Recenzje
Fotografia kulinarna dla blogerów
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Helion, dziś słów kilka o książce ‘Fotografia kulinarna dla blogerów’ autorstwa Matta Armendariza (prowadzącego bloga ‘Matt Bites’). To kolejna już pozycja dla zaczynających przygodę z fotografią kulinarną i blogowaniem (o wcześniejszych – ‘Ujęcia ze smakiem’ Hélène Dujardin oraz ‘Fotografia kulinarna’ Nicole S. Young – pisałam tutaj – klik).
Książka napisana jest prostym, przystępnym językiem i zdecydowanie bardziej przyda się początkującym, niż zaawansowanym fotografom. Podzielona jest na cztery części (Elementarz – Kreatywność – Stylizacja – Kruczki i sztuczki, czyli praktyka), w których omawiane są kolejno tematy nieco bardziej techniczne (jak np. głębia ostrości, oświetlenie, balans bieli czy sprzęt fotograficzny), jak i kwestie praktyczne – kompozycja zdjęcia, perspektywa czy stylizacja.
Osobny rozdział poświęcony jest tzw. trudnym do fotografowania potrawom, jak np. zupy, makarony czy lody i napoje, gdzie Matt dzieli się z czytelnikami swoimi sztuczkami i poradami.
Co ważne – wszystko ilustrowane jest odpowiednimi zdjęciami, dzięki czemu nawet początkujący w tej dziedzinie mogą od razu dostrzec różnice między takim a nie innym oświetleniem, kątem padania światła czy różnymi aranżacjami danego kadru. Podoba mi się również fakt, iż Matt przekonuje, że nie trzeba inwestować w drogi sprzęt (typu blendy, namioty bezcieniowe i profesjonalne lampy), a wszystko to pokazuje na osobnych zdjęciach (sama żałuję, że nie miałam do nich dostępu 7 lat temu, gdy zaczynałam przygodę z blogowaniem… ;)).
Książka ta jest wg mnie swego rodzaju ‘elementarzem’, wprowadzeniem początkującego fotografa w specyficzny świat fotografii kulinarnej; nie znajdziecie tutaj np. zbyt wielu porad dotyczących tzw. postprodukcji, czyli późniejszej obróbki zdjęć w odpowiednich programach graficznych, myślę jednak, że nie jest to wielkim mankamentem, łatwo bowiem tego typu informacje znaleźć dziś nawet w sieci.
Matt Armendariz – ‘Fotografia kulinarna dla blogerów’
Wydawnictwo Helion
Okładka miękka, str. 195
Książka napisana jest prostym, przystępnym językiem i zdecydowanie bardziej przyda się początkującym, niż zaawansowanym fotografom. Podzielona jest na cztery części (Elementarz – Kreatywność – Stylizacja – Kruczki i sztuczki, czyli praktyka), w których omawiane są kolejno tematy nieco bardziej techniczne (jak np. głębia ostrości, oświetlenie, balans bieli czy sprzęt fotograficzny), jak i kwestie praktyczne – kompozycja zdjęcia, perspektywa czy stylizacja.
Osobny rozdział poświęcony jest tzw. trudnym do fotografowania potrawom, jak np. zupy, makarony czy lody i napoje, gdzie Matt dzieli się z czytelnikami swoimi sztuczkami i poradami.
Co ważne – wszystko ilustrowane jest odpowiednimi zdjęciami, dzięki czemu nawet początkujący w tej dziedzinie mogą od razu dostrzec różnice między takim a nie innym oświetleniem, kątem padania światła czy różnymi aranżacjami danego kadru. Podoba mi się również fakt, iż Matt przekonuje, że nie trzeba inwestować w drogi sprzęt (typu blendy, namioty bezcieniowe i profesjonalne lampy), a wszystko to pokazuje na osobnych zdjęciach (sama żałuję, że nie miałam do nich dostępu 7 lat temu, gdy zaczynałam przygodę z blogowaniem… ;)).
Książka ta jest wg mnie swego rodzaju ‘elementarzem’, wprowadzeniem początkującego fotografa w specyficzny świat fotografii kulinarnej; nie znajdziecie tutaj np. zbyt wielu porad dotyczących tzw. postprodukcji, czyli późniejszej obróbki zdjęć w odpowiednich programach graficznych, myślę jednak, że nie jest to wielkim mankamentem, łatwo bowiem tego typu informacje znaleźć dziś nawet w sieci.
Matt Armendariz – ‘Fotografia kulinarna dla blogerów’
Wydawnictwo Helion
Okładka miękka, str. 195
beawkuchni.com Bea
Social media to ściema
Facebook, Twitter, YouTube i wiele innych mediów społecznościowych zawładnęło zbiorową wyobraźnią. Blogerzy stali się celebrytami, marki zapragnęły komunikować się przez internet z klientami, a powszechnie uważa się, że jeśli nie ma cię na Facebooku to nie istniejesz. Tymczasem Brandon Mendleson w swojej książce pragnie udowodnić nam, że social media... to ściema.
