajemnością. Jednak jak to jest w zamkniętej społeczności a tym bardziej sekcie nie wolno się sprzeciwiać wybrańcowi. Natomiast młodzi postanawiają zawalczyć o miłość. Dlatego zobaczymy w tej książce niespotykana siłę wewnętrzną oraz męstwo w walce o najwyższe swoje idee.
Jak się dalej potoczą losy zakochanych? Musicie sami się przekonać.
Ludzie mieszkający w Arkadii wyczekają przywódcy z jego wybranką, który pomoże im gdy będzie wielka powódź. Niestety Hektor na swoja wybrankę wybrał 8 letnią Eden. Co najdziwniejsze nie budzi to sprzeciwu ludzi gdyż traktują go jak boga, któremu wszystko wolno. Jednak jak to w historii nie może być tylko złego. Znajduje się osoba, która wie że nie jest to dobre, a wręcz przeciwnie naganne i jest to właśnie Calder. Z czasem zakochuje się w Eden i to z wzajemnością. Jednak jak to jest w zamkniętej społeczności a tym bardziej sekcie nie wolno się sprzeciwiać wybrańcowi. Natomiast młodzi postanawiają zawalczyć o miłość. Dlatego zobaczymy w tej książce niespotykana siłę wewnętrzną oraz męstwo w walce o najwyższe swoje idee.
Jak się dalej potoczą losy zakochanych? Musicie sami się przekonać.
rodzinkatestujeirecenzuje.bloog.pl
Calder. Narodziny odwagi
Codzienność Caldera toczy się w zamkniętym świecie autorytatywnej sekty, gdzie reguły wyznacza Hector, charyzmatyczny przywódca i duchowy przewodnik. Społeczność wpatrzona w swojego bożyszcze nie zauważa coraz bardziej niepokojących wydarzeń, które mają miejsce w kręgu wspólnoty.
Młody i inteligentny chłopak początkowo również nie kwestionuje praw rządzących Akadią. Jego los ulega zmianie, gdy zakochuje się w dziewczynie, która została przeznaczona na żonę lidera. Eden odwzajemnia jego uczucie. Razem postanawiają walczyć o swoje prawo do miłości – w azylu dla przestępców i życiowych rozbitków, którzy zapłacili bezgranicznym oddaniem za rodzinne wsparcie. W tak odrealnionej rzeczywistości walka o miłość jest równa szaleństwu, a naruszenie świętych praw może kosztować nawet życie…
,,Clader. Narodziny odwagi” to opowieść osnuta wokół grupy o rygorystycznych zasadach. Hector, postawiony na piedestale Zbawcy, dyryguje wpatrzonym w niego tłumem i manipuluje informacjami, aby wzbudzić autorytet i strach. Przeciwstawienie się władcy wiąże się z wielkim ryzykiem, tym większym, że młodzi ludzie nie znają oni innego świata, który czeka na nich za bramami Akadii.
Książkę czyta się doskonale. Calder i Eden zmuszeni są do ciągłego ryzyka, czujności, tęsknoty – czytelnik angażuje się w perypetie bohaterów i kibicuje im w dalszych poczynaniach. Nie brakuje napięcia, zaskakujących zwrotów akcji, niezawinionego cierpienia bohaterów. Miłość poddawana jest bezustannym próbom. Przemyślana fabuła wciąga. Postacie wzbudzają sympatię, a ich rozterki i pragnienia znajdują zrozumienie i współczucie. Nawet drugo- i trzecioplanowe charaktery zostały przedstawione intrygująco. Poznajemy historię z perspektywy Caldera i Eden, co ubogaca narrację i tempo akcji.
Bardzo podoba mi się okładka. Sprawia wrażenie magnetyzującej i ,,stalowej”, przyciąga spojrzenie. Wyrazistość twarzy modela dobrze współgra z atmosferą ,,Narodzin odwagi”. Dobrana czcionka wkomponowuje się w tło.
Mia Sheridan dowodzi, że wciągająca fabuła i dobry romans nie muszą się wzajemnie wykluczać. Z niecierpliwością czekam na drugi tom!
