Recenzje
Calder. Narodziny odwagi
Każdy z nas może definiować miłość zupełnie inaczej. Dla jednych będzie to uczucie, którego nigdy nie potrafili zaznać, dla innych relacja, bez której nie mogą żyć. Można powiedzieć o niej wiele: że jest niedługotrwała, że prędzej czy później się kończy, a nawet, że nie istnieje. Ale przecież każdy z nas kogoś kocha. Nawet jeśli jest to miłość do rodziców, czy dziadków, to mamy dowód na to, że coś takiego istnieje. A teraz pytanie. Czy potrafilibyśmy kogoś pokochać? Tak bezinteresownie. Zapałać do niego gorącym uczuciem... Historia Caldera i Eden jest niezwykła. Naturalnie, nie opowiem jej całej, jednak wysłuchajcie mnie do końca.
Kiedy dziesięcioletni Calder po raz pierwszy zobaczył ośmioletnią Eden, nie przeczuwał, że ich losy na zawsze splecie niewidzialna nić. Ale z pewnością wiedział, że jego uczucia nie zyskają aprobaty społeczności, w której przyszło mu żyć. Jako syn członków apokaliptycznej sekty o surowych zasadach moralnych nie powinien nawet marzyć o dziewczynce, która... miała zostać żoną przywódcy tej sekty. Sęk w tym, że ani Calder, ani Eden nie mogą tak po prostu zrezygnować z marzeń. Odważny chłopak i zdeterminowana dziewczyna postanawiają walczyć o własną godność, o prawo do decydowania o swoim życiu i wreszcie - o swoją miłość.
Powieść Calder. Narodziny odwagi pozwoliła mi po raz pierwszy zetknąć się ze stylem Mii Sheridan, której dzieła zachwalało naprawdę wiele osób. Przyznam, że nie do końca zadowolił mnie sposób pisania tej autorki - zauważałam ubytki oraz niezbyt umiejętnie sprecyzowane zdania. W sumie przez pierwsze sto stron nie potrafiłam się "wgryźć" w tę pozycję i strasznie się męczyłam. Zarówno plusem jak i minusem książki jest to, że autorka podzieliła ją tak, byśmy mogli poznawać całą historię zarówno z perspektywy Caldera jak i Eden. Taki zabieg przypadł mi do gustu, ponieważ jedna perspektywa subtelnie przechodziła w drugą i zgrabnie się z nią łączyła, co sprawiło, że fabuła prezentowało się naprawdę ciekawie. Jednak z drugiej strony, wydawało mi się, że siedzę w głowie tego samego bohatera, co było naprawdę dziwnym uczuciem, jednak z czasem minęło.
Skoro o bohaterach mowa, główne postaci nie podobały mi się w ogóle. Naprawdę bardzo się zdziwiłam, kiedy doszłam do takiego wniosku, ale to prawda. Według mnie, Calder i Eden zachowywali się jak dzieci, nawet wtedy gdy już nimi nie byli. Męczyły mnie dość głupie i dziecinne wtrącenia, chociaż nie było ich tak wiele. Gdybym miała wybierać między tą dwójką, a zarazem zdecydować, kto z nich denerwował mnie bardziej, myślę, że padłoby na Caldera. Tak, jego charakter mnie nużył, ale nie mogę powiedzieć tego samego o jego, godnym podziwu, postępowaniu. Za to Eden nieustannie zachowywała się infantylnie, może wyłączając końcówkę książki, gdzie akcja nabrała tempa.
Przyznam, że od zawsze miałam słabość do mniej kluczowych bohaterów, ale nie spodziewałam się, że sympatią obdarzę chociaż jednego, którego wykreowała Mia Sheridan. Okazało się, że bardzo się zaskoczyłam. Pokochałam Xandera całą sobą. Chłopak przez całe życie był wzorem dla tytułowej postaci, która traktowała go jak brata. Ich relacja podbiła moje serce, co wydawało się teoretycznie niemożliwe. To, jak się o siebie troszczą i na sobie polegają... Po prostu coś genialnego.
Polubiłam również Mayę, czyli siostrę Caldera, która urodziła się z zespołem Downa. Zawsze zaskakiwało mnie to, ile miłości może zmieścić się w człowieku z tą chorobą. Emanowała taką ilością szczęścia i dobroci, że nie mogłam jej nie polubić.
