Recenzje
Pod samym niebem
Pierwsza część serii W przestworzach kończy się pobiciem Bianki i jej rozstaniem z Jamesem. Jak wiadomo czas leczy rany, więc nasza bohaterka przez około 4 - 6 tygodni odmawiała spotkania z panem Przystojnym, jednak w końcu uległa. I jak można było się spodziewać od razu poszła z nim do łóżka (no może nie do końca, bo najpierw uprawiali seks w aucie, potem pod prysznicem, na koniu, dopiero potem, w łóżku). Pan Cavendish jest nieprzytomnie zakochany w stewardessie, ogłasza całemu światu, że to jego nowa dziewczyna, proponuje Biance, by zamieszkali razem i ogólnie rzeczy biorąc spełnia każdą jej zachciankę (nawet te, o których dziewczyna nie zdążyła jeszcze pomyśleć).
Co na to panna Karlsson? Cóż... nie możne uwierzyć, ze ktoś taki jak James mógł się w niej zakochać i cały czas zastanawia się, kiedy pan Cudowny znowu złamie jej serce.
Poza tym w książce mamy seks, dużo seksu i... uwaga! morderstwo!
"Pod samym niebem" można podsumować tylko w jeden sposób - wypisz, wymaluj "Ciemniejsza strona Greya" z innymi bohaterami w rolach głównych.
Dlaczego ten tom oceniłam gorzej niż poprzedni? Dlatego, że od kontynuacji zawsze wymagam więcej. W przypadku serii w pierwszym tomie poznajemy bohaterów, fabułę - wszystko jest nowe. W kolejnych częściach wiemy już, z kim się spotkamy i mniej więcej o co w tym wszystkim chodzi. Aby było ciekawiej i lepiej potrzebny jest jakiś element zaskoczenia. A tu nic... Ci sami bohaterowie, samoloty, seks, zero innowacji.
Myślę, że osoby zafascynowane książkami E.L. James mogą bez obaw zapoznać się i z tą serią - słyszałam na własne uszy, że jest o niebo lepsza od Greya ;)
Co na to panna Karlsson? Cóż... nie możne uwierzyć, ze ktoś taki jak James mógł się w niej zakochać i cały czas zastanawia się, kiedy pan Cudowny znowu złamie jej serce.
Poza tym w książce mamy seks, dużo seksu i... uwaga! morderstwo!
"Pod samym niebem" można podsumować tylko w jeden sposób - wypisz, wymaluj "Ciemniejsza strona Greya" z innymi bohaterami w rolach głównych.
Dlaczego ten tom oceniłam gorzej niż poprzedni? Dlatego, że od kontynuacji zawsze wymagam więcej. W przypadku serii w pierwszym tomie poznajemy bohaterów, fabułę - wszystko jest nowe. W kolejnych częściach wiemy już, z kim się spotkamy i mniej więcej o co w tym wszystkim chodzi. Aby było ciekawiej i lepiej potrzebny jest jakiś element zaskoczenia. A tu nic... Ci sami bohaterowie, samoloty, seks, zero innowacji.
Myślę, że osoby zafascynowane książkami E.L. James mogą bez obaw zapoznać się i z tą serią - słyszałam na własne uszy, że jest o niebo lepsza od Greya ;)
Subiektywnie o książkach Daria Pawlicka; 2016-08-22
Prawo Mojżesza
Chyba każdy wam to powie, a może nawet i wy jesteście zaintrygowani tą książką z jednego powodu: napis na okładce, który sugeruje nam, że nie będzie tu happy endu. Mnie ten napis aż zelektryzował i wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Kto z nas nie lubi sobie popłakać? Czy ostatecznie zgadzam się z tym napisem? Szczerze trochę bym na ten temat polemizowała.
Znaleziono go w koszu na pranie w pralni Quick Wash. Miał zaledwie kilka godzin i był bliski śmierci. Jego matka, młoda narkomanka, porzuciła go zaraz po narodzinach. Zmarła zresztą kilka dni później. Mojżesz przeżył — dziecko z problemami, z którego wyrósł chłopak z problemami. Był urodziwy i egzotyczny, niespokojny, mroczny i milczący. Samotny. Budził lęk i ciekawość.
I oto któregoś lipcowego dnia osiemnastoletni Mojżesz zjawił się na farmie rodziców niespełna siedemnastoletniej Georgii. Miał pomagać w codziennych zajęciach. Był pracowity i energiczny, ale też oschły i nieprzenikniony. Fascynujący i przerażający. Georgia, wbrew ostrzeżeniom i zakazom, zbliżyła się do niego... I zaczęła tonąć.*
Trzeba zastanowić się nad moim głównym zarzutem, a więc konstrukcją stwierdzenia: happy end. Każdy kto chociaż trochę umie angielski, wie, że te dwa słowa dotyczą końca. Albo jest szczęśliwy albo nie. Tutaj nie tylko za sprawą okładki, ale również przedmowy autorki, już przygotowujemy chusteczki i staramy się zbić w sobie, tylko, by nie być zaskoczonym nagłym wybuchem płaczu. Chusteczki u mnie leżały, leżały i nawet ich opakowania nie otwarłam. Nie powiem, są momenty melancholijne, jest w niej wiele o stracie, niezrozumieniu i bólu, ale to wszystko znajduje się w drugiej części powieści, a nie w samym zakończeniu. Dlatego chyba jestem trochę zawiedziona, może właśnie dlatego, że gdy ktoś wam mówi: będziesz płakać, będzie smutno, wręcz nie przeżyjesz rozrywających cię na kawałki momentom, ty chyba się na to uodparniasz i wychodzi klops.
