Recenzje
Przez polskie góry. Przewodnik biegacza. Wydanie 1
Bieganie od kilku lat wciąga coraz więcej Polaków. Biegają dorośli, młodzież, kobiety i mężczyźni. Biegają w miastach, lasach, ale i po górach.
„Przez polskie góry. Przewodnik biegacza” to pierwsza na polskim rynku książka tego typu. Jej autorami są Natalia Tomasik i Marcin Świerc.
Natalia ze sportem związana jest od dziecka. Zimą pracuje, jako instruktorka narciarstwa i snowboardu, jest pasjonatką gór i skitouringu, jak również autorką bloga gorskistyl.pl. Biega od dwóch lat, ale na swoim koncie ma już sporo sukcesów m.in. nieoficjalny rekord Polski kobiet w Biegu na Rysy.
Marcin to trener, absolwent Wydziału Wychowania Fizycznego i Fizjoterapii Politechniki Opolskiej, czołowy polski zawodnik biegów górskich na świecie. Multimedalista mistrzostw Polski w biegach górskich, czwarty zawodnik w Pucharze Świata Skyrunning 2015.
Stworzona przez nich książka to połączenie kompendium wiedzy o bieganiu w górach z trasami na górskie biegi.
„Przez polskie góry” można podzielić na dwie części.
W pierwszej biegacz amator, osoba, która chce spróbować biegania w górach znajdzie szereg przydatnych informacji. Od tego, dlaczego warto biegać po górach, jak zacząć, jak trenować, po to jak skomplementować sprzęt, jak przygotować się do biegu, czy co i jak powinien jeść biegacz. W tym biegowym przewodniku znajduje się też wiele informacji o nieprzewidzianych sytuacjach, jakie mogą spotkać górskiego biegacza: kontuzje, skurcze, odwodnienie, czy odmrożenie. Są rady jak się przed nimi zabezpieczyć i jak ewentualnie zareagować, czy przeprowadzić pierwszą pomoc.
Wszystko opisane jest zwięźle, krótko, w prosty do przyswojenia sposób. Informacje przestawione są klarownie, wraz z wytłumaczeniem, dlaczego warto robić coś tak, a nie inaczej.
Druga część książki to przedstawienie biegowych górskich tras. Podzielone one zostały według górskich pasm. Mamy tu trasy od Bieszczad, przez Beskidy, Pieniny, Tatry, na Sudetach kończąc. Każda trasa opatrzona jest przede wszystkim mapą, ale także przekrojem przewyższeń i zbiegów. Autorzy opisali trasy również w kilku zdaniach i dodali ważne szczegóły jak ich długość, przewyższenia, szacunkowy czas biegu, rodzaj terenu i stopień trudności. Mi bardzo spodobało się dodanie zalecanej ilości napoju na określonej trasie, co w przypadku amatorów może być wyjątkowo pomocne.
Biegi górskie, jak przekonują Natalia i Marcin, dają mnóstwo satysfakcji, rozwijają kondycję, uczą uporządkowania i logistyki, a przede wszystkim zapewniają piękne widoki i poczucie bezgranicznej wolności.
„Przez polskie góry” to napisany z pasją i miłością do gór świetny przewodnik dla każdego amatora tego rodzaju biegów. Zwięzły, zawierający ciekawe trasy, w tak niewielkim formacie, że zmieści się do każdego biegowego plecaka.
Przyznam szczerze, że te opisy i wszystkie cudne zdjęcia sprawiają, że nawet, gdy człowiek nie za bardzo zastanawiał się nad bieganiem w górach z „Przez polskie góry” w ręku od razy zaczyna się nad tym zastanawiać.
„Przez polskie góry. Przewodnik biegacza” to pierwsza na polskim rynku książka tego typu. Jej autorami są Natalia Tomasik i Marcin Świerc.