Mia Sheridan nie jest mistrzynią pisania scen erotycznych. Może się nie znam i może jetem za młoda, żeby cokolwiek powiedzieć na ten temat, ale czegoś mi zabrakło. Sceny te rozgrywały się na sześciu, czasem pięciu stronach, co naprawdę mnie nudziło i musicie mi wybaczyć, bo przyznam się do tego otwarcie, z czasem było to już tak nużące, że przewracałam strony, szukając właściwej akcji. Nie potrafię znaleźć powodu, ale tak po prostu się działo.
Nie mogę jednak powiedzieć, że książka była zła, wręcz przeciwnie, podobała mi się. Nie zaliczyłabym jej do literatury wysokich lotów, ale była całkiem dobra.
Ciekawie rozegrano wątek romantyczny między Calderem i Eden. Z niecierpliwością wyczekiwałam na dalszy rozwój wypadków i muszę przyznać, że co jakiś czas autorka naprawdę mnie zaskakiwała. Bardzo mocno kibicowałam tej dwójce i przyznam, że przez kilkanaście ostatnich stron przechodziły po mnie ciarki - akcja w tamtym miejscu rozwijała się bowiem naprawdę szybko. Sam pomysł na pisanie o zakazanej miłości wypadł dość ciekawie, mimo że mogłoby się nam wydawać, że jest to już oklepany schemat. Mia Sheridan pokazała, jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić, aby być z osobą, którą darzymy uczuciem.
Mia Sheridan Calderem zmusza swoich czytelnika do niemałej refleksji, a jednocześnie pokazuje, że potrafi napisać lekką, niezobowiązującą powieść, która podbije serca wielu czytelników. Otwarcie powiem, że nie żałuję tego, że przeczytałam tę książkę, chociaż miała swoje dobre i złe strony. Ta pozycja na pewno spodoba się osobom, lubiącym romanse. Ja do nich nie należę, ale na pewno sięgnę po drugi tom tej serii, bo jestem ciekawa jak potoczy się historia Caldera i Eden. Naprawdę warto sięgnąć po tę pozycję!
Kiedy dziesięcioletni Calder po raz pierwszy zobaczył ośmioletnią Eden, nie przeczuwał, że ich losy na zawsze splecie niewidzialna nić. Ale z pewnością wiedział, że jego uczucia nie zyskają aprobaty społeczności, w której przyszło mu żyć. Jako syn członków apokaliptycznej sekty o surowych zasadach moralnych nie powinien nawet marzyć o dziewczynce, która... miała zostać żoną przywódcy tej sekty. Sęk w tym, że ani Calder, ani Eden nie mogą tak po prostu zrezygnować z marzeń. Odważny chłopak i zdeterminowana dziewczyna postanawiają walczyć o własną godność, o prawo do decydowania o swoim życiu i wreszcie - o swoją miłość.
Powieść Calder. Narodziny odwagi pozwoliła mi po raz pierwszy zetknąć się ze stylem Mii Sheridan, której dzieła zachwalało naprawdę wiele osób. Przyznam, że nie do końca zadowolił mnie sposób pisania tej autorki - zauważałam ubytki oraz niezbyt umiejętnie sprecyzowane zdania. W sumie przez pierwsze sto stron nie potrafiłam się "wgryźć" w tę pozycję i strasznie się męczyłam. Zarówno plusem jak i minusem książki jest to, że autorka podzieliła ją tak, byśmy mogli poznawać całą historię zarówno z perspektywy Caldera jak i Eden. Taki zabieg przypadł mi do gustu, ponieważ jedna perspektywa subtelnie przechodziła w drugą i zgrabnie się z nią łączyła, co sprawiło, że fabuła prezentowało się naprawdę ciekawie. Jednak z drugiej strony, wydawało mi się, że siedzę w głowie tego samego bohatera, co było naprawdę dziwnym uczuciem, jednak z czasem minęło.
