Recenzje
Limeryki zbrodni
Morderstwo z Brugią i Krakowem w tle...
Kiedy usłyszałam, że akcja książki Limeryki zbrodni dzieje się w Brugii, a do tego jest to kryminał, koniecznie chciałam ją przeczytać. Darzę to miasto wielkim sentymentem, byłam tam dwukrotnie i myślę, że jeszcze będę miała okazję. To idealne miejsce na umiejscowienie akcji kryminału. W Brugii pełno jest małych, wąskich uliczek, zakamarków, a jednocześnie monumentalnych budynków sprawiających wrażenie ostoi tajemniczości. Specyficzną atmosferę nadają kanały, dlatego nazywa się ją "belgijską Wenecją". Biorąc książkę do ręki, zamarzyłam, że przeniosę się do Brugii, bowiem nie ma nic przyjemniejszego nic świadomość, że chodziło się uliczkami, po których chodzą bohaterowie. I niestety się zawiodłam, bo Brugia jest, owszem, ale jedynie na pierwszych kilkunastu stronach... Ale nie jest to wielkie rozczarowanie, bo następnie akcja przenosi się do Krakowa, i to tego dosyć mrocznego, pełnego tajemniczych knajp i zaułków. Chłoniemy krakowską atmosferę, zagłębiając się w fabułę, która chociaż początkową wydaje się skomplikowana, to jednak z czasem układa się w spójną całość.
Bohaterem książki jest krakowski dziennikarz śledczy, z bogatą przeszłością - Kornel Rączy. Staje przed rozwiązaniem zagadki zabójstwa starszego mężczyzny, przy którym pozostawiono kartkę z limerykiem. Jednocześnie w Brugii również zostaje zamordowany staruszek polskiego pochodzenia. Okazuje się, że obie zbrodnie mają ze sobą wiele wspólnego. Pojawia się również postać młodej, atrakcyjnej prawniczki z Krakowa, podróżującej do Belgii i przeżywającej tam gorący romans...Wątków jest jeszcze wiele, nie chcę zdradzać szczegółów, bo w recenzji kryminałów jest to najmniej potrzebne. Napiszę jeszcze, że całość kończy się dość zaskakującą puentą, a nawet lekką dawką humoru.
Przyznam szczerze, że to chyba jest mój pierwszy polski kryminał (tak, nie czytałam nic Marka Krajewskiego)...Uwielbiam kryminały, w których widoczne jest szerokie tło społeczne, gdzie dogłębnie wchodzimy w życie bohatera np. śledczego, dlatego na początku miałam pewne obiekcje. Rzeczywiście, moglibyśmy oczekiwać od autora Janusza Mika jeszcze więcej krakowskiej atmosfery, więcej szczegółów z życia dziennikarza, ale to jego kryminalny debiut i warto dać mu kolejną szansę.Książka wciąga i co dla mnie najważniejsze, pokazuje i odzwierciedla klimat Krakowa, gdzie niedawno byłam i świetnie bawiłam się na tamtejszym Kazimierzu. Autor z niezwykłą łatwością pokazuje jak historia, ta dawna i współczesna może się zazębiać. Tajemnice z przeszłości dają o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie, a polityczna ubecka przeszłość pozostawia ślady.
Kiedy usłyszałam, że akcja książki Limeryki zbrodni dzieje się w Brugii, a do tego jest to kryminał, koniecznie chciałam ją przeczytać. Darzę to miasto wielkim sentymentem, byłam tam dwukrotnie i myślę, że jeszcze będę miała okazję. To idealne miejsce na umiejscowienie akcji kryminału. W Brugii pełno jest małych, wąskich uliczek, zakamarków, a jednocześnie monumentalnych budynków sprawiających wrażenie ostoi tajemniczości. Specyficzną atmosferę nadają kanały, dlatego nazywa się ją "belgijską Wenecją". Biorąc książkę do ręki, zamarzyłam, że przeniosę się do Brugii, bowiem nie ma nic przyjemniejszego nic świadomość, że chodziło się uliczkami, po których chodzą bohaterowie. I niestety się zawiodłam, bo Brugia jest, owszem, ale jedynie na pierwszych kilkunastu stronach... Ale nie jest to wielkie rozczarowanie, bo następnie akcja przenosi się do Krakowa, i to tego dosyć mrocznego, pełnego tajemniczych knajp i zaułków. Chłoniemy krakowską atmosferę, zagłębiając się w fabułę, która chociaż początkową wydaje się skomplikowana, to jednak z czasem układa się w spójną całość.
Bohaterem książki jest krakowski dziennikarz śledczy, z bogatą przeszłością - Kornel Rączy. Staje przed rozwiązaniem zagadki zabójstwa starszego mężczyzny, przy którym pozostawiono kartkę z limerykiem. Jednocześnie w Brugii również zostaje zamordowany staruszek polskiego pochodzenia. Okazuje się, że obie zbrodnie mają ze sobą wiele wspólnego. Pojawia się również postać młodej, atrakcyjnej prawniczki z Krakowa, podróżującej do Belgii i przeżywającej tam gorący romans...Wątków jest jeszcze wiele, nie chcę zdradzać szczegółów, bo w recenzji kryminałów jest to najmniej potrzebne. Napiszę jeszcze, że całość kończy się dość zaskakującą puentą, a nawet lekką dawką humoru.