Nie martwcie się, to naprawdę nie jest zła książka. Ja tylko wyrażam swoje niezadowolenie na temat tego, jak dana książka jest reklamowana. Chyba zawsze mam z tym największy problem. Polecenia, słowa na okładce, często mogą być mylące. Te nie są w stu procentach kłamliwe, ale nie są też prawdziwe.
Co tyczy się samej historii... była dość ciekawa i nie spodziewałam się w nim wątku paranormalnego. Widać autorzy nie starają się robić książek paranormalnych, jak powiedzmy dziesięć lat temu, teraz wplatają malutki wątek w dość realistyczną historię, zazwyczaj miłosną. W przypadku Prawa Mojżesza wydaje się to być strzałem w dziesiątkę. Trochę tu duchów, nieznanych mocy, może nawet chorób psychicznych? Dzięki temu zagraniu, wkrada się nam tu wątek kryminalny. Czyli tak naprawdę Prawo Mojżesza jest połączeniem wielu gatunków, ale w tej historii wydaje się to ciekawym i dość dopracowanym motywem.
Książka jest podzielona na dwa etapy. Pierwszy etap dotyczy poznania całej historii, podchodów nastoletnich bohaterów, z ciekawymi rozwiązaniami. I jest też historia przedstawiona kilka lat później i dopiero wtedy wnikamy w historię w pełni. Tylko wydaje się, że to dwie odrębne historie, gdzie cechą wspólną są bohaterowie. I dlatego pierwsza część jest taka typowo dla nastolatek, a druga dla tej starszej młodzieży. Kiedy bohaterowie są starsi, dopiero są odkrywane karty przepełnione bólem i stratą, a przede wszystkim dostrzegamy wewnętrzną walkę z samym sobą. Pod koniec również powoli czeka na nas finał historii kryminalnej i ten wątek, również wnosi coś do treści.
Bohaterowie to dość inna bajka, bo ja osobiście Mojżesza polubiłam, ale Georgia to taka dziewczyna, która wydaje się być głupsza i bardziej egoistyczna niż na pierwszy rzut oka widać. Nie mniej jednak nie przeszkadza to na tyle, by rzucić książkę w kąt, bo naprawdę po pewnym czasie aż chcemy przewracać strony, by dotrwać do finału.
Piękna okładka nie zawsze zwiastuje ładną i przyjemną historię, początek może was zwieść na manowce, ale dopiero później wszystko się rozkręca. Czy będziecie płakać? Nie wiem, mi się to nie zdarzyło, ale kto wie...
Znaleziono go w koszu na pranie w pralni Quick Wash. Miał zaledwie kilka godzin i był bliski śmierci. Jego matka, młoda narkomanka, porzuciła go zaraz po narodzinach. Zmarła zresztą kilka dni później. Mojżesz przeżył — dziecko z problemami, z którego wyrósł chłopak z problemami. Był urodziwy i egzotyczny, niespokojny, mroczny i milczący. Samotny. Budził lęk i ciekawość.
I oto któregoś lipcowego dnia osiemnastoletni Mojżesz zjawił się na farmie rodziców niespełna siedemnastoletniej Georgii. Miał pomagać w codziennych zajęciach. Był pracowity i energiczny, ale też oschły i nieprzenikniony. Fascynujący i przerażający. Georgia, wbrew ostrzeżeniom i zakazom, zbliżyła się do niego... I zaczęła tonąć.*
Trzeba zastanowić się nad moim głównym zarzutem, a więc konstrukcją stwierdzenia: happy end. Każdy kto chociaż trochę umie angielski, wie, że te dwa słowa dotyczą końca. Albo jest szczęśliwy albo nie. Tutaj nie tylko za sprawą okładki, ale również przedmowy autorki, już przygotowujemy chusteczki i staramy się zbić w sobie, tylko, by nie być zaskoczonym nagłym wybuchem płaczu. Chusteczki u mnie leżały, leżały i nawet ich opakowania nie otwarłam. Nie powiem, są momenty melancholijne, jest w niej wiele o stracie, niezrozumieniu i bólu, ale to wszystko znajduje się w drugiej części powieści, a nie w samym zakończeniu. Dlatego chyba jestem trochę zawiedziona, może właśnie dlatego, że gdy ktoś wam mówi: będziesz płakać, będzie smutno, wręcz nie przeżyjesz rozrywających cię na kawałki momentom, ty chyba się na to uodparniasz i wychodzi klops.