Natalia ze sportem związana jest od dziecka. Zimą pracuje, jako instruktorka narciarstwa i snowboardu, jest pasjonatką gór i skitouringu, jak również autorką bloga gorskistyl.pl. Biega od dwóch lat, ale na swoim koncie ma już sporo sukcesów m.in. nieoficjalny rekord Polski kobiet w Biegu na Rysy.
Marcin to trener, absolwent Wydziału Wychowania Fizycznego i Fizjoterapii Politechniki Opolskiej, czołowy polski zawodnik biegów górskich na świecie. Multimedalista mistrzostw Polski w biegach górskich, czwarty zawodnik w Pucharze Świata Skyrunning 2015.
Stworzona przez nich książka to połączenie kompendium wiedzy o bieganiu w górach z trasami na górskie biegi.
„Przez polskie góry” można podzielić na dwie części.
W pierwszej biegacz amator, osoba, która chce spróbować biegania w górach znajdzie szereg przydatnych informacji. Od tego, dlaczego warto biegać po górach, jak zacząć, jak trenować, po to jak skomplementować sprzęt, jak przygotować się do biegu, czy co i jak powinien jeść biegacz. W tym biegowym przewodniku znajduje się też wiele informacji o nieprzewidzianych sytuacjach, jakie mogą spotkać górskiego biegacza: kontuzje, skurcze, odwodnienie, czy odmrożenie. Są rady jak się przed nimi zabezpieczyć i jak ewentualnie zareagować, czy przeprowadzić pierwszą pomoc.
Wszystko opisane jest zwięźle, krótko, w prosty do przyswojenia sposób. Informacje przestawione są klarownie, wraz z wytłumaczeniem, dlaczego warto robić coś tak, a nie inaczej.
Druga część książki to przedstawienie biegowych górskich tras. Podzielone one zostały według górskich pasm. Mamy tu trasy od Bieszczad, przez Beskidy, Pieniny, Tatry, na Sudetach kończąc. Każda trasa opatrzona jest przede wszystkim mapą, ale także przekrojem przewyższeń i zbiegów. Autorzy opisali trasy również w kilku zdaniach i dodali ważne szczegóły jak ich długość, przewyższenia, szacunkowy czas biegu, rodzaj terenu i stopień trudności. Mi bardzo spodobało się dodanie zalecanej ilości napoju na określonej trasie, co w przypadku amatorów może być wyjątkowo pomocne.
Biegi górskie, jak przekonują Natalia i Marcin, dają mnóstwo satysfakcji, rozwijają kondycję, uczą uporządkowania i logistyki, a przede wszystkim zapewniają piękne widoki i poczucie bezgranicznej wolności.
„Przez polskie góry” to napisany z pasją i miłością do gór świetny przewodnik dla każdego amatora tego rodzaju biegów. Zwięzły, zawierający ciekawe trasy, w tak niewielkim formacie, że zmieści się do każdego biegowego plecaka.
Przyznam szczerze, że te opisy i wszystkie cudne zdjęcia sprawiają, że nawet, gdy człowiek nie za bardzo zastanawiał się nad bieganiem w górach z „Przez polskie góry” w ręku od razy zaczyna się nad tym zastanawiać.
dlaLejdis.pl Anna Pytel; 2016-06-27
Eden. Nowy początek
Czasami dostajemy od życia wielki prezent. Drugą szansę, by zacząć wszystko od nowa i oddzielić grubą kreską niemiłą przeszłość. Można stać się kimś zupełnie innym, zmienić swoją przyszłość i odnaleźć szczęście. Ale czy można całkowicie wyrzucić z pamięci to, co było kiedyś? Zawsze będzie się gdzieś czaić w zakamarkach umysłu, wywołując koszmary...
Po wielkiej tragedii, jaka wydarzyła się w Akadii, Calder i Eden zostali rozdzieleni. Z czasem każde z nich próbuje nauczyć się żyć bez tego drugiego i znaleźć choć namiastkę szczęścia, które kiedyś dzielili. Rozwijają swoje talenty, próbują odzyskać utraconych bliskich. Jednak nic nie jest w stanie zapełnić pustki, jaką oboje odczuwają... A przynajmniej do czasu ich ponownego spotkania.
„Nie możemy oplatać serc goryczą, bo kiedyś może ona stać się częścią nas, wrosnąć w nas tak mocno, że nie będziemy potrafili się jej pozbyć. Sądzę, że powinniśmy skupić się na pięknie, które zostało nam dane w tym życiu i z niego uczynić coś, co stanowi o naszej istocie. Bo ludzie zgorzkniali wycieńczają samych siebie od środka, a w końcu niszczą wszystkich, którzy próbują ich kochać”.
„Nie możemy oplatać serc goryczą, bo kiedyś może ona stać się częścią nas, wrosnąć w nas tak mocno, że nie będziemy potrafili się jej pozbyć. Sądzę, że powinniśmy skupić się na pięknie, które zostało nam dane w tym życiu i z niego uczynić coś, co stanowi o naszej istocie. Bo ludzie zgorzkniali wycieńczają samych siebie od środka, a w końcu niszczą wszystkich, którzy próbują ich kochać”.
Pierwsza część tej historii nie wywarła na mnie zbyt wielkiego wrażenia, jednak po zakończeniu byłam ciekawa, jak potoczą się dalej losy Caldera i Eden. I już na samym początku muszę przyznać, że było nieco lepiej. Ta książka wywołała u mnie o wiele więcej emocji, niż jej poprzedniczka, szczególnie zakończenie, które było idealnym dopełnieniem opowieści.
Tym razem akcja powieści została przeniesiona do rzeczywistości, którą zna każdy z nas. Sekta stała się zaledwie wspomnieniem, które prześladowało bohaterów. Miała ogromny wpływ na ich świadomość i postrzeganie świata. Czytelnik miał szansę na powrót do początków tej grupy i okoliczności, w jakich została założona.
Jednak na pierwszy plan wysuwały się perypetie Caldera i Eden. Każde z nich próbowało zacząć od nowa i nauczyć się żyć bez tego drugiego. Oboje przez ten czas bardzo się zmienili. Była tylko jedna rzecz, która przetrwała nawet najcięższe próby – ich miłość.
„Nie piję po to, by zagłuszać. Piję, bo dzięki temu czuję wszystko jeszcze mocniej. Piję, żeby cierpieć”.
„Nie piję po to, by zagłuszać. Piję, bo dzięki temu czuję wszystko jeszcze mocniej. Piję, żeby cierpieć”.
Kolejnym ważnym elementem był wątek romantyczny. Przede wszystkim na nim opierała się cała historia. To właśnie uczucia pomogły bohaterom zmierzyć się z traumą przeżytą w Akadii. Targało nimi mnóstwo emocji – tęsknota, rozpacz z powodu złamanego serca, czy w końcu radość z ponownego spotkania. Relacje pomiędzy Eden a Calderem stały się skomplikowane, ale już nie były aż tak burzliwe, jak w poprzednim tomie. Każde z nich stało się dojrzalsze. To samo można powiedzieć o miłości, którą pielęgnowali. Tutaj romans wydawał mi się mniej banalny niż wNarodzinach odwagi.
Podsumowując, Eden. Nowy początek to dobra kontynuacja cyklu. Nie jest może żadnym arcydziełem, ale spodobała mi się nieco bardziej niż poprzednia część i co najważniejsze – wywołała więcej emocji. Bohaterowie zmagali się z wieloma przeciwnościami, a w szczególności piętnem, jakie pozostawiły na nich wydarzenia z przeszłości. To przede wszystkim romans, ale porusza także temat sekty i jej wpływu na życie. Część z was zapewne odstrasza ten motyw, jednak jest on ciekawie przedstawiony przez autorkę. Myślę, że powinno spodobać się fanom tak zwanych trudnych miłości.