Przyznam szczerze, że to chyba jest mój pierwszy polski kryminał (tak, nie czytałam nic Marka Krajewskiego)...Uwielbiam kryminały, w których widoczne jest szerokie tło społeczne, gdzie dogłębnie wchodzimy w życie bohatera np. śledczego, dlatego na początku miałam pewne obiekcje. Rzeczywiście, moglibyśmy oczekiwać od autora Janusza Mika jeszcze więcej krakowskiej atmosfery, więcej szczegółów z życia dziennikarza, ale to jego kryminalny debiut i warto dać mu kolejną szansę.Książka wciąga i co dla mnie najważniejsze, pokazuje i odzwierciedla klimat Krakowa, gdzie niedawno byłam i świetnie bawiłam się na tamtejszym Kazimierzu. Autor z niezwykłą łatwością pokazuje jak historia, ta dawna i współczesna może się zazębiać. Tajemnice z przeszłości dają o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie, a polityczna ubecka przeszłość pozostawia ślady.
literackizakatek.blogspot.com Aleksandra Rybka, 2013-06-13
Nawyk wytrwałości. Jak go wykształcić metodą małych kroków
Książkę pochłonęłam praktycznie jednym tchem. Pierwszy raz wzięłam ją do tramwaju, żeby umilić sobie jakoś dość długą podróż, na drugi koniec miasta. Już po przeczytaniu pierwszej strony doznałam olśnienia, że ta książka jest o mnie. Jestem osobą, która wyznacza sobie ambitne wielkie cele, ale niestety po jakimś czasie mój entuzjazm słabnie. Ogromny cel jest przytłaczający i kończy się na tym, że nawet nie zaczynam robić tego co zamierzałam, szybko się zniechęcam. Przykładem może być cel - w sobotę posprzątać całe mieszkanie czyli pościerać kurze, poodkurzać, umyć podłogi, posprzątać w łazience i kuchni itd. Taki ogrom obowiązków powoduje, że znajduję sobie wymówki w stylu - pójdę na zakupy spożywcze, wyjdę na spacer. Kończy się na tym, że przez całą sobotę nie zrobiłam nic z tego co zamierzałam. Po przeczytaniu tej książki zmieniłam styl myślenia i planowania, wyznaczam sobie małe cele np. posprzątam swoją szafę w ciągu godziny od 11tej do 12tej. Jeśli nie zdążę wszystkich półek ogarnąć trudno, będą w kolejnym celu innym razem :) Cel jest mały i dlatego łatwo go osiągnąć:) Duże znaczenie ma też motywacja i wizualizacja tego co osiągniemy naszą pracą. Książka napisana jest jasno i przejrzyście, prostym językiem, szybko ją się czyta. Uczy nas jak osiągnąć cel, nie tylko taki prozaiczny jak sprzątanie lecz np ukończenie studiów itd. Możemy się z niej także dowiedzieć co robić kiedy na naszej drodze do celu pojawią się przeszkody, jak być wytrwałym.
Świetna książka dla osób, które chcą uporządkować swoje życie ;)
Świetna książka dla osób, które chcą uporządkować swoje życie ;)
madziakowo.blogspot.com Rossnett, 2013-05-29
Nowoczesny język JavaScript
Język skryptowy JavaScript istnieje na rynku od 1995 roku, jednak właściwego sobie znaczenia nabrał blisko 10 lat później, gdy do powszechnej świadomości użytkowników i webmasterów trafiła technologia Ajax oparta przede wszystkim na JavaScripcie. Dziś ciężko sobie wyobrazić jakąkolwiek stronę, która w mniejszym lub większym stopniu nie wykorzystywałaby tego języka. JavaScriptu obecnie po prostu nie wypada nie znać.
Z takiego założenia musiał wyjść również Larry Ullman, który to rok temu wydał pozycję „Nowoczesny język JavaScript”. W tym roku doczekaliśmy się polskiego tłumaczenia i tym samym publikacji w wydawnictwie Helion. W dzisiejszym wpisie powiem Wam natomiast, ile w moim odczuciu warta jest ta pozycja.
DLA KOGO JEST TA KSIĄŻKA?
Nie ma co ukrywać, książka nie jest dla rasowych wyjadaczy JavaScriptu. Zasadniczo jest ona skierowana dla dwóch grup czytelników:
- osób, które tego języka nie znają w ogóle’
- osób, które używają tego języka, choć nie do końca wiedzą, o co w nim chodzi.
W skrócie można powiedzieć, że jest ona dla początkujących, aczkolwiek wydaje mi się, że może być ona pomocna również osobom, które zamiast JavaScriptu, wykorzystują rozmaite frameworki np. jQuery w pewnym sensie nie do końca znając dobrze właściwości tego pierwszego.
ZAWARTOŚĆ
Książka składa się z 15 rozdziałów, które autor nieformalnie podzielił na trzy części:
- Pierwsze kroki (rozdziały 1-3) - dowiecie się tutaj co nie co o historii języka, technologiach współpracujących z JS oraz o narzędziach wykorzystywanych do tworzenia i debugowania kodu,
- Podstawy języka JavaScript (rozdziały 4-11) - kluczowa część książki, po której najogólniej rzec biorąc będziecie znać JavaScript w stopniu bazowym,
- Następne kroki (rozdziały 12-15) - tutaj dowiecie się, co możecie zrobić dalej, poznacie trochę zaawansowanych elementów, frameworków oraz napiszecie krótki projekt testowy.
Całość pisana jest naprawdę przystępnym językiem, okraszona licznymi zrzutami ekranu, fragmentami kodu oraz szarymi ramkami wyjaśniającymi różne ciekawe tematy związane z aktualną partią materiału.
Jeśli można by się czegoś przyczepić, to odrobinę tłumaczenia kodu. Wiem, że szczególnie w pozycjach dla początkujących jest to dosyć popularne, ale w tym przypadku osoba tłumacząca wykazała się pewną niekonsekwencją - raz nazwy zmiennych są w naszym ojczystym języku, innym razem są angielskie. Wydaje mi się, że dla osób, które dopiero zaczynają z jakimkolwiek programowaniem, może to być odrobinę mylące.
PODSUMOWANIE
„Nowoczesny język JavaScript” to solidna pozycja do nauki, ale tak jak wspominałem wcześniej, ukierunkowana raczej na początkujących programistów lub tych z brakami. Zasadniczo poza drobnymi wpadkami w tłumaczeniu kodu nie można się tutaj do niczego przyczepić. Na ponad 400 stronach zgromadzono wystarczającą ilość wiedzy, by dobrze poznać tą technologię. Po przeczytaniu tej książki powinno być już tylko łatwiej ;-)
Z takiego założenia musiał wyjść również Larry Ullman, który to rok temu wydał pozycję „Nowoczesny język JavaScript”. W tym roku doczekaliśmy się polskiego tłumaczenia i tym samym publikacji w wydawnictwie Helion. W dzisiejszym wpisie powiem Wam natomiast, ile w moim odczuciu warta jest ta pozycja.