Nie martwcie się, to naprawdę nie jest zła książka. Ja tylko wyrażam swoje niezadowolenie na temat tego, jak dana książka jest reklamowana. Chyba zawsze mam z tym największy problem. Polecenia, słowa na okładce, często mogą być mylące. Te nie są w stu procentach kłamliwe, ale nie są też prawdziwe.
Co tyczy się samej historii... była dość ciekawa i nie spodziewałam się w nim wątku paranormalnego. Widać autorzy nie starają się robić książek paranormalnych, jak powiedzmy dziesięć lat temu, teraz wplatają malutki wątek w dość realistyczną historię, zazwyczaj miłosną. W przypadku Prawa Mojżesza wydaje się to być strzałem w dziesiątkę. Trochę tu duchów, nieznanych mocy, może nawet chorób psychicznych? Dzięki temu zagraniu, wkrada się nam tu wątek kryminalny. Czyli tak naprawdę Prawo Mojżesza jest połączeniem wielu gatunków, ale w tej historii wydaje się to ciekawym i dość dopracowanym motywem.
Książka jest podzielona na dwa etapy. Pierwszy etap dotyczy poznania całej historii, podchodów nastoletnich bohaterów, z ciekawymi rozwiązaniami. I jest też historia przedstawiona kilka lat później i dopiero wtedy wnikamy w historię w pełni. Tylko wydaje się, że to dwie odrębne historie, gdzie cechą wspólną są bohaterowie. I dlatego pierwsza część jest taka typowo dla nastolatek, a druga dla tej starszej młodzieży. Kiedy bohaterowie są starsi, dopiero są odkrywane karty przepełnione bólem i stratą, a przede wszystkim dostrzegamy wewnętrzną walkę z samym sobą. Pod koniec również powoli czeka na nas finał historii kryminalnej i ten wątek, również wnosi coś do treści.
Bohaterowie to dość inna bajka, bo ja osobiście Mojżesza polubiłam, ale Georgia to taka dziewczyna, która wydaje się być głupsza i bardziej egoistyczna niż na pierwszy rzut oka widać. Nie mniej jednak nie przeszkadza to na tyle, by rzucić książkę w kąt, bo naprawdę po pewnym czasie aż chcemy przewracać strony, by dotrwać do finału.
Piękna okładka nie zawsze zwiastuje ładną i przyjemną historię, początek może was zwieść na manowce, ale dopiero później wszystko się rozkręca. Czy będziecie płakać? Nie wiem, mi się to nie zdarzyło, ale kto wie...
ujrzecslowa.pl Adriana Bączkiewicz
Prawo Mojżesza
„W każdej opowieści najtrudniejsze są pierwsze słowa. (…) Bo skoro już się coś zaczęło, to trzeba to skończyć.”
Z recenzjami jest podobnie. Ciężko jest zacząć, by następnie przelać wszystkie te kotłujące się w głowie myśli po lekturze powieści. Zwłaszcza takiej jak „Prawo Mojżesza” autorstwa Amy Harmon – książki dogłębnie wzruszającej, przepełnionej ogromem emocji i na zawsze zapisującej się w sercu i pamięci czytelnika. Bo jakich słów bym nie użyła i jak bardzo jej nie chwaliła, to i tak będzie za mało. Ta powieść jest po prostu piękna…
I nie dlatego, że opowiada jakąś ckliwą historię o dziewczynie, która pewnego dnia odnajduje swoją bratnią duszę, by żyć razem długo i szczęśliwie. Wręcz przeciwnie. To nie bajka. Nie jest tu ani ckliwie, ani różowo. I w najmniejszym też stopniu nie jest łatwo. Ta historia jest taka jak życie – pełna wzlotów i upadków, przebłysków szczęścia i ogromu cierpienia, smutku i niespełnionych obietnic, gdzie każdy kolejny dzień coraz bardziej doświadcza człowieka poddając próbie jego wytrzymałość na następujące po sobie ciosy i zdolność pozostania po nich przy zdrowych zmysłach. Czytając, dogłębnie przeżywałam wszystko to, co spotykało głównych bohaterów powieści. Emocjonalnej huśtawki, jaką zafundowała mi ta historia, w żadnym wypadku nie sposób oddać słowami.
Amy Harmon pisze bowiem w taki sposób, tak przekonująco, że co rusz zaznaczałam dłuższe fragmenty w książce i zapisywałam krótsze cytaty, by nie umknęły mej pamięci. Bije z nich bowiem nie tylko piękno, ale też wiele prawdy. O nas i o naszym życiu. Naszych marzeniach, a także lękach.