„Nasze serca oplata sieć rzeczy, które cenimy, których potrzebujemy, które sprawiają, że jesteśmy sobą. Ale może... może dopiero wtedy, gdy coś złamie nam serce, te rzeczy mogą trafić do wnętrza samej naszej istoty. Może dopiero wtedy potrafimy prawdziwie zrozumieć i ujrzeć cierpienie innych, bo sami go doświadczyliśmy. Bo za sprawą bólu staliśmy się lepsi, wrażliwsi. Może właśnie na tym polega prawdziwe miłosierdzie. Może właśnie taki jest sens istnienia bólu”.
„Nasze serca oplata sieć rzeczy, które cenimy, których potrzebujemy, które sprawiają, że jesteśmy sobą. Ale może... może dopiero wtedy, gdy coś złamie nam serce, te rzeczy mogą trafić do wnętrza samej naszej istoty. Może dopiero wtedy potrafimy prawdziwie zrozumieć i ujrzeć cierpienie innych, bo sami go doświadczyliśmy. Bo za sprawą bólu staliśmy się lepsi, wrażliwsi. Może właśnie na tym polega prawdziwe miłosierdzie. Może właśnie taki jest sens istnienia bólu”.
http://zagubiona-wslowach.blogspot.com/ CLAUDIA ANN; 2016-06-27
Macierzyństwo bez photoshopa
Słyszeliście o projekcie "Macierzyństwo bez lukru"? Akcja, która już od kilku lat stara się jakby odczarować macierzyństwo.Narosło wokół tego stanu mnóstwo mitów, wyobrażeń, oczekiwań - nic dziwnego więc, że ta czy owa mama mogła poczuć się zagubiona. Sama byłam zagubiona, a jakże - najbardziej, jak przychodziło do rozprawiania się z przesądami, stereotypami, a czasem wręcz niewiedzą lekarską na temat karmienia naturalnego.
W tym natomiast wydaniu "Macierzyństwa" autorki i autorzy pochylili się nad problemem wyglądu kobiecego ciała po porodzie. Bo nie zawsze jest idealne to ciało, prawda? Na brzuchu zostaje wałeczek tłuszczu, na udach rozstępy, a biust też nadmierną jędrnością nie grzeszy. Mamy dwie drogi, drogie mamy. Zaakceptować albo poprawić. Polubić swoje wałeczki albo też wziąć się za siebie, by je zniwelować - najważniejsze, by być w zgodzie z sobą.
To właśnie mówią autorki i autorzy książki; każdy z nich ma swoje zdanie i potrafi je sensownie uargumentować. Jednak gdy chciałam pisząc tę notkę uderzyć w bardziej osobiste nuty, tak jak to zrobiła na przykład Sardegna - jakoś nie potrafiłam, nie do końca wychodziło mi utożsamianie się z poglądami zawartymi w poszczególnych tekstach. Powody były dwa.
Po pierwsze, mnóstwo osób przywołuje obrazy matek idealnych widocznych w telewizji czy prasie, matek uśmiechniętych po zęby mądrości, szczuplutkich i zadbanych, matek, na widok których momentalnie wpada się w kompleksy. Prawdę mówiąc, nie zauważałam takich mamuś w tv, prasy nie czytam, toteż nie miałam tych "wzorców", żeby w kompleksy wpadać.
Po drugie - mam dość specyficzne macierzyństwo. Po urodzeniu drugiego dziecka okazało się, że z bardzo licznego grona matek Polek przeszłam do mniej licznej grupy matek dzieci niepełnosprawnych (tu piszę o córce). To bardzo zmienia optykę życia, zapewniam. Pisałam o tym w recenzji książki "Nie mażę się, ale marzę o...".
Mimo iż nie identyfikuję się w pełni z autorkami książki, to i tak ją mocno polecam, bo napisana prosto z serca. To widać.
W tym natomiast wydaniu "Macierzyństwa" autorki i autorzy pochylili się nad problemem wyglądu kobiecego ciała po porodzie. Bo nie zawsze jest idealne to ciało, prawda? Na brzuchu zostaje wałeczek tłuszczu, na udach rozstępy, a biust też nadmierną jędrnością nie grzeszy. Mamy dwie drogi, drogie mamy. Zaakceptować albo poprawić. Polubić swoje wałeczki albo też wziąć się za siebie, by je zniwelować - najważniejsze, by być w zgodzie z sobą.
To właśnie mówią autorki i autorzy książki; każdy z nich ma swoje zdanie i potrafi je sensownie uargumentować. Jednak gdy chciałam pisząc tę notkę uderzyć w bardziej osobiste nuty, tak jak to zrobiła na przykład Sardegna - jakoś nie potrafiłam, nie do końca wychodziło mi utożsamianie się z poglądami zawartymi w poszczególnych tekstach. Powody były dwa.
Po pierwsze, mnóstwo osób przywołuje obrazy matek idealnych widocznych w telewizji czy prasie, matek uśmiechniętych po zęby mądrości, szczuplutkich i zadbanych, matek, na widok których momentalnie wpada się w kompleksy. Prawdę mówiąc, nie zauważałam takich mamuś w tv, prasy nie czytam, toteż nie miałam tych "wzorców", żeby w kompleksy wpadać.
Po drugie - mam dość specyficzne macierzyństwo. Po urodzeniu drugiego dziecka okazało się, że z bardzo licznego grona matek Polek przeszłam do mniej licznej grupy matek dzieci niepełnosprawnych (tu piszę o córce). To bardzo zmienia optykę życia, zapewniam. Pisałam o tym w recenzji książki "Nie mażę się, ale marzę o...".
Mimo iż nie identyfikuję się w pełni z autorkami książki, to i tak ją mocno polecam, bo napisana prosto z serca. To widać.
mcagnes.blogspot.com Agnes; 2016-06-27
Kotlet na wynos, czyli autostopem za równik
Podróż za jeden uśmiech Kto przejechał autostopem tysiąc kilometrów, zrozumie, co znaczy przejechać trzydzieści razy więcej. Nie płacąc grosza, licząc tylko na życzliwość przygodnie spotkanych kierowców i wierząc, że to bezpieczna forma podróży. Kotlet, jak brzmi przezwisko autora, przebył autostopem trasę z Krakowa na Sumatrę, tylko na jednym etapie korzystając z Kolei Transsyberyjskiej, co zresztą też było spełnieniem jego marzeń.
Droga na indonezyjską wyspę, która zajęła wędrowcowi osiem miesięcy, wiodła przez Rosję, Mongolię i Chiny, prowadziła go drogami Laosu, Kambodży, Tajlandii i Birmy, by przez Malezję i Singapur osiągnąć cel. Przekroczyć równik i wrócić do domu.
Relacja autora różni się nieco od masowej sprawozdawczości młodych globtrotterów, którym wystarczy dwudziestokilogramowy plecak i niekończący się zapas entuzjazmu. Jak wielu innych, Kotlarski ruszył z niewielkim budżetem, raz jeszcze dowodząc, że można. Że nie trzeba wielkich nakładów, by przeżyć przygodę życia i nauczyć się świata. Że świat jest życzliwy i zawsze znajdzie się ktoś, kto zatrzyma się przy samotniku z plecakiem. Lub weźmie na pokład, jak dzieje się to w przypadku mało jeszcze znanej w Polsce metody jachtostopu. Autora różni od pozostałej większości piszących, że nie tylko sama droga jest celem, ale ważna jest refleksja, która budzi się w jego umyśle. Refleksja dotycząca ludzi, kultur, różnorodności cywilizacyjnej. Szczególnie cenne są opisy zachowań ludzi, z którymi młody Polak zetknął się w drodze: Mongołów, Laotańczyków, Birmańczyków, Tajów, tak bardzo innych, a jednocześnie tak bliskich i nam podobnych. Książka warta rekomendacji, dla wszystkich, którzy marzą o dalekich podróżach, ale brakuje im jeszcze odwagi, by dokonać pierwszego kroku. Dodatkową zachętą do podjęcia decyzji, która może zmienić życie, są dziesiątki kolorowych zdjęć, które autor wykonał podczas podróży, a także wyodrębnione podsumowania pobytu w danym kraju.
Droga na indonezyjską wyspę, która zajęła wędrowcowi osiem miesięcy, wiodła przez Rosję, Mongolię i Chiny, prowadziła go drogami Laosu, Kambodży, Tajlandii i Birmy, by przez Malezję i Singapur osiągnąć cel. Przekroczyć równik i wrócić do domu.
Relacja autora różni się nieco od masowej sprawozdawczości młodych globtrotterów, którym wystarczy dwudziestokilogramowy plecak i niekończący się zapas entuzjazmu. Jak wielu innych, Kotlarski ruszył z niewielkim budżetem, raz jeszcze dowodząc, że można. Że nie trzeba wielkich nakładów, by przeżyć przygodę życia i nauczyć się świata. Że świat jest życzliwy i zawsze znajdzie się ktoś, kto zatrzyma się przy samotniku z plecakiem. Lub weźmie na pokład, jak dzieje się to w przypadku mało jeszcze znanej w Polsce metody jachtostopu. Autora różni od pozostałej większości piszących, że nie tylko sama droga jest celem, ale ważna jest refleksja, która budzi się w jego umyśle. Refleksja dotycząca ludzi, kultur, różnorodności cywilizacyjnej. Szczególnie cenne są opisy zachowań ludzi, z którymi młody Polak zetknął się w drodze: Mongołów, Laotańczyków, Birmańczyków, Tajów, tak bardzo innych, a jednocześnie tak bliskich i nam podobnych. Książka warta rekomendacji, dla wszystkich, którzy marzą o dalekich podróżach, ale brakuje im jeszcze odwagi, by dokonać pierwszego kroku. Dodatkową zachętą do podjęcia decyzji, która może zmienić życie, są dziesiątki kolorowych zdjęć, które autor wykonał podczas podróży, a także wyodrębnione podsumowania pobytu w danym kraju.
Tygodnik Angora Ł.Azik; 2016-06-26
Podniebny lot
„ – Nie chcę, byś się mnie bała – powiedział łamiącym się głosem. – Chcę, żebyś bywała spłoszona, zaniepokojona, żebyś mi się poddawała, ale nie chcę, żebyś naprawdę się bała. Chcę, żebyś mi ufała.
Spojrzałam na niego zagubiona.
- Przepraszam.”
Literatura erotyczna z impetem wkroczyła na polski rynek wydawniczy i już na nim pozostała. Przegadana, podziwiana, bulwersująca, angażująca, z płytką fabułą, a jednak wciąż chętnie po nią sięgamy. Dlaczego? Ponieważ lubimy książki o miłości, a miłość skąpaną w namiętności i pożądaniu lubimy jeszcze bardziej. W kręgu autorek tegoż gatunku zawitała R.K. Lilley, częstując czytelniczki serią W przestworzach otwieraną przez pierwszy tom – „Podniebny lot”. Czy książka potrafi pobudzić zmysły? Czy serwuje coś więcej prócz odważnych i pikantnych scen?
Bianca wie, że to nie będzie zwykły lot. Wie to od chwili, kiedy na pokładzie obsługiwanego przez nią samolotu pojawia się on – James Cavendish. Na co dzień stroniąca od kontaktów z płcią przeciwną stewardessa, pomimo nieprzeciętnej urody, długich nóg i pięknych blond włosów, nie daje się sprowokować potrafiąc krótko zbyć każdego potencjalnego kandydata stającego na jej drodze. Ale nie teraz, bo kiedy w grę wchodzi pan Cavendish wszystkie zasady i postanowienia nikną.
Pan Cavendish, Pan Uparty, Pan Dominujący, Pan Nienasycony i Pan Władczy potrafi dążyć do wyznaczonego celu i chociaż Bianca próbuje stawiać opór, bogaty milioner nie zamierza rezygnować. Zabiera ją w świat pozbawiony granic, do rzeczywistości, w której przyjemność i oddanie niejedno mają oblicze.