DLA KOGO JEST TA KSIĄŻKA?
Nie ma co ukrywać, książka nie jest dla rasowych wyjadaczy JavaScriptu. Zasadniczo jest ona skierowana dla dwóch grup czytelników:
- osób, które tego języka nie znają w ogóle’
- osób, które używają tego języka, choć nie do końca wiedzą, o co w nim chodzi.
W skrócie można powiedzieć, że jest ona dla początkujących, aczkolwiek wydaje mi się, że może być ona pomocna również osobom, które zamiast JavaScriptu, wykorzystują rozmaite frameworki np. jQuery w pewnym sensie nie do końca znając dobrze właściwości tego pierwszego.
ZAWARTOŚĆ
Książka składa się z 15 rozdziałów, które autor nieformalnie podzielił na trzy części:
- Pierwsze kroki (rozdziały 1-3) - dowiecie się tutaj co nie co o historii języka, technologiach współpracujących z JS oraz o narzędziach wykorzystywanych do tworzenia i debugowania kodu,
- Podstawy języka JavaScript (rozdziały 4-11) - kluczowa część książki, po której najogólniej rzec biorąc będziecie znać JavaScript w stopniu bazowym,
- Następne kroki (rozdziały 12-15) - tutaj dowiecie się, co możecie zrobić dalej, poznacie trochę zaawansowanych elementów, frameworków oraz napiszecie krótki projekt testowy.
Całość pisana jest naprawdę przystępnym językiem, okraszona licznymi zrzutami ekranu, fragmentami kodu oraz szarymi ramkami wyjaśniającymi różne ciekawe tematy związane z aktualną partią materiału.
Jeśli można by się czegoś przyczepić, to odrobinę tłumaczenia kodu. Wiem, że szczególnie w pozycjach dla początkujących jest to dosyć popularne, ale w tym przypadku osoba tłumacząca wykazała się pewną niekonsekwencją - raz nazwy zmiennych są w naszym ojczystym języku, innym razem są angielskie. Wydaje mi się, że dla osób, które dopiero zaczynają z jakimkolwiek programowaniem, może to być odrobinę mylące.
PODSUMOWANIE
„Nowoczesny język JavaScript” to solidna pozycja do nauki, ale tak jak wspominałem wcześniej, ukierunkowana raczej na początkujących programistów lub tych z brakami. Zasadniczo poza drobnymi wpadkami w tłumaczeniu kodu nie można się tutaj do niczego przyczepić. Na ponad 400 stronach zgromadzono wystarczającą ilość wiedzy, by dobrze poznać tą technologię. Po przeczytaniu tej książki powinno być już tylko łatwiej ;-)
altcontroldelete.pl Jerzy Piechowiak
Wzorzec MVC w PHP dla profesjonalistów
Książka „Pro PHP MVC” może być ciekawą pozycją dla osób, które mają już jakieś doświadczenie z językiem PHP i może nawet zetknęły się z jednym z wielu dostępnych w sieci szkieletów (frameworków) opartych o wzorzec MVC. Na pewno nie jest to książka dla osób, które chcą nauczyć się podstaw programowania – zakłada ona pewną początkową wiedzę, którą czytelnik musi posiadać, aby móc zrozumieć prezentowane zagadnienia. Aby książka nie była nudna, autor obrał sobie za cel stworzenie prostej strony społecznościowej i w tym celu krok po kroku buduje własny szkielet, przy okazji pokazując zastosowanie dla najczęściej używanych w PHP wzorców projektowych. Na każdym etapie nie brakuje wyjaśnień, jak kolejne elementy szkieletu aplikacji wpasowują się we wzorzec MVC, a na samym końcu Autor pokazał jak uzyskać taki sam efekt z użyciem trzech wybranych przez niego szkieletów: CodeIgniter, Zend Framework oraz CakePHP. Każdy rozdział ma na początku jasno opisane cele, a na końcu sprawdza wiedzę w postaci pytań i odpowiedzi.
„Pro PHP MVC” absolutnie nie powinna być traktowana jako przepis na idealny framework – należy patrzeć na nią jak na przykład implementacji koncepcji wzorca MVC w PHP z użyciem programowania zorientowanego obiektowo. Tworzony kod oparty jest na PHP 5.3 i wykorzystywane są przestrzenie nazw, automatyczne ładowanie klas oraz wzorce projektowe, takie jak Singleton, Rejestr, Fabryka, Fasada czy Obserwator. Zaprezentowano również w jaki sposób pisać testy jednostkowe dla tworzonego kodu. Minusem może być brak stosowania się do standardów kodowania PSR oraz nadmierne użycie funkcji magicznych w konstruowanym szkielecie, a bardziej doświadczeni programiści, którzy mają już swoje ulubione frameworki i wyrobione zdanie na temat MVC w PHP, mogą nie popierać pewnych technik i podejść zaprezentowanych w tej książce. Autor jednak wielokrotnie podkreśla, że całość powinna mieć głównie zastosowanie prezentacyjne. Czytelnik nie będzie narzekał na brak przykładowego kodu – każda linijka pisanego tworzonej aplikacji została umieszczona w treści, przez co książka nie należy do najmniejszych (ponad 400 stron lektury). Czasami tekst może wydawać się zagmatwany, przez co można poczuć zagubienie – dobrze jest wtedy wrócić do kodu i przeanalizować go jeszcze raz, a wtedy wyjaśnienia będą miały większy sens.
Podsumowując – ta książka nie nauczy Cię programować od podstaw. Ta książka jest dla Ciebie, jeżeli masz już pewną wiedzę i chcesz dowiedzieć się czym jest wzorzec MVC oraz jak zbudowane są oparte o niego popularne szkielety aplikacji.