Książka B. L Mendelsona, wydana przez Onepress, zostala napisana wartko, pełna jest zdecydowanych stwierdzeń i ściąga nieco fanów mediów społecznościowych na ziemię. Autor w pięciu częściach prezentuje nam kto, jak i dlaczego „wciska nam ściemę”. Według niego marketingowcy i specjaliści od mediów społecznościowych, chcąc zbudować swoją pozycję i majątek przekonują nas do ogromnej roli jaką social media odgrywają w budowaniu marki i sprzedaży produktów. Tymczasem, jak twierdzi autor to nie działania on-line, ale offline przekładają się tak naprawdę na wymierne korzyści dla marki. W internecie zaś jedynie strona internetowa z dobrą nawigacją oraz SEO może być przydatne w sprzedaży produktów.
Media społecznościowe mogą jedynie wspierać dobrą komunikację i wizerunek marki, ale tylko wówczas jeśli ma się na to odpowiednie zasoby – ludzkie i finansowe, aby tworzyć wartościowe treści. Mendelson prezentuje co naprawdę, jego zdaniem, może zadziałać w sieci, jakie działania powinniśmy podejmować i jak promować swoją markę. Autor obala także funkcjonujące i powtarzane jak mantra mity związane z komunikacją on-line.
Książka ta z pewnością jest wartościową pozycją nie tylko na półce marketera, ale także każdego kto pragnie skonfrontować zdania na temat wpływu mediów społecznościowych na rzeczywistość. Jednak czy drastycznie zmieni ona opinię o social media? Nie sądzę. Może ją jedynie poszerzyć. Od początku powstania mediów społecznościowych bowiem podkreślało się fakt, że media nie sprzedają, ale są po to aby skupiać fanów, tworzyć ambasadorów marki, a także urzeczywistniać ideę współtworzenia marki i jej produktów przez klientów. Oczywiście nie każdy potrafi robić to dobrze. Oczywiście, tak jak wspomina Mendelson, wiele z wirusowych działań w internecie rozprzestrzeniało się dzięki mediom tradycyjnym bądź dzięki znajomościom. Jednak nie można odmówić mediom społecznościowym, a właściwie ich użytkownikom, pewnej siły sprawczej i wpływu i nacisku jaki użytkownicy mają i wywierają na markę. Dlatego też książka Medelsona powinna służyć bardziej jako rozsądny przewodnik po internecie i racjonalny głos wśród rozentuzjazmowanego tłumu, osób zachwyconych możliwościami social media, niż ostatecznym ich pogrzebaniem i przekreśleniem w planie komunikacji marketingowej.
B.J. Mendelson pisał dla „The Huffington Post”, „Forbesa”, O Music Award w MTV i CNN. Cytowano go w czasopismach „Newsweek”, „The New York Times”, „Los Angeles Times”, „Psychology Today” i „SmartMoney”. Był dyrektorem ds. nowych mediów w programie telewizji ABC i prowadził dział poświęcony przetrwaniu na studiach w CBS College Sports.
Czytaj więcej: http://www.polskatimes.pl/artykul/3491635,social-media-to-sciema-recenzja-ksiazki-b-j-mendelsona-social-media-to-sciema,id,t.html?cookie=1
Książka B. L Mendelsona, wydana przez Onepress, zostala napisana wartko, pełna jest zdecydowanych stwierdzeń i ściąga nieco fanów mediów społecznościowych na ziemię. Autor w pięciu częściach prezentuje nam kto, jak i dlaczego „wciska nam ściemę”. Według niego marketingowcy i specjaliści od mediów społecznościowych, chcąc zbudować swoją pozycję i majątek przekonują nas do ogromnej roli jaką social media odgrywają w budowaniu marki i sprzedaży produktów. Tymczasem, jak twierdzi autor to nie działania on-line, ale offline przekładają się tak naprawdę na wymierne korzyści dla marki. W internecie zaś jedynie strona internetowa z dobrą nawigacją oraz SEO może być przydatne w sprzedaży produktów.
Media społecznościowe mogą jedynie wspierać dobrą komunikację i wizerunek marki, ale tylko wówczas jeśli ma się na to odpowiednie zasoby – ludzkie i finansowe, aby tworzyć wartościowe treści. Mendelson prezentuje co naprawdę, jego zdaniem, może zadziałać w sieci, jakie działania powinniśmy podejmować i jak promować swoją markę. Autor obala także funkcjonujące i powtarzane jak mantra mity związane z komunikacją on-line.
Książka ta z pewnością jest wartościową pozycją nie tylko na półce marketera, ale także każdego kto pragnie skonfrontować zdania na temat wpływu mediów społecznościowych na rzeczywistość. Jednak czy drastycznie zmieni ona opinię o social media? Nie sądzę. Może ją jedynie poszerzyć. Od początku powstania mediów społecznościowych bowiem podkreślało się fakt, że media nie sprzedają, ale są po to aby skupiać fanów, tworzyć ambasadorów marki, a także urzeczywistniać ideę współtworzenia marki i jej produktów przez klientów. Oczywiście nie każdy potrafi robić to dobrze. Oczywiście, tak jak wspomina Mendelson, wiele z wirusowych działań w internecie rozprzestrzeniało się dzięki mediom tradycyjnym bądź dzięki znajomościom. Jednak nie można odmówić mediom społecznościowym, a właściwie ich użytkownikom, pewnej siły sprawczej i wpływu i nacisku jaki użytkownicy mają i wywierają na markę. Dlatego też książka Medelsona powinna służyć bardziej jako rozsądny przewodnik po internecie i racjonalny głos wśród rozentuzjazmowanego tłumu, osób zachwyconych możliwościami social media, niż ostatecznym ich pogrzebaniem i przekreśleniem w planie komunikacji marketingowej.
