Recenzje
Szkatułka pełna Sahelu. Subsaharyjska ballada
Afryka Zachodnia to jeden z mniej znanych regionów świata. Przewodników po niej próżno szukać w księgarniach. Dlatego jej poznawanie warto zacząć od lektury Szkatułki pełnej Sahelu. Autor penetruje obrzeża pustyni, podążając śladami mieszkających tam plemion. Najwięcej miejsca poświęca Republice Mali, odwiedza też Burkina Faso i Niger. To nie tylko książka podróżnicza, lecz także fascynująca wędrówka w głąb kultury i historii.
Gość Niedzielny szb, 2013-09-08
Może (morze) wróci
Uzbekistan. Wstyd przyznać się, lecz przed lekturą tej książki niewiele wiedziałem o tym kraju. Jeszcze mniej wiedziałem o Jeziorze Aralskim, które często było nazywane Morzem Aralskim, a jest głównym bohaterem pozycji autorstwa Bartka Sabela „Może (morze) wróci”.
Autor książki wybiera się do Uzbekistanu na parę tygodni. Nie ma określonego planu. Po prostu włóczy się po kraju zmierzając powoli do Morza Aralskiego, czyli na pierwszy rzut oka zwykły wyjazd z plecakiem samotnego wędrowca. Jednak głównym celem podróży jest zobaczenie i próba zrozumienia tego, co się stało, z tym jeszcze niedawno czwartym na świecie pod względem powierzchni jeziorem, choć jest to szalenie trudne. Bo jak można zrozumieć czyjeś „szaleństwo”?
Książka opowiada w sposób bardzo prosty, bez zbędnego moralizowania, czy cudownych stylistycznych form, o katastrofie jaką, zdeterminowany sukcesu człowiek, zaplanował i zrealizował w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Aspiracje do bycia pierwszym eksporterem bawełny na świecie doprowadziły do szybkiego kurczenia się olbrzymiego Morza Aralskiego. Żyjemy w XXI wieku i wydaje się, że taki „atak” na bogactwo naturalne, jakim był ten wodny akwen, który dawał pracę i jedzenie dla wielu ludzi, który był ostoją dla kilkudziesięciu gatunków fauny i flory jest nie do pomyślenia. A jednak.
„Może (morze) wróci” to książka, którą dzięki prostocie formy, czyta się doskonale. Autor nie skupia się na sobie, jest tylko obserwatorem, rozmówcą, kimś, kto prowadzi czytelnika za rękę, lecz tak właściwie nie ma go w tej książce. To nie jest arogancki i egocentryczny styl Pałkiewicza. Książka ukazuje kraj, serdecznych ludzi oraz absurdy władzy i chore pomysły ludzi znajdujących się u władzy. Całość daje czytelnikowi doskonałe tło do głównego tematu, czyli katastrofy ekologicznej, do której doprowadził człowiek. Komentarze ludzi, opisy zniszczeń środowiska naturalnego dokonanych powstaniem plantacji bawełny, a także tragedie ludzi, którzy utrzymywali się z Jeziora Aralskiego są bardzo proste, rzekłbym surowe, i to właśnie one najbardziej zostają w pamięci.
Lubię czytać książki opisujące historie, które zapadają mi w pamięci, które zmuszają do refleksji. „Może (morze) wróci” to doskonała pozycja, dla kogoś, kto wybiera się do Uzbekistanu, lecz przede wszystkim dla kogoś, kto chce przeczytać o tej jakże smutnej historii. Na koniec warto dodać, że książka jest przepięknie wydana na spulchnionym papierze, dzięki temu liczne zdjęcia z podpisami są matowe i doskonale ilustrują i oddają klimat opisywanych miejsc. Oprawa graficzna książki pięknie dodaje jej uroku. Gorąco polecam.
Autor książki wybiera się do Uzbekistanu na parę tygodni. Nie ma określonego planu. Po prostu włóczy się po kraju zmierzając powoli do Morza Aralskiego, czyli na pierwszy rzut oka zwykły wyjazd z plecakiem samotnego wędrowca. Jednak głównym celem podróży jest zobaczenie i próba zrozumienia tego, co się stało, z tym jeszcze niedawno czwartym na świecie pod względem powierzchni jeziorem, choć jest to szalenie trudne. Bo jak można zrozumieć czyjeś „szaleństwo”?
