Recenzje
Campa w sakwach, czyli rowerem na Dach Świata
Po przeczytaniu zaledwie informacji na okładce i króciutkiej notki biograficznej wiedziałem, że książka będzie opowiadała o czymś mało popularnym i wyjątkowym, bo jak inaczej można określić historię napisaną przez Piotra Strzeżysza?
Sam jeden (nie licząc jego wieloletnich kompanów w postaci maskotek: Rafineria i Kermit uczepionych przy kierownicy), na rowerze, z minimalną ilością sprzętu postanawia wybrać się w nie byle jaką podróż, bo przez bezdroża wyżyny Tybetańskiej, chce odwiedzić Tybet. Na swojej trasie ma do pokonania wiele kilometrów, kaprysy pogody, liczne zjazdy i podjazdy na znacznych wysokościach nad poziomem morza, lecz bardzo często także musi zmagać się z mało gościnnymi dzieciakami z wiosek, przez które przejeżdża.
Książka opisuje historię drogi, na którą większość z nas nie zdecydowałaby się z różnych powodów, między innymi dlatego warto zasiąść do jej lektury.
Chyba nic bardziej nie zaskoczyło mnie negatywnie w tej książce jak opisy tybetańskich dzieciaków, które powielają nauczony i poparty wieloletnim doświadczeniem utarty schemat "biały turysta = worek dolarów". Niestety to my "zachodni turyści" doprowadziliśmy do takiej sytuacji, gdzie, gdy tylko pojawimy się w tamtych okolicach to od okolicznych chłopców będziemy słyszeli "money, money, money" i widzieli wyciągnięte dłonie. Głęboko w to wierzę, że sami by na to nie wpadli, że można żądać od turysty pieniędzy. Ktoś - zachodni turyści( ), musieli im to pokazać, nauczyć, utrwalić.
Nigdy nie byłem w Tybecie (jest on zaparkowany na mojej wirtualnej, jeszcze metafizycznej mapie pomysłów i czeka na materializację), lecz nie spodziewałem się, że takie sytuacje mogą mieć miejsce na tak dużą skalę. Mój wyimaginowany obraz Tybetu, w którym, pomimo trudności i biedy, żyją serdeczni, życzliwi i uśmiechnięci ludzie został trochę obdarty ze złudzeń. Oczywiście nadal wierzę, że spotkam w tej mitycznej krainie takich ludzi, którzy poruszają kolejny młynki modlitewne, lecz wybierając się w tamte rejony zawsze będę miał w pamięci obraz rzucających kamieniami dzieciaków w autora książki, który nie dał im pieniędzy.
Podróżnik na swojej drodze spotyka także bezinteresowną gościnność, mieszkańcy zapraszająco do swoich izb, dając strawę w postaci charakterystycznej mączki campa, możliwość odpoczynku, poją go tłustą (z masłem) herbatą, udostępniają kawałek swojej podłogi nie oczekując nic w zamian.
Autorowi doskwiera bariera językowa, przez którą jego komunikacja z otaczającą go społecznością jest na bardzo ubogim poziomie. Obserwuje sytuacje, próbuje analizować zachowania, lecz niestety nie może dopytać, dowiedzieć się, skonfrontować swoich przypuszczeń z miejscowymi.
Książka przedstawia pokonywane kilometry, napotkanych ludzi, opisuje sytuacje te dobre jak i te złe. Ukazuje niebywały hart ducha i wytrwałość autora, jego determinację i upór w dążeniu do zamierzonego celu. Autor nie gloryfikuje swojego męstwa, odwagi, wyjątkowości. W prosty sposób rejestruje otaczającą go rzeczywistość.
Bardzo dobrze, że do książki dołączone są liczne fotografie z podpisami, które dobrze ilustrują opisy autora.
Dla większości, długa, samotna podróż, gdzie każdy kilometr pokonany jest siłą własnych mięśni będzie czymś, co najmniej niezrozumiałym. Gdy do tego dodamy jeszcze, ze autor tę trasę pokonał także zimą przy temperaturach rzędu 35 stopni poniżej zera to nie uwierzą, że może to sprawiać przyjemność. A jednak, jak wiemy w świecie nie brakuje takich zapaleńców.
