Recenzje
Emocje ujawnione. Odkryj, co ludzie chcą przed Tobą zataić, i dowiedz się czegoś więcej o sobie
Czy zdarzyło Ci się kiedyś, że poniosły Cię emocje, a potem gorzko tego żałowałeś? Czy pamiętasz co doprowadziło Cię do tego stanu i jakie zaobserwowałeś zmiany fizyczne i fizjologiczne w swoim ciele? Codziennie znajdujemy się w różnych sytuacjach, wśród różnych ludzi. Często odczuwamy emocje na skutek nacisku społeczeństwa, narzuconych na siebie barier czy przeróżnych bodźców ze środowiska. Bezwiednie się im poddajemy uświadamiając sobie ich skutki dopiero po całym zdarzeniu. W czasie, gdy oddziałują na nas emocje, tracimy zdolność obiektywnego oceniania sytuacji. Jak poznać i wyprzedzić nasze zachowania? Wydawnictwo SENSUS wychodzi naprzeciw naszym wątpliwościom prezentując swoją najnowszą pozycję „Emocje ujawnione” autorstwa Paula Ekman’a.
Autorem książki jest światowej sławy psycholog z wieloletnim doświadczeniem. Ogromna ilość badań, które przeprowadził zostały uznane w środowisku naukowców, a sam autor został nagrodzony wieloma znaczącymi nagrodami. Zajmując się ekspresją mimiczną, odkrył wiele nieopisanych tak dokładnie dotąd zjawisk. Swoją książkę tworzył z myślą o ludziach takich jak my, których prawdziwa wiedza na temat własnych emocji jest naprawdę niewielka.
Podstawowym stwierdzeniem pojawiającym się w „Emocjach ujawnionych” jest fakt, że niezależnie od kultury, w której żyjemy, emocje są zjawiskiem uniwersalnym. Eksperymenty przeprowadzone na mieszkańcach różnych kontynentów potwierdziły przypuszczenia profesora psychologii. Skutki odczuwanych emocji zostały wykształcone w drodze ewolucji, co podejrzewał już sam Darwin. Na podstawie tego, autor szczegółowo opisał osiem podstawowych emocji. Od smutku, udręki, gniewu, zaskoczenia, strachu, wstrętu i pogardy aż po radosne emocje. Poznajemy przykładowe sytuacje, w których występowały oraz zdjęcia ludzi w czasie oderwania. Te opisy uświadamiają nam, jak ogromną rolę pełnią w naszym życiu właśnie emocje. Następnie zostajemy zachęceni, aby na własnej skórze poczuć ich następstwa. Przewidywania opisane w książce często zadziwiają, a jednak są prawdziwe. Po prostu nie jesteśmy ich świadomi. Każda z nich została dodatkowo zaprezentowana i omówiona na podstawie zdjęć córki naukowca. Przedstawiają one kombinację ich mimicznych skutków. Jest to bardzo ciekawa część książki, ponieważ sami uczymy się rozpoznawać emocje na twarzach ludzi, z którymi obcujemy.
Aby sprawdzić samych siebie na ostatnich stronach zamieszczony został test. Przeprowadziłam go przed oraz po lekturze. Wyniki były naprawdę zadziwiające! Polecam go wszystkim niedowiarkom.
Poznając naturę emocji dowiadujemy się w jaki sposób rozpoznać czy są one szczere, jak zachować się, by ich nagromadzenie nie doprowadziło do nieprzyjemnej sytuacji oraz co zrobić, by nauczyć się wsłuchiwania się w własne wnętrze.
Ta niezwykle ciekawa książka opisuje niezbyt popularne zagadnienia. Są one naprawdę warte uwagi, a poznając je, sami możemy polepszyć swoje życie. Emocje odgrywają bowiem w naszym życiu kluczową rolę. Niestety bardzo często zapominamy o ich znaczeniu. Poświęćmy chwilę, by uzmysłowić sobie wiele przydatnych faktów, a na pewno nie pożałujemy.
Autorem książki jest światowej sławy psycholog z wieloletnim doświadczeniem. Ogromna ilość badań, które przeprowadził zostały uznane w środowisku naukowców, a sam autor został nagrodzony wieloma znaczącymi nagrodami. Zajmując się ekspresją mimiczną, odkrył wiele nieopisanych tak dokładnie dotąd zjawisk. Swoją książkę tworzył z myślą o ludziach takich jak my, których prawdziwa wiedza na temat własnych emocji jest naprawdę niewielka.