Młody i inteligentny chłopak początkowo również nie kwestionuje praw rządzących Akadią. Jego los ulega zmianie, gdy zakochuje się w dziewczynie, która została przeznaczona na żonę lidera. Eden odwzajemnia jego uczucie. Razem postanawiają walczyć o swoje prawo do miłości – w azylu dla przestępców i życiowych rozbitków, którzy zapłacili bezgranicznym oddaniem za rodzinne wsparcie. W tak odrealnionej rzeczywistości walka o miłość jest równa szaleństwu, a naruszenie świętych praw może kosztować nawet życie…
,,Clader. Narodziny odwagi” to opowieść osnuta wokół grupy o rygorystycznych zasadach. Hector, postawiony na piedestale Zbawcy, dyryguje wpatrzonym w niego tłumem i manipuluje informacjami, aby wzbudzić autorytet i strach. Przeciwstawienie się władcy wiąże się z wielkim ryzykiem, tym większym, że młodzi ludzie nie znają oni innego świata, który czeka na nich za bramami Akadii.
Książkę czyta się doskonale. Calder i Eden zmuszeni są do ciągłego ryzyka, czujności, tęsknoty – czytelnik angażuje się w perypetie bohaterów i kibicuje im w dalszych poczynaniach. Nie brakuje napięcia, zaskakujących zwrotów akcji, niezawinionego cierpienia bohaterów. Miłość poddawana jest bezustannym próbom. Przemyślana fabuła wciąga. Postacie wzbudzają sympatię, a ich rozterki i pragnienia znajdują zrozumienie i współczucie. Nawet drugo- i trzecioplanowe charaktery zostały przedstawione intrygująco. Poznajemy historię z perspektywy Caldera i Eden, co ubogaca narrację i tempo akcji.
Bardzo podoba mi się okładka. Sprawia wrażenie magnetyzującej i ,,stalowej”, przyciąga spojrzenie. Wyrazistość twarzy modela dobrze współgra z atmosferą ,,Narodzin odwagi”. Dobrana czcionka wkomponowuje się w tło.
Mia Sheridan dowodzi, że wciągająca fabuła i dobry romans nie muszą się wzajemnie wykluczać. Z niecierpliwością czekam na drugi tom!
literanna.pl Anna Zborowska; 2016-05-15
Jak biegać szybciej. Od 5 kilometrów do maratonu
Zdaję sobie sprawę, że recenzje książek nie cieszą się chyba największą popularnością na mojej stronie ale jeśli spotykam się z pozycją wartościową lub beznadziejną muszę o niej wspomnieć. Tym razem mam niebywałą przyjemność napisać dwa słowa o książce naprawdę godnej polecenia. Dlaczego?
Od razu przejdę do konkretów jest to książka, która nie namawia Cię do realizowania zawartego w niej planu treningowego tylko uczy Cię jak go zrobić i zmusza każdego czytelnika do myślenia o swoim bieganiu, analizowaniu go i poprawiania a właściwie dostosowywania do własnych możliwości czy startów.
Po tej książce pod warunkiem, że zdecydujesz się przeczytać ją dokładnie i z analitycznym podejściem zostaniesz trenerem… swoim trenerem i nigdy już nie będziesz biegał bezkrytycznie według planów znalezionych w sieci czy gazecie. Moim zdaniem dzięki temu będziesz rzeczywiście jak obiecują autorzy biegał szybciej ale pod warunkiem… że tę książkę „przetrawisz” i zastosujesz podane tu wskazówki. Momentami nie jest to łatwa wiedza dla początkującego biegacza natomiast absolutnie do pochłonięcia i wdrożenia w swoje bieganie.
