Recenzje
W sercu jogi. Ćwiczenia dla ciała i ducha
Joga stała się w ostatnich dziesięcioleciach tak popularnym zajęciem, że zajmuje równorzędne miejsce wśród różnego typu zajęć na siłowniach i centrach fitness. Przestaliśmy już dawno dostrzegać jej mistyczny tak naprawdę charakter. Joga nie jest jedynie zestawem ćwiczeń, mających polepszać kondycję i wysmuklać sylwetkę (choć tak z pewnością działa), ale przede wszystkim to głęboka filozofia, której nie można pomijać, ograniczając „uprawianie” jogi do wykonywania kolejnych asan.
Śri T. Krishnamacharaya jest ojcem duchowym i biologicznym autora książki W sercu jogi. To kolejna publikacja, ukazująca, czym tak naprawę jest joga. Krishnamacharaya żył ponad sto lat, do końca zachowując wyjątkowo dobrą kondycję, wiedzę o jodze przekazał swojemu synowi, który dzieli się nią teraz ze swoimi czytelnikami. Co prawda samo przeczytanie książki o jodze nie zastąpi ćwiczeń pod czujnym okiem nauczyciela, ale na pewno pomoże zgłębić jej duchowy aspekt.
Joga to jeden z sześciu podstawowych indyjskich systemów filozoficznych. Jednym z jej aspektów jest takie zachowanie, w którym cała nasza uwaga skupia się na tej właśnie aktywności, w którą jesteśmy właśnie zaangażowani. Joga łączy to, co rozdzielone, pozwala połączyć się z bóstwem. Jak zwraca uwagę autor – nie ma znaczenia, z którym – może to być Bóg, Allah czy ktokolwiek inny. Tu otwiera się zatem droga dla wyznawców innych wyznań. Jest to zgodne z „polityką religijną” Hindusów, polegającą na upowszechnianiu swojej filozofii w innych doktrynach religijnych pod powierzchnią niewinnych praktyk.
Jogę można rozpocząć w dowolnym momencie i od dowolnego jej aspektu. Mogą to więc być ćwiczenia fizyczne, ale także studiowanie tekstu Jogasutr, medytacji czy pranajamy, czyli świadomego, ukierunkowanego oddychania. Autor podkreśla, że joga jest dla każdego. Nie trzeba zmieniać swojego życia, obyczajów, nie trzeba na przykład rzucać palenia, by praktykować jogę. Gdy jednak już zaczynamy praktykować jogę, z czasem okazuje się, że zaczyna ona obejmować wszystkie aspekty życia - niezależnie od tego, czy punktem wyjścia są asany, pranajama, medytacja, czy studiowanie Jogasutr. Tak naprawdę bez tych wszystkich elementów nie jest to możliwe, z czasem adept jogi musi podejmować nowe wyzwania, by poszerzać swoją świadomość. Od „niewinnych” ćwiczeń fizycznych prędzej czy później przejdzie do czytania hinduskich tekstów w sanskrycie.
Książka ukazuje podstawy praktyki jogi, a wzbogacona jest fotografiami przedstawiającymi półnagiego, niemłodego już guru, który pokazuje na swoim przykładzie poszczególne pozycje. Niektóre z nich, trzeba przyznać, są dosyć karkołomne i nie wyglądają specjalnie zachęcająco pod względem estetycznym. Może jednak budzić podziw, że osoba w tak słusznym wieku jest w stanie przyjąć niektóre spośród pozycji.
Autor nie pozostaje gołosłownym i po serii zachęcających ćwiczeń fizycznych faktycznie raczy czytelnika zestawem Jogasutr Patańdźalego. Są to niemożliwe do wymówienia fragmenty tekstów wraz z komentarzami w stylu: Jeżeli ktoś obierze odpowiednie środki pozwalające uspokoić umysł i będzie praktykować takie działania, przeciwności nie będą mogły zakorzenić się niezależnie od swojego pochodzenia. Albo: pracchardabaviharabhyam va pranasya. Czyli: jeśli nas spotka coś złego, powinniśmy praktykować przedłużony oddech. To pomoże.