Podstawowym stwierdzeniem pojawiającym się w „Emocjach ujawnionych” jest fakt, że niezależnie od kultury, w której żyjemy, emocje są zjawiskiem uniwersalnym. Eksperymenty przeprowadzone na mieszkańcach różnych kontynentów potwierdziły przypuszczenia profesora psychologii. Skutki odczuwanych emocji zostały wykształcone w drodze ewolucji, co podejrzewał już sam Darwin. Na podstawie tego, autor szczegółowo opisał osiem podstawowych emocji. Od smutku, udręki, gniewu, zaskoczenia, strachu, wstrętu i pogardy aż po radosne emocje. Poznajemy przykładowe sytuacje, w których występowały oraz zdjęcia ludzi w czasie oderwania. Te opisy uświadamiają nam, jak ogromną rolę pełnią w naszym życiu właśnie emocje. Następnie zostajemy zachęceni, aby na własnej skórze poczuć ich następstwa. Przewidywania opisane w książce często zadziwiają, a jednak są prawdziwe. Po prostu nie jesteśmy ich świadomi. Każda z nich została dodatkowo zaprezentowana i omówiona na podstawie zdjęć córki naukowca. Przedstawiają one kombinację ich mimicznych skutków. Jest to bardzo ciekawa część książki, ponieważ sami uczymy się rozpoznawać emocje na twarzach ludzi, z którymi obcujemy.
Aby sprawdzić samych siebie na ostatnich stronach zamieszczony został test. Przeprowadziłam go przed oraz po lekturze. Wyniki były naprawdę zadziwiające! Polecam go wszystkim niedowiarkom.
Poznając naturę emocji dowiadujemy się w jaki sposób rozpoznać czy są one szczere, jak zachować się, by ich nagromadzenie nie doprowadziło do nieprzyjemnej sytuacji oraz co zrobić, by nauczyć się wsłuchiwania się w własne wnętrze.
Ta niezwykle ciekawa książka opisuje niezbyt popularne zagadnienia. Są one naprawdę warte uwagi, a poznając je, sami możemy polepszyć swoje życie. Emocje odgrywają bowiem w naszym życiu kluczową rolę. Niestety bardzo często zapominamy o ich znaczeniu. Poświęćmy chwilę, by uzmysłowić sobie wiele przydatnych faktów, a na pewno nie pożałujemy.
advena-artlab.blogspot.com 2012-01-06
Przetestuj ją sam! Steve Krug o funkcjonalności stron internetowych
Książka Steve’a Kruga nie jest książką typowo informatyczną – próżno szukać w niej listeningów z przykładowym kodem, czy innych tajemniczych instrukcji wywołujących dreszcze u zwykłego śmiertelnika. Steve napisał praktyczny przewodnik po świecie testowania funkcjonalności stron internetowych. Szczegółowo opisał cały proces, który powstał przy okazji licznych testów, które sam miał okazję prowadzić.
Czytając ma się nieodparte wrażenie, że podobne testy można prowadzić w zasadzie do wszystkiego. Nieważne, czy dasz użytkownikowi sportowy samochód, czy zestaw sztućców i pozwolisz mu wykonać podstawowe zadania związane z testowaną rzeczą – efekt może być ten sam. Jeśli poprowadzisz testy w sposób neutralny odnośnie testowanej rzeczy i wykażesz się umiejętnościami dobrego obserwatora, na pewno zaobserwujesz, czy Twój użytkownik poprawnie korzysta z funkcji, które z założenia miały być intuicyjne.
Steve dołączył do opisu własnych doświadczeń i napotykanych problemów zestaw gotowych dokumentów, które można swobodnie wykorzystać w przygotowywanych testach.
Krótko mówiąc testowanie wydaje się być super zabawą i przy okazji może sporo wnieść do projektu. Procesem testowania i analizowania zachowań użytkowników na stronach internetowych interesowałem się od dawna, a ta książka dała mi motywację do rozpoczęcia testów na wyższym poziomie.
Podsumowując: polecam książkę każdemu, kto jest zainteresowany procesem testowania użyteczności stron www, angażowania w ten proces nowych osób i czerpania z tego jak największych korzyści. Uważam również, że książka na pewno nie okaże się bezwartościowa dla każdego twórcy, projektanta stron internetowych, serwisów, start-upów, portali – mówiąc wprost, osoby, które w jakimś stopniu mają do czynienia z tworzeniem produktów, z którymi użytkownik styka się bezpośrednio, powinny zainteresować się tą pozycją.
Czytając ma się nieodparte wrażenie, że podobne testy można prowadzić w zasadzie do wszystkiego. Nieważne, czy dasz użytkownikowi sportowy samochód, czy zestaw sztućców i pozwolisz mu wykonać podstawowe zadania związane z testowaną rzeczą – efekt może być ten sam. Jeśli poprowadzisz testy w sposób neutralny odnośnie testowanej rzeczy i wykażesz się umiejętnościami dobrego obserwatora, na pewno zaobserwujesz, czy Twój użytkownik poprawnie korzysta z funkcji, które z założenia miały być intuicyjne.