„Dzięki lekturze tej książki zyskasz dostęp do narzędzi, dzięki którym staniesz się dla siebie świetnym szkoleniowcem, zaczniesz lepiej trenować i będziesz szybciej biegać. Jeśli chcesz przyswoić tę wiedzę i zrobić z niej użytek, trenowanie będzie wymagało od Ciebie większego wysiłku intelektualnego niż to, do czego przyzwyczajona jest większość sportowców; staniesz przed koniecznością zwracania większej uwagi na to, co dzieje się z Twoim organizmem. W ostatecznym rozrachunku opanowanie sztuki bycia własnym trenerem spowoduje jednak, ze bieganie zacznie Ci sprawiać więcej przyjemności i satysfakcji, a do tego będzie Ci po prostu lepiej szło.”Brad Hudson, Matt Fitzgerald „Jak biegać szybciej Od 5 kilometrów do maratonu” str. 16
Niby czysta autopromocja autorów ale po przeczytaniu tej książki wierzę, że mają racje. Jeszcze jeden fragment uzasadniający mój optymizm:
„(…) uniwersalny i pozbawiony elastyczności program treningowy przeznaczony dla wszystkich biegaczy nigdy nie pozwoli Ci wykorzystać pełni Twojego potencjału. Trzymając się takiego planu, możesz zacząć swoją przygodę z tym sportem ale to wszystko. Gdy zrozumiesz, że trening musi być dopasowany do twoich potrzeb i powinien być modyfikowany na bieżąco w zależności od Twoich reakcji na podejmowane ostatnio wysiłki, czymś naturalnym stanie się dla Ciebie bieganie adaptacyjne” Brad Hudson, Matt Fitzgerald „Jak biegać szybciej Od 5 kilometrów do maratonu” str. 19
Początkowo nie chciałem brać tej pozycji do ręki za sprawą drugiego jej autora Matta Fiztgeralda, któremu nie mogę wybaczyć moim zdaniem fatalnej książki „80/20” ale w tej książce Matt F. jest tylko spisującym myśli Brada Hudsona a poza tym niniejsza książka jest zupełnie inna niż „80/20”, tam zalecano by na treningach biegać wolno tu przyświeca nam duch by biegać szybko. Wspomniany Hudson to trener i to z najwyższej półki, który trenuje olimpijczyków i bez wątpienia ma wiele do zaoferowania.
Wracając do samej treści ona jest nieco inna niż wcześniejsze pozycje z tej półki. Nie ma w niej porad o piciu, jedzeniu podczas zawodów, nie znajdziecie w niej rozdziałów o butach czy przygotowaniach do zawodów tutaj jest tylko i aż trening. Dlatego mimo, że jest to książka bardzo wartościowa nie powinna być pierwszą lub jedyną w bibliotece biegacza. Jednak powinna się w niej znaleźć obowiązkowo. Dlaczego?
Brad Hudson wyraźnie rozróżnia treningi do dystansów 5, 10, 21 czy 42 kilometrów, tłumaczy różnice fizjologiczne ale co ciekawsze dla nas także w treningu jaki powinniśmy wykonywać. Pokazuję jak np. łączyć pewne elementy treningu jeśli startujemy zarówno na 10 jak i na 21 km.
Osobiście czytałem ją niemalże w stanie hipnozy (dobra przesadzam) ale z wielkim zaciekawieniem ponieważ miejscami jest ona w 100% zbieżna z moim podejściem do treningów i do teorii biegowej. W sumie nie odkrywa ona nowych patentów biegowych ale bardzo ciekawie łączy różne spojrzenia na nasze bieganie. Wprawdzie kierując się zalecanym w niej kilometrażem wypada wyciągnąć wniosek, że jej odbiorca powinni być zaawansowani amatorzy to jednak znalazłem w niej zdanie, które nie przekreśliło podawanych w niej propozycji.