Sądzę, że filozofia serii "Szlaki ludzi ciekawych" doskonale się tutaj wpisuje w trasę i doznania, jakich doświadczył autor. Pokonana przez Piotra droga to nie cepostrada dla ceprów idących do Morskiego Oka lub promenada w Międzyzdrojach. To trasa, która budzi respekt, której pokonanie na pewno zapadnie na długo w pamięci czytelnika.
Sam jeden (nie licząc jego wieloletnich kompanów w postaci maskotek: Rafineria i Kermit uczepionych przy kierownicy), na rowerze, z minimalną ilością sprzętu postanawia wybrać się w nie byle jaką podróż, bo przez bezdroża wyżyny Tybetańskiej, chce odwiedzić Tybet. Na swojej trasie ma do pokonania wiele kilometrów, kaprysy pogody, liczne zjazdy i podjazdy na znacznych wysokościach nad poziomem morza, lecz bardzo często także musi zmagać się z mało gościnnymi dzieciakami z wiosek, przez które przejeżdża.
Książka opisuje historię drogi, na którą większość z nas nie zdecydowałaby się z różnych powodów, między innymi dlatego warto zasiąść do jej lektury.
Chyba nic bardziej nie zaskoczyło mnie negatywnie w tej książce jak opisy tybetańskich dzieciaków, które powielają nauczony i poparty wieloletnim doświadczeniem utarty schemat "biały turysta = worek dolarów". Niestety to my "zachodni turyści" doprowadziliśmy do takiej sytuacji, gdzie, gdy tylko pojawimy się w tamtych okolicach to od okolicznych chłopców będziemy słyszeli "money, money, money" i widzieli wyciągnięte dłonie. Głęboko w to wierzę, że sami by na to nie wpadli, że można żądać od turysty pieniędzy. Ktoś - zachodni turyści( ), musieli im to pokazać, nauczyć, utrwalić.
Nigdy nie byłem w Tybecie (jest on zaparkowany na mojej wirtualnej, jeszcze metafizycznej mapie pomysłów i czeka na materializację), lecz nie spodziewałem się, że takie sytuacje mogą mieć miejsce na tak dużą skalę. Mój wyimaginowany obraz Tybetu, w którym, pomimo trudności i biedy, żyją serdeczni, życzliwi i uśmiechnięci ludzie został trochę obdarty ze złudzeń. Oczywiście nadal wierzę, że spotkam w tej mitycznej krainie takich ludzi, którzy poruszają kolejny młynki modlitewne, lecz wybierając się w tamte rejony zawsze będę miał w pamięci obraz rzucających kamieniami dzieciaków w autora książki, który nie dał im pieniędzy.
Podróżnik na swojej drodze spotyka także bezinteresowną gościnność, mieszkańcy zapraszająco do swoich izb, dając strawę w postaci charakterystycznej mączki campa, możliwość odpoczynku, poją go tłustą (z masłem) herbatą, udostępniają kawałek swojej podłogi nie oczekując nic w zamian.
Autorowi doskwiera bariera językowa, przez którą jego komunikacja z otaczającą go społecznością jest na bardzo ubogim poziomie. Obserwuje sytuacje, próbuje analizować zachowania, lecz niestety nie może dopytać, dowiedzieć się, skonfrontować swoich przypuszczeń z miejscowymi.
Książka przedstawia pokonywane kilometry, napotkanych ludzi, opisuje sytuacje te dobre jak i te złe. Ukazuje niebywały hart ducha i wytrwałość autora, jego determinację i upór w dążeniu do zamierzonego celu. Autor nie gloryfikuje swojego męstwa, odwagi, wyjątkowości. W prosty sposób rejestruje otaczającą go rzeczywistość.
Bardzo dobrze, że do książki dołączone są liczne fotografie z podpisami, które dobrze ilustrują opisy autora.
Dla większości, długa, samotna podróż, gdzie każdy kilometr pokonany jest siłą własnych mięśni będzie czymś, co najmniej niezrozumiałym. Gdy do tego dodamy jeszcze, ze autor tę trasę pokonał także zimą przy temperaturach rzędu 35 stopni poniżej zera to nie uwierzą, że może to sprawiać przyjemność. A jednak, jak wiemy w świecie nie brakuje takich zapaleńców.