Steve dołączył do opisu własnych doświadczeń i napotykanych problemów zestaw gotowych dokumentów, które można swobodnie wykorzystać w przygotowywanych testach.
Krótko mówiąc testowanie wydaje się być super zabawą i przy okazji może sporo wnieść do projektu. Procesem testowania i analizowania zachowań użytkowników na stronach internetowych interesowałem się od dawna, a ta książka dała mi motywację do rozpoczęcia testów na wyższym poziomie.
Podsumowując: polecam książkę każdemu, kto jest zainteresowany procesem testowania użyteczności stron www, angażowania w ten proces nowych osób i czerpania z tego jak największych korzyści. Uważam również, że książka na pewno nie okaże się bezwartościowa dla każdego twórcy, projektanta stron internetowych, serwisów, start-upów, portali – mówiąc wprost, osoby, które w jakimś stopniu mają do czynienia z tworzeniem produktów, z którymi użytkownik styka się bezpośrednio, powinny zainteresować się tą pozycją.
stronowicz.pl luki, 2011-12-28
WordPress. Tworzenie własnych motywów
Trzeba przyznać, że tytuł książki brzmi zachęcająco. Tak więc przy ostatniej wizycie w MBP dałem się skusić i książkę wypożyczyłem, a właśnie kończę ją czytać. Szczerze mówiąc już dużo wcześniej miałem ochotę oprzeć którąś z moich stron www w całości na najpopularniejszym obecnie CMS-ie, ale brakowało mi odwagi, żeby porzucić znane i lubiane metody na rzecz czegoś nowego. W końcu dlaczego miałbym rezygnować z własnoręcznie wypracowanych narzędzi na rzecz innych? I to po części w ciemno, ponieważ nie mam developerskiego doświadczenia z pracą przy WordPressie. Jedyne co mam, to olbrzymi zbiór pozytywnych komentarzy na temat WordPressa i tworzenia stron www w oparciu o ten system. Brakowało jedynie impulsu, by w końcu ruszyć na odkrywanie nowych lądów. Książka pojawiła się w odpowiednim momencie. Akurat dostałem ciekawe zlecenie, więc… czemu nie? Prawdopodobnie co najmniej częściowo będę odpowiadać za pozycjonowanie w Google wspomnianego zlecenia, więc WordPress wraz z jego SEO-lubiącym silnikiem doskonale się tutaj nadaje.
Parę słów o książce
Książka jest napisana przyjemnym językiem i o dziwo pomimo aż czterech autorów (Alan Cole, Raena Jackson Armitage, Brandon R. Jones, Jeffrey Way) jest całkiem spójna. Tworzenie motywów jest opisane bardzo jasno, a nawet czasami ma się wrażenie, że wręcz przesadnie. Autorom bardzo zależy, aby czytelnik wszystko zrozumiał i pewnie z tego powodu tłumaczą pewne rzeczy tak jakby na różne sposoby. Nauka w książce opiera się głównie na analizie przykładów, z której czytelnik ma wyciągnąć wnioski potrzebne do stworzenia własnego motywu. Przez moje przyzwyczajenie do książek bardziej informatycznych mam jedynie wrażenie, że kwestie kodu zostały potraktowane za bardzo powierzchownie. W kilku miejscach autorzy odsyłają do dokumentacji (która oczywiście jest świetna) zamiast szczegółowo rozpisać problem. Jednak nie wpływa to znacząco na poziom książki, który oceniam generalnie na dobry. Książkę polecam, ale wyłącznie osobom kompletnie zielonym. Osoby obyte nieco w temacie raczej nie dowiedzą się zbyt wielu nowych rzeczy.
Parę słów o książce
Książka jest napisana przyjemnym językiem i o dziwo pomimo aż czterech autorów (Alan Cole, Raena Jackson Armitage, Brandon R. Jones, Jeffrey Way) jest całkiem spójna. Tworzenie motywów jest opisane bardzo jasno, a nawet czasami ma się wrażenie, że wręcz przesadnie. Autorom bardzo zależy, aby czytelnik wszystko zrozumiał i pewnie z tego powodu tłumaczą pewne rzeczy tak jakby na różne sposoby. Nauka w książce opiera się głównie na analizie przykładów, z której czytelnik ma wyciągnąć wnioski potrzebne do stworzenia własnego motywu. Przez moje przyzwyczajenie do książek bardziej informatycznych mam jedynie wrażenie, że kwestie kodu zostały potraktowane za bardzo powierzchownie. W kilku miejscach autorzy odsyłają do dokumentacji (która oczywiście jest świetna) zamiast szczegółowo rozpisać problem. Jednak nie wpływa to znacząco na poziom książki, który oceniam generalnie na dobry. Książkę polecam, ale wyłącznie osobom kompletnie zielonym. Osoby obyte nieco w temacie raczej nie dowiedzą się zbyt wielu nowych rzeczy.
stronowicz.pl luki, 2012-01-06
Australia Tour
Forrest Gump powiedział, że życie jest jak bombonierka. Nigdy nie wiesz, co jest w środku i jakie nadzienie będzie miała wylosowana czekoladka. Tak też był z pozycją „Australia Tour”. Zanim do mnie trafiła spodziewałem się książki wzbogaconej zdjęciami. Co otrzymałem? Album, ze zdecydowaną przewagą zdjęć nad tekstem. Co nie znaczy, że ta kombinacja nie była smaczna.