Autorzy namawiają do bezpiecznego zwiększenia kilometrażu ale:
„Nie zakładaj, że musisz zwiększać liczbę kilometrów, jeżeli nie jesteś w stanie tego dokonać lub nie masz ochoty poświęcać dodatkowych godzin na pracę na formą. Podnoszenie objętości treningowej nie jest jedynym sposobem pozwalającym osiągnąć postępy w bieganiu.” Brad Hudson, Matt Fitzgerald „Jak biegać szybciej Od 5 kilometrów do maratonu” str. 135
I rzeczywiście można to osiągnąć co potwierdzam własnymi doświadczeniami natomiast nie ma nic za darmo trenując tak samo a nawet mniej musisz to robić bardziej wydajnie czy po prostu idealniej dostosowywać to co robisz do tego w jakim miejscu treningowej formy jesteś. Wszystko po to aby Twój organizm zareagował na trening i się do niego zaadoptował. W książce „Jak biegać szybciej” wprowadzono właśnie nowe pojęcie biegania adaptacyjnego co nie ułatwia poruszania się w rozrastającej się biegowej terminologii ale w pełni oddaje zasady towarzyszące tej metodzie.
To jeszcze nic ta książka pokazuje nam jak zmieniać trening w kolejnych latach aby dalej robić postępy takiej dogłębnej analizy podejścia do treningu nie tylko w perspektywie startów jesienią ale także kolejnych lat chyba nie spotkałem wcześniej u żadnego autora. Nigdy nie zwracałem uwagi na to, że biegając 8-9 lat muszę robić zupełni co innego niż po 2 czy 4 latach biegowych prób.
Czułem jednak i pewien niedosyt tylko raz na stronie 48 autorzy chwalą użycie pulsometru przy biegach łatwych. „Dobrym sposobem na zachowanie kontroli nad własnymi poczynaniami jest używanie podczas łatwych biegów pulsometru. Trenując regularnie z takim urządzeniem, zyskasz szczegółową wiedzę na temat zakresu tętna powiązanego z umiarkowanie niewielkim wysiłkiem. Gdy rozpoczniesz już łatwy bieg, kontroluj prędkość, by utrzymać tętno w wyznaczonym zakresie. Powściągliwość opłaci się, gdy przyjdzie Ci się zmierzyć z następnym ciężkim treningiem”.
W pozostałych miejscach znajdujemy jako oznaczenie dla naszego tempa treningowego odnośnik do tempa np. na 10, czy 21 km. Będąc sceptycznym wobec takiego podejścia jestem lekko zawiedziony no ale zawodowcom rzeczywiście łatwiej jest biegać na tempo, ponieważ znają oni własne wyniki, tempa i możliwości a opisujący ich treningi zawodowi trenerzy (tak jak Brad Hudson) najwyraźniej zapominają, że my amatorzy mamy inaczej i trudniej. No i zmienny klimat Polski nie sprzyja bieganiu na tempo. Dzisiaj mam za oknem 12C a za tydzień może być 30C tu nie da się biegać za każdym razem w tempie na 10 km.
Jednak nie zmieniam opinii o tej lekturze, chcesz trenować wydajniej, robić postępy i... zostać swoim trenerem musisz przez nią "przejść"
Od razu przejdę do konkretów jest to książka, która nie namawia Cię do realizowania zawartego w niej planu treningowego tylko uczy Cię jak go zrobić i zmusza każdego czytelnika do myślenia o swoim bieganiu, analizowaniu go i poprawiania a właściwie dostosowywania do własnych możliwości czy startów.
Po tej książce pod warunkiem, że zdecydujesz się przeczytać ją dokładnie i z analitycznym podejściem zostaniesz trenerem… swoim trenerem i nigdy już nie będziesz biegał bezkrytycznie według planów znalezionych w sieci czy gazecie. Moim zdaniem dzięki temu będziesz rzeczywiście jak obiecują autorzy biegał szybciej ale pod warunkiem… że tę książkę „przetrawisz” i zastosujesz podane tu wskazówki. Momentami nie jest to łatwa wiedza dla początkującego biegacza natomiast absolutnie do pochłonięcia i wdrożenia w swoje bieganie.