Skoro o bohaterach mowa, główne postaci nie podobały mi się w ogóle. Naprawdę bardzo się zdziwiłam, kiedy doszłam do takiego wniosku, ale to prawda. Według mnie, Calder i Eden zachowywali się jak dzieci, nawet wtedy gdy już nimi nie byli. Męczyły mnie dość głupie i dziecinne wtrącenia, chociaż nie było ich tak wiele. Gdybym miała wybierać między tą dwójką, a zarazem zdecydować, kto z nich denerwował mnie bardziej, myślę, że padłoby na Caldera. Tak, jego charakter mnie nużył, ale nie mogę powiedzieć tego samego o jego, godnym podziwu, postępowaniu. Za to Eden nieustannie zachowywała się infantylnie, może wyłączając końcówkę książki, gdzie akcja nabrała tempa.
Przyznam, że od zawsze miałam słabość do mniej kluczowych bohaterów, ale nie spodziewałam się, że sympatią obdarzę chociaż jednego, którego wykreowała Mia Sheridan. Okazało się, że bardzo się zaskoczyłam. Pokochałam Xandera całą sobą. Chłopak przez całe życie był wzorem dla tytułowej postaci, która traktowała go jak brata. Ich relacja podbiła moje serce, co wydawało się teoretycznie niemożliwe. To, jak się o siebie troszczą i na sobie polegają... Po prostu coś genialnego.
Polubiłam również Mayę, czyli siostrę Caldera, która urodziła się z zespołem Downa. Zawsze zaskakiwało mnie to, ile miłości może zmieścić się w człowieku z tą chorobą. Emanowała taką ilością szczęścia i dobroci, że nie mogłam jej nie polubić.
Mia Sheridan nie jest mistrzynią pisania scen erotycznych. Może się nie znam i może jetem za młoda, żeby cokolwiek powiedzieć na ten temat, ale czegoś mi zabrakło. Sceny te rozgrywały się na sześciu, czasem pięciu stronach, co naprawdę mnie nudziło i musicie mi wybaczyć, bo przyznam się do tego otwarcie, z czasem było to już tak nużące, że przewracałam strony, szukając właściwej akcji. Nie potrafię znaleźć powodu, ale tak po prostu się działo.
Nie mogę jednak powiedzieć, że książka była zła, wręcz przeciwnie, podobała mi się. Nie zaliczyłabym jej do literatury wysokich lotów, ale była całkiem dobra.
Ciekawie rozegrano wątek romantyczny między Calderem i Eden. Z niecierpliwością wyczekiwałam na dalszy rozwój wypadków i muszę przyznać, że co jakiś czas autorka naprawdę mnie zaskakiwała. Bardzo mocno kibicowałam tej dwójce i przyznam, że przez kilkanaście ostatnich stron przechodziły po mnie ciarki - akcja w tamtym miejscu rozwijała się bowiem naprawdę szybko. Sam pomysł na pisanie o zakazanej miłości wypadł dość ciekawie, mimo że mogłoby się nam wydawać, że jest to już oklepany schemat. Mia Sheridan pokazała, jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić, aby być z osobą, którą darzymy uczuciem.
Mia Sheridan Calderem zmusza swoich czytelnika do niemałej refleksji, a jednocześnie pokazuje, że potrafi napisać lekką, niezobowiązującą powieść, która podbije serca wielu czytelników. Otwarcie powiem, że nie żałuję tego, że przeczytałam tę książkę, chociaż miała swoje dobre i złe strony. Ta pozycja na pewno spodoba się osobom, lubiącym romanse. Ja do nich nie należę, ale na pewno sięgnę po drugi tom tej serii, bo jestem ciekawa jak potoczy się historia Caldera i Eden. Naprawdę warto sięgnąć po tę pozycję!
recenzjekawoholika.blogspot.com Isabelle West; 2016-07-04
Crashed. W zderzeniu z miłością
Jakiś czas temu miałam okazję sięgnąć po pierwszy tom serii Driven. Dość szybko przekonałam się, że mam do czynienia z nieprzeciętną powieścią erotyczną, która oprócz podnoszących temperaturę scen oferuje coś więcej. Z niemałą fascynacją sięgnęłam po drugą część i wreszcie dotarłam do trzeciej, zadając sobie to samo pytanie, które trapi mnie za każdym razem gdy przychodzi mi zmierzyć się z trylogią. Czy autorka będzie w stanie jeszcze czymś mnie zaskoczyć? Ja odpowiedź na to pytanie już znam. Teraz kilka słów na ten temat chciałam skierować do Was.