W głowie mojego imiennika, Przemysław Salety, znanego rajdowca, Jacka Czachora, oraz dwóch pozostałych zapalonych motocyklistów (Adam Badziak i Jarosław Stec) zrodził się pomysł na podróż po Australii. Znaleźli sponsorów i dostali to, o czym marzyli: miesiąc na Antypodach. Możliwe, że kolejność była odwrotna, tzn. w głowach sponsorów pojawił się pomysł, znaleźli celebrytów i zaczął się Australia Tour. Rzeczywisty obrót spraw pozostawmy domysłom.
Jak wspomniałem „Australia Tour” to głównie album ze zdjęciami wzbogacony o teksty wielkości smsa lub dwóch. Co powstało? Zachęta do odwiedzenia królestwa kangurów i koali. Byłem tam i to w miejscach, gdzie pojawili się motocykliści. Od Melbourne do Sydney podróżowałem z nimi nie tylko, jako bierny odbiorca. Powróciły wspomnienia. Spokojne i wyluzowane Melbourne. Dzika i tajemnicza Tasmania. Pingwiny na Philip Island. Latarnia morska w Wollongong. Opera i most w Sydney. No i tamtejsze kangury i koale.
Kto był w Australii zrozumie czym jest jej czar, relaks, dzikość i wszechobecne wyluzowanie. Kto jeszcze nie to po przejrzeniu albumu „Australia Tour” zacznie sprawdzać ceny połączeń lotniczych z Antypodami.
W głowie mojego imiennika, Przemysław Salety, znanego rajdowca, Jacka Czachora, oraz dwóch pozostałych zapalonych motocyklistów (Adam Badziak i Jarosław Stec) zrodził się pomysł na podróż po Australii. Znaleźli sponsorów i dostali to, o czym marzyli: miesiąc na Antypodach. Możliwe, że kolejność była odwrotna, tzn. w głowach sponsorów pojawił się pomysł, znaleźli celebrytów i zaczął się Australia Tour. Rzeczywisty obrót spraw pozostawmy domysłom.
Jak wspomniałem „Australia Tour” to głównie album ze zdjęciami wzbogacony o teksty wielkości smsa lub dwóch. Co powstało? Zachęta do odwiedzenia królestwa kangurów i koali. Byłem tam i to w miejscach, gdzie pojawili się motocykliści. Od Melbourne do Sydney podróżowałem z nimi nie tylko, jako bierny odbiorca. Powróciły wspomnienia. Spokojne i wyluzowane Melbourne. Dzika i tajemnicza Tasmania. Pingwiny na Philip Island. Latarnia morska w Wollongong. Opera i most w Sydney. No i tamtejsze kangury i koale.
Kto był w Australii zrozumie czym jest jej czar, relaks, dzikość i wszechobecne wyluzowanie. Kto jeszcze nie to po przejrzeniu albumu „Australia Tour” zacznie sprawdzać ceny połączeń lotniczych z Antypodami.
Z życia książek Przemek Opłocki, 2012-01-03
Związane skrzydła. Dlaczego polskie samoloty spadają. Raport pilota
Po lekturze „Związanych skrzydeł” czułem zmęczenie i frustrację. Nie były one spowodowane poziomem tej książki – jest ona napisana niezwykle sprawnie. Bulwersuje jej treść.
Statystyki pokazują, że jednym z najchętniej czytanych, nie tylko przez Polaków, typów literatury są wspomnienia, dzienniki, reportaże itd. W cudzych przeżyciach tkwi ogromna siła, dla dzisiejszego odbiorcy niezwykle ważna staje się bowiem autentyczność historii. Zdarza się nawet, że postaciom fikcyjnym dorabia się niby-autentyczne biografie, byle stworzyć symulację prawdziwości. Chciałbym, żeby opowieść Roberta Zawady należała właśnie do tej ostatniej kategorii. Obraz całkowitego, wielostronnego rozkładu polskiego lotnictwa, który się z niej wyłania, jest bowiem przerażający.