Powieść ta przepełniona jest miłością, w najróżniejszych jej odcieniach. Zapisaną za pomocą feerii barw i odpowiednio dobranych słów. Mamy tu m.in słoneczną, ciepłą miłość rodzica do swojego dziecka. Ognisto czerwoną, spalającą dwoje zakochanych. Ale też czarną, przepełnioną bólem i tęsknotą za tymi, którzy odeszli, a byli bliscy naszemu sercu.
A wszystko zaczyna się od dwojga młodych ludzi, których ścieżki, na przekór wszelkim przeciwnościom losu, pewnego dnia się przecięły.
ON – młody mężczyzna, którego życie od chwili narodzin naznaczone było pasmem cierpień. Syn narkomanki, dziecko cracku, porzucone przez matkę w koszu na śmietniku. Z uwagi na swe dziwne, mocno odbiegające od normalności zachowanie, przerzucany od jednego krewnego do drugiego, by w końcu trafić do domu prababci w niewielkim miasteczku w stanie Utah. Owiany tajemnicą obiekt szerzących się plotek i domysłów. Człowiek kierujący się w życiu stworzonymi przez siebie prawami, które uchronić go miały przed kolejnym cierpieniem, bólem i rozczarowaniami.
ONA – trochę młodsza od niego, dziewczyna z prowincji. Kochająca konie, rodeo oraz powieści Deana Koontza i Louisa L’Amoura. Dziewczyna, która z uporem dąży do realizacji raz wyznaczonego sobie celu. A teraz obrała sobie za niego okiełznanie JEGO. Że przedrze się przez wszystkie jego pęknięcia, by móc go lepiej zrozumieć.
Żadne z nich nie spodziewało się jednak, jak wielkie konsekwencje to za sobą pociągnie…
Jak ogromne spustoszenie zapanuje w ich życiu…
To samo rzec mogę o sobie. Też nie spodziewałam się, że ta powieść wywrze na mnie tak wielkie wrażenie i że tak bardzo pokocham jej bohaterów. Zwłaszcza jednego, tego małego, o którym z wiadomych względów nic więcej powiedzieć wam nie mogę, by nie odebrać wam przyjemności z lektury, a który niezmiernie mnie wzruszył i sprawił, że odtąd inaczej spoglądać będę na te codzienne, wydawałoby się zupełnie błahe i nic nie znaczące, elementy naszego życia.
Przeczytajcie. Naprawdę warto
Z recenzjami jest podobnie. Ciężko jest zacząć, by następnie przelać wszystkie te kotłujące się w głowie myśli po lekturze powieści. Zwłaszcza takiej jak „Prawo Mojżesza” autorstwa Amy Harmon – książki dogłębnie wzruszającej, przepełnionej ogromem emocji i na zawsze zapisującej się w sercu i pamięci czytelnika. Bo jakich słów bym nie użyła i jak bardzo jej nie chwaliła, to i tak będzie za mało. Ta powieść jest po prostu piękna…
I nie dlatego, że opowiada jakąś ckliwą historię o dziewczynie, która pewnego dnia odnajduje swoją bratnią duszę, by żyć razem długo i szczęśliwie. Wręcz przeciwnie. To nie bajka. Nie jest tu ani ckliwie, ani różowo. I w najmniejszym też stopniu nie jest łatwo. Ta historia jest taka jak życie – pełna wzlotów i upadków, przebłysków szczęścia i ogromu cierpienia, smutku i niespełnionych obietnic, gdzie każdy kolejny dzień coraz bardziej doświadcza człowieka poddając próbie jego wytrzymałość na następujące po sobie ciosy i zdolność pozostania po nich przy zdrowych zmysłach. Czytając, dogłębnie przeżywałam wszystko to, co spotykało głównych bohaterów powieści. Emocjonalnej huśtawki, jaką zafundowała mi ta historia, w żadnym wypadku nie sposób oddać słowami.
Amy Harmon pisze bowiem w taki sposób, tak przekonująco, że co rusz zaznaczałam dłuższe fragmenty w książce i zapisywałam krótsze cytaty, by nie umknęły mej pamięci. Bije z nich bowiem nie tylko piękno, ale też wiele prawdy. O nas i o naszym życiu. Naszych marzeniach, a także lękach.
Powieść ta przepełniona jest miłością, w najróżniejszych jej odcieniach. Zapisaną za pomocą feerii barw i odpowiednio dobranych słów. Mamy tu m.in słoneczną, ciepłą miłość rodzica do swojego dziecka. Ognisto czerwoną, spalającą dwoje zakochanych. Ale też czarną, przepełnioną bólem i tęsknotą za tymi, którzy odeszli, a byli bliscy naszemu sercu.
A wszystko zaczyna się od dwojga młodych ludzi, których ścieżki, na przekór wszelkim przeciwnościom losu, pewnego dnia się przecięły.
