
Rzecz o polskich starowierach. Premiera nowej książki z serii Sulina i KONKURS!
Spis treści
Serie wydawnicze to coś, co lubią Czytelnicy! Uwielbiamy czekać na kolejne tomy cyklu niosące nowe historie i nowe fakty. Jedną z ulubionych serii naszych Czytelników jest Sulina, która ukazuje się nakładem Wydawnictwa Czarne już od lat i stała się jednym z bestsellerowych cykli reporterskich. To książki z zakresu szeroko pojętej literatury faktu. Swoją premierę właśnie ma kolejna publikacja w tym cyklu - Zaśnięcie Anisy. Opowieść o polskich starowierach. Z okazji premiery mamy dla Ciebie krótki artykuł oraz konkurs, w którym wygrać możesz egzemplarz drukowany tej książki.
Seria Sulina - bestsellerowy reporterski cykl
Sulina dotyka tematów społecznych, historycznych, podróżniczych, które mają miejsce w Europie - ukazuje czytelnikowy nieznane oblicza tego kontynentu oraz jego głęboko chowane sekrety. Wciągające, zapierające dech w piersiach, skłaniające do refleksji, wprawiające w nostalgię i zadumę, poszukujące naszych korzeni - oto, co wyróżnia książki z tego cyklu. Publikacje mają za zadanie przełamać sztampowe wyobrażenie o Europie, odsłaniając to, co kryje się dużo głębiej.
Sulina to książki wielokrotnie nominowane do prestiżowych konkursów i nagradzane ważnymi nagrodami. W serii ukazały się tytuły takie jak Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii Małgorzaty Rejmer, za które autorka otrzymała Paszport Polityki, a także Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku Zbigniewa Rokity, które zgarnęło Nagrodę Nike 2021.
Premiera Zaśnięcia Anisy
Starowiery, starowiercy, staroobrzędowcy. Ich historia rozpoczyna się w XVII wieku - wtedy to nastąpił rozłam w rosyjskim Kościele Prawosławnym. Część wyznawców nie uznała reformy liturgicznej patriarchy Nikona, która miała upodobnić tradycyjne obrzędy do greckiego prawosławia. Starowiercy zbuntowali się, opuścili Rosję i z dosłownie kilkoma tobołkami ruszyli przed siebie. Podzielili się na wiele drobniejszych wspólnot: zamieszkali w Chinach, Australii, Stanach Zjednoczonych. Część z nich osiadła w Polsce - w okolicach Suwałk, Sejn i Augustowa. Wielu z nich do dziś kultywuje swoją tradycję, jednak nie było to łatwe - sobór moskiewski uznał swego czasu stare obrzędy za herezję i zaczęto prześladować starowierów. Trwało to do końca XVII stulecia.
Trudną historię starowierów poznać można, sięgając po najnowszą książkę lub ebook z serii Sulina - Zaśnięcie Anisy. Opowieść o polskich starowierach. Autorka, Katarzyna Roman-Rawska, w 7530 roku od stworzenia świata przystąpiła do wywoływania wspomnień i zbierania opowieści. Starowierkami były jej matka Olga, babcia Anisa, prababki Agafia oraz Warwara, która sprawowała posługę szamanki, a także praprababki: Agrypina, Warwara, Fiewronia, Anna. Opowiada o dumie i wstydzie ze swojego pochodzenia, o trudnej rosyjskiej polskości, a może polskiej rosyjskości.
W Zaśnięciu Anisy przeczytamy także o zakamarkach starowierskich domów, w których wciąż kryją się ikony. O radości, jaka płynie z obrządków religijnych, ale też o pozostawaniu na marginesie wielkiej historii. I o zwyczajnym życiu, które może rozczarować tych, którzy starają się na siłę egzotyzować tę społeczność.
Zaśnięcie Anisy to intymna, nostalgiczna opowieść o jednej z najmniejszych mniejszości religijnych w Polsce. Autorka połączyła perspektywę badaczki i starowierki, oraz spisała historię swojej matczyzny i dobrowolnej przynależności do niej. Jeśli podobają Ci się eseje, spisane w poszukiwaniu własnej historii i korzeni, oraz literatura, która wydobywa z otchłani pamięć o tym, co było kiedyś - taka, jak Kajś czy Izbica, Izbica - nie zapomnij sięgnąć po Zaśnięcie Anisy.