Swoją drogą - ciekawe, jak reagują Hindusi, wyznawcy na przykład Kriszny, gdy czytają książki o tym, by odmawiać różaniec i odprawiać pierwsze piątki miesiąca. To w końcu również zapewnia spokój ducha.
Śri T. Krishnamacharaya jest ojcem duchowym i biologicznym autora książki W sercu jogi. To kolejna publikacja, ukazująca, czym tak naprawę jest joga. Krishnamacharaya żył ponad sto lat, do końca zachowując wyjątkowo dobrą kondycję, wiedzę o jodze przekazał swojemu synowi, który dzieli się nią teraz ze swoimi czytelnikami. Co prawda samo przeczytanie książki o jodze nie zastąpi ćwiczeń pod czujnym okiem nauczyciela, ale na pewno pomoże zgłębić jej duchowy aspekt.
Joga to jeden z sześciu podstawowych indyjskich systemów filozoficznych. Jednym z jej aspektów jest takie zachowanie, w którym cała nasza uwaga skupia się na tej właśnie aktywności, w którą jesteśmy właśnie zaangażowani. Joga łączy to, co rozdzielone, pozwala połączyć się z bóstwem. Jak zwraca uwagę autor – nie ma znaczenia, z którym – może to być Bóg, Allah czy ktokolwiek inny. Tu otwiera się zatem droga dla wyznawców innych wyznań. Jest to zgodne z „polityką religijną” Hindusów, polegającą na upowszechnianiu swojej filozofii w innych doktrynach religijnych pod powierzchnią niewinnych praktyk.
Jogę można rozpocząć w dowolnym momencie i od dowolnego jej aspektu. Mogą to więc być ćwiczenia fizyczne, ale także studiowanie tekstu Jogasutr, medytacji czy pranajamy, czyli świadomego, ukierunkowanego oddychania. Autor podkreśla, że joga jest dla każdego. Nie trzeba zmieniać swojego życia, obyczajów, nie trzeba na przykład rzucać palenia, by praktykować jogę. Gdy jednak już zaczynamy praktykować jogę, z czasem okazuje się, że zaczyna ona obejmować wszystkie aspekty życia - niezależnie od tego, czy punktem wyjścia są asany, pranajama, medytacja, czy studiowanie Jogasutr. Tak naprawdę bez tych wszystkich elementów nie jest to możliwe, z czasem adept jogi musi podejmować nowe wyzwania, by poszerzać swoją świadomość. Od „niewinnych” ćwiczeń fizycznych prędzej czy później przejdzie do czytania hinduskich tekstów w sanskrycie.
Książka ukazuje podstawy praktyki jogi, a wzbogacona jest fotografiami przedstawiającymi półnagiego, niemłodego już guru, który pokazuje na swoim przykładzie poszczególne pozycje. Niektóre z nich, trzeba przyznać, są dosyć karkołomne i nie wyglądają specjalnie zachęcająco pod względem estetycznym. Może jednak budzić podziw, że osoba w tak słusznym wieku jest w stanie przyjąć niektóre spośród pozycji.
Autor nie pozostaje gołosłownym i po serii zachęcających ćwiczeń fizycznych faktycznie raczy czytelnika zestawem Jogasutr Patańdźalego. Są to niemożliwe do wymówienia fragmenty tekstów wraz z komentarzami w stylu: Jeżeli ktoś obierze odpowiednie środki pozwalające uspokoić umysł i będzie praktykować takie działania, przeciwności nie będą mogły zakorzenić się niezależnie od swojego pochodzenia. Albo: pracchardabaviharabhyam va pranasya. Czyli: jeśli nas spotka coś złego, powinniśmy praktykować przedłużony oddech. To pomoże.
Swoją drogą - ciekawe, jak reagują Hindusi, wyznawcy na przykład Kriszny, gdy czytają książki o tym, by odmawiać różaniec i odprawiać pierwsze piątki miesiąca. To w końcu również zapewnia spokój ducha.
granice.pl Katarzyna Krzan
Calder. Narodziny odwagi
Miłość nie jest czymś, co da się przewidzieć. Nigdy nie wiadomo, czego zapragnie nasze serce. To najbardziej irracjonalna rzecz na świecie, a zarazem krucha i jednocześnie silna jak najtrwalsze więzy. Jest marzeniem każdego człowieka. A czasami potrafi przekroczyć nawet najśmielsze wyobrażenia...