ON – młody mężczyzna, którego życie od chwili narodzin naznaczone było pasmem cierpień. Syn narkomanki, dziecko cracku, porzucone przez matkę w koszu na śmietniku. Z uwagi na swe dziwne, mocno odbiegające od normalności zachowanie, przerzucany od jednego krewnego do drugiego, by w końcu trafić do domu prababci w niewielkim miasteczku w stanie Utah. Owiany tajemnicą obiekt szerzących się plotek i domysłów. Człowiek kierujący się w życiu stworzonymi przez siebie prawami, które uchronić go miały przed kolejnym cierpieniem, bólem i rozczarowaniami.
ONA – trochę młodsza od niego, dziewczyna z prowincji. Kochająca konie, rodeo oraz powieści Deana Koontza i Louisa L’Amoura. Dziewczyna, która z uporem dąży do realizacji raz wyznaczonego sobie celu. A teraz obrała sobie za niego okiełznanie JEGO. Że przedrze się przez wszystkie jego pęknięcia, by móc go lepiej zrozumieć.
Żadne z nich nie spodziewało się jednak, jak wielkie konsekwencje to za sobą pociągnie…
Jak ogromne spustoszenie zapanuje w ich życiu…
To samo rzec mogę o sobie. Też nie spodziewałam się, że ta powieść wywrze na mnie tak wielkie wrażenie i że tak bardzo pokocham jej bohaterów. Zwłaszcza jednego, tego małego, o którym z wiadomych względów nic więcej powiedzieć wam nie mogę, by nie odebrać wam przyjemności z lektury, a który niezmiernie mnie wzruszył i sprawił, że odtąd inaczej spoglądać będę na te codzienne, wydawałoby się zupełnie błahe i nic nie znaczące, elementy naszego życia.
Przeczytajcie. Naprawdę warto
Magicznyswiatksiazki.pl Sylwia Węgielewska; 2016-09-06
Hard Beat. Taniec nad otchłanią
Czytanie gorących romansów nie jest moim ulubionym zajęciem, w które mogę wliczyć udział książek. Niestety. I nie chodzi o moje uprzedzenia co do źle napisanych scen erotycznych czy innych skrzywień, za które odpowiedzialna jest Michalak. Curse you woman. Ale tak poważnie, to zwykle książki z przeważającą tematyką erotyczną są poważnie krzywdzące dla zamysłu fabularnego, który mógłby naprawdę dać wiele dobrego książce. Po Amber czy innych bezeceństwach pokroju przesadzonych seksualnie książek, trochę się bałam sięgać po tę serię, która zwyczajnie mnie nie porywała. Bo czym? Seksem, który jest poganiany przez więcej seksu, a nawet też więcej seksu?
Nie mówię, że takie książki są złe, bo nie są. Naprawdę, jeśli lubicie książki, które autentycznie sprawią, że będziecie się rumienić przy scenach, kiedy to młody Adonis ( których pełno w tych książkach) traci głowę dla równie pięknej kobiety ( tych też nie brakuje, meh ) to zadecydowanie jest to seria dla was. Jednak poza tymi nierealnymi obrazami bohaterów, którzy najczęściej są doświadczeni przez życie aż za bardzo i nie tracą przy tym popędu seksualnego godnego Randalla z serii Outlander, to jednak chcąc nie chcąc, serie czytało mi się naprawdę przyjemnie.
Jako zwierze leśne, pozbawione szczególnie potrzebnego w takich sytuacjach zmysłu empatii, powiem szczerze – sceny łóżkowe, których było od groma, mogłyby być lepiej napisane i lepiej przedstawione. Niestety nie ma co się czarować. Jaki bestseller taka erotyczność w tym bestellerze. Dlatego pozwolę sobie to przemilczeć i przejść do szczątkowej oceny fabuły, bo chyba tego najbardziej oczekujecie.
(...)Dalej mamy Hard beat – niby kontynuacja historii, ale nie do końca. Dostajemy bowiem historię doświadczonego przez życie korespondenta wojennego Tannera Thomasa, który podczas jednego ze zleceń, stracił wieloletnią współpracowniczkę i jednocześnie swoją narzeczoną Stellę. Chcąc sobie z tym poradzić, albo raczej zapomnieć o bólu, który rozdziera jego skołataną duszę, rzuca się w wir pracy. I wtedy poznaje Beaux Croslyn ( słowo daję, te imiona doprowadzą mnie kiedyś do ataku epilepsji…), dla której – i to ze wzajemnością – traci głowę. Problem pojawia się w momencie, kiedy wychodzi na jaw, że B nie jest taką typową rozgadaną kobietą. Nie mówi o sobie, o swojej przeszłości i o swoich sekretach. Do momentu aż nie zaczną one zagrażać ich życiu. Wtedy kobieta będzie musiała stanąć do walki ze swoją przeszłością, tak jak Tanner będzie musiał przemyśleć jak chce ułożyć swoje życie.
