Recenzje
Kamyki w brzuchu
Czym jest zazdrość ? Ktoś ma lepszy samochód, lepszą pracę, większe powodzenie? Tego zazdroszczą dorośli. Małe dzieci też odczuwają to uczucie i potrafią być bardzo zaborcze. Są zazdrosne o brata czy siostrę, o większą uwagę mamy i taty. O przeczytaną bajkę czy zakupiony prezent. Bohater książki Kamyki w brzuchu jest tego właśnie typu zazdrośnikiem. O uczucia swoich rodziców.
'Kajtuś' jak nazywali go pieszczotliwe rodzice, jest już dorosłym mężczyzną. Ma dwadzieścia osiem lat i właśnie wraca do rodzinnego miasteczka. Musi zająć się chorą na raka matką. Nie jest to łatwe. Mary przestaje mówić, zapomina się i nie potrafi kontrolować. Wraz z pojawieniem się w domu, bohaterowi przypominają się wszystkie chwile spędzone w domu. Są one głównie złe.
Rodzice bohatera byli rodziną zastępczą. Na jakiś czas przyjmowali do swojego domu dzieci, których rodzice mieli problemy. Kiedyś był Marcus jego prześladowca, a teraz jest Robert Chmurny. Starszy o pięć lat chłopiec zachowuje się dużo dojrzalej od 'Kajtka'. Miał złych rodziców, dlatego też pragnie miłości i jest mu ona ofiarowana. Rodzice głównego bohatera przytulają Roberta, poświęcają mu dużo czasu, spełniają jego rzadkie zachcianki. Chłopiec, który jest ich prawdziwym synem tego nie rozumie. We własnym domu siedmiolatek czuje się jak intruz. Ma wrażenie, że to on jest tym dodanym chłopcem, przygarniętym jak stara zabawka. Próbuje zwrócić na siebie uwagę na przykład poprzez wkładanie ręki do ognia, chce za wszelką cenę uprzykrzyć życie Robertowi Chmurnemu.
Rozdziały w książce przeplatają się ze sobą jak mroczny warkocz wspomnieć. Na przemian jest to opowieść z teraz, gdy narrator zajmuje się chorą matką i wtedy kiedy był małym zazdrosnym dzieckiem. Co głównie charakteryzuje tę powieść? Wszędobylski smutek i depresja. Gdyby opowiedzieć tę historię kolorami byłaby to czerń, granat i grafit. Pozostałe kolory, które mogłyby symbolizować szczęście, radość i nadzieje zostały wymazane.
Główny bohater jest imponująco irytujący. Nie potrafi pogodzić się z przeszłością. Rozumiem, że jako małe dziecko czuł się odrzucony i nie rozumiał roli swoich rodziców w pomocy dzieciom, ale jako dorosły człowiek cały czas czuł rozżalenie. Z pewnością duża w tym zasługa jego matki. Jest to kobieta władcza, która często sięgała po przemoc biła chłopca, i kazała mu chodzić spać bez jedzenia gdy był niegrzeczny. Autor wykreował ją jako silną kobietę, natomiast jej mąż został pokazany jako sympatyczny dodatek do całkiem niesympatycznej rodzinki. Przemoc, którą chłopiec zaznał w dzieciństwie dzieli się jako dorosły mężczyzna.
Styl autora też mnie nie zadowolił. Jego próby ubarwiania opowiadania bardzo mnie nużyły. Zdarzało się, że przerywniki, które stosował między dialogami nie miały dla mnie żadnego sensu. Jon Bauer wylał na karty tej powieści wszystkie swoje negatywne uczucia, które niestety udzielają się czytelnikowi.
Historia o zazdrości dziecka, i jej wpływowi na dorosłe życie jest po prostu przygnębiająca.Rodzice podejmujący się wspaniałego zadania, zapominają jakoby o swoim biologicznym dziecku, które jest złe i zdolne do wszystkiego by znów mieć mamę i tatę tylko dla siebie. Jeśli lubicie smutne historie, po których trudno Wam będzie się podnieść i iść dalej to polecam.
'Kajtuś' jak nazywali go pieszczotliwe rodzice, jest już dorosłym mężczyzną. Ma dwadzieścia osiem lat i właśnie wraca do rodzinnego miasteczka. Musi zająć się chorą na raka matką. Nie jest to łatwe. Mary przestaje mówić, zapomina się i nie potrafi kontrolować. Wraz z pojawieniem się w domu, bohaterowi przypominają się wszystkie chwile spędzone w domu. Są one głównie złe.
Rodzice bohatera byli rodziną zastępczą. Na jakiś czas przyjmowali do swojego domu dzieci, których rodzice mieli problemy. Kiedyś był Marcus jego prześladowca, a teraz jest Robert Chmurny. Starszy o pięć lat chłopiec zachowuje się dużo dojrzalej od 'Kajtka'. Miał złych rodziców, dlatego też pragnie miłości i jest mu ona ofiarowana. Rodzice głównego bohatera przytulają Roberta, poświęcają mu dużo czasu, spełniają jego rzadkie zachcianki. Chłopiec, który jest ich prawdziwym synem tego nie rozumie. We własnym domu siedmiolatek czuje się jak intruz. Ma wrażenie, że to on jest tym dodanym chłopcem, przygarniętym jak stara zabawka. Próbuje zwrócić na siebie uwagę na przykład poprzez wkładanie ręki do ognia, chce za wszelką cenę uprzykrzyć życie Robertowi Chmurnemu.
Rozdziały w książce przeplatają się ze sobą jak mroczny warkocz wspomnieć. Na przemian jest to opowieść z teraz, gdy narrator zajmuje się chorą matką i wtedy kiedy był małym zazdrosnym dzieckiem. Co głównie charakteryzuje tę powieść? Wszędobylski smutek i depresja. Gdyby opowiedzieć tę historię kolorami byłaby to czerń, granat i grafit. Pozostałe kolory, które mogłyby symbolizować szczęście, radość i nadzieje zostały wymazane.