Przeczytaj fragment najnowszej książki z serii Sulina
"(...)
Olga
Pamiętam bardzo dobrze, kiedy po raz pierwszy poczułam wstyd z powodu rosyjskiego pochodzenia. To była czwarta lub piąta klasa podstawówki, druga połowa lat dziewięćdziesiątych, pani od polskiego, moja wychowawczyni, opowiedziała nam o tajnikach sporządzania drzewa genealogicznego i zadała pracę domową: narysować drzewo genealogiczne swojej rodziny. U ojca było łatwo: Marek, babcia Danuta, dziadek Ryszard, dalej ich rodzice, tata podpowiedział: Stanisław i Stanisława oraz Mirosław i Elżbieta.
– Mamo, a jak zapisać babcię Aniskę i dziadka Siomkę?
– Napisz Tomasz i Alicja, oni tak są po polsku.
Tak działała uwewnętrzniona przemoc. Rodzice mamy nie mogli mieć ruskich imion, bo wtedy jasne było, że i ona jest trochę ruska. Trzeba było spolszczyć i spłaszczyć, choćby tak dziwacznie. Tak zapisałam. Tomasz i Alicja, czyli Siemion i Anisja. Imiona pradziadków i prababć mama też przetłumaczyła: Jan, Barbara, Mikołaj i Agata. Ludzie, których nigdy nie poznałam, ponieważ znałam Iwana, Warwarę, Nikołę i Agafię. Jako dziecko nie rozumiałam, że matka właśnie przekazuje mi swój stygmat inności i związany z nim wstyd. Chciała mnie uchronić przed tym, czego doświadczyła sama: poczucia obcości, odrębności, niedopasowania. Była z tego pokolenia, które poczuło na własnej skórze, czym była polityka PRL-u wobec mniejszości z jednej strony i polityka podziemia, czyli anty-PRL-u, wobec nich, z drugiej. Przemoc symboliczna, zewnętrzna, kazała jej represjonować to, co wewnętrzne. Jej pokolenie zostało rozdwojone. Rosyjskie imiona jej sióstr nie mogły być zapisane w akcie urodzenia i dokumentach, urzędnik nie pozwolił, oficjalnie były więc Heleną i Urszulą, choć w domu Jeleną i Uljaną. Imię mamy, Olga, po polsku brzmi tak samo. Lata dziewięćdziesiąte nie sprzyjały ujawnianiu publicznie rosyjskiej proweniencji, a i z wcześniejszych czasów mama dobrze pamięta, jak dzieci w szkole podstawowej mówiły do niej „kacapka”. Imię miała może uniwersalne, ale nazwisko z końcówką -ow – typowo rosyjskie. Jak Czechow czy inny Michałkow. Mamy też w rodzinie nosicieli nazwisk z końcówką -in, jak Bachtin czy Puszkin.