Calder żyje w społeczeństwie, które ślepo wierzy w nowy świat nazwany Elizjum. Tam praca i dążenie do "bycia czystym" są na porządku dziennym. Jednak gdy chłopak po raz pierwszy zobaczył Eden, zrodziły się w nim uczucia, które nigdy nie miały nawet prawa istnieć. Zwłaszcza, że dziewczyna ma zostać żoną ich przywódcy. Jednak nie tylko on ukrywa swoje uczucia. Eden także ma swoje zakazane marzenia... Czy oboje zadecydują walczyć o swoją przyszłość? Czy będą w stanie sprzeciwić się losowi?
„Ten świat jest pełen miłości, nawet w najbardziej zadziwiających miejscach”.
„Ten świat jest pełen miłości, nawet w najbardziej zadziwiających miejscach”.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy podczas czytania tej książki to przynależność bohaterów do pewnej sekty, wierzącej w nowy świat po wielkiej powodzi. Rzeczywistość, w jakiej im wszystkim przyszło żyć skojarzyła mi się nieco z warunkami ludzi w zamierzchłych czasach – bez prądu, bieżącej wody i nowinek technicznych. Wszystko składało się do pracy na roli i głębokiej wiary w Elizjum. Zafascynował mnie ten motyw ze względu na to, że nigdy wcześniej nie miałam okazji czytać książki, w której sekta był jednym z najistotniejszych elementów.
Bohaterowie byli całkiem dobrze wykreowani. O dziwo, najwięcej emocji wywoływała u mnie postać Hektora. Ale nie były to pozytywne uczucia. Ten mężczyzna był traktowany jak guru i uwielbiany przez członków jego społeczności za swądobroć i poświęcenie. Mało kto zauważał jego mroczną stronę, która dosyć często dawała o sobie znać.
Jeśli chodzi o parę głównych bohaterów, to oboje zyskali moją sympatię, ale w mniejszym stopniu niż Xander, który zyskał w moich oczach dzięki swojemu interesującemu charakterowi. Zarówno Calder, jak i Eden momentami mnie irytowali. Szczególnie ten pierwszy, gdyż dosyć często działał irracjonalnie, a jego decyzje potrafiły pogorszyć sytuację obojga.
„Trzeba krok po kroku sprostać wyzwaniom, by osiągnąć szczęście. Choć może dzięki temu szczęście ma jeszcze słodszy smak? Jeśli dałoby się po prostu pominąć wszystkie trudne aspekty życia, te dobre zostałyby odarte z emocji, stałyby się nudne”.
„Trzeba krok po kroku sprostać wyzwaniom, by osiągnąć szczęście. Choć może dzięki temu szczęście ma jeszcze słodszy smak? Jeśli dałoby się po prostu pominąć wszystkie trudne aspekty życia, te dobre zostałyby odarte z emocji, stałyby się nudne”.
Wątek romantyczny był jedną z najważniejszych części tej historii. Uczucia łączące Eden i Caldera mogłabym określić mianem dzikiej miłości, zważywszy na sytuację, w jakiej się znaleźli i otoczenie sekty. Tak naprawdę to nic nigdy nie powinno się między nimi wydarzyć. Ich relacja była zakazana i z pewnością nie zyskałaby aprobaty społeczności. Jednak miłość i marzenia połączone razem mają naprawdę ogromną moc i z zaciekawieniem obserwowałam ich wzloty i upadki.
Podsumowując, Calder. Narodziny odwagi to miłości i zuchwałym dążeniu do spełnienia marzeń w rzeczywistości, w której życiem bohaterów rządził przywódca sekty. Nie brakuje w niej walki o lepszą przyszłość, czy zakazanych uczuć, które nigdy nie powinny się pojawić. Nie jest to może żadne arcydzieło, ale śmiało mogę powiedzieć, że miło wspominam swoje pierwsze spotkanie z twórczością Mii Sheridan. To książka w szczególności dla fanów romansów, ale nie tylko. Mam nadzieję, że kolejny tom okaże się lepszy.