Tutaj dostajemy romans z typowym motywem „ONA NIE CHCE, ALE BĘDĘ DRĄŻYŁ”. Nie wiem czy facetowi nikt nigdy nie powiedział, że było minęło, na cholerę drąży temat? Chętnie bym mu to wyperswadowała. Jednak czego się spodziewać po książce, która już od pierwszych stron wali spoilerem, który mówi o zakończeniu. Too complicated for bad ending. Taka jest prawda. Niestety. Przewidywalne, ale nie nudne. Powiem szczerze, że spodziewałam się czegoś gorszego, co oczywiście działa na plus. Ale nie wiem czy nie wolałabym czegoś z mniejszą ilością seksu, a większą ilością krwi i flaków – taki tam ze mnie drastyczny hasacz. Jednak książkę jak najbardziej polecam, szczególnie jeśli jesteście fanami książek erotycznych? Chyba mogę to tak nazwać.
(...) Cała seria nie jest szczególnie ambitna czy jakoś ma zmieniać życie czytelnika, ale powiem szczerze, że czytało się dobrze, nerwy były i wcale nie dlatego, że autorka ma jakiś zły styl. Wszytko było w porządku, chociaż przyznaję, że szału nie było. Ale wiadomo, w takich romansach z ogromem erotyczności nie można oczekiwać poetyckich opisów, mało hydraulicznych opisów i tak dalej – na szczęście nikt tu nikogo brzoskwinką podczas seksu nie nazywał, ani grupowego nie było, za co szanuję autorkę #HasaczJustGaveYouRespect .
Finalnie bardzo polecam serię, ale tylko jeśli jesteście gotowi na miłość i większą ilość seksu niż w przeciętnych książkach obyczajowych.
Nie mówię, że takie książki są złe, bo nie są. Naprawdę, jeśli lubicie książki, które autentycznie sprawią, że będziecie się rumienić przy scenach, kiedy to młody Adonis ( których pełno w tych książkach) traci głowę dla równie pięknej kobiety ( tych też nie brakuje, meh ) to zadecydowanie jest to seria dla was. Jednak poza tymi nierealnymi obrazami bohaterów, którzy najczęściej są doświadczeni przez życie aż za bardzo i nie tracą przy tym popędu seksualnego godnego Randalla z serii Outlander, to jednak chcąc nie chcąc, serie czytało mi się naprawdę przyjemnie.
Jako zwierze leśne, pozbawione szczególnie potrzebnego w takich sytuacjach zmysłu empatii, powiem szczerze – sceny łóżkowe, których było od groma, mogłyby być lepiej napisane i lepiej przedstawione. Niestety nie ma co się czarować. Jaki bestseller taka erotyczność w tym bestellerze. Dlatego pozwolę sobie to przemilczeć i przejść do szczątkowej oceny fabuły, bo chyba tego najbardziej oczekujecie.
(...)Dalej mamy Hard beat – niby kontynuacja historii, ale nie do końca. Dostajemy bowiem historię doświadczonego przez życie korespondenta wojennego Tannera Thomasa, który podczas jednego ze zleceń, stracił wieloletnią współpracowniczkę i jednocześnie swoją narzeczoną Stellę. Chcąc sobie z tym poradzić, albo raczej zapomnieć o bólu, który rozdziera jego skołataną duszę, rzuca się w wir pracy. I wtedy poznaje Beaux Croslyn ( słowo daję, te imiona doprowadzą mnie kiedyś do ataku epilepsji…), dla której – i to ze wzajemnością – traci głowę. Problem pojawia się w momencie, kiedy wychodzi na jaw, że B nie jest taką typową rozgadaną kobietą. Nie mówi o sobie, o swojej przeszłości i o swoich sekretach. Do momentu aż nie zaczną one zagrażać ich życiu. Wtedy kobieta będzie musiała stanąć do walki ze swoją przeszłością, tak jak Tanner będzie musiał przemyśleć jak chce ułożyć swoje życie.
Tutaj dostajemy romans z typowym motywem „ONA NIE CHCE, ALE BĘDĘ DRĄŻYŁ”. Nie wiem czy facetowi nikt nigdy nie powiedział, że było minęło, na cholerę drąży temat? Chętnie bym mu to wyperswadowała. Jednak czego się spodziewać po książce, która już od pierwszych stron wali spoilerem, który mówi o zakończeniu. Too complicated for bad ending. Taka jest prawda. Niestety. Przewidywalne, ale nie nudne. Powiem szczerze, że spodziewałam się czegoś gorszego, co oczywiście działa na plus. Ale nie wiem czy nie wolałabym czegoś z mniejszą ilością seksu, a większą ilością krwi i flaków – taki tam ze mnie drastyczny hasacz. Jednak książkę jak najbardziej polecam, szczególnie jeśli jesteście fanami książek erotycznych? Chyba mogę to tak nazwać.
(...) Cała seria nie jest szczególnie ambitna czy jakoś ma zmieniać życie czytelnika, ale powiem szczerze, że czytało się dobrze, nerwy były i wcale nie dlatego, że autorka ma jakiś zły styl. Wszytko było w porządku, chociaż przyznaję, że szału nie było. Ale wiadomo, w takich romansach z ogromem erotyczności nie można oczekiwać poetyckich opisów, mało hydraulicznych opisów i tak dalej – na szczęście nikt tu nikogo brzoskwinką podczas seksu nie nazywał, ani grupowego nie było, za co szanuję autorkę #HasaczJustGaveYouRespect .
Finalnie bardzo polecam serię, ale tylko jeśli jesteście gotowi na miłość i większą ilość seksu niż w przeciętnych książkach obyczajowych.
bigdwarf.wordpress.com Hasacz
Sweet Ache. Krew gęstsza od wody. Seria Driven
Czytanie gorących romansów nie jest moim ulubionym zajęciem, w które mogę wliczyć udział książek. Niestety. I nie chodzi o moje uprzedzenia co do źle napisanych scen erotycznych czy innych skrzywień, za które odpowiedzialna jest Michalak. Curse you woman. Ale tak poważnie, to zwykle książki z przeważającą tematyką erotyczną są poważnie krzywdzące dla zamysłu fabularnego, który mógłby naprawdę dać wiele dobrego książce. Po Amber czy innych bezeceństwach pokroju przesadzonych seksualnie książek, trochę się bałam sięgać po tę serię, która zwyczajnie mnie nie porywała. Bo czym? Seksem, który jest poganiany przez więcej seksu, a nawet też więcej seksu?
Nie mówię, że takie książki są złe, bo nie są. Naprawdę, jeśli lubicie książki, które autentycznie sprawią, że będziecie się rumienić przy scenach, kiedy to młody Adonis ( których pełno w tych książkach) traci głowę dla równie pięknej kobiety ( tych też nie brakuje, meh ) to zadecydowanie jest to seria dla was. Jednak poza tymi nierealnymi obrazami bohaterów, którzy najczęściej są doświadczeni przez życie aż za bardzo i nie tracą przy tym popędu seksualnego godnego Randalla z serii Outlander, to jednak chcąc nie chcąc, serie czytało mi się naprawdę przyjemnie.
Jako zwierze leśne, pozbawione szczególnie potrzebnego w takich sytuacjach zmysłu empatii, powiem szczerze – sceny łóżkowe, których było od groma, mogłyby być lepiej napisane i lepiej przedstawione. Niestety nie ma co się czarować. Jaki bestseller taka erotyczność w tym bestellerze. Dlatego pozwolę sobie to przemilczeć i przejść do szczątkowej oceny fabuły, bo chyba tego najbardziej oczekujecie.
(...) Na koniec zostało Sweet ache, gdzie zostaje przedstawiona historia powiązana w jakiś sposób z debiutancką trylogią autorki. Ponieważ poznajemy historię siostry Coltona, Quinlan Westin i Hawkina Playa ( borze tucholski, co jest nie tak z autorką?!). Hawkin to muzyk o dobrym sercu, który jak znowu musi brać odpowiedzialność za durne czyny swojego młodszego brata. Tyle tylko, że teraz grozi mu za to więzienie i żeby zapunktować u sędziego i wymigać się od wyroku skazującego, mężczyzna zgadza się na poprowadzenie serii wykładów na miejscowym uniwersytecie. To właśnie tam poznaje Quin, która szybko staje się obiektem paskudnego zakładu między kumplami. Jednak bardzo przewidywalnie dochodzi od zakochania i cały zakład biorą diabli. Hawkin zakochuje się w Quin, tyle tylko, że dziewczyna nie ma zamiaru zostać jego kolejną zdobyczą i uwiedzenie jej staje się naprawdę trudne. Im bardziej się stara, tym bardziej odsuwa się od niego dziewczyna, którą chce zdobyć. I uwaga – niespodzianka – „niespodziewanie” rodzi się między nimi uczucie, które jest silniejsze niż sądzili. Całość komplikuje Hunter, bo kiedy dociera do niego, ze jego starszy brat ma słaby punk, zrobi wszystko, żeby to wykorzystać.
Najobszerniejsza książka z tej trylogii i powiem szczerze, że najbardziej mnie potargała nerwowo. Dlaczego? Proste. Wkurzający Hunter, Hawkin taki przewidywalnie uroczo- naiwny i Quinlan ( nie mogę przeżyć tego nazewnictwa…), która ma typowy bunt w sercu i ogień w dupie. Tutaj niezależnie od tego jak urazić was moje słowo dupa, niestety inaczej nie da się tego określić. Niby twardo postanawia nie być nową zdobyczą gwiazdora, a jednak CAŁA jej majętność cielesna warczy, krzyczy i zgrzyta, bo dziewuszka potrzebuje faceta. Żeby nie napisać, że momentami zachowuje się jak suka w rui…Takie tam paradoksy młodej studentki. Mniej więcej od połowy książki całość robi się o wiele bardziej znośna i lepiej przyswajalna.