Sądzę, że filozofia serii "Szlaki ludzi ciekawych" doskonale się tutaj wpisuje w trasę i doznania, jakich doświadczył autor. Pokonana przez Piotra droga to nie cepostrada dla ceprów idących do Morskiego Oka lub promenada w Międzyzdrojach. To trasa, która budzi respekt, której pokonanie na pewno zapadnie na długo w pamięci czytelnika.
lkedzierski.com 2012-05-28
Chorwacja. W kraju lawendy i wina. Wyd. 6
Czasem rozmawiając o podróżach spotykam się z opinią, że nie trzeba się już ruszać z domu, aby podziwiać piękno miejsc oddalonych wiele kilometrów od naszego domu. Wirtualna rzeczywistość, odpowiednie programy mogą zastąpić wyjazd, omijając jego trudy – zmęczenie, ciężar walizki, uwierający but. Może nawet istnieje taka możliwość, żeby poczuć na twarzy podmuch wiatru znad oceanu, czy zapach egzotycznej roślinności. Możliwe. Zawsze jednak będą to odczucia zaprogramowane przez kogoś innego.
Czy tak tradycyjne medium jak książkowy przewodnik może zastąpić podróż Oczywiście, że nie, co więcej wcale się od niego nie oczekuje. Dlatego właśnie wybieram przewodnik książkowy niż wirtualny.
Czego natomiast po wydawnictwie przewodnikowym zwykle się spodziewam Rzeczowych informacji odnośnie kwestii praktycznych związanych z możliwością dojazdu, przejazdu, zwrócenia uwagi na interesujące elementy zwłaszcza miast, w których się zatrzymuję, informacji o godzinach otwarcia obiektów wartych oglądnięcia. To przewodnikowe podstawy. Książki wydane przez Bezdroża dają o wiele więcej. Lubię w nich wiadomości historyczne. Nie zawsze przed wyjazdem zdążę rozczytać się w literaturze omawiającej dzieje zwiedzanego kraju, a bez tego jego ogląd jest pozbawiony nieco wnikliwszego spojrzenia niż tylko estetyczne „ochy” i „achy” na widok pięknej architektury. Lubię ciekawostki kulturoznawcze w szarych ramkach wplecione w tekst. Lubię też noty o autorach. Noty te dają delikatne poczucie, że daję się prowadzić znajomym, których pasją jest właśnie ten kraj, w którym się znajduję. To oni odkrywają przede mną to, czego dotychczas nie znałem – ciekawostki krajobrazowe, najbardziej interesujące punkty architektury. Autorzy jednak nie są nachalni, ich osobowości, ich doradztwo nie przytłacza mnie aż tak bardzo, bym nie mógł dostać tego, co w podróży cenie najwyżej – własne doświadczenie przestrzeni.
Przewodnik „Chorwacja. W kraju lawendy i wina” Zuzanny Brusić i Salomei Pamuły był mi pomocny zwłaszcza w większych miastach kraju, gdzie tłum turystów i upalna pogoda stają się często czynnikiem dezorientującym. Często w podróży po przybyciu do miejsc chętnie odwiedzanych przez turystów pod wpływem zmęczenia omiatałem jedynie wzrokiem budowle w centrum i zasiadałem przy piwie, jeszcze bardziej rozleniwiającym. W ten sposób przy pierwszej mojej wizycie w Dubrowniku nie zobaczyłem wnętrza kościoła sv. Vlaho, nie przespacerowałem wzdłuż fortyfikacji miejskich, o zobaczeniu z bliska imponującego fortu Lovrijenac nie wspomnę.
W przewodniku nie ma fotografii moich ulubionych dubrownickich podwórek, zakątka za skałą w miejscowości Orasac gdzie rozbiłem namiot, ani kafejki w Hvarze, w której prócz mnie przesiadywali od rana do nocy tylko miejscowi. Tych niezapomnianych punktów podróży nie znalazłam w przewodniku Bezdroży. I bardzo dobrze, bo w ogóle nie powinno ich tam być. Dobry przewodnik zostawia miejsce na to, by podróżny mógł sam powęszyć, przeżyć, odkryć.
Taki właśnie jest przewodnik „Chorwacja. W kraju lawendy i wina” – cichy towarzysz podróży, odzywający się wtedy, kiedy trzeba, nie gadający za dużo, ale konkretnie.