Narracja
W mojej opinii auto mógłby spokojnie startować w szranki z niektórymi polskimi współczesnymi pisarzami. Styl ma iście żołnierski – układane przez niego zdania są krótkie, zbudowane w sposób prosty, lecz jednocześnie konkretne, a kiedy trzeba – dosadne. Jego narracja jest bardzo płynna. Dzięki temu całość czyta się niezwykle szybko i z niekłamaną przyjemnością, a jednocześnie – przez treści w niej zawarte – zszokowaniem.
Wracając wraz z autorem do jego pierwszych dni w karierze pilota, kolejnych szkoleń i doświadczeń, awansów, poznajemy zacofanie polskich służb lotniczych. Każdy negatywny aspekt, który napotyka on na swojej drodze, rozczarowanie, które przeżywa, przedstawia nam, próbując odtworzyć swoje ówczesne myśli. Widać oczywiście tendencję do uwypuklania szczególnie kolących aspektów, jednak nikogo to nie powinno dziwić – taki jest w końcu cel tej książki. Pokazać serię niedawnych katastrof, z największą na czele – smoleńską, jako konsekwencję fatalnego stanu polskiego lotnictwa od dobrych kilkudziesięciu lat.
Widać bardzo elegancki zabieg kompozycyjny. Początkowo wszelkie wady „systemu” są podkreślane mocniej niż w dalszej części książki, by uwidocznić tkwiący w nich absurd, niedowierzanie samego szkolonego pilota. Z czasem głos oburzenia nieco się wytłumia, uspokaja i Zawada pozwala przemawiać faktom, które bulwersują wystarczająco. Odzwierciedla to zapewne całkiem wiernie mechanizm identyczny z tym, który musiał zajść w świadomości samego autora. Otaczająca go rzeczywistość lotnicza nie spełnia jego ówczesnych standardów, z czasem jednak i on, nie widząc innej drogi, szans na poprawę, do nich przywykł, a w pewnym, krótkim bo krótkim, ale jednak zaistniałym okresie, sam się do nich stosował, równając w dół do braku zaangażowania itd.
Bardzo dobrym pomysłem na jeszcze większe obnażenie ewidentnych, a lekceważonych przez wszystkich zainteresowanych, braków naszego lotnictwa było skontrastowanie standardów polskich z zachodnimi, szczególnie amerykańskimi. Autor miał ku temu świetną podstawę, ponieważ wielokrotnie uczestniczył w szkoleniach organizowanych przez Amerykanów, które okazywały się, wobec niedostatków na własnym terenie, kluczowe dla dalszego rozwoju jego kariery. Zestawienie z USA pozwala zwrócić większą uwagę na aspekt psychologiczny problemu lotnictwa polskiego, wynikający z mentalności wyższej kadry. Brak zaangażowania, lenistwo, bylejakość są na porządku dziennym, co dla żołnierzy zachodnich jest nie do pomyślenia.
Inne światy
Następujące po sobie opisy polskich i amerykańskich realiów szkoleniowych, to jak gdyby dwa odmienne światy. Choć Zawadzie od początku wiele rzeczy się nie podobało i wydawało słabo zorganizowanych, to dopiero zetknięcie z perfekcyjnie realizowanym programem treningowym naszych partnerów przybiło gwóźdź do trumny.
Autor był zaskoczony ich planem, w którym każde działanie było logiczne i spójne. Od kandydatów wymagano doskonałego przygotowania, inaczej niż w Polsce: „Wcześniej też lataliśmy w załodze, ale nigdy nie omawialiśmy lotu tak szczegółowo. Współpraca ograniczała się do tego, że dowódca wydawał polecenia innym członkom załogi, jeśli nie dawał sobie rady albo jeśli samemu nie chciało mu się zbyt wiele robić. Nawigator był odpowiedzialny za to, żeby się nie zgubić[…], a drugi pilot sprawdzał poziom paliwa i nerwowo wyczekiwał, aż dowódcy znudzi się pilotowanie i da mu trochę potrzymać”.
Absurdalne posunięcie polskich władz, które, tłumacząc się geniuszem naszych pilotów, skróciły ich szkolenie z sześciu do trzech miesięcy, tnąc w ten sposób koszty, nie zostaje przyjęte przez zagranicznych, nieprzyzwyczajonych do bylejakości instruktorów. Przyjęto wobec tego, że część zajęć odbędzie się, w ramach oszczędności, w Polsce. Jak się okazuje, szkoleniowcy byli zdumieni, także tym, że z Internetu mogli skorzystać wyłącznie we własnych hotelu. Nie wspominając już nawet o niedostatkach sprzętowych czy wątpliwym stanie technicznym i jakości dostępnego sprzętu.
To zagraniczny kolega wytknął autorowi książki, że bardziej powinien się przejąć niemożnością odbycia ćwiczeń: „Jak to czym się martwimy? Robert! Przecież w te ćwiczenia zaangażowane jest tyle sił. Tylu ludzi siedzi poza domami i czeka, tyle okrętów stoi w morzu i czeka, tyle pieniędzy wydajemy z każdą minutą czekania. To pieniądze ludzi, podatników. To jest przykre, że musimy je tak trwonić, a najgorsze, że nie mamy na to wpływu”.
Przykład idzie z góry
Winy za brak zaangażowania nie ponoszą tylko sami szkoleni, lecz przede wszystkim ich przełożeni, co Zawada stara się wielokrotnie pokazać. Zły przykład idzie z góry i potrzeba dużo samozaparcia i autentycznej chęci do pracy, by mimo przeciwności i masy durnych obowiązków dążyć do samodoskonalenia w sztuce pilotażu. Zamiast wspierać młodych pilotów i ich rozwój, starsi stopniem dbają tylko o siebie, za nic mają poziom swoich podopiecznych.
Jedyną perfekcyjnie przygotowaną rzeczą jest robota papierkowa – lecz, niestety, robiona na lewo, jak na przykład statystyki lotów. Z powodu katastrofalnych wręcz oszczędności, wiecznie brakuje paliwa. Mimo to istnieją naciski z góry, by, wbrew logice, w papierach wszystko się zgadzało… i faktycznie się zgadza. Hipokryzja startuje na najwyższym poziomie i stopniowo schodzi na sam dół. Podobnie rzecz się ma z organizacją ćwiczeń. Ustawione na współpracę z okrętem podwodnym zajęcia odbywają się, z powodu awarii sprzętu, byle jak – okręt sobie, samolot sobie. Wszystko jedno, byle w raporcie wszystko wyglądało właściwie.
Spełniona obietnica
Zawada we wstępie obiecuje, że jego wspomnienia umożliwią uważnemu czytelnikowi zrozumienie dalekosiężnych mechanizmów, których istnienie miało wpływ tak na katastrofę smoleńską, jak i inne, mniej „spektakularne”, ale równie dotkliwe incydenty, związane z naszym lotnictwem w ostatnich latach. Po tych słowach nie spodziewałem się, że aż w takim stopniu. Myślałem też, że być może część z tej wiedzy zostanie przekazana w sposób, który okaże się zrozumiały jedynie dla osoby bardziej zorientowanej w tej tematyce – tymczasem ja, kompletny laik, przejdę obok nich obojętnie, nawet nie zdając sobie sprawy z własnej ignorancji.
Jednak, bardziej nieszczęśliwie niż szczęśliwie, także byłem w stanie je zauważyć, ponieważ jest ich tak wiele i są, jak się okazuje, aż tak oczywiste– również dla tych, których powinnością jest praca nad wyeliminowaniem pokazanych na kartach książki zbyt licznych uchybień.
Przyznam, że nie interesuję się kulisami największej polskiej katastrofy. Trudno jednak nie dostrzec sprytnie wplecionych przez autora „historyjek”, które w pewien sposób przypominają potwierdzone lub nie plotki krążące wokół niej. Zawada przytacza, na przykład, anegdotę o jednym z oficerów, który wymuszał ryzykowne kroki na swoich pilotach, takie jak lądowanie we mgle, co mogłoby się zakończyć wypadkiem. Człowiek ten, niepowstrzymywany przez nikogo, wręcz utwierdzany w słuszności swoich racji, wciąż działa
w szeregach lotnictwa. Przyznam, że widzę tu analogię z wieściami o przymuszaniu pilotów tupolewa do podejścia do lądowania… ale może to jedynie moje przypuszczenia.
Tak czy inaczej, polecam książkę Zawady. To interesująca lektura, a i pewne
źródło informacji, dla wielu niewygodnych (choć autor unika podawania nazwisk, to sama opinia o środowisku, którą w nas kreuje, jest wystarczająco zła). Ponadto ma pewien uniwersalny wymiar. Ile bowiem z wad wypunktowywanych przez autora jest konsekwencją
polskiej mentalności? Naszej skłonności do poprzestania na stworzeniu fasady itd.?
Warto się zastanowić nad tym dłużej – nikogo to oczywiście nie rozgrzesza, daje jednak do myślenia, gdy zestawić podejście Amerykanów, ludzi skupionych na sukcesie, i Polaków, zastanawiających się jedynie nad tym, jak tu się wymigać od roboty.
Iście (post)peerelowski stan rzeczy.
Statystyki pokazują, że jednym z najchętniej czytanych, nie tylko przez Polaków, typów literatury są wspomnienia, dzienniki, reportaże itd. W cudzych przeżyciach tkwi ogromna siła, dla dzisiejszego odbiorcy niezwykle ważna staje się bowiem autentyczność historii. Zdarza się nawet, że postaciom fikcyjnym dorabia się niby-autentyczne biografie, byle stworzyć symulację prawdziwości. Chciałbym, żeby opowieść Roberta Zawady należała właśnie do tej ostatniej kategorii. Obraz całkowitego, wielostronnego rozkładu polskiego lotnictwa, który się z niej wyłania, jest bowiem przerażający.