„Dzięki lekturze tej książki zyskasz dostęp do narzędzi, dzięki którym staniesz się dla siebie świetnym szkoleniowcem, zaczniesz lepiej trenować i będziesz szybciej biegać. Jeśli chcesz przyswoić tę wiedzę i zrobić z niej użytek, trenowanie będzie wymagało od Ciebie większego wysiłku intelektualnego niż to, do czego przyzwyczajona jest większość sportowców; staniesz przed koniecznością zwracania większej uwagi na to, co dzieje się z Twoim organizmem. W ostatecznym rozrachunku opanowanie sztuki bycia własnym trenerem spowoduje jednak, ze bieganie zacznie Ci sprawiać więcej przyjemności i satysfakcji, a do tego będzie Ci po prostu lepiej szło.”Brad Hudson, Matt Fitzgerald „Jak biegać szybciej Od 5 kilometrów do maratonu” str. 16
Niby czysta autopromocja autorów ale po przeczytaniu tej książki wierzę, że mają racje. Jeszcze jeden fragment uzasadniający mój optymizm:
„(…) uniwersalny i pozbawiony elastyczności program treningowy przeznaczony dla wszystkich biegaczy nigdy nie pozwoli Ci wykorzystać pełni Twojego potencjału. Trzymając się takiego planu, możesz zacząć swoją przygodę z tym sportem ale to wszystko. Gdy zrozumiesz, że trening musi być dopasowany do twoich potrzeb i powinien być modyfikowany na bieżąco w zależności od Twoich reakcji na podejmowane ostatnio wysiłki, czymś naturalnym stanie się dla Ciebie bieganie adaptacyjne” Brad Hudson, Matt Fitzgerald „Jak biegać szybciej Od 5 kilometrów do maratonu” str. 19
Początkowo nie chciałem brać tej pozycji do ręki za sprawą drugiego jej autora Matta Fiztgeralda, któremu nie mogę wybaczyć moim zdaniem fatalnej książki „80/20” ale w tej książce Matt F. jest tylko spisującym myśli Brada Hudsona a poza tym niniejsza książka jest zupełnie inna niż „80/20”, tam zalecano by na treningach biegać wolno tu przyświeca nam duch by biegać szybko. Wspomniany Hudson to trener i to z najwyższej półki, który trenuje olimpijczyków i bez wątpienia ma wiele do zaoferowania.
Wracając do samej treści ona jest nieco inna niż wcześniejsze pozycje z tej półki. Nie ma w niej porad o piciu, jedzeniu podczas zawodów, nie znajdziecie w niej rozdziałów o butach czy przygotowaniach do zawodów tutaj jest tylko i aż trening. Dlatego mimo, że jest to książka bardzo wartościowa nie powinna być pierwszą lub jedyną w bibliotece biegacza. Jednak powinna się w niej znaleźć obowiązkowo. Dlaczego?
Brad Hudson wyraźnie rozróżnia treningi do dystansów 5, 10, 21 czy 42 kilometrów, tłumaczy różnice fizjologiczne ale co ciekawsze dla nas także w treningu jaki powinniśmy wykonywać. Pokazuję jak np. łączyć pewne elementy treningu jeśli startujemy zarówno na 10 jak i na 21 km.
Osobiście czytałem ją niemalże w stanie hipnozy (dobra przesadzam) ale z wielkim zaciekawieniem ponieważ miejscami jest ona w 100% zbieżna z moim podejściem do treningów i do teorii biegowej. W sumie nie odkrywa ona nowych patentów biegowych ale bardzo ciekawie łączy różne spojrzenia na nasze bieganie. Wprawdzie kierując się zalecanym w niej kilometrażem wypada wyciągnąć wniosek, że jej odbiorca powinni być zaawansowani amatorzy to jednak znalazłem w niej zdanie, które nie przekreśliło podawanych w niej propozycji.