„Ale jak sądzę, jeśli się kogoś kocha, to przymyka się oko na wszystkie jego wady, nawet te najgłośniejsze”.
„Ale jak sądzę, jeśli się kogoś kocha, to przymyka się oko na wszystkie jego wady, nawet te najgłośniejsze”.
http://zagubiona-wslowach.blogspot.com/ CLAUDIA ANN; 2016-06-24
Wybraniec. Życie po śmierci na Evereście
„Wybraniec. Życie po śmierci na Evereście” to opowieść o wspinaczce, pokonywaniu trudności i dążeniu do realizacji marzeń, lecz także drugiej szansie, zarówno na zdobycie szczytu, jak i na nowe życie. Są tu zarówno chwile chwały, jak i momenty zwątpienia. Jest radość zwycięstwa i rozpacz nadchodzącej tragedii. Jest wielkie szczęście i niewiarygodny pech. Jest tęsknota za bliskimi i ich oczekiwanie na himalaistę. Słowem wszystko, co może zdarzyć i zwykle zdarza się w górach wysokich. To książka, którą z wypiekami będą czytać zarówno młodzi miłośnicy literatury górskiej, jak i starzy wyjadacze wysokościowi, znający arenę himalajskich zmagań z autopsji.
Lincoln Hall przekroczył granicę życia i śmierci. Opuszczony przez współtowarzyszy wspinaczki, pozbawiony tlenu, rażony chorobą wysokościową, oślepiony, niezdolny do samodzielnego zejścia ze szczytu przeżył niezwykle długą noc zaledwie 300 metrów poniżej wierzchołka najwyższej góry świata. Znaleziony przez członków innej wyprawy został szczęśliwie sprowadzony do bazy. Wrócił z bardzo dalekiej podróży, która dla większości ludzi w jego sytuacji jest podróżą w jednym kierunku. Uznany za zmarłego „ożył”, żeby zdać relację z „drugiej strony”. Relację, którą trzymacie teraz w rękach.
"Niesamowita historia. Książka i dla tych którzy myślą o wejściu na Górę Gór i dla tych którzy myślą, że obecnie wspinaczka po trasie przygotowanej przez Szerpów to nic trudnego."
Leszek Cichy, himalaista
"Historia opisana w tej książce przez Lincolna Halla jest niezwykła i poruszająca. Niezwykła, gdyż przetrwanie nocy pod wierzchołkiem Everestu przez skrajnie wycieńczonego alpinistę i późniejszy jego szczęśliwy powrót do bazy, zdarza się niezmiernie rzadko. Poruszająca, gdyż swe przeżycia potrafił Lincoln – „Nieboszczyk Szczęściarz” – detalicznie i sugestywnie opisać.
Komercja wkroczyła na dobre w góry najwyższe w latach dziewięćdziesiątych XX wieku i od tamtej pory panoszy się bez umiaru, przybierając coraz to bardziej karykaturalne formy. Jak w soczewce widać to szczególnie wyraźnie na Mount Evereście: każdego roku kilkadziesiąt wypraw tę górę szturmuje, kilka tysięcy osób próbuje wejść na jej wierzchołek, dziesiątkom lub nawet setkom z nich się to udaje, ale kilkanaście zostaje na stokach góry na zawsze, co zresztą nie powstrzymuje innych przed podejmowaniem kolejnych prób.
Obecna komercyjna rzeczywistość najwyższej góry świata niesłychanie oddaliła się od sportowych i heroicznych realiów wspinaczkowych drugiej połowy minionego wieku. Liny poręczowe ubezpieczają teraz szlaki aż do szczytu, hektolitry tlenu z niezliczonych butli płyną do płuc „dzielnych alpinistów”, a setki szerpów pracują dla nich przy budowie i zaopatrzeniu obozów wysokościowych oraz przy wprowadzaniu na górę lub sprowadzaniu z niej klientów do bazy. Rozwój technologii cyfrowej i internetu sprawił, że „zwycięstwa” i tragedie na Evereście rozgrywają się teraz nieomal na oczach świata, na żywo, „online”. Przez telefon satelitarny rozmawia się z najbliższymi ze szczytu, nierzadko też żegna z nimi na chwilę przed odejściem poza „cienką czerwoną linię”, gdyż granica pomiędzy życiem a śmiercią jest na wysokości powyżej 8000 metrów bardzo wąska i łatwo można znaleźć się po jej drugiej stronie. Informacje dobre i złe, prawdziwe i zmyślone, zdjęcia i filmiki – wszystko to niemal natychmiast trafia na internetowe strony WWW i jest dostępne na całym świecie.