Cała seria nie jest szczególnie ambitna czy jakoś ma zmieniać życie czytelnika, ale powiem szczerze, że czytało się dobrze, nerwy były i wcale nie dlatego, że autorka ma jakiś zły styl. Wszytko było w porządku, chociaż przyznaję, że szału nie było. Ale wiadomo, w takich romansach z ogromem erotyczności nie można oczekiwać poetyckich opisów, mało hydraulicznych opisów i tak dalej – na szczęście nikt tu nikogo brzoskwinką podczas seksu nie nazywał, ani grupowego nie było, za co szanuję autorkę #HasaczJustGaveYouRespect .
Finalnie bardzo polecam serię, ale tylko jeśli jesteście gotowi na miłość i większą ilość seksu niż w przeciętnych książkach obyczajowych.
Nie mówię, że takie książki są złe, bo nie są. Naprawdę, jeśli lubicie książki, które autentycznie sprawią, że będziecie się rumienić przy scenach, kiedy to młody Adonis ( których pełno w tych książkach) traci głowę dla równie pięknej kobiety ( tych też nie brakuje, meh ) to zadecydowanie jest to seria dla was. Jednak poza tymi nierealnymi obrazami bohaterów, którzy najczęściej są doświadczeni przez życie aż za bardzo i nie tracą przy tym popędu seksualnego godnego Randalla z serii Outlander, to jednak chcąc nie chcąc, serie czytało mi się naprawdę przyjemnie.
Jako zwierze leśne, pozbawione szczególnie potrzebnego w takich sytuacjach zmysłu empatii, powiem szczerze – sceny łóżkowe, których było od groma, mogłyby być lepiej napisane i lepiej przedstawione. Niestety nie ma co się czarować. Jaki bestseller taka erotyczność w tym bestellerze. Dlatego pozwolę sobie to przemilczeć i przejść do szczątkowej oceny fabuły, bo chyba tego najbardziej oczekujecie.
(...) Na koniec zostało Sweet ache, gdzie zostaje przedstawiona historia powiązana w jakiś sposób z debiutancką trylogią autorki. Ponieważ poznajemy historię siostry Coltona, Quinlan Westin i Hawkina Playa ( borze tucholski, co jest nie tak z autorką?!). Hawkin to muzyk o dobrym sercu, który jak znowu musi brać odpowiedzialność za durne czyny swojego młodszego brata. Tyle tylko, że teraz grozi mu za to więzienie i żeby zapunktować u sędziego i wymigać się od wyroku skazującego, mężczyzna zgadza się na poprowadzenie serii wykładów na miejscowym uniwersytecie. To właśnie tam poznaje Quin, która szybko staje się obiektem paskudnego zakładu między kumplami. Jednak bardzo przewidywalnie dochodzi od zakochania i cały zakład biorą diabli. Hawkin zakochuje się w Quin, tyle tylko, że dziewczyna nie ma zamiaru zostać jego kolejną zdobyczą i uwiedzenie jej staje się naprawdę trudne. Im bardziej się stara, tym bardziej odsuwa się od niego dziewczyna, którą chce zdobyć. I uwaga – niespodzianka – „niespodziewanie” rodzi się między nimi uczucie, które jest silniejsze niż sądzili. Całość komplikuje Hunter, bo kiedy dociera do niego, ze jego starszy brat ma słaby punk, zrobi wszystko, żeby to wykorzystać.
Najobszerniejsza książka z tej trylogii i powiem szczerze, że najbardziej mnie potargała nerwowo. Dlaczego? Proste. Wkurzający Hunter, Hawkin taki przewidywalnie uroczo- naiwny i Quinlan ( nie mogę przeżyć tego nazewnictwa…), która ma typowy bunt w sercu i ogień w dupie. Tutaj niezależnie od tego jak urazić was moje słowo dupa, niestety inaczej nie da się tego określić. Niby twardo postanawia nie być nową zdobyczą gwiazdora, a jednak CAŁA jej majętność cielesna warczy, krzyczy i zgrzyta, bo dziewuszka potrzebuje faceta. Żeby nie napisać, że momentami zachowuje się jak suka w rui…Takie tam paradoksy młodej studentki. Mniej więcej od połowy książki całość robi się o wiele bardziej znośna i lepiej przyswajalna.
Cała seria nie jest szczególnie ambitna czy jakoś ma zmieniać życie czytelnika, ale powiem szczerze, że czytało się dobrze, nerwy były i wcale nie dlatego, że autorka ma jakiś zły styl. Wszytko było w porządku, chociaż przyznaję, że szału nie było. Ale wiadomo, w takich romansach z ogromem erotyczności nie można oczekiwać poetyckich opisów, mało hydraulicznych opisów i tak dalej – na szczęście nikt tu nikogo brzoskwinką podczas seksu nie nazywał, ani grupowego nie było, za co szanuję autorkę #HasaczJustGaveYouRespect .
Finalnie bardzo polecam serię, ale tylko jeśli jesteście gotowi na miłość i większą ilość seksu niż w przeciętnych książkach obyczajowych.
bigdwarf.wordpress.com Hasacz