Autorzy namawiają do bezpiecznego zwiększenia kilometrażu ale:
„Nie zakładaj, że musisz zwiększać liczbę kilometrów, jeżeli nie jesteś w stanie tego dokonać lub nie masz ochoty poświęcać dodatkowych godzin na pracę na formą. Podnoszenie objętości treningowej nie jest jedynym sposobem pozwalającym osiągnąć postępy w bieganiu.” Brad Hudson, Matt Fitzgerald „Jak biegać szybciej Od 5 kilometrów do maratonu” str. 135
I rzeczywiście można to osiągnąć co potwierdzam własnymi doświadczeniami natomiast nie ma nic za darmo trenując tak samo a nawet mniej musisz to robić bardziej wydajnie czy po prostu idealniej dostosowywać to co robisz do tego w jakim miejscu treningowej formy jesteś. Wszystko po to aby Twój organizm zareagował na trening i się do niego zaadoptował. W książce „Jak biegać szybciej” wprowadzono właśnie nowe pojęcie biegania adaptacyjnego co nie ułatwia poruszania się w rozrastającej się biegowej terminologii ale w pełni oddaje zasady towarzyszące tej metodzie.
To jeszcze nic ta książka pokazuje nam jak zmieniać trening w kolejnych latach aby dalej robić postępy takiej dogłębnej analizy podejścia do treningu nie tylko w perspektywie startów jesienią ale także kolejnych lat chyba nie spotkałem wcześniej u żadnego autora. Nigdy nie zwracałem uwagi na to, że biegając 8-9 lat muszę robić zupełni co innego niż po 2 czy 4 latach biegowych prób.
Czułem jednak i pewien niedosyt tylko raz na stronie 48 autorzy chwalą użycie pulsometru przy biegach łatwych. „Dobrym sposobem na zachowanie kontroli nad własnymi poczynaniami jest używanie podczas łatwych biegów pulsometru. Trenując regularnie z takim urządzeniem, zyskasz szczegółową wiedzę na temat zakresu tętna powiązanego z umiarkowanie niewielkim wysiłkiem. Gdy rozpoczniesz już łatwy bieg, kontroluj prędkość, by utrzymać tętno w wyznaczonym zakresie. Powściągliwość opłaci się, gdy przyjdzie Ci się zmierzyć z następnym ciężkim treningiem”.
W pozostałych miejscach znajdujemy jako oznaczenie dla naszego tempa treningowego odnośnik do tempa np. na 10, czy 21 km. Będąc sceptycznym wobec takiego podejścia jestem lekko zawiedziony no ale zawodowcom rzeczywiście łatwiej jest biegać na tempo, ponieważ znają oni własne wyniki, tempa i możliwości a opisujący ich treningi zawodowi trenerzy (tak jak Brad Hudson) najwyraźniej zapominają, że my amatorzy mamy inaczej i trudniej. No i zmienny klimat Polski nie sprzyja bieganiu na tempo. Dzisiaj mam za oknem 12C a za tydzień może być 30C tu nie da się biegać za każdym razem w tempie na 10 km.
Jednak nie zmieniam opinii o tej lekturze, chcesz trenować wydajniej, robić postępy i... zostać swoim trenerem musisz przez nią "przejść"
www.instagram.com/katherine_the_bookworm/ Marcin Rosak
Koty dziwaki. Kolorowanka
Skąd wzięła się u mnie taka kolorowanka? Otóż otrzymałam ją dzięki loterii na Zlocie Blogerów podczas Warszawskich Targów Książki. Ponieważ znaliśmy wcześniej listę tytułów, które będzie można otrzymać, "Koty dziwaki" stały się moją największą "zachciewajką".Uśmiechnęło się do mnie szczęście i znalazły się w moim posiadaniu!
"Koty dziwaki" to, jak głosi tekst z okładki, odstresowująca książka dla całej rodziny. Natomiast według samej autorki tytuł przeznaczony nie jest ani dla dzieci, ani dla dorosłych tylko dla zapalonych kociarzy.
Książeczka, która ukazała się nakładem wydawnictwa Septem, nie jest zwykłą kolorowanką antystresową. To raczej zeszyt wypełniony różnymi zadaniami, wśród których znajdą się oczywiście również takie mówiące "pokoloruj". Wewnątrz pojawia się sporo przeróżnych zabaw - labirynty, modowe rysowanki, poszukiwania kota wśród masy innych zwierzątek, humorystyczne historyjki, "brudzenie" gotowego już obrazka i wiele, wiele innych.