Colton, po wielu godzinach nieprzytomności, powraca do świata żywych. Wypadek na torze postawił pod wielkim znakiem zapytania wszystko, jego karierę, uczucie oraz istnienie. Czuwająca przy jego łóżku Rylee uświadomiła sobie to, jak bardzo go kocha, wie, że jeżeli by go straciła, umarłaby razem z nim. Jednak w chwili, kiedy tli się nadzieja, pojawiają się kolejne przeszkody. Colton chciałby wrócić na tor, jednak czy jego ukochana zaakceptuje coś, co za każdym razem będzie otwierało niezagojone rany? I kiedy oboje próbują znaleźć wspólną drogę, pośród zamętu, sprzeczności, kompromisów i wewnętrznej walki, pojawia się dziecko – nienarodzone jeszcze maleństwo Coltona, które jednak nie Rylee nosi pod sercem…
Po walce z wewnętrznymi demonami, po obraniu właściwych pozycji i celów przychodzą problemy o wiele gorsze – te z zewnątrz, atakując znienacka, niespodziewanie, intensywnie. K. Bromberg sypnęła w trzeciej części garścią pieprzu, zarówno w oczy bohaterów jak i czytelnika. Akcja „Crashed. W zderzeniu z miłością” cały czas pracuje na najwyższych obrotach i jeśli nawet na chwilę wydaje się uśpiona, wkrótce powraca z impetem.
Tytuł powieści okazuje się jak najbardziej adekwatny do treści. Jest miłość i są zderzenia, te rozbijające przedmioty, kaleczące ciała i targające serca. Pojawiają się godziny zwątpienia, minuty wlotów i sekundy upadków, a wszystko razem tworzy wspaniałą, spójną historię, sądząc po gatunku literackim mało ambitną, a jednak w tym wypadku całkiem angażującą i wartościową.
Autorka oczywiście nie zapomniała o scenach miłosnych, o dialogach przepełnionych pożądaniem i namiętnością. Niemniej jednak nie przepchała kart swojej książki ogromną, często odpychającą ilością ognistych scen, przez co w momencie, kiedy dochodzi do zbliżenia bohaterów, czyta się o tym z autentyczną przyjemnością.
Nieraz miewam problemy z recenzowaniem kolejnych tomów serii erotycznych, bo niejednokrotnie bywa tak, że rozwlekła akcja i brak punktów kulminacyjnych pozostawiają uczucie niedosytu czy niezadowolenia. O „Crashed. W zderzeniu z miłością” można byłoby opowiadać naprawdę bardzo długo, więc może zakończę, by nie zdradzić Wam zbyt wiele, a jest co odkrywać.
Wszystkim wielbicielkom literatury erotycznej rekomenduję całą trylogię Driven, która rozpala, angażuje i zaskakuje. Daleko tutaj do nudy czy rutyny, a co więcej, mam wrażenie, że z każdą kolejną częścią autorka coraz wyraźniej rozwija swoje skrzydła. Chyba nie trzeba więcej mówić. Po prostu – polecam.
Colton, po wielu godzinach nieprzytomności, powraca do świata żywych. Wypadek na torze postawił pod wielkim znakiem zapytania wszystko, jego karierę, uczucie oraz istnienie. Czuwająca przy jego łóżku Rylee uświadomiła sobie to, jak bardzo go kocha, wie, że jeżeli by go straciła, umarłaby razem z nim. Jednak w chwili, kiedy tli się nadzieja, pojawiają się kolejne przeszkody. Colton chciałby wrócić na tor, jednak czy jego ukochana zaakceptuje coś, co za każdym razem będzie otwierało niezagojone rany? I kiedy oboje próbują znaleźć wspólną drogę, pośród zamętu, sprzeczności, kompromisów i wewnętrznej walki, pojawia się dziecko – nienarodzone jeszcze maleństwo Coltona, które jednak nie Rylee nosi pod sercem…
Główni bohaterowie, których autorka postanowiła dopuścić do głosu w pierwszoosobowej narracji (z tym, że Rylee ma wyraźnie więcej do powiedzenia), muszą zmierzyć się z przeszkodami mogącymi zmienić wszystko – nawet ich samych. Nie ma chwil na niepotrzebne, błahe kłótnie. Nie ma miejsca na słabości, czy uprzedzenia. Do akcji wkracza prawdziwe życie, to, które nie zna litości. Colton, wyraźnie odczuwając potrzebę towarzystwa swojej ukochanej wie dobitnie, jak nigdy przedtem, że to ona jest mu teraz najbliższa. Pragnąc ją chronić ma na uwadze jednak fakt, że chwilami właśnie on stanowi dla niej największe zagrożenie. Rylee z kolei dojrzewa, wie, że będzie musiała dźwigać na barkach o wiele więcej, aniżeli przedtem. Musi zawalczyć i udowodnić to, jak bardzo bywa niezłomna. Czy jednak wystarczy jej sił?