B.J. Mendelson pisał dla „The Huffington Post”, „Forbesa”, O Music Award w MTV i CNN. Cytowano go w czasopismach „Newsweek”, „The New York Times”, „Los Angeles Times”, „Psychology Today” i „SmartMoney”. Był dyrektorem ds. nowych mediów w programie telewizji ABC i prowadził dział poświęcony przetrwaniu na studiach w CBS College Sports.
Czytaj więcej: http://www.polskatimes.pl/artykul/3491635,social-media-to-sciema-recenzja-ksiazki-b-j-mendelsona-social-media-to-sciema,id,t.html?cookie=1
POLSKA Justyna Bakalarska
Wiara. Siła napędowa sukcesu
„Ludzie dzielą się na dwie grupy. Jedni (tych jest więcej) kierują się w życiu strachem. Drudzy (niestety w mniejszości) odnajdują motywację do działania w wewnętrznej odwadze. Odwadze stymulowanej wiarą – w siebie, w innych, w powodzenie podejmowanych przedsięwzięć, w siłę wyższą”. Tym cytatem podsumować można najnowszą książkę J. Vitale’go, poświęconą potędze WIARY.
Czy widziałeś kiedykolwiek bardzo głośny swego czasu film pt. „The Secret”? Jeśli tak, to najprawdopodobniej Joe’go Vitale’go przedstawiać Ci nie trzeba.
Ten „guru” od motywacji, rozwoju osobistego i marketingu jest autorem tak wielu publikacji (naliczyłam prawie 30), że żartobliwie zaczęłam nazywać go w myślach „producentem” książek. Sama w przeszłości przeczytałam ich kilka i byłam wprost oczarowana jego stylem. Od początku byłam również głęboko przekonana, że słynny „Mr Fire” ma innym naprawdę wiele do przekazania, a przy jego magnetycznej sile osobowości i naturalnej charyzmie – przekaz ten staje się bardzo sugestywny. Ponadto, jako specjalista od „hipnotycznego marketingu” i „hipnotycznego pisania”, Joe Vitale wie, jak copywriting stosować z sukcesem w praktyce, a ze swoich książek uczynić produkt marketingowo niemalże idealny. Innymi słowy – bestseller. Uważam jednakże, że tym razem ta marketingowo nastawiona strategia zawiodła (przynajmniej mnie). Albo na mnie już przestała działać. O czym konkretnie mowa?
O najnowszej książce Joe’go Vitale’go pod tytułem: „Wiara. Siła napędowa sukcesu”. Sięgając po nią, NIE spodziewałam się – szczerze powiedziawszy – nowej, odkrywczej treści, która mogłaby mnie zaskoczyć i sprowadzić na moją głowę intelektualno-duchowe „oświecenie”. Co to, to nie. Myślałam, że jestem realistką. Spodziewałam się natomiast znanego mi z wcześniejszych publikacji tego autora – poziomu merytorycznego i warsztatu pisarskiego. Stylu i formy, tak charakterystycznych dla tego charyzmatycznego mówcy i pisarza motywacyjnego. Sięgając po książkę J. Vitale’ego, oczekiwałam tak naprawdę tylko jednego – kawałka dobrej literatury motywacyjnej, która być może życia nie zmieni, ale przynajmniej skłoni do refleksji, pobudzi jakąś wewnętrzną strunę do drgania i zainspiruje. Szukałam inspiracji.
Książka Vitale’go, licząca sobie 130 stron treści, składa się z 6 krótkich rozdziałów. Pierwszy z nich poświęcony jest refleksji nad wiarą jako taką – w rozumieniu areligijnym, to znaczy w paradygmacie duchowości uniwersalistycznej. (Ktokolwiek sięga po tę książkę, powinien być świadomy, iż jest to książka motywacyjna, poradnik typu self-help, nie zaś pozycja z kręgu literatury religijnej.) Po raz kolejny czytałam o tym, jak ważna jest szeroko pojęta wiara i czym grozi jej utrata oraz – że (ze względów pragmatycznych) lepiej ją jednak w sobie kultywować. Niestety, nic w tym rozdziale nie poruszyło mnie emocjonalnie ani nawet nie skłoniło do refleksji. Ołówek, trzymany w dłoni w staniej najwyższej gotowości do podkreślania cytatów i zaznaczania złotych myśli – ani drgnął.