Wszystkie stworzone przez Joannę Star Czupryniak obrazki są przepełnione humorem. Na końcu tomu znajdziemy również sympatyczne rysunki jej córeczki, Mileny, która bardzo chciała być współautorką (niezupełnie)kolorowanki. Jestem pod ogromnym wrażeniem wyobraźni autorki - stworzenie takiej ilości pomysłowych zadań z pewnością nie mogło przyjść łatwo. Szczególnie jednak ujęło mnie kilka ciekawych pomysłów. Dla miłośników książek - ile przeczyta kot mając dziewięć żywotów? Dla wielbicieli starych seriali - "Czterej pancerni, pies i kot" (bo czemu nie?).
Wydanie jest całkiem ładne i staranne. Ciekawy format, okładka ze skrzydełkami, biały, stosunkowo gruby papier. Tylko niestety, jak to często w wypadku kolorowanek bywa, ktoś nie przemyślał łączenia stron. Książeczka nie otwiera się do końca, co wcale nie ułatwia kolorowania. Trzeba rozkładać ją na siłę i liczyć na to, że się przez to nie zepsuje.
Mi osobiście "Koty dziwaki" spodobały się bardzo. Rzeczywiście nadają się do wspólnej zabawy z małymi (i tymi nieco większymi) dziećmi. Można przy nich spędzić kilka niezwykle radosnych chwil. Nie polecam kolorowanki osobom, które takie małe elementy mogłyby łatwo zdenerwować. Sądzę jednak również, że miłośnicy kotów będą książeczką zachwyceni - niezależnie od tego w jakim są aktualnie wieku - i im ten tytuł szczególnie polecam.
"Koty dziwaki" to, jak głosi tekst z okładki, odstresowująca książka dla całej rodziny. Natomiast według samej autorki tytuł przeznaczony nie jest ani dla dzieci, ani dla dorosłych tylko dla zapalonych kociarzy.
Książeczka, która ukazała się nakładem wydawnictwa Septem, nie jest zwykłą kolorowanką antystresową. To raczej zeszyt wypełniony różnymi zadaniami, wśród których znajdą się oczywiście również takie mówiące "pokoloruj". Wewnątrz pojawia się sporo przeróżnych zabaw - labirynty, modowe rysowanki, poszukiwania kota wśród masy innych zwierzątek, humorystyczne historyjki, "brudzenie" gotowego już obrazka i wiele, wiele innych.
Wszystkie stworzone przez Joannę Star Czupryniak obrazki są przepełnione humorem. Na końcu tomu znajdziemy również sympatyczne rysunki jej córeczki, Mileny, która bardzo chciała być współautorką (niezupełnie)kolorowanki. Jestem pod ogromnym wrażeniem wyobraźni autorki - stworzenie takiej ilości pomysłowych zadań z pewnością nie mogło przyjść łatwo. Szczególnie jednak ujęło mnie kilka ciekawych pomysłów. Dla miłośników książek - ile przeczyta kot mając dziewięć żywotów? Dla wielbicieli starych seriali - "Czterej pancerni, pies i kot" (bo czemu nie?).
Wydanie jest całkiem ładne i staranne. Ciekawy format, okładka ze skrzydełkami, biały, stosunkowo gruby papier. Tylko niestety, jak to często w wypadku kolorowanek bywa, ktoś nie przemyślał łączenia stron. Książeczka nie otwiera się do końca, co wcale nie ułatwia kolorowania. Trzeba rozkładać ją na siłę i liczyć na to, że się przez to nie zepsuje.
Mi osobiście "Koty dziwaki" spodobały się bardzo. Rzeczywiście nadają się do wspólnej zabawy z małymi (i tymi nieco większymi) dziećmi. Można przy nich spędzić kilka niezwykle radosnych chwil. Nie polecam kolorowanki osobom, które takie małe elementy mogłyby łatwo zdenerwować. Sądzę jednak również, że miłośnicy kotów będą książeczką zachwyceni - niezależnie od tego w jakim są aktualnie wieku - i im ten tytuł szczególnie polecam.
Mercy In Your Eyes