Uznany za zmarłego Lincoln Hall miał szczęście; przeżył dzięki innym ludziom, szerpom i alpinistom. To bardzo ważne, gdyż historia kilku ostatnich dekad zdobywania Everestu obfituje w drastyczne przykłady ludzkiej znieczulicy i obojętności – nie tylko na samą śmierć, ale również na umieranie wciąż jeszcze żywych wspinaczy. Ta książka doskonale obrazuje aktualną komercyjną rzeczywistość Everestu, lecz nie odpowiada na cisnące się pod wpływem jej lektury pytanie: co sprawia, że na wielkich wysokościach zanika elementarna solidarność międzyludzka i dlaczego żądza zdobycia szczytu jest silniejsza, niż imperatyw niesienia pomocy wyczerpanemu alpiniście w każdej sytuacji. Najwyraźniej odpowiedzi na to pytanie nie ma.
Alek Lwow, himalaista"
Lincoln Hall przekroczył granicę życia i śmierci. Opuszczony przez współtowarzyszy wspinaczki, pozbawiony tlenu, rażony chorobą wysokościową, oślepiony, niezdolny do samodzielnego zejścia ze szczytu przeżył niezwykle długą noc zaledwie 300 metrów poniżej wierzchołka najwyższej góry świata. Znaleziony przez członków innej wyprawy został szczęśliwie sprowadzony do bazy. Wrócił z bardzo dalekiej podróży, która dla większości ludzi w jego sytuacji jest podróżą w jednym kierunku. Uznany za zmarłego „ożył”, żeby zdać relację z „drugiej strony”. Relację, którą trzymacie teraz w rękach.
"Niesamowita historia. Książka i dla tych którzy myślą o wejściu na Górę Gór i dla tych którzy myślą, że obecnie wspinaczka po trasie przygotowanej przez Szerpów to nic trudnego."
Leszek Cichy, himalaista
"Historia opisana w tej książce przez Lincolna Halla jest niezwykła i poruszająca. Niezwykła, gdyż przetrwanie nocy pod wierzchołkiem Everestu przez skrajnie wycieńczonego alpinistę i późniejszy jego szczęśliwy powrót do bazy, zdarza się niezmiernie rzadko. Poruszająca, gdyż swe przeżycia potrafił Lincoln – „Nieboszczyk Szczęściarz” – detalicznie i sugestywnie opisać.
Komercja wkroczyła na dobre w góry najwyższe w latach dziewięćdziesiątych XX wieku i od tamtej pory panoszy się bez umiaru, przybierając coraz to bardziej karykaturalne formy. Jak w soczewce widać to szczególnie wyraźnie na Mount Evereście: każdego roku kilkadziesiąt wypraw tę górę szturmuje, kilka tysięcy osób próbuje wejść na jej wierzchołek, dziesiątkom lub nawet setkom z nich się to udaje, ale kilkanaście zostaje na stokach góry na zawsze, co zresztą nie powstrzymuje innych przed podejmowaniem kolejnych prób.
Obecna komercyjna rzeczywistość najwyższej góry świata niesłychanie oddaliła się od sportowych i heroicznych realiów wspinaczkowych drugiej połowy minionego wieku. Liny poręczowe ubezpieczają teraz szlaki aż do szczytu, hektolitry tlenu z niezliczonych butli płyną do płuc „dzielnych alpinistów”, a setki szerpów pracują dla nich przy budowie i zaopatrzeniu obozów wysokościowych oraz przy wprowadzaniu na górę lub sprowadzaniu z niej klientów do bazy. Rozwój technologii cyfrowej i internetu sprawił, że „zwycięstwa” i tragedie na Evereście rozgrywają się teraz nieomal na oczach świata, na żywo, „online”. Przez telefon satelitarny rozmawia się z najbliższymi ze szczytu, nierzadko też żegna z nimi na chwilę przed odejściem poza „cienką czerwoną linię”, gdyż granica pomiędzy życiem a śmiercią jest na wysokości powyżej 8000 metrów bardzo wąska i łatwo można znaleźć się po jej drugiej stronie. Informacje dobre i złe, prawdziwe i zmyślone, zdjęcia i filmiki – wszystko to niemal natychmiast trafia na internetowe strony WWW i jest dostępne na całym świecie.