Główną bohaterką powieści jest Bianca, młoda i ambitna stewardessa, pozbawiona wsparcia rodziny, której niestety nie ma. Prócz przyjaciela Stephana, który już dawno zadeklarował jej swoją odmienną orientację, dziewczyna nie dopuszcza do siebie żadnych mężczyzn, nawet tych, których twarze zdobią pierwsze strony gazet.
Niemniej istotną rolę ogrywa tutaj jednak James Cavendish, bogaty, dobrze zbudowany, zdeterminowany przystojniak o turkusowym spojrzeniu. To na jego widok miękną kolana Bianki i dobrze, bo wszystko wskazuje na to, że mężczyzna obrał ją sobie za cel. Wzbudzający szacunek, ale i lęk, potężny, władczy, nieustępliwy. James jest tym, z którym się nie igra, ale też tym, który odkryje swoje wnętrze na nowo. Przyznam, że to właśnie jego postać przypadła mi do gustu bardziej. W tej swojej aurze mroku James zawsze pozostaje sobą, inaczej aniżeli w przypadku nieco niespójnej Bianki. I tak, jak do kreacji głównej bohaterki mam jakieś zastrzeżenia, tak Pan Dominujący zdominował i mnie.
Akcja powieści w dużej mierze kręci się wokół samolotów czy lotniska, wszak główna bohaterka zarabia dzięki pracy na pokładzie latających maszyn. Autorka w bardzo wiarygodny sposób odwzorowała świat i funkcjonowanie pochłoniętych obowiązkami stewardess, a jako że sama wykonywała kiedyś ten zawód, poczęstowała czytelnika częścią własnego życia.
„Podniebny lot” to bez dwóch zdań literatura erotyczna oparta na podobnym schemacie co słynny Grey. Jest władczy milioner wprowadzający niedoświadczoną dziewczynę w świat wyzbyty wstydu, są demony przeszłości i jest BDSM, z tym, że zabawy bohaterów tej książki zdają się bardziej przypominać perwersyjną relację, aniżeli było to w przypadku Christiana i Any.
Jeżeli spodziewacie się romantyzmu bądź też czekacie na jakieś rozbudowane, poboczne wątki, możecie się rozczarować. W centrum fabuły staje tutaj bowiem łóżko i to na szalejące ciała bohaterów pada zwykle światło reflektorów. A widać, że autorka wie na ten temat naprawdę sporo. Jeśli więc szukacie historii mocno naznaczonej pikanterią, takiej, w której nie ma miejsca na wstyd czy zażenowanie, to jest właśnie to.
Pierwszy tom serii W przestworzach okazał się poprawnie napisaną, relaksującą, aczkolwiek płytką historią skupioną wyłącznie na cielesnej relacji. Tak, jak pierwsza połowa książki była nieco mdła i trochę przybiła mnie szybko rozegranym, istotnym momentem poznania bohaterów, tak też druga wciągnęła mnie o wiele bardziej, częstując dodatkowo intrygującym fragmentem, który z pewnością pozytywnie mnie zaskoczył.Myślę, że dla osób poszukujących książki mocno skoncentrowanej na seksie, takiej, w której wyraziste i czerwieniące policzki opisy wychodzą naprzeciw czytelniczkom autentycznie rozgrzewając, to będzie strzał w dziesiątkę. Poprawny styl i brak powtórzeń z pewnością zachęcą tych, którzy po Greyu mają dosyć rażącej w oczy prostoty. Niemniej jednak jeżeli liczycie na fabułę wykraczającą poza sferę seksualną, możecie nie zakończyć tej przygody z zadowoloną miną.Wam pozostawiam wybór sięgnięcia po tę książkę, bo przecież każdy z Was wie, czego szuka.
http://ktoczytaksiazki-zyjepodwojnie.blogspot.com/ WERKA777; 2016-06-26