Książka opowiada w sposób bardzo prosty, bez zbędnego moralizowania, czy cudownych stylistycznych form, o katastrofie jaką, zdeterminowany sukcesu człowiek, zaplanował i zrealizował w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Aspiracje do bycia pierwszym eksporterem bawełny na świecie doprowadziły do szybkiego kurczenia się olbrzymiego Morza Aralskiego. Żyjemy w XXI wieku i wydaje się, że taki „atak” na bogactwo naturalne, jakim był ten wodny akwen, który dawał pracę i jedzenie dla wielu ludzi, który był ostoją dla kilkudziesięciu gatunków fauny i flory jest nie do pomyślenia. A jednak.
„Może (morze) wróci” to książka, którą dzięki prostocie formy, czyta się doskonale. Autor nie skupia się na sobie, jest tylko obserwatorem, rozmówcą, kimś, kto prowadzi czytelnika za rękę, lecz tak właściwie nie ma go w tej książce. To nie jest arogancki i egocentryczny styl Pałkiewicza. Książka ukazuje kraj, serdecznych ludzi oraz absurdy władzy i chore pomysły ludzi znajdujących się u władzy. Całość daje czytelnikowi doskonałe tło do głównego tematu, czyli katastrofy ekologicznej, do której doprowadził człowiek. Komentarze ludzi, opisy zniszczeń środowiska naturalnego dokonanych powstaniem plantacji bawełny, a także tragedie ludzi, którzy utrzymywali się z Jeziora Aralskiego są bardzo proste, rzekłbym surowe, i to właśnie one najbardziej zostają w pamięci.
Lubię czytać książki opisujące historie, które zapadają mi w pamięci, które zmuszają do refleksji. „Może (morze) wróci” to doskonała pozycja, dla kogoś, kto wybiera się do Uzbekistanu, lecz przede wszystkim dla kogoś, kto chce przeczytać o tej jakże smutnej historii. Na koniec warto dodać, że książka jest przepięknie wydana na spulchnionym papierze, dzięki temu liczne zdjęcia z podpisami są matowe i doskonale ilustrują i oddają klimat opisywanych miejsc. Oprawa graficzna książki pięknie dodaje jej uroku. Gorąco polecam.
lkedzierski.com Łukasz Kędzierski, 2013-08-05
Cypherpunks. Wolność i przyszłość internetu
"Cypherpunks” to zapis debaty zainicjowanej przez twórcę portalu WikiLeaks, Juliana Assange’a. Przez władze USA uznany za terrorystę, za upowszechnienie szokujących depesz dyplomatycznych. Przez środowiska walczące o wolność w Internecie uznawany za bohatera. Niszczyciel porządku? „Wojownik” o wolność słowa?
Uczestnicy dyskusji przestrzegają przed nadużyciami nowoczesnych technologii przez organy państwowe czy międzynarodowe korporacje. Wizja wszechwiedzącego i obecnego na każdym kroku Wielkiego Brata z powieści G. Orwell’a „Rok 1984” to nie utopijne mrzonki, jak dowodzą paneliści. Postęp technologiczny i idące za nim udogodnienia usprawniają życie przeciętnego obywatela, napędzają gospodarkę i umożliwiają większą wydajność w wielu sferach. Jednak ma to również drugą stronę medalu. Zwłaszcza, gdy żyjemy w czasach, gdzie dostęp do informacji i ich przetwarzania jest tak banalnie prosty. Banalny? Wysłać maila, zamieścić zdjęcie na portalu społecznościowym czy zrobić zakupy za pomocą karty kredytowej potrafi większość. Pytanie, co dzieje się z tymi informacjami? Czy jest to jedynie zbiór znaków czy też, przy odpowiednim użyciu, może obrócić się zarówno przeciwko nadawcy, jak i odbiorcy?
Lektura „Cypherpunks” pobudza do myślenia. Czy przeraża? Bardziej skłania do refleksji. Nad zagrożeniami wynikającymi z dostępnych środków przekazu. Nad wątpliwą wolnością i jej ograniczaniem w imię bezpieczeństwa i dobra ogółu.