Główny bohater jest imponująco irytujący. Nie potrafi pogodzić się z przeszłością. Rozumiem, że jako małe dziecko czuł się odrzucony i nie rozumiał roli swoich rodziców w pomocy dzieciom, ale jako dorosły człowiek cały czas czuł rozżalenie. Z pewnością duża w tym zasługa jego matki. Jest to kobieta władcza, która często sięgała po przemoc biła chłopca, i kazała mu chodzić spać bez jedzenia gdy był niegrzeczny. Autor wykreował ją jako silną kobietę, natomiast jej mąż został pokazany jako sympatyczny dodatek do całkiem niesympatycznej rodzinki. Przemoc, którą chłopiec zaznał w dzieciństwie dzieli się jako dorosły mężczyzna.
Styl autora też mnie nie zadowolił. Jego próby ubarwiania opowiadania bardzo mnie nużyły. Zdarzało się, że przerywniki, które stosował między dialogami nie miały dla mnie żadnego sensu. Jon Bauer wylał na karty tej powieści wszystkie swoje negatywne uczucia, które niestety udzielają się czytelnikowi.
Historia o zazdrości dziecka, i jej wpływowi na dorosłe życie jest po prostu przygnębiająca.Rodzice podejmujący się wspaniałego zadania, zapominają jakoby o swoim biologicznym dziecku, które jest złe i zdolne do wszystkiego by znów mieć mamę i tatę tylko dla siebie. Jeśli lubicie smutne historie, po których trudno Wam będzie się podnieść i iść dalej to polecam.
Spetana-przez-ksiazki.blogspot.com 2014-01-09
Lifehacker. Jak żyć i pracować z głową. Wydanie III
Czujesz, że jesteś mało produktywny? Że tracisz czas – a właściwie nie tyle tracisz, co źle organizujesz, a on Ci ucieka przez palce? Masz dłuuugą listę to-do, ale nie ma kiedy jej wykonywać? Marzysz o inbox-zero i całkowicie czystej skrzynce odbiorczej swojego maila? Pewnie tak. Ale… jak wygodnie i sprawnie ułatwić sobie funkcjonowanie?
Za pomocą lifehacków. Innymi słowy – prostych „sztuczek”, działań, które pomogą usprawnić różne czynności, przyspieszyć ich wykonywanie bądź pomogą nam się zorganizować. Począwszy od ogarnięcia stert papierów na biurku w porządny system korespondencji i materiałów, poprzez zrobienie małymi kroczkami porządku na mailu (zwłaszcza z niechcianym spamem), nie zapominając o zblokowaniu sobie witryn będących pożeraczami czasu (Kwejki, Demotywatory i inne tego typu, na które zaglądamy, choć właściwie nie mamy konkretnego powodu).
„Lifehacker. Jak żyć i pracować z głową. Wydanie III” to książka, której nie trzeba czytać od deski do deski. Można otworzyć ją w dowolnym, interesującym nas miejscu i zaznajomić się tylko i wyłącznie z lekturą tematu, który nas dotyczy – jak np. porządek na mailu. Dzięki temu każdy, nawet już uznający swoje życie za poukładane, może czerpać z tej publikacji pełnymi garściami, jeszcze bardziej udoskonalając i „hakując” własne życie.
Napisana w przystępny sposób pozwala dotrzeć do każdego. Do mnie, do Ciebie, do Ciebie też! ;) Polecam :)
Za pomocą lifehacków. Innymi słowy – prostych „sztuczek”, działań, które pomogą usprawnić różne czynności, przyspieszyć ich wykonywanie bądź pomogą nam się zorganizować. Począwszy od ogarnięcia stert papierów na biurku w porządny system korespondencji i materiałów, poprzez zrobienie małymi kroczkami porządku na mailu (zwłaszcza z niechcianym spamem), nie zapominając o zblokowaniu sobie witryn będących pożeraczami czasu (Kwejki, Demotywatory i inne tego typu, na które zaglądamy, choć właściwie nie mamy konkretnego powodu).
„Lifehacker. Jak żyć i pracować z głową. Wydanie III” to książka, której nie trzeba czytać od deski do deski. Można otworzyć ją w dowolnym, interesującym nas miejscu i zaznajomić się tylko i wyłącznie z lekturą tematu, który nas dotyczy – jak np. porządek na mailu. Dzięki temu każdy, nawet już uznający swoje życie za poukładane, może czerpać z tej publikacji pełnymi garściami, jeszcze bardziej udoskonalając i „hakując” własne życie.
Napisana w przystępny sposób pozwala dotrzeć do każdego. Do mnie, do Ciebie, do Ciebie też! ;) Polecam :)
3telnik.pl Przemek, 2014-02-04
Płytki umysł. Jak internet wpływa na nasz mózg
Nicholas Carr ostrzega: internet niszczy pamięć, zmniejsza nasze zdolności poznawcze, ogranicza koncentrację i zniechęca do refleksji. A to dopiero początek. Kiedy Google stworzy sztuczną inteligencję, będziemy niepotrzebni, a kultura umrze.
Autorem artykułu „Czy Google nas ogłupia?”, który ukazał się w Atlantic Monthly w 2008 roku, był Nicholas Carr, dziennikarz, publicysta, redaktor Harvard Business Review, guru technologii, który spróbował – opierając się na dość wątłych wówczas przesłankach naukowych - ocenić, jak zmienia się mózg człowieka pod wpływem uporczywego korzystania z Internetu. Tekst wywołał wiele dyskusji i stał się punktem wyjścia do książki „Płytki umysł. Jak internet wpływa na nasz mózg”, której polskie wydanie właśnie ukazało się nakładem wydawnictwa Helion – One press.