„Pro PHP MVC” absolutnie nie powinna być traktowana jako przepis na idealny framework – należy patrzeć na nią jak na przykład implementacji koncepcji wzorca MVC w PHP z użyciem programowania zorientowanego obiektowo. Tworzony kod oparty jest na PHP 5.3 i wykorzystywane są przestrzenie nazw, automatyczne ładowanie klas oraz wzorce projektowe, takie jak Singleton, Rejestr, Fabryka, Fasada czy Obserwator. Zaprezentowano również w jaki sposób pisać testy jednostkowe dla tworzonego kodu. Minusem może być brak stosowania się do standardów kodowania PSR oraz nadmierne użycie funkcji magicznych w konstruowanym szkielecie, a bardziej doświadczeni programiści, którzy mają już swoje ulubione frameworki i wyrobione zdanie na temat MVC w PHP, mogą nie popierać pewnych technik i podejść zaprezentowanych w tej książce. Autor jednak wielokrotnie podkreśla, że całość powinna mieć głównie zastosowanie prezentacyjne. Czytelnik nie będzie narzekał na brak przykładowego kodu – każda linijka pisanego tworzonej aplikacji została umieszczona w treści, przez co książka nie należy do najmniejszych (ponad 400 stron lektury). Czasami tekst może wydawać się zagmatwany, przez co można poczuć zagubienie – dobrze jest wtedy wrócić do kodu i przeanalizować go jeszcze raz, a wtedy wyjaśnienia będą miały większy sens.
Podsumowując – ta książka nie nauczy Cię programować od podstaw. Ta książka jest dla Ciebie, jeżeli masz już pewną wiedzę i chcesz dowiedzieć się czym jest wzorzec MVC oraz jak zbudowane są oparte o niego popularne szkielety aplikacji.
future-processing.pl marcin Wójcik
Zakończcie ten kryzys!
W minioną środę ukazała się w USA książka Noblisty Paula Krugmana zatytułowana „Zakończcie natychmiast ten kryzys!” („End This Depression Now!”). Jest wybuchowa.
Problem obecnego kryzysu leży w iskrowniku — jeśli użyć tak często stosowanej w odniesieniu do ekonomii przenośni o silniku samochodowym. Tak, to jest banalny problem techniczny — uważa Krugman. Owszem wszystkie strukturalne problemy także istnieją, ale czasem, aby ruszyć silnik o wartości 30 tysięcy dolarów wystarczy iskrownik za 100 dolarów.
Receptą Krugmana jest poluzowanie inflacji. Nawet do 4 procent. Jego zdaniem pobudziłoby to konsumpcję, a to klucz do natychmiastowego wyjścia z zapaści. Ta propozycja to naturalnie włożenie kija w kopiec termitów. Krugman walczy jednak od czterech lat i wszystkie argumenty przetestował w dyskusjach wielokrotnie.
Pierwszy argument przeciwko przyspieszeniu inflacji mówi, że „trzeba myśleć długoterminowo”. Zdaniem Krugmana jest to równoznaczne z “intelektualną abdykacją i odmową przyjęcia odpowiedzialności za obecną sytuację. „Łatwiej jest mówić w mglistych pojęciach o dalekiej przyszłości niż o konkretnych krokach tu i teraz” — pisze. Poza tym zapaść trwa już piąty rok więc jest to już długoterminowe zjawisko. Jeśli bezrobotny pozostaje bez pracy długo, tak jak dzieje się to obecnie, staje się „niezdolnym do zatrudnienia”. A to też jest długoterminowy skutek. Wreszcie niskie inwestycje biznesowe mają skutki długoterminowe, bo nie rozwija się potencjału produkcyjnego i intelektualnego i traci się zdolności produkcyjne.
Wedle drugiego argumentu, kryzys trwa, bo nie ma inwestycji, a biznesmeni nie inwestują, ponieważ są niepewni jutra i obawiają się „socjalisty w Białym Domu”. „Inwestycje są niskie - pisze Krugman — bo biznes nie sprzedaje wystarczająco dużo, aby wykorzystywać istniejący potencjał”. Nie będzie więc inwestował w ekspansję. Nie ma budownictwa, spadły też inwestycje rządowe (na każdym szczeblu). Innymi słowy to dlatego bezrobocie jest wysokie a produkcja ekonomiczna niska — bo nie ma popytu. Albo jeszcze inaczej — moje wydawanie pieniędzy jest twoim zyskiem i odwrotnie.
Mitologia w ekonomii
Krugman rezygnuje z przedstawiania modeli matematycznych. Sięga natomiast obficie do historii – głównie historii Wielkiego Kryzysu lat 1920/30 i powojennej zapaści oraz historycznych traktatów wielkich ekonomistów, Johna Maynarda Keynesa, Irvinga Fishera i Hymana Minsky’ego. „Problem tamtych czasów polegał na tym, zwłaszcza w dobie Wielkiego Kryzysu, iż nie było wiadomo co robić, nie było wiedzy ani doświadczenia. Dziś wiemy i mamy odpowiednie instrumenty” — pisze Krugman. Pomimo tego wzrost konsumpcji jest tymczasem ciągle traktowany „mitologicznie”.
Motorem zdolnym do pobudzenia konsumpcji byłyby inwestycje rządowe. Dlaczego ich nie podjęto? — zastanawia się Krugman i cytuje spikera Izby Reprezentantów Johna Boehnera, który argumentując odrzucenie planu Obamy o wzroście wydatków rządu stwierdził, że skoro Amerykanie zaciskają pasa, to rząd amerykański także powinien zacisnąć pasa. „Pytanie, którego sobie Boehner nie zadał - pisze Krugman – brzmi - jeśli więc Amerykanie wydają mniej i rząd też wydaje mniej, to kto będzie kupował amerykańskie produkty na krajowym rynku?”
W Europie także nie ma zrozumienia, że kluczem do uzdrowienia jest wzrost konsumpcji. „Niemcy też nie rozumieją tego prostego równania - pisze Krugman – pokazując, że wszyscy powinni iść za ich przykładem kiedy od końca lat 90-tych udało im się odwrócić recesyjny trend. Udało się im to poprzez wydobycie się z minusa i uzyskanie nadwyżki w handlu zagranicznym. Ale było to możliwe tylko dlatego, że europejscy partnerzy Niemiec pogłębili swoje deficyty” – przypomina Krugman.