Do myślenia pobudza również postulat dyskutantów odnośnie kodowania treści zamieszczania w sieci. Jeżeli jestem zwyczajnym, uproszczając – biernym, użytkownikiem Internetu i urządzeń będących „dziećmi nowoczesnych technologii” (iPady, Smartfony, tablety, laptopy etc.), potrafię je obsługiwać, ale nie jestem znawcą software’u i hardware’u, to czy nawet w momencie wprowadzenia kodowania i utworzenia większej ilości zabezpieczeń mogę poczuć się bezpieczny? Czy nie będzie to jedynie przejście od dyktatu rządów/korporacji pod dyktat pakujących nad zakodowaną rzeczywistością hakerów? Albo, nasuwa mi się jeszcze jeden scenariusz, może świat przyszłości będzie dostępny jedynie dla wprawnych użytkowników nowoczesnych technologii? Szybko uczących się i przyswajających nową wiedzę?
Jaki będzie świat przyszłości? No właśnie, jaki?
Uczestnicy dyskusji przestrzegają przed nadużyciami nowoczesnych technologii przez organy państwowe czy międzynarodowe korporacje. Wizja wszechwiedzącego i obecnego na każdym kroku Wielkiego Brata z powieści G. Orwell’a „Rok 1984” to nie utopijne mrzonki, jak dowodzą paneliści. Postęp technologiczny i idące za nim udogodnienia usprawniają życie przeciętnego obywatela, napędzają gospodarkę i umożliwiają większą wydajność w wielu sferach. Jednak ma to również drugą stronę medalu. Zwłaszcza, gdy żyjemy w czasach, gdzie dostęp do informacji i ich przetwarzania jest tak banalnie prosty. Banalny? Wysłać maila, zamieścić zdjęcie na portalu społecznościowym czy zrobić zakupy za pomocą karty kredytowej potrafi większość. Pytanie, co dzieje się z tymi informacjami? Czy jest to jedynie zbiór znaków czy też, przy odpowiednim użyciu, może obrócić się zarówno przeciwko nadawcy, jak i odbiorcy?
Lektura „Cypherpunks” pobudza do myślenia. Czy przeraża? Bardziej skłania do refleksji. Nad zagrożeniami wynikającymi z dostępnych środków przekazu. Nad wątpliwą wolnością i jej ograniczaniem w imię bezpieczeństwa i dobra ogółu.
Do myślenia pobudza również postulat dyskutantów odnośnie kodowania treści zamieszczania w sieci. Jeżeli jestem zwyczajnym, uproszczając – biernym, użytkownikiem Internetu i urządzeń będących „dziećmi nowoczesnych technologii” (iPady, Smartfony, tablety, laptopy etc.), potrafię je obsługiwać, ale nie jestem znawcą software’u i hardware’u, to czy nawet w momencie wprowadzenia kodowania i utworzenia większej ilości zabezpieczeń mogę poczuć się bezpieczny? Czy nie będzie to jedynie przejście od dyktatu rządów/korporacji pod dyktat pakujących nad zakodowaną rzeczywistością hakerów? Albo, nasuwa mi się jeszcze jeden scenariusz, może świat przyszłości będzie dostępny jedynie dla wprawnych użytkowników nowoczesnych technologii? Szybko uczących się i przyswajających nową wiedzę?
Jaki będzie świat przyszłości? No właśnie, jaki?
Z życia książek Przemek Opłocki, 2013-09-15
Schudnij z Kaizen
Jesteśmy coraz bardziej leniwi, a w konsekwencji grubsi jako społeczeństwo i ludzkość w sensie globalnym. Dorobiliśmy się w zachodniej kulturze stanu, w którym wszystko dostajemy gotowe, na tacy. Gotowe jedzenie, kino w domu, dostawa zakupów wszelkiego rodzaju pod nos. Nasza aktywność fizyczna ogranicza się do zagrania na Playstation. Nic zatem dziwnego, że tyjemy, a przemysł farmaceutyczno-magiczny zarabia na produkcji kolejnych cudownych środków odchudzających.
Jarosław Gibas, autor kolejnego poradnika zachęcającego do zrzucenia wagi, był typowym tłuściochem, o czym sam pisze z właściwym sobie poczuciem humoru. W książce próżno szukać super-diet i ekstra-środków do odchudzania. Autor nie będzie namawiał na mordercze akcje na siłowniach, nie będzie trzeba biegać w maratonach i jeść wyłącznie marchewki. To, co proponuje, to metoda Kaizen, czyli system tak zwanych małych kroczków. Autor pisze nie rób niczego na siłę, bo tak czy siak nie przyniesie to żadnego efektu. Zacznij coś robić bez wysiłku, krok po kroczku, tak by każdego dnia coś małego zmienić. Tylko wówczas może to przynieść trwały efekt. Co to oznacza? Ano przede wszystkim jedno: zapomnij o dietach - do końca życia przestajesz się nimi katować. Koniec i kropka. Lżej ci?
No tak, fajnie, ważę sto kilo i mam zapomnieć o dietach? Co to ma wspólnego z odchudzaniem? Ano ma. Bo, jak podkreśla Jarosław Gibas, życia nie da się zmienić z dnia na dzień, organizm trzeba przyzwyczajać do nowości po trochu, nie gwałtownie, bo zacznie się buntować. Jeśli słodzisz dwie łyżeczki, zacznij słodzić półtorej. Nawet nie zauważysz różnicy. Potem wystarczy Ci tylko jedna, aż w końcu nie będziesz słodzić wcale. I tak można ze wszystkim: papierosami, alkoholem, tłustym jedzeniem. Wybierz się na krótki spacer. Kolejnego dnia na dłuższy, za jakiś czas przebiegnij kilka metrów. Nic Ci się nie stało? Nie spociłeś się? Żyjesz nadal? Spróbuj czegoś więcej. Byle wciąż sprawiało Ci to przyjemność i było ciekawe. Nie katuj się, nie zadawaj sobie bólu, nie zalewaj się potem. Nikt tego nie lubi na dłuższą metę.
Książka nie jest typowym poradnikiem. To raczej szczere wyznanie osoby, która ma problemy z nadwagą, która próbowała przez wiele lat wszystkiego, by się jej pozbyć, aż wreszcie zaczęła trzeźwo myśleć i bardziej racjonalnie podchodzić do siebie i swojego ciała. Autor nie twierdzi, że pulchnego ciała nigdy za wiele, nie wmawia nam, byśmy pokochali siebie z tłustym brzuchem i zadyszką. Pokazuje, jakie choroby grożą otyłym, jakie problemy mogą się pojawiać w życiu osobistym i społecznym. Nic przyjemnego. A przecież sami sobie jesteśmy winni, obżerając się byle czym. Większe porcje w restauracjach, słodkie gazowane napoje, wszechobecne reklamy, nakłaniające do spożywania niezdrowych rzeczy. Wszystko to tylko napędza przemysł - naszym kosztem przecież. Czas z tym skończyć, zacząć żyć w zgodzie ze sobą, a nie z tym, co nakazują w reklamach. Kaizen jest pewnego rodzaju oporem wobec konsumpcyjnej kultury. Małymi kroczkami jesteśmy w stanie osiągnąć wiele. Przede wszystkim zaś możemy zmienić swoje życie na lepsze, godniejsze, bo zdrowsze i szczuplejsze. Nie trzeba radykalnie zmieniać stylu życia, tylko stopniowo go wzbogacać o ruch i zdrowsze jedzenie.
Autor dokładnie i konsekwentnie przewartościowuje wszystkie mity na temat odchudzania, każąc nam kierować się raczej zdrowym rozsądkiem, a nie poradami zamorskich guru. Każdy jest inny, posiada inne przyzwyczajenia, systemy wartości, obyczaje. Nie można ich radykalnie zmienić z dnia na dzień, by schudnąć. Po wyczerpującej diecie efekt może być szybki, ale potem i tak wracamy do starych nawyków. Bo skoro już się udało… A chodzi przecież o trwałą zmianę w życiu, a nie o chwilowy sukces.
Jarosław Gibas, autor kolejnego poradnika zachęcającego do zrzucenia wagi, był typowym tłuściochem, o czym sam pisze z właściwym sobie poczuciem humoru. W książce próżno szukać super-diet i ekstra-środków do odchudzania. Autor nie będzie namawiał na mordercze akcje na siłowniach, nie będzie trzeba biegać w maratonach i jeść wyłącznie marchewki. To, co proponuje, to metoda Kaizen, czyli system tak zwanych małych kroczków. Autor pisze nie rób niczego na siłę, bo tak czy siak nie przyniesie to żadnego efektu. Zacznij coś robić bez wysiłku, krok po kroczku, tak by każdego dnia coś małego zmienić. Tylko wówczas może to przynieść trwały efekt. Co to oznacza? Ano przede wszystkim jedno: zapomnij o dietach - do końca życia przestajesz się nimi katować. Koniec i kropka. Lżej ci?
