Recenzje
Mołdawianie w kosmos nie lietajut biez wina
Mołdawianiew kosmos nie lietajut biez wina-czytam tytuł i gorączkowo szukam w pamięci nazwiska mołdawskiego astronauty. "Nie przypominam sobie! Nie znam!" - myślę skonsternowana. A sam tytuł? Mołdawia? Ilu z nas, Polaków, o niej wie więcej niż to, że leży w Europie i jest jedną z byłych republik byłego Związku Radzieckiego?
Za sprawą Judyty Sierakowskiej , autorki prezentowanej dziś książki, teraz już wiem o niej bardzo dużo i choć wiem też, że w tamte rejony z pewnością nigdy z własnej woli nie pojadę, z ręką na sercu mogę napisać: Lekturę gorąco polecam!: )Od dziś na mojej czytelniczej mapie Europy to ważna książka!
Judyta Sierakowska - dziennikarka, z przyczyn bliżej mi nieznanych ( w książce nie znajdę na ten temat ani słowa), podejmuje decyzję, by jesienną Warszawę zamienić na październikowy Kamrat, stolicę Gagauzji – autonomicznej części Mołdawii. Decyzja tyleż odważna co karkołomna, zważywszy na realia, w jakich przyjdzie Sierakowskiej spędzić 80 dni swego życia, ale o tym za chwilę.
Mołdawia to niewielki kraj wciśnięty pomiędzy Rumunię a Ukrainę trzydziestoma czterema tysiącami kwadratowymi swej powierzchni ( to mniej – jak czytam – niż województwo mazowieckie!).
Inne liczby też do rekordowych nie należą:
·Średnia długość życia Mołdawian to 64 lata. Krócej żyją tylko Kazachowie. O rok.
·W 2007 roku produkt krajowy brutto wyniósł 2300 dolarów/ mieszkańca. To 1 tego, co na Białorusi!
·Średnia pensja to ok. 100 euro, zatem 80% społeczeństwa żyje na granicy ubóstwa.
·To też tłumaczy fenomen, dlaczego ok. 1 milion Mołdawian żyje za granicą. TAM pracują, by wyżywić mieszkające TU rodziny.
Gagauzja- to autonomiczna południowa część Mołdawii zamieszkiwana przez 160 tys. mieszkańców, gdzie „tylko jedno się udało. Wino”. A skoro tak, „organizm traktuje tu wino jak wodę. I właśnie tak się tu pije wino – jak wodę, albo i zamiast” – pisze Autorka i dodaje z rozbrajającą szczerością: „80 dni z tymi ludźmi minęło [mi] nietrzeźwo a prawdziwie”.
Nie wiem, co bardziej podziwiać: odwagę młodej podróżniczki, która podejmuje decyzję, by żyć przez szare i zimne jesienno-zimowe 3 miesiące w miejscu, „gdzie nie ma nic” poza biedą, irytującą bezradnością i brakiem jakichkolwiek perspektyw, czy bardziej wytrzymałość Jej młodego organizmu na niezliczone ilości wina, które codziennie mieszały się z Jej krwią!
Nie jestem zwolenniczką stanu permanentnego upojenia, rauszu i kaca, ale nigdy nie przypuszczałabym, że to napiszę: początkowe zniechęcenie lekturą dość szybko zastępować zaczęła rosnąca z każdą kartką…sympatia dla Autorki i tego, co opisywała!
Sierakowska dzień po dniu prowadzi nas trzeźwą (!) ręką przez stołeczny Kamrat i jego zapyziałe okolice; zaglądamy do ubogich, a zawsze otwartych i gościnnych gagauskich mieszkań i poznajemy ich przesympatycznych- bez wyjątku! – mieszkańców ( Pan Sławek i pani Luda – za ich portrety należy się Autorce Diamentowe Pióro!!! : ). Uczestniczymy w wyborach…miss i w biesiadach, obserwujemy zajęcia folklorystycznego zespołu tanecznego i trzymamy wraz z Autorką kciuki za pomyślne zdanie egzaminów na Kartę Polaka.
Szczególnie ciepło obserwowałam, jak Autorka – nie z własnej winy (!), lecz z woli przypadku staje się czasową nauczycielką polskiego, bo „ludzie czekają [tu] na polskość jak głodny na kromkę chleba”. ( cytat, jak i wszystkie pozostałe – Autorki).
W szkole, gdzie do czasu wizyty polskiego ambasadora WC było na dworze, a c.o. nie było jeszcze w grudniu, dzieciom nie przeszkadzał nawet brak prądu! Wymusiły naukę w zimnie i po ciemku, a Sierakowska pisze: „ Ja, która przyjechałam z kraju, gdzie nauczycielom wkładają kosze na głowę, powiedziałam: O.K., jeszcze kwadrans”.
Pomimo że gagauska stolica Kamrat„gdzieś na końcu świata, pośrodku niczego” jest szara, brudna i okrutnie zaśmiecona, pomimo że rozwalające się ulice nigdy nie widziały asfaltowej nawierzchni, a domy to prowizorycznie sklecone poradzieckie blokowiska i chaty, o których Sierakowska pisze: „wszystko szare – szare domy, ulice, szara rzeczywistość – tyle szarego jeszcze nie widziałam” – to przecież książka sama w sobie jest barwna, zajmująca i przejmująca, a ludzie w niej przedstawieni – bez wyjątku – wspaniali!
W realia mołdawskiej szarej rzeczywistości świetnie wpisuje się szata graficzna książki – ciemno-białe fotografie i konsekwentna ( a znacząca) ornamentyka każdej z 247 stronic.
Nie opiszę gagauskich publicznych toalet, gdyż wciąż tkwię w stanie permanentnego osłupienia i zgrozy :(, ani nie powiem, na czym (!) kasjerka w sklepie czy na dworcu musi obliczać należność ( kto przeczyta – sam…zobaczy!), dodam jednak, że w końcowych fragmentach, gdy Autorka żegnała się z gagauskimi przyjaciółmi, niemal tarzałam się ze śmiechu. A dziś Dziś ów obraz skrawka europejskiego przecież świata, w którym Sierakowska spędziła 80 pamiętnych dni, pozostanie nie tylko w mojej domowej biblioteczce, ale przede wszystkim w życzliwej pamięci i sercu. Pani Judyto – dziękuję!
p.s.
W trakcie pisania niniejszej recenzji, 15 czerwca tego roku z niedowierzaniem przeczytałam w „Gazecie Wyborczej” artykulik o tym, że autonomiczna Gagauzja tworzy własne formacje paramilitarne, które – oficjalnie - mają być wsparciem dla miejscowej policji. W kraju, a raczej kraiku, gdzie brakuje absolutnie wszystkiego, gdzie na porządku dziennym jest sprzedawanie nerek, by przeżyć, znalazły się pieniądze na takie fanaberie!! Gdyby to nie była informacja tak dramatyczna, mogłabym się zacząć z niedowierzaniem śmiać. Ale tyle co po lekturze książki – wcale mi nie do śmiechu!!!
Za sprawą Judyty Sierakowskiej , autorki prezentowanej dziś książki, teraz już wiem o niej bardzo dużo i choć wiem też, że w tamte rejony z pewnością nigdy z własnej woli nie pojadę, z ręką na sercu mogę napisać: Lekturę gorąco polecam!: )Od dziś na mojej czytelniczej mapie Europy to ważna książka!
Judyta Sierakowska - dziennikarka, z przyczyn bliżej mi nieznanych ( w książce nie znajdę na ten temat ani słowa), podejmuje decyzję, by jesienną Warszawę zamienić na październikowy Kamrat, stolicę Gagauzji – autonomicznej części Mołdawii. Decyzja tyleż odważna co karkołomna, zważywszy na realia, w jakich przyjdzie Sierakowskiej spędzić 80 dni swego życia, ale o tym za chwilę.
Mołdawia to niewielki kraj wciśnięty pomiędzy Rumunię a Ukrainę trzydziestoma czterema tysiącami kwadratowymi swej powierzchni ( to mniej – jak czytam – niż województwo mazowieckie!).
Inne liczby też do rekordowych nie należą:
·Średnia długość życia Mołdawian to 64 lata. Krócej żyją tylko Kazachowie. O rok.
·W 2007 roku produkt krajowy brutto wyniósł 2300 dolarów/ mieszkańca. To 1 tego, co na Białorusi!
·Średnia pensja to ok. 100 euro, zatem 80% społeczeństwa żyje na granicy ubóstwa.
·To też tłumaczy fenomen, dlaczego ok. 1 milion Mołdawian żyje za granicą. TAM pracują, by wyżywić mieszkające TU rodziny.
Gagauzja- to autonomiczna południowa część Mołdawii zamieszkiwana przez 160 tys. mieszkańców, gdzie „tylko jedno się udało. Wino”. A skoro tak, „organizm traktuje tu wino jak wodę. I właśnie tak się tu pije wino – jak wodę, albo i zamiast” – pisze Autorka i dodaje z rozbrajającą szczerością: „80 dni z tymi ludźmi minęło [mi] nietrzeźwo a prawdziwie”.
Nie wiem, co bardziej podziwiać: odwagę młodej podróżniczki, która podejmuje decyzję, by żyć przez szare i zimne jesienno-zimowe 3 miesiące w miejscu, „gdzie nie ma nic” poza biedą, irytującą bezradnością i brakiem jakichkolwiek perspektyw, czy bardziej wytrzymałość Jej młodego organizmu na niezliczone ilości wina, które codziennie mieszały się z Jej krwią!
Nie jestem zwolenniczką stanu permanentnego upojenia, rauszu i kaca, ale nigdy nie przypuszczałabym, że to napiszę: początkowe zniechęcenie lekturą dość szybko zastępować zaczęła rosnąca z każdą kartką…sympatia dla Autorki i tego, co opisywała!
Sierakowska dzień po dniu prowadzi nas trzeźwą (!) ręką przez stołeczny Kamrat i jego zapyziałe okolice; zaglądamy do ubogich, a zawsze otwartych i gościnnych gagauskich mieszkań i poznajemy ich przesympatycznych- bez wyjątku! – mieszkańców ( Pan Sławek i pani Luda – za ich portrety należy się Autorce Diamentowe Pióro!!! : ). Uczestniczymy w wyborach…miss i w biesiadach, obserwujemy zajęcia folklorystycznego zespołu tanecznego i trzymamy wraz z Autorką kciuki za pomyślne zdanie egzaminów na Kartę Polaka.
Szczególnie ciepło obserwowałam, jak Autorka – nie z własnej winy (!), lecz z woli przypadku staje się czasową nauczycielką polskiego, bo „ludzie czekają [tu] na polskość jak głodny na kromkę chleba”. ( cytat, jak i wszystkie pozostałe – Autorki).
W szkole, gdzie do czasu wizyty polskiego ambasadora WC było na dworze, a c.o. nie było jeszcze w grudniu, dzieciom nie przeszkadzał nawet brak prądu! Wymusiły naukę w zimnie i po ciemku, a Sierakowska pisze: „ Ja, która przyjechałam z kraju, gdzie nauczycielom wkładają kosze na głowę, powiedziałam: O.K., jeszcze kwadrans”.
Pomimo że gagauska stolica Kamrat„gdzieś na końcu świata, pośrodku niczego” jest szara, brudna i okrutnie zaśmiecona, pomimo że rozwalające się ulice nigdy nie widziały asfaltowej nawierzchni, a domy to prowizorycznie sklecone poradzieckie blokowiska i chaty, o których Sierakowska pisze: „wszystko szare – szare domy, ulice, szara rzeczywistość – tyle szarego jeszcze nie widziałam” – to przecież książka sama w sobie jest barwna, zajmująca i przejmująca, a ludzie w niej przedstawieni – bez wyjątku – wspaniali!
W realia mołdawskiej szarej rzeczywistości świetnie wpisuje się szata graficzna książki – ciemno-białe fotografie i konsekwentna ( a znacząca) ornamentyka każdej z 247 stronic.
Nie opiszę gagauskich publicznych toalet, gdyż wciąż tkwię w stanie permanentnego osłupienia i zgrozy :(, ani nie powiem, na czym (!) kasjerka w sklepie czy na dworcu musi obliczać należność ( kto przeczyta – sam…zobaczy!), dodam jednak, że w końcowych fragmentach, gdy Autorka żegnała się z gagauskimi przyjaciółmi, niemal tarzałam się ze śmiechu. A dziś Dziś ów obraz skrawka europejskiego przecież świata, w którym Sierakowska spędziła 80 pamiętnych dni, pozostanie nie tylko w mojej domowej biblioteczce, ale przede wszystkim w życzliwej pamięci i sercu. Pani Judyto – dziękuję!
p.s.
W trakcie pisania niniejszej recenzji, 15 czerwca tego roku z niedowierzaniem przeczytałam w „Gazecie Wyborczej” artykulik o tym, że autonomiczna Gagauzja tworzy własne formacje paramilitarne, które – oficjalnie - mają być wsparciem dla miejscowej policji. W kraju, a raczej kraiku, gdzie brakuje absolutnie wszystkiego, gdzie na porządku dziennym jest sprzedawanie nerek, by przeżyć, znalazły się pieniądze na takie fanaberie!! Gdyby to nie była informacja tak dramatyczna, mogłabym się zacząć z niedowierzaniem śmiać. Ale tyle co po lekturze książki – wcale mi nie do śmiechu!!!
http://mumagstravellers.blogspot.com/ majka em, 2014-06-20
Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima
Piotr Bernardyn to korespondent, któremu można zaufać. Spędził 10 lat w Tokio, gdzie studiował stosunki międzynarodowe i wbrew temu co zrobili jego koledzy, nie opuścił Japonii nawet po tragedii, z bliska obserwując rozwój wydarzeń. Jego "Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima" to arcyciekawa historia o tym, dokąd zmierza kraj, uznawany za jedną z największych potęg technologicznych na tej planecie, depczący po piętach Stanom Zjednoczonym i zdeterminowany ku temu, by jak najprędzej je prześcignąć. J
Jakie są faktyczne skutki Fukushimy: liczba ofiar śmiertelnych, liczba chorych, koszty skażenia środowiska A może jest jednak tak, jak mówią niektórzy, że szkody zostały wyolbrzymione, że część społeczeństwa dała się ponieść psychozie strachu W końcu dwa lata po katastrofie nikt nie zmarł na chorobę popromienną, u nikogo także nie stwierdzono jej objawów. Takie są fakty, choć ten rodzaj choroby ujawnia się dopiero po latach. Były jednak przypadki śmierci, które bez awarii w Fukushimie nie miałyby miejsca. „Gdyby nie ta elektrownia… straciłem już siły do życia i pracy” –napisał na kartce przybitej do drzwi stodoły rolnik, który popełnił samobójstwo. Wcześniej, z powodu skażenia ziemi, musiał zamknąć hodowlę i uśpić wszystkie zwierzęta. Mimo dobrego zdrowia życie odebrał też sobie najstarszy mieszkaniec wioski Iitate – a przeżył 102 lata. W kwietniu usłyszał w wiadomościach, że jego miejscowość podlega ewakuacji. „Nie chcę stąd wyjeżdżać” powiedział synowej i tej samej nocy powiesił się w swoim pokoju.
Taka i wiele podobnych historii mogła zdarzyć się tylko w kraju, gdzie od najmłodszych lat dzieciom serwowana jest bajka o ożywionym atomie, a przeciętny Japończyk „z marszu wyrecytuje jaki jest połowiczny rozpad jodu i strontu albo czy wołowina o skażeniu 35 bekereli nadaje się do jedzenia”. Zwłaszcza teraz, po katastrofie.
Japonia jeszcze przed katastrofą miała 50 działających reaktorów. Więcej mają tylko USA i Francja. Nie zapominajmy przy tym, że to kraj który ma już za sobą Hiroszimę, a ziemia drży tutaj non stop. Mimo to energia płynąca z atomu stoi tu bardzo wysoko, mało tego, jest gloryfikowana i usprawiedliwiana na każdym kroku, nawet wbrew licznym niedociągnięciom, które co jakiś czas wychodziły tu na światło dzienne. Dopiero po ogromnym tsunami i awarii w Fukushimie mieszkańcy całego kraju po raz pierwszy od 50 lat protestowali przeciwko zmasowanej polityce energetycznej rządu i monowładzy konsorcjum TEPCO, który miał monopol na produkcję energii z atomu i realnie decydujące o losach kraju lobby na najwyższych państwowych szczeblach. Mówi się, że z błędów zawsze trzeba wyciągać wnioski. Przerażające, że pomimo takiej terapii szokowej jeszcze w tym roku świat obiegła wiadomość, że Japonia wraca do dawnych metod pozyskiwania energii i ma zamiar stopniowo uruchamiać nieczynne od 2011 roku reaktory…
Jakie są faktyczne skutki Fukushimy: liczba ofiar śmiertelnych, liczba chorych, koszty skażenia środowiska A może jest jednak tak, jak mówią niektórzy, że szkody zostały wyolbrzymione, że część społeczeństwa dała się ponieść psychozie strachu W końcu dwa lata po katastrofie nikt nie zmarł na chorobę popromienną, u nikogo także nie stwierdzono jej objawów. Takie są fakty, choć ten rodzaj choroby ujawnia się dopiero po latach. Były jednak przypadki śmierci, które bez awarii w Fukushimie nie miałyby miejsca. „Gdyby nie ta elektrownia… straciłem już siły do życia i pracy” –napisał na kartce przybitej do drzwi stodoły rolnik, który popełnił samobójstwo. Wcześniej, z powodu skażenia ziemi, musiał zamknąć hodowlę i uśpić wszystkie zwierzęta. Mimo dobrego zdrowia życie odebrał też sobie najstarszy mieszkaniec wioski Iitate – a przeżył 102 lata. W kwietniu usłyszał w wiadomościach, że jego miejscowość podlega ewakuacji. „Nie chcę stąd wyjeżdżać” powiedział synowej i tej samej nocy powiesił się w swoim pokoju.
Taka i wiele podobnych historii mogła zdarzyć się tylko w kraju, gdzie od najmłodszych lat dzieciom serwowana jest bajka o ożywionym atomie, a przeciętny Japończyk „z marszu wyrecytuje jaki jest połowiczny rozpad jodu i strontu albo czy wołowina o skażeniu 35 bekereli nadaje się do jedzenia”. Zwłaszcza teraz, po katastrofie.
Japonia jeszcze przed katastrofą miała 50 działających reaktorów. Więcej mają tylko USA i Francja. Nie zapominajmy przy tym, że to kraj który ma już za sobą Hiroszimę, a ziemia drży tutaj non stop. Mimo to energia płynąca z atomu stoi tu bardzo wysoko, mało tego, jest gloryfikowana i usprawiedliwiana na każdym kroku, nawet wbrew licznym niedociągnięciom, które co jakiś czas wychodziły tu na światło dzienne. Dopiero po ogromnym tsunami i awarii w Fukushimie mieszkańcy całego kraju po raz pierwszy od 50 lat protestowali przeciwko zmasowanej polityce energetycznej rządu i monowładzy konsorcjum TEPCO, który miał monopol na produkcję energii z atomu i realnie decydujące o losach kraju lobby na najwyższych państwowych szczeblach. Mówi się, że z błędów zawsze trzeba wyciągać wnioski. Przerażające, że pomimo takiej terapii szokowej jeszcze w tym roku świat obiegła wiadomość, że Japonia wraca do dawnych metod pozyskiwania energii i ma zamiar stopniowo uruchamiać nieczynne od 2011 roku reaktory…
Opętani Czytaniem ANNA SOLAK,2014-06-15
Jak zostać mistrzem. Trening doskonałości
Tytuł chwytliwy, choć wielce mylący. Owszem, Green - filolog klasyczny, pisarz i erudyta - daje czytelnikowi wskazówki, „jak zostać mistrzem", jak rozbudzać swą aktywność, pasję. Ale równie ciekawe - jeśli nie ciekawsze! - są jego eseje z historii kultury, z przykładami tych największych i najważniejszych postaci w dziejach świata, tych, którzy zmieniali bieg historii: od Leonarda da Vinci, przez Darwina, Mozarta, Einsteina, Curie-Skłodowską po Benjamina Franklina i wielu innych. Autor przekonuje m.in., że „wszyscy mamy dostęp do wyższej formy inteligencji (...) Tego typu inteligencję można w sobie kształtować poprzez głębokie zanurzenie się w danej dziedzinie badań i dochowanie wierności własnym upodobaniom". Tylko musiałoby nam się chcieć - na początek choćby przeczytać książkę Greene'a.
Uważam Rze Agnieszka Niemojewska, 2014-07-01
Szefologika, czyli logika szefowania
Przemyślenia 0 przywództwie zawiera też „Szefologika". To wywiad rzeka, który Paulina Polko - była dziennikarka 1 analityk w Kancelarii Prezydenta RP i BBN, a obecnie wykładowczyni - przeprowadziła z Romanem Polką, generałem dywizji, dwukrotnym dowódcą elitarnej jednostki GROM i doktorem nauk o zarządzaniu. W rozmowie poruszono temat uniwersalnych zasad obowiązujących każdego lidera. Są one takie same niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z wojskiem, organizacją terrorystyczną czy korporacją. Autorzy radzą m.in., jak odnaleźć złoty środek między zastraszaniem pracowników a brakiem dyscypliny.