Czyli dodrukowanie pieniędzy? Tak! — uważa Krugman – tak zostały zażegnane wszystkie powojenne recesje w Stanach – przypomina. To zmieniło recesję w 1981/1982 roku w „poranek w Ameryce” czyli gwałtowne uzdrowienie ekonomiczne. To także zagrało choć nieco wolniej w latach 1991 i 2001. Ale nie zagrało teraz – odparowują oponenci Krugmana. Rezerwa Federalna potroiła od 2008 roku bazę monetarną, a gospodarka pozostaje w kryzysie. Co więc się stało?
Pułapka płynności
Zostaliśmy złapani w „pułapkę płynności” – odpowiada Krugman. Fed poszerzył bazę monetarną poprzez program Quantitive Easing (kupowanie obligacji rządowych), ale za mało, za późno i wycofując kupowanie przy najmniejszym ledwie pozytywnym drgnieniu wyników oraz jednoczesnym upartym utrzymywaniem stóp procentowych w okolicach zera. „Płynność normalnie jest zwiększana przez pożyczki finansowe, ale za odpowiednią cenę. Przy zerowych stopach procentowych lepiej siedzieć na gotówce niż pożyczać, bo gdzie zarobek?” - pisze Krugman.
Sedno sprawy jest takie, że USA potrzebuje dziś rządowej konsumpcji i to dużej. Czy to takie proste? Tak – odpowiada Krugman. „Musimy oczywiście dyskutować rolę polityki monetarnej, implikacje dla długu publicznego i co musi być zrobione, aby gospodarka nie wpadła w kolejną recesję jak rządowa konsumpcja się skończy, jak również sposoby na redukcję długu prywatnego, a także międzynarodowy aspekt sprawy, ale podstawowe są inwestycje rządowe”. Ale tu leży problem.
Dwa diabły: Keynes i rząd
Krugman lansuje to, czego panicznie i atawistycznie boją się konserwatyści – tezy nawiązujące do Keynesa, który jest dla konserwatystów diabłem wcielonym socjalizmu (nie dawniej niż w 2005 roku prawicowy magazyn „Human Events” przedstawił „Ogólną teorię” Keynesa jako równie szkodliwą jak „Mein Kampf” Hitlera), choć teoria Keynesa jest faktycznie „umiarkowanie konserwatywna”, a on sam odżegnywał się od centralnego planowania i redystrybucji środków. Zgoda na to, iż rząd może odegrać pozytywną rolę w walce przeciw gospodarczym załamaniom oznacza dla amerykańskich republikanów, że za moment mamy socjalizm w pełnej krasie. Tym bardziej, że przecież to rząd doprowadził do obecnej zapaści — powtarzają konserwatyści wzdłuż i wszerz kraju.
Czyżby? – kpi Krugman i poświęca bardzo obszerne rozdziały opisowi jak upór konserwatystów przy niedopuszczaniu jakichkolwiek regulacji doprowadził do obecnego kryzysu.
Jest cała historia deregulacji rynku, począwszy od zniesienia ustawy Glass-Steagall, która miała bronić gospodarkę przed finansowymi potopami i broniła przez dobre pół wieku do momentu kiedy Citicorp użył wszelkich środków aby znieść barierę przed łączeniem banków komercyjnych z inwestycyjnymi i połączyć się z Travelers Group. Dokonał tego przy pomocy Phila Gramma, senatora z Texasu, szefa senackiej komisji bankowości, mieszkalnictwa i spraw miejskich, którego kampanię wyborczą finansował wielkie firmy finansowe i ówczesnego szefa skarbu państwa Roberta Rubina, który przed objęciem posady w rządzie był wiceszefem Goldman Sachs, a po odejściu z rządu został wiceszefem Citicorp.
Reaktor Greenspana
Jest też obficie cytowana ideologiczna podbudowa, jakiej użyczali procesowi deregulacji sławni ekonomiści jak Alan Greenspan. Uważany za top-guru finansowego Greenspan wskazywał w 2005 roku, że czarodzieje z Wall Street wykreowali taki system (oparty na asset-backed securities), że nigdy już nie grożą wielkie zapaści gospodarcze jakie miały miejsce w przeszłości i że oto nastały czasy dobrobytu i wzrostu.
„Oczywiście, że dla niedużej, ale wpływowej grupy mniejszości era deregulacji i rosnącego zadłużenia była faktycznie czasem nadzwyczajnego wzrostu dochodów” - pisze Krugman i podaje smakowite opisy niebotycznych ekscesów i ekstrawagancji stylu życia menedżerów funduszy hedgingowych (w 2006 roku 25 najwyżej opłacanych menedżerów funduszy hedgingowych zarobiło 14 miliardów dolarów, czyli trzykrotnie więcej niż 80 tysięcy wszystkich nauczycieli w Nowym Jorku).
Greenspan – przez moment po upadku Lehman Brothers przyznał się do szoku, iż cała intelektualna konstrukcja rozsypała się w proch, ale już w marcu 2011 z powrotem wzywał do zaniechania bardzo skromnego projektu regulacji rynków pisząc: „Z rzadkimi wyjątkami, w 2008 roku na przykład, globalna niewidzialna ręka wykreowała relatywnie stabilne kursy wymiany, stopy procentowe, ceny i zarobki”. Krugman cytuje Henry’ego Farrella, który szybko odpalił Greenspanowi, iż identycznie „z rzadkimi wyjątkami japońskie reaktory nuklearne są bezpieczne w obliczu trzęsień ziemi”.
Skąd taki opór przy obstawaniu przy błędnych diagnozach? – zastanawia się Krugman. Greenspan i inni musieliby przyznać, że spędzili większą część swoich karier podążając ślepą uliczką – odpowiada, albowiem konserwatyści rozluźniając protekcję jaką wprowadzono po okresie Wielkiej Depresji doprowadzili do następnej – obecnej.
Wielka Iluzja publicznego długu
Wreszcie bardzo dużo miejsca Krugman poświęca analizie kryzysu w Europie, która notabene tak jak Ameryka także ma swoją nieprawdziwą wersję przyczyn problemów. Różnica jest zdaniem Krugmana taka, że w USA to jest Wielkie Kłamstwo, a w Europie — Wielka Iluzja. Polega ona na wierze, że kryzys spowodowała finansowa nieodpowiedzialność, co jest prawdą jedynie w przypadku Grecji.
Podobnie jak dla USA ratunek dla Europy jest w podniesieniu inflacji. Trzy powody, dla których wyższa inflacja byłaby lepsza:
Po pierwsze – poluźniłaby limity, jakie nakłada niskie oprocentowanie (i niemożność zejścia poniżej zera), ponieważ pobudziłaby apetyt na pożyczanie i konsumpcję;
Po drugie – pomogłaby w redukcji realnej wartości zadłużenia;
Po trzecie – w Europie specjalnie, w Stanach mniej – pomogłaby uniknąć bezpośrednich cięć zarobków pracowniczych, które zawsze są bardzo źle odbierane
Poza tym podniesienie inflacji byłoby nie tylko bezbolesne, ale poprawiłoby znakomicie nastrój społeczeństwa (z wyjątkiem tych wszystkich, którzy zainwestowali kapitał polityczny i emocjonalny w promocję błędnych doktryn i teorii ekonomicznych).
Że pogłębi dług publiczny? Hm, mówi Krugman, zadłużenie USA na przykład jest ogromne, ale też siła gospodarki jest wielka. Poza tym — na koniec drugiej wojny światowej dług publiczny USA wynosił 120 procent ówczesnej wartości rocznego PKB (przy obecnej wartości skumulowanych długów rządów federalnego i stanowych na poziomie 93,5 całego PKB).
Jak USA spłaciły ten dług? Odpowiedź brzmi: nie spłaciły w ogóle, nigdy. Po prostu rząd prowadził przez następne lata mniej lub bardziej zbilansowany budżet i w 1962 roku dług powrócił do poziomu z 1946 r., ale stosunek PKB do długu spadł o 60 procent dzięki kombinacji średniej inflacji i znaczącego wzrostu ekonomicznego.
Wyrywali sobie włosy
Wracając do współczesnej Ameryki - Krugman uważa, że politykom brak odwagi. Zarzuca Obamie, że owszem jego działania po objęciu urzędu prezydenta były szybka, tak jak zapowiadał. Nie była jednak, wbrew zapowiedziom, wystarczająco śmiała i dobrze zaprojektowana. Krugman przypomina, że wielu ekonomistów, on sam, jak również inny noblista, Joseph Stiglitz ostrzegali od samego początku, a raczej „wyrywali sobie publicznie włosy z rozpaczy” – jak pisze, że program jest za mały, za ciasny i błędnie zaprojektowany.
Podobnie śmiałości brakuje szefowi Rezerwy Federalnej – Benowi Bernanke. Krugman pisze, że Bernanke jako profesor Princeton skrytykował ostro 12 lat temu japoński bank centralny za niedostatecznie śmiałe kroki w wyciąganiu japońskiej gospodarki z zapaści, określając tę politykę jako „paraliż zadawany samemu sobie”.
„Niestety przewodniczący Bernanke nie postępuje zgodnie z radami profesora Bernanke” – pisze Krugman. Jako przyczyny braku „Rooseveltowskiego zdecydowania” u Bernanke Krugman wskazuje zastraszenie polityczne: „Republikanie w Kongresie oszaleli na temat quantitative easing oskarżając Bernanke o obniżanie wartości dolara”.
Rezerwa Federalna jest więc pasywna i zastraszona politycznie. Ben Bernanke pytany niedawno o pomysł Paula Krugmana o dopuszczeniu wzrostu inflacji odpowiedział kategorycznie, że byłoby to za bardzo ryzykowne.
Problem obecnego kryzysu leży w iskrowniku — jeśli użyć tak często stosowanej w odniesieniu do ekonomii przenośni o silniku samochodowym. Tak, to jest banalny problem techniczny — uważa Krugman. Owszem wszystkie strukturalne problemy także istnieją, ale czasem, aby ruszyć silnik o wartości 30 tysięcy dolarów wystarczy iskrownik za 100 dolarów.
Receptą Krugmana jest poluzowanie inflacji. Nawet do 4 procent. Jego zdaniem pobudziłoby to konsumpcję, a to klucz do natychmiastowego wyjścia z zapaści. Ta propozycja to naturalnie włożenie kija w kopiec termitów. Krugman walczy jednak od czterech lat i wszystkie argumenty przetestował w dyskusjach wielokrotnie.
Pierwszy argument przeciwko przyspieszeniu inflacji mówi, że „trzeba myśleć długoterminowo”. Zdaniem Krugmana jest to równoznaczne z “intelektualną abdykacją i odmową przyjęcia odpowiedzialności za obecną sytuację. „Łatwiej jest mówić w mglistych pojęciach o dalekiej przyszłości niż o konkretnych krokach tu i teraz” — pisze. Poza tym zapaść trwa już piąty rok więc jest to już długoterminowe zjawisko. Jeśli bezrobotny pozostaje bez pracy długo, tak jak dzieje się to obecnie, staje się „niezdolnym do zatrudnienia”. A to też jest długoterminowy skutek. Wreszcie niskie inwestycje biznesowe mają skutki długoterminowe, bo nie rozwija się potencjału produkcyjnego i intelektualnego i traci się zdolności produkcyjne.
Wedle drugiego argumentu, kryzys trwa, bo nie ma inwestycji, a biznesmeni nie inwestują, ponieważ są niepewni jutra i obawiają się „socjalisty w Białym Domu”. „Inwestycje są niskie - pisze Krugman — bo biznes nie sprzedaje wystarczająco dużo, aby wykorzystywać istniejący potencjał”. Nie będzie więc inwestował w ekspansję. Nie ma budownictwa, spadły też inwestycje rządowe (na każdym szczeblu). Innymi słowy to dlatego bezrobocie jest wysokie a produkcja ekonomiczna niska — bo nie ma popytu. Albo jeszcze inaczej — moje wydawanie pieniędzy jest twoim zyskiem i odwrotnie.