No tak, fajnie, ważę sto kilo i mam zapomnieć o dietach? Co to ma wspólnego z odchudzaniem? Ano ma. Bo, jak podkreśla Jarosław Gibas, życia nie da się zmienić z dnia na dzień, organizm trzeba przyzwyczajać do nowości po trochu, nie gwałtownie, bo zacznie się buntować. Jeśli słodzisz dwie łyżeczki, zacznij słodzić półtorej. Nawet nie zauważysz różnicy. Potem wystarczy Ci tylko jedna, aż w końcu nie będziesz słodzić wcale. I tak można ze wszystkim: papierosami, alkoholem, tłustym jedzeniem. Wybierz się na krótki spacer. Kolejnego dnia na dłuższy, za jakiś czas przebiegnij kilka metrów. Nic Ci się nie stało? Nie spociłeś się? Żyjesz nadal? Spróbuj czegoś więcej. Byle wciąż sprawiało Ci to przyjemność i było ciekawe. Nie katuj się, nie zadawaj sobie bólu, nie zalewaj się potem. Nikt tego nie lubi na dłuższą metę.
Książka nie jest typowym poradnikiem. To raczej szczere wyznanie osoby, która ma problemy z nadwagą, która próbowała przez wiele lat wszystkiego, by się jej pozbyć, aż wreszcie zaczęła trzeźwo myśleć i bardziej racjonalnie podchodzić do siebie i swojego ciała. Autor nie twierdzi, że pulchnego ciała nigdy za wiele, nie wmawia nam, byśmy pokochali siebie z tłustym brzuchem i zadyszką. Pokazuje, jakie choroby grożą otyłym, jakie problemy mogą się pojawiać w życiu osobistym i społecznym. Nic przyjemnego. A przecież sami sobie jesteśmy winni, obżerając się byle czym. Większe porcje w restauracjach, słodkie gazowane napoje, wszechobecne reklamy, nakłaniające do spożywania niezdrowych rzeczy. Wszystko to tylko napędza przemysł - naszym kosztem przecież. Czas z tym skończyć, zacząć żyć w zgodzie ze sobą, a nie z tym, co nakazują w reklamach. Kaizen jest pewnego rodzaju oporem wobec konsumpcyjnej kultury. Małymi kroczkami jesteśmy w stanie osiągnąć wiele. Przede wszystkim zaś możemy zmienić swoje życie na lepsze, godniejsze, bo zdrowsze i szczuplejsze. Nie trzeba radykalnie zmieniać stylu życia, tylko stopniowo go wzbogacać o ruch i zdrowsze jedzenie.
Autor dokładnie i konsekwentnie przewartościowuje wszystkie mity na temat odchudzania, każąc nam kierować się raczej zdrowym rozsądkiem, a nie poradami zamorskich guru. Każdy jest inny, posiada inne przyzwyczajenia, systemy wartości, obyczaje. Nie można ich radykalnie zmienić z dnia na dzień, by schudnąć. Po wyczerpującej diecie efekt może być szybki, ale potem i tak wracamy do starych nawyków. Bo skoro już się udało… A chodzi przecież o trwałą zmianę w życiu, a nie o chwilowy sukces.
granice.pl Katarzyna Krzan
Projektowanie witryn internetowych User eXperience. Smashing Magazine
User experience (UX) jest obecnie obiecującą metodą projektowania produktów cyfrowych, w tym stron internetowych. W książce autorzy dzielą się doświadczeniami w tej dziedzinie zdobytymi w firmach konsultingowych, agencjach projektowych i dużych organizacjach. Czytając książkę można poznać zasady projektowania zorientowanego na użytkownika. Dowiedzieć się, jakich używać narzędzi i technik stosowanych w UX, znaleźć ich opis i wyjaśnienie, dlaczego metoda UX jest ważna, kiedy ją stosować i jak to robić, można nauczyć się dokumentowania potrzeb użytkowników, uzyskać wiedzę na temat najlepszych praktyk projektowania różnego typu komponentów UX, które mogą okazać się potrzebne w trakcie prac nad projektem. Rozważania są ilustrowane konkretnymi rozwiązaniami pozwalającymi łatwo zrozumieć prezentowany materiał. Książka, przeznaczona dla praktyków zajmujących się user experience, jest bezcennym źródłem wiedzy dla pracujących nad produktami cyfrowymi na etapach od pomysłu do wdrożenia.
NetWorld Piotr Kociatkiewicz