Rzecz jest tyleż ciekawa, co momentami przerażająca. Zaledwie jedna czwarta, może jedna trzecia książki poświęcona jest tytułowemu zagadnieniu, reszta to rozważania na temat kultury słowa, druku, zmian cywilizacyjnych, sztucznej inteligencji i wielu innych tematów, po których Carr porusza się zręcznie i ciekawie.
Jego główne przesłanie to: Internet ma negatywny wpływ na nasze zdolności poznawcze, zmniejsza koncentrację i zdolność do refleksji. Carr opisuje dowody naukowe na potwierdzenie tej tezy, ale co najmniej równie przekonywujące jest doświadczenie czytelnika, który zapewne ma podobne wrażenie, że im więcej korzysta z internetu, tym bardziej rosną jego kłopoty z koncentracją, źle mu się czyta dłuższe teksty i w ogóle jakby się stał nieco mniej refleksyjny...
Nicholas Carr też ma trochę kłopotów z koncentracją… na tytułowym temacie. Popatrzmy bowiem na kolejne rozdziały książki. Zaczyna się wstępem z nawiązaniem do Mc Luhana (lata 60. XX wieku) i przejęcia władzy nad człowiekiem przez ówczesne media elektroniczne – telefon, radio, telewizję i kino. Teraz oczywiście władzę przejął komputer - bardzo ładna jest pointa wstępu: „Ekran komputera (…) jest naszym sługą – tak bardzo uniżonym, że nietaktem byłoby wspomnieć, że jest także naszym władcą”. Pierwszy rozdział zaczyna się od do dziś poruszającej sceny z „Odysei kosmicznej 2001” śmierci superkomputera Hal, któremu bohater filmu Bowman metodycznie odłącza kolejne obwody. „Dave, mój umysł błądzi” – mówi HAL z rozpaczą - „Czuję to, czuję”. „Ja też to czuję - przerywa Carr. Od kilku lat mam nieprzyjemne wrażenie, że ktoś (lub coś) majstruje przy moim mózgu”.
I nie tylko on ma takie odczucia. Rozdział wypełniają opowieści naukowców i intelektualistów, którzy mają samoświadomość, jak internet zmienia ich zachowania i sposób myślenia. Drugi rozdział zaczyna się od Fryderyka Nietschego, który tracił wzrok, i jego zdolność do pracy uratował wynalazek maszyny do pisania, jednakże maszyna zmieniła też jego sposób pisania. W tym samym rozdziale mamy także wykład na temat historii badań mózgu i koncepcji jego funkcjonowania, a przede wszystkim na temat plastyczności mózgu, czyli zmian pod wpływem otoczenia, w reakcji na nasze doświadczenia i zachowania.
Potem mamy rozdział o naszych zdolnościach poznawczych i dojrzewaniu intelektualnym, które przebiega według tego samego scenariusza, jak kiedyś uczono się tworzyć mapy. Mapa nie tylko informuje, ale jest też wyrazem sposobu myślenia i widzenia. Dalej - zegar i pomiar czasu, który zmienił postrzeganie samych siebie. Mapa i zegar to technologie intelektualne – jak pisze Carr – narzędzia, którymi posługujemy się, aby zwiększać lub wspierać nasze władze umysłowe. W tej kategorii znajduje się i suwak logarytmiczny, i maszyna do pisania, książka i gazeta, a także komputer i internet.
W dalszej części książki mamy fragment o tym jak mózg człowieka, który umie czytać i pisać różni się od mózgu analfabety i opowieść o historii czytania i pisania. Dzięki temu w czwartym rozdziale autor pisze z kolei o historii książki, i o tym jak zmieniła kulturę oralną w kulturę słowa pisanego i jaki był w tym udział wynalazku druku.
Carr, ma szerokie spojrzenie i sięga głęboko w przeszłość. Ma też oryginalne skojarzenia i po prostu ciekawie opisuje wydawałoby się dość powszechnie znane wydarzenia i ludzi. Te stare historie są co najmniej równie ciekawe i wciągające jak rozdziały bardziej nam współczesne, na przykład na temat wpływu komputerów i internetu, blogów czy mediów społecznościowych na stare media, rynek książki, ale i styl pisania i komunikacji.
Na 145 stronie zaczyna się rozdział pt. „Mózg żonglera” – ten który miał być całą książką, o tym jak internet zmienia mózg i jakie są wyniki badań na ten temat. A także o tym jak przestajemy czytać, a tylko wybiórczo poszukujemy informacji, przebiegamy teksty i strony internetowe. „To przebieganie – konstatuje Carr - które niegdyś stanowiło środek do osiągnięcia celu oraz sposób wychwycenia informacji wymagających głębszej analizy – staje się celem samym w sobie, naszym ulubionym sposobem zbierania różnego rodzaju informacji i ich interpretowania”. Ale może coś dostajemy w zamian? Jest mało dowodów empirycznych, ale są, że sposób korzystania z internetu wzmacnia te funkcje mózgu, które wiążą się z określonego typu „szybkimi ścieżkami” rozwiazywania problemów, zwłaszcza dotyczących dostrzegania powtarzalnych wzorców w gąszczu danych. Być może wzrastają nieznacznie zdolności naszej pamięci roboczej. Być może stajemy się bardziej wielozadaniowi – a taki jest Internet ze swoimi linkami, twitterami, rss-ami itd. Jednak jest pewne, że „zdolność wykonywania szeregu czynności naraz działa w istocie na szkodę naszej kreatywności i naszej zdolności do głębokiej refleksji”.