Z lektury dowiemy się również, dlaczego lider musi czasami podjąć odważną decyzję, nie czekając na orzeczenie sądowe. Albo jakie przełożenie na działalność biznesową ma zawarty w kodeksie Rangersów ścisły zakaz pozostawiania rannych towarzyszy broni. A nawet tego, że Osama bin Laden może służyć za przykład zasady „Be-Know-Do", która nakazuje przywódcy ideowość, wiedzę o środkach prowadzących do celu i jego sprawne osiągnięcie. Książka dla wszystkich liderów, od kierownika w małej firmie po generała.
Z lektury dowiemy się również, dlaczego lider musi czasami podjąć odważną decyzję, nie czekając na orzeczenie sądowe. Albo jakie przełożenie na działalność biznesową ma zawarty w kodeksie Rangersów ścisły zakaz pozostawiania rannych towarzyszy broni. A nawet tego, że Osama bin Laden może służyć za przykład zasady „Be-Know-Do", która nakazuje przywódcy ideowość, wiedzę o środkach prowadzących do celu i jego sprawne osiągnięcie. Książka dla wszystkich liderów, od kierownika w małej firmie po generała.
Magazyn Sukces KRZYSZTOF JENDRZEJCZAK, SUKCES (2014-06-30)
Serbia. Na skrzyżowaniu kultur. Wydanie 1
Serbia leżąca w samym centrum Półwyspu Bałkańskiego, ciągle pozostaje krajem nieodkrytym. Secesyjna Subotica, kosmopolityczny Nowy Sad i muzułmański, górzysty Sandżak - to tylko niektóre z intrygujących serbskich kontrastów.
Ten kraj ma bardzo wiele do zaoferowania, trzeba tylko wiedzieć jak szukać! Z taką właśnie myślą powstał przewodnik – Serbia. Na skrzyżowaniu kultur, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Bezdroża. „To pierwszy, tak obszerny przewodnik po Serbii (ponad 420 stron). Oprócz przewodnikowych opisów, zawiera także mnóstwo informacji praktycznych, z zakresu kultury, tradycji i kulinariów…” – mówi autor przewodnika – Tomasz Kwoka – „To jedyny przewodnik z rocznym harmonogramem festiwali kulinarnych w Serbii – gratka dla miłośników jedzenia i wielbicieli ruchu slow food!”
Tomasz Kwoka skończył studia slawistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim (filologia serbska), obronił pracę doktorską z historii języka serbskiego i obecnie pracuje w Instytucie Filologii Słowiańskiej UJ. Fascynuje go wszystko co znajduje się między Karpatami a Morzem Śródziemnym i Czarnym. Znawca filmów i muzyki serbskiej (i „bałkańskiej), promotor takich form kulturalnych w Krakowie. Miłośnik kuchni lokalnych, wielbiciel wieloetnicznej Wojwodiny, naddunajskich restauracji rybnych i wyśmienitych win z Wojwodiny i Wschodniej Serbii.
Ten kraj ma bardzo wiele do zaoferowania, trzeba tylko wiedzieć jak szukać! Z taką właśnie myślą powstał przewodnik – Serbia. Na skrzyżowaniu kultur, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Bezdroża. „To pierwszy, tak obszerny przewodnik po Serbii (ponad 420 stron). Oprócz przewodnikowych opisów, zawiera także mnóstwo informacji praktycznych, z zakresu kultury, tradycji i kulinariów…” – mówi autor przewodnika – Tomasz Kwoka – „To jedyny przewodnik z rocznym harmonogramem festiwali kulinarnych w Serbii – gratka dla miłośników jedzenia i wielbicieli ruchu slow food!”
Tomasz Kwoka skończył studia slawistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim (filologia serbska), obronił pracę doktorską z historii języka serbskiego i obecnie pracuje w Instytucie Filologii Słowiańskiej UJ. Fascynuje go wszystko co znajduje się między Karpatami a Morzem Śródziemnym i Czarnym. Znawca filmów i muzyki serbskiej (i „bałkańskiej), promotor takich form kulturalnych w Krakowie. Miłośnik kuchni lokalnych, wielbiciel wieloetnicznej Wojwodiny, naddunajskich restauracji rybnych i wyśmienitych win z Wojwodiny i Wschodniej Serbii.
pojechanewakacje.pl www.pojechanewakacje.pl (2014-06-29)