Po walce z wewnętrznymi demonami, po obraniu właściwych pozycji i celów przychodzą problemy o wiele gorsze – te z zewnątrz, atakując znienacka, niespodziewanie, intensywnie. K. Bromberg sypnęła w trzeciej części garścią pieprzu, zarówno w oczy bohaterów jak i czytelnika. Akcja „Crashed. W zderzeniu z miłością” cały czas pracuje na najwyższych obrotach i jeśli nawet na chwilę wydaje się uśpiona, wkrótce powraca z impetem.
Tytuł powieści okazuje się jak najbardziej adekwatny do treści. Jest miłość i są zderzenia, te rozbijające przedmioty, kaleczące ciała i targające serca. Pojawiają się godziny zwątpienia, minuty wlotów i sekundy upadków, a wszystko razem tworzy wspaniałą, spójną historię, sądząc po gatunku literackim mało ambitną, a jednak w tym wypadku całkiem angażującą i wartościową.
Autorka oczywiście nie zapomniała o scenach miłosnych, o dialogach przepełnionych pożądaniem i namiętnością. Niemniej jednak nie przepchała kart swojej książki ogromną, często odpychającą ilością ognistych scen, przez co w momencie, kiedy dochodzi do zbliżenia bohaterów, czyta się o tym z autentyczną przyjemnością.
Nieraz miewam problemy z recenzowaniem kolejnych tomów serii erotycznych, bo niejednokrotnie bywa tak, że rozwlekła akcja i brak punktów kulminacyjnych pozostawiają uczucie niedosytu czy niezadowolenia. O „Crashed. W zderzeniu z miłością” można byłoby opowiadać naprawdę bardzo długo, więc może zakończę, by nie zdradzić Wam zbyt wiele, a jest co odkrywać.
Wszystkim wielbicielkom literatury erotycznej rekomenduję całą trylogię Driven, która rozpala, angażuje i zaskakuje. Daleko tutaj do nudy czy rutyny, a co więcej, mam wrażenie, że z każdą kolejną częścią autorka coraz wyraźniej rozwija swoje skrzydła. Chyba nie trzeba więcej mówić. Po prostu – polecam.
http://ktoczytaksiazki-zyjepodwojnie.blogspot.com/ werka777; 2016-07-02
Książę
Na przełomie 15 i 16 wieku wiele się działo we Florencji. Ród Medyceuszy musiał ją opuścić gdy nastąpiła rewolucja pod kierownictwem kaznodziei o nazwisku Savonarola. Mimo, że ten został później spalony na stosie w mieście dalej rządziła republika, a jednym z jej polityków był Niccolo Machiavelli. Zajmował się tworzeniem armii. Był także dyplomatą. W 1512 roku republika upadła, a do władzy powrócili Medyceusze. Nic dziwnego, że Machiavelli stracił swoją pozycję. Właśnie w tym okresie (1513) napisał Księcia. Miało to być swego rodzaju CV dla rodu Medyceuszów. Pracy nie dostał, ale pośmiertnie wydana książka (wcześniej kopię dostał chyba tylko Wawrzyniec - Lorenzo de' Medici) sprawiła, że stał się znany, ale raczej w negatywnym sensie tego słowa.
W ostatnim podkaście jest audio-recenzja tego audiobooka. Oprócz mojej opinii można w tej audycji posłuchać kilku fragmentów audiobooka. Można to zrobić przy pomocy odtwarzacza (z lewej). Można również wejść na stronę podkastu: ksiazki.podbean.com.