Tym wyparciem mama kumulowała dwa długi pokoleniowych traum. Jeden to nieopowiedziana historia przeżyć jej rodziców i dziadków z II wojny światowej, druga – ten jej uraz po rozszczepieniu wnętrza i zewnętrza, kiedy poza domem trzeba było być przykładną Polką i tłumaczyć się ze swojego niepolskiego nazwiska, a w domu modlić się z pobożnym dziadkiem Iwanem przed jedzeniem, pomagać babci Warce zbierać zioła do mikstur. Zewsząd słyszała, że jest inna, tylko nie wiedziała, czy to powód do dumy, czy wstydu, bo nikt jej tego dobrze nie wyjaśnił. Mama odeszła stamtąd tak, jakby opuściła w pośpiechu starą chatę, zabiła ją deskami, ze wszystkim, co pozostało w środku. Nie zrobiła tego jednak dokładnie, migotliwe światło wpadało czasem do wnętrza, aż w końcu udało nam się razem tam wrócić i odkurzyć wspomnienia. W Warszawie próbowała mnie chronić przed doświadczeniem trudnej inności, w Gabowych Grądach celebrowała swoją odmienność i uczyła tego mnie. Od razu przechodziła na język starowierski, zaglądałyśmy razem do ikon, odwiedzałyśmy ciocię Marfę, z którą dyskutowały godzinami o wsi, chodziłyśmy na mogiłki, a tam wspominała swoje babki, czego nigdy nie robiła w Warszawie. Po drodze wszystkim się kłaniałyśmy i mówiłyśmy zdrastujci, dzień dobry. Czasem przystawałyśmy popodziwiać czyjeś kwiaty i porozmawiać, oczywiście po swojemu. To dzięki niej przecież naiwnie i szczerze kocham polne kwiaty i drzewa. To też ona starannie wytłumaczyła mi, skąd pochodzi nazwa jej rodzinnej miejscowości. Z nią przyglądałam się lasowi grądowemu, dotykałam, wąchałam i nasłuchiwałam go. Właśnie tu w 1867 roku powstała osada starowierska. W lesie najwięcej było grabów, dębów szypułkowych, lip drobnolistnych oraz gabiny, czyli wiązów, też szypułkowych. Od mamy wiem też, że kiedyś były to tereny podmokłe. Stąd drugi wariant etymologiczny, że może te grądy to jednak uroczyska, tereny wywyższone pośród bagien. A może jednak formacja leśna, a może jedno i drugie. Zastanawiałam się tylko, dlaczego wtedy dziadka Siomkę mama nazwała Tomaszem, a nie Szymonem. Chyba tylko po to, żeby wywróżyć mi imię przyszłego męża, zawsze miała dryg do czarów, po babce Warwarze, szeptusze i zielarce. Innego wyjaśnienia nie znajduję.
Awwakum
Pamiętam bardzo dobrze, kiedy po raz pierwszy poczułam dumę z powodu swojego rosyjskiego pochodzenia. To był pierwszy rok studiów rusycystycznych, kiedy profesor literatury staroruskiej omawiał Żywot protopopa Awwakuma, przez niego samego nakreślony. Zachwycał się. Ten siedemnastowieczny zabytek piśmiennictwa ruskiego traktuje o początkach staroobrzędowców w Rosji i jest pisany przez Awwakuma Pietrowa, wysoko postawionego duchownego Cerkwi, który sprzeciwił się reformom liturgicznym patriarchy Nikona z lat pięćdziesiątych XVII wieku, przeprowadzanych przy aprobacie cara Aleksieja I Romanowa w Carstwie Rosyjskim.
– Żywy język! Przekleństwa! Afekt! Słyszeli państwo o staroobrzędowcach?
– Słyszałam, rodzina od strony mojej mamy to polscy staroobrzędowcy, mieszkają w Gabowych Grądach.
Dużo potem o tym rozmawiałam z profesorem Wiktorem Skrundą, bardzo chciał, żebym napisała o nich doktorat, najlepiej pod jego opieką. Chciał, żebym odkryła swoje korzenie najpełniej, jak tylko potrafię, „ażeby nie poszło w zapomnienie dzieło Boże”. Coś próbowałam z tym robić naukowo, ale wtedy nie umiałam. Na studiach socjologicznych podjęłam drugą próbę, chciałam dowiedzieć się więcej o trudnej rosyjskiej polskości, a może polskiej rosyjskości moich przodków. Rosjanie mają status mniejszości narodowej w Polsce m.in. ze względu na historię długiego trwania staroobrzędowców na tych ziemiach; według spisów powszechnych sprzed II wojną światowej niemal wszyscy oni określali się właśnie jako Rosjanie.
Okazało się jednak, że trudno mi być rzetelną badaczką w sytuacji, gdy wszyscy moi respondenci i respondentki to bliżsi lub dalsi wujkowie i ciocie. Nawet jeśli nie było więzów pokrewieństwa, były więzy dobrowolnej wspólnoty, a zamiast odpowiadać na pytania o tożsamość, woleli karmić mnie świeżo upieczonymi skańcami, czyli drożdżówkami z twarogiem, poić sukawicą, czyli nieco kwaśnym sokiem z brzozy, i pytać, co tam w mieście, tej Warszawie. Z tamtych czasów wiem jednak, że bardziej niż o mniejszości religijnej warto mówić tu o mniejszości etnokonfesyjnej. Z tamtych czasów mam też przepis na najlepsze ziemniaczane pierogi z pieca, bulbieniszniki. Obie te sprawy są dla mnie równie ważne.
Z kolei wykłady profesora, szczególnie te poświęcone ikonie, pomogły mi rozstrzygnąć, że w krasnym kącie w domu rodzinnym mojej mamy stoi ikona świętego Nikoły. Krasny, czy też jasny lub święty kąt, to półeczka przeznaczona na krzyż, ikony oraz wiotkie i zawsze pachnące miodem świece, przesłonięta na co dzień krótką firanką na sznurku, którą można odsłonić na czas modlitwy, ale przede wszystkim zaciągnąć na czas niemodlitwy. Nikoła to dość popularny święty. Podobny, też mosiężny, nieduży, wytwarzany w starowierskiej tradycji szkoły ikony wędrownej, stoi na przykład u ciotki Marfy. U nas jest też podniszczała Hodegetriа, bardzo podobna do tichwińskiej ikony Matki Bożej, oraz ośmiokrańcowy krzyż, niewątpliwie taki z tradycji staroobrzędowców bezpopowców, tych wspólnot starowierskich, które nie mają hierarchii duchownej. W Polsce obecnie są tylko takie gminy. Staroobrzędowcy popowcy mają inny krzyż, a prawosławni jeszcze inny. Na samej górze krzyża bezpopowców jest Mandylion, czyli Obraz Zbawiciela Nie Ludzką Ręką Uczyniony, podczas gdy u popowców jest wizerunek Boga Sabaotha, siedzącego na tronie starca z długą brodą, a pod nim Duch Święty pod postacią gołębia. To niuanse, ale diabeł tkwi w tych szczegółach. Według staroobrzędowców patriarcha Nikon był diabłem, który poprzez reformę chciał oddalić ludzi od prawdy, bo jak pisał Awwakum Pietrowicz, „wyrzec się samego siebie to odstąpić od prawdy, gdyż prawda jest w tym, co jest”.
Poznaj autorkę
Katarzyna Roman-Rawska – pisarka, publicystka, tłumaczka literacka. Pracuje w Instytucie Slawistyki PAN, gdzie zajmuje się zagadnieniami dotyczącymi przecięcia sztuki i polityki. Tłumaczka rosyjsko- i białoruskojęzycznej poezji antywojennej. Uczestniczka warsztatów pracowni Biura Literackiego poświęconych literaturze zaangażowanej społecznie. Autorka książki o rosyjskiej prozie antysystemowej Nowy realizm w rosyjskim polu literackim po 1991 roku. Pisała m.in. dla OKO.press, „Krytyki Politycznej” i „Małego Formatu”. Od strony mamy potomkini polskich staroobrzędowców, po linii ojca należy do rodziny o tradycjach spółdzielczych.
fot. © Emilia Oksentowicz
Konkurs - zgarnij egzemplarz książki Zaśnięcie Anisy
Z okazji premiery najnowszej publikacji z serii Sulina, przygotowaliśmy wraz z Wydawnictwem Czarne konkurs!
Co zrobić, aby wygrać? Odpowiedz na pytanie:
Jaką krainę geograficzną w Polsce najbardziej chciałbyś/chciałabyś zwiedzić i poznać jej historię? Dlaczego?
Odpowiedz w 100-200 słowach w komentarzu do tego artykułu. Trzy najbardziej kreatywne odpowiedzi nagrodzimy - na zwycięzców czeka po jednym egzemplarzu książki drukowanej Zaśnięcie Anisy. Opowieść o polskich starowierach. Dodatkowo autor najlepszej odpowiedzi, która zajmie pierwsze miejsce, otrzyma także bon na 100zł na zakupy w księgarni Ebookpoint.
Na zgłoszenia czekamy do 6 października 2024.
Pełny regulamin konkursu znajdziesz TUTAJ.
Książki już na Ciebie czekają, a my nie możemy doczekać się ciekawych zgłoszeń! :) Powodzenia!
Wpis powstał we współpracy z Wydawnictwem Czarne.
Zobacz nasze propozycje
-
- ePub + Mobi
- Audiobook MP3
25.25 zł
45.90 zł (-45%)(35,34 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
- Audiobook MP3
30.72 zł
39.90 zł (-23%)(21,95 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
29.18 zł
37.89 zł (-23%)(20,85 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
- Audiobook MP3
23.60 zł
42.90 zł (-45%)(33,03 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
- Audiobook MP3
35.34 zł
45.90 zł (-23%)(25,25 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
29.18 zł
37.89 zł (-23%)(20,85 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
24.56 zł
31.90 zł (-23%)(17,55 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
30.72 zł
39.90 zł (-23%)(21,95 zł najniższa cena z 30 dni)
Stawianie Moja na Trójstyku.
Powyższe zdanie raz przeczytane, za nic nie chciało siebie pójść precz. Spokoju nie dawały mi słowa "Trójstyk", ale przede wszystkim - "moja".... Bo nie wiedziałam, czy "moja", "mój" a tak naprawdę czyje? I czyje "moje" to też "twoje"?
Najłatwiej poszło z Trójstykiem - to nazwa oddająca specyfikę miejsca, gdzie spotykają się granice trzech państw - Polski, Czech i Słowacji. A konkretniej - polskiej Jaworzynki, czeskiej Hrcavy i słowackiego Czarnego.
Zagadkowy "moj" przywędrował do Polski od naszych południowych sąsiadów i to nic innego, jak wierzchołek świerkowego drzewa, przyozdobiony kolorowymi wstęgami, często stawiany przed domem panien na wydaniu.
I stawianie Moja to tylko pretekst, by mieszkańcy okolicznych wsi, pochodzących z trzech różnych państw, mieli okazję do wspólnych spotkań i świętowania.
Jestem niezmiernie ciekawa, co kryje w sobie ten region, jakie wspólne mianowniki go definiują... Bo w końcu to Trójstyk a nie na przykład Trójdzielnia
Każdą część związaną z górami - to jedna z najbardziej tajemniczych, fascynujących i majestatycznych formacji przyrodniczych, jakie można podziwiać w geograficznej szacie naszego kraju.
Fenomenalne i potężne szczyty, urokliwe i delikatne doliny, rwące i krystalicznie czyste potoki, ekstremalnie dzikie krajobrazy wyskakujące z każdej możliwej strony. W XIII wieku wierzono, że Tatry to miejsce magiczne. A jak magiczne to i pełne ukrytych skarbów... Może gdzieś pod mchem, trawą czy za zasłoną soczysto zielonej kosodrzewiny, można odnaleźć pozostawione szmat czasu temu, znaki wyskrobane na skałach przez ludzi, którzy owe skarby chowali ale również i poszukiwali?...Albo udać się skoro świt, w pogoń za kozicami i wytropić ich ukryte w skałach domy, a przy okazji popodziwiać ich zwinność i lekkość stąpania po terenie górskim. Góry to mnóstwo magii i tajemniczości do odkrycia. I ja chcę chłonąć tą magię gór.
Chciałabym poznać dość nietypowe miejsce - myślę, że historia Borów Tuchowskich jest takowa, bo mimo, że większość terenu stanowi las to ta piękna kraina geograficzna ma bogatą przeszłość. Na terytorium Borów znajdują się ślady bardzo wczesnego zasiedlania tych terenów, w tym najstarsze z nich pochodzą z epoki kamiennej.W kolejnych wiekach Bory Tucholskie wchodziły w skład niezależnego księstwa Pomorza Gdańskiego, których władcy w czasach Bolesława Krzywoustego toczyli boje z przedstawicielami dynastii Piastów, posuwając się w swoich podbojach aż po linię rzeki Noteć. Potem zastały pod władzą Zakonu Krzyżackiego, ale najbardziej fascynującym okresem - moim zdaniem - był okres II wojny światowej, kiedy Bory Tucholskie jako leśne, trudno dostępne tereny stworzyły doskonałe warunki dla działalności partyzantki. Szczególny mikroklimat największych kompleksów borów sosnowych to idealne miejsce na turystyczną wędrówkę - zwiedzanie tej niezwyklej krainy geograficznej to pasjonująca wycieczka odkrywająca karty historii jednego z najbardziej dzikich regionów Polski o bogatej kulturze i historii, czyli Kaszub. Ta piękna kraina wpisana na listę UNESCO ma ciekawą przeszłość, bo jako największy polski rezerwat biosfery nie ma sobie równych w skali kraju.
Kierunek: południe. Kraniec. Bo lubię powtarzać za Andrzejem Stasiukiem: Nie mam nic przeciwko centrum, ale bardziej pociągają mnie peryferie. Tak samo mnie. Zawsze ciągnie mnie na jakieś peryferie. Peryferie miasta, kraju, kontynentu. Tym razem chciałabym bliżej przyjrzeć się krańcom, na których ponoć słychać trzepot skrzydeł motyla. Gdzie przyjeżdża się po to żeby usłyszeć, zobaczyć, poczuć zapach świata - tego leżącego na końcu... Nudne z pozoru miejsca, gdzieś daleko poza miastem, gdzie nawet powietrze stoi w miejscu. Ale każda leniwa wioska w Beskidzie skrywa wiele historii, tajemnic. Nie zawsze przyjemnych i pozytywnych, ale zawsze wartych poznania. I je właśnie chciałabym odkryć
Chciałabym wyruszyć w podróż w Bieszczady. To nie tylko malownicze góry, gdzie czas płynie wolniej, ale także miejsce, które nosi w sobie echa dawnych historii. Fascynują mnie opowieści o Bojkach i Łemkach, którzy przez wieki zamieszkiwali te tereny, tworząc unikalną mozaikę kulturową. Wśród dzikich połonin kryją się ruiny starych cerkwi, zapomniane wioski i legendy o beskidzkich zbójach. Ostatnio dowiedziałam się, że moi przodkowie wychowali się właśnie w Bieszczadach, co dodało tej krainie szczególnej wartości. Teraz patrzę na te góry z jeszcze większym sentymentem, chcąc zgłębić nie tylko historię regionu, ale i mojej własnej rodziny. Chciałabym wsłuchać się w ciszę Bieszczad, poczuć wiatr, który może pamiętać dawne dzieje, a może i ślady moich przodków. Czasem marzę o tym, by zaszyć się w leśnej chacie, zanurzyć się w spokój i chłonąć historię, którą opowiadają bieszczadzkie szlaki. Bo w Bieszczadach odnajduje się nie tylko piękno przyrody, ale i samego siebie.
Najbardziej chciałabym pojechać na Podlasie. Nie wiem jak to się stało ale... nigdy tam nie byłam. Marzy mi się spacer nie tylko uliczkami znanego Tykocina, ale spotkanie z różnorodnością architektoniczną tego regionu. Chciałabym nasycić oczy widokami rozlewisk Narwii i posłuchać tamtejszych lasów, rozpieścić podniebienie sękaczem, serami, czy podlaskim miodem pitnym. Chciałabym poobserwować ludzi i zobaczyć jak różne kultury mogą pięknie się przeplatać i ze sobą współpracować. Jakby jeszcze ktoś mógł poopowiadać mi o zwyczajach jakie pozostały z dawnych lat i są pielęgnowane przez mieszkańców tego regionu - byłabym zachwycona. Potrzebuję spokoju i otwartości tego miejsca. Przypuszczam, że jest tam pięknie o każdej porze roku, ale jak pomyślę o jesieni i jej palecie barw to chyba nigdzie bardziej nie można się czuć "jesieniarą", niż właśnie tam.
Z wielką chęcią zwiedziłabym Żuławy, bo to miejsce o niesamowitej historii i wyjątkowym klimacie. Wyobrażam sobie poranne mgły unoszące się nad polami i niebiańskie wschody słońca, które tworzą malowniczy, niemal magiczny krajobraz. To kraina, gdzie człowiek i natura od wieków współistnieją w mitologicznym tańcu, pełnym wyzwań, ale i harmonii. Żuławy mają w sobie coś epickiego system kanałów i rzek, które od dawna były wyzwaniem dla ludzi, jest świadectwem ich determinacji i siły. Spacerując po tych terenach, czułabym, jakbym przeniosła się do innego świata, pełnego historii o potężnych ludziach, którzy zmagali się z żywiołami i stworzyli coś naprawdę wyjątkowego. Ten region to nie tylko piękne krajobrazy i legendarna opowieść o wytrwałości, która mnie fascynuje. Tutaj czas płynie wolniej, a każdy zakątek skrywa ślady dawnych czasów, co czyni Żuławy miejscem absolutnie wyjątkowym i pełnym tajemnic.
Chciałbym zwiedzić i zgłębić historię Suwalszczyzny krainy o nieco surowym, ale magnetycznym uroku, gdzie kultura polska, litewska, rosyjska i białoruska przenikają się, tworząc niezwykły krajobraz tożsamości. Fascynuje mnie zarówno przyroda jeziora Hańcza, Wigry, Suwalski Park Krajobrazowy jak i wielokulturowa spuścizna tej ziemi. Szczególnie interesuje mnie fenomen staroobrzędowców, ich historia osadnictwa oraz wpływ na lokalną społeczność. Suwalszczyzna była miejscem ich ucieczki przed prześladowaniami i pozostaje symbolem wytrwałości w zachowywaniu odrębności religijnej oraz kulturowej. Chciałbym zrozumieć, jak wielowiekowe współistnienie różnych grup wpłynęło na relacje międzyludzkie, język, a nawet kulinaria tego regionu. Współczesne echo dawnych tradycji, widoczne w architekturze, obrzędach i sztuce ludowej, jest wyjątkowym świadectwem symbiozy odmienności i harmonii. Poznanie Suwalszczyzny to nie tylko podróż w przestrzeni, ale też spotkanie z duchem tolerancji i wielowymiarowości, tak cennej w zrozumieniu współczesnej tożsamości Polski.
Z wielką chęcią odkryłabym polskie wybrzeże, zwłaszcza urokliwe Wybrzeże Słowińskie, gdzie natura i historia splatają się w niezwykły sposób. Słowiński Park Narodowy, z jego majestatycznymi, ruchomymi wydmami, przypomina egzotyczną pustynię, co w polskim krajobrazie wydaje się wręcz bajkowe. Historia tego regionu, zamieszkiwanego niegdyś przez Słowińców, którzy przez wieki pielęgnowali swoje tradycje, fascynuje mnie. Dziś ich kultura niemal zanikła, co sprawia, że odwiedziny w tym miejscu to nie tylko podziwianie dzikich plaż i jezior, ale też swoista podróż w czasie, do świata dawnych rybaków, osadników i baśniowych opowieści Bałtyku. Chciałabym zgłębić dzieje tej krainy i poczuć harmonię między pięknem natury a bogatym dziedzictwem, które na zawsze odcisnęło się w pejzażu północnej Polski.
Nie byłam jeszcze w naszych pięknych Bieszczadach i marzy mi się, by właśnie to miejsce odwiedzić. Kocham górski krajobraz, uwielbiam spacery, dlatego wędrówki po bieszczadzkich szlakach byłyby dla mnie wspaniałą sprawą. Z takich miejsc bije spokój, kocham naturę i ciszę,dlatego myślę, że tam odnalazłabym się doskonale.
Trudno mi wskazać konkretny interesujący mnie region, ponieważ interesuje mnie wschodnie pogranicze Polski- ten osławiony styk kultur. Dlaczego? Bo tam czas płynie wolniej, jest nieskażona natura ; dobrzy, serdeczni, szczerzy, gościnni ludzie - przede wszystkim starzy ludzie, którzy mają swoje opowieści, zwyczaje, wiarę, kuchnię, wspomnienia o czasie minionym, o swoich pobratymcach, i Bliskich. Chcą nam to przekazać, nas ubogacić. To od nas zależy, czy będziemy strażnikami ich pamięci, czy to wszystko zniknie z Ich odejściem. To ostatni moment żeby tego wysłuchać, zapisać i udostępnić. To właśnie robią autorzy książek, które publikujecie. Strzeżmy tego i cieszmy się, że to nam przypadła ta odpowiedzialna rola. W dobie unifikacji, kiedy świat staje się globalna wioską, warto zachować to co jest nasze i tylko nasze.