Kolejne 4 rozdziały dotyczą różnych kontekstów wiary, począwszy od wiary w siebie, poprzez wiarę w innych ludzi, społeczność i świat, na wierze w Siłę Wyższą skończywszy. Kolejność jest tutaj nieprzypadkowa – według autora to właśnie wiara w siebie stanowi fundament, na którym buduje się oparta na zaufaniu relacja z innymi ludźmi i całym Wszechświatem.
Książkę na szczęście czyta się dość szybko, łatwo i przyjemnie, ale… chyba nie o to chodzi. Łapałam się na tym, iż dosłownie „skanuję” oczami tekst, czekając na treść, która wreszcie mnie zainteresuje i poruszy. Tak naprawdę, podczas niemal całej lektury towarzyszyła mi myśl, że wszystko to już (gdzieś) czytałam, i to nie jeden raz… Z przesłaniem książki, mówiącym o potędze wiary, trudno polemizować (i ja nie zamierzam, gdyż w całości zgadzam się z autorem). Ale tym razem zabrakło mi nowego, świeżego spojrzenia na prawdy, które są przecież oczywiste, bo to właśnie na ich fundamencie wyrosły wszystkie wielkie religie. Moim zdaniem ktoś, kto „bierze się za bary” z taką tematyką, powinien znaleźć dla niej nową „oprawę”, zamiast powielać to, co zostało już powiedziane i napisane po wielokroć. Niestety, moje rozczarowanie nasiliło się jeszcze, gdy dotarłam do ostatniego rozdziału, poświęconego ćwiczeniom służącym pogłębieniu wiary w siebie, innych ludzi i Siłę Wyższą. Jest on bardzo krótki (12 stron), a same ćwiczenia… na naprawdę niskimi poziomie (Nawiasem mówiąc – sam autor nazywa je „garścią pomysłów.”) Miałam odczucie, że stworzone zostały jakby „na siłę”, a – w porównaniu do głęboko angażujących metod, znanych mi z poprzednich publikacji Vitale’go – okazują się po prostu płytkie. Nie przekonały mnie, w związku z czym nie miałam ochoty ich wykonywać.
Badania wskazują, iż nazwisko twórcy znacząco wpływa na odbiór i ocenę dzieła. Niestety, w tym przypadku okazało się, iż wysoki poziom, do której przyzwyczaił swoich Czytelników Mr Fire, rozbudził niemałe oczekiwania, których najnowsza książka nie spełnia. Oczywiście jest to tylko moja prywatna opinia – osoby dość wymagającej, jeśli chodzi o literaturę tego typu. Sądzę, iż Czytelnik, który nie zetknął się wcześniej zarówno z innymi książkami J. V., jak i z innymi pozycjami z tego kręgu – może być usatysfakcjonowany. W związku z tym nasuwa mi się taka oto czytelnicza refleksja – być może odbiór tej książki byłby zupełnie inny, gdyby była to pierwsza tego typu pozycja, po którą sięgnęłam…?
Czy widziałeś kiedykolwiek bardzo głośny swego czasu film pt. „The Secret”? Jeśli tak, to najprawdopodobniej Joe’go Vitale’go przedstawiać Ci nie trzeba.
Ten „guru” od motywacji, rozwoju osobistego i marketingu jest autorem tak wielu publikacji (naliczyłam prawie 30), że żartobliwie zaczęłam nazywać go w myślach „producentem” książek. Sama w przeszłości przeczytałam ich kilka i byłam wprost oczarowana jego stylem. Od początku byłam również głęboko przekonana, że słynny „Mr Fire” ma innym naprawdę wiele do przekazania, a przy jego magnetycznej sile osobowości i naturalnej charyzmie – przekaz ten staje się bardzo sugestywny. Ponadto, jako specjalista od „hipnotycznego marketingu” i „hipnotycznego pisania”, Joe Vitale wie, jak copywriting stosować z sukcesem w praktyce, a ze swoich książek uczynić produkt marketingowo niemalże idealny. Innymi słowy – bestseller. Uważam jednakże, że tym razem ta marketingowo nastawiona strategia zawiodła (przynajmniej mnie). Albo na mnie już przestała działać. O czym konkretnie mowa?
O najnowszej książce Joe’go Vitale’go pod tytułem: „Wiara. Siła napędowa sukcesu”. Sięgając po nią, NIE spodziewałam się – szczerze powiedziawszy – nowej, odkrywczej treści, która mogłaby mnie zaskoczyć i sprowadzić na moją głowę intelektualno-duchowe „oświecenie”. Co to, to nie. Myślałam, że jestem realistką. Spodziewałam się natomiast znanego mi z wcześniejszych publikacji tego autora – poziomu merytorycznego i warsztatu pisarskiego. Stylu i formy, tak charakterystycznych dla tego charyzmatycznego mówcy i pisarza motywacyjnego. Sięgając po książkę J. Vitale’ego, oczekiwałam tak naprawdę tylko jednego – kawałka dobrej literatury motywacyjnej, która być może życia nie zmieni, ale przynajmniej skłoni do refleksji, pobudzi jakąś wewnętrzną strunę do drgania i zainspiruje. Szukałam inspiracji.
Książka Vitale’go, licząca sobie 130 stron treści, składa się z 6 krótkich rozdziałów. Pierwszy z nich poświęcony jest refleksji nad wiarą jako taką – w rozumieniu areligijnym, to znaczy w paradygmacie duchowości uniwersalistycznej. (Ktokolwiek sięga po tę książkę, powinien być świadomy, iż jest to książka motywacyjna, poradnik typu self-help, nie zaś pozycja z kręgu literatury religijnej.) Po raz kolejny czytałam o tym, jak ważna jest szeroko pojęta wiara i czym grozi jej utrata oraz – że (ze względów pragmatycznych) lepiej ją jednak w sobie kultywować. Niestety, nic w tym rozdziale nie poruszyło mnie emocjonalnie ani nawet nie skłoniło do refleksji. Ołówek, trzymany w dłoni w staniej najwyższej gotowości do podkreślania cytatów i zaznaczania złotych myśli – ani drgnął.
Kolejne 4 rozdziały dotyczą różnych kontekstów wiary, począwszy od wiary w siebie, poprzez wiarę w innych ludzi, społeczność i świat, na wierze w Siłę Wyższą skończywszy. Kolejność jest tutaj nieprzypadkowa – według autora to właśnie wiara w siebie stanowi fundament, na którym buduje się oparta na zaufaniu relacja z innymi ludźmi i całym Wszechświatem.
Książkę na szczęście czyta się dość szybko, łatwo i przyjemnie, ale… chyba nie o to chodzi. Łapałam się na tym, iż dosłownie „skanuję” oczami tekst, czekając na treść, która wreszcie mnie zainteresuje i poruszy. Tak naprawdę, podczas niemal całej lektury towarzyszyła mi myśl, że wszystko to już (gdzieś) czytałam, i to nie jeden raz… Z przesłaniem książki, mówiącym o potędze wiary, trudno polemizować (i ja nie zamierzam, gdyż w całości zgadzam się z autorem). Ale tym razem zabrakło mi nowego, świeżego spojrzenia na prawdy, które są przecież oczywiste, bo to właśnie na ich fundamencie wyrosły wszystkie wielkie religie. Moim zdaniem ktoś, kto „bierze się za bary” z taką tematyką, powinien znaleźć dla niej nową „oprawę”, zamiast powielać to, co zostało już powiedziane i napisane po wielokroć. Niestety, moje rozczarowanie nasiliło się jeszcze, gdy dotarłam do ostatniego rozdziału, poświęconego ćwiczeniom służącym pogłębieniu wiary w siebie, innych ludzi i Siłę Wyższą. Jest on bardzo krótki (12 stron), a same ćwiczenia… na naprawdę niskimi poziomie (Nawiasem mówiąc – sam autor nazywa je „garścią pomysłów.”) Miałam odczucie, że stworzone zostały jakby „na siłę”, a – w porównaniu do głęboko angażujących metod, znanych mi z poprzednich publikacji Vitale’go – okazują się po prostu płytkie. Nie przekonały mnie, w związku z czym nie miałam ochoty ich wykonywać.
Badania wskazują, iż nazwisko twórcy znacząco wpływa na odbiór i ocenę dzieła. Niestety, w tym przypadku okazało się, iż wysoki poziom, do której przyzwyczaił swoich Czytelników Mr Fire, rozbudził niemałe oczekiwania, których najnowsza książka nie spełnia. Oczywiście jest to tylko moja prywatna opinia – osoby dość wymagającej, jeśli chodzi o literaturę tego typu. Sądzę, iż Czytelnik, który nie zetknął się wcześniej zarówno z innymi książkami J. V., jak i z innymi pozycjami z tego kręgu – może być usatysfakcjonowany. W związku z tym nasuwa mi się taka oto czytelnicza refleksja – być może odbiór tej książki byłby zupełnie inny, gdyby była to pierwsza tego typu pozycja, po którą sięgnęłam…?
moznaprzeczytac.pl MN, 2014-07-01
Sprzedaż, zarządzanie i efektywność osobista w 101 praktycznych przykładach
Andrzej Niemczyk - doświadczony trener, menedżer, handlowiec i wykładowca. Od wielu lat szkoli trenerów, kadrę menedżerską oraz przedstawicieli handlowych. Jest autorem kilku książek o zarządzaniu, handlowaniu i prowadzeniu szkoleń.
Bartłomiej Sapała - menedżer z kilkunastoletnim doświadczeniem w obszarze budowania polskiej filii międzynarodowej sieci marketów sportowych. Jest konsultantem, doradcą i trenerem sprzedaży, zarządzania oraz optymalizowania procesów i efektywności osobistej.