Wracając do autora od jego nazwiska powstało też określenie: machiaweliczny, które definiuje się jako: moralnie dwuznaczny, nacechowany hipokryzją; podstępny, obłudny. Wysłuchałem kiedyś zbioru wykładów o Machiavellim. Okazało się, że był demokratą, "Księcia" napisał wyłącznie po to aby wkupić się w łaski Medyceuszy.
"Książę" jest poradnikiem dla władców, tyranów, ale jego wskazówki mogą też posłużyć współczesnym dyrektorom korporacji. Jedni nazwą podane tutaj porady bezwzględnymi. Inni powiedzą, że to po prostu realizm polityczny, coś co później nazwano z niemiecka: "realpolitik".
Oficjalnie oczywiście wszyscy potępiają porady z "Księcia", ale mimo tego postępowanie wielu polityków można by chyba określić słowem "machiaweliczne". Jest to jedna z tych, książek, których nie wypada nie znać. Autor był także historykiem, tak więc podając swoje porady odwołuje się do sobie współczesnej historii państw włoskich oraz do historii starożytnej. Dzięki temu książka jest naprawdę ciekawa. A ponieważ audiobook to zaledwie niecałe cztery godziny można jej bez problemu wysłuchać za jednym posiedzeniem.
W ostatnim podkaście jest audio-recenzja tego audiobooka. Oprócz mojej opinii można w tej audycji posłuchać kilku fragmentów audiobooka. Można to zrobić przy pomocy odtwarzacza (z lewej). Można również wejść na stronę podkastu: ksiazki.podbean.com.
Wracając do autora od jego nazwiska powstało też określenie: machiaweliczny, które definiuje się jako: moralnie dwuznaczny, nacechowany hipokryzją; podstępny, obłudny. Wysłuchałem kiedyś zbioru wykładów o Machiavellim. Okazało się, że był demokratą, "Księcia" napisał wyłącznie po to aby wkupić się w łaski Medyceuszy.
"Książę" jest poradnikiem dla władców, tyranów, ale jego wskazówki mogą też posłużyć współczesnym dyrektorom korporacji. Jedni nazwą podane tutaj porady bezwzględnymi. Inni powiedzą, że to po prostu realizm polityczny, coś co później nazwano z niemiecka: "realpolitik".
Oficjalnie oczywiście wszyscy potępiają porady z "Księcia", ale mimo tego postępowanie wielu polityków można by chyba określić słowem "machiaweliczne". Jest to jedna z tych, książek, których nie wypada nie znać. Autor był także historykiem, tak więc podając swoje porady odwołuje się do sobie współczesnej historii państw włoskich oraz do historii starożytnej. Dzięki temu książka jest naprawdę ciekawa. A ponieważ audiobook to zaledwie niecałe cztery godziny można jej bez problemu wysłuchać za jednym posiedzeniem.
http://ksiazki.audio Piotr Borowski; 2016-07-04
Podniebny lot
Bianca jest wysoką, szczupłą pięknością o jasnozłotych włosach. Pracuje jako stewardesa w pierwszej klasie luksusowych linii lotniczych. Jest pewna siebie, wyniosła i chłodna, profesjonalna w każdym calu, nie pozwala nikomu na najmniejszą poufałość. Nawet jeśli ma do czynienia z ludźmi z pierwszych stron gazet, pozostaje uprzejma i niewzruszona – niczym piękny posąg.
Tylko jeden mężczyzna przyprawia ją o bicie serca, niepokój i drżenie głosu. Sprawia, że traci panowanie nad sobą, nie umie pozbierać myśli, a w kolanach odczuwa zdradliwą miękkość. James Cavendish. Najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego widziała. Najpiękniejsze, turkusowe oczy, w jakie się wpatrywała. Miliarder o zniewalającym głosie i cudownie umięśnionym ciele. Bez wysiłku zyskuje nad Biancą nieograniczoną władzę, uwodząc ją niewypowiedzianą obietnicą dominacji, rozkoszy i bólu, uwalniając najbardziej podstawowe instynkty.