Naukowiec Michael Merzenich stawia jeszcze bardziej przygnębiającą diagnozę – pisze Carr. - Gdy wykonujemy on-line wiele zadań naraz „ćwiczymy nasz mózg, aby zwracał uwagę na bzdety”. Konsekwencje tego procesu dla naszego życia intelektualnego mogą się okazać „śmiertelne”. Zdaniem Carra sieć ułatwia nam osiąganie bieżących celów dzięki bogactwie informacji, ale pomniejsza „zdolność do konstruowania we własnym umyśle licznych i niepowtarzalnych połączeń, z których wyrasta wyjątkowa inteligencja”.
Następny rozdział - „Świątynia Google” – poświęcony jest tayloryzmowi (od tego samego Taylora, który badał czas wykonywania operacji i zautomatyzował pracę robotników) jaki wyszukiwarka zaprowadza w pracy umysłu robiąc wszystko, by zwiększyć wydajność procesu wymiany informacji. Praca informatyków Google jest przykładem zastosowania taylorowskiego podejścia do zarządzania i organizacji pracy w przemyśle wiedzy – konstatuje autor.
Ale to jeszcze nie wszystko. Google w istocie dąży - i nie ukrywa tego - do zaprojektowania i wyprodukowania sztucznej inteligencji. Frapująca powieść o tej firmie wydała mi się w książce najbardziej przerażająca, bardziej niż nieszczęsne zmiany w mózgu, jakie wprowadza internet. Kilka cytatów z wypowiedzi Larry Page’a i Sergieya Brina przyprawia o dreszcze, podobnie jak podsumowanie Carra. „Ich proste założenie - pisze Carr - że byłoby nam wszystkim lepiej gdyby nasze mózgi były wspierane, a nawet zastępowane przez sztuczną inteligencję, jest równie niepokojące, co wymowne. Podkreśla bowiem wytrwałość i upór, z jakimi Google trzyma się swojego taylorowskiego przekonania, że inteligencja stanowi rezultat mechanicznych procesów, serii poszczególnych kroków, które można wyodrębnić, zmierzyć i zoptymalizować”.
Za szczególnie ciekawą można uznać na przykład cytowaną przez Carra relację wnikliwego obserwatora z siedziby Google – Googleplex: „Panująca tam przytulna atmosfera była niemal przytłaczająca. Radosne golden retrievery skakały powoli przez wodę tryskającą ze zraszaczy na trawnikach. Ludzie machali do siebie i się uśmiechali. Wszędzie leżały jakieś zabawki. Nagle zacząłem podejrzewać, że jakieś niewyobrażalne zło czai się gdzieś w ciemnych zakamarkach. Jeżeli sam szatan miałby przyjść na ziemię, jakie lepsze miejsce mógłby sobie wybrać jako kryjówkę?”.
Kolejny rozdział - poświęcony naszej pamięci i zastępowaniu jej przez sieć, też kończy się dość ponuro: „Kultura jest czymś więcej niż tylko zbiorem tego co Google określa mianem „światowe zasoby informacji”. Jest czymś więcej niż to, co da się zredukować do kodu dwójkowego i załadować do sieci. Kultura aby żyć, musi być bezustannie odnawiana w umysłach przedstawicieli każdego pokolenia. Jeśli wydobędziemy pamięć z własnego wnętrza i przekażemy na zewnątrz, to nasza kultura umrze”.
Tak jak dyskusja po artykule w „Atlantic monthly” była bardzo ożywiona i pełna kontrowersji, tak i recenzje książki są mocno mieszane, choć negatywnych jest znacznie mniej. Zarzut, który warto poważnie potraktować, dotyczy generalizacji we wnioskach. „Tymczasem nasze podporządkowanie internetowi czy komputerom jest pewnym wyborem” – pisał jeden z recenzentów. Ktoś inny złośliwie dodał: „nie mogę się zdecydować, czy nie mogę się skoncentrować na tej książce dlatego, że internet tak zmienił mój mózg, czy dlatego, że argumenty autora po prostu nie są spójne. Biorąc pod uwagę, że przy ostatnio przeczytanych dwóch książkach non-fiction nie miałem problemów z koncentracją – chyba to drugie”. Oby krytyk miał rację, ale chyba nie ma.
Książka Carra ma dwie pointy. Pierwsza dotyczy - jak i początek – „Odysei kosmicznej 2001”. Najbardziej ludzki jest w niej komputer HAL, ludzie zaś upodobnili się do maszyn. „Jest to istota mrocznego proroctwa Kubricka” – pisze autor. Drugą pointę stanowi ostatni rozdzialik „Literatura uzupełniająca”. „Książka ta dotyka wielu tematów. Czytelnikowi, który chciałby bliżej się z nimi zapoznać, polecam poniższe książki”, po czym następuje lista około 50 pozycji. Czy ktoś je przeczyta?
Cóż, ja książkę Carra czytałem chyba ze trzy tygodnie. Ciągle mi coś przeszkadzało.
Autorem artykułu „Czy Google nas ogłupia?”, który ukazał się w Atlantic Monthly w 2008 roku, był Nicholas Carr, dziennikarz, publicysta, redaktor Harvard Business Review, guru technologii, który spróbował – opierając się na dość wątłych wówczas przesłankach naukowych - ocenić, jak zmienia się mózg człowieka pod wpływem uporczywego korzystania z Internetu. Tekst wywołał wiele dyskusji i stał się punktem wyjścia do książki „Płytki umysł. Jak internet wpływa na nasz mózg”, której polskie wydanie właśnie ukazało się nakładem wydawnictwa Helion – One press.
Rzecz jest tyleż ciekawa, co momentami przerażająca. Zaledwie jedna czwarta, może jedna trzecia książki poświęcona jest tytułowemu zagadnieniu, reszta to rozważania na temat kultury słowa, druku, zmian cywilizacyjnych, sztucznej inteligencji i wielu innych tematów, po których Carr porusza się zręcznie i ciekawie.
Jego główne przesłanie to: Internet ma negatywny wpływ na nasze zdolności poznawcze, zmniejsza koncentrację i zdolność do refleksji. Carr opisuje dowody naukowe na potwierdzenie tej tezy, ale co najmniej równie przekonywujące jest doświadczenie czytelnika, który zapewne ma podobne wrażenie, że im więcej korzysta z internetu, tym bardziej rosną jego kłopoty z koncentracją, źle mu się czyta dłuższe teksty i w ogóle jakby się stał nieco mniej refleksyjny...
Nicholas Carr też ma trochę kłopotów z koncentracją… na tytułowym temacie. Popatrzmy bowiem na kolejne rozdziały książki. Zaczyna się wstępem z nawiązaniem do Mc Luhana (lata 60. XX wieku) i przejęcia władzy nad człowiekiem przez ówczesne media elektroniczne – telefon, radio, telewizję i kino. Teraz oczywiście władzę przejął komputer - bardzo ładna jest pointa wstępu: „Ekran komputera (…) jest naszym sługą – tak bardzo uniżonym, że nietaktem byłoby wspomnieć, że jest także naszym władcą”. Pierwszy rozdział zaczyna się od do dziś poruszającej sceny z „Odysei kosmicznej 2001” śmierci superkomputera Hal, któremu bohater filmu Bowman metodycznie odłącza kolejne obwody. „Dave, mój umysł błądzi” – mówi HAL z rozpaczą - „Czuję to, czuję”. „Ja też to czuję - przerywa Carr. Od kilku lat mam nieprzyjemne wrażenie, że ktoś (lub coś) majstruje przy moim mózgu”.
I nie tylko on ma takie odczucia. Rozdział wypełniają opowieści naukowców i intelektualistów, którzy mają samoświadomość, jak internet zmienia ich zachowania i sposób myślenia. Drugi rozdział zaczyna się od Fryderyka Nietschego, który tracił wzrok, i jego zdolność do pracy uratował wynalazek maszyny do pisania, jednakże maszyna zmieniła też jego sposób pisania. W tym samym rozdziale mamy także wykład na temat historii badań mózgu i koncepcji jego funkcjonowania, a przede wszystkim na temat plastyczności mózgu, czyli zmian pod wpływem otoczenia, w reakcji na nasze doświadczenia i zachowania.
Potem mamy rozdział o naszych zdolnościach poznawczych i dojrzewaniu intelektualnym, które przebiega według tego samego scenariusza, jak kiedyś uczono się tworzyć mapy. Mapa nie tylko informuje, ale jest też wyrazem sposobu myślenia i widzenia. Dalej - zegar i pomiar czasu, który zmienił postrzeganie samych siebie. Mapa i zegar to technologie intelektualne – jak pisze Carr – narzędzia, którymi posługujemy się, aby zwiększać lub wspierać nasze władze umysłowe. W tej kategorii znajduje się i suwak logarytmiczny, i maszyna do pisania, książka i gazeta, a także komputer i internet.
W dalszej części książki mamy fragment o tym jak mózg człowieka, który umie czytać i pisać różni się od mózgu analfabety i opowieść o historii czytania i pisania. Dzięki temu w czwartym rozdziale autor pisze z kolei o historii książki, i o tym jak zmieniła kulturę oralną w kulturę słowa pisanego i jaki był w tym udział wynalazku druku.
Carr, ma szerokie spojrzenie i sięga głęboko w przeszłość. Ma też oryginalne skojarzenia i po prostu ciekawie opisuje wydawałoby się dość powszechnie znane wydarzenia i ludzi. Te stare historie są co najmniej równie ciekawe i wciągające jak rozdziały bardziej nam współczesne, na przykład na temat wpływu komputerów i internetu, blogów czy mediów społecznościowych na stare media, rynek książki, ale i styl pisania i komunikacji.
Na 145 stronie zaczyna się rozdział pt. „Mózg żonglera” – ten który miał być całą książką, o tym jak internet zmienia mózg i jakie są wyniki badań na ten temat. A także o tym jak przestajemy czytać, a tylko wybiórczo poszukujemy informacji, przebiegamy teksty i strony internetowe. „To przebieganie – konstatuje Carr - które niegdyś stanowiło środek do osiągnięcia celu oraz sposób wychwycenia informacji wymagających głębszej analizy – staje się celem samym w sobie, naszym ulubionym sposobem zbierania różnego rodzaju informacji i ich interpretowania”. Ale może coś dostajemy w zamian? Jest mało dowodów empirycznych, ale są, że sposób korzystania z internetu wzmacnia te funkcje mózgu, które wiążą się z określonego typu „szybkimi ścieżkami” rozwiazywania problemów, zwłaszcza dotyczących dostrzegania powtarzalnych wzorców w gąszczu danych. Być może wzrastają nieznacznie zdolności naszej pamięci roboczej. Być może stajemy się bardziej wielozadaniowi – a taki jest Internet ze swoimi linkami, twitterami, rss-ami itd. Jednak jest pewne, że „zdolność wykonywania szeregu czynności naraz działa w istocie na szkodę naszej kreatywności i naszej zdolności do głębokiej refleksji”.
Naukowiec Michael Merzenich stawia jeszcze bardziej przygnębiającą diagnozę – pisze Carr. - Gdy wykonujemy on-line wiele zadań naraz „ćwiczymy nasz mózg, aby zwracał uwagę na bzdety”. Konsekwencje tego procesu dla naszego życia intelektualnego mogą się okazać „śmiertelne”. Zdaniem Carra sieć ułatwia nam osiąganie bieżących celów dzięki bogactwie informacji, ale pomniejsza „zdolność do konstruowania we własnym umyśle licznych i niepowtarzalnych połączeń, z których wyrasta wyjątkowa inteligencja”.
Następny rozdział - „Świątynia Google” – poświęcony jest tayloryzmowi (od tego samego Taylora, który badał czas wykonywania operacji i zautomatyzował pracę robotników) jaki wyszukiwarka zaprowadza w pracy umysłu robiąc wszystko, by zwiększyć wydajność procesu wymiany informacji. Praca informatyków Google jest przykładem zastosowania taylorowskiego podejścia do zarządzania i organizacji pracy w przemyśle wiedzy – konstatuje autor.
Ale to jeszcze nie wszystko. Google w istocie dąży - i nie ukrywa tego - do zaprojektowania i wyprodukowania sztucznej inteligencji. Frapująca powieść o tej firmie wydała mi się w książce najbardziej przerażająca, bardziej niż nieszczęsne zmiany w mózgu, jakie wprowadza internet. Kilka cytatów z wypowiedzi Larry Page’a i Sergieya Brina przyprawia o dreszcze, podobnie jak podsumowanie Carra. „Ich proste założenie - pisze Carr - że byłoby nam wszystkim lepiej gdyby nasze mózgi były wspierane, a nawet zastępowane przez sztuczną inteligencję, jest równie niepokojące, co wymowne. Podkreśla bowiem wytrwałość i upór, z jakimi Google trzyma się swojego taylorowskiego przekonania, że inteligencja stanowi rezultat mechanicznych procesów, serii poszczególnych kroków, które można wyodrębnić, zmierzyć i zoptymalizować”.
Za szczególnie ciekawą można uznać na przykład cytowaną przez Carra relację wnikliwego obserwatora z siedziby Google – Googleplex: „Panująca tam przytulna atmosfera była niemal przytłaczająca. Radosne golden retrievery skakały powoli przez wodę tryskającą ze zraszaczy na trawnikach. Ludzie machali do siebie i się uśmiechali. Wszędzie leżały jakieś zabawki. Nagle zacząłem podejrzewać, że jakieś niewyobrażalne zło czai się gdzieś w ciemnych zakamarkach. Jeżeli sam szatan miałby przyjść na ziemię, jakie lepsze miejsce mógłby sobie wybrać jako kryjówkę?”.
Kolejny rozdział - poświęcony naszej pamięci i zastępowaniu jej przez sieć, też kończy się dość ponuro: „Kultura jest czymś więcej niż tylko zbiorem tego co Google określa mianem „światowe zasoby informacji”. Jest czymś więcej niż to, co da się zredukować do kodu dwójkowego i załadować do sieci. Kultura aby żyć, musi być bezustannie odnawiana w umysłach przedstawicieli każdego pokolenia. Jeśli wydobędziemy pamięć z własnego wnętrza i przekażemy na zewnątrz, to nasza kultura umrze”.
Tak jak dyskusja po artykule w „Atlantic monthly” była bardzo ożywiona i pełna kontrowersji, tak i recenzje książki są mocno mieszane, choć negatywnych jest znacznie mniej. Zarzut, który warto poważnie potraktować, dotyczy generalizacji we wnioskach. „Tymczasem nasze podporządkowanie internetowi czy komputerom jest pewnym wyborem” – pisał jeden z recenzentów. Ktoś inny złośliwie dodał: „nie mogę się zdecydować, czy nie mogę się skoncentrować na tej książce dlatego, że internet tak zmienił mój mózg, czy dlatego, że argumenty autora po prostu nie są spójne. Biorąc pod uwagę, że przy ostatnio przeczytanych dwóch książkach non-fiction nie miałem problemów z koncentracją – chyba to drugie”. Oby krytyk miał rację, ale chyba nie ma.
Książka Carra ma dwie pointy. Pierwsza dotyczy - jak i początek – „Odysei kosmicznej 2001”. Najbardziej ludzki jest w niej komputer HAL, ludzie zaś upodobnili się do maszyn. „Jest to istota mrocznego proroctwa Kubricka” – pisze autor. Drugą pointę stanowi ostatni rozdzialik „Literatura uzupełniająca”. „Książka ta dotyka wielu tematów. Czytelnikowi, który chciałby bliżej się z nimi zapoznać, polecam poniższe książki”, po czym następuje lista około 50 pozycji. Czy ktoś je przeczyta?
Cóż, ja książkę Carra czytałem chyba ze trzy tygodnie. Ciągle mi coś przeszkadzało.
Portal Edukacji Ekonomicznej Piotr Aleksandrowicz, 2014-02-04
Pokolenia. Wiek deszczu, wiek słońca
Z biografiami zwykle jest tak, że jeśli one nie dotyczą osób, które znamy, cenimy, lubimy to zwykle nas nie interesują. Jeśli jest to powieść oparta na wątkach biograficznych to zupełnie inaczej to odbieramy, bo fabuła to fabuła, odgórnie zakłada się, że jest interesująca, a życiorys… Niekoniecznie. Dlatego z pewnym sceptycyzmem podchodziłam do Pokoleń, bo co mnie może obchodzić życie rodziców i dziadków autorki? Jednak wieś, wojna i ogólnie życie społeczne do lat 70. XX wieku brzmi dla mnie ciekawie.
Nieśpiesznie zaczynamy poznawać rodziców Janki, głównej postaci opowieści i matki Katarzyny Drogi, i Leszka, przyszłego męża Janki. Dwa tory akcji zaczynają się zbiegać właśnie w momencie, kiedy oboje się poznają i postanawiają spędzić ze sobą resztę życia. Z Podlasia przenoszą się do Poznania, gdzie Leszek studiuje medycynę i wgłębia tajniki radiologii, później wracają w swoje rodzinne regiony do Białegostoku, gdzie podobnie jak w Wielkopolsce zmagają się z wieloma przeciwnościami losu, aż ostatecznie pomyślą o przeprowadzce to jeszcze mniejszego miasteczka, gdzie wszystko zaczyna się rozwijać. Zasadnicza akcja przypada na okres powojenny, lata 50. i 60. Kibicujemy nie tylko głównym bohaterom, ale wspólnie przeżywamy pewne kryzysy w rodzinie, w życiu znajomych i przyjaciół, którzy się zmieniają wraz z miejscem zamieszkania.
Nie sądziłam, że obserwacja cudzego życia, tak wnikliwa i sentymentalna potrafi być tak pasjonująca, że mimo braku zabiegów budowania napięcia, w wielu momentach czytelnik jest zaskoczony takim obrotem akcji i czasem nie potrafi uwierzyć, że tyle może się przydarzyć jednej rodzinie. Wydawałoby się, że po wojnie los powinien zlitować się nad tymi, którzy wytrwali. Życie jednak nie jest takie piękne…
Choć momentami historia mi się niepotrzebnie dłużyła, podobała mi się. Historia ludzi, którzy wiele przeżyli, jest naprawdę fascynująca. Szczególnie podobały mi się wypowiedzi dotyczące ówczesnych technologii i zapowiedzi o ich rozwoju, które wybiegały sto lat naprzód, kiedy po 50 latach należały już do powszechnie stosowanych. Moja wiedza o tym okresie poszerzyła się znacznie i chyba za to, książkę Katarzyny Drogi cenię najbardziej.
Ocena: 5/6
Inspiracja: Coraz bardziej korci mnie spisywanie historii własnych przodków, a szczególnie prababci, która w okresie II wojny światowej uciekła z niemieckiej farmy, na widok krowy, która raczyła się na prababcię spojrzeć, do Wiednia. Dobrze, że tam pradziadka spotkała prędzej niż jakiekolwiek następne zwierzę, od którego znowu by uciekała do innego kraju.
Za książkę dziękuję
Nieśpiesznie zaczynamy poznawać rodziców Janki, głównej postaci opowieści i matki Katarzyny Drogi, i Leszka, przyszłego męża Janki. Dwa tory akcji zaczynają się zbiegać właśnie w momencie, kiedy oboje się poznają i postanawiają spędzić ze sobą resztę życia. Z Podlasia przenoszą się do Poznania, gdzie Leszek studiuje medycynę i wgłębia tajniki radiologii, później wracają w swoje rodzinne regiony do Białegostoku, gdzie podobnie jak w Wielkopolsce zmagają się z wieloma przeciwnościami losu, aż ostatecznie pomyślą o przeprowadzce to jeszcze mniejszego miasteczka, gdzie wszystko zaczyna się rozwijać. Zasadnicza akcja przypada na okres powojenny, lata 50. i 60. Kibicujemy nie tylko głównym bohaterom, ale wspólnie przeżywamy pewne kryzysy w rodzinie, w życiu znajomych i przyjaciół, którzy się zmieniają wraz z miejscem zamieszkania.
Nie sądziłam, że obserwacja cudzego życia, tak wnikliwa i sentymentalna potrafi być tak pasjonująca, że mimo braku zabiegów budowania napięcia, w wielu momentach czytelnik jest zaskoczony takim obrotem akcji i czasem nie potrafi uwierzyć, że tyle może się przydarzyć jednej rodzinie. Wydawałoby się, że po wojnie los powinien zlitować się nad tymi, którzy wytrwali. Życie jednak nie jest takie piękne…
Choć momentami historia mi się niepotrzebnie dłużyła, podobała mi się. Historia ludzi, którzy wiele przeżyli, jest naprawdę fascynująca. Szczególnie podobały mi się wypowiedzi dotyczące ówczesnych technologii i zapowiedzi o ich rozwoju, które wybiegały sto lat naprzód, kiedy po 50 latach należały już do powszechnie stosowanych. Moja wiedza o tym okresie poszerzyła się znacznie i chyba za to, książkę Katarzyny Drogi cenię najbardziej.
Ocena: 5/6
Inspiracja: Coraz bardziej korci mnie spisywanie historii własnych przodków, a szczególnie prababci, która w okresie II wojny światowej uciekła z niemieckiej farmy, na widok krowy, która raczyła się na prababcię spojrzeć, do Wiednia. Dobrze, że tam pradziadka spotkała prędzej niż jakiekolwiek następne zwierzę, od którego znowu by uciekała do innego kraju.
Za książkę dziękuję
Moje-recenzje-ksiazek.blog.onet.pl Moje-recenzje-ksiazek.blog.onet.pl
O współczuciu. Jak osiągnąć spokój wewnętrzny i zbudować lepszy świat
Książka „O Współczuciu” jest stosunkowo niewielkich rozmiarów, przypomina trochę zeszyt A5. Nie jest również zbyt „gruba” ma około 120 stron. Jest w twardej okładce co sprawia, że jest trochę bardziej trwała. Reasumując nadaje się całkowicie do noszenia w damskiej torebce i czytania na przykład podczas podróży pociągiem czy autobusem albo gdzieś w kolejce bądź gdy na coś czekamy.
Czymś co bardzo mi przypadło do gustu jest kolor stronic tejże pozycji oraz pomocna i ładna „wstążka/zakładka” będąca tutaj koloru czerwonego. Sama okładka również przyjaźnie i przyjemnie dla oka wygląda. Przeważa tu, nazwijmy to, wiśniowy kolor, który ładnie koresponduje chociażby ze wspomnianą „wstążką/zakładką”. Za projekt okładki odpowiedzialna jest Magdalena Stasik. Myślę, że warto ją za jej pracę pochwalić.
W książce tej znajdziemy Przedmowę napisaną przez dr Jeffreya Hopkinsa. W tejże pozycji jest on dość ważną postacią. Jak się dowiadujemy ze wspomnianej Przedmowy przedstawione treści zostały zebrane właśnie przez niego.
Oprócz Przedmowy znajdziemy tutaj również Wstęp, dwanaście rozdziałów, Zakończenie, Podsumowanie ćwiczeń gdzie praktycznie powtarza się treść z wcześniejszych rozdziałów, swoiste ich podsumowania zebrane w jednym miejscu oraz Wybrane lektury, w których znajduje się między innymi książka „Droga do oświecenia” za autorów przedstawia się tu Jego Świętobliwość Dalajlamę oraz Tenzina Gjaco, pod redakcją Jeffreya Hopkinsa. W Wybranych lekturach zastanawia numeracja gdzie po dziesiątej pozycji mamy pierwszą bez żadnego wyróżnienia, że to jakiś inny podział. Można więc przypuszczać, że ta pierwsza i druga pozycja miały być jedenastą i dwunastą. No cóż pozostają domysły. Nie przeszkadza to jednak w lekturze choć może trochę zastanawiać. Została również wydzielona jedna kartka na Notatki.
„O Współczuciu” jest ciekawą pozycją, która może dać do myślenia i zmotywować nas do wprowadzania krok po kroku zmian w naszym życiu. Nie jesemet pewna dlaczego, ale jak zaczęłam ją czytać skojarzyła mi się z „Przebudzeniem” Anthonego de Mello. Może są to tylko moje odczucia, ale właśnie taki był mój początkowy odbiór, później bardziej skupiłam się na prezentowanej treści niż na porównywaniu czy sprawdzaniu czy to wrażenie było słuszne czy nie.
Znalazłam w tejże pozycji kilka ciekawych cytatów. Jeden z nich dotyczy tego co leży u podstaw ludzkiej egzystencji a również celu i wartości naszego życia.
Reasumując publikacja „O Współczuciu” pod redakcją dr Jeffreya Hopkinsa jest pozycją, którą czytałam z zaciekawieniem, znalazłam tu kilka interesujących mnie informacji, pewne z nich dały mi do myślenia. Chwilami jednak, szczególnie na początku lektury, miałam wobec niej pewne obawy. Ostatecznie uważam, że warto było poświęcić swój czas na jej czytanie i zapoznanie się z jej treścią. Niektórzy pewnie będą mieli wobec niej pewne ‘ale’, no cóż tak bywa. Są tu pewne rzeczy, które nawiązują czy wyrastają z buddyzmu tybetańskiego czy buddyzmu w ogóle, jednak jest to raczej książka przeznaczona dla różnych ludzi niekoniecznie zainteresowanych buddyzmem. Treści ściśle i wyłącznie z nim związanych nie ma tu zbyt dużo (choć korzenie widać ;)).
Czymś co bardzo mi przypadło do gustu jest kolor stronic tejże pozycji oraz pomocna i ładna „wstążka/zakładka” będąca tutaj koloru czerwonego. Sama okładka również przyjaźnie i przyjemnie dla oka wygląda. Przeważa tu, nazwijmy to, wiśniowy kolor, który ładnie koresponduje chociażby ze wspomnianą „wstążką/zakładką”. Za projekt okładki odpowiedzialna jest Magdalena Stasik. Myślę, że warto ją za jej pracę pochwalić.
W książce tej znajdziemy Przedmowę napisaną przez dr Jeffreya Hopkinsa. W tejże pozycji jest on dość ważną postacią. Jak się dowiadujemy ze wspomnianej Przedmowy przedstawione treści zostały zebrane właśnie przez niego.
Oprócz Przedmowy znajdziemy tutaj również Wstęp, dwanaście rozdziałów, Zakończenie, Podsumowanie ćwiczeń gdzie praktycznie powtarza się treść z wcześniejszych rozdziałów, swoiste ich podsumowania zebrane w jednym miejscu oraz Wybrane lektury, w których znajduje się między innymi książka „Droga do oświecenia” za autorów przedstawia się tu Jego Świętobliwość Dalajlamę oraz Tenzina Gjaco, pod redakcją Jeffreya Hopkinsa. W Wybranych lekturach zastanawia numeracja gdzie po dziesiątej pozycji mamy pierwszą bez żadnego wyróżnienia, że to jakiś inny podział. Można więc przypuszczać, że ta pierwsza i druga pozycja miały być jedenastą i dwunastą. No cóż pozostają domysły. Nie przeszkadza to jednak w lekturze choć może trochę zastanawiać. Została również wydzielona jedna kartka na Notatki.
„O Współczuciu” jest ciekawą pozycją, która może dać do myślenia i zmotywować nas do wprowadzania krok po kroku zmian w naszym życiu. Nie jesemet pewna dlaczego, ale jak zaczęłam ją czytać skojarzyła mi się z „Przebudzeniem” Anthonego de Mello. Może są to tylko moje odczucia, ale właśnie taki był mój początkowy odbiór, później bardziej skupiłam się na prezentowanej treści niż na porównywaniu czy sprawdzaniu czy to wrażenie było słuszne czy nie.
Znalazłam w tejże pozycji kilka ciekawych cytatów. Jeden z nich dotyczy tego co leży u podstaw ludzkiej egzystencji a również celu i wartości naszego życia.
Reasumując publikacja „O Współczuciu” pod redakcją dr Jeffreya Hopkinsa jest pozycją, którą czytałam z zaciekawieniem, znalazłam tu kilka interesujących mnie informacji, pewne z nich dały mi do myślenia. Chwilami jednak, szczególnie na początku lektury, miałam wobec niej pewne obawy. Ostatecznie uważam, że warto było poświęcić swój czas na jej czytanie i zapoznanie się z jej treścią. Niektórzy pewnie będą mieli wobec niej pewne ‘ale’, no cóż tak bywa. Są tu pewne rzeczy, które nawiązują czy wyrastają z buddyzmu tybetańskiego czy buddyzmu w ogóle, jednak jest to raczej książka przeznaczona dla różnych ludzi niekoniecznie zainteresowanych buddyzmem. Treści ściśle i wyłącznie z nim związanych nie ma tu zbyt dużo (choć korzenie widać ;)).
swiatairi.blogspot.com Airi, 2014-02-03