W swojej publikacji autorzy przytaczają szereg przykładów efektywnej sprzedaży. Książka jest podzielona na trzy części. W pierwszej znajdują się przykłady handlowe, w następnej – menedżerskie, a na końcu te, które dotyczą rozwoju osobistego. Podział jest umowny ponieważ większość to teksty uniwersalne. Wszystkie przykłady, które są związane z rozwojem osobistym mogą być przydatne menadżerom i handlowcom. Przykłady są przytaczane według schematu : tytuł, wyjaśnienie, przykład. Autorzy ukazują wybrane koncepcje zarządzania i teorie psychologiczne, wyjaśniając poszczególne przykłady na różnych poziomach – percepcji, motywacji, emocji i organizacji. Mamy tu również zamieszczone sposoby i ćwiczenia usprawniające nasze funkcjonowanie w pracy jak i również w rodzinie. Dla mnie ważny jest fakt, że jeden z przytoczonych przykładów dotyczy nieuczciwych sprzedawców. Jest mowa na temat telemarketerów stosujących nieczyste zagrania, i którzy swoich klientów nie traktują z należytym im szacunkiem. Mimo tego, że autorzy założyli sobie, że będą przytaczać jak najwięcej przykładów zabawnych lub pozwalających na potraktowanie opisywanych osób z dystansem lub przymrużeniem oka to jednak okazało się, że nie jest to w pełni możliwe ponieważ wiele sytuacji było tak nieprzyjemnych, że trzeba je było potraktować bardzo poważnie. Jest to na przykład „syndrom osła" przedstawiony w części o zarządzaniu oraz właśnie ten dotyczący telemarketerów. Autorzy uważają, że często agresywną postawę przybierają nie tylko pojedyncze osoby lecz całe grupy ludzi- historia wojen dała wiele takich tragicznych przykładów. Jeśli w pierwszej zwrotce hymnu pojawiają się słowa, że naród jest ponad innym, to może budzić niepokój o konsekwencje takiego spojrzenia na pozostałe nacje. Autorzy również uważają, że mistrzami świata w przyjmowaniu postawy „ja OK – Ty nie OK" są politycy. Ci, którzy są chlubnymi wyjątkami cieszą się z reguły największym uznaniem i są niewątpliwymi autorytetami. Zdecydowana większość to jednak modelowy przykład przekonania o wyższości swoich politycznych nacji, a często też swojej osoby. Opinią narodu nie warto się przejmować, pomijając okres poprzedzający następne wybory. Podobne widzenie panuje w biznesie. Wielu twardych, agresywnych negocjatorów to osoby to osoby z postawą „ja OK – ty nie OK". Ważne jest dla nich zwycięstwo, nieważne jakim kosztem dla innych i co to oznacza dla drugiej strony. Dla nich klient nie jest człowiekiem lecz celem do pokonania.
Muszę przyznać, że książka ta zrobiła na mnie duże wrażenie.
Całość jest napisana ogromnie przystępnie nawet nie dla uczniów czy fachowców danej dziedziny. Autorzy często wplatają elementy humorystyczne, które ogromnie urozmaicają treść. Trzeba podkreślić, że wszystkie przytoczone przykłady są autentyczne co na pewno motywuje do również takich spektakularnych działań. Książkę można czytać zupełnie wyrywkowo, każdy przykład stanowi odrębną całość. W wielu przypadkach znajdują się odnośniki do innych przykładów, w których dokładniej są tłumaczone kwestie poruszane w danym rozdziale. Autorzy bardzo chętnie poznają inne przykłady dlatego też pozostawiają do siebie ewentualny kontakt. Zdecydowanie polecam.
Bartłomiej Sapała - menedżer z kilkunastoletnim doświadczeniem w obszarze budowania polskiej filii międzynarodowej sieci marketów sportowych. Jest konsultantem, doradcą i trenerem sprzedaży, zarządzania oraz optymalizowania procesów i efektywności osobistej.
W swojej publikacji autorzy przytaczają szereg przykładów efektywnej sprzedaży. Książka jest podzielona na trzy części. W pierwszej znajdują się przykłady handlowe, w następnej – menedżerskie, a na końcu te, które dotyczą rozwoju osobistego. Podział jest umowny ponieważ większość to teksty uniwersalne. Wszystkie przykłady, które są związane z rozwojem osobistym mogą być przydatne menadżerom i handlowcom. Przykłady są przytaczane według schematu : tytuł, wyjaśnienie, przykład. Autorzy ukazują wybrane koncepcje zarządzania i teorie psychologiczne, wyjaśniając poszczególne przykłady na różnych poziomach – percepcji, motywacji, emocji i organizacji. Mamy tu również zamieszczone sposoby i ćwiczenia usprawniające nasze funkcjonowanie w pracy jak i również w rodzinie. Dla mnie ważny jest fakt, że jeden z przytoczonych przykładów dotyczy nieuczciwych sprzedawców. Jest mowa na temat telemarketerów stosujących nieczyste zagrania, i którzy swoich klientów nie traktują z należytym im szacunkiem. Mimo tego, że autorzy założyli sobie, że będą przytaczać jak najwięcej przykładów zabawnych lub pozwalających na potraktowanie opisywanych osób z dystansem lub przymrużeniem oka to jednak okazało się, że nie jest to w pełni możliwe ponieważ wiele sytuacji było tak nieprzyjemnych, że trzeba je było potraktować bardzo poważnie. Jest to na przykład „syndrom osła" przedstawiony w części o zarządzaniu oraz właśnie ten dotyczący telemarketerów. Autorzy uważają, że często agresywną postawę przybierają nie tylko pojedyncze osoby lecz całe grupy ludzi- historia wojen dała wiele takich tragicznych przykładów. Jeśli w pierwszej zwrotce hymnu pojawiają się słowa, że naród jest ponad innym, to może budzić niepokój o konsekwencje takiego spojrzenia na pozostałe nacje. Autorzy również uważają, że mistrzami świata w przyjmowaniu postawy „ja OK – Ty nie OK" są politycy. Ci, którzy są chlubnymi wyjątkami cieszą się z reguły największym uznaniem i są niewątpliwymi autorytetami. Zdecydowana większość to jednak modelowy przykład przekonania o wyższości swoich politycznych nacji, a często też swojej osoby. Opinią narodu nie warto się przejmować, pomijając okres poprzedzający następne wybory. Podobne widzenie panuje w biznesie. Wielu twardych, agresywnych negocjatorów to osoby to osoby z postawą „ja OK – ty nie OK". Ważne jest dla nich zwycięstwo, nieważne jakim kosztem dla innych i co to oznacza dla drugiej strony. Dla nich klient nie jest człowiekiem lecz celem do pokonania.