Uznany za zmarłego Lincoln Hall miał szczęście; przeżył dzięki innym ludziom, szerpom i alpinistom. To bardzo ważne, gdyż historia kilku ostatnich dekad zdobywania Everestu obfituje w drastyczne przykłady ludzkiej znieczulicy i obojętności – nie tylko na samą śmierć, ale również na umieranie wciąż jeszcze żywych wspinaczy. Ta książka doskonale obrazuje aktualną komercyjną rzeczywistość Everestu, lecz nie odpowiada na cisnące się pod wpływem jej lektury pytanie: co sprawia, że na wielkich wysokościach zanika elementarna solidarność międzyludzka i dlaczego żądza zdobycia szczytu jest silniejsza, niż imperatyw niesienia pomocy wyczerpanemu alpiniście w każdej sytuacji. Najwyraźniej odpowiedzi na to pytanie nie ma.
Alek Lwow, himalaista"
e-gory.pl Paweł Brzozowski; 2016-06-24
Kotlet na wynos, czyli autostopem za równik
Lubicie książki podróżnicze? Lubicie adrenalinę? Jeśli odpowiedzieliście dwa razy TAK to ta pozycja wydawnicza jest dla Was!
Dlaczego Kotlet? Bo Mateusz Kotlarski. Częściej nazywany jest właśnie pseudonimem niż swoim własnym imieniem. Choć sam przyznaje, że bardzo lubi swoją ksywkę. Wyprawy, które organizuje i w których uczestniczy służą mu do spróbowania w życiu tego co najlepsze. Jest zakochany w górach, dlatego podróżując po świecie zawsze szuka krajobrazów piękniejszych niż te nasze rodzime. Ale do końca chyba sam nie wierzy w ich istnienie... Z wykształcenia jest inżynierem budownictwa!
Już sama okładka książki może sugerować, że będzie to pozycja bardzo luźna i chilloutowa. Bowiem widzimy na niej Kotleta, który zrobił sobie selfie podczas jednej z podróży. Nie jest to żadne ustawione zdjęcie, ani piękny pejzaż, za który zbiera się nagrody National Geographic. Za to jest to fotografia bliska sercu każdego z nas, bo któż z nas nie robi podobnych? Przy okazji wyjazdów na wakacje czy krótkich weekendowych wypadów zawsze uwieczniamy miłe chwile na fotografiach.
Dlaczego powstała ta książka? Sam autor zapewnia, że nie do końca wie jak to się stało. Po prostu pewnego dnia postanowił skręcić w innym kierunku. Spakował się, wystawił kciuk w górę i tak zaczęła się jego autostopowa podróż, która zakończyła się osiem miesięcy później na drugiej półkuli, czyli w Indonezji. Historia, która opisana jest na kartach książki to ponad 30 tysięcy kilometrów przemierzonych autostopem przez m.in.: Rosję, Mongolię, Chiny, Tajlandię czy Singapur. Autor raportuje, a w zasadzie zwierza się w publikacji z różnych napotkanych sytuacji. Możemy przeczytać jak pracował przy żniwach ryżu czy jak obozował na wulkanie, albo przedzierał się przez syberyjską tajgę. Na pewno nie brakuje w niej emocji, adrenaliny i żywych historii. Takich jakimi naprawdę są. Bez ubierania w piękne słowa. To zdecydowany atut "Kotleta na wynos, czyli autostopem za równik". Do tego przyjazny i przejrzysty język sprawi, że książka wyda Wam się naprawdę bliska duszy. Dodatkowym plusem publikacji są fotografie - możemy przez chwilę poczuć się jak obieżyświat, który przemierza półkule razem z Kotletem. Bardzo ładne wydanie, na błyszczącym papierze także podnosi wartość wydawniczą.
Warto ją zabrać ze sobą w podróż pociągiem czy na plażę podczas leżakowania. Was będzie ogrzewało przyjemne słońce i popadniecie w stan nic nie robienia, a na kartach wydawniczych przeczytacie w jaki inny sposób można spędzić miło czas. Pozycja na pewno godna polecenia! Warto zakupić i trzymać w swojej biblioteczce wracając do niej np. w długie, zimowe wieczory.
Dlaczego Kotlet? Bo Mateusz Kotlarski. Częściej nazywany jest właśnie pseudonimem niż swoim własnym imieniem. Choć sam przyznaje, że bardzo lubi swoją ksywkę. Wyprawy, które organizuje i w których uczestniczy służą mu do spróbowania w życiu tego co najlepsze. Jest zakochany w górach, dlatego podróżując po świecie zawsze szuka krajobrazów piękniejszych niż te nasze rodzime. Ale do końca chyba sam nie wierzy w ich istnienie... Z wykształcenia jest inżynierem budownictwa!
Już sama okładka książki może sugerować, że będzie to pozycja bardzo luźna i chilloutowa. Bowiem widzimy na niej Kotleta, który zrobił sobie selfie podczas jednej z podróży. Nie jest to żadne ustawione zdjęcie, ani piękny pejzaż, za który zbiera się nagrody National Geographic. Za to jest to fotografia bliska sercu każdego z nas, bo któż z nas nie robi podobnych? Przy okazji wyjazdów na wakacje czy krótkich weekendowych wypadów zawsze uwieczniamy miłe chwile na fotografiach.
Dlaczego powstała ta książka? Sam autor zapewnia, że nie do końca wie jak to się stało. Po prostu pewnego dnia postanowił skręcić w innym kierunku. Spakował się, wystawił kciuk w górę i tak zaczęła się jego autostopowa podróż, która zakończyła się osiem miesięcy później na drugiej półkuli, czyli w Indonezji. Historia, która opisana jest na kartach książki to ponad 30 tysięcy kilometrów przemierzonych autostopem przez m.in.: Rosję, Mongolię, Chiny, Tajlandię czy Singapur. Autor raportuje, a w zasadzie zwierza się w publikacji z różnych napotkanych sytuacji. Możemy przeczytać jak pracował przy żniwach ryżu czy jak obozował na wulkanie, albo przedzierał się przez syberyjską tajgę. Na pewno nie brakuje w niej emocji, adrenaliny i żywych historii. Takich jakimi naprawdę są. Bez ubierania w piękne słowa. To zdecydowany atut "Kotleta na wynos, czyli autostopem za równik". Do tego przyjazny i przejrzysty język sprawi, że książka wyda Wam się naprawdę bliska duszy. Dodatkowym plusem publikacji są fotografie - możemy przez chwilę poczuć się jak obieżyświat, który przemierza półkule razem z Kotletem. Bardzo ładne wydanie, na błyszczącym papierze także podnosi wartość wydawniczą.
Warto ją zabrać ze sobą w podróż pociągiem czy na plażę podczas leżakowania. Was będzie ogrzewało przyjemne słońce i popadniecie w stan nic nie robienia, a na kartach wydawniczych przeczytacie w jaki inny sposób można spędzić miło czas. Pozycja na pewno godna polecenia! Warto zakupić i trzymać w swojej biblioteczce wracając do niej np. w długie, zimowe wieczory.
dlaLejdis.pl Joanna Sieg; 2016-06-24
Excel - tabele przestawne. Kurs video. Raporty i analiza danych
Kurs wideo o tabelach przestawnych
Pełna nazwa kursu to Excel – tabele przestawne. Kurs video. Raporty i analiza danych, a stworzył go Adam Kopeć (pewnie znacie go z YouTube’a :)). Przyznam, że strasznie lubię oglądać filmy Adama, więc tym bardziej chętnie zajrzałam do kursu o tabelach przestawnych. Adam przedstawił temat tabel bardzo obszernie, zaczynając od prostych, aczkolwiek niezbędnych zagadnień, takich jak formatowanie czy układ tabeli, skończywszy na bardziej zaawansowanych tematach, takich jak model danych czy pola i elementy obliczeniowe. Poza tym omówione zostały nowe funkcjonalności tabel przestawnych, jak fragmentatory czy oś czasu.