Mitologia w ekonomii
Krugman rezygnuje z przedstawiania modeli matematycznych. Sięga natomiast obficie do historii – głównie historii Wielkiego Kryzysu lat 1920/30 i powojennej zapaści oraz historycznych traktatów wielkich ekonomistów, Johna Maynarda Keynesa, Irvinga Fishera i Hymana Minsky’ego. „Problem tamtych czasów polegał na tym, zwłaszcza w dobie Wielkiego Kryzysu, iż nie było wiadomo co robić, nie było wiedzy ani doświadczenia. Dziś wiemy i mamy odpowiednie instrumenty” — pisze Krugman. Pomimo tego wzrost konsumpcji jest tymczasem ciągle traktowany „mitologicznie”.
Motorem zdolnym do pobudzenia konsumpcji byłyby inwestycje rządowe. Dlaczego ich nie podjęto? — zastanawia się Krugman i cytuje spikera Izby Reprezentantów Johna Boehnera, który argumentując odrzucenie planu Obamy o wzroście wydatków rządu stwierdził, że skoro Amerykanie zaciskają pasa, to rząd amerykański także powinien zacisnąć pasa. „Pytanie, którego sobie Boehner nie zadał - pisze Krugman – brzmi - jeśli więc Amerykanie wydają mniej i rząd też wydaje mniej, to kto będzie kupował amerykańskie produkty na krajowym rynku?”
W Europie także nie ma zrozumienia, że kluczem do uzdrowienia jest wzrost konsumpcji. „Niemcy też nie rozumieją tego prostego równania - pisze Krugman – pokazując, że wszyscy powinni iść za ich przykładem kiedy od końca lat 90-tych udało im się odwrócić recesyjny trend. Udało się im to poprzez wydobycie się z minusa i uzyskanie nadwyżki w handlu zagranicznym. Ale było to możliwe tylko dlatego, że europejscy partnerzy Niemiec pogłębili swoje deficyty” – przypomina Krugman.
Czyli dodrukowanie pieniędzy? Tak! — uważa Krugman – tak zostały zażegnane wszystkie powojenne recesje w Stanach – przypomina. To zmieniło recesję w 1981/1982 roku w „poranek w Ameryce” czyli gwałtowne uzdrowienie ekonomiczne. To także zagrało choć nieco wolniej w latach 1991 i 2001. Ale nie zagrało teraz – odparowują oponenci Krugmana. Rezerwa Federalna potroiła od 2008 roku bazę monetarną, a gospodarka pozostaje w kryzysie. Co więc się stało?
Pułapka płynności
Zostaliśmy złapani w „pułapkę płynności” – odpowiada Krugman. Fed poszerzył bazę monetarną poprzez program Quantitive Easing (kupowanie obligacji rządowych), ale za mało, za późno i wycofując kupowanie przy najmniejszym ledwie pozytywnym drgnieniu wyników oraz jednoczesnym upartym utrzymywaniem stóp procentowych w okolicach zera. „Płynność normalnie jest zwiększana przez pożyczki finansowe, ale za odpowiednią cenę. Przy zerowych stopach procentowych lepiej siedzieć na gotówce niż pożyczać, bo gdzie zarobek?” - pisze Krugman.
Sedno sprawy jest takie, że USA potrzebuje dziś rządowej konsumpcji i to dużej. Czy to takie proste? Tak – odpowiada Krugman. „Musimy oczywiście dyskutować rolę polityki monetarnej, implikacje dla długu publicznego i co musi być zrobione, aby gospodarka nie wpadła w kolejną recesję jak rządowa konsumpcja się skończy, jak również sposoby na redukcję długu prywatnego, a także międzynarodowy aspekt sprawy, ale podstawowe są inwestycje rządowe”. Ale tu leży problem.
Dwa diabły: Keynes i rząd
Krugman lansuje to, czego panicznie i atawistycznie boją się konserwatyści – tezy nawiązujące do Keynesa, który jest dla konserwatystów diabłem wcielonym socjalizmu (nie dawniej niż w 2005 roku prawicowy magazyn „Human Events” przedstawił „Ogólną teorię” Keynesa jako równie szkodliwą jak „Mein Kampf” Hitlera), choć teoria Keynesa jest faktycznie „umiarkowanie konserwatywna”, a on sam odżegnywał się od centralnego planowania i redystrybucji środków. Zgoda na to, iż rząd może odegrać pozytywną rolę w walce przeciw gospodarczym załamaniom oznacza dla amerykańskich republikanów, że za moment mamy socjalizm w pełnej krasie. Tym bardziej, że przecież to rząd doprowadził do obecnej zapaści — powtarzają konserwatyści wzdłuż i wszerz kraju.
Czyżby? – kpi Krugman i poświęca bardzo obszerne rozdziały opisowi jak upór konserwatystów przy niedopuszczaniu jakichkolwiek regulacji doprowadził do obecnego kryzysu.
Jest cała historia deregulacji rynku, począwszy od zniesienia ustawy Glass-Steagall, która miała bronić gospodarkę przed finansowymi potopami i broniła przez dobre pół wieku do momentu kiedy Citicorp użył wszelkich środków aby znieść barierę przed łączeniem banków komercyjnych z inwestycyjnymi i połączyć się z Travelers Group. Dokonał tego przy pomocy Phila Gramma, senatora z Texasu, szefa senackiej komisji bankowości, mieszkalnictwa i spraw miejskich, którego kampanię wyborczą finansował wielkie firmy finansowe i ówczesnego szefa skarbu państwa Roberta Rubina, który przed objęciem posady w rządzie był wiceszefem Goldman Sachs, a po odejściu z rządu został wiceszefem Citicorp.