Muszę przyznać, że książka ta zrobiła na mnie duże wrażenie.
Całość jest napisana ogromnie przystępnie nawet nie dla uczniów czy fachowców danej dziedziny. Autorzy często wplatają elementy humorystyczne, które ogromnie urozmaicają treść. Trzeba podkreślić, że wszystkie przytoczone przykłady są autentyczne co na pewno motywuje do również takich spektakularnych działań. Książkę można czytać zupełnie wyrywkowo, każdy przykład stanowi odrębną całość. W wielu przypadkach znajdują się odnośniki do innych przykładów, w których dokładniej są tłumaczone kwestie poruszane w danym rozdziale. Autorzy bardzo chętnie poznają inne przykłady dlatego też pozostawiają do siebie ewentualny kontakt. Zdecydowanie polecam.
Sztukater.pl Jezyna22, 2014-07-01
Zapomnij o pieniądzach i bogać się
Jestem przekonana, że większość z Was, moi kochani Czytelnicy, mniej więcej zna i rozumie sposób pisania amerykańskich poradników. Oni są tak niesamowicie entuzjastyczni i pełni optymizmu, że tylko nadzieję trzeba mieć wielką, że zarażą nas tymi uczuciami całkowicie.
Wiadomo zatem, że książka, na której okładce wielkimi literami wypisane jest "BOGAĆ SIĘ" przepełniona będzie zapałem, zagrzewaniem do walki i udowadnianiem, że na pewno się uda! A skoro napisane jest jeszcze, że autorem książki "Zapomnij o pieniądzach i bogać się", wydanej przez wydawnictwo Onepress, jest autor bestsellera, Bob Proctor, to wiemy, że mamy do czynienia z zawodowcem. Tutaj nie ma mowy o przypadku i błądzeniu po omacku. Wszystko jest sprawdzone, przetestowane, zoptymalizowane i dopieszczone do ostatniej literki. Właściwy człowiek na właściwym miejscu, podobnie zresztą jak i właściwe słowa.
Cała książka składa się z dziewięciu rozdziałów i tyluż samo podsumowań. Można w niej również znaleźć coś na kształt ćwiczeń, które mają nam pomóc. W czym? No właśnie!
Otóż, moi mili, mamy robić nie mniej, nie więcej, tylko się bogacić! Ot co. Mamy wysunąć dumnie pierś do przodu, spojrzeć na nasze dotychczasowe życie krytycznie, przeanalizować stan konta bankowego, obiektywnie spojrzeć na etatowe zatrudnienie i całkiem blisko i uważnie przyjrzeć się naszym słabym i mocnym stronom. Najlepiej jeszcze pomnożyć pensję razy 1000. Albo nie, nie ograniczajmy się! Pomnóżmy ją razy 10000 i zacznijmy tyle zarabiać. Od teraz, od tej chwili!
Bob Proctor zdecydowanie i konsekwentnie przekonuje nas, że jest to całkiem możliwe i bardzo realne, jeśli tylko pokonamy w sobie kilka przeszkód i zburzymy kilka, wydawać by się mogło, niezniszczalnych murów. Co więcej, proponuje, że pomoże nam w tych wszystkich zmaganiach, wystarczy, że całkowicie poddamy się jego radom (idealnie by było, gdybyśmy też kupili inne jego książki, wtedy będziemy mieli pełen obraz kształtu nadchodzących zmian...). Oczywiście nie powiem Wam jakie to rady. Oj nie! Każdy na swoje miliony zapracować musi sam, a pierwszym krokiem niech będzie przeczytanie tej książki (właściwie to autor proponuje, żeby jej nie czytać, tylko studiować i powolutku wbijać sobie, zapisane tam mądrości, do głowy).