Szczególnie podobało mi się to, że zaprezentowano również opcje, takie jak pokazywanie stron filtru raportu czy grupowanie dat. Są to funkcjonalności, które są wbudowane w Excela, dzięki czemu nie trzeba pisać do nich makr czy dodatkowych formuł. Użytkownicy często niestety ich nie znają i robią wszystko ręcznie, na piechotę, przez dodają sobie sporo niepotrzebnej pracy. Dodatkowo Adam pokazuje praktyczne triki, dzięki którym np. opiera tabelę przestawną na danych z internetu, albo w jednej tabeli przestawnej pewne dane ma zgrupowane, a w drugiej – te same dane są rozgrupowane. Z książki się tego nie dowiemy :)
Cały kurs prowadzony jest na zrozumiałych przykładach, dzięki czemu można się skupić na samym działaniu tabeli przestawnej, a nie na zrozumieniu skomplikowanego przykładu (tutaj ogromny plus!). I co najważniejsze: pliki te można pobrać (są one dostępne na stronie kursu pod linkiem przykłady na ftp). Uważam, że jest to must have, ponieważ aby porządnie nauczyć się prezentowanych zagadnień konieczne jest, aby podczas oglądania lekcji jednocześnie ćwiczyć.
A jeśli chodzi o to, co mi się nie podobało, to jest to tylko jedna rzecz: jakość dźwięku: podczas całego kursu da się słyszeć straszny pogłos, przez co niezbyt miło słuchało mi się kursu. Na szczęście ta niedogodność nie wpłynęła na zawartość merytoryczną :)
Pełna nazwa kursu to Excel – tabele przestawne. Kurs video. Raporty i analiza danych, a stworzył go Adam Kopeć (pewnie znacie go z YouTube’a :)). Przyznam, że strasznie lubię oglądać filmy Adama, więc tym bardziej chętnie zajrzałam do kursu o tabelach przestawnych. Adam przedstawił temat tabel bardzo obszernie, zaczynając od prostych, aczkolwiek niezbędnych zagadnień, takich jak formatowanie czy układ tabeli, skończywszy na bardziej zaawansowanych tematach, takich jak model danych czy pola i elementy obliczeniowe. Poza tym omówione zostały nowe funkcjonalności tabel przestawnych, jak fragmentatory czy oś czasu.
Szczególnie podobało mi się to, że zaprezentowano również opcje, takie jak pokazywanie stron filtru raportu czy grupowanie dat. Są to funkcjonalności, które są wbudowane w Excela, dzięki czemu nie trzeba pisać do nich makr czy dodatkowych formuł. Użytkownicy często niestety ich nie znają i robią wszystko ręcznie, na piechotę, przez dodają sobie sporo niepotrzebnej pracy. Dodatkowo Adam pokazuje praktyczne triki, dzięki którym np. opiera tabelę przestawną na danych z internetu, albo w jednej tabeli przestawnej pewne dane ma zgrupowane, a w drugiej – te same dane są rozgrupowane. Z książki się tego nie dowiemy :)
Cały kurs prowadzony jest na zrozumiałych przykładach, dzięki czemu można się skupić na samym działaniu tabeli przestawnej, a nie na zrozumieniu skomplikowanego przykładu (tutaj ogromny plus!). I co najważniejsze: pliki te można pobrać (są one dostępne na stronie kursu pod linkiem przykłady na ftp). Uważam, że jest to must have, ponieważ aby porządnie nauczyć się prezentowanych zagadnień konieczne jest, aby podczas oglądania lekcji jednocześnie ćwiczyć.
A jeśli chodzi o to, co mi się nie podobało, to jest to tylko jedna rzecz: jakość dźwięku: podczas całego kursu da się słyszeć straszny pogłos, przez co niezbyt miło słuchało mi się kursu. Na szczęście ta niedogodność nie wpłynęła na zawartość merytoryczną :)
malinowyexcel.pl