Tylko jeden mężczyzna przyprawia ją o bicie serca, niepokój i drżenie głosu. Sprawia, że traci panowanie nad sobą, nie umie pozbierać myśli, a w kolanach odczuwa zdradliwą miękkość. James Cavendish. Najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego widziała. Najpiękniejsze, turkusowe oczy, w jakie się wpatrywała. Miliarder o zniewalającym głosie i cudownie umięśnionym ciele. Bez wysiłku zyskuje nad Biancą nieograniczoną władzę, uwodząc ją niewypowiedzianą obietnicą dominacji, rozkoszy i bólu, uwalniając najbardziej podstawowe instynkty.
Jezus Maria. To chyba najbardziej trafne określenie tej książki, oczywiście jeśli chodzi o użycie samych cenzuralnych słów. Na przyszłość muszę być bardziej rozważna, gdyż zanim w ogóle przeczytałam opis, zakochałam się w okładce i bez zastanowienia postanowiłam przygarnąć ją do siebie. Gdy już zapoznałam się z tym, co ma mnie spotkać w środku, ręce mi opadły… No ale nic, zacznijmy od początku.
Jeśli ktoś z Was zadał sobie tyle trudu i przeczytał powyższy opis, wie, do czego zaraz będę zmierzać. Otóż książka na pierwszy rzut oka jest całkowitym klonem tak dobrze znanych i uwielbianych 50 twarzy Greya. Nie będę owijać w bawełnę i bronić powieści w żaden sposób. Poza niewielkimi i ledwo rzucającymi się w oczy różnicami – tak, jest to kopia arcydzieła E.L. James. Nawet to James się zgadza, widzicie? Tam nazwisko autorki, tu imię głównego bohatera.
Dość porównywania, bo przecież nie o to chodzi. Najdziwniejsze jest dla mnie to, że Bianca i James, czyli jedyne postaci, co do których w tej książce można mieć wątpliwości, całkiem przypadli mi do gustu. Ona jest „niedoświadczona”, on ma dość długi staż. Obydwoje ukrywają nieprzyjemne sekrety ze swojej przeszłości. Oczywiście nie mogło zabraknąć wielkiej przemiany głównej bohaterki – z grzecznej dziewczynki zmieniła się w perwersyjną boginię seksu. No cóż, pozostawię to bez komentarza. Natomiast James jaki był na początku, taki pozostał do końca – czarujący, zabawny, uroczy i z lekka nienormalny.
Każdy rozdział został opatrzony tytułem – wszystkie zaczynają się od „Pan…”, co w mojej opinii jest naprawdę głupie. Język w tej książce jest wyjątkowo… dorosły, momentami tak obrzydliwy, że aż śmieszny, więc jeśli macie mniej niż szesnaście, osiemnaście lat, nie czytajcie tego. Serio. A jeśli musicie, to nie narzekajcie, że nie zostaliście uprzedzeni.
Jeśli chodzi o samo wydanie tej książki, to muszę przyznać, że jestem zachwycona okładką. Czcionka również jest prześliczna, a dodatkowo na tyle duża i przyjemna dla oka, że rozdziały pochłania się minutami i ciężko się oderwać.
Jednak znalazłam mały błąd w opisie, nie wiem, czy to po prostu wypadek przy pracy tłumacza, czy tak miało być. W każdym razie fragment „przyprawia ją o bicie serca” jest dość dziwny. Mam rozumieć, że zanim Bianca poznała Jamesa i gdy nie jest w jego towarzystwie, jej serce nie bije w ogóle, a ona drepta po ulicach i pokładzie samolotu jak zombie? Well, może to ja się nie znam, ale chyba to powinno zostać ujęte troszkę inaczej.
Jeśli chodzi o samo wydanie tej książki, to muszę przyznać, że jestem zachwycona okładką. Czcionka również jest prześliczna, a dodatkowo na tyle duża i przyjemna dla oka, że rozdziały pochłania się minutami i ciężko się oderwać.
Jednak znalazłam mały błąd w opisie, nie wiem, czy to po prostu wypadek przy pracy tłumacza, czy tak miało być. W każdym razie fragment „przyprawia ją o bicie serca” jest dość dziwny. Mam rozumieć, że zanim Bianca poznała Jamesa i gdy nie jest w jego towarzystwie, jej serce nie bije w ogóle, a ona drepta po ulicach i pokładzie samolotu jak zombie? Well, może to ja się nie znam, ale chyba to powinno zostać ujęte troszkę inaczej.
Chociaż Podniebny lot to nic innego jak 50 twarzy Greya ze zmienioną fabułą, prezentuje się o wiele lepiej. Nadal nie uważam tego za arcydzieło, gdyby pominąć wszystkie sceny łóżkowe (czy jakiekolwiek inne tego typu), powstałaby całkiem przyjemna historia, idealna do poczytania przed snem. Mnie nie zachwyciła, ale zakończenie sprawiło, że zdecydowałam sięgnąć po drugi tom, gdy już ujrzy światło dzienne.
Biblioteczka-blanki.blogspot.com
Podniebny lot
Nie zaczynam lata czytając ambitne książki. Myślę, że to nie czas na to: końcówka sesji i piękna pogoda nie zachęcają do wysiłku intelektualnego, więc szukanie niewymagających, ale zapewniających rozrywkę książek jest jak najbardziej na miejscu. Z takim nastawieniem zaczęłam czytaćPodniebny lot i myślę, że się nie zawiodłam.
Książka opowiada o stewardesie Biance, która w trakcie jednego z lotów poznała przystojnego bogacza - Jamesa Cavendisha. Po początkowych oporach ze strony dziewczyny rozwinął się między nimi romans w dużej mierze oparty na kontaktach seksualnych.
To, co najbardziej zwróciło moją uwagę to postacie. W erotykach są zwykle bardzo proste, schematyczne, naiwne i o tyle zarysowane, by jako tako tłumaczyć ich reakcje. Oczywiście mają też mroczną przeszłość, która strasznie na nich wpływa, sprawiając, że nie są w stanie żyć normalnie, a potem następuje ukazanie jak bardzo nowa znajomość ich zmienia. W Podniebnym locie jest trochę inaczej. Mroczna przeszłość w przypadku wszystkich głównych postaci jest i rzeczywiście wpływa nie nie, ale Lilley nie próbuje czytelnikowi wmówić, że wystarczy się zakochać i problemy znikną. Przeciwnie, bardzo zgrabnie ukazuje w jaki sposób przeszłość oddziałuje na bohaterów - jak ze sobą walczą i boją się, jak nowa sytuacja na nich wpływa i ukazuje ją jako część terapii. Doskonale uwydatnia to rozdarcie Bianki na początku powieści - myśli jedno a robi drugie, ulegając instynktom, do których nie chce się przyznać; pięknie ukazuje również w przypadku Jamesa - niby zimnego Pana Dominującego, a przecież w gruncie rzeczy czułego kochanka, który nie chce skrzywdzić ukochanej; ale także w prostych i dosłownych tłumaczeniach postaci dlaczego coś im się podoba.
Fabularnie nie jest fenomenalnie. Ot, typowy romans, który momentami zirytuje przewidywalnością lub brakiem logiki (dziewczyna wie, że James miał przed nią setki kochanek, ale nagle jedna zaczyna jej przeszkadzać... serio?!). Początkowo może nieco denerwować szybkość, z jaką rozwija się relacja miedzy Biancą a Jamesem i naprawdę dziwne, nie znajdujące wyjaśnienia do końca powieści porozumienie biznesmena z Stephanem. Jeśli jednak czyta się z nastawieniem, na rozrywkę, to nie będzie to przeszkadzać. Przeciwnie, o relacjach między bohaterami czyta się przyjemnie, z uśmiechem, bo urzekają czułością i oddaniem. To naprawdę jest jedna z tych typowych powieści o Kopciuszku, w których bardziej liczy się to, że jest romans, że jest ładny i choć trochę nierealny, to jeden z tych, o których marzy każda dziewczyna. Poza tym potknięcia fabularne czy w przemyśleniach Bianki bywają naprawdę komiczne.
Umówmy się - to nie jest ambitna lektura i nie ma co się nastawiać, że będzie objawieniem. Nie będzie, ale jeśli chodzi o rozrywkę, to spisuje się na medal. Podniebny lot będzie doskonałym wyborem, jeśli ktoś przy lekturze chce odpocząć, dobrze się bawić i trochę pomarzyć o wielkiej miłości. Inaczej może zawieźć.
coffee-kafes.blogspot.com Aleksandra; 2016-07-03