Narracja
W mojej opinii auto mógłby spokojnie startować w szranki z niektórymi polskimi współczesnymi pisarzami. Styl ma iście żołnierski – układane przez niego zdania są krótkie, zbudowane w sposób prosty, lecz jednocześnie konkretne, a kiedy trzeba – dosadne. Jego narracja jest bardzo płynna. Dzięki temu całość czyta się niezwykle szybko i z niekłamaną przyjemnością, a jednocześnie – przez treści w niej zawarte – zszokowaniem.
Wracając wraz z autorem do jego pierwszych dni w karierze pilota, kolejnych szkoleń i doświadczeń, awansów, poznajemy zacofanie polskich służb lotniczych. Każdy negatywny aspekt, który napotyka on na swojej drodze, rozczarowanie, które przeżywa, przedstawia nam, próbując odtworzyć swoje ówczesne myśli. Widać oczywiście tendencję do uwypuklania szczególnie kolących aspektów, jednak nikogo to nie powinno dziwić – taki jest w końcu cel tej książki. Pokazać serię niedawnych katastrof, z największą na czele – smoleńską, jako konsekwencję fatalnego stanu polskiego lotnictwa od dobrych kilkudziesięciu lat.
Widać bardzo elegancki zabieg kompozycyjny. Początkowo wszelkie wady „systemu” są podkreślane mocniej niż w dalszej części książki, by uwidocznić tkwiący w nich absurd, niedowierzanie samego szkolonego pilota. Z czasem głos oburzenia nieco się wytłumia, uspokaja i Zawada pozwala przemawiać faktom, które bulwersują wystarczająco. Odzwierciedla to zapewne całkiem wiernie mechanizm identyczny z tym, który musiał zajść w świadomości samego autora. Otaczająca go rzeczywistość lotnicza nie spełnia jego ówczesnych standardów, z czasem jednak i on, nie widząc innej drogi, szans na poprawę, do nich przywykł, a w pewnym, krótkim bo krótkim, ale jednak zaistniałym okresie, sam się do nich stosował, równając w dół do braku zaangażowania itd.
Bardzo dobrym pomysłem na jeszcze większe obnażenie ewidentnych, a lekceważonych przez wszystkich zainteresowanych, braków naszego lotnictwa było skontrastowanie standardów polskich z zachodnimi, szczególnie amerykańskimi. Autor miał ku temu świetną podstawę, ponieważ wielokrotnie uczestniczył w szkoleniach organizowanych przez Amerykanów, które okazywały się, wobec niedostatków na własnym terenie, kluczowe dla dalszego rozwoju jego kariery. Zestawienie z USA pozwala zwrócić większą uwagę na aspekt psychologiczny problemu lotnictwa polskiego, wynikający z mentalności wyższej kadry. Brak zaangażowania, lenistwo, bylejakość są na porządku dziennym, co dla żołnierzy zachodnich jest nie do pomyślenia.
Inne światy
Następujące po sobie opisy polskich i amerykańskich realiów szkoleniowych, to jak gdyby dwa odmienne światy. Choć Zawadzie od początku wiele rzeczy się nie podobało i wydawało słabo zorganizowanych, to dopiero zetknięcie z perfekcyjnie realizowanym programem treningowym naszych partnerów przybiło gwóźdź do trumny.
Autor był zaskoczony ich planem, w którym każde działanie było logiczne i spójne. Od kandydatów wymagano doskonałego przygotowania, inaczej niż w Polsce: „Wcześniej też lataliśmy w załodze, ale nigdy nie omawialiśmy lotu tak szczegółowo. Współpraca ograniczała się do tego, że dowódca wydawał polecenia innym członkom załogi, jeśli nie dawał sobie rady albo jeśli samemu nie chciało mu się zbyt wiele robić. Nawigator był odpowiedzialny za to, żeby się nie zgubić[…], a drugi pilot sprawdzał poziom paliwa i nerwowo wyczekiwał, aż dowódcy znudzi się pilotowanie i da mu trochę potrzymać”.
Absurdalne posunięcie polskich władz, które, tłumacząc się geniuszem naszych pilotów, skróciły ich szkolenie z sześciu do trzech miesięcy, tnąc w ten sposób koszty, nie zostaje przyjęte przez zagranicznych, nieprzyzwyczajonych do bylejakości instruktorów. Przyjęto wobec tego, że część zajęć odbędzie się, w ramach oszczędności, w Polsce. Jak się okazuje, szkoleniowcy byli zdumieni, także tym, że z Internetu mogli skorzystać wyłącznie we własnych hotelu. Nie wspominając już nawet o niedostatkach sprzętowych czy wątpliwym stanie technicznym i jakości dostępnego sprzętu.