Reaktor Greenspana
Jest też obficie cytowana ideologiczna podbudowa, jakiej użyczali procesowi deregulacji sławni ekonomiści jak Alan Greenspan. Uważany za top-guru finansowego Greenspan wskazywał w 2005 roku, że czarodzieje z Wall Street wykreowali taki system (oparty na asset-backed securities), że nigdy już nie grożą wielkie zapaści gospodarcze jakie miały miejsce w przeszłości i że oto nastały czasy dobrobytu i wzrostu.
„Oczywiście, że dla niedużej, ale wpływowej grupy mniejszości era deregulacji i rosnącego zadłużenia była faktycznie czasem nadzwyczajnego wzrostu dochodów” - pisze Krugman i podaje smakowite opisy niebotycznych ekscesów i ekstrawagancji stylu życia menedżerów funduszy hedgingowych (w 2006 roku 25 najwyżej opłacanych menedżerów funduszy hedgingowych zarobiło 14 miliardów dolarów, czyli trzykrotnie więcej niż 80 tysięcy wszystkich nauczycieli w Nowym Jorku).
Greenspan – przez moment po upadku Lehman Brothers przyznał się do szoku, iż cała intelektualna konstrukcja rozsypała się w proch, ale już w marcu 2011 z powrotem wzywał do zaniechania bardzo skromnego projektu regulacji rynków pisząc: „Z rzadkimi wyjątkami, w 2008 roku na przykład, globalna niewidzialna ręka wykreowała relatywnie stabilne kursy wymiany, stopy procentowe, ceny i zarobki”. Krugman cytuje Henry’ego Farrella, który szybko odpalił Greenspanowi, iż identycznie „z rzadkimi wyjątkami japońskie reaktory nuklearne są bezpieczne w obliczu trzęsień ziemi”.
Skąd taki opór przy obstawaniu przy błędnych diagnozach? – zastanawia się Krugman. Greenspan i inni musieliby przyznać, że spędzili większą część swoich karier podążając ślepą uliczką – odpowiada, albowiem konserwatyści rozluźniając protekcję jaką wprowadzono po okresie Wielkiej Depresji doprowadzili do następnej – obecnej.
Wielka Iluzja publicznego długu
Wreszcie bardzo dużo miejsca Krugman poświęca analizie kryzysu w Europie, która notabene tak jak Ameryka także ma swoją nieprawdziwą wersję przyczyn problemów. Różnica jest zdaniem Krugmana taka, że w USA to jest Wielkie Kłamstwo, a w Europie — Wielka Iluzja. Polega ona na wierze, że kryzys spowodowała finansowa nieodpowiedzialność, co jest prawdą jedynie w przypadku Grecji.
Podobnie jak dla USA ratunek dla Europy jest w podniesieniu inflacji. Trzy powody, dla których wyższa inflacja byłaby lepsza:
Po pierwsze – poluźniłaby limity, jakie nakłada niskie oprocentowanie (i niemożność zejścia poniżej zera), ponieważ pobudziłaby apetyt na pożyczanie i konsumpcję;
Po drugie – pomogłaby w redukcji realnej wartości zadłużenia;
Po trzecie – w Europie specjalnie, w Stanach mniej – pomogłaby uniknąć bezpośrednich cięć zarobków pracowniczych, które zawsze są bardzo źle odbierane
Poza tym podniesienie inflacji byłoby nie tylko bezbolesne, ale poprawiłoby znakomicie nastrój społeczeństwa (z wyjątkiem tych wszystkich, którzy zainwestowali kapitał polityczny i emocjonalny w promocję błędnych doktryn i teorii ekonomicznych).
Że pogłębi dług publiczny? Hm, mówi Krugman, zadłużenie USA na przykład jest ogromne, ale też siła gospodarki jest wielka. Poza tym — na koniec drugiej wojny światowej dług publiczny USA wynosił 120 procent ówczesnej wartości rocznego PKB (przy obecnej wartości skumulowanych długów rządów federalnego i stanowych na poziomie 93,5 całego PKB).
Jak USA spłaciły ten dług? Odpowiedź brzmi: nie spłaciły w ogóle, nigdy. Po prostu rząd prowadził przez następne lata mniej lub bardziej zbilansowany budżet i w 1962 roku dług powrócił do poziomu z 1946 r., ale stosunek PKB do długu spadł o 60 procent dzięki kombinacji średniej inflacji i znaczącego wzrostu ekonomicznego.
Wyrywali sobie włosy
Wracając do współczesnej Ameryki - Krugman uważa, że politykom brak odwagi. Zarzuca Obamie, że owszem jego działania po objęciu urzędu prezydenta były szybka, tak jak zapowiadał. Nie była jednak, wbrew zapowiedziom, wystarczająco śmiała i dobrze zaprojektowana. Krugman przypomina, że wielu ekonomistów, on sam, jak również inny noblista, Joseph Stiglitz ostrzegali od samego początku, a raczej „wyrywali sobie publicznie włosy z rozpaczy” – jak pisze, że program jest za mały, za ciasny i błędnie zaprojektowany.
Podobnie śmiałości brakuje szefowi Rezerwy Federalnej – Benowi Bernanke. Krugman pisze, że Bernanke jako profesor Princeton skrytykował ostro 12 lat temu japoński bank centralny za niedostatecznie śmiałe kroki w wyciąganiu japońskiej gospodarki z zapaści, określając tę politykę jako „paraliż zadawany samemu sobie”.
„Niestety przewodniczący Bernanke nie postępuje zgodnie z radami profesora Bernanke” – pisze Krugman. Jako przyczyny braku „Rooseveltowskiego zdecydowania” u Bernanke Krugman wskazuje zastraszenie polityczne: „Republikanie w Kongresie oszaleli na temat quantitative easing oskarżając Bernanke o obniżanie wartości dolara”.
Rezerwa Federalna jest więc pasywna i zastraszona politycznie. Ben Bernanke pytany niedawno o pomysł Paula Krugmana o dopuszczeniu wzrostu inflacji odpowiedział kategorycznie, że byłoby to za bardzo ryzykowne.
obserwatorfinansowy.pl Anna Wielopolska, 2012-05-05