Jedno, co usłyszeć możecie ode mnie, kochani Czytelnicy, to to, że rzeczywiście książka napisana jest bardzo przejrzyście i klarownie. Język, jaki zaproponował nam Bartosz Oczko, czyli tłumacz, jest łatwo przyswajalny, konkretny i całkiem zgrabny, więc czyta się przyjemnie i płynnie. To, co jednak może czytelnika uwierać, to to, że już po kilkunastu stronach i kilku rozdziałach zorientować się można, że Bob Proctor sprzedaje nam to samo, ale w innej wersji. Spoiler? Bynajmniej. Dla upartego takie wbijanie do głowy zawsze będzie miało dobry skutek. Jedna prawda podana na wiele sposób. Taki styl może się podobać. Oczywiście nie musi i ja pozostanę wierna tej drugiej opcji.
Innymi słowy jego przekaz załapałam na początku i raczej niechętnie poddałam się temu ideowemu kołowrotkowi. I chociaż człowiek dobrze gada, pomysły ma niezłe, motywuje i napędza do działania, to jednak za dużo, to za dużo.
Ale powiem Wam, drodzy Czytelnicy, że wierzę mu. Wierzę całą sobą, bo tak pięknie potrafi wpleść w tekst zasadność posiadania jego książek i jego DVD i należenia do jego klubu i chodzenia na spotkania (płatne, a jak!) z nim, że na pewno ma łeb na karku, a na koncie miliony.
Wiadomo zatem, że książka, na której okładce wielkimi literami wypisane jest "BOGAĆ SIĘ" przepełniona będzie zapałem, zagrzewaniem do walki i udowadnianiem, że na pewno się uda! A skoro napisane jest jeszcze, że autorem książki "Zapomnij o pieniądzach i bogać się", wydanej przez wydawnictwo Onepress, jest autor bestsellera, Bob Proctor, to wiemy, że mamy do czynienia z zawodowcem. Tutaj nie ma mowy o przypadku i błądzeniu po omacku. Wszystko jest sprawdzone, przetestowane, zoptymalizowane i dopieszczone do ostatniej literki. Właściwy człowiek na właściwym miejscu, podobnie zresztą jak i właściwe słowa.
Cała książka składa się z dziewięciu rozdziałów i tyluż samo podsumowań. Można w niej również znaleźć coś na kształt ćwiczeń, które mają nam pomóc. W czym? No właśnie!
Otóż, moi mili, mamy robić nie mniej, nie więcej, tylko się bogacić! Ot co. Mamy wysunąć dumnie pierś do przodu, spojrzeć na nasze dotychczasowe życie krytycznie, przeanalizować stan konta bankowego, obiektywnie spojrzeć na etatowe zatrudnienie i całkiem blisko i uważnie przyjrzeć się naszym słabym i mocnym stronom. Najlepiej jeszcze pomnożyć pensję razy 1000. Albo nie, nie ograniczajmy się! Pomnóżmy ją razy 10000 i zacznijmy tyle zarabiać. Od teraz, od tej chwili!
Bob Proctor zdecydowanie i konsekwentnie przekonuje nas, że jest to całkiem możliwe i bardzo realne, jeśli tylko pokonamy w sobie kilka przeszkód i zburzymy kilka, wydawać by się mogło, niezniszczalnych murów. Co więcej, proponuje, że pomoże nam w tych wszystkich zmaganiach, wystarczy, że całkowicie poddamy się jego radom (idealnie by było, gdybyśmy też kupili inne jego książki, wtedy będziemy mieli pełen obraz kształtu nadchodzących zmian...). Oczywiście nie powiem Wam jakie to rady. Oj nie! Każdy na swoje miliony zapracować musi sam, a pierwszym krokiem niech będzie przeczytanie tej książki (właściwie to autor proponuje, żeby jej nie czytać, tylko studiować i powolutku wbijać sobie, zapisane tam mądrości, do głowy).
Jedno, co usłyszeć możecie ode mnie, kochani Czytelnicy, to to, że rzeczywiście książka napisana jest bardzo przejrzyście i klarownie. Język, jaki zaproponował nam Bartosz Oczko, czyli tłumacz, jest łatwo przyswajalny, konkretny i całkiem zgrabny, więc czyta się przyjemnie i płynnie. To, co jednak może czytelnika uwierać, to to, że już po kilkunastu stronach i kilku rozdziałach zorientować się można, że Bob Proctor sprzedaje nam to samo, ale w innej wersji. Spoiler? Bynajmniej. Dla upartego takie wbijanie do głowy zawsze będzie miało dobry skutek. Jedna prawda podana na wiele sposób. Taki styl może się podobać. Oczywiście nie musi i ja pozostanę wierna tej drugiej opcji.
Innymi słowy jego przekaz załapałam na początku i raczej niechętnie poddałam się temu ideowemu kołowrotkowi. I chociaż człowiek dobrze gada, pomysły ma niezłe, motywuje i napędza do działania, to jednak za dużo, to za dużo.
Ale powiem Wam, drodzy Czytelnicy, że wierzę mu. Wierzę całą sobą, bo tak pięknie potrafi wpleść w tekst zasadność posiadania jego książek i jego DVD i należenia do jego klubu i chodzenia na spotkania (płatne, a jak!) z nim, że na pewno ma łeb na karku, a na koncie miliony.
Sztukater.pl Nadrektor, 2014-07-01