To zagraniczny kolega wytknął autorowi książki, że bardziej powinien się przejąć niemożnością odbycia ćwiczeń: „Jak to czym się martwimy? Robert! Przecież w te ćwiczenia zaangażowane jest tyle sił. Tylu ludzi siedzi poza domami i czeka, tyle okrętów stoi w morzu i czeka, tyle pieniędzy wydajemy z każdą minutą czekania. To pieniądze ludzi, podatników. To jest przykre, że musimy je tak trwonić, a najgorsze, że nie mamy na to wpływu”.
Przykład idzie z góry
Winy za brak zaangażowania nie ponoszą tylko sami szkoleni, lecz przede wszystkim ich przełożeni, co Zawada stara się wielokrotnie pokazać. Zły przykład idzie z góry i potrzeba dużo samozaparcia i autentycznej chęci do pracy, by mimo przeciwności i masy durnych obowiązków dążyć do samodoskonalenia w sztuce pilotażu. Zamiast wspierać młodych pilotów i ich rozwój, starsi stopniem dbają tylko o siebie, za nic mają poziom swoich podopiecznych.
Jedyną perfekcyjnie przygotowaną rzeczą jest robota papierkowa – lecz, niestety, robiona na lewo, jak na przykład statystyki lotów. Z powodu katastrofalnych wręcz oszczędności, wiecznie brakuje paliwa. Mimo to istnieją naciski z góry, by, wbrew logice, w papierach wszystko się zgadzało… i faktycznie się zgadza. Hipokryzja startuje na najwyższym poziomie i stopniowo schodzi na sam dół. Podobnie rzecz się ma z organizacją ćwiczeń. Ustawione na współpracę z okrętem podwodnym zajęcia odbywają się, z powodu awarii sprzętu, byle jak – okręt sobie, samolot sobie. Wszystko jedno, byle w raporcie wszystko wyglądało właściwie.
Spełniona obietnica
Zawada we wstępie obiecuje, że jego wspomnienia umożliwią uważnemu czytelnikowi zrozumienie dalekosiężnych mechanizmów, których istnienie miało wpływ tak na katastrofę smoleńską, jak i inne, mniej „spektakularne”, ale równie dotkliwe incydenty, związane z naszym lotnictwem w ostatnich latach. Po tych słowach nie spodziewałem się, że aż w takim stopniu. Myślałem też, że być może część z tej wiedzy zostanie przekazana w sposób, który okaże się zrozumiały jedynie dla osoby bardziej zorientowanej w tej tematyce – tymczasem ja, kompletny laik, przejdę obok nich obojętnie, nawet nie zdając sobie sprawy z własnej ignorancji.
Jednak, bardziej nieszczęśliwie niż szczęśliwie, także byłem w stanie je zauważyć, ponieważ jest ich tak wiele i są, jak się okazuje, aż tak oczywiste– również dla tych, których powinnością jest praca nad wyeliminowaniem pokazanych na kartach książki zbyt licznych uchybień.
Przyznam, że nie interesuję się kulisami największej polskiej katastrofy. Trudno jednak nie dostrzec sprytnie wplecionych przez autora „historyjek”, które w pewien sposób przypominają potwierdzone lub nie plotki krążące wokół niej. Zawada przytacza, na przykład, anegdotę o jednym z oficerów, który wymuszał ryzykowne kroki na swoich pilotach, takie jak lądowanie we mgle, co mogłoby się zakończyć wypadkiem. Człowiek ten, niepowstrzymywany przez nikogo, wręcz utwierdzany w słuszności swoich racji, wciąż działa
w szeregach lotnictwa. Przyznam, że widzę tu analogię z wieściami o przymuszaniu pilotów tupolewa do podejścia do lądowania… ale może to jedynie moje przypuszczenia.
Tak czy inaczej, polecam książkę Zawady. To interesująca lektura, a i pewne
źródło informacji, dla wielu niewygodnych (choć autor unika podawania nazwisk, to sama opinia o środowisku, którą w nas kreuje, jest wystarczająco zła). Ponadto ma pewien uniwersalny wymiar. Ile bowiem z wad wypunktowywanych przez autora jest konsekwencją
polskiej mentalności? Naszej skłonności do poprzestania na stworzeniu fasady itd.?
Warto się zastanowić nad tym dłużej – nikogo to oczywiście nie rozgrzesza, daje jednak do myślenia, gdy zestawić podejście Amerykanów, ludzi skupionych na sukcesie, i Polaków, zastanawiających się jedynie nad tym, jak tu się wymigać od roboty.
Iście (post)peerelowski stan rzeczy.
Przegląd Morski Artur Jabłoński, 2011-12