Czy tak tradycyjne medium jak książkowy przewodnik może zastąpić podróż Oczywiście, że nie, co więcej wcale się od niego nie oczekuje. Dlatego właśnie wybieram przewodnik książkowy niż wirtualny.
Czego natomiast po wydawnictwie przewodnikowym zwykle się spodziewam Rzeczowych informacji odnośnie kwestii praktycznych związanych z możliwością dojazdu, przejazdu, zwrócenia uwagi na interesujące elementy zwłaszcza miast, w których się zatrzymuję, informacji o godzinach otwarcia obiektów wartych oglądnięcia. To przewodnikowe podstawy. Książki wydane przez Bezdroża dają o wiele więcej. Lubię w nich wiadomości historyczne. Nie zawsze przed wyjazdem zdążę rozczytać się w literaturze omawiającej dzieje zwiedzanego kraju, a bez tego jego ogląd jest pozbawiony nieco wnikliwszego spojrzenia niż tylko estetyczne „ochy” i „achy” na widok pięknej architektury. Lubię ciekawostki kulturoznawcze w szarych ramkach wplecione w tekst. Lubię też noty o autorach. Noty te dają delikatne poczucie, że daję się prowadzić znajomym, których pasją jest właśnie ten kraj, w którym się znajduję. To oni odkrywają przede mną to, czego dotychczas nie znałem – ciekawostki krajobrazowe, najbardziej interesujące punkty architektury. Autorzy jednak nie są nachalni, ich osobowości, ich doradztwo nie przytłacza mnie aż tak bardzo, bym nie mógł dostać tego, co w podróży cenie najwyżej – własne doświadczenie przestrzeni.
Przewodnik „Chorwacja. W kraju lawendy i wina” Zuzanny Brusić i Salomei Pamuły był mi pomocny zwłaszcza w większych miastach kraju, gdzie tłum turystów i upalna pogoda stają się często czynnikiem dezorientującym. Często w podróży po przybyciu do miejsc chętnie odwiedzanych przez turystów pod wpływem zmęczenia omiatałem jedynie wzrokiem budowle w centrum i zasiadałem przy piwie, jeszcze bardziej rozleniwiającym. W ten sposób przy pierwszej mojej wizycie w Dubrowniku nie zobaczyłem wnętrza kościoła sv. Vlaho, nie przespacerowałem wzdłuż fortyfikacji miejskich, o zobaczeniu z bliska imponującego fortu Lovrijenac nie wspomnę.
W przewodniku nie ma fotografii moich ulubionych dubrownickich podwórek, zakątka za skałą w miejscowości Orasac gdzie rozbiłem namiot, ani kafejki w Hvarze, w której prócz mnie przesiadywali od rana do nocy tylko miejscowi. Tych niezapomnianych punktów podróży nie znalazłam w przewodniku Bezdroży. I bardzo dobrze, bo w ogóle nie powinno ich tam być. Dobry przewodnik zostawia miejsce na to, by podróżny mógł sam powęszyć, przeżyć, odkryć.
Taki właśnie jest przewodnik „Chorwacja. W kraju lawendy i wina” – cichy towarzysz podróży, odzywający się wtedy, kiedy trzeba, nie gadający za dużo, ale konkretnie.
travelstory.pl Stanisław Krzaczyński
Bushcraft, czyli sztuka przetrwania
Zanim zabrałam się do lektury, sprawdziłam co się zmieniło od czasów, gdy bazy komputerowe znanej sieci księgarskiej nie reagowały nawet pojedynczą wzmianką na „hasło”: Bear Grylls, a emitowany na Discovery Channel- program „Szkoła Przetrwania” wywoływał u mnie wypieki. Jakież było moje zaskoczenie, gdy odkryłam SIEDEM książkowych tytułów tego autora i niewiele mniej wydawnictw DVD.
To utwierdziło mnie w przekonaniu, że choć wszyscy- w mniejszym lub większym stopniu- tkwimy w miejskiej dżungli, to wspólna jest nam ciekawość, jakby to było, pewnego dnia wylądować w autentycznej dżungli lub innym, nieprzyjaznym nam terenie, licząc tylko na siebie.
Przedmowa wprawiła mnie w osłupienie. Jej autorem jest nie kto inny jak Ewan McGregor, którego „Trainspotting” był niemal kultowym filmem w roku 1996.
„Niezależnie od tego, czy jutro udasz się w kompletną dzicz, czy pojedziesz na biwak do podmiejskiego ogrodu Bushcraft, czyli sztuka przetrwania będzie dla ciebie prawdziwym źródłem wiedzy i inspiracji. Ja sam chciałbym mieć zapasowy egzemplarz, zanim znów pojadę do Hondurasu”. (str. 7)
Zabrałam się do lektury z ciekawością i skupieniem, gdyż od samego początku książka obfituje w ogromną ilość informacji, konkretnych porad. Jej niezaprzeczalnym atutem jest sposób wydania. Tekst niemal na każdej stronie wzbogacono fotografiami, co jest bezcenne w przypadku laika, który nie ma pojęcia o m.in: studni trzcinowej, ognisku gwiaździstym, świerkowym szałasie i wielu innych sekretach bushcraftu.
Miałam pewną trudność, by przy prawie trzydziestu stopniach za oknem, wyobrazić sobie trzecią warstwę odzieży, jaką powinnam mieć na sobie podczas jazdy skuterem śnieżnym w Arktyce (rozdział: „Ekwipunek”), ale od czego jest wyobraźnia :)
Nie miałam pewności czy i kiedy skorzystam z wiedzy zawartej w rozdziale: „Narzędzia do cięcia” a wręcz pomyślałam, że chyba próbuję niemożliwego. To jakby nauczyć się pływać z książki pt: „Nauka pływania w weekend”. Pomijając czas potrzebny na to, by oswoić się z wodną topielą, nie umiem sobie wyobrazić jak można skorzystać z książki „na sucho”
Nie sądzę- by oglądając fotografie, które pokazują kolejne stadia dokonywania wycięcia włóczniowego- moja umiejętność w tym zakresie się pogłębiała, ale z niegasnącą ciekawością czytałam kolejne strony, wzbogacając swoją wiedzę teoretyczną.
Rozdział dotyczący wody i ognia trafiły do mnie bardziej, może to dlatego, że zarówno ogień jak i woda towarzyszą nam od pradziejów i nawet taki laik w sztuce przetrwania, jakim jestem ja, potrafi sobie wyobrazić jak pozyskuje wodę z jednego z wielu różnorodnych, opisanych w książce źródeł. Swoją drogą ta różnorodność skłoniła mnie do refleksji nad regresem jakiemu ulegamy, w świecie zaspokajającym wszystkie nasze potrzeby.
Metody rozpalania ogniska, o jakich pisze autor rozpalą wyobraźnię każdego, kto choć raz nieskutecznie walczył z oporną materią gazet, wilgotnych gałązek, gdy pieczonki roztaczały wspaniałą woń.
Gdy nie grozi nam odwodnienie, hipotermia, pora na rozdział, który odkryje przed nami sekrety schronienia niemal na każdej szerokości geograficznej.
Rozdział „Olinowanie” wzbudził początkowo moją niechęć, gdyż olinowanie i zamieszczone ryciny węzłów od razu przypomniały mi o mazurskich rejsach, które napawają mnie przerażeniem, ale i tutaj opór szybko wyparował.
Dział „Na szlaku” rozpoczyna taka oto myśl: „Planowanie podróży i samo wyruszanie w nią może się wydawać najłatwiejszym elementem całego przedsięwzięcia i poniekąd to prawda. Jednak kiedy to robisz, ważne, żebyś był w pełni do tego przygotowany, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Musisz zostawić za sobą codzienne problemy i oczyścić umysł, tak by na szlaku nic nie rozpraszało twojej uwagi.” (str.171)
Na kolejnych stronach autor podsumowuje podstawowe zasady bezpieczeństwa, zagrożenia a także filozofię niezbędna w podróży. Szczególnie spodobał mi się podrozdział: „Odpowiednie nastawienie”.
Ostatni rozdział: „Dary ziemi” przeczytałam z ogromną ciekawością, zwłaszcza gdy znalazłam wzmiankę o czosnku niedźwiedzim (Allium ursinum), który rok temu zrywaliśmy na pobliskiej łące, potem żując z makaronem na obiad:). I, gdy odkryłam, że to Szałwik zajęczy (Oxalis acetosella) zachwycił mnie podczas majówkowego spaceru wzdłuż Białej Przemszy:)
Książkę zamyka index alfabetyczny, który ułatwia wyszukiwanie w książce interesujących nas informacji.
”Bushcraft, czyli sztuka przetrwania” zapewne jest doskonałym wstępem teoretycznym do zabaw mniej lub bardziej poważnych lub do ćwiczeń praktycznych- w tym sensie jej atutem jest niezliczona ilość wiedzy, jaką przekazuje. Tak naprawdę, po lekturze aż się prosi, by sprawdzić niemal od razu, co z zawartych w niej informacji zostało nam w głowie!
Może uda się pewnego dnia, kto wie, kto wie…
Książkę polecam KAŻDEMU, kto kocha przygodę i jest otwarty na nową wiedzę.
To utwierdziło mnie w przekonaniu, że choć wszyscy- w mniejszym lub większym stopniu- tkwimy w miejskiej dżungli, to wspólna jest nam ciekawość, jakby to było, pewnego dnia wylądować w autentycznej dżungli lub innym, nieprzyjaznym nam terenie, licząc tylko na siebie.
Przedmowa wprawiła mnie w osłupienie. Jej autorem jest nie kto inny jak Ewan McGregor, którego „Trainspotting” był niemal kultowym filmem w roku 1996.
„Niezależnie od tego, czy jutro udasz się w kompletną dzicz, czy pojedziesz na biwak do podmiejskiego ogrodu Bushcraft, czyli sztuka przetrwania będzie dla ciebie prawdziwym źródłem wiedzy i inspiracji. Ja sam chciałbym mieć zapasowy egzemplarz, zanim znów pojadę do Hondurasu”. (str. 7)
Zabrałam się do lektury z ciekawością i skupieniem, gdyż od samego początku książka obfituje w ogromną ilość informacji, konkretnych porad. Jej niezaprzeczalnym atutem jest sposób wydania. Tekst niemal na każdej stronie wzbogacono fotografiami, co jest bezcenne w przypadku laika, który nie ma pojęcia o m.in: studni trzcinowej, ognisku gwiaździstym, świerkowym szałasie i wielu innych sekretach bushcraftu.
Miałam pewną trudność, by przy prawie trzydziestu stopniach za oknem, wyobrazić sobie trzecią warstwę odzieży, jaką powinnam mieć na sobie podczas jazdy skuterem śnieżnym w Arktyce (rozdział: „Ekwipunek”), ale od czego jest wyobraźnia :)
Nie miałam pewności czy i kiedy skorzystam z wiedzy zawartej w rozdziale: „Narzędzia do cięcia” a wręcz pomyślałam, że chyba próbuję niemożliwego. To jakby nauczyć się pływać z książki pt: „Nauka pływania w weekend”. Pomijając czas potrzebny na to, by oswoić się z wodną topielą, nie umiem sobie wyobrazić jak można skorzystać z książki „na sucho”
Nie sądzę- by oglądając fotografie, które pokazują kolejne stadia dokonywania wycięcia włóczniowego- moja umiejętność w tym zakresie się pogłębiała, ale z niegasnącą ciekawością czytałam kolejne strony, wzbogacając swoją wiedzę teoretyczną.
Rozdział dotyczący wody i ognia trafiły do mnie bardziej, może to dlatego, że zarówno ogień jak i woda towarzyszą nam od pradziejów i nawet taki laik w sztuce przetrwania, jakim jestem ja, potrafi sobie wyobrazić jak pozyskuje wodę z jednego z wielu różnorodnych, opisanych w książce źródeł. Swoją drogą ta różnorodność skłoniła mnie do refleksji nad regresem jakiemu ulegamy, w świecie zaspokajającym wszystkie nasze potrzeby.
Metody rozpalania ogniska, o jakich pisze autor rozpalą wyobraźnię każdego, kto choć raz nieskutecznie walczył z oporną materią gazet, wilgotnych gałązek, gdy pieczonki roztaczały wspaniałą woń.
Gdy nie grozi nam odwodnienie, hipotermia, pora na rozdział, który odkryje przed nami sekrety schronienia niemal na każdej szerokości geograficznej.
Rozdział „Olinowanie” wzbudził początkowo moją niechęć, gdyż olinowanie i zamieszczone ryciny węzłów od razu przypomniały mi o mazurskich rejsach, które napawają mnie przerażeniem, ale i tutaj opór szybko wyparował.
Dział „Na szlaku” rozpoczyna taka oto myśl: „Planowanie podróży i samo wyruszanie w nią może się wydawać najłatwiejszym elementem całego przedsięwzięcia i poniekąd to prawda. Jednak kiedy to robisz, ważne, żebyś był w pełni do tego przygotowany, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Musisz zostawić za sobą codzienne problemy i oczyścić umysł, tak by na szlaku nic nie rozpraszało twojej uwagi.” (str.171)
Na kolejnych stronach autor podsumowuje podstawowe zasady bezpieczeństwa, zagrożenia a także filozofię niezbędna w podróży. Szczególnie spodobał mi się podrozdział: „Odpowiednie nastawienie”.
Ostatni rozdział: „Dary ziemi” przeczytałam z ogromną ciekawością, zwłaszcza gdy znalazłam wzmiankę o czosnku niedźwiedzim (Allium ursinum), który rok temu zrywaliśmy na pobliskiej łące, potem żując z makaronem na obiad:). I, gdy odkryłam, że to Szałwik zajęczy (Oxalis acetosella) zachwycił mnie podczas majówkowego spaceru wzdłuż Białej Przemszy:)
Książkę zamyka index alfabetyczny, który ułatwia wyszukiwanie w książce interesujących nas informacji.
”Bushcraft, czyli sztuka przetrwania” zapewne jest doskonałym wstępem teoretycznym do zabaw mniej lub bardziej poważnych lub do ćwiczeń praktycznych- w tym sensie jej atutem jest niezliczona ilość wiedzy, jaką przekazuje. Tak naprawdę, po lekturze aż się prosi, by sprawdzić niemal od razu, co z zawartych w niej informacji zostało nam w głowie!
Może uda się pewnego dnia, kto wie, kto wie…
Książkę polecam KAŻDEMU, kto kocha przygodę i jest otwarty na nową wiedzę.
http://mumagstravellers.blogspot.com/ 2012-05-09
Socjotechnika. Sztuka zdobywania władzy nad umysłami
Christopher Hadnagy- główny twórca pierwszego modelu socjotechniki, ma doświadczenie w branży systemów zabezpieczeń oraz IT.
Socjotechnika stanowi nieodłączny element naszego życia. Praktycznie każdy z nas świadomie, bądź nieświadomi korzysta z niej na co dzień. Niewielu z nas jednak wie, co tak naprawdę kryje się pod tym pojęciem. Jak pisze sam autor „prawdziwa socjotechnika polega na manipulowaniu drugą osobą w taki sposób, aby podjęła określone działania, które mogą, ale nie muszą leżeć w jej interesie”. Wśród typów socjotechników wymienia się najczęściej lekarzy, prawników, szpiegów, specjalistów zajmujących się rekrutacją. W niemal każdej dziedzinie można odnaleźć przynajmniej niewielkie aspekty omawianego pojęcia.
Cała książka podzielona jest na dziewięć rozdziałów. Na samym początku znajduje się definicja socjotechniki, jest też omówiona jej rola we współczesnym społeczeństwie. W dalszej kolejności można się dowiedzieć na czym polega wchodzenie w rolę oraz programowanie neurolingwistyczne. Są tu informacje na temat manipulacji i jej praktycznego wykorzystania. Na uwagę zasługuje także fragment poświęcony budowaniu porozumienia i wywieraniu wpływu i ta część książki zainteresowała mnie najbardziej.
Z pewnością nie jest to publikacja dla każdego. Mogę ja polecić osobom zainteresowanym taką tematyką, ponieważ autor dogłębnie omówił poruszane zagadnienie. Ja osobiście do tej pory nie wiedziałam tak do końca czym jest socjotechnika ale lubię żyć świadomie i poznawać mechanizmy rządzące światem, dlatego wszystkich, którzy czują podobnie zachęcam do lektury. Autor pisze przystępnym językiem, jednak książkę czytałam dosyć wolno i poświęciłam jej sporo czasu. Myślę jednak, że warto było dowiedzieć się czegoś nowego.
Socjotechnika stanowi nieodłączny element naszego życia. Praktycznie każdy z nas świadomie, bądź nieświadomi korzysta z niej na co dzień. Niewielu z nas jednak wie, co tak naprawdę kryje się pod tym pojęciem. Jak pisze sam autor „prawdziwa socjotechnika polega na manipulowaniu drugą osobą w taki sposób, aby podjęła określone działania, które mogą, ale nie muszą leżeć w jej interesie”. Wśród typów socjotechników wymienia się najczęściej lekarzy, prawników, szpiegów, specjalistów zajmujących się rekrutacją. W niemal każdej dziedzinie można odnaleźć przynajmniej niewielkie aspekty omawianego pojęcia.
Cała książka podzielona jest na dziewięć rozdziałów. Na samym początku znajduje się definicja socjotechniki, jest też omówiona jej rola we współczesnym społeczeństwie. W dalszej kolejności można się dowiedzieć na czym polega wchodzenie w rolę oraz programowanie neurolingwistyczne. Są tu informacje na temat manipulacji i jej praktycznego wykorzystania. Na uwagę zasługuje także fragment poświęcony budowaniu porozumienia i wywieraniu wpływu i ta część książki zainteresowała mnie najbardziej.
Z pewnością nie jest to publikacja dla każdego. Mogę ja polecić osobom zainteresowanym taką tematyką, ponieważ autor dogłębnie omówił poruszane zagadnienie. Ja osobiście do tej pory nie wiedziałam tak do końca czym jest socjotechnika ale lubię żyć świadomie i poznawać mechanizmy rządzące światem, dlatego wszystkich, którzy czują podobnie zachęcam do lektury. Autor pisze przystępnym językiem, jednak książkę czytałam dosyć wolno i poświęciłam jej sporo czasu. Myślę jednak, że warto było dowiedzieć się czegoś nowego.
mojaksiazkolandia.blogspot.com Magda, 2012-05-18
Zen Steve'a Jobsa
Kilka dni temu Onepress wypuściło zajawkę nowego tytułu o Steve Jobsie. Postać kultowa i kontrowersyjna, więc nie ma co się dziwić wysypowi dzieł drukowanych i filmowanych na temat guru applemaniaków.
Ale nie o samego Jobsa mi chodzi. Otóż "Zen Steve'a Jobsa" jest komiksem. Komiks wydany przez Onepress? Dodatkowy punkt dla tego tytułu.
Komiks został "napisany" przez dziennikarza Forbes, Caleba Malby, i "narysowany" przez agencję JESS3. Autorzy szukają odpowiedzi na pytanie, czy kontakty Jobsa z buddyjskim kapłanem zen mogły się przyczynić do zmiany jego spojrzenia na zagadnienia designu i funkcjonalności przedmiotów codziennego użytku.
Może być ciekawe nie tylko dla fanów białych gadżetów, ponieważ to "innowacyjne" podejście Jobsa przez wielu jest kwestionowane, a żeby coś zakwestionować, warto poznać sprawę pod każdym kątem. Osobiście spodziewam się znaleźć w "Zen Steve'a Jobsa" wyjaśnienie fenomenu "sekciarstwa" Apple. W końcu, to własnie Jobsowi udało się zbudować markę, której użytkownicy nie są zwykłymi użytkownikami, ale stają się wręcz jej "wyznawcami".
Ale nie o samego Jobsa mi chodzi. Otóż "Zen Steve'a Jobsa" jest komiksem. Komiks wydany przez Onepress? Dodatkowy punkt dla tego tytułu.
Komiks został "napisany" przez dziennikarza Forbes, Caleba Malby, i "narysowany" przez agencję JESS3. Autorzy szukają odpowiedzi na pytanie, czy kontakty Jobsa z buddyjskim kapłanem zen mogły się przyczynić do zmiany jego spojrzenia na zagadnienia designu i funkcjonalności przedmiotów codziennego użytku.
Może być ciekawe nie tylko dla fanów białych gadżetów, ponieważ to "innowacyjne" podejście Jobsa przez wielu jest kwestionowane, a żeby coś zakwestionować, warto poznać sprawę pod każdym kątem. Osobiście spodziewam się znaleźć w "Zen Steve'a Jobsa" wyjaśnienie fenomenu "sekciarstwa" Apple. W końcu, to własnie Jobsowi udało się zbudować markę, której użytkownicy nie są zwykłymi użytkownikami, ale stają się wręcz jej "wyznawcami".
misja-ksiazka.blogspot.com ana-rosemary, 2012-05-28