
Zajączek w literackim świecie - KONKURS!
Spis treści
Za moment nasze domy wypełnią zapachy pieczonych babek, mazurków i innych pyszności, w wazonach radośnie rozgoszczą się puchate bazie, a na stołach zaczną się mienić kolorami pisanki. Wielkanoc już tutaj jest! Do szczęście brakuje jedynie spokojnej chwili odpoczynku z książką lub ebookiem. My mamy na to rozwiązanie, ponieważ wystartował Wielkanocny Kiermasz Książkowy! Przez cały tydzień w księgarni Ebookpoint czekają na Ciebie promocje na ebooki, książki drukowane i audiobooki, a także kursy video. Oprócz wiosennych okazji, jest też szansa zgarnąć czytniki ebooków, gadżety i bony na zakupy. Sprawdź, jak wygrać i przyłącz się do wielkanocnego świętowania.
Zacznij od Wielkanocnych rabatów na około 90 tysięcy publikacji
Na początku odwiedź nasz Wielkanocny Kiermasz Książkowy - od 26 marca do 1 kwietnia czeka na Ciebie mnóstwo rabatów na książki, ebooki, audiobooki i kursy online. To świetna okazja, by doładować swoją biblioteczkę na wiosenne, coraz dłuższe wieczory. Nie przegap Kiermaszu, bo ceny startować będą już od 6,90zł! W akcji biorą udział dziesiątki wydawców, więc Twój czytelniczy głód z pewnością zostanie zaspokojony :)
W dodatku w ramach Wielkanocnego Kiermaszu, możesz zaopatrzyć się w miłe, cyfrowe upominki dla Twoich bliskich. Jak podarować na prezent ebooka, audiobooka lub kurs online?
Zajączkowy e-prezent dla Twoich bliskich
W naszym regionie na "Zajączka" mamy tradycję obdarowywania się drobnymi upominkami. Rodzice chowają w domach lub ogrodach małe prezenty, a dzieciaki muszą ich szukać, odkrywając, gdzie Zajączek zostawił dla nich niespodzianki. Głównie jest to atrakcja dla najmłodszych, jednak ten sympatyczny zwyczaj świetnie sprawdza się także wśród dorosłych i jest wciąż praktykowany :) Czy u Ciebie również praktykuje się podobne tradycje?
W naszej księgarni, korzystając z rabatów na Wielkanocnym Kiermaszu Książkowym, także Ty możesz sprawić sobie lub komuś bliskiemu książkową niespodziankę. Z pewnością będzie to bardzo miły gest! Zarówno książka w wersji papierowej, jak i ebook, kurs czy audiobook mogą okazać się świetnym prezentem. Zwłaszcza, że podarowanie e-prezentu jest bardzo proste.
Gdy znajdziesz interesujący Cię produkt, w menu wybierz opcję "Kup na prezent". Następnie dokonaj zakupu, jak przy tradycyjnych zakupach dla siebie - ebook lub audiobook zostanie dodany do Twojego konta, do zakładki Prezenty. Kiedy publikacja już się tam znajdzie, kliknij przy niej "Wyślij na prezent". Teraz możesz podać nam adres e-mail obdarowywanej osoby, ustalić datę dostarczenia prezentu oraz napisać własne życzenia. W wyznaczonym terminie bliska Ci osoba otrzyma e-mail z Twoją wiadomością oraz instrukcjami dotyczącymi odebrania publikacji.
Konkurs - Zajączek w literackim świecie
Jak każdej wiosny z okazji Wielkanocy, także i tym razem na naszych Czytelników czeka ekstra konkurs. Wraz z inkBOOK Polska, NadWyraz.com oraz marką Teabag przygotowaliśmy trzy ekstra czytniki, super gadżety książkoholika, a także bony na zakupy w księgarni Ebookpoint.pl, by czytniki mogły się szybko zapełnić. Co trzeba zrobić, żeby wygrać? :)
🐰 Od 26 marca 2024r. do 7 kwietnia 2024r., dokonaj przynajmniej jednego, dowolnego zakupu w księgarni Ebookpoint, a następnie przygotuj opowiadanie na temat: Zajączek w literackim świecie - napisz krótkie opowiadanie w wielkanocnym klimacie w Twoim ulubionym gatunku literackim. 🐰
Zgłoszenie wstaw w komentarzu tego wpisu. Zawrzyj w nim numer dokonanego zamówienia! Pamiętaj, że zgłoszenia bez numeru zamówienia nie biorą udziału w konkursie.
Na zgłoszenia czekamy do 7 kwietnia 2024. Zaskocz nas wciągającą akcją i niebanalną fabułą - może to być intrygujący kryminał, rozczulające new adult czy niespotykany reportaż. Na trójkę zwycięzców, którzy przygotują najkreatywniejsze opowiadania, czekają nagrody:
🏆 1 miejsce : inkBOOK Calypso Plus + gadżety inkBOOK + zestaw książkowych herbat marki Teabag + kubek NadWyraz.com + bon o wartości 300 zł do księgarni Ebookpoint.pl
🏆 2. miejsce : inkBOOK Calypso Plus + gadżety inkBOOK + zestaw książkowych herbat marki Teabag + kubek NadWyraz.com + bon o wartości 200 zł do księgarni Ebookpoint.pl
🏆 3. miejsce : inkBOOK Calypso Plus + gadżety inkBOOK + zestaw książkowych herbat marki Teabag + kubek NadWyraz.com + bon o wartości 100 zł do księgarni Ebookpoint.pl
Oprócz nagród rzeczowych mamy też mały zajączkowy gift - 10 najlepszych tekstów (łącznie z trzema, które znajdą się na podium), przerobimy na ebook, który będzie ogólnodostępny do pobrania na stronie naszej księgarni! :)
O wynikach konkursu poinformujemy tutaj oraz na naszym profilu na Facebooku do 28 kwietnia 2024.
Pełny regulamin konkursu znajdziecie TUTAJ >>.
Nie możemy doczekać się Waszych prac! Wszystkim życzymy powodzenia i udanych czytelniczych łowów na Wielkanocnym Kiermaszu Książkowym!
Zobacz nasze propozycje
-
- PDF + ePub + Mobi
- Audiobook MP3
- Druk
27.45 zł
49.90 zł (-45%)(24,95 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
- Audiobook MP3
31.12 zł
39.90 zł (-22%)(21,95 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
- Audiobook MP3
35.02 zł
44.90 zł (-22%)(24,70 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
- Audiobook MP3
31.92 zł
39.90 zł (-20%)(23,94 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
40.79 zł
47.99 zł (-15%)(31,19 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub
- Audiobook MP3
32.93 zł
43.90 zł (-25%)(24,90 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
30.79 zł
39.99 zł (-23%)(24,90 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
33.99 zł
39.99 zł (-15%)(29,99 zł najniższa cena z 30 dni)
-
- ePub + Mobi
- Audiobook MP3
38.99 zł
49.99 zł (-22%)(27,49 zł najniższa cena z 30 dni)
#wygrana
Dziękuję za docenienie mojego opowiadania i przyznanie II miejsca :)
#wygrana
Bardzo dziękuję za przyznanie mi 3 miejsca za tę pracę!
#wygrana
próba dodania
Świetnie się zaczyna i ten wątek tajemnicy jest niezły
Albert siedział przy stole w kuchni wpatrując się jak deszcz spływa po niedawno umytych przez jego mamę oknach. Niespecjalnie lubił śniadania ale kiedy nadchodziła sobota, zawsze czekały na niego zrolowane naleśniki. Koniecznie z nutellą. Tak mógł rozpocząć dzień. Na dworze było zimno i ponuro a 12 latek nie planował dziś wychodzić z domu. Czekały na niego nowe gry komputerowe, które dostał niedawno na urodziny. W pewnym momencie jego telefon zawibrował a na ekranie ukazała się wiadomość od anonimowego nadawcy..
Masz 5 godzin na rozwiązanie zagadki. Jeśli Ci się nie uda, Świąt nie będzie. Wskazówki szukaj pod swoim łóżkiem.
Albert wzdrygnął się i rozejrzał czy aby na pewno nikt z domowników nie zorientował się, że coś się wydarzyło. Mama krzątała się w salonie a młodsza siostra nie odstępowała jej na krok. Niewiele myśląc odłożył naleśnika i pobiegł do pokoju szukać podpowiedzi.
Kiedy odsłonił zwisającą z łóżka kołdrę, przekonał się, że na ziemi znajduje się błękitna koperta.
Chłopiec wstrzymał oddech. Wiedział, że sytuacja jest poważna. Wielkanoc to dla niego najważniejszy czas w roku, kojarzyła mu się tylko z tatą. To on nauczył go jak skrobać pisanki, siać rzeżuchę i celebrować to Święto ponad wszystkie. W kalendarzu codziennie odliczał dni do Wielkanocy. Od kiedy tata zmarł, Albert robił wszystko by duch świąt nie zniknął a on o nim nie zapomniał.
Podążaj za zajączkiem brzmiała zagadka z listu. Chłopiec zdębiał. Jedyne zajączki jakie mieli to ozdoby wielkanocne, które jeszcze nie były wyjęte ze schowka. Ale zaraz Albert przypomniał sobie o ulubionej maskotce Zuzy. Młodsza siostra nie rozstawała się z Trusią, różowym pluszowym królikiem. Pobiegł do salonu aby odnaleźć dziewczynkę i jej zabawkę. Na miejscu okazało się, że przyszedł czas na drzemkę i Zuzia śpi słodko przytulona do Trusi na sofie.
Pocałował siostrę w czoło i spróbował delikatnie wyjąć maskotkę z jej objęcia. Udało się. W małej kieszonce zabawkowej sukienki odnalazł następny liścik. Tam gdzie choinka spotka pająka. Albert od razu pomyślał o piwnicy. Było to jego ulubione miejsce na zabawę w chowanego z dziećmi z sąsiedztwa. Znał tam każdy zakamarek. Nie tracąc czasu złapał za latarkę i popędził schodami w dół. W piwnicy przeszedł go nieprzyjemny dreszcz bo drzwi wejściowe były lekko uchylone. Chłopiec niepewnie je popchnął a jego oczom ukazała się drewniana skrzynia, której nigdy wcześniej tu nie widział. Podszedł do niej aby zobaczyć co jest w środku ale głośny metaliczny dźwięk spowodował, że Albert zastygł w bezruchu. Drzwi wejściowe się zatrzasnęły a on pozostał uwięziony na dobre. Zaaferowany zagadkami zapomniał o swoim telefony, który pozostał na kuchennym stole. Pozostała mu jedynie nadzieja, że dzieciaki z innych klatek z nudów zaczną bawić się w chowanego i ktoś go usłyszy
Minuty zamieniały się w kwadranse. Czas, który odmierzał mu jego Casio z komunii dłużył się niemiłosiernie. Albert coraz bardziej zaczynał się martwić, że nie zdąży rozwiązać zagadki i tym samym pogrzebie marzenia o udanej Wielkanocy.
Załamany sytuacją omiótł wzrokiem pomieszczenie i uświadomił sobie, że stoi przed skrzynią, która może być częścią zagadki. Przecież nigdy wcześniej jej nie widział. Otworzył ją a jego oczom ukazał się szyfr. W duchu podziękował ojcu, że ten od zawsze fascynował się szyframi. Za młodu, razem z Martą, prężnie działali w lokalnym harcerstwie. To wspólne pasje ich połączyły i dzięki temu stworzyli tak zgraną parę a kilka lat później na świecie pojawił się właśnie Albert.
Chłopiec szybko przeanalizował treść szyfru.
Nie czekając na nic zabrał się za tłumaczenie. Znak po znaku analizował gdzie odnajdzie następną wskazówkę. Nie spodziewał się, że jest jednocześnie tak blisko odkrycia końca zagadki i zaprzepaszczenia całej pracy ze względu na zatrzaśnięte drzwi piwnicy
Kropki i kreski zmieniały się w litery, te z kolei w słowa a w jego oczach pojawiał się błysk. Komunikat brzmiał:
Rozwiązanie zagadki znajdziesz w największej szafie.
Doskonale wiedział, o którą konkretnie chodzi. To ta w pokoju Zuzki pomyślał, kiwając głową i zaciskając usta z rozżaleniem, że nie może natychmiast tam pobiec. Pozostało mu wymyślić sposób na wydostanie się z pułapki jaką stała się jego własna piwnica.
Zaczął uderzać w drzwi. Co chwilę mocniej i mocniej. Zapomniał, że jeśli nie będzie wołał o pomoc to nikt go nie usłyszy Metalowe wrota wydawały się wpaść w rezonans od jego uderzeń ale zdawało się to na nic. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby go wypuścić. Po kilkunastu minutach sytuacja się zmieniła bo Albert usłyszał kroki. Ciche, jakby ktoś się skradał. Lekko się wystraszył ale wiedział, że musi być dzielny. Że tata byłby z niego dumny. Spróbował raz jeszcze uderzyć w drzwi i wydać gromkie Pooomoocyy!
Kroki nagle ustały a on usłyszał tylko jak ktoś z zaciekawieniem pyta Albert?! To Ty?!
Od razu rozpoznał głos. Misiek, jego najlepszy kumpel z trzeciej klatki. Nie wierzył, że ktoś w końcu go usłyszał a na dodatek był to kompan wszelkich łobuziackich wybryków.
Misiek szybko otworzył drzwi od zewnątrz. Wielka kłódka, która chroniła piwnicę przed złodziejami opadła na klamkę i skutecznie unieruchomiła chłopca na kilka godzin. Przyjaciół poznajemy w biedzie pomyślał Albert i nie wiele tłumacząc razem z kolegą pobiegli na górę. W pokoju siostry zastał niesamowity prządek, co zdarzało się bardzo rzadko. Zuzka kochała klocki Lego a jeszcze bardziej kochała je rozrzucać gdzie popadnie. Nie raz zdarzyło mu się poczuć na własnej skórze co znaczyło niepodziewanie na jeden nadepnąć.
Popatrzył na szafę i szybko sprawdził co się w niej kryje. Gdy ją otworzył nie mógł uwierzyć w to co widzi. Jego oczom ukazała się metalowa klatka a w niej mały i puchaty królik. Zwierzątko, o którym zawsze marzył. Mama nigdy nie chciała się zgodzić bo wiedziała, że Albert za chwilę się nim znudzi a sama miała wystarczająco dużo obowiązków na głowie.
Zdezorientowany popatrzył na Miśka i nie wiedział co powiedzieć. W tej chwili drzwi do pokoju się otworzyły a w progu pojawiła się mama z Zuzią na rękach. Jej uśmiech powiedział chłopcu wszystko.
Trochę zajęło Ci rozwiązanie zagadki powiedziała. Chciałam aby te święta były wyjątkowe i patrząc na Twoją minę, chyba mi się udało. Dodała.
Albert z wdzięcznością rzucił jej się na szyję i tak oto Wielkanoc została uratowana.
Zamówienie G04072451457
---
Autor: Noah Max Smith ( Jakub Gonkiewicz )
Tytuł: Obywatel 13488
Nr. Zamówienia: G03292433313
Wersja tekstowa: 005
---
Noah Max Smith
Obywatel 13488
1. Upadek
Już dość, nie mogę krzyknął, wymachując rękami.
W tym momencie mrok nocy rozdarło przeszywające światło z drona monitorującego, który przeczesywał bardzo nieliczne, nieposiadające kamer miejsca, takie jak to. Zbliżając się, robił nieokiełznany hałas. Mężczyzna leżący w koncie ulicy w pogniecionej szarej koszuli i pobrudzonych błotem spodniach, popatrzył na nadlatującą machinę, ziejącą oślepiającym światłem.
- Obywatelu 13488, nie masz uprawnień do przebywania na tym terenie wycedziła maszyna.
- Nie mam uprawnień do niczego, wszystko już mi zabraliście - wykrzyczał, zakrywając przeszywające światło prawa ręka, w tym momencie wyczul w powietrzu zapach płynu, która myją te roboty.
- Nie zgadzam się z tobą obywatelu - po tych słowach, zaczęła wydawać melodyjne, ale przerywane rytmiczne dźwięki.
- Adam - dal się słyszeć z dala ulicy, głos zaniepokojonej kobiety, która ewidentnie kogoś szukała.
Mężczyzna rozejrzał się, pomyślał, a następnie powoli zakrył oczy rękami.
- Adama, gdzie jesteś - znów dało się słyszeć.
- Mógłbym być Adamem - powiedział, patrząc na kostkę brukową, która była wyłożona ulica, po czym spojrzał na brudną z błota rękę i wytarł ja o koszule.
- Mógłbym być Adamem, ktoś mógłby mnie szukać, ktokolwiek ... - spojrzał na zmięty kawałek gazety leżący nieopodal, po czym przyjął pozycje embrionalna.
Dron nagle ucichł - Wykryto stan załamania, podaje h86-15.
Cichy, niczym niezakłócony spokój przerwał bardzo słabo słyszalny dźwięk implantu, który był obowiązkowy dla każdego obywatela. Z polecenia machiny, został podany mężczyźnie mocny środek psychoaktywny.
2. Leczenie
- I znowu będziesz chodził na piechotę - dal się słyszeć mocny silny głos, w którym słychać było lekką nutkę drwiny.
Mężczyzna zadrżał, jednak jego obolałe oczy nie chciały się otworzyć.
- Jak jednego dnia można stracić 200 punktów reputacji - ciągnął dalej.
- I to w twojej sytuacji, ech... - uciął wypowiedz i wyszedł.
- daj mi spokój, daj mi przerwał wypowiedz i spojrzał po pustym pokoju. Zerwał się z łózka, spojrzał na korytarz, na którym tez nikogo nie było.
- Nie da się tak żyć - spojrzał na stolik przy łóżku, leżały na nim mikro ampułki, które powinien załadować do osobistego implantu. Podszedł do okna swojej co prawda otwartej, ale jednak celi i się zamyślił.
- Gdzie jako ludzkość popełniliśmy błąd pomyślał, po czym spojrzał, jak roboty transportują kolejnego pacjenta w miejsce, które nazywano "Powrotem" ale tak naprawdę szprycowano ludzi taką ilością różnych substancji, że może i wracali, ale nie do życia społecznego.
- Czy wyjdę z tego żywy ? - mruknął pod nosem.
- Boże - pomyślał - Nigdy bym mnie z tond nie wypościli gdybym zaczął o tobie mówić, ale jak mnie słyszysz, proszę, daj mi jakiś znak, że to wszystko ma jakiś sens. - podrapał się po głowie i usiadł.
- Nie wolno mówić, nie wolno robić, ale daj mi jakiś znak. Ty możesz wszytko przyjrzał się szarej ścianie i położył się do łózka.
3. Śmierć
Mężczyznę obudził duży ruch na korytarzu, jednak nadal z zamkniętymi oczami w pól śnie poczuł na twarzy, dotyk czegoś szorstkiego i ciepłego.
Natychmiast otworzył oczy, a nad jego głowa był najprawdziwszy kot.
Czytał o nich kiedyś, ale nigdy by nie przypuszczał, że któregoś z nich zobaczy, a tym bardziej spotka.
- gdzie on jest ? - dał się słyszeć krzyk z dala.
- choć mój króliczku wielkanocny schowam cię - i przykrył zwierze kocem.
Dotkną w miejscu wybrzuszenia i poczuł, jak ta mała istota oddycha. Koc poruszył się i zaobserwował jak wewnątrz kot drapie, jakby takimi małymi białymi harpunami, które w książce były nazwane pazurami.
- Obywatelu 13488 - dało się słyszeć za pleców mężczyzny.
- Nie jesteś sam ? - Odwracając się, spostrzegł drona, świecił on czerwonym laserem w miejscu, gdzie znajdował się przykryty kot.
- Nie jestem sam - wyrzekł a w machinie obróciły się coś, po czym wstał i stanął przed robotem, który wystrzelił mini strzykawkowe, wbiła się ona, w jego rękę.
- Obywatelu 13488, wystawiłeś społeczeństwo na niebezpieczeństwo, twoja reputacja została zmniejszona.
- Obywatelu 13488, wykryto truciznę w twoim organizmie.
- Obywatelu 13488, posiadasz niewystarczająca ilość reputacji, by ratować twoje życie.
Zbrodnicza machina uniosła się w górę, po czym wycelowała w miejsce, gdzie siedziało zwierze, zakręcił czymś w środku i wystrzeliła śmiercionośny zastrzyk, który godził istotę. Ostatecznie dron wydal piskliwy dźwięk i wyleciał z pokoju.
Zastrzyk, pomimo że podany w tej formie uwalniał się powoli, mężczyzna zamglonym wzrokiem, spojrzał na kota coraz to słabiej poruszającego łapami i przytul go.
- nie jestem już sam - stwierdział i spojrzał na okno.
- nie jestem już sam - spojrzał na nieruchomą istotę pod kocem.
- nie jestem już sam - wypowiedziawszy wyzioną ducha.
4. Sen
Kajtek, wstawaj, strasznie się wiercisz.
- Miałem sen - rzekł Kajtek.
- Chyba jakiś dobry, że tak się wierciłeś ?
- Nie, to był koszmar - wycedził, patrząc na jedną z wielu obowiązkowych kamer rządowych, która kilka dni temu została zamontowana w ich domu.
Komentarz od autora:
Utwór słabo rezonuje z tematyką konkursowa, jednak jest to celowy zabieg, uwypuklający podstawę nonkonformistyczną, która to wybitnie pokrywa się z senną wersją bohatera opowiadania.
---
Autor: Noah Max Smith ( Jakub Gonkiewicz )
Tytuł: Obywatel 13488
Nr. Zamówienia: G03292433313
Wersja tekstowa: 005
---
Był chłodny poranek. Krople rosy dało się zauważyć na niedawno odżyłej po zimie trawie. Słońce powoli wychylało się zza horyzontu otulając swoim ciepłem kolorowe domki w jednej z podwarszawskich miejscowości. Niebo było przejrzyste, jak z obrazka. Drzewa szumiały uspokajająco, a ptaki śpiewały delikatnie, dodając tej muzyce jeszcze więcej magii. To nie była zwykła miejscowość. Nieskalana miejskim przepychem, była wszystkim tym, o czym ludzie w wielkich miastach marzą dzisiaj najbardziej. Była połączeniem między człowiekiem a naturą, spokojem, przepisem na medytację, śpiewem ptaków o poranku, wstawaniem przy pianiu koguta, krajobrazem kolorowych pól i pasących się na nich krów, mokrym lasem o kojącym nozdrza zapachu, ciepłą szarlotką z pieca babci. Była spokojem. Oazą.
Tamtego ranka dom Zosi budził się do życia w świąteczny poranek. Przepis na udane święta był co roku ten sam każdy może spędzić je robiąc to, na co ma ochotę, ale warunek jest jeden, wszystko dzieje się w wielkim salonie połączonym z piękną, drewnianą kuchnią. Wybór zawsze był ten sam. Kuba, młodszy brat Zosi, układał wyczekany zestaw klocków, który dostał ostatnio na urodziny. Tata Jan, jak co roku, sięgał po jedną z książek z domowej biblioteczki. Był wielkim fanem fantastyki, więc książki były dobrą inspiracją do późniejszych zabaw klockami. Mama Ania kultywowała za to swój talent i w skupieniu robiła na drutach kolorowe sweterki dla Zosi i Kuby. Z ogromnym spokojem obserwowała, jak kawałeczek po kawałeczku tworzy ubrania dla swoich pociech. Z sercem i z serca. To była ta bardziej przewidywalna część rodziny. Zosia, będąc tą nieprzewidywalną, tworzyła właśnie zakładki do książek dla swojego taty. Zasypując go pytaniami o ulubionych bohaterów, nie miała pojęcia, że tak naprawdę uniemożliwia mu wyczekaną lekturę. Mimo to, tata Jan nie miał z tym żadnego problemu. Bardzo cenił każdą chwilę z córką i skrupulatnie, z największymi szczegółami, odpowiadał na jej pytania. Może było to spowodowane tym, że jego rodzice zmarli, jak był jeszcze na studiach. Zresztą, rodzice Ani odeszli niewiele później. Nie wiem, czy to był powód, dla którego tak cenili wspólny czas z dziećmi, ale jedno było pewne zawsze stało to na pierwszym miejscu. Na drewnianym stole stały kubki gorącej czekolady, rytuał świąteczny. Wypełnione po brzegi, jak to mawiała Zosia, płynnym szczęściem, otulały domowników smakiem i zapachem. Kubek Zosi można było poznać od razu. Wypełniony po brzegi piankami w kolorach bieli i różu z wiórkami czekolady na górze. Gdyby tego było mało, wszystko było udekorowane bitą śmietaną. Obficie, nawet bardzo. Ale to nikomu nie przeszkadzało. Zosia, mimo to, że cała była w czekoladzie, rozświetlała każdą twarz. Kiedy brała łyk swojego napoju, wszyscy na chwilę przerywali swoje zajęcia i zerkali kątem oka, żeby zobaczyć ją próbującą sączyć ciepłą czekoladę spod góry pianek, wiórek czekoladowych i bitej śmietany. Potem wszyscy wracali do swoich zadań, aż do kolejnej próby Zosi. Godziny mijały, a słońce bardzo powoli zaczynało schodzić niżej i niżej. Mimo różowego brokatu, świadczącego o zrobionych zakładkach, pomieszanego z kroplami gorącej czekolady i piankami, nikt z domowników nie miał w planach poświęcać uwagi sprzątaniu. W zamian, tata Jan wyciągnął aparat, ustawił go na statywie i uwiecznił wszystkich na tle różowego brokatu i resztek czekolady Zosi.
- Może wybierzemy się na wspólny spacer? zapytała mama Ania Znam wspaniałe miejsce nad naszym stawem
-Taaaaak! wymownie krzyknęła Zosia, a za trzy sekundy stała już w drzwiach ubrana w swoje brokatowe, różowe kalosze.
Kuba i tata Jan, skinęli z aprobatą głowami i kilka minut później cala rodzina była już w drodze nad staw. Droga minęła szybko. Po drodze Zosia zbierała kwiaty, które chciała włożyć później do wazonu. Kuba i tata Jan udawali super bohaterów, robiąc wyścigi na pustej drodze, a mama Ania podziwiała ten widok, starając się zapamiętać każdy, nawet najmniejszy jego szczegół.
-Jesteśmy, to tutaj. powiedziała i w spokojnym tempie zaczęła rozkładać koc piknikowy.
Znajdowali się pod wielką wierzbą. Przed nimi był dobrze im znany staw, w którym pływały kolorowe kaczki. Nierzadko można było tam też spotkać małe żaby i skoczne koniki polne. Było to miejsce magiczne, pachnące naturą. Towarzystwo umilał śpiew ptaków, a cień rzucany przed dużą wierzbę dawał schronienie nawet w najbardziej upalne dni. Siedząc na kocu i zajadając domową szarlotkę, nikt nawet nie myślał o powrocie do domu. W tej samej chwili mama Ania wyciągnęła z kosza piknikowego dwa zajączki zrobione na drutach. Podała je Zosi i Kubie, mówiąc:
-Te zajączki podarowała mi właśnie w tym miejscu wasza babcia. Powiedziała wtedy, żebym zawsze pamiętała i doceniała tych, których kocham.
Dzieci przez chwilę w milczeniu wpatrywały się w maskotki. Mama Ania dodała:
-Bądźcie zawsze sobą. Niech te zajączki zawsze wam o tym przypominają, a może kiedyś podarujecie je komuś, kto będzie ich potrzebował bardziej.
Nikt nie krył wzruszenia, a przytulaniu nie było końca. Po powrocie do domu wszyscy położyli się na materacach rozłożonych w salonie. Oczywiście zajączki też. I tak powstało kolejne piękne wspomnienie w głowach naszych domowników. I mimo tego, że każdy widział je po swojemu, były w nim też rzeczy niezmienne. Kochająca rodzina, miłość i życie w zgodzie ze sobą. No i oczywiście kubek gorącej czekolady.
G04012439773
-Cięcie! Koniec sceny pierwszej!
Pan Takakura westchnął ciężko i poluzował kołnierzyk, a wtedy królicze uszy zsunęły mu się prawie na sam dziób. Indyczy zad pomyślał z wściekłością, wspominając wakacje spędzone w Japonii, gdzie przepuścił na najlepszą zieloną herbatę grube pieniądze. Stanowczo za grube jak na to, że szczyt jego kariery aktorskiej zakończył się trzy dekady temu, gdy jako młody i zgrabny kurczak zagrał w trzech sezonach młodzieżowego serialu Radiostacja Kurnik. Gdy tylko jego pióra ściemniały, a w głosie pogłębił się szlachetny skrzeczący tembr, podziękowano mu za współpracę.
Jako, że był rozsądnym młodym kogutem i lubił liczby, udało mu się zgromadzić na swoim koncie przyjemną sumkę, która potem ładnie powiększył, inwestując to tu, to tam. Niestety, w późniejszych latach zagrał tylko w dwóch średnio udanych sitcomach, więc powoli musiał odzwyczajać się od luksusów. Szło mu to całkiem sprawnie. Do czasu, aż dwa lata temu postanowił pojechać do Japonii, skąd ponoć pochodził jego dziadek po mieczu. Tak przynajmniej twierdził jego tata,znacząco poruszając wydatnymi brwiami, które, jak twierdził, wywodzą się z dynastii shamo. Takakura nigdy nie wiedział, na ile powinien brać na poważnie opowieść snute przez ojca, ale jego wielką słabość do zielonej herbaty wydawała się potwierdzać tę hipotezę.
Tak czy siak, podczas wycieczki do Japonii dał się ponieść tej namiętności. Czego rezultaty bardzo boleśnie odczuło jego konto bankowe. I dlaczego zgodził się zagrać wielkanocnego króliczka w krótkometrażowym filmów dla dzieci. Takim wyświetlanym na seansach dla przedszkolaków.
-Chyba zaczynasz się błyszczeć - wizażystka posypała mu dziób gruba warstwą pudru, którego chmura wywołała u niego atak kaszlu.
-Co z nim nie tak? - Takakura usłyszał szept asystenta reżysera.
Bardzo go to ubodło. Był profesjonalistą w każdym calu. Skoro miał zagrać puchatego królika wielkanocnego, to go zagra, choćby to miała być ostatnią dla w jego karierze.
Jestem gotowy - krzyknął dziarsko, poprawiając króliczą opaskę, która była zdecydowanie za luźna na jego głowę.
Dobrze. W takim razie przechodzimy do sceny drugiej. Wchodzisz do koszyka, siadasz wygodnie na pisankach i wyglądasz kwestię. Kamera, akcja!
Łatwo było powiedzieć. Pierwsza próba wejścia do koszyka okazała się upokarzającą porażką. Może za czasów Radiostacji Kurnik wskoczyłby do niego jednym płynnym ruchem, ale teraz noga mu się omsknęła i boleśnie obił sobie kuper. Cicho syknął, przywołując jednocześnie na dziób hollykogucki uśmiech.
-Czy wszystko na pewno w porządku? - spytał zaniepokojony asystent reżysera?
-Abso-lutnie - wycedził Takakura.
Za drugim razem ostrożniej podszedł do koszyka i wyszło prawie jak w filmie akcji. Przymknął na to oko, bo w końcu nie grał dla kurzych samców alfa, tylko dla kurczaków.
Wspaniale jest tak wygrzewać się w przedświątecznym słonku - wyrecytował, sięgając skrzydłem po barwinek i bazie. - Co słychać, baranku - zwrócił się do kucyka z przyczepionymi rogami, który grał kolejny symbol Wielkanocy.
Roztapiam się w tym rozkosznym ciepełku - odparł kolega dość słabym głosem. Nie było to dziwne, zważywszy na to, że jego ciało pokrywało gęste futro imitujące baranią wełnę.
Film miał trwać dwanaście minut, ale jego kręcenie przeciągało się w nieskończoność. Takakura, głodny, spocony i zmęczony, zastanawiał się, czy nie lepiej było zostać księgowym. Rzędy cyfr, spokój, może nawet klimatyzowane pomieszczenie. I do tego sencha, czyli to, co najlepsze w zielonej herbacie. Marzenia koguta przerwał nieprzyjemny dźwięk. Po krótkiej obserwacji Takakura wydał trafna diagnozę - kucyk w przebraniu baranka zakrztusił się baziem. Dawny młodzieżowy gwiazdor działał odruchowo. Chwyt Heimlicha, którego uczył się na studiach, zadziałał bez pudła i niedoszły nieboszczyk wykrztusił świąteczne akcesorium, a potem zarżał.
-Alleluja - zabrzmiało nagranie chóru śpiewającego oratorium z Mesjasza Händla.
-Cięcie. Mamy to! - Krzyknął reżyser.
Zamówienie: G03312437092
Zajączek i magiczne okulary
Od wielu dni padał deszcz. Wiatr wciąż trzaskał w okna i wył tak wściekle, że Zajączek miał wrażenie, iż jego dom zaraz runie. Odczucie to spotęgowało nagłe uderzenie w drzwi, a potem kolejne i kolejne.
Zajączek ruszył w tamtym kierunku, podejrzewając, że to świeża dostawa jaj. Od tygodni przygotowywał się do Świąt Wielkanocnych. Do niedzieli zostało zaledwie kilkanaście godzin, a czekało go jeszcze sporo pracy.
Z trudem otworzył szarpane podmuchami drzwi, ale w progu ujrzał nieznajomego.
Zaskoczyła mnie pogoda i chciałbym się schronić rzekł mężczyzna i przetarł ręką mokre czoło.
Zajączek wpuścił wędrowca i ugościł go z radością. Przez resztę dnia aż do wieczora ozdabiał, malował, barwił i wydrapywał jaja. Nieoczekiwany gość w tym czasie przeglądał jego zbiory biblioteczne, cierpiąc na brak weny.
Nazajutrz rano, przemierzywszy cały dom, Zajączek zauważył nieobecność gościa. Wrócił do biblioteki, a tam dostrzegł na stole stos notatek, na szczycie którego leżał list. Przeczytał jego treść: Gdybym zniknął, wiedz, że to nie przypadek, a błąd alchemiczny. Zostałem porwany przez historie, które chciałem ukraść. Zapomnij o mnie albo ratuj.
Zajączek zmarszczył brwi. Jak ma go uratować? Gdzie znaleźć? A co, jeśli przez to nie dostarczy prezentów?
Dopiero wtedy zauważył w kącie przewrócony regał, a na ziemi porozrzucane książki.
O nie, nieee.
Pokicał tam, ale Autora nie było. Kątem oka zobaczył pod regałem jego okulary. Założył je i rozejrzał się po bibliotece. Okazały się magiczne. Kiedy patrzył na książki, ich okładki przybierały różne kolory. Niektóre były żółte, niektóre czerwone, inne zielone czy fioletowe, niektóre wielobarwne. Tylko dlaczego?
Na świecie istnieją ciekawe książki, ale i nudne czy też niebezpieczne przypomniał sobie słowa Autora. Ja umiem to dostrzec.
Serce Zajączka zabiło mocniej. Dopadł szybko do notatek swojego gościa w poszukiwaniu wskazówek. Niestety na kartkach były tylko tytuły książek, opisane jedynie kolorami. Czyżby mężczyzna przez cały wieczór nie napisał ani jednego zdania?
Spojrzał na drugą stronę listu. Wszystkie historie pochodzą z jednej.
Zajączek postanowił nie czekać dłużej. Sięgnął po księgę, która mieniła się wszystkimi kolorami.
Otworzył ją, a pokój zamienił się w małe pudełko, pełne kurzu i wilgoci. Ściany zapisane były drobnym druczkiem, a pośrodku nich znajdowały się drzwi. Nacisnął klamkę i przeszedł przez próg.
Na początku było Słowo rozbrzmiało w uszach Zajączka, gdy otworzył oczy.
Panie Autorze! zawołał, ale nie było odpowiedzi. Wrócił przez drzwi do biblioteki i odszukał kolejny tytuł z listy. Otworzył go, postanawiając w tej historii zostać na dłużej. Tym tutaj mógł podpaść wymruczał.
Na Patriarszych Prudach zastał go upał oraz literaci, którzy nie spotkali Autora. Zajączek przebył kilka kolejnych rozdziałów, rozpytując o niego bez skutku.
Zajrzał jeszcze do paru książek, ale nikt go tam nie widział, ani nawet o nim nie słyszał.
Zdjął na chwilę okulary, by przetrzeć zmęczone oczy, po czym ponownie je założył. Spojrzał na tytuł z cienkim grzbietem, a potem na kolory przypisane mu przez Autora. Wykaz był błędny, kolory nie zgadzały się z tymi, którymi mieniła się okładka. Zajączek rozszerzył oczy.
Autor został porwany przez zwierzęta! krzyknął, a jego głos rozniósł się po pokoju.
Zajączek obmyślił plan i wskoczył do książki, by wkrótce znaleźć się w rozległym folwarku. Na maszcie powiewał zielony sztandar z białym rogiem i kopytem. Ze stodoły nieopodal docierały podniesione głosy, więc tam pokicał. Ze strachem zauważył związanego Autora.
Towarzysze powiedziała świnia do zgromadzonych wokół zwierząt. Nikt z nas nie chciał powrotu ludzi, to prawda. Ale ten wskazała racicą może nam się jeszcze przydać.
Do czego?
Jest wiele zadań, z którymi sobie nie radzimy.
To wróg rzucił ktoś z gromady.
Mam być sługą? wydukał Autor.
Milcz! zakwiczała świnia.
Ja wam mogę pomóc odezwał się Zajączek i skoczył do przodu.
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdumieniem, a świnia podeszła w jego stronę.
Kim jesteś i kto cię tu przysłał? Ty też chcesz okraść nasz kurnik? Czy zostać jednym z nas?
Jak to okraść?
Zajączku, zabierz mnie stąd poprosił Autor. Nie dostałeś ostatniej partii jajek, więc pomyślałem, że ci pomogę. Wybrałem się tu, by zaczerpnąć pomysł, świat zwierząt ponad światem ludzi, ale
Ale dorwałeś się do naszych jaj odezwała się jedna z kur.
Pozmieniałeś historię, Autorze zauważył Zajączek. Dałeś się pojmać, a książka zmieniła kolory.
Mężczyzna pokiwał głową.
I tylko ty możesz mnie uwolnić. Jesteś zwierzęciem jak oni.
Zajączek wyjaśnił im, jak to się stało, że tu trafili, i powód, dla którego nie mogą zostać.
W naszym świecie ludzie i zwierzęta ze sobą współpracują dodał na koniec. Wasz świat jest inny i nie możecie więzić tu tego człowieka. A ja muszę wracać, by Święta Wielkanocne się odbyły.
Zwierzęta debatowały przez chwilę, a potem głos zabrała świnia.
Nikt nie odbierze nam władzy, wynoście się stąd.
Zajączek prędko rozwiązał Autora i pobiegli do drzwi prowadzących do domu. Z hukiem wylądowali w bibliotece.
Ale przygoda powiedział z nerwowym śmiechem Autor.
Zajączek zerknął na wiszący na ścianie zegar.
Jak późno!
Autor pobiegł za nim. Chcąc naprawić swoje winy, zaoferował Zajączkowi pomoc w dostarczeniu ostatnich pisanek i słodyczy. Zdążyli, zanim pierwsze dzieci zaczęły wybiegać do ogrodów.
Chciałem napisać wielkie dzieło przyznał potem Autor ale może to jeszcze nie czas. Podał Zajączkowi magiczne okulary. Ty zrobisz z nich większy użytek. Kiedy je zniszczysz, otrzymasz kolorowy pył. Dzięki niemu stworzysz piękne pisanki, jakich jeszcze świat nie widział. I nigdy ci go nie zabraknie.
Chyba już masz pomysł na opowieść!
Niedługo później Autor napisał historię o przygodach Zajączka. Tak wieść o dzielnym i hojnym bohaterze rozniosła się po całym świecie. Stał się symbolem Świąt Wielkanocnych, a dzięki magicznemu pyłowi może obdarowywać szczęściem jeszcze więcej osób.
Nr zamówienia: G04012442186
Zamówienie nr G04062449957
"Wielkanoc Niuchacza"
Pewnego dnia zostałem zabrany od Mamy, braci i sióstr. Obco pachnący człowiek wziął mnie na ręce. Przybliżył do swojej twarzy. Uśmiechał się, więc zacząłem merdać ogonem i polizałem go po buzi. Wywołałem tym jego ludzki śmiech tak różny od dźwięków, które już poznałem.
Podpisał papier, który podsunął mu człowiek opiekujący się moją Mamą i rodzeństwem. Wziął mnie do swojego domu na kółkach (teraz już wiem, że to był jego samochód) i pojechaliśmy na moją pierwszą wycieczkę.
W samochodzie czekał na mnie kocyk, który tak cudownie pachniał. Od razu się w nim zakopałem, po czym szybko usnąłem. Niewiele pamiętam z tej podróży. Obudziłem się, gdy człowiek wziął mnie znów na ręce. Rozespany rozejrzałem się. Pierwsze, co zobaczyłem to duża ilość trawy oraz las, który znajdował się niedaleko samochodu. Wokół żadnych innych domów poza tym, do którego kierował się człowiek.
W domu mnie wypuścił z rąk.
Rozejrzyj się, mały powiedział do mnie. Więc zacząłem węszyć. Szybko znalazłem kuchnię, z której unosiły się aromatyczne zapachy. Na podłodze nie znalazłem niczego do zjedzenia. Powąchałem swoje dwie miski. Do jednej z nich Mój Człowiek nalał wody. Spróbowałem (smaczna była) i zwiedzałem dalej.
Znalazłem pokój, w którym leżał mięciutki fotel. Spróbowałem skoczyć na niego. Nie udało mi się to. Ale ja nie jestem z tych, którzy łatwo się poddają. Zauważyłem, że z fotela coś wystaje. Pomyślałem, że za pomocą tego czegoś dam radę wspiąć się na fotel. Podczas następnej próby to coś spadło na mnie. Nie potrafiłem się uwolnić. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Nic nie widziałem, bo to coś zasłoniło mi światło. A każda próba wyplątania się z tej pułapki sprawiała, że jeszcze bardziej byłem wplątany w to coś. Poddałem się i zacząłem płakać.
Usłyszałem kroki biegnące w moim kierunku. Po chwili znów wszystko widziałem. Człowiek, który mnie przywiózł, uratował mnie. Następnie usiadł na tym fotelu, mnie postawił na swoich kolanach i zaczął głaskać. Wtedy poczułem się bezpieczny. Prawie tak bezpieczny jak czułem się będąc z Mamą i Rodzeństwem.
A to coś było kocem. I sprawiło, że ochota na dalsze zwiedzanie mi minęła. Za to wtuliłem się w swojego człowieka i zasnąłem. Wydaje mi się, że on też zasnął, gdyż w pewnym momencie słyszałem jak spokojnie zaczął oddychać.
Gdy się obudziłem, kontynuowałem zwiedzanie. Nie poznałem jeszcze wszystkich pomieszczeń, a jeśli wszystko dobrze zrozumiałem, miałem tu zamieszkać.
Udałem się po schodach na górę. To była ciężka przeprawa. Każdy schodek dzieliła duża wysokość, przez co musiałem co chwilę skakać. Wreszcie wspiąłem się na szczyt. Chwilę odpocząłem i udałem się tam, gdzie nos mnie skierował.
Znalazłem się w pokoju, w którym najbardziej czułem Mojego Człowieka. Zobaczyłem w nim jedno duże łóżko i dwa stoliku po jego obu stronach. W pokoju była chłodniej niż w innych pomieszczeniach, choć równocześnie czułem ciepło. Bo czułem w nim Mojego Człowieka, czułem też bezpieczeństwo.
Próbowałem kilkakrotnie skoczyć na łóżko, ale nie udało mi się. Nie poddaję się łatwo, ale po porażce z kocem wolałem zostawić następne próby na inne dni.
Poza tym zimno-ciepło pokojem nie znalazłem nic ciekawego. Kilka pomieszczeń, w których mogłem się schować czy bawić. Jednak najlepsze zabawy ciekawy na mnie na dole, gdzie czekały na mnie moje zabawki.
Musiałem zejść na dół.
Wejście na górę było dużym osiągnięciem. Zejście stało się dużą porażką. Nieco przeraziłem się widząc odległość dzielącą mnie od dolnego poziomu domu. Zacząłem skomleć licząc, że i tym razem Mój Człowiek wybawi mnie od kłopotu. Tak też i on uczynił. Czy nie mam najlepszego człowieka na świecie?
***
Przez kilka dni żyłem sobie z Moim Człowiekiem w symbiozie. Poznawaliśmy się. Ja poznałem jego (i mój nowy) świat. Dowiedziałem się, że Mój Człowiek ma na imię Roman. Na mnie wciąż wołał Młody. Kiedyś wymsknęło mu się, że dostanę inne imię, gdy do domu wróci Kaśka. Nie zastanawiałem się, czym jest ta tajemnicza Kaśka. Miałem dość innych tajemnic do odkrywania odkąd Mój Człowiek pozwolił mi wychodzić na pole (Mój Człowiek tak określa całe podwórko wokół domu).
Pierwszego dnia na polu duża ilość nowych zapachów sprawiła, że poczułem się zagubiony. Nie wiedziałem, w którym kierunku mam iść, bo z każdego wyczuwałem coś ciekawego.
Mój nosek był wrażliwy na zapachy. Szybko za jego pomocą odkryłem małą jamę, w której ukrywały się prawie tak słodkie zwierzątka jak ja. Mój Człowiek wtedy się zaśmiał mówiąc Młody, znalazłeś zajączki. Poznałem więc Zajączki zwierzątka, która szybko przede mną uciekały. Widziałem też Sarenki, które chyba mieszkają w pobliskim lesie. One też przede mną uciekły, choć nawet nie zacząłem biec w ich kierunku. Nie wiem na pewno, czy Sarenki mieszkają w lesie, bo mój Człowiek jeszcze nie wziął mnie do Lasu. Mam nadzieję, że szybko to się zmieni. Czuję, że Las też ma wiele do odkrycia.
Na polu biegałem też za motylkami, które są piękne. Wąchałem trawę i kwiatki. Niektóra pachniała pysznie, więc ją spróbowałem. W smaku nie była też zła. Zjadłem jej nieco więcej niż chyba powinienem, przez co wieczorem poczułem ból brzuszka. Muszę na przyszłość zapamiętać, by jeść z umiarem. Albo unikać jedzenia trawy. Tą kwestię chyba jeszcze przemyślę.
Odkryłem też kryjówkę na drewno. Mój Człowiek ma jakby osobny domek, w którym trzyma mnóstwo drewna. Ale to drzewo nie dałem radę wziąć w swój pyszczek. Na podwórku poszukałem patyka, który dam radę wziąć. Po czym pobiegłem do Mojego Człowieka. A on wziął mi patyk z pyska i rzucił mówiąc Aport. Jakbym tego chciał przecież ja chciałem się tylko pochwalić tym, co znalazłem.
Spróbowałem więc po raz drugi. Pobiegłem za patykiem, wziąłem go i wróciłem na Mojego Człowieka. Moje oczy mówiły patrz, jaki piękny patyk, ale Romek chyba nie to z nich wyczytał, bo usłyszałem: spodobało ci się, piesku i znów wziął mój patyk i go rzucił z słowami aport. Ok, skoro mu się podoba to mogę uczynić mu tą przyjemność i przynieść mu ten patyk. Niech i on ma trochę radości z tego życia.
***
Tego dnia słońce świeciło, a ja spałem sobie na pachnącej początkiem wiosny, trawie, gdy usłyszałem odgłos samochodu. Od mojego przyjazdu minęło kilka dni i nocy, które spędziłem pracowicie. Zaspany otworzyłem jedno oko. Samochód się zbliżał. Nie wiedziałem co robić, więc szczekałem na całe swoje gardło, by usłyszał mnie Mój Człowiek. Poznałem go na tyle, by być pewnym, iż on będzie wiedział, co dalej.
Mój Człowiek wyszedł na ganek i się uśmiechnął. Widząc jego uśmiech, poczułem się pewniejszy. Ale nadal nie przestałem szczekać. Nie znałem tego samochodu, nie wiedziałem, jakie intencje mają ludzie w nim siedzący.
Samochód zatrzymał się przy Naszym Domu. Wysiadła z niego Ludzka Kobieta.
Kasia powiedział Mój Człowiek, po czym podszedł do Kobiety i ją przytulił. Trzymałem się zaraz przy jego nodze, czując się tam najbezpieczniej. Powoli podszedłem do Kobiety, na którą mój Człowiek mówił Kasia i powąchałem jej nogę. A ona spojrzała na mnie, wzięła na ręce i przytuliła do siebie. Poczułem się dziwnie. Mój Człowiek lubił mnie tulić, ale tej Kobiety nie znałem. Postanowiłem więc nic nie robić poza obserwacją.
Kasia czuła się swobodnie w Naszym Domu. Jakby należał też do niej. Nie podobało mi się to, ale nie dawałem po sobie tego pokazać. No, może czasem delikatnie zawarczałem, gdy Kasia brała coś, co należało już do mnie jak na przykład mięciutki, cieplutki koc, na którym często spałem. Teraz ona się nim przykrywała, a ja nie mogłem znaleźć idealnego miejsca do spania, bo ciągle trafiałem na jej ukryte pod moim kocykiem nogi.
Nie przypadłam mu do gustu usłyszałem głos Kasi
Wydaje ci się.
Spójrz na niego, jak spogląda, jak mnie mierzy wzrokiem. Jakbym była tu intruzem. nie do końca rozumiałem, o czym oni rozmawiaj. Czułem, że chodzi o mnie. Postanowiłem więc udać się do kuchni, by wybadać, czy ktoś czegoś nie upuścił na podłogę.
Skupiony węszyłem sobie spokojnie, gdy nagle usłyszałem krzyk.
Spójrz jak on niucha! Jak Niuchasz z Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć! to był głos Kasi.
Niuchacz zastanowił się Roman brzmi dobrze.
Po czym spojrzał na mnie i powiedział Młody, masz już swoje imię. Odtąd nazywali mnie Niuchaczem.
***
Z Kasią zbliżyliśmy się do siebie. Trochę sprawił to nasz wspólny koc (umiem się dzielić), trochę wspólne zainteresowania. Oboje lubiliśmy spać, leżeć i jeść. Choć Kasia była szczupła, jadła dużo. Więcej niż ja. No dooobra, jestem od niej mniejszy. Ale czy to oznacza, że nie może się ze mną dzielić pół na pół?
Codziennie rano leżeliśmy na łóżku, podczas gdy Romek przygotowywał śniadanie. Taki chłopak to skarb (podsłuchałem, gdy koleżanka Kasi tak do niej powiedziała, ładnie brzmi, więc wykorzystuję to w swojej historii).
Często Kasia podczas wspólnego leżenia głaskała mnie, pieściła i ogólnie sprawiała, że czułem się najbardziej kochanym psiakiem na świecie. Jednak wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć. Nasze wspólne leżakowanie kończyło się, gdy Romek krzyczał śniadanie. Wtedy to kierowaliśmy się w stronę kuchni. Ja się kierowałem natychmiast, Kasia znikała jeszcze w łazience. Podczas, gdy ja kończyłem swoje śniadanie, Kasia wchodziła do kuchni w zmienionym stroju. Cieszyłem się, że moja pańcia tak długo się stroi, bo mogłem po moim głównym śniadaniu liczyć na uproszone śniadanie. Kasia była prosta w obsłudze. Wystarczyło cichutko zaskomleć, by coś trafiło do mojej buzi. Za to chyba najbardziej ją pokochałem.
W sumie miałem prosty podział. Kasia do leniuchowania, sępienia o jedzenie. Romek do zabawy oraz do dbania, by moje miski były pełne.
Spacerowałem sam. Choć i Kasia z Romkiem chodzili na spacery. Oczywiście wtedy im też towarzyszyłem. Uwielbiałem to. Jak i nasze wspólne wycieczki, do których może jeszcze kiedyś wrócę...
***
Zbliżała się wiosna, która budziła świat do życia. W Moim Domu Kasia i Romek coraz częściej wspominali o Wielkiej Nocy czymkolwiek ona była. Oczekiwałem tej Nocy. Zastanawiałem się, dlaczego jest Wielka. Moi Ludzie znaleźli nowe hobby zakupy jedzenia. Poczułem, że coraz więcej nas łączy. Bo kto nie lubi jedzenia?
Kasia wracała z pracy (czyli z miejsca, w którym spędzała zdecydowanie za dużo czasu beze mnie) obładowana pełnymi torbami. Za każdym razem, gdy zdejmowała buty, ja wąchałem torbę. Zapachy były kuszące, dlatego, gdy Kasia brała torbę do kuchni, towarzyszyłem jej w tej drodze. Merdając ogonkiem, dawałem znać, że jestem gotowy do pomocy (jak również do jedzenia). Niestety, byłem ignorowany.
Pewnego dnia Kasia wzięła do ręki książkę. Usiadła koło Romka i zaczęli przeglądać lekturę. Też chciałem wiedzieć, co tam oglądają. Wskoczyłem więc na kanapę (każdym dniem robiłem się większy i mogłem zrobić więcej) i wszedłem pomiędzy nich. Miałem najlepszy widok, ale obrazki w książce nie przemówiły do mnie.
Może to usłyszałem głos Kasi, więc podążyłem wzrokiem za jej palcem. Wskazywała na jakiś nudny obrazek. Dla Romka też musiał być nudny, bo wydał z siebie jedynie ponure mruknięcie.
A to? znów Kasia wskazywała na zdjęcie czegoś okrągłego.
Romek, weź no coś powiedz! uniosła lekko głos, więc spojrzałem na Mojego Człowieka, który nadal niczym się nie przejmował. On uśmiechnął się, po czym stwierdził, że przecież co zrobi to będzie. Czułem, że to zła odpowiedź. I taka też była. Kasia spochmurniała i mruknęła: z tobą to tak zawsze.
Nie za bardzo ją zrozumiałem. Ale nie przejąłem się z tym zbytnio. Mój Człowiek był szczęśliwy, to i ja byłem szczęśliwy. Kasia też długo nie może się gniewać. W końcu za niedługo ma być Wielka Noc
Następnego dnia Kasia nie szła do pracy, co było dziwne, bo zdążyłem się zorientować, że zawsze zostawała w domu 2 dni po 5 dniach wychodzenia. Z moich obliczeń wypadał jej ostatni dzień pracy. Ciekawiło mnie, co z tego wyniknie, dlatego postanowiłem ją obserwować.
Poszedłem więc za nią do kuchni, gdzie zaczęła wyjmować kupione wcześniej produktu. I zaczęła się zabawa. Tu coś mieszała, tam dolewała, coś gotowała. A ja oczekiwałem. Bo okazało się, że podczas tych czynności, czasem Kasi coś spadło na podłogę. Wtedy jak najszybciej sprzątałem, zjadając wszystko, co pojawiło się w zasięgu mojego noska.
Pół dnia spędziliśmy w kuchni. Ja sprzątając, ona przygotowując pachnące rzeczy. Wyszliśmy z niej zadowoleni, zajedzeni i zmęczeni. Ja udałem się więc na zasłużony spoczynek, podczas gdy Kasia postanowiła posprzątać po swojemu. Ludzkie sprzątanie nie jest interesujące. Momentami bywa też straszne. Szczególnie, gdy wyjmują przedmiot, na który wołają odkurzacz. Po połączeniu kabla i wciśnięciu guzika wydaje on z siebie ciągły dźwięk, który mnie denerwuje. Ok, ok, na początku przed nim uciekałem, ale to wcale nie dlatego, że się bałem. Teraz bywa, że szczekam, ale też nie ze strachu. On mnie po prostu irytuje. Drażni może wrażliwe uszka. A i Kasia z Romkiem bywają przy nim złośliwi. Jakby dotykając odkurzacza wchodził w nich złośliwy duch. Jak to się objawia? Biorą tego ssącego wszystko wokół siebie węża i mnie gonią. Bo to takie zabawne, jak czuję, że coś chce mnie wciągnąć do swojego wnętrza.
Późnym popołudniem wróciliśmy do kuchni, gdzie tym razem Kasia wzięła jajka i wrzuciła je do gotującej się wody. Następnie zaczęła malować te jajka. Ja się przypatrywałem, chciałem pomóc, ale cóż Kasia uznała, że da sobie radę sama.
Skoro tak, to tak pomyślałem udając się na codzienny patrol wokół domu (Romek stworzył dla mnie małe drzwiczki w dużych drzwiach, mogłem wchodzić i wychodzić, kiedy miałem na to chęć). W końcu ktoś musi mieć oko na nasz teren.
Znów wyczułem zające, które wygoniłem z ich norki. Zacząłem je gonić, świetnie się przy tym bawiąc. Myślę, że zające też czuły, iż to dobra zabawa. Gdy poczułem się zmęczony, wróciłem do domu. Tam zobaczyłem różnokolorowe jajka. Od razu skojarzyłem, że muszą mieć coś wspólnego z Wielką Nocą. Czułem już swoich psich kościach jak Wielka Noc się zbliża.
Wieczorem wszyscy poszli spać. Ja na początku, jak każdego wieczoru najpierw spałem w swoim legowisku, dopóki nie poczułem chęci spania wśród swoich ludzi. Skoczyłem na ich łóżko, gdy oni już słodko chrapali. Ciekawe, czy są świadomi swojego chrapania. Mnie zawsze budzą z okrzykiem Niuchacz, znów chrapiesz!
Ta noc minęła spokojnie. Nie wydarzyło się podczas niej nic, co mogłoby być zwiastunem Wielkiej Nocy.
Rankiem Kasia i Roman zaczęli układać jedzenie do koszyka. Pachnące jedzenie. Czułem swoim noskiem pyszną, wiejską kiełbaskę, na którą miałem ochotę. Włożyli też te kolorowe jajka, i jakieś czekoladowe. Coś wspominali o czekoladowych zającach, ale one wcale nie przypominały zająców, które goniłem. Na środku położyli białego baranka. Nie powiem, że to im nie wyszło. Nawet ładnie wyglądało. Ale po co tak układać, nie lepiej od razu zjeść i podzielić się ze swoim psem?
Ale oni mieli lepszy plan
Ładnie się ubrali. Włożyli też na siebie kurtki, przez co uznałem, że czas na wspólny spacer (źle uznałem). Wzięli koszyk i mówiąc Niuchacz, zostań wyszli z domu.
Przez nieskończenie wiele minut i godzin zastanawiałem się, gdzie są, kiedy wrócą i dlaczego mnie ze sobą nie zabrali. Czy mnie zostawią? Ale nie mogli, stanowiliśmy zgrany team, idealne trio.
W końcu wróciłem. Cieszyłem się z tego faktu, ale nie mogłem im tego pokazać. Jeszcze zaczęliby częściej znikać we dwoje. Jakbym ja był nieistotny
Tęskniłeś, Niuchacz? Kasia pochyliła się i zaczęła mnie głaskać. Przekupiła mnie tymi głaskami. Zapomniałem nawet o koszyku pełnym pyszności. Tak było mi dobrze.
Jednak kątem oka zauważyłem koszyk. Nic się nie zmienił, tak samo pachniał. Po co brali koszyk, skoro nic z nim ni zrobili? Wielka Noc wydawała mi się coraz dziwniejsza.
Później Kasia upiekła trochę placków. Znów pilnie siedziałem przy niej, dbając, by nie ubrudziła kuchni. Nie po to myła podłogę, by robić to znów. Zresztą miała mnie, a ja dbałem by podłoga lśniła czystością.
Upieczone placki pachniały. Och, jak pachniały. Choć nie tak cudownie jak kiełbasa z koszyka. Z tego, co podsłuchałem, Kasia zrobiła sernik, babkę i malinową chmurkę. Po czym wzięła się za robienie sałatki. Podczas robienia sałatki na podłogę mogą spaść smaczniejsze kąski niż podczas pieczenia placków. Udało mi się upolować mięso z kurczaka, jak również trochę sałaty pekińskiej i ogórka z słoika. Ogórek z słoika ma ciekawy smak, za to sałata pekińska nie przypadła mi do gustu.
Wieczór spędziliśmy przed TV oglądając losowo wybrany film. Nudny był, więc szybko na nim zasnąłem.
Wielkiej Nocy nie było też i tej nocy. Ale za to rankiem usłyszałem jak Roman i Kasia się krzątają. Szybko wstałem, by ich znaleźć.
Podążałem za odgłosami. Znalazłem ich w salonie, gdzie stali wystrojeni i układali potrawy na stole. Niepewnie podbiegłem do nich. Zobaczyłem swoją miskę, w której miałam coś innego niż codzienna karma. Pachniało intensywniej. Spojrzałem na swoich ludzi, którzy jedli te swoje jajeczka z koszyka. Oni jedli, więc i ja mogłem. Podszedłem do miski i zacząłem jeść. Szybko skończyłem. Szybciej niż moi ludzie. Zacząłem więc swoją tradycyjną arię pt. Podziel się z tym, co masz. Na Kasię to zawsze działało, na Romka niezbyt. Roman potrzebował jeszcze oczu w stylu jestem biednym, głodnym psiakiem i miałem ich oboje. Każde coś mi smacznego dało. Romek nawet się zaśmiał mówiąc: trzymaj Niuchacz coś święconego.
Nie zrozumiałem go. Przeważnie nie rozumiem, o co chodzi Moim Ludziom. Czasem zachowują się strasznie dziwnie. Ale i tak ich kocham.
To śniadanie też należało do kategorii dziwne zachowania moich ludzi. Podczas niego dzielili się jajkiem mówiąc Wesołego Jajka (jakby jajko mogło być wesołe). Spróbowali każdego produktu z koszyczka, ale nie zjedli wszystkiego. A po śniadaniu używali tych swoich zabawek, stukając w nie i przykładając do ucha. Mówili wtedy wesołych świąt WielkaNocnych jakby Wielka Noc nie była Wielką Nocą tylko Wielkanocą. Nieco się pogubiłem w tym wszystkim, ale w sumie byłem najedzony, szczęśliwy, więc czy to ważne czy to jest Wielka Noc czy Wielkanoc?
Uznałem, że nie. Już od pewnego czasu zauważyłem, że Moi Ludzie (i pewnie nie tylko moi) mają nietypowe zainteresowania. Wielkanoc pewnie jest jednym z nich. Tylko fajniejszym, bo i ja coś na tym skorzystałem.
Tak pomyślawszy udałem się na obowiązkową pośniadaniową drzemkę.
Cięcie! Koniec sceny pierwszej!
Pan Takakura westchnął ciężko i poluzował kołnierzyk, a wtedy królicze uszy zsunęły mu się prawie na sam dziób. Indyczy zad pomyślał że wściekłością, wspominając wakacje spędzone w Japonii, gdzie przepuścił na najlepszą zieloną herbatę grube pieniądze. Stanowczo za grube jak na to, że szczyt jego kariery aktorskiej zakończył się trzy dekady temu, gdy jako młody i zgrabny kurczak zagrał w trzech sezonach młodzieżowego serialu Radiostacja Kurnik. Gdy tylko jego pióra ściemniały, a w głosie pogłębił się szlachetny skrzeczący tembr, podziękowano mu za współpracę.
Jako, że był rozsądnym młodym kogutem i lubił liczby, udało mu się zgromadzić na swoim koncie przyjemną sumkę, która potem ładnie powiększył, inwestując to tu, to tam. Niestety, w późniejszych latach zagrał tylko w dwóch średnio udanych sitcomach, więc powoli musiał odzwyczajać się od luksusów. Szło mu to całkiem sprawnie. Do czasu, aż dwa lata temu postanowił pojechać do Japonii, skąd ponoć pochodził jego dziadek po mieczu. Tak przynajmniej twierdził jego tata,znacząco poruszając wydatnymi brwiami, które, jak twierdził, wywodzą się z dynastii shamo. Takakura nigdy nie wiedział, na ile powinien brać na poważnie opowieść snute przez ojca, ale jego wielką słabość do zielonej herbaty wydawała się potwierdzać tę hipotezę.
Tak czy siak, podczas wycieczki do Japonii dał się ponieść tej namiętności. Czego rezultaty bardzo boleśnie odczuło jego konto bankowe. I dlaczego zgodził się zagrać wielkanocnego króliczka w krótkometrażowym filmów dla dzieci. Takim wyświetlanym na seansach dla przedszkolaków.
-Chyba zaczynasz się błyszczeć - wizażystka posypała mu dziób gruba warstwą pudru, którego chmura wywołała u niego atak kaszlu.
-Co z nim nie tak? - Takakura usłyszał szept asystenta reżysera.
Bardzo go to ubodło. Był profesjonalistą w każdym calu. Skoro miał zagrać puchatego królika wielkanocnego, to go zagra, choćby to miała być ostatnią dla w jego karierze.
Jestem gotowy - krzyknął dziarsko, poprawiając króliczą opaskę, która była zdecydowanie za luźna na jego głowę.
Dobrze. W takim razie przechodzimy do sceny drugiej. Wchodzisz do koszyka, siadasz wygodnie na pisankach i wyglądasz kwestię. Kamera, akcja!
Łatwo było powiedzieć. Pierwsza próba wejścia do koszyka okazała się upokarzającą porażką. Może za czasów Radiostacji Kurnik wskoczyłby do niego jednym płynnym ruchem, ale teraz noga mu się omsknęła i boleśnie obił sobie kuper. Cicho syknął, przywołując jednocześnie na dziób hollykogucki uśmiech.
-Czy wszystko na pewno w porządku? - spytał zaniepokojony asystent reżysera?
-Abso-lutnie - wycedził Takakura.
Za drugim razem ostrożniej podszedł do koszyka i wyszło prawie jak w filmie akcji. Przymknął na to oko, bo w końcu nie grał dla kurzych samców alfa, tylko dla kurczaków.
Wspaniale jest tak wygrzewać się w przedświątecznym słonku - wyrecytował, sięgając skrzydłem po barwinek i bazie. - Co słychać, baranku - zwrócił się do kucyka z przyczepionymi rogami, który grał kolejny symbol Wielkanocy.
Roztapiam się w tym rozkosznym ciepełku - odparł kolega dość słabym głosem. Nie było to dziwne, zważywszy na to, że jego ciało pokrywało gęste futro imitujące baranią wełnę.
Film miał trwać dwanaście minut, ale jego kręcenie przeciągało się w nieskończoność. Takakura, głodny, spocony i zmęczony, zastanawiał się, czy nie lepiej było zostać księgowym. Rzędy cyfr, spokój, może nawet klimatyzowane pomieszczenie. I do tego sencha, czyli to, co najlepsze w zielonej herbacie. Marzenia koguta przerwał nieprzyjemny dźwięk. Po krótkiej obserwacji Takakura wydał trafna diagnozę - kucyk w przebraniu baranka zakrztusił się baziem. Dawny młodzieżowy gwiazdor działał odruchowo. Chwyt Heimlicha, którego uczył się na studiach, zadziałał bez pudła i niedoszły nieboszczyk wykrztusił świąteczne akcesorium, a potem zarżał.
-Alleluja - zabrzmiało nagranie chóru śpiewającego oratorium z Mesjasza Händla.
-Cięcie. Mamy to! - Krzyknął reżyser.
Zamówienie: G03312437092
Zajączek Wielkiej Tolerancji
Jest ciepły marcowy dzień, środek tygodnia, życie na wsi toczy się jak gdyby nigdy nic, według własnego rytmu i na własnych zasadach. Tu ktoś sprzedaje jajka przy szosie, tam jeden z drugim kłóci się o to, który pierwszy poderwie Maryśkę od Maślaków, a pod kościołem ustawia się niewielki tłum gapiów, bo dziś mają przywieźć poświęconą ikonę, co dla wierzących lokalsów jest wydarzeniem najświętszej wagi. Lecz ów dnia, to nie ikona zrobiła największe wrażenie na mieszkańcach, a dwójka (w ich odczuciu) dziwnie wyglądających chłopaków, idących w kierunku domu sołtysa. Czemu są tak ubrani, czemu trzymają się za ręce? Kto ich tu przysłał, czego tu szukają? To tylko niektóre z pytań, jakie zadawali głośno (jeden do drugiego) tubylcy. Po pierwszym szoku, zaczęli wykrzykiwać do idącej (jak mniemali) pary, obelżywe, a wręcz uwłaczające godności człowieka hasła, wyzwiska dotyczące ich orientacji, ich kolorowego ubioru, odgrażając się i próbując zastraszyć, by Ci szybko zmienili kierunek i czym prędzej opuścili ich spokojną jak dotąd wieś. Nic z tych rzeczy. Chłopacy nie reagowali w żaden sposób na ataki słowne ze strony mieszkańców, szli przed siebie tak jakby byli w jakimś transie, ale jednocześnie spoglądali na siebie i od słowa do słowa, nawet przy tym się uśmiechali. Rozwścieczyło to niezmiernie lokalnych samców alfa, którzy nie wyobrażali sobie na swojej ziemii takich dziwadeł, kosmitów, lewactw, a nie daj tej tęczowej hołoty z Zachodu.
O dziwo nikt z mężczyzn nie odważył się stawić czoła tej chodzącej tęczowej propagandzie i nie podbiegł z pięściami do idących sobie spokojnie i nic nie wadzących nikomu młodych chłopaków. Kobiety we wsi oczywiście wtórowały swoim mężczyznom, jedynie te samotne milczały, bo nie miały takich bodyguardów u boku i w razie ataku nieznajomych, nie miałby kto ich bronić. Przyjezdni zaś szli dalej, pokonywali kolejne metry podziurawionej drogi, mijali kolejne domostwa i cały czas konsekwentnie trzymali się za ręce. Doszli w końcu do domu sołtysa, który to otworzył im drzwi zniesmaczony i mocno zdziwiony (przynajmniej tak wskazywał jego wyraz twarzy), lecz po krótkiej wymianie zdań, o dziwo wpuścił ich do środka. Mieszkańcy nie potrafili zrozumieć co się tu wyprawia. Czemu sołtys ich wpuścił, czy już totalnie postradał zmysły? A może sam jest ciepły? W końcu od dwóch lat jest po rozwodzie, może to dlatego Baśka go zostawiła? Jedni sąsiedzi zaczęli pospiesznie podchodzić do płota tych drugich, inni znaleźli nowy pretekst by pójść się napić, a Kuczerowa (przewodnicząca koła gospodyń wiejskich Promyki) postanowiła zorganizować pilne walne zebranie jego członkiń w związku z zaistniałymi okolicznościami. Zebranie oczywiście miało się odbyć w lokalnym Domu Kultury, które na co dzień jest miejscem ich spotkań i działaności. Zaangażowani społecznie mieszkańcy również mogli przyjść. To było otwarte zaproszenie. Tematem przewodnim, a w zasadzie jedynym tematem tego dnia, było pojawienie się we wsi tajemniczych, nieproszonych gości. Zamiast zajmować się ważniejszymi sprawami, takimi jak przygotowywanie się do zbliżającej się Niedzieli Palmowej, ale i samych Świąt Wielkanocnych, jakaś siła nieczysta nasłała na nas to zło i w pierwszej kolejności, musimy temu jakoś zaradzić. Wszystko co robimy dla mieszkańców jest możliwe dzięki nam (Promykom) i dzięki Wam, a nie sołtysowi, który postanowił nas zdradzić i chce z naszej wsi zrobić tęczową wioskę obrzydliwości.
Nie pozwólmy mu na to! Wykrzyczała przewodnicząca koła, Pani Kuczerowa, poparta okrzykami pozostałych jej popleczników. Wtem nagle, ku zdziwieniu wszystkich, do sali na której odbywa się spotkanie, wchodzi dziwnie uradowany sołtys a tuż za nim dwójka tajemniczych, lecz szeroko uśmiechniętych chłopaków. Przez moment wszyscy zastygli w bezruchu, by po chwili Kuczerowa zaczęła wykrzykiwać: precz stąd, nie chcemy Was tutaj, zostawcie naszą wieś w spokoju, wracajcie skąd przybyliścieitp itd. Tuż po niej do haniebnych okrzyków przyłączyła się reszta zebranych. O dziwo, na ripostę sołtysa nie trzeba było długo czekać. Krzyknął on krótkie: cisza! i powiedział, by teraz wszyscy zamilkli, bo on ma coś ważnego do przekazania. Domyślałem się jaka będzie Wasza reakcja, bo moja była prawie, że identyczna, jak u progu mego domu stanęli Ci dwaj młodzieńcy. Ale dość tego wykrzykiwania, dość tych nieuprzejmości! Krzyknął głośno do zebranych (lecz z wyraźnie skierowanym na Kuczerową wzrokiem) sołtys. Teraz ja mówię, a Wy milczycie!
Przedstawiam Wam Pana Marcina Zajączka i jego partnera Pana Kamila Tarnowskiego. Panowie są przedstawicielami organizacji kulturalnej Tęczowi Toleranci i przybyli do naszej wsi, gdyż ocenili pracę naszego Domu Kultury jako jednego z najlepiej zarządzanych i prowadzonych w skali całego kraju. Panowie postanowili na miejscu przyjrzeć się działalności koła gospodyń wiejskich Promyki i prowadzonych przez nie aktywności. To dla nas ogromny zaszczyt, że zostaliśmy wyróżnieni pośród tak wielu ośrodków kultury. Przyznam się szczerze i bez bicia, że początkowo podszedłem do chłopaków tak jak Wy chwilę temu, przy czym nie okazałem im należytego szacunku i jak to się mówi, oceniłem książkę po okładce, bez jakichkolwiek podstaw do tego.
Gdy tak rozmawiałem z Panami o ich życiu i działalności, zrozumiałem jak bardzo emocjonalnie i człowieczo jesteśmy tu we wsi zablokowani. Zablokowani na inność, na wspomniany już szacunek, na miłość bliźniego, ale nie taką na chwilę i na pokaz, lecz na taką szczerą i prawdziwą. Zamknęliśmy się tu jak w mini państewku, w enklawie, do której nie dopuszczamy nikogo i żyjemy według własnych, zaściankowych i zacofanych zasad, a tuż za granicami wsi jest świat otwarty, otwarty na nas bardziej, niż my na niego. Czas to w końcu zmienić, bo przybył do nas wraz ze swoim pomocnikiem prawdziwy Wielkanocny Zajączek, który odmieni nam (mam nadzieję) nie tylko okres Wielkanocy, ale również kolejnych dni, tygodni i miesięcy
Zamówienie: G04062450466
Zamówienie: G03312437092
-Cięcie! Koniec sceny pierwszej!
Pan Takakura westchnął ciężko i poluzował kołnierzyk, a wtedy królicze uszy zsunęły mu się prawie na sam dziób. Indyczy zad pomyślał że wściekłością, wspominając wakacje spędzone w Japonii, gdzie przepuścił na najlepszą zieloną herbatę grube pieniądze. Stanowczo za grube jak na to, że szczyt jego kariery aktorskiej zakończył się trzy dekady temu, gdy jako młody i zgrabny kurczak zagrał w trzech sezonach młodzieżowego serialu Radiostacja Kurnik. Gdy tylko jego pióra ściemniały, a w głosie pogłębił się szlachetny skrzeczący tembr, podziękowano mu za współpracę.
Jako, że był rozsądnym młodym kogutem i lubił liczby, udało mu się zgromadzić na swoim koncie przyjemną sumkę, która potem ładnie powiększył, inwestując to tu, to tam. Niestety, w późniejszych latach zagrał tylko w dwóch średnio udanych sitcomach, więc powoli musiał odzwyczajać się od luksusów. Szło mu to całkiem sprawnie. Do czasu, aż dwa lata temu postanowił pojechać do Japonii, skąd ponoć pochodził jego dziadek po mieczu. Tak przynajmniej twierdził jego tata,znacząco poruszając wydatnymi brwiami, które, jak twierdził, wywodzą się z dynastii shamo. Takakura nigdy nie wiedział, na ile powinien brać na poważnie opowieść snute przez ojca, ale jego wielką słabość do zielonej herbaty wydawała się potwierdzać tę hipotezę.
Tak czy siak, podczas wycieczki do Japonii dał się ponieść tej namiętności. Czego rezultaty bardzo boleśnie odczuło jego konto bankowe. I dlaczego zgodził się zagrać wielkanocnego króliczka w krótkometrażowym filmów dla dzieci. Takim wyświetlanym na seansach dla przedszkolaków.
-Chyba zaczynasz się błyszczeć - wizażystka posypała mu dziób gruba warstwą pudru, którego chmura wywołała u niego atak kaszlu.
-Co z nim nie tak? - Takakura usłyszał szept asystenta reżysera.
Bardzo go to ubodło. Był profesjonalistą w każdym calu. Skoro miał zagrać puchatego królika wielkanocnego, to go zagra, choćby to miała być ostatnią dla w jego karierze.
Jestem gotowy - krzyknął dziarsko, poprawiając króliczą opaskę, która była zdecydowanie za luźna na jego głowę.
Dobrze. W takim razie przechodzimy do sceny drugiej. Wchodzisz do koszyka, siadasz wygodnie na pisankach i wyglądasz kwestię. Kamera, akcja!
Łatwo było powiedzieć. Pierwsza próba wejścia do koszyka okazała się upokarzającą porażką. Może za czasów Radiostacji Kurnik wskoczyłby do niego jednym płynnym ruchem, ale teraz noga mu się omsknęła i boleśnie obił sobie kuper. Cicho syknął, przywołując jednocześnie na dziób hollykogucki uśmiech.
-Czy wszystko na pewno w porządku? - spytał zaniepokojony asystent reżysera?
-Abso-lutnie - wycedził Takakura.
Za drugim razem ostrożniej podszedł do koszyka i wyszło prawie jak w filmie akcji. Przymknął na to oko, bo w końcu nie grał dla kurzych samców alfa, tylko dla kurczaków.
Wspaniale jest tak wygrzewać się w przedświątecznym słonku - wyrecytował, sięgając skrzydłem po barwinek i bazie. - Co słychać, baranku - zwrócił się do kucyka z przyczepionymi rogami, który grał kolejny symbol Wielkanocy.
Roztapiam się w tym rozkosznym ciepełku - odparł kolega dość słabym głosem. Nie było to dziwne, zważywszy na to, że jego ciało pokrywało gęste futro imitujące baranią wełnę.
Film miał trwać dwanaście minut, ale jego kręcenie przeciągało się w nieskończoność. Takakura, głodny, spocony i zmęczony, zastanawiał się, czy nie lepiej było zostać księgowym. Rzędy cyfr, spokój, może nawet klimatyzowane pomieszczenie. I do tego sencha, czyli to, co najlepsze w zielonej herbacie. Marzenia koguta przerwał nieprzyjemny dźwięk. Po krótkiej obserwacji Takakura wydał trafna diagnozę - kucyk w przebraniu baranka zakrztusił się baziem. Dawny młodzieżowy gwiazdor działał odruchowo. Chwyt Heimlicha, którego uczył się na studiach, zadziałał bez pudła i niedoszły nieboszczyk wykrztusił świąteczne akcesorium, a potem zarżał.
-Alleluja - zabrzmiało nagranie chóru śpiewającego oratorium z Mesjasza Händla.
-Cięcie. Mamy to! - Krzyknął reżyser.
"Literacki Zając"
Święta wielkanocne z perspektywy trzylatka dzielą się na część atrakcyjną i na część zbędną. Zdaniem Wojtusia wielkanocne śniadanie było zupełnie bez sensu. Biała koszula, w którą ubrała go mama, miała drapiący kołnierzyk, a jedzenie było jakieś dziwne. Nawet szynka była jakaś nie taka jak trzeba, bo gotowana przez babcię. Podejrzaną galaretę i sałatkę jarzynową postanowił zignorować dla własnego bezpieczeństwa.
Trzeba było przetrwać to długie śniadanie, żeby potem przejść do fajnej części, czyli poszukiwania prezentów od Zająca. Kiedy już zjadł swój chleb z masłem i jajo, zaczął niespokojnie wiercić się na krześle. Spoglądał na rodziców pogrążonych w rozmowie z dziadkami, aż napotkał spojrzenie swojej siostry Marysi, która też już skończyła jeść i tylko czekała aż będzie można odejść od stołu.
-Mamo - wyjęczał Wojtek, przerywając dorosłym rozmowę - A możemy iść już szukać Zająca?
-Zająca jeszcze nie było kochanie - Anna spojrzała na syna z uśmiechem - Czeka aż wszyscy zjedzą śniadanie.
-A możemy sprawdzić? - zapytała słodkim głosem 5-letnia Marysia.
-Możecie iść pobawić się w swoim pokoju, a jak Zając przyjdzie to was zawołamy - powiedział tata dzieciaków i zwrócił się do swojej teściowej - Nalać jeszcze mamie herbaty?
-Dziękuję Robercie, nie trzeba - odpowiedziała Helena, a kiedy tylko dzieci opuściły pokój, zapytała konspiracyjnym szeptem - A macie może jakieś dwie wolne koperty? Zając w tym roku jest trochę nieprzygotowany.
-Mamo, daj spokój, nie trzeba - Ania nałożyła sobie jeszcze trochę sałatki.
-Trzeba, trzeba - przerwał jej od razu ojciec - Dzieci muszą mieć trochę radości z tych świąt. Kupicie im za to po jakiejś fajnej książce - Henryk wytarł w serwetkę swego sarmackiego wąsa - To jak będzie z tymi kopertami?
Ania westchnęła zrezygnowana.
-Są w biurku, w szufladzie. Robert wam przyniesie. Możesz przy okazji wziąć też resztę prezentów i od razu je rozłożycie na ogródku.
Skończyli jeść i Ania z Heleną sprzątnęły ze stołu. Po upewnieniu się, że dzieci są zajęte zabawą, dały mężczyznom sygnał, że mogą iść pochować prezenty.
Po chwili mały ogródek przyklejony do ich mieszkania w bloku zamienił się w wielkanocną krainę. Na drzewach zawisły torebki prezentowe, a w trawie i doniczkach poukrywane były kolorowe, czekoladowe jajeczka.
Panowie weszli przez taras do salonu, gdzie Ania zdążyła już postawić babkę i mazurka oraz dzbanek z kawą.
-Dzieciaki! - zawołał tata - Ktoś był was odwiedzić, chodźcie!
-ZAJĄCZEK! - maluchy z dzikim wrzaskiem przebiegły przez mieszkanie, cudem unikając kolizji z mamą. Błyskawicznie rozpiechrzły się po ogrodzie. Od razu znalazły paczki z prezentami.
-Hurra, nowy Pucio! - krzyknął Wojtuś zaglądając do wnętrza swojej torebki.
-A ja mam książkę z koniami! - ucieszyła się Marysia. Potem zabrały się za poszukiwanie jajeczek. Helena podpowiadała im stojąc na tarasie i robiąc im zdjęcia. Robert z teściem spojrzeniem pogratulowali sobie dobrze wykonanej pracy.
-Ile już macie razem tych jajeczek? - zapytał dziadek.
-Dużo, ale ja już jedno zjadłem - powiedział Wojtek, a babcia roześmiała się serdecznie.
-15 - powiedziała Marysia, przeliczając zebrane do jednej miski słodkości - ja znalazłam 9.
-To jeszcze musicie poszukać, bo Zając mówił, że schował ich 30. - Robert oparł się na łokciach o balustradę tarasu - Pod płotem już szukaliście?
Dzieciaki pognały w różne strony, zaglądając pod żywopłoty z obu stron ogrodu.
-Tata, tam się coś rusza po drugiej stronie - Wojtek wskazał na krzewy na krańcu podwórka. Kucnął, żeby przyjrzeć się uważniej, po czym krzyknął - Tata, to Zając tam leży. I on właśnie powiedział kura przez W!
Robertowi błyskawicznie uśmiech spełzł z twarzy i przez okno wymienił z żoną porozumiewawcze spojrzenia.
-Dzieciaki, chodźcie zjeść placek. Potem jeszcze poszukacie jajeczek - zawołała Ania. Dzieciaki pobiegły do domu, a Robert wraz z teściem wyszedł przez furtkę na zewnątrz. Pod płotem, zupełnie skryty za krzewami leżał Zając. Ryszard Zając, który w dodatku był kompletnie pijany. Mieszkał w sąsiedniej klatce, a jego ogródek graniczył z ogrodem rodziny Nowickich.
-Panie Rysiu, wszystko w porządku? - Robert potrząsnął go za ramię 67-letnim sąsiadem.
-Szyszko dopsze - wybełkotał w odpowiedzi - wrasałem łaśnie od szwagra, tam z szfórki i się tak o, wyje znaszy - spojrzał przekrwionymi oczami na Henryka, nie wiedząc na ile może sobie pozwolić - znaszy zająca złapałem, tak pszy wielkanocy hehe, pan rozumie.
-Pomóc panu dojść do domu? - zapytał Robert. Nie przepadał za Ryszardem, ale lubił jego żonę, Grażynę, która była sympatyczną osobą i od czasu do czasu zajmowała się ich dziećmi.
-Nie, nie.. Ja sam - Zając podjął nieudolną próbę pionizacji, jednak już po chwili ponownie wylądowął na ziemi.
-No już, pomożemy panu - krzepki Henryk chwycił Ryśka pod jedno ramię - Robert, pomóż mi, chwyć go z drugiej strony.
Z pewnym wysiłkiem dźwignęli razem pijanego sąsiada. On może i nie pomagał, ale starał się nie przeszkadzać. Całe ubranie miał uwalane suchą trawą i śmierdziało od niego nieprzetrawioną wódką.
Furtka na jego posesję na szczęście nie była zakluczona, więc przenieśli go przez jego ogród, z niemałym trudem wtaszczyli po stromych schodkach na taras i zapukali do drzwi balkonowych. Już po chwili pojawiła się tam zatroskana twarz pani Grażyny.
-Ryszard, łajdaku, całą noc się o ciebie martwiłam! - przywitała męża - Dziękuję panie Robercie, że go przyprowadziliście. I przepraszam, że on tak przy świętach - głos jej się załamał - ale wczoraj był u szwagra i zamiast jak to zwykle piwko, to ten wódkę wyciągnął. Dostał w prezencie Pana Tadeusza, no i się pochlały chłopy.
-Żaden problem pani Grażyno. - powiedział Robert, po tym jak zrzucili ledwo przytomnego Ryszarda na kanapę - Gdyby czegoś pani potrzebowała, proszę dzwonić. My już będziemy uciekać.
Pożegnali się szybko i wyszli z mieszkania.
-On tak często? - zapytał teść. Robert westchnął.
-Pije często, ale żeby się aż tak urżnąć to rzadko mu się zdarza.
Teść pokiwał głową ze zrozumieniem i powiedział:
-Widocznie Zającowi, ten gatunek literatury nie służy.
Numer zamówienia: G04062449947
Zamówienie: G03312437092
Cięcie! Koniec sceny pierwszej!
Pan Takakura westchnął ciężko i poluzował kołnierzyk, a wtedy królicze uszy zsunęły mu się prawie na sam dziób. Indyczy zad pomyślał że wściekłością, wspominając wakacje spędzone w Japonii, gdzie przepuścił na najlepszą zieloną herbatę grube pieniądze. Stanowczo za grube jak na to, że szczyt jego kariery aktorskiej zakończył się trzy dekady temu, gdy jako młody i zgrabny kurczak zagrał w trzech sezonach młodzieżowego serialu Radiostacja Kurnik. Gdy tylko jego pióra ściemniały, a w głosie pogłębił się szlachetny skrzeczący tembr, podziękowano mu za współpracę.
Jako, że był rozsądnym młodym kogutem i lubił liczby, udało mu się zgromadzić na swoim koncie przyjemną sumkę, która potem ładnie powiększył, inwestując to tu, to tam. Niestety, w późniejszych latach zagrał tylko w dwóch średnio udanych sitcomach, więc powoli musiał odzwyczajać się od luksusów. Szło mu to całkiem sprawnie. Do czasu, aż dwa lata temu postanowił pojechać do Japonii, skąd ponoć pochodził jego dziadek po mieczu. Tak przynajmniej twierdził jego tata,znacząco poruszając wydatnymi brwiami, które, jak twierdził, wywodzą się z dynastii shamo. Takakura nigdy nie wiedział, na ile powinien brać na poważnie opowieść snute przez ojca, ale jego wielką słabość do zielonej herbaty wydawała się potwierdzać tę hipotezę.
Tak czy siak, podczas wycieczki do Japonii dał się ponieść tej namiętności. Czego rezultaty bardzo boleśnie odczuło jego konto bankowe. I dlaczego zgodził się zagrać wielkanocnego króliczka w krótkometrażowym filmów dla dzieci. Takim wyświetlanym na seansach dla przedszkolaków.
-Chyba zaczynasz się błyszczeć - wizażystka posypała mu dziób gruba warstwą pudru, którego chmura wywołała u niego atak kaszlu.
-Co z nim nie tak? - Takakura usłyszał szept asystenta reżysera.
Bardzo go to ubodło. Był profesjonalistą w każdym calu. Skoro miał zagrać puchatego królika wielkanocnego, to go zagra, choćby to miała być ostatnią dla w jego karierze.
Jestem gotowy - krzyknął dziarsko, poprawiając króliczą opaskę, która była zdecydowanie za luźna na jego głowę.
Dobrze. W takim razie przechodzimy do sceny drugiej. Wchodzisz do koszyka, siadasz wygodnie na pisankach i wyglądasz kwestię. Kamera, akcja!
Łatwo było powiedzieć. Pierwsza próba wejścia do koszyka okazała się upokarzającą porażką. Może za czasów Radiostacji Kurnik wskoczyłby do niego jednym płynnym ruchem, ale teraz noga mu się omsknęła i boleśnie obił sobie kuper. Cicho syknął, przywołując jednocześnie na dziób hollykogucki uśmiech.
-Czy wszystko na pewno w porządku? - spytał zaniepokojony asystent reżysera?
-Abso-lutnie - wycedził Takakura.
Za drugim razem ostrożniej podszedł do koszyka i wyszło prawie jak w filmie akcji. Przymknął na to oko, bo w końcu nie grał dla kurzych samców alfa, tylko dla kurczaków.
Wspaniale jest tak wygrzewać się w przedświątecznym słonku - wyrecytował, sięgając skrzydłem po barwinek i bazie. - Co słychać, baranku - zwrócił się do kucyka z przyczepionymi rogami, który grał kolejny symbol Wielkanocy.
Roztapiam się w tym rozkosznym ciepełku - odparł kolega dość słabym głosem. Nie było to dziwne, zważywszy na to, że jego ciało pokrywało gęste futro imitujące baranią wełnę.
Film miał trwać dwanaście minut, ale jego kręcenie przeciągało się w nieskończoność. Takakura, głodny, spocony i zmęczony, zastanawiał się, czy nie lepiej było zostać księgowym. Rzędy cyfr, spokój, może nawet klimatyzowane pomieszczenie. I do tego sencha, czyli to, co najlepsze w zielonej herbacie. Marzenia koguta przerwał nieprzyjemny dźwięk. Po krótkiej obserwacji Takakura wydał trafna diagnozę - kucyk w przebraniu baranka zakrztusił się baziem. Dawny młodzieżowy gwiazdor działał odruchowo. Chwyt Heimlicha, którego uczył się na studiach, zadziałał bez pudła i niedoszły nieboszczyk wykrztusił świąteczne akcesorium, a potem zarżał.
-Alleluja - zabrzmiało nagranie chóru śpiewającego oratorium z Mesjasza Händla.
-Cięcie. Mamy to! - Krzyknął reżyser.
Zamówienie nr. G04012443630
Narodziny magnolii"
Magnolia. Urodziłam się w pączku magnolii. Dlaczego? Do końca nie wiem. O dziwo, pamiętam całe narodziny. Gdy roślinka zaczęła kwitnąć, ja zaczęłam zauważać, przez szparki między płatkami, coraz więcej światła. To było bardzo podobne do momentu, gdy rano promienie słonka zbudzają cię z pięknego snu. Gdy zaczęłam zwracać większą uwagę na otoczenie, zobaczyłam na płatku koło siebie naszyjnik z małą różową zawieszką. Wyglądała mi na różowy agat. Po jakimś czasie zauważyłam człowieka idącego w moją stronę. Była to mała dziewczynka, ubrana w piękną żółtą sukienkę z bufiastymi rękawami, wesoło skacząca po polanie niedaleko krzewu. Gdy blondynka zauważyła mnie w kwiatku, z początku się zdziwiła. Po chwili jednak z uśmiechem zaczęła się do mnie zbliżać. Wzięła mnie na ręce, po czym przytuliła.
- Skąd się tu wzięłaś?-zapytała cicho.
- Też chciałabym wiedzieć - odpowiedziałam jej, po czym obie się zaśmiałyśmy. A słońce jakby zaczęło mocniej dla nas świecić.
Od dnia moich narodzin minęło mniej więcej pięć lat. Niemal każdy dzień spędzałam z Mią. Codziennie zakładała nam różnokolorowe kokardki. Mnie wpinała je w śnieżnobiałą sierść koło uszek, za to sobie związywała nimi pasma jasnych włosów. Nawet zaczęła jeść więcej warzyw, żebym nie odczuwała tak bardzo tego, że nie jestem człowiekiem i nie mogę zjeść słodyczy. Robiła sobie tylko jeden wyjątek - zbyt mocno kochała białą czekoladę, żeby przestać ją jeść. Jednak w czasie gdy się poznałyśmy, postanowiłam zrobić coś jeszcze. Wymknęłam się w nocy z jej domu, aby zabrać różowy wisiorek. Musiałam to zrobić, bo cały dzień nie mogłam przestać o nim myśleć.
Już jutro miała być Wielkanoc, więc jak co roku zaczynałam opracowywać plan, w jakiej kolejności rozkładać do domów czekoladowe jajeczka. Po tylu latach tej pracy znałam już każdy zakamarek każdego ogródka w mieście. Przyjaźniłam się też z zającami z pobliskich miast. Co roku futrzaki z całego kraju zjeżdżały się w jedno miejsce i omawiały, jakie smakołyki tym razem będziemy chować. Rozpisałam sobie już miejsca dla pyszności, gdy do pokoju weszła Mia z uśmiechem na twarzy, którego nie dałoby się nie odwzajemnić.
- Pokazuj mi, jakie w tym roku będą jajeczka! - zawołała ze śmiechem.
- Przecież znasz zasady, nie mogę ci powiedzieć. Za to jutro będziesz miała miłą niespodziankę - odpowiedziałam jej radośnie.
- W tym roku mam takie kryjówki, że będziesz musiała szukać słodyczy cały dzień! - powiedziałam, na co dziewczyna ironicznie wywróciła oczami. Obie parsknęłyśmy śmiechem. Chwilę później przyjaciółka przekazała mi, że wychodzi na trening. Nie wiedziałam, co mam robić w tym czasie, więc pomyślałam, że pójdę sobie na spacer do rzeczki. Kicałam w jej kierunku po chodniku, gdy nagle poczułam, jakbym spadała.
Zapiszczałam z przerażenia, gdy poczułam coś mokrego na swojej sierści. Rozejrzałam się i zauważyłam, że znajduję się w pięknej różowej jaskini. Dookoła można było zauważyć pełno kwiatów. Fuksji, różowych lilii, lotosu, piwonii oraz magnolii. Gdy zauważyłam tę ostatnią, poczułam się, jakbym przez całe życie nic o sobie nie wiedziała. I może naprawdę tak było. Zaczęłam powoli rozglądać się po wnętrzu norki. Nagle zza kwiatu lotosu wyłonił się mały baranek.
- Cześć! Co cię tu sprowadza? - zapytał hipnotyzująco zwierzak.
- Trafiłam tu przypadkiem, a muszę jutro roznieść jajka. Jak stąd wyjść? - zapytałam, zestresowana wizją ogródków bez żadnych niespodzianek w Wielkanoc. Baranek spojrzał na mnie, po czym powiedział:
- Nic nie dzieje się przypadkiem, jeśli tu trafiłaś, musisz należeć do jednego z pięciu klanów. Uśmiechnął się lekko, jakby próbując mnie uspokoić.
- Jakich klanów? - zapytałam tępo wpatrując się w magnolie.
- Ja należę do klanu Lilii. Nieprzynależni do żadnego z rodów nie mogą się tu dostać. Jest jeszcze klan fuksji, magnolii, piwonii oraz lotosu.
- Czy jeśli urodziłam się w krzewie magnolii, ma to jakieś znaczenie? - spytałam nie do końca pewna swoich domysłów. Na co baranek energicznie pokiwał mi głową. Pomyślałam, że to moja jedyna szansa, aby dowiedzieć się więcej o sobie, więc bez chwili zawahania wyjęłam z plecaczka naszyjnik i zapytałam:
- Wiesz może, dlaczego on także znajdywał się w pąku rośliny? Mój towarzysz wyglądał na lekko zaskoczonego.
- W każdej z rodzin jeden jej członek dostaje amulet. W klanie magnolii od pięciu lat nikt go nie otrzymał. Ten wisiorek pozwala na zmienianie formy - odpowiedział na moje pytanie baranek. Rozmawialiśmy do wieczora, miałam okazję nawet poznać swoją kwiatową rodzinę. Jednak wiedziałam, że muszę wrócić do Mii. Gdy zobaczyłam dziewczynę, zauważyłam, jak mocno się za nią stęskniłam. To dziwne, że ród, do którego należę, jest mi tak obcy, a ta dziewczyna, którą poznałam jako uśmiechniętą dziesięciolatkę, aktualnie jest kimś, bez kogo nie potrafiłabym przeżyć nawet jednego dnia.
- Spójrz! - krzyknęłam wskazując na naszyjnik, po czym przemieniłam się w człowieka. Mia wyglądała, jakby miała się zaraz popłakać.
- Dlaczego jesteś smutna? - zapytałam ją, przekrzywiając głowę w prawo.
- Jestem z ciebie po prostu bardzo dumna - powiedziała, po czym zamknęła mnie w szczelnym uścisku. Zawsze wiedziała, jak bardzo chciałabym być jak ona oraz jak bardzo kochałam roznosić jajka wielkanocne. Po chwili rozmowy poszłyśmy do domu, a blondynka zaczęła mi pokazywać jej ulubione słodycze, których jako zając nie mogłam zjeść. Równie bardzo co dziewczyna pokochałam białą czekoladę.
Widziałam tylko kawałek jej żółtej sukienki, gdy sięgała po małe jajeczko. Idąc w moją stronę zaczęła zdejmować różową folijkę. Gdy zauważyła białą czekoladę, spojrzała na mnie, po czym posłała mi szeroki uśmiech.
"Most zajączka"
Odpowiedź na twoje pytanie jest dość prosta, lecz kryje się za nią całkiem dobra historia. To, jak dzieci chcecie posłuchać, jak staruszek opowiada?
Rzecz się działa już jakiś czas temu nie pamiętam dokładnie kiedy. Poznałem wtedy pewnego niezwykłego człowieka. Wyglądał on podobnie do mnie. Ale nie takiego mnie, jakim byłem wtedy tylko do dzisiejszego mnie dziadka. Miał długą siwą brodę i krzaczaste brwi. Ale tylko dziadek potrafi tak nimi poruszać, żeby dotknęły czoła gwarantuje to wam dzieci.
Był pomarszczony jak kora, starego drzewa, zgięty w pół jakby niósł wielki ciężar na plecach i ciągle kaszlał ale to pewnie od fajki, którą lubił popalać, jak jego żona nie patrzyła. Nigdzie nie ruszał się bez swoich narzędzi i okularów, zawsze zatkniętych na haczykowaty nos. Ciekawią was te narzędzia? Otóż już tłumaczę człowiek ten był wynalazcą, konstruktorem i to najwspanialszym pod słońcem. Było tylko jedno "ale". Cóż wynalazcę trochę pokręciło na stare lata. Wynalazca oznacza, kogoś, kto tworzy nowe rzeczy. Konstruktor, że potrafi te wymyślone przez siebie rzeczy zbudować, skonstruować inaczej mówiąc. Cóż, a to, że pokręciło go, na stare lata oznacza, że zaczął wymyślać niestworzone historie.
Nie, zupełnie nie tak jak dziadek! Dziadek opowiada wam jak najbardziej prawdziwe historie, czasem może doda coś od siebie, ale nic poza tym. Ach jak wam to wyjaśnić. Różnica polega na tym, że jak dziadek opowie wam historię, to nie wpłynie ona na jego prace, a jak tamten starzec opowiadał historię, to wpływały one na to, co robił.
Posłuchajcie. Pewnego dnia ten starzec został zaproszony do naszej wioski. Zaprosił go sam Wójt, więc było powszechnie wiadomo, że będzie to ważny gość. Tak więc panie zaczęły przygotowania do uroczystego obiadu. Tak babcia też tam była. Nie, nie była jeszcze wtedy babcią. Kiedy przybył do nas ten szacowny gość, babcia była małą dziewczynką, na tyle małą, żeby nie musieć nosić ciężkich worków z mąką, ale już na tyle dużą, żeby pomagać przy stole i w kuchni.
A co robił wtedy dziadek, pytacie? Cóż jak każdy mały chłopiec trochę rozrabiał. Wraz ze swoimi przyjaciółmi postanowiliśmy przywitać przybysza psikusem. Plan był prosty. Aby dotrzeć do naszej wioski, należało pokonać mały mostek prowadzący przez strumień. Postanowiliśmy się zaczaić pod tym mostem i udawać trolle. Gdy tylko usłyszeliśmy, że ktoś po moście idzie, to wydawaliśmy z siebie takie dźwięki jak się nam wydawało, że wydają trolle. Działało niezawodnie na każdego. Ha, jaką mieliśmy z tego uciechę, jaką zabawę.
Ah tak, wracając do rzeczy. Niestety ten gość był od nas sprytniejszy i jak tylko usłyszał nasz trolli ryk to, zamiast uciec w popłochu, postanowił zajrzeć pod mostek. Nawet nie wiecie, w jakim byliśmy szoku. Czmychnęliśmy stamtąd jakby, samo licho nas gnało. Tak szybko żeśmy się mało co nie potopili w tamtejszej wodzie. Taki był z niego człowiek. Bardzo mi wtedy zaimponował.
Dużo później dowiedziałem się, że przybył on na prośbę Wójta, właśnie po to, aby pomóc przy rozbudowie naszego mostku. Dlatego też, zamiast uciekać, poszedł sprawdzić, co tak ryczy. Ha ha, myślał, że jesteśmy zepsutą częścią w konstrukcji.
Wtedy mi się wydawało, że to człowiek, który ma łeb na karku. To znaczy, że nie wierzy łatwo w to, co usłyszy, musi sam się przekonać, jak jest naprawdę.
Tak więc kiedy pracę nad mostkiem ruszyły w pełni, miałem okazję posłuchać tego starca. A działo się to wieczorami po zakończeniu prac. Mężczyźni rozpalali ogniska, żeby się trochę ogrzać, zjeść coś dobrego i porozmawiać, nim przyjdzie pora snu. Był to doskonały moment na snucie opowieści. Ten stary człowiek znał ich mnóstwo. Opowiadał jak raz, pracował dla samego króla, skonstruował on wtedy dla niego piękną pozytywkę, wysadzaną drogocennymi kamieniami i wykończoną srebrem oraz złotem. Pozytywka ta grała ulubiona pieśń królowej i była prezentem ślubnym dla ich najstarszej córki. Piękna to historia, ale na inną okazję.
Między tymi wszystkimi opowieściami był jeden wspólny wątek, a mianowicie zając. Tak nie przesłyszeliście się moi mili zając. Sam się dziwiłem, słuchając tych historii. Jednak staruszek cały czas opowiadał, że doświadczył tych przygód tylko dlatego, że był w pogoni za nim, zającem.
Początkowo pomyślałem, że w takim razie to wariat, bo jak można gonić za takim zwierzakiem i to bez jak mi się wydawało wtedy żadnego sensownego powodu. A no widzicie moi drodzy, można. I on to robił. I mało tego, on miał powód. Z każdą nocą spędzona przy ognisku, rozumiałem go trochę lepiej.
Na początku wydawało mi się, że ten zając to jakaś przenośnia czy metafora. Ach już tłumaczę metafora, czyli taki symbol, który oznacza coś innego, niż nam się wydaje. Widzisz dziecko, jak powiem, że twoja mama promienieje jak słońce. To wcale to nie oznacza, że razi nas w oczy i nie możemy na nią patrzeć prawda? Co to więc oznacza? Mądre dzieci! Bardzo dobrze! To znaczy, że przyciąga nasz wzrok. To jest właśnie metafora. Ale tak, wracając do zająca. Tak więc on, to znaczy zając, nie był żadną metaforą. Choć rzeczywiście był inspiracją dla wielu prac tego starca. Nawet jak popatrzycie na nasz wiejski mostek, to, czyją podobiznę na nim znajdziecie? Zgadza się zająca!
Widzę, że już wiecie, do czego zmierzam. Tak zgadza się. To dlatego nasz mały mostek jest nazywany "mostkiem zajączka". Ot i cała to historia.
Jest on naszym wyjątkowym symbolem. To tutaj zbieramy się co roku, aby rozpocząć uroczyście Święta Wielkanocne. Choć jest to nieco pogański zwyczaj. Ach wiec pytasz, co znaczy pogański...
Numer zamówienia: GA04062450069
Zamówienie nr G04062449776
"Wielka Księga Zajączków"
Wielka Księga Zajączków, starożytny manuskrypt skrywający tajemnice magicznego świata Zajączków, leżała zapomniana od wieków w głębinach lasu. Jej istnienie było znane jedynie najmądrzejszym stworzeniom w Krainie Wielkanocnej. Legenda głosiła, że ten, kto odnajdzie Księgę, zyska władzę nad wszystkimi Zajączkami i ich magicznymi umiejętnościami.
W dniu Wielkanocy, gdy słońce zaczynało wschodzić, malutki Zajączek o imieniu Skoczek wyruszył na poszukiwania legendarnego manuskryptu. Odważnie przemierzał gęste zarośla, niczym odważny rycerz zmierzający na bój z potężnym smokiem.
Wędrując przez magiczne lasy i mijając tęczowe polany, Skoczek zatrzymał się w pięknej polanie, gdzie wśród kwitnących kwiatów stała stara, posępna chatka. Drzwi skrzypnęły, gdy tylko Zajączek odważnie przekroczył próg. W środku, w półmroku, zobaczył starą Zajęczycę, która składała zioła w glinianym kociołku.
Czego szukasz, młody Zajączku? zapytała, patrząc na niego przez okulary na czubku nosa.
Szukam Wielkiej Księgi Zajączków. Chcę znaleźć ją, by uratować naszą krainę przed niebezpieczeństwem odpowiedział Skoczek, drżąc lekko ze zdenerwowania.
Staruszka uśmiechnęła się i wyciągnęła z półmroku starożytny zwoj pergaminu. To była legendarne Księga! Przekazała ją Skoczkowi, ale z jednym warunkiem: musiał użyć jej mądrości do dobra wszystkich istot, nie tylko Zajączków.
Z księgą w łapie, Skoczek ruszył w drogę powrotną do swojej wioski. Gdy wrócił, ogłosił, że od tej pory Wielkanoc będzie świętem nie tylko Zajączków, ale wszystkich mieszkańców Krainy Wielkanocnej. Razem z innymi stworzeniami organizowali ogromne biesiady, na których wszyscy świętowali jedność i braterstwo.
Od tamtej pory, legenda o odważnym Skoczku, który zjednoczył Krainę Wielkanocną, rozprzestrzeniła się po całym literackim świecie. A Wielka Księga Zajączków nadal była przekazywana z pokolenia na pokolenie, przypominając wszystkim o mądrości, jedności i sile, jaką daje współpraca.
WIELKANOC Z DRESZCZYKIEM: PRZEPOWIEDNIA MROCZNEGO ZAJĄCA
Dom Zuzi
Wczesny ranek przygotowania do obchodzenia świąt wielkanocnych trwają pełną parą radosna, charyzmatyczna, wszędobylska dziewczynka imieniem Zuzia z wielkim entuzjazmem pomaga rodzicom w przygotowaniach do świątecznej kolacji. W jej domu czuć świąteczną, radosną magiczną atmosferę, a w powietrzu unosi się apetyczna woń tradycyjnych wielkanocnych potraw. Ferwor przedświątecznych przygotowywań i magiczny nastrój sprawiły, że rodzice dziewczynki stracili poczucie czasu i zapomnieli, że ich córeczka już od przeszło dwóch godzin powinna smacznie spać twardym snem. W pewnym momencie tato Zuzi spojrzał na zegarek i skonsternowany rzekł do dziewczynki:
Już północ pora spać skarbie.
Po czym odprowadził dziewczynkę do jej pokoju. Gdy Zuzia wpełzła pod pierzynę tata na odchodne rzekł do dziewczynki:
Niech zając wielkanocny obdarzy Cię spokojnym snem córeczko.
Wypowiadając te słowa nie, zdawał sobie sprawy jak jego słowa, były prorocze i że mroczny zając przewróci jego spokojne życie do góry nogami.
Zuzia była bardzo wyczerpana ekscytującym pracowitym dniem i zasnęła w mgnieniu oka.
Przepowiednia Mrocznego Zająca
Zuzia wyrwała się ze snu, rozejrzała się po swoim pokoju i nagle ujrzała przed sobą wielką przeraźliwą postać zająca dziewczynka z niedowierzaniem, przetarła oczy z nadzieją, że przerażająca tajemnicza istota zniknie, tak się jednak nie stało przerażający, olbrzymi, czarny zając znajdował się nadal w pokoju dziewczynki i przenikliwym krwawym spojrzeniem wpatrywał się w nią złowrogo. W jednej z przednich łap trzymał pradawny kostur, a w drugiej tajemniczą mroczną pisankę. Przerażona dziewczynka chciała wezwać pomoc jednak owładnięta lękiem nie, mogła wydobyć z siebie ani słowa. Tajemniczy przybysz sześciokrotnie stuknął kosturem w podłogę, po każdym z uderzeń pojawiał się fragment pieczęci po odprawieniu tej części rytuału, zbliżył się bezszelestnie do Zuzi dziewczynka, zauważyła, że z jego krwawych, złowrogich ślepiów sączyły się czerwone strużki, wyciągną igłę i delikatnie ukuł dziewczynkę w palec następnie sześć kropli jej krwi, umieścił na tajemniczym symbolu wówczas wszystko, zaczęło wirować, a w głowie dziewczynki rozbrzmiewać zaczęły echem słowa przepowiedni w tajemniczym magicznym prastarym języku przeplatane krwawymi brutalnymi obrazami, które doprowadziłyby do stanu obłąkania nie jednego najtwardszego dorosłego, a mierzenie się z tym ciężarem przypadło właśnie małej dziewczynce
Kolacja wielkanocna
Godzina 18.18
Niespełna ośmioletnia dziewczynka imieniem Zuzia, która z natury jest istotką, odznaczająca
się niewyobrażalnymi pokładami charyzmy, wigoru, radości a uśmiech nie schodzi z jej twarzy niemalże na sekundę, siedzi przy suto zastawionym świątecznym stole z posępną miną, spożywając świąteczny posiłek, a raczej melancholijnie przepychając zawartość talerza w zadumie rozmyśla
nad znaczeniem słów przepowiedni, którą objawiła jej upiornie wyglądającą postać zająca, który nie był milusim króliczkiem wielkanocnym a przerażającym omenem. Dziewczynka mimo swojego młodego wieku i radosnego entuzjastycznego usposobienia cechowała się również niezwykłą dojrzałością i taktem, usiłowała zdusić w sobie emocje, by nie niepokoić rodziców i nie przynieść im wstydu przed rodziną i znajomymi, jednak słowa oraz obrazy makabrycznego krwawego proroctwa, które przekazała dziewczynce ponura królicza bestia, wzięły górę. W pewnym momencie dziewczynka niczym opętana histerycznym płaczem zaczęła wykrzykiwać zając przeklęty mroczny zając i straciła kontakt ze świadomością.
Po odzyskaniu przytomności Zuzia rozejrzała się dookoła, zauważywszy, że nie znajduje się w swoim przytulnym pokoju, a w nieznanym miejscu, w którym unosiła się mroczna aura przygnębienia dziewczynka, spytała się swoich rodziców:
HOTEL PODŚWIADOMOŚC
Mamusi, tatusiu, co to za miejsce? Co się stało?, gdzie ja jestem?
Wyraźnie zmieszani rodzice rozejrzeli się po sobie w milczeniu, nie wiedzieli, co odpowiedzieć dziewczynce oraz jak Zuzia zniesie wiadomość, że właśnie znajduje się w Hotelu Podświadomości zwłaszcza po traumie, jaką niedawno przeżyła.
Jednak na całe szczęście do pokoju, w którym znajdowała się Zuzia, wszedł uśmiechnięty starszy mężczyzna w stroju szalonego naukowca i rzekł:
Pora opuścić jaskinię naprawy umysłu wychodzisz do domu moja panno
Po opuszczeniu Hotelu podświadomości dziewczynka z uśmiechem na twarz wsiadła do samochodu jednak ku jej zaskoczeniu rodzice, nie mówiąc nic dziewczynce, podjęli decyzję, że pora opuścić miasto i ruszyli w nieznane. Zrozpaczona Zuzia, zauważywszy, że nie jedzie do domu, zaczęła przeraźliwie krzyczeć.
PRZEBUDZENIE ZUZI
Jej krzyk wyrwał ze snu rodziców, którzy pobiegli do pokoju pociechy sprawdzić co się dzieje gdy udało im się uspokoić córkę dziewczynka z obłędem w oczach zapytała:
Jaki dziś mam dzień? Zapytała dziewczynka
Dziś Wielkanoc córeczko odpowiedzieli rodzice, zgodnym chórem
Zuzia opowiedział rodzicom swoją nocną, tajemniczą, mroczną przygodę, a ono słuchali z zaciekawieniem i niedowierzaniem.
Tu Kończy się historia małej dziewczynki imieniem Zuzia, która w dalszą drogę rusza z niepewnością i ciekawością, co przyniosą świąteczne dni i przyszłość oraz, co znaczyła przepowiednia tajemniczej mrocznej istoty i czy to wszystko naprawdę było tylko snem?
Zamówienie nr G03262422245
Zamówienie nr G03312439000
W ciemnych zakamarkach literackiego świata, gdzie słowa splatają się z marzeniami, rozgrywa się historia Małego Zajączka. To nie jest zwykły zając to bohater opowieści, którego losy przewijają się przez strony starych książek i zapomnianych baśni.
Mały Zajączek mieszkał w Zaczarowanym Lesie, gdzie drzewa miały srebrzystą korę, a ptaki śpiewały pieśni o dawnych czasach. Jego futro było koloru śnieżnobiałego, a oczy błyszczały jak diamenty. Ale to nie była zwykła biel to była biel czystego serca.
W Wielkanocny Poranek, gdy pierwsze promienie słońca oświetliły Zaczarowany Las, Mały Zajączek wyruszył na swoją magiczną misję. Jego zadaniem było znalezienie zagubionych jajek tych, które spadły z koszyków dzieci i zniknęły w gęstwinie traw.
Wędrował przez kwitnące łąki, gdzie kwiaty tańczyły w rytm wiatru, i przez strumienie, których woda była tak przejrzysta, że można było dostrzec dno. Mały Zajączek nie miał mapy ani kompasu kierował się intuicją i magią, która płynęła w jego żyłach.
W końcu znalazł pierwsze jajko. Było małe, koloru pastelowego różu, a na powierzchni miało delikatne wzory. Mały Zajączek wiedział, że to jajko jest wyjątkowe. Trzymał je w łapkach i czuł, jak energia przenika jego ciało.
Gdy znalazł kolejne jajka, zauważył, że każde z nich miało inną barwę i inne wzory. Były jajka szmaragdowe, błękitne, złote i fioletowe. Każde z nich miało w sobie cząstkę magii, która sprawiała, że świat stawał się piękniejszy.
Mały Zajączek zanosił jajka do domów dzieci, które były smutne lub samotne. Wiedział, że magia zawarta w tych jajkach może spełnić ich marzenia. Dzieci otwierały je z oczami pełnymi nadziei i uśmiechem na twarzy.
Gdy Wielkanocny Poranek zbliżał się ku końcowi, Mały Zajączek usiadł na skraju lasu i patrzył, jak dzieci bawią się wokół koszyków pełnych magicznych jajek. Jego oczy błyszczały ze szczęścia, a serce biło w rytm wiosennego śpiewu.
I tak Mały Zajączek stał się legendą w literackim świecie. Jego historia była przekazywana z pokolenia na pokolenie, a każdy, kto czytał o jego przygodach, wierzył w magię Wielkanocy.
Bunnyland było królestwem pokojowym i bogatym, rządzonym przez uwielbionego króla Królicza VII z rodu Wielkich. Swoje bogactwo zawdzięczało żyznym ziemiom, zapewniającym zawsze urodzajne uprawy marchwi i pszenicy, które były pożądane we wszystkich sześciu królestwach Easter. Marchew za swój niepowtarzalny, słodki smak, a pszenica za różnorodne zastosowanie, które przez wieki odkrywano w Bunnyland.
Niestety nie we wszystkich królestwach było tak dobrze. Król Kurczak V z rodu Nocnych, władca królestwa Eggton od lat zmagał się z ubóstwem. Bogactwem królestwa były jajka, ale nikt nie chciał ich kupować. Śliskie, śluzowate pomarańczowo-przezroczyste wnętrze chowające się pod twardą, ale kruchą skorupką, było uważane za jedne z najbardziej odpychających rzeczy w sześciu królestwach, do których lud Eggton nawykł już dawno temu. Król Kruczak próbował nawet zainwestować w szukanie alternatywnych zastosowań jaj, ale środki, które mógł na to poświęcić, skończyły się szybciej, niż znaleziono jakiekolwiek rozwiązanie.
Władca Eggton był rozgoryczony i zazdrosny o bogactwo Bunnyland. Mając dość samotności w swej gorycz, niczym rozwydrzone dziecko posłał swych ludzi, by zniszczyli cenne uprawy Bunnyland. Pola pszenicy zostały spalone, a uprawy marchwi zatrute w znacznej części.
Od zawsze pokojowo nastawione królestwo Bunnyland nie było przygotowane na atak. Uprawy, które ocalały nie były nawet wystarczające, by dobrze wykarmić sam lud, a co dopiero prowadzić handel. Zezłoszczeni mieszkańcy Bunnyland żądali odwetu na królestwie Eggton, ale król Króliczek nie chciał iść na wojnę. Zdecydował się na rozwiązanie konfliktu dyplomatycznie, a nie siłą. Osobiście postanowił wyruszyć w podróż, by porozmawiać z władcą Eggton. W ramach gestu pokojowego postanowił zabrać ze sobą koszyk pełen tradycyjnych wypieków i niewielki oddział składający się z sześciu najwierniejszych rycerzy.
Początkowo podróż była prosta, po bezpiecznych drogach królestwa. Król Króliczek jednak wiedział, że nie będzie tak przez cały czas. Z każdą chwilą zbliżali się do Lasu Zapomnianych Stworów, gdzie żyły jedne z najniebezpieczniejszych istot sześciu królestw Easter - Smoki. W lesie, który stanowił granicę, była jedna bezpieczna ścieżka handlowa. Była ona kręta i łatwo było się z niej zboczyć, gubiąc się w odmętach lasu. Król Króliczek z pewnością wkroczył do lasu, przekonany, że bez problemu dadzą radę przejść bez przewodnika. Zbytni pośpiech i pewność siebie szybko ich zgubiła. Zamiast dotrzeć do sąsiadującego królestwa, natrafili na leżę smoka. Jeszcze chwilę wcześniej śpiąca istota została zbudzona przez przerażone rżenie koni, gdy wyczuły obecność wielkiego drapieżnika. Rumaki ze strachu stanęły na tylnych nogach, zrzucając swoich jeźdźców i jak najszybciej uciekając od zagrożenia. Smok w tym czasie zdążył powstać ze swym ogłuszającym rykiem. Zanim rycerze i król zdążyli się pozbierać, połowa została trafiona przez łapę smoka, rzucając nimi o drzewa. Niedługo potem pozostali rycerze zostali zmieceni przez ogon, zostawiając na polu bitwy samego króla Króliczka. Istota gotowała się do zionięcia ogniem, gdy w desperackim akcie władca Bunnyland, wyciągnął zza pasa marchew, którą trzymał tam na przekąskę i rzucił ją w paszczę smoka. Zaskoczone stworzenie zatrzasnęło szczęki, sprawiając, że słodki smak warzywa trafił na jego kubki smakowe. Marchew od razu zasmakowała smokowi, który zaczął łasić się po więcej. W ten sposób król Króliczek oswoił pierwszego smoka, który pomógł im się dostać do sąsiedniego królestwa.
Nie przemyślał tylko jaką reakcje ludu Eggton wywoła smok. Przestraszeni mieszkańcy w większości na widok stworzenia zaczęli uciekać. Odważniejsi zaczęli rzucać w smoka tym czego, mieli najwięcej - jajkami. Zanim Król Króliczek mógł opanować sytuację czy smoka, ten zionął ogniem w lecące w niego pociski. Jajka, które zostały potraktowane ciepłem, rozbryzgały się na ziemi na biało-żółte kawałki. Zaskoczony tym odkryciem lud Eggton zaprzestał ataku, a Król Króliczek wreszcie opanował smoka, odprawiając go do lasu, by tam w spokoju mógł odpocząć. Ktoś odważył się spróbować przypieczonego jajka, odkrywając przyjemną teksturę i dobry smak.
Odkrycie to szybko rozniosło się po sześciu królestwach. Wszyscy byli ciekawi nowego smaku, sprawiając, że jajka stały się na jakiś czas najpopularniejszym produktem we wszystkich królestwach. Przypływ złota pozwolił Królowi Kurczakowi na kontynuację badań, jak i z czym można jeść jajka, co sprawiło, że jajka stały się stałym chętnie kupowanym produktem. Władca Eggton również dogłębnie przeprosił Króla Króliczka i obiecał przez rok dostarczać dramowe jajka do królestwa Bunnyland w zadośćuczynieniu, na co wielkoduszny Króliczek przystał.
Również na cześć tego dnia, ogłoszono coroczne święto nazwane od rodów władców Wielkanocą. Z ich okazji malowano jajka w jaskrawe, radosne kolory, by pokazać radość, jaką przyniosło odkrycie gotowanych jajek i wkładano do koszyczka razem ze skrzętnie tworzonymi wypiekami z królestwa Bunnyland, by pokazać unię pomiędzy królestwami. Z czasem do tradycji Wielkiej Nocy dołączyły pozostałe z sześciu królestw Easter, dokładając do koszyczka produkty, z których słynęli.
Tak oto powstała tradycja Wielkanocna.
Koniec
Numer zamówienia: G04012441430
Zamówienie nr G04052448693
Gdzie moje jajka?!
Zajączka obudził śpiew ptaków. Czy raczej ogłuszający koncert tysiąca ptasich gardeł podekscytowanych nadchodzącą wiosną. Świdrujący świergot aktywował niestety ból głowy spowodowany wczorajszym świętowaniem nadchodzącej wiosny wspólnie z Barankiem i Kurczaczkiem. Zajączek cichutko jęknął przypomniawszy sobie, że jak bardzo pracowity dzień go czeka. Musiał dostarczyć do każdego dziecka magiczne, wielkanocne jajka. A nie miał, w przeciwieństwie do Świętego Mikołaja, żadnego wypasionego środka lokomocji. Musiał przekicać cały świat na własnych nogach.
Jeszcze wczoraj przed spotkaniem z przyjaciółmi pieczołowicie umieścił wszystkie jajka w specjalnym worku bez dna, który zapobiegliwie ustawił nieopodal drzwi. Zawsze to parę kicnięć mniej do zrobienia Zajączek machinalnie spojrzał w stronę drzwi i nagle całe futerko stanęło mu dęba. Worka nie było przy drzwiach. Po dokładnym przeszukaniu całej norki okazało się, że nie było go również w żadnym innym miejscu.
Oczami wyobraźni Zajączek zobaczył jak staje się wrogiem publicznym ludzkości i pośmiewiskiem całego magicznego świata. Już widział te nagłówki w prasie i zdjęcia płaczących dzieci, które w wielkanocny poranek nie znalazły żadnego jajka. No i widział szyderczy uśmiech Świętego Mikołaja, Człowieka, Który Nigdy nie Zgubił Żadnego Prezentu. Było jasne, że sprawę musi rozwiązać sam. Kompromitujące informacje nie mogły opuścić jego norki.
Przede wszystkim starannie przeanalizował cały wczorajszy dzień. Najpierw poranek w kurniku magicznych kur znoszących czekoladowe jajka. Potem dokładne liczenie zniesionych jaj i składanie zamówień na brakujące sztuki. Potem transport jajek jajkociągiem do jego norki i ponowne liczenie. Potem pakowanie jajek do worka. Potem przeniesienie worka obok drzwi. Potem świętowanie z Barankiem i Kurczaczkiem. Potem Potem chyba nic. Fakt, że nie pamiętał, kiedy zasnął, ale przecież niemożliwe, żeby przed snem gdzieś te jajka wynosił
Nagle jego wzrok przykuł jakiś błysk w okolicach drzwi. Coś zalśniło zimnym, srebrnym światłem. Jednym susem doskoczył do tego miejsca i zaintrygowany zauważył maleńki okruch w kształcie śnieżynki! A więc jednak! Pan Mikołaj Idealny, Człowiek, Którego Wszyscy Kochają maczał swoje pulchne palce w zniknięciu jajek! Od dawna podejrzewał, że rosnąca popularność Wielkanocy wśród dzieci musi uwierać to ucieleśnienie Bożego Narodzenia. Słyszał, że Mikołaj rozpuszcza plotki dyskredytujące znaczenie Wielkiejnocy, ale żeby posunąć się do kradzieży jajek!
Odpowiedź mogła być tylko jedna! Zajączek postanowił, że musi wyruszyć na Biegun Północy, aby odzyskać swoją własność. Znaczy własność wszystkich dzieci na świecie oczywiście. Do plecak spakował zimowe futerko w kolorze srebrzystym, pasujące nauszniki w srebrne jajka, ciepłe buty w mroźne kurczaczki i porcję liofilizowanych marchewek. Następnie, aby nie stawać bezbronnie przeciwko całej potędze Świąt Bożego Narodzenia dorzucił jeszcze pistolet na wodę (z opcją marznących pocisków) i wybuchające pisanki. Dobrze, że plecak stanowił komplet z workiem na jajka i również był bez dna
Tak uzbrojony otworzył z impetem drzwi i stanął oko w oko z Barankiem i Kurczaczkiem. Trzeba przyznać, że miny mieli dość niewyraźne. Zajączek nie przejął się tym i krzyknął bojowo:
- Na Biegun! Mikołaj ukradł magiczne czekoladowe jajka, musimy je natychmiast odzyskać!
- Zajączku E No wiesz Bo w sumie - zaczął dukać Baranek.
- Chłopaki! Nie pomożecie?! Od nas zależy los Wielkanocy!
- Ale Bo wiesz Bo te jajka To ich nikt nie ukradł nieco speszony wyszeptał Kurczaczek.
- Ale jak to?!
- No Bo pamiętasz Wczoraj imprezowaliśmy trochę, i tak się nam żaliłeś, że na własnych nogach musisz wszystko roznosić, że potem masz odciski na łapkach i kręgosłup ci wysiada od dźwigania. I jak to Mikołaj ma dobrze, bo wozi się tymi swoimi saniami. No i my żeśmy pomyśleli Że może przyda ci się pomoc. I pożyczyliśmy te sanie. Od Mikołaja - kontynuował Kurczaczek
- Pożyczyliście?
- No tak jakby. To znaczy jego nie było akurat na Biegunie Północnym, bo spędzał Wielkanoc na urlopie na Biegunie Południowym. Więc wzięliśmy sanie i wysłaliśmy mu smsa, że bierzemy i oddamy po Świętach Co prawda nic nam nie odpisał
- Jajeczka już załadowane, gotowe do rozwiezienia wtrącił Baranek.
Zajączek z przerażeniem popatrzył w kierunku wskazanym przez Baranka. Za jego norką nieco krzywo zaparkowane stały sanie Świętego Mikołaja, a znudzone renifery skubały młodą trawkę. Na tylnym siedzeniu leżał pękaty worek magicznych jajek. Zajączek oczyma wyobraźni zobaczył cały magiczny świat natrząsający się z szalonego zająca w mikołajowych saniach A więc do listy dzisiejszych zadań oprócz dostarczenia magicznych jajek dzieciom doszedł jeszcze dyskretny zwrot sań
Zapowiadał się BARDZO, BARDZO PRACOWITY dzień.
zamówienia G04052448526
Zajączek w literackim świecie
Dnia pewnego, lekko pochmurnego
Zajączek Białakartka szukał sensu swego.
Jakoś tak chandra go dopada,
Jakoś dziwnie pogoda nastrajała.
Wielkanoc się zbliżała
i choć pisanki jak co roku malowała
coś nastroju wiosennego nie miała.
Zaczął zastanawiać nagle się
- co tutaj robić by szczęście mieć ?
Może w szafie schowało się?
- nie, tam tylko bluzy układają się.
Może na blacie w kuchni uda odnaleźć je się?
- gdzie, tam tylko garnki gotują wciąż się.
Zajączek wyczuwa, że sprawa może łatwo nie dać rozwiązać się,
chyba jakaś pomoc przydała by się.
Biegnie więc i kica do przyjaciela swego,
Koguta Czarnopisemnego.
Przyjaźń ta długo już trwa i każdy to wie:
zawsze to lepiej we dwoje dzielić zmartwieniem się.
Kogut serdecznie wita się, nalewa herbatę,
każe rozgościć Królikowi się.
Gdy tylko temat odwiedzin pojawia się
zamiera na chwilę, zastanawia się
-myślę drogi przyjacielu, jak nazwa Twoja wskazuje,
trzeba poszukać szczęścia, gdzieś pomiędzy białe zwoje.
- ale cóż to znaczy, jak rozumieć słowa te?
- idź do biblioteki, tam odnajdziesz wszystko czego chcesz.
Zajączek nie zastanawiając długo się,
zabrał Koguta i ruszył odkrywać
drogi literackie.
Biblioteka wcale niedaleko mieściła się
i już od wejścia kusiła tajemniczym zapachem.
Coś jak by lekko kurz, coś jak by drewna posmak,
czy to tu faktycznie
kryje się szczęścia twarz?
Przejście regałami chwilę trwało
zanim dwoje gości książkę wybrało.
Każdy po decyzji, udał na kanapę się.
Trzeba by od razu spróbować rozeznać w temacie się.
Nagle, cóż to dzieje się ?
Czary jakieś, magiczne cienie?
Historia porwała, czas jak by zawężała.
Zajączek z uśmiechem przemierza treść
i wcale nie chce z niej wychodzić, nie.
Słońce jak by nagle rozstąpiło się
i w jasności stanęło całe literackie poznanie.
Wraz z ostatnią stroną Białakartka przeciera łzę,
już teraz rozumie
Czarnopisemnego słowa te.
Gdy ci smutno, gdy nic nie chce udać się.
Daj sobie czas, z książką spędź chwile.
Można tak odstresować się,
można rozbawić, wzruszyć serce swe.
Przemierzyć krainy nieznane,
poznać postacie niezbadane.
Światy, które pochłoną Cię,
już nigdy nie pozwolą smucić się, oj nie.
Wszystko to jednak choć tak proste jest
Wciąż nie udaje, praktykować tak często nam się.
Wracajmy więc do opowieści tej
i razem z Króliczkiem zataczajmy koło w książkach
dzień za dniem.
Urszula Nadolny
Zamówienie numer: G03302435369
Odkąd pamiętała wszyscy nazywali ją Zajączek. Dostała to przezwisko od rodziców, ponieważ była głośnym i energicznym dzieckiem. Była to jedna z niewielu oznak czułości, jaką jej okazywali, dlatego czuła się z tą nazwą wyjątkowo blisko. Nigdy jej to nie przeszkadzało, nawet kiedy została nastolatką i powinna z tego wyrosnąć i domagać się od bliskich poważniejszego traktowania. Za każdym razem, kiedy ktoś nazywał ją Zajączkiem, czuła ciepło i wewnętrzny spokój. Automatycznie odczuwała bliskość z każdym, kto kiedykolwiek się tak do niej zwrócił, był to klucz aby trafić do jej serca.
Zajączek była bardzo towarzyska. Wychowywały ją głównie babcia, starsza siostra i opiekunki. Jej rodzice byli zbyt zapracowani, wierzyli, że robią wszystko co w ich mocy aby zapewnić swoim dzieciom jak najlepsze życie. Nie wiedzieli jednak, że dziewczyny zdecydowanie wolały mieć kochający niż bogaty dom i żadne luksusy nie wynagrodzą im straconego wspólnego czasu. Zajączek przez to nauczyła się, że na uwagę innych ludzi trzeba sobie zasłużyć. Stała się mistrzynią dopasowywania się do towarzystwa, spełniania potrzeb wszystkich wokół, umniejszania swoich problemów kosztem innych. Ogromnie bała się samotności dlatego robiła wszystko co w jej mocy by nigdy nie być sama. I nigdy nie była. Wszędzie gdzie tylko się znalazła miała przy sobie masę znajomych w przedszkolu, szkole, liceum. Nie nawiązała nigdy bliższej znajomości, przyjaźni, ale to się nie liczyło. Najważniejsze było by zawsze przy niej był ktoś, ktokolwiek, nieważne, że ta osoba jej prawdziwie nie znała. Nieważne, że nikt jej prawdziwie nie znał. Nie okazywała po sobie smutku, żalu, złości, to nie były emocje osoby, którą ludzie chcieliby mieć przy sobie. Dopasowywała się do takiego stopnia, że sama nie była do końca pewna kim jest, tracąc przy tym własną tożsamość.
Zajączek niestety była osobą, która odeszła zbyt wcześnie. Pewnego dnia zdarzył się tragiczny wypadek, w którym straciła życie. Jednak zdecydowanie nie była gotowa na pożegnanie się z tym światem. Nie mogła uwierzyć w to, ilu rzeczy nie doświadczy, ile ją ominie. Nie chciała się pogodzić z tą samotnością, jak już z nikim nie porozmawia, nikt jej nie dostrzeże. Śmierć spełniła jej najgorszy koszmar, została sama, a życie toczyło się dalej, bez niej. Jej żal był tak silny, głęboki, że zamiast ruszyć przed siebie, została w miejscu. W swoim domu rodzinnym, w którym została jej siostra, babcia i rodzice. Codziennie ich obserwowała, chciała dać sygnał, że ciągle tam jest, nawiązać z nimi kontakt. Nauczyła się delikatnie wpływać na swoje otoczenie. Nie były to duże rzeczy, potrafiła zmienić kanał w telewizorze, otworzyć szafkę kuchenną, poruszyć drzwiami. Miała nadzieję, że ktoś ją dostrzeże, zrozumie, że to ona, jednak nikt nie zwracał uwagi na jej sygnały. Były to w końcu tak błahe i mało znaczące rzeczy, że ciężko było na nie zwrócić uwagę. Z resztą nawet gdy ktoś zwrócił uwagę na działania Zajączka to i tak obarczał winą innego członka rodziny, czy wadliwą technologię. Nikomu nie przyszło do głowy, że dziewczyna mogła ciągle być w ich domu i walczyć z całej siły o czyjąś uwagę.
Dni, tygodnie, a nawet miesiące mijały bez znaczących rewelacji w próbach kontaktu z rodziną. Zajączek jednak nie dawała za wygraną i codziennie próbowała, nie była gotowa się poddać. Swoją okazję do tego, aby wreszcie coś osiągnąć dostrzegła w Wielkanoc. Był to dzień, w którym wszyscy przebywali w jednym pomieszczeniu w tym samym czasie, więc nie było mowy o pomyśleniu, że ktoś inny zrobił coś co tak naprawdę zrobiła ona oraz dom był udekorowany. Najważniejsze były dla niej dekoracje, bo to w nich dostrzegła swoją szansę, a zwłaszcza w dużym pluszowym zającu. Pomyślała, że nic nie da bliskim do zrozumienia, że ich Zajączek ciągle jest przy nich tak jak poruszający się podczas śniadania pluszak. Wytężając całe swoje siły, udało jej się sprawić, żeby zwierzę wzniosło się nad stołem. Jednak wywołało to zupełnie odwrotny skutek niż się spodziewała, ponieważ rodzina z przerażeniem wybiegła z domu. Kiedy wrócili tylko pogorszyła sprawę. Chcąc powiedzieć, że wszystko jest w porządku i nic się nie stało zaczęła wpływać na cały dom, ruszać drzwiami, oknami, szafkami. Tak dawno nie przebywała wśród ludzi, że zapomniała jak by zareagowali na coś takiego, naprawdę myślała, że ich to uspokoi. Jej działania jednak osiągnęły odwrotny skutek, ponieważ rodzina natychmiastowo podjęła decyzję o wyprowadzce.
W ten sposób Zajączek została kompletnie sama, jej bliscy opuścili dom i straciła jakąkolwiek szansę na nawiązanie z nimi kontaktu. Przepełniło ją mnóstwo emocji na raz od smutku przez żal do gniewu i złości. Po raz pierwszy pozwoliła sobie w pełni poczuć faktycznie wszystko to, co przed sobą ukrywała za życia jak i po życiu. Codziennie miała coraz większą kontrolę nad domem i z każdym dniem, kiedy wokół działy się dziwne rzeczy, trzymała się nadziei, że bliscy wrócą. Z czasem jej obecność stała się naprawdę wyczuwalna w okolicy przez codzienne bardzo głośne dźwięki, lewitujące przedmioty w okolicy. W lepsze dni nawet udawało jej się wywoływać burze. Opuszczony dom stał się zatem miejscem znanym i odwiedzanym. Od czasu do czasu wchodziły tam osoby w przeróżnym wieku, o różnych zawodach, życiach, historiach. Ludzie ci byli ciekawi nawiedzonego domu, chcieli się przekonać na własne oczy, czy faktycznie tam straszy. Każda kolejna wizyta dawała tylko Zajączkowi sygnał, że dobrze robi i jeśli nie chce zostać sama to powinna dalej kontynuować swoje działania. Całe szczęście rodzina zostawiła pluszowego zająca, więc zawsze gdy ktoś wchodził do domu, unosiła go w powietrzu na znak, że to ona. Z czasem ludzie sami zaczęli nazywać ją Zajączkiem, a ona czuła, że osiągnęła to co chciała. Ludzie byli nią zainteresowani, przychodzi tam dla niej i już nigdy nie była samotna.
zamówienie B03272428139
Klejnoty
Młot pneumatyczny jak wściekły rozbijał ciszę. Wwiercał się w kolejne warstwy, niebezpiecznie zbliżając się do legowiska. Na chwilę przycichł, aby po chwili, ze zdwojoną siłą, wywiercić dziurę w mózgu, przebijając się przez czaszkę i sprawiając wrażenie, że za chwilę ta kostna puszka wybuchnie, rozrzucając zawartość.
Zajączek jęknął i przewrócił się na drugi bok. Jasna cholera, kto włączył to światło pomyślał wściekle, jednak gdy promień słońca połaskotał go po nosie, podniósł powoli powiekę. Najpierw lewa, potem prawa powtórzył w myślach wskazówki radiowca.
- Wody jęknął. - Pić! Nie jestem wielbłądem, ale pić - wyszarpnął spod łóżka prawie pustą butelkę z wodą. Szklaną, bo dbał o środowisko. A woda źródlana, bo butelkowanej nie kupuje. - Jestem już za stary na te imprezy w leśniczówce.
Wiertło powoli się zatrzymywało.
- Jeszcze trochę i łeb mi pęknie mruknął pomiędzy jednym łykiem wody a drugiej. Pewnie gdyby był człowiekiem, to właśnie by pił jakiegoś energetyka albo chociaż colę. Dwutlenek węgla, rozbijający się bąbelkami o podniebienie, oraz duża dawka cukru to coś, czego potrzebował. Tyle że był zającem.
Powrócił myślami do zeszłej nocy. Co go w ogóle podkusiło, aby tam iść? A, tak, wizja darmowej księżycówki, na którą go namówił leśniczy. Czy się bał? Jak nie, jak tak! Taki zwykły szary zając nie ma bladego pojęcia, z czego jest ta księżycówka. I te złośliwe żarty wilka, że to krew zabitego księżyca, który trzeba zamordować w pełnię. Przecież to oczywiste, że potem księżyc robi się mniejszy właśnie dlatego, że każdego wieczoru, po trochu, wyciska się go, zbierając złociste krople życiodajnego napoju, który potem musi dojrzeć aż do kolejnej pełni.
Złośliwi mówią, że to nie krew księżyca, tylko woda, cukier i drożdże, że to jakaś data. Zajączek drożdże znał. Zawsze śmierdziały i należało je omijać, bo wszystko rosło jak głupie, ale nie nadawało się do jedzenia, więc nie bardzo rozumiał, kto to wymyślił, skoro wiadomo, że drożdże to nie jest dobry pomysł. Ale to ludzie, oni są dziwni.
Gdy wypił pierwszy łyk, pomyślał, że mu spaliło właśnie przełyk.
- Te, zając, ty niczego nie jadłeś na podkład? - zapytał go dzik.
- Jadłem jadłem czknął.
- Jadłeś, jak dzik pewnie, jakieś kartofle z popiołu czy inne żołędzie roześmiał się wilk.
- Ty wilk jesteś taki mądry, bo masz podkład z białka.
- Za to jakiego, zwierzęcego. Jakiś pasztecik, z dziczyzny czy innego zająca na ruszt dziś wpadł. Ha! A wy to tylko jakieś robaki jecie roześmiał się wilk, patrząc złośliwie na leśniczego.
- Robaki? Nic nie wiem. Ale ogóreczki ze słoika czy grzybki z octu to i owszem. Masz, zając, zagryzaj, tylko się nie krzyw, bo kwaśne.
Wziął, ugryzł. Było jeszcze gorzej. Łyknął czystej. Wody. Pożar, chwilowo ugaszony, przepłynął gdzieś niżej. Rano da o sobie znać, gdy będzie chciał wyjść równie szybko, jak wszedł.
O, teraz.
Zajączek puścił przepięknego pawia, ale chwilowo poczuł się lepiej. Totalne zezwierzęcenie normalnie.
Ech, trzeba było iść na dziewczynki. Mogą być nawet te, które łatwo spotkać przy drodze. Było. Można było spotkać, bo teraz przy rowach to co najwyżej muchomory, a i to z rzadka.
Sącząc sennie wodę, która zmywała resztki snu i piekło w żołądku, zajączek nie mógł się oprzeć wrażeniu, że o czymś ewidentnie zapomniał. Klejnoty przemknęło gdzieś w tle głowy, aż zajączek się rozejrzał, czy na pewno jest sam. Był. Tylko jakie klejnoty może mieć zajączek? Brylanty, diamenty czy inne perły są dla niego bezcenne, bo ma je gdzieś i w żaden sposób z nich nie skorzysta.
Zaintrygowany sięgnął pamięcią do tego, co mówił dzik. Klejnoty, klejnoty. Nie, małe dziczątka były dla niego skarbeńkami, złotkami, słoneczkami a nawet żuczkami, choć to dziwne w przypadku dużej dzikiej świni. Do tego loszka, która się niebezpiecznie mocno kojarzy wszystkim przeciwnikom feminatywów. Oczywiście zajączek nie wykombinował ludzkiej części, ale w sumie psycholożka ma tyle samo wspólnego z dziką świnią, co
Dywagacje o żeńskich formach zawodów przerwało walenie do drzwi. Walenie są co prawda zwierzętami, ale tym razem ograniczymy się do pewnej czynności, bynajmniej nie seksualnej, choć również wykonywanej ręką, tyle że zaciśniętą w pięść. Łup, łup, łup.
Zajączek postanowił zawlec swe umęczone ciałko, aby otworzyć. Łapka, łapka, lewa, prawa.
- Czego? - warknął jak prawdziwy bulterier, uchylając minimalnie drzwi.
- Wilka złego roześmiał się leśniczy, szybko kończąc dziecięcą wyliczankę, którą pamiętał z dzieciństwa. Początek był co prawda o jakichś ptakach, gęsiach czy innych kaczkach, ale uff, nie musiał tego pamiętać.
- Czego chcesz? - warknął zajączek, nie do końca wiedząc, skąd ten atak agresji u niego, jakże przyjaznego zwierzęcia. Przez broń? Nie, zawsze ją nosi, ale nigdy nie strzela, to nie ten typ, że strzela do ludzi uważając, że to dzik. Do dzików też nie strzela, dziczyzny nie jada, w ogóle mięsa nie, bo woli białko ze strączków. Przez jakiś zapach, ledwie wyczuwalny, przykryty jakże męskim zapachem z reklamy? Zatęchły zapach alkoholu, który wychodzi przez pory. Zajączek czknął i poczuł dokładnie ten sam zapach u siebie. To też nie.
- Dzień dobry, zajączku, jak się masz po wczorajszym? Widzę, że średnio, bo humor nie dopisuje. A cóż to się wczoraj robiło, że dzisiaj syndrom dnia po prawie zabija, futrzaku? Coś cię za klejnoty ciśnie?
- Klejnoty? - coś kliknęło w głowie. - Jakie klejnoty?
- W sensie, że za jajka.
- Zające nie mają jajek, my jesteśmy ssakami, ale co ty wiesz, w końcu leśniczy zna się bardziej na roślinach.
- Ech, zając, zając, zero poczucia humoru. Mocz był?
- Nnnie wiem. A jeśli nie, to co?
- To ci jaja urwało na imprezie. Pamiętasz, jak się chwaliłeś, że takich jaj jak twoje, to nikt nie ma?
- No tak jakby.
- Tak jakby to się wilkowi stawiałeś, że twoje największe i że nawet wilk ci może podskoczyć, bo go na nabiał pobijesz.
-
- A potem wyszliście na solo. I wilk wrócił trzymając cię za - zając nerwowo poruszył tylnymi łapkami. Jakby tak luźno, nic tam nie ma, ale przecież przy tym gościu nie będzie sprawdzał - Ech, zając, zając, coś ty taki blady?
- A czy zające mogą żyć bez, no, wiesz?
- Bez jajek?
Zając kiwnął szybko głową, raz, drugi, kolejny.
Leśniczy zaczął się śmiać, a z każdą sekundą jego śmiech stawał się coraz głośniejszy. I głośniejszy, aż szybki w domku zająca dzwoniły.
- Zając, ty myślisz, że wilk ci ten tego te jajka? Ty naprawdę tak myślisz! Masz. Twoje jajka leśniczy wyciągnął zza pleców niewielki koszyczek. - Czekoladowe. Bo innych nie jemy.
- A te jajka, co mnie wilk?
- Pisanki. Pobiliście się na pisanki, kto czyją zbije. Tylko zając, ty się na przyszłość dobrze zastanów i nie przynoś jaj od strusia. I nie przyklejaj się do nich butaprenem.
- To wilk mnie złapał za
- Strusie jajo, ale trzymałeś się tak, że nie szło cię odczepić. Aha, klej dobrze się zmywa octem, w przyszłym roku pamiętaj, bo cię znowu wilk od jajek będzie odcinał piłką do metalu. No, to ja lecę. Mokrego dyngusa, bo jutro ma padać!
I poszedł.
- Nigdy więcej nie dam się namówić na przedświąteczną rybkę czy innego śledzika pomyślał zajączek, odstawiając koszyk na półkę z hukiem, aż wypadło jajko-niespodzianka, wypuszczając ze środka ptaszka. Tym razem z klocków.
GA04042446757
Zajączek w literackim świecie
Historia ta zaczyna się tak jak zaczyna się wiele zwyczajnych opowieści. Ani zbyt ciekawych, ani też zbyt nudnych. W małym miasteczku tuż przy drodze stoi dom. Dookoła niego widać duży ogród. Nie jest to taki ogród jak większość tych, które powstają teraz przy nowych domach gdzie rośliny rosną jak pod linijkę. Jednak nie ma w nim bałaganu. Widać, że człowiek dał rośliną wolną rękę, ale cały czas dba o nie i nadzoruje aby każda miała swoje miejsce. Dom w ogrodzie to stara konstrukcja, którą ktoś wyremontował i trochę unowocześnił dodając nowe okna na strychu, który teraz jest przytulnym poddaszem.
W domu po przekroczeniu jego progów w jednym z dwóch pokoi na poddaszu znajduje się mężczyzna w średnim wieku, który siedzi na drewnianym krześle przy stylowym sekretarzyku. Ten sekretarzyk tak jak dom jest dość stary, ale widać, że został poddany fachowej renowacji. Mężczyzna rozłożył przed sobą na blacie mebla pięknie oprawiony zeszyt z kartkami w kropki. W prawej ręce trzyma duże i nowoczesne pióro. Obok zeszytu leży kartka świąteczna z zajączkiem. Niedawno przyniósł ją listonosz. Mężczyzna nie wie od kogo pochodzi ponieważ był na niej tylko napis dla Ciebie. Widocznie to jakaś pomyłka.
Ten człowiek jest pisarzem i właśnie w tej chwili próbuje napisać kolejną bajkę dla dzieci. Niestety, opuściła go wena i od ponad godziny na zmianę to wpatruje się w otwarty zeszyt to w sufit, próbując bezskutecznie znaleźć natchnienie. Od czasu do czasu, mężczyzna wstaje i podchodzi do okna wychodzącego na ogród. Teraz także wstał i wyjrzał przez nie.
- Przyroda właśnie budzi się do życia po zimie. Święta wielkanocne już blisko. Czas żeby zajączek wielkanocny wniósł trochę świeżości do tego nudnego świata. Pomyślał pisarz.
Następnie wrócił na swoje miejsce pracy. Niestety pomysły na nową bajkę dalej nie przychodziły. Pióro było bezrobotne a zeszyt świecił białymi kartami.
- Muszę się chwilę zdrzemnąć. Westchnął na głos jakby chciał usprawiedliwić się przed samym sobą i położył się na stojącej w pokoju sofie.
- Nie dam rady dzisiaj napisać tej bajki.
- Ależ oczywiście, że dasz radę!
- Zaraz, czy ja już śpię? Coś mi się śni. Ktoś do mnie gada. Za dużo kawy.
- Nie mój drogi. Nie śni ci się.
Pisarz spojrzał na sekretarzyk i zobaczył w miejscu gdzie leżała dziwna kartka, siedzącego na blacie zająca. Zając też był trochę dziwny ponieważ z daleka było widać, że ma jedno oko brązowe a drugie niebieskie.
- Pięknie. Gadający zając. Zostałem Alicją z krainy czarów.
- Po pierwsze na Alicję to jesteś trochę za stary i za brzydki. Po drugie tam występował królik.
- Królik czy zając. Nie możesz przecież gadać.
- Jesteś pisarzem, tworzysz światy, historie a nie wierzysz w gadające zające? To dziwne. Gdzie się podziałała twoja wyobraźnia?
- Nie wiem. Siedzę tu od rana i nie mam pomysłu na to co mam napisać. Piszę nową bajkę. Wydawca się niecierpliwi.
- No cóż. Może cipomogę...
- Ty? A niby jak?
- Chodź za mną do ogrodu.
Pisarz ruszył za zającem, który zwinnie zeskoczył z blatu sekretarzyka. Zeszli po schodach i wyszli do ogrodu.
Zając zbliżył się do kopca pozostawionego przez kreta.
- Co widzisz?
- Kopiec.
- Nie pytam się co to jest, tylko co widzisz. Bo ja widzę tu piramidę. Ale to Ty jesteś pisarzem. Świat literacki to Twój świat. Ja jestem tu tylko gościem. Ty powinieneś widzieć więcej.
Następnie obaj zbliżyli się do węża ogrodowego leżącego przy klombie z kwiatami.
- Stój! Zając krzyknął. Uważaj na węża.
- Może to boa? Pisarz uśmiechnął się pod nosem. Może faktycznie częściej powinienem przebywać w ogrodzie.
- Widzę, że zaczynasz dostrzegać czym jest twój świat. Świat literacki. Wąż może być zwyczajnym wężem do podlewania, ale ty możesz z niego zrobić groźnego dusiciela. To jest Twój świat. Od ciebie zależy co lub kogo w nim zobaczysz i kogo do niego zaprosisz.
Następnie obydwaj przeszli obok niedużej fontanny a właściwie sztucznego strumyka spływającego po kamieniach wśród bujnej roślinności. Pisarz zamyślił się przez chwilę, wsłuchując się w szum wody. Wyobraził sobie wodospad spływający z alpejskich szczytów. Zajączek uśmiechnął się.
- Nic nie mów. Widzę, że rozumiesz. Pisarz ocknął się z zamyślenia i spojrzał przed siebie na kilka starych drzew wiśniowych.
- Spójrz tam. Między drzewami, na trawie siedzi mężczyzna w stroju samuraja. To niemożliwe.
- Możliwe, możliwe. Nie rozumiesz? Jeśli ty go widzisz to ja też go zobaczę. Musisz mi go tylko dobrze opisać. To jest Twój świat. Świat literacki. Możesz mnie do niego zabrać.
- Rozumiem.
- Nie masz rozumieć. Masz to poczuć. Ten świat jest tuż obok, ale tylko nieliczni wybrańcy mają ten dar, żeby go zobaczyć. Ty potrafisz jeszcze opisać to co zobaczysz, żeby przekazać to w ciekawy sposób innym. Jesteś pisarzem. Jesteś jeszcze na początku swojej drogi w literackim świecie, ale nie możesz już z niej zejść. Są już tacy, którzy czekają na ten świat, który im pokażesz. A wiesz, że ja już tu byłem kiedyś u ciebie? Miałeś wtedy zaledwie 6 lat. Umiejętność widzenia tego drugiego świata jest dana wszystkim wam ludziom już przy urodzinach. Potem rozwija się bardziej wraz z wiekiem. Niestety, przychodzi taki czas, kiedy wielu z was traci ten naturalny kontakt ze światem literackim. Do wielu już nigdy nie zawitam. Już mnie nigdy nie zobaczą. Ludzi ci nie widzą tego co ty. Potrafią tylko czytać to co wy pisarze im przekażecie. Są zdani na was. Pamiętaj o tym.
- Zajączku dzięki tobie chyba wiem już o czym będzie moja nowa bajka.
- Cieszę się, chociaż tak naprawdę to wszystko zawdzięczasz tylko sobie. Mój czas dla ciebie już się skończył. Idę dalej. Może teraz będę Świętym Mikołajem. Ale pamiętaj, że istnieję i nigdy nie zapominaj o mnie. Powodzenia w literackim świecie.
Pisarz z powrotem zasiadł do sekretarzyka wziął pióro do ręki i zaczął pisać. Nawet nie zauważył, że dziwna karta świąteczna z zajączkiem zniknęła z blatu. Na kartkach zeszytu w kropki pojawiły się nowe słowa. "Przygody zajączka w literackim świecie."
Zamówienie nr G04032446616
"Świąteczne przebudzenie"
Wielkanoc to nie tylko czas tradycji i radości, ale również moment refleksji, przełomów i niespodziewanych spotkań. Dla Sary, każde Święta Wielkanocne zawsze były pełne ciepłych wspomnień, uśmiechu na twarzy babci oraz zapachów domowych potraw unoszących się po kuchni. Ale ten rok miał inny wymiar. Po stracie babci, święta wydawały się być jedynie pustym przypomnieniem o tym, co już nigdy nie powróci.
Żal i smutek wypełniły serce Sary, sprawiając, że nawet bliscy nie potrafili złagodzić tej pustki.
Postanawiając wyjechać z miasta, Sara pragnęła znaleźć chwilę ukojenia i oderwać się od bolesnych wspomnień. Wioska na prowincji wydawała się być idealnym schronieniem, gdzie mogłaby odnaleźć spokój i odzyskać wewnętrzną harmonię. Wśród malowniczych krajobrazów wiejskich i świeżego powietrza miała nadzieję na odnalezienie sensu i odruchu nadziei.
Wędrując uliczkami urokliwej wioski, Sara natrafiła na skromny sklepik prowadzony przez tajemniczego młodego mężczyznę o imieniu Oskar. Jego uśmiech był jak promień słońca przebijający się przez chmury smutku, rozjaśniając świat wokół niej. Oskar okazał się nie tylko właścicielem sklepiku, lecz także serdeczną duszą, gotową wesprzeć ją w najtrudniejszych chwilach.
Początkowo towarzyszyły im tylko smutek i nostalgia. Jednakże, z biegiem czasu, gdy Sara otwierała się coraz bardziej, a Oskar coraz bardziej wnikliwie wsłuchiwał się w jej historię, zrodziła się między nimi niezwykła więź. Dzielili ze sobą marzenia, obawy i nadzieje, tworząc wspólnie nowe wspomnienia, które stopniowo zaczęły wypełniać tę pustkę po stracie babci.
Wielkanoc zbliżała się coraz szybciej, a wraz z nią narastało coś więcej niż tylko przyjaźń. Ich serca zaczęły bić szybciej na dźwięk siebie nawzajem, a dotknięcie dłoni wywoływało elektryzujące uczucie, któremu trudno było się oprzeć. Święta, które wcześniej kojarzyły im się z żalem i smutkiem, teraz stały się dla nich czasem nadziei, odkrywania siebie nawzajem i budowania czegoś pięknego.
Świąteczny weekend przyniósł ze sobą nie tylko radość związaną z odkryciem nowego uczucia, lecz także wyjątkowy moment przełomu. Gdy wspólnie dekorowali pisanki i przygotowywali wielkanocne potrawy, ich więź wzmacniała się coraz bardziej. Oskar stał się dla Sary nie tylko oparciem i wsparciem, ale także nadzieją na lepsze jutro.
Poranne słońce wielkanocne, które oświetlało wiejskie pejzaże, przyniosło im ostateczne zrozumienie tego, co czuli do siebie nawzajem. Ich wzajemna miłość, odkryta w świąteczną porę, była jak odrodzenie, jak cud, który sprawił, że nawet najciemniejsze chwile zdawały się być teraz pełne światła i nadziei.
To właśnie święta zmieniły los Sary i Oskara, przynosząc im nowy rozdział w życiu, nasycony miłością, radością i wspólną nadzieją. Teraz wiedzieli, że nawet w najtrudniejszych chwilach można odnaleźć coś pięknego, co daje siłę do walki i wiarę w lepsze jutro. A ich wspólne wielkanocne przebudzenie było tylko początkiem tego niezwykłego nowego rozdziału, który czekał na nich, gotowy do napisania.
Zamówienie nr G03312438902
Bitwa w obronie pisanek
- Zajączek proszę zgłoś się, Zajączek słyszysz nas, odbiór?
- Tu Zajączek, zgłaszam się. Podchodzę do lądowania. Teren czysty.
- Dobrze Zajączku. Następny meldunek za 2 godziny czasu Wielkanocnego. Bez odbioru.
Zajączek rozejrzał się wokół, nim posadził swój nowoczesny Koszyk na małej polanie za domkiem. Był to najnowszy model Koszyka, który umożliwiał przenoszenie ponad 100 pisanek na raz. W pojemnej ładowni mieściły się od lewej: drapanki, kraszanki, oklejanki i nalepianki. Każda pisanka ozdobiona była niepowtarzalnym wzorem z symbolem szczęścia i odrodzenia. Te nowoczesne, czekoladowe z niespodzianką, również znalazły swoje miejsce. Koszyk poza obszerną ładownią wyposażony był w napęd międzyłąkowy, wygodne nory dla załogi oraz co było rzadkością w pełni zaopatrzoną stołówkę.
Zajączkowi w dzisiejszej misji towarzyszyły dwa Króliki młodzi rekruci, którzy dopiero uczyli się kicać w tym interesie. Do pomocy przydzielono jeszcze dwa dorodne Kurczaki które, mimo swojego mięciutkiego wyglądu, były nieziemskimi twardzielami. Z łatwością potrafiły przenieść po dwie pisanki na raz.
- Uwaga załoga, mówi Zajączek. Wylądowaliśmy na polanie. Przygotować się do chowania pisanek. Pamiętajcie, że dzieci, a tym bardziej dorośli, nie mogą nas zobaczyć.
- Królik Czekoladowy wraz z Żółtym Kurczaczkiem melduje się na stanowisku usłyszał błyskawiczną odpowiedź Zając.
- Królik Marcepanowy z Pisklakiem również gotowi odpowiedział drugi zespół. W tle dało się usłyszeć wyraźne szturchnięcie. W całej flocie było wiadomo, że tylko najbliżsi przyjaciele mogli mówić do Pomarańczowego Kurczaczka Pisklak. Widać Królik dostał pstryczka spod skrzydełka za zbytnią poufałość.
- Maskowanie włączone, możecie ruszać. Pamiętajcie, że mamy tylko kilka sekund by ukryć wszystkie pisanki. powiedział Zając, otwierając wrota ładowni.
Królik Czekoladowy kicał pierwszy, tuż za nim Marcepanowy. Obaj dopadli do pierwszego krzaczka. Sprawdzili na mapie, jak mają zostać rozmieszczone pisanki. Każdy z nich musiał oznaczyć po 10 miejsc, w których Kurczaczki zostawią pisanki. Tutaj nie mogło dojść do pomyłki. Zając czekał, aż kolejne znaczniki laserowe zaczną pojawiać się na mapie w sterowni. Każdy znacznik oznaczał jedną pisankę. Wszystko szło nadspodziewanie dobrze. Marcepanowy Królik ustawił właśnie ósmy znacznik, gdy zza drzew wyleciały ONE Niebo zrobiło się czarne, trzepot skrzydeł zagłuszył łączność. Kurczaczki zajęte przenoszeniem kolejnych pisanek nie były świadome nadciągającego niebezpieczeństwa.
- Muszę ich jakoś ostrzec myślał gorączkowo Zając nie pozwolę by ta misja skończyła się niepowodzeniem, nie mogę zawieść Cukrowego Baranka. Zając nie zastanawiał się długo, złapał za pistolet na wodę i wyskoczył z Koszyka. Nim jego stopy dotknęły zielonej trawy, zdążył oddać już dwa celne strzały ze Śmigusa. Zimna woda ostudziła zapał Srok. Tak, to były Sroki. Słynny gang złodziei pisanek i wszystkiego co się świeci. Zając nie raz widział, jak okradały dzieci z mieniących się cukierków i pisanek.
Strzały zaalarmowały drużynę Zająca. Króliki sięgnęły za podręczne psikawki, które mimo swych małych rozmiarów strzelały wodą na imponującą odległość. Każdy Królik, nim wyruszy na misję, musi przejść kurs strzelania z dyngusówki. Dziś byli wdzięczni za te wszystkie godziny spędzone na treningach. Sroki, mimo ponoszonych strat, nie chciały się wycofać. Co chwila nowe skrzydło nurkowało w stronę Kurczaczków i ich cennych pisanek. Przygwoździły je do krzaka malin, odcinając drogę powrotną do Koszyka. Mimo wysiłków Zająca i Królików liczebna przewaga wroga nie pozostawiała złudzeń, kto wyjdzie z tego starcia zwycięski.
Byle tylko Kurczaczki wróciły do Koszyka bezpieczne powtarzał w duchu Zając. Nagle do uszu Zająca dobiegło kwakanie. Czyżby? To niemożliwe,
jakim cudem??? myślał gorączkowo Zając. Zając słyszał legendy o Białych Kaczkach które, tak jak legendarne Kury, znoszą jajka, ale myślał, że to tylko
bajki dla dzieci. Tymczasem na niebie błyskała biel piór i pomarańcz dziobów. Sroki, przerażone nagłym pojawieniem się Kaczek, uciekały w popłochu. Żadna Sroka nie chciała sprawdzać, do czego zdolny jest dziób Kaczki, w dodatku Białej.
Zając opuścił swoją broń, choć wciąż nie był pewny, czy ich wybawcy nie okażą się wrogiem. Czekał cierpliwie w otoczeniu swoich ludzi, którzy zdążyli już pozbierać się po nagłym ataku. Prosto z nieba wylądowała przed nim dorodna Kaczka. Jej pióra były śnieżnobiałe, zaś dziób i łapy błyszczały jak złoto.
- Jestem Kaczka Pekin. Patrolujemy tę okolicę i ścigamy złodziei. Cukrowy Baranek przekazał mi informację, że będziecie tutaj. Po ostatnich incydentach ze Srokami poprosił byśmy uważały na to, co dzieje się pod naszym niebem. Niestety zauważyliśmy Sroki, dopiero gdy szykowały się już do ataku. Zagłuszyły Waszą łączność, więc nie zdołałam Was wcześniej ostrzec. Cieszę się, że tak mężnie stawiliście im czoła. Wracajcie do pracy i nie martwcie się, minie trochę czasu nim Sroki wrócą do sił po tej zimnej kąpieli, którą razem im dzisiaj sprawiliśmy. powiedziała Kaczka, dumnie wypinając pierś. Dla Ciebie Zającu mam to oto białe pióro. Gdybyś kiedyś potrzebował pomocy, to potrzyj je, a zjawię się tak szybko, jak to tylko możliwe.
Zając nie zdążył nic odpowiedzieć, bo Kaczka wzbiła się już w niebo, gdzie dołączyła do reszty swojego klucza. Cała załoga patrzyła przez chwilę, aż jego kształt zniknął za horyzontem.
- Co za dzień powiedziały jednocześnie Kurczaczki, obracając główki na boki.
- Wracamy do pracy, Panowie! zawołał Zając.
- Wielkanoc idzie, a my musimy ukryć jeszcze pisanki w czterech miejscach.
- Tak jest! zawołały Króliki, kicając by sprawdzić, czy żadna pisanka nie uszkodziła się w czasie ataku.
KONIEC
Tytuł: "Tajemnicza Biblioteka"
W zaczarowanym mieście, gdzie uliczki pachniały lawendą, a kolorowe latarnie rozświetlały mroczne zaułki, istniała tajemnicza biblioteka. To właśnie tam, wśród książek, starożytnych tomów i zapomnianych manuskryptów, rozgrywała się niezwykła historia.
Amelia, młoda i niezwykle utalentowana pisarka, marzyła o tym, by jej słowa dotarły do serc czytelników na całym świecie. W swojej pracowni, otoczonej stertami książek, zanurzała się w światy swojej wyobraźni, tworząc opowieści pełne magii i przygód.
Pewnego dnia, gdy miasto przygotowywało się do Świąt Wielkanocnych, do biblioteki Amelii zawitał tajemniczy zając o imieniu Pufek. Jego futro było koloru białego jak śnieg, a oczy błyszczały jak gwiazdy na nocnym niebie. Pufek nie był zwykłym zającem - był Strażnikiem Literackiego Świata, czuwającym nad równowagą między słowami i historiami.
Amelia, zafascynowana nowym przyjacielem, postanowiła się z nim zaprzyjaźnić i poznać tajemnice, które skrywał Literacki Świat. Razem przemierzali strony książek, wkraczając w światy fantazji i przygód, których Amelia nigdy dotąd nie doświadczyła. Podczas ich podróży odkryli, że Literacki Świat był w niebezpieczeństwie. Zły Czarownik Literatury, znany jako Lord Blank, chciał zniszczyć wszelkie książki, by zapanować nad umysłami czytelników. Amelia i Pufek postanowili stawić mu czoła, by obronić magię słów i przywrócić równowagę w Literackim Świecie. Ich droga była pełna wyzwań i trudności.
Musieli pokonać labirynt historii, walczyć z postaciami fikcyjnymi, które ożyły, i rozwiązywać zagadki, które kryły się między kartami książek. Zdeterminowani przyjaciele, Amelia i Pufek nie poddawali się. W decydującym starciu z Lordem Blankiem, Amelia odkryła moc swoich słów, które mogły obalić nawet najpotężniejszych wrogów.
Pufek, jako jej wierny towarzysz, wspierał ją w każdym kroku, dając jej siłę i odwagę, by nie ustępować zła. W końcu, dzięki ich wspólnym wysiłkom, Lord Blank został pokonany, a Literacki Świat ocalony. Amelia i Pufek wrócili do biblioteki, gdzie ich przyjaźń stała się legendą, która przetrwała wieki.
Ich bohaterska postawa pokazała, że nawet najmniejsze stworzenia mogą dokonać wielkich rzeczy, jeśli tylko mają odwagę i wiarę w siebie. W tym Wielkanocnym dniu, gdy słońce zachodziło za horyzontem, Amelia i Pufek siedzieli razem wśród stert książek, uśmiechając się do siebie z radością.
Ich przygoda w Literackim Świecie dopiero się zaczynała, a każda kolejna strona była nową możliwością do odkrycia czegoś magicznego i niesamowitego. Życie w mieście wróciło do normy, a tajemnicza biblioteka nadal pozostawała miejscem, gdzie marzenia stawały się rzeczywistością, a słowa miały moc by codziennie zmieniać świat. Otworzyli kolejny rozdział w historii Literackiego Świata, gotowi na nowe przygody i wyzwania, które czekały na nich za kolejnymi kartami książek.
Zamówienie G03292433510
(Nie)czarownica i jej pomocnik
On śmierdzi i tupie w nocy!!! Nie ma mowy, żeby został tu choćby minutę dłużej!!!
Klatka z nieprzyjemnym zgrzytem wylądowała przy śmietniku. Drzwi do bloku zamknęły się z hukiem za mężczyzną.
Królik siedział przez chwilę w bezruchu. Rozejrzał się ostrożnie i znów szybko skulił, gdy niedaleko przejechał samochód. W końcu nastał spokój.
Królik zerknął w prawo, potem w lewo.
Ech westchnął. Długo tam miejsca nie zagrzałem. Nihil novi. Czas odpocząć.
Po czym wziął i poszedł spać.
Zostaw! Felek! Weź no, chłopie, trzymaj te instynkty na wodzy Co ty tu znalazłeś?
Dziewczyna delikatnie odsunęła jamnikowatego kundelka i pochyliła się nad klatką z niewielką puchatą kulką. Nieruchomą. Sztywną.
Cholera, dziad jakiś wyrzucił biedaka na śmietnik! W Magdzie aż się zagotowało. Przyglądała się chwilę zwierzęciu w małej, brudnej klatce, nie wiedząc za bardzo, co należy zrobić z martwym królikiem. Dostrzegła jeszcze przyczepioną do klatki karteczkę z napisem Wesołych Świąt Wielkanocnych. Dbaj o mnie!. Tak wesoło kończyły żywe prezenty świąteczne
Futerko się poruszyło, ledwie dostrzegalnie.
Żyje!!! On żyje, Felek!!! Magda szybko zdjęła kurtkę i przykryła nią klatkę, żeby zwierzak dalej nie marzł, po czym podniosła śmierdzący tobołek i ruszyła do mieszkania.
***
Weterynarz Wielkanoc Godziny Nie gadziny, tylko godziny otwarcia Jedną ręką obsługiwała smartfon, drugą nakładała jedzenie psu. Dobra, no jest pogotowie weterynaryjne, trzeba będzie podjechać tam i niech sprawdzą, co i jak.
Bynajmniej nie mam zamiaru nigdzie jechać rozległ się tuż za nią niski, głęboki głos. Odwróciła się błyskawicznie, uzbrojona w łyżkę upaćkaną psią karmą. Kawałek upadł na podłogę i przez chwilę słychać było tylko pełne zadowolenia mlaskanie Felka.
Co do jasnej? Magda rozglądała się wokół spanikowana. Z klatki dobiegło uprzejme chrząknięcie.
Ardua prima via est Początki są trudne Wybacz mi impertynencję, nie chciałem urazić. Ani wystraszyć.
Magda patrzyła osłupiała na gadającego królika.
Nie jest dobrze, mam halucynacje. Ominęła klatkę szerokim łukiem, odprowadzana spojrzeniem zwierzęcia, i stanęła przed lustrem. Podniosła ręce i rozciągnęła usta w uśmiechu, sprawdzając, czy to nie udar. Nie. Zmierzyła sobie temperaturę. 36,6, podręcznikowo. Wokół nie było widać żadnych śladów masywnego krwotoku, czyli to też nie od upływu krwi. Może jakieś toksyczne opary? Jej wzrok padł na Felka, który w najlepsze pożerał ze stołu jej kanapki.
Felek? Jak ty się czujesz? Przyglądała mu się uważnie. Po chwili dodała, czując się przy tym niezmiernie głupio: Jeśli chcesz, to odpowiedz.
Felek mielił w pyszczku kanapkę z rzodkiewką, patrząc swojej opiekunce głęboko w oczy. Jedynym dźwiękiem było jego chrupanie i mlaskanie. Zeskoczył z krzesła, otrzepał się i wyszedł z kuchni. Toksyczne opary też zatem odpadały.
Królik tymczasem stanął słupka i odchrząknął poważnie.
No to się przedstawię może? Zrobił dramatyczną pauzę. Jam jest
Jacek Soplica? wyrwało się Magdzie odruchowo. Królik spojrzał na nią zdziwiony.
Nie, ale jeśli takie imię mi nadałaś, to nie mam wyboru. Wszak o gustach się nie dyskutuje, de gustibus non est disputandum. Zatem jam jest Jacek Soplica.
I tak się kończy skrupulatne czytanie lektur szkolnych.
Magda przymknęła oczy i policzyła w myślach od dziesięciu w dół. Otworzyła, gdy doszła do minus czterdziestu.
Okej, zacznijmy może od tego, dlaczego ty w ogóle mówisz? Króliki nie mówią, z tego, co kojarzę.
Królik zastrzygł uszami.
Jestem chowańcem, demonem, diabłem nawet powiedział z dumą.
Magda uniosła brew.
Chowańcem. Czy to czasem nie są pomocnicy czarownic?
Tak! Podziwiam, że nawet w takiej sytuacji myślisz trzeźwo! Gdy trudności napotykasz, rozum swój obudź, adhibe rationem difficultatibus.
Nie jestem pewna, czy powinnam się cieszyć, czy obrazić. Ale nie jestem czarownicą, więc no. Chyba nie powinno cię tu być. Magda otworzyła klatkę. Weź w ogóle wyjdź z tego brudu, królik, nie królik, chowaniec, nie chowaniec, nawet pchła nie zasługuje na takie warunki pobytu.
Mały demon jednym susem wyskoczył na podłogę. Aksamitne czarne futerko, choć gdzieniegdzie przybrudzone, zalśniło w słońcu.
Magda wyjęła z lodówki blachę z mazurkiem i właśnie zaczęła wykładać na blat bakalie i czekoladę, żeby zrobić z nich dekoracje, gdy z poziomu podłogi dobiegło głośne:
Zaniechaj tego czynu!
Co???
Nie rób tego!
Czego?
Tego! Królik zatupał wściekle.
Magda zerknęła na niego z paczką orzechów w garści.
Czy możesz mi wyjaśnić, dlaczego nie mam dokończyć ciasta?
Zadaniem moim diabelskim jest kuszenie, zatem kuszę. Lenistwem, tłustą strawą
Próbuj. Magda zaśmiała się szczerze. Lenistwo to mój przyjaciel, dobrych frytek też nie odmówię.
Zawsze zwycięska, semper invicta? Królik westchnął. Po chwili dodał szeptem: Idź sobie odpocznij
Pewnie, nie ma sprawy. Serial, herbata, ciasto Tylko je skończę.
Czekoladę zjedz
Czo? Szorry, czekolada mi chrupie w buzi.
Nie, to się nie liczy, sama zrobiła mruknął do siebie królik.
Ty, ale jak jesteś chowańcem, to powinieneś pomagać, a nie kusić! Dziewczyna układała bakalie we wzór, który coraz bardziej przypominał sztukę abstrakcyjną, a nie planowaną kwiatową finezję.
Pomagam tylko czarownicom, którym służę, i tylko ich polecenia wykonuję, a kuszę ogólnie. Królik machnął uchem z braku ramion do wzruszenia. Beatus, qui prodest, quibus potest. Szczęśliwy ten, kto pomaga tym, którym może pomóc.
Aż żałuję, że nie jestem czarownicą, bo przydałaby mi się czasem taka pomoc, przy myciu okien chociażby. I o co chodzi z tą łaciną?!
Dawniej łacina była powszechna wyjaśnił chowaniec. Zresztą czegokolwiek nie powiesz po łacinie, to będzie brzmiało mądrze. Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
W czasie gdy Magda parzyła sobie herbatę, królik rozejrzał się po mieszkaniu, starannie omijając kanapę, na której w całej swej długiej okazałości spał Felek. Wszędzie stały wielkanocne stroiki, wazony, wazoniki i wazoniszcza z kwiatami żywymi i silikonowymi, parapety uginały się od roślin mniej lub bardziej wybujałych,na oknach wisiały girlandy pstrych plastikowych pisanek, na stoliku stała też świeczka, której etykieta obiecywała zapach wielkanocnego śniadania z kawą i serniczkiem.
Chowaniec aż przystanął, gdy dotarło do niego, czego jeszcze nie wypróbował. Przykicał do kuchni.
Magdaleeeeenoooo zawył jak najprawdziwszy upiór w ciele puchatego królika nie idź dziś na mszę do kooooościoooołaaaa
Magda osłupiała, po czym wybuchła śmiechem.
Nie wybieram się.
Nie?
Nie.
Chowaniec podrapał się w głowę.
Ale obchodzisz Wielkanoc.
Tradycje Wielkanocne, mój drogi chowańcu, to mają w sobie więcej elementów pogańskich niż chrześcijańskich, o czym powinieneś wiedzieć, jak sądzę. Magda siorbnęła łyk herbaty. Lubię wiosnę, lubię te wszystkie wielkanocne ozdoby, kolory, czekoladowe króliki. Bez wymiaru duchowego, czysta komercja.
Chowaniec milczał, wstrząśnięty. Magda wyjęła z koszyka jabłko i pokroiła je w ósemki.
Trzymaj, na pewno głodny jesteś.
Nie masz pewnie świeżej krwi albo kaszy z mlekiem? Królik spojrzał podejrzliwie na jabłko.
Ciekawe upodobania kulinarne, no ale nie karmiłam nigdy żadnego demonicznego zwierzęcia, więc się nie znam. Tak, mam też dla ciebie. Uśmiechnęła się do Felka, który przyszedł, zwabiony zapachem ulubionego owocu. Podrapała psa za uchem i wrzuciła mu kawałki przysmaku do miski.
Cibi condimentum est fames, głód najlepszym kucharzem Dziękuję. Królik zaczął chrupać jabłko. Po chwili spytał: A Boże Narodzenie?
Choinka, jedzenie, prezenty, świeczki Klimat jest przyjemny. Teraz na Wielkanoc też. Najpierw wszędzie tłumy, bieganina, kłótnie, który majonez lepszy, gdzie są tańsze pieczarki, ale potem jest parę dni spokoju i relaksu. Magda wzruszyła ramionami i zaczęła sekać pietruszkę do jajek faszerowanych. A ty mi powiedz w ogóle, dlaczego chowaniec ląduje na śmietniku w brudnej klatce, jako nieudany prezent świąteczny?
Wiesz pewnie, że Wielkanoc to pierwsza niedziela po pierwszej pełni księżyca po przesileniu wiosennym? Królik dokończył jabłko i westchnął z ukontentowaniem. Gdy Magda przytaknęła, kontynuował: Podczas przesilenia demony i diabły takie jak ja wychodzą z piekła, by znaleźć nowego opiekuna, czarownika lub czarownicę. A raczej czekamy, aż on na nas trafi. Ja czekałem w sklepie zoologicznym, no ale coś nie wyszło. To znaczy westchnął byłoby dobrze, gdyby ta młoda czarodziejka miała lepszego ojca, który nie traktuje zwierząt jak przedmioty. Najpierw kilka dni w piwnicy, potem parę dni w domu. Ale jak się okazało, że trzeba sprzątać i karmić, a ta mała nie potrafiła wszystkiego sama To skończyło się w ten sposób. Nie pierwszy raz zresztą. Zwierzęta to obowiązek, demoniczne czy zwykłe, bez znaczenia. Niby człowiek to rozumna istota, rationale animal est homo, ale jak widać, nie zawsze.
A nie kusiło He he kusiło No, nie kusiło cię, żeby się jakoś zemścić? W końcu jesteś magiczną istotą.
Podejrzane zabójstwo w tych czasach to skomplikowana sprawa
A kto tu mówi o zabójstwie?! Magda pokręciła głową. U tego tamtego tam poprzedniego machnęła ręką w stronę okna to były inne zwierzęta albo chowańce?
Nie, na szczęście nie odparł królik i wzdrygnął się na samą myśl o jakiejś biednej istocie w tamtym miejscu.
Ufff westchnęła dziewczyna. No to wiesz, diabłem jesteś, no nie? Bycie złośliwym jest chyba w twojej naturze?
Myślisz, że mogę? Królik aż stanął słupka, a w oczach pojawiły się iście diabelskie iskierki.
Według mnie masz do tego prawo zaśmiała się Magda. Po chwili spoważniała: A przemoc domową tam widziałeś? Albo ciebie ktoś uderzył?
Chowaniec zamarł, a oczy zwęziły mu się w malutkie szparki.
Są okrucieństwa, które nawet piekło potępia. Jeśli ten człowiek zrobiłby coś takiego
Jest jednak jakaś sprawiedliwość. Magda uśmiechnęła się do królika. Odważyła się i pogłaskała go po boku. Chowaniec znów zastygł na chwilę w bezruchu, po czym sapnął i ostrożnie przysunął się bliżej jej ręki.
To jest Przyjemne mruknął, zaskoczony.
Co ty, nigdy nikt cię nie głaskał? Nie miział? Magda spojrzała na niego zdziwiona.
Służby, szczególnie demonicznej, się nie rozpieszcza. Chowaniec zmarkotniał.
Jak znajdziesz już swojego nowego opiekuna, to i tak możesz przychodzić do mnie na mizianie. Może nawet przygotuję kaszę z mlekiem. Magda pogłaskała go po miękkich uszach i zastrzegła od razu: Ale na świeżą krew nie licz.
Chowaniec wybuchł tubalnym, szatańskim śmiechem.
Ludzie to przedziwne istoty. Jedni wbiją nóż w plecy bratu, drudzy diabłu obiecają głaskanie. Po chwili dodał: Dziękuję ci za pomoc i opiekę. Zaprawdę prawdziwy przyjaciel to rzadki ptak, amicus verus rara avis est.
Pokicał do wyjścia. Magda ruszyła za nim.
Bądź szczęśliwy, chłopie. Spotkamy się jeszcze?
Będę. I spotkamy się na pewno. Chowaniec stanął na tylnych nogach. Pomiziasz jeszcze? Tak na pożegnanie?
Magda pochyliła się nad zwierzakiem i wygłaskała go czule. Ten zachichotał.
Ha! Dałaś się skusić!
Och, nieszczęsna ja! jęknęła Magda teatralnie.
Cura, ut valeas! Bądź zdrowa!
Tak, tak, kura też dla ciebie!
Królik obejrzał się jeszcze raz za siebie i wyszedł niespiesznie. Magda zamknęła drzwi, ale jeszcze zerknęła przez wizjer. Czarny królik miniaturka zeskoczył na półpiętro, a gdy mrugnęła, na jego miejscu stał wysoki, ponury mężczyzna w garniturze, z neseserem w ręce. Wypisz, wymaluj urzędnik z gatunku męczących jak świąteczny ból wątroby.
Choć dzieliło ich kilka metrów, spojrzał Magdzie prosto w oczy, po czym uśmiechnął się, odsłaniając nieco wystające górne jedynki. W oczach miał szatańskie iskierki. Puścił do niej oczko i zbiegł ze schodów.
Magda wróciła do kuchni i stanęła jak wryta. Pomieszczenie lśniło czystością. Tak jak i cała reszta domu. Włącznie z oknami, czystymi jak kryształ. Wzięła z lodówki kawałek ciasta i włączyła ulubiony serial, choć długo nie potrafiła się skupić na fabule i tylko miziała leżącego obok psa, który skrupulatnie zjadał wszystkie upadające okruchy, zanim zdążyły skalać podłogę lub kanapę.
I co ja powiem znajomym, jak spytają mnie, co robiłam w święta? Głaskałam Jacka Soplicę, który był demonicznym królikiem? powiedziała do siebie. Ale za to mam okna umyte, to najważniejsze.
***
Felek rozciągnął krótkie łapy i ułożył się wygodnie na łóżku swojej opiekunki. Szczęśliwy, najedzony, wymiziany. Ziewnął i wymruczał pod nosem:
Audi multa, loquere pauca. Dużo słuchaj, mało mów.
G04032446083
*Zając na Wielką Noc*
Marzec zmierzał ku końcowi, a wraz z nim zdawała się odchodzić zima.
Czyżby i te święta nie miały zostać oprószone śniegiem? Na twarz Aurelii wpełzł uśmiech, pełen ironii i chłodu. Zamknęła oczy i wystawiła twarz w kierunku wiosennego słońca.
- Wyjdą Ci piegi na nosie, będziesz znowu narzekać. -
Zesztywniała.
- Jeśli język jest Ci trzymać na wodzy równie ciężko jak kutasa, to może lepiej go sobie odgryź? - syknęła.
-Aura - zaczął mężczyzna, lecz szybko zamilkł przygwożdżony jej lodowatym spojrzeniem.
- Posłuchaj ja nie chciałem..
- Zniknij - wyszeptała. Zacisnęła powieki, zatkała dłońmi uszy i powtarzała mantrę - Zniknij, przepadnij - słowo za słowem - Zniknij, przepadnij! -wciąż szybciej, wciąż głośniej - Zniknij, przepadnij! - głośniej i głośniej - Zniknij! Przepadnij! - krzyk. Trzask drzwi. Cisza.
Opuściła dłonie i spojrzała na trzęsące się palce. Czerwone obwódki wokół paznokci. Podeszła do lustra. Na białych skroniach lśniły cienkie strużki krwi, wydobyte spod pergaminu skóry za pomocą jej własnych paznokci. Nic nie czuła. Patrzyła na twarz w lustrze, obmywaną przez łzy. I piegi na nosie. Górna warga dziewczyny uniosła się w przypływie złości. Sięgnęła po okulary, leżące pod
lustrem, założyła płaszcz, zarzuciła na ramię
torebkę i wyszła. Klucz ze zgrzytem zamknął drzwi przeszłości.
Spacerowała uliczkami wzdłuż starych
kamienic rodzinnego miasteczka. W kałużach pomiędzy kocimi łbami przeglądało się niebo.
Wodziła czubkiem buta po tafli wody, patrząc,
jak roztaczające się kręgi powoli deformują zaklęty w niej obraz.
Dzwon kościelnej wieży wybił południe. Uliczka zapełniła się dziećmi, biegnącymi w stronę świętego przybytku. Chłopcy w jeansach i białych koszulach, dziewczynki w kolorowych sukienkach i białych rajstopach, a
każde z nich z dumą dźwigające kosz
wypełniony po brzegi jedzeniem, które
poświęcone przez księdza, jutro zapełni
wielkanocne stoły katolickich domów.
- Wielka sobota, no tak.. - westchnęła Aurelia, spoglądając w stronę kościoła.
Niewielka budowla lśniła bielą na tle jodłowego lasu. Nagły powiew wiatru uderzył
ją w twarz. Zapach igliwia wdarł się do nozdrzy. Bez namysłu ruszyła w stronę
ciemnej ściany drzew
Po kilkunastu minutach marszu stanęła na granicy. Za jej plecami słońce trawiło ostatnie ślady porannego deszczu, podczas
gdy twarz owiewał chłód lasu i zapach wilgoci
- zapach życia podnoszącego łeb znad
zgnilizny. Spojrzała na swoje stopy. Białe
baleriny przemokły i całkiem się rozkleiły.
Odwróciła się ku miasteczku, sięgając
wzrokiem w stronę zatrzaśniętych drzwi. Nie
wahając się dłużej, zrzuciła ze stóp
zniszczone buty i boso wkroczyła do lasu.
Przez kilka godzin błądziła pomiędzy drzewami, unikając wydeptanych ścieżek.
Dotykała wilgotnej kory jodłowych pni,
zanurzała stopy w miękkim mchu, we włosy
wplatała pajęczynę. Jej myśli wciąż krążyły
wokół Adama. Tak wiele jej odebrał. Dni,
miesiące, lata sekundy. Wyrzuciła go z
mieszkania, należało przecież do niej. Mimo
to, na samą myśl, że jej poranione stopy
miałyby przekroczyć ten próg samotności, oczy wzbierały łzami. Chłód i cień lasu wlewał się do jej duszy.
- Parszywy dupek! - warknęła.
Nagle jej uszu dobiegł trzask i żałosny kwik.
Coś szamotało się zawcięcie w liściach
paproci. Wyrwana z myśli, ruszyła w kierunku
skąd dobiegał dźwięk, po drodze podnosząc z
ziemi spróchniały badyl.
- Tak na wszelki wypadek - mruknęła, zaciskając mocniej dłonie na prowizorycznej broni.
Gdy tylko zbliżyła się do kępy paproci, hałas
ucichł. Wstrzymując oddech, patykiem
rozsunęła liście. Znaleziskiem okazała się
mała, poszarpana, szara kulka, której głowę
wieńczyły okazałe uszy. Niewielki zając łypał z przerażeniem swoimi niewielkimi ślepiami na
dziewczynę.
- Biedaku - westchnęła, patrząc na szaraka uwięzionego w kłusowniczych sidłach. - Maleństwo, zaraz ci pomogę - Pochyliła się
nad zwierzątkiem, które natychmiast znów
zaczęło się szarpać. - Ćśś, spokojnie - szeptała - nic Ci nie zrobię. - Dotknęła delikatnie zajęczej stopy. Zając drgnął nerwowo po czym zastygł w bezruchu.
- Ciebie też ktoś wpakował w pułapkę, co? to
tak samo jak mnie - jej ciepły głos zdawał się uspokajać zlęknione stworzonko.
Ciało nie opierało się już ludzkiemu dotykowi,
jednak wzrok mimo wszystko usilnie poszukiwał możliwości ucieczki.
- Już prawie maleńki, zaraz będziesz wolny i opatrzymy Twoją biedną nóżkę- szeptała.
Jednak kiedy tylko udało jej się rozluźnić odrobinę pętlę, zaciśniętą na stopie zwierzęcia, zając szarpnął się gwałtownie i wyrwał z potrzasku.
Aurelia krzyknęła zaskoczona i z impetem upadła na leśną ściółkę.
-Ty draniu! - krzyknęła za uciekającym szarakiem, by po chwili wybuchnąć pełnym ulgi śmiechem.
Śmiała się długo.Długo i szczerze, nie będąc już pewną czy to śmiech czy może jednak płacz. Napięcie w każdym razie powoli
znikało. Pozbawiona sił i tchu, upadła na leśne posłanie i spojrzała w ciemniejące niebo. Sobota dobiegała końca.
- Jutro Wielkanoc - szepnęła. Przez jej myśl przebiegł uwolniony zając. Zniknął wśród liści paproci, a wraz z nim strach i żal. Pozostał ból, niby potwierdzenie życia. Potwierdzenie nadchodzącego jutra.
Aurelia podniosła się z ziemi z nagłą stanowczością.
- No przecież sałatkę trzeba przygotować - rzekła do siebie, próbując nadać głosowi cień oburzenia. - Jakoś przeżyję święta bez Adama
- tu głos delikatnie jej się załamał. Odchrząknęła. - No, ale bez sałatki, to tak się
nie da! - Westchnęła, pociągnęła nosem i ruszyła w stronę zapalających się powoli świateł Wielkanocy.
Nr. Zamówienia: G03302434317
Autor: Koala
Tytuł: Wielkanocny Zajączek
Zajączek, któremu mieszkańcy Parku Bielańsko -Tynieckiego nadali nick: Wielkanocny, chował w różnych miejscach prezenty dla członków społeczności. Na przykład dla wiewiórek orzeszki, dla dziczków żołędzie, dla misia miodek, dla każdego jakiś przysmak. Wcześniej mieszkańcy Parku przynieśli do Wielkanocnego prezenty. On miał je poukrywać dla lepszej zabawy. Wszystko szło świetnie, dopóki zajączek nie spotkał wilka, samotnika nie lubianego przez wszystkich z powodu paskudnego charakteru. Żaden z pozostałych w okolicy wilków taki nie był.
Wielkanocny, będziesz moim prezentem, dawno nie jadłem zająca odezwał się wilk.
Zajączek na to: Nie będę. Lepiej się obejrzyj.
Ja się obejrzę, a ty uciekniesz. Nie zamierzam tego słuchać.
A chcesz być upieczony? Obejrzyj się.
Kombinujesz Wielkanocny. Jak to upieczony?
Przez smoka, który stoi za tobą,
Wilk z niedowierzaniem się obejrzał i jak nie pryśnie w krzaki, tylko się zakurzyło.
Zajączek z wdzięcznością zwrócił się do wybawcy:
Miałem szczęście, Podwawelski, że postanowiłeś spędzić Wielkanoc w Parku. Księżna przygotowała dla ciebie prezent, ale nie mogę zdradzić jaki, bo mi uszy urwie.
Rozumiem i nie nalegam, bo zając bez uszu byłby... Ale, ale... mam dla ciebie propozycję. Załatwię ci niewidzialność, żebyś poroznosił dzieciom prezenty kupione w mojej wytwórni przez rodziców, Jeden procent zysku dla ciebie.
Przyjmuję z radością krzyknął Zajączek, któremu wcale się nie przelewało, a żona miała wymagania.
Smok umiał zadbać o swój interes. Właśnie rozwiązał logistyczny problem z dystrybucją w Krakowie sprzedanych towarów.
Taki był początek znanej tradycji wielkanocnej.
Zamówienie G04022444826
Tajemnicza pisanka - zamówienie G04022444405
Jak każdego roku przed Wielkanocą, zajączek wraz ze swoimi przyjaciółmi z lasu żółwiem i dzięciołem przygotowywali się do malowania pisanek. Jeszcze nigdy, żadnemu z naszych bohaterów, nie udało się wygrać głównej nagrody w konkursie na najpiękniejszą ozdobę. Pan jeż wraz z panią żabą rokrocznie oceniali prace mieszkańców lasu i pobliskiego gospodarstwa. Zajączek długo rozmyślał, gdzie baranek nauczył się tak wspaniale malować pisanki, ponieważ leśne jury za każdym razem przyznawało mu główną nagrodę. Dla dzięcioła i żółwia kwestia talentu ich rogatego znajomego również pozostawała tajemnicą. Nasi przyjaciele mieli coraz mniej czasu do konkursu, więc rozdzielili się na leśnej polanie i rozpoczęli gorączkowe poszukiwania jajek. Dzięcioł latał wśród drzew, lecz nigdzie nie mógł dostrzec nawet kawałka skorupki. Zajączek dużymi susami przeskakiwał między krzewami, z nadzieją wypatrując gniazd ptaków naziemnych, ale spotkał go ten sam los, co dzięcioła. Słońce powolnie zmierzało za horyzont, a niebo rozpaliły cudowne barwy, od pomarańczu aż po jaskrawy róż. Zrezygnowana dwójka, po całym dniu bezowocnych poszukiwań, spotkała się znów na polanie. Ze zdziwieniem zauważyli, że ich gadzi przyjaciel jeszcze nie wrócił, a bał się ciemności. Wtem, usłyszeli cichy jęk. To żółw, przez pół dnia, niósł dzielnie na swojej skorupie jedno jajko. Nasi przyjaciele nie zastanawiali się zbyt długo, skąd wzięło się ono na dnie płytkiej rzeczki, która przepływała niedaleko gospodarstwa, po czym wpływała do lasu, znikając w gąszczu roślin.
Uradowani, przy ciepłym świetle lampy naftowej w domku zajączka, zaczęli ozdabianie tajemniczego jajka. Rezolutny dzięcioł zdecydował, że sprawiedliwie będzie, jeśli każdy z nich pomaluje kawałek skorupki według własnego uznania. Ptak uznał, że wzór, który powstanie w ten sposób, będzie niezwykły, a tym samym zwiększy się ich szansa na wygraną. Zajączek i żółw, zachwyceni pomysłem ich pierzastego przyjaciela, zabrali się do pracy. Ostatnie precyzyjne ruchy pędzelka i niesamowita pisanka była gotowa. Trójka bardzo zadowolonych ze swojego dzieła bohaterów ułożyła się do smacznego snu, zostawiając jajko w małym koszyku. Następnego ranka zajączek jako pierwszy otworzył błyszczące, bursztynowe oczka i strasznie się przeraził. Obudził żółwia i dzięcioła w koszyku została tylko popękana skorupka. Leśni przyjaciele, zdruzgotani odkryciem, postanowili skleić pozostałości jajka i wytłumaczyć panu jeżowi i pani żabie, że ktoś w nocy zniszczył ich pracę! Tylko właśnie... kto?
Ze smutnymi minami udali się na rozstrzygnięcie konkursu. Wszyscy zebrani oniemieli na widok pisanki, którą przyniósł baranek w tym roku było to wielkie, pomalowane na każdy kolor jajo strusia. Nasza trójka bohaterów straciła wszelką nadzieję na wygraną. Spojrzeli po sobie wymownie, kiedy to nagle zajączek usłyszał ciche ćwierkanie. Różniło się ono od dźwięków leśnych ptaków. Żółw mrugnął powolnie, a gdy otworzył oczy, zbaraniał w stronę pana jeża i pani żaby biegł malutki, żółty pisklak, który trzęsąc się, wskoczył wprost do koszyka z posklejaną pisanką! Pani żaba zaczęła bić brawo, zachwycona tym, co właśnie zobaczyła, a pan jeż ze zdziwienia poprawił okulary. Jeszcze nikt nigdy, nie przygotował tak wspaniałej ozdoby wielkanocnej! Zajączek, żółw i dzięcioł wystąpili do przodu, szczęśliwi, że zagadka zniszczonego jajka sama się rozwiązała. Baranek pogratulował im tak wspaniałego pomysłu i żałował, że nie przyprowadził ze sobą małego strusia, tylko przyniósł samą skorupę jego jajka. Sędziowie jednomyślnie zadecydowali, że trójka naszych bohaterów wygrywa główną nagrodę w tegorocznym konkursie! Owacjom nie było końca! Przyjaciele zastanawiali się tylko, co mają zrobić z małym kurczaczkiem
Minęło kilka godzin wszyscy rozeszli się, ciągle pamiętając wspaniałości, które dziś zobaczyli. Zajączek przysiadł i pogrążył się w zadumie był bardzo szczęśliwy, że w końcu baranek został pokonany, ale wiedział, że z wychowaniem pisklęcia wiąże się wiele odpowiedzialności. Oczywiście, dzięcioł i żółw zadeklarowali swoją pomoc w opiece, lecz mimo to, uszaty bohater odczuwał narastający niepokój. Kurczaczek zaczął się trząść jeszcze bardziej z zimna i głodu. Jego ciche ćwierkanie przerodziło się w żałosny pisk. Przyjaciele już chcieli poszukać coś do jedzenia dla maluszka, aż nagle z oddali usłyszeli beczenie i gdakanie. Zdumieni tym co zobaczyli, stanęli w miejscu. Na plecach stojącego już przed nimi baranka, siedziała wielka, zrozpaczona kwoka. W momencie, gdy ujrzała swoje zagubione pisklę, zeskoczyła na ziemię i uradowana ruszyła w jego kierunku. Objęła swego potomka skrzydłem, po czym przeszczęśliwa podziękowała zajączkowi, żółwiowi i dzięciołowi za opiekę i wyjaśniła, że kilka dni wcześniej, jedno z jajek, które wysiadywała, przepadło bez śladu. Wszystkie podejrzenia padły na chytrego lisa, znanego konesera kurzych jaj. Zwierzak z rudą kitą odparł wszystkie zarzuty, twierdząc, że został weganinem. Kwoka nie była w stanie sama dalej prowadzić poszukiwań i już była gotowa pogodzić się ze stratą, ale usłyszała od baranka, że dziś w lesie widział on kurczaczka.
Resztę historii dopowiedziała trójka przyjaciół jeszcze raz otrzymali serdeczne podziękowania i zapewnienia dozgonnej wdzięczności. Zajączek, żółw i dzięcioł, zadowoleni, że spadł z nich ciężar obowiązku, udali się do domu. Teraz musieli wymyślić, jak podzielić na trzy części główną nagrodę
Zamówienie G04022444110
Jurek od rana był w złym humorze. Trawa nie smakowała tak jak kiedyś, kapusta i buraki były jakieś mdłe a on przecież potrzebował porządnie się posilić. Był przecież Zającem Wielkanocnym i wkrótce czekała go sporo pracy.
Westchnął po zającowemu. Tak naprawdę już od dawana denerwowało go dosłownie wszystko. Od imienia: Zając Jurek - kto kto to w ogóle wymyślił? poprzez inne istoty, które razem z nim mieszkały w Laponii. Wróżka Zębuszka, Dziadek Piaskowy i ten grubas, chodzący cały czas w czerwonym kolorze, który teoretycznie miał odwracać uwagę od jego wielkiego brzucha. Tego ostatniego Jurek najbardziej nie cierpiał. Wkurzało go też miejsce gdzie mieszkał. Kto wymyślił, że wszystkie nadprzyrodzone istoty miały mieszkać w Laponii? Raz jeszcze westchnął w duchu. Jedyne co, to cieszył się, że nie musi pracować w zimę. Kiedyś uśmiech dziecka, które znajdowało kolejne ukryte jajo dawał mu sporo satysfakcji, teraz jednak jedyne czego chciał od życia, to zrobić swoje, wrócić do domu i mieć spokój do kolejnej Wielkanocy.
Tymczasem ta, zbliżała się wielkimi krokami. Zając Wielkanocny, starał się wykonywać swoją pracę nienagannie. Odpowiednio wcześnie wszystkie jajka były przygotowane, plan z miejscami, w których trzeba je ukryć był gotowy, a zabawki i inne upominki, regularnie wynoszone z fabryki Mikołaja leżały bezpiecznie schowane i przygotowane do podrzucenia.
Zając Jurek przeglądał plany trasy, gdy nieoczekiwanie obok lewego ucha zmaterializował się Wróżka Zębuszka.
Cześć Jurek! - przywitała się
Zębucha? A co Ty tu robisz? - odparł szorstko - Nie masz jakiś trzonowych do zebrania i zamianę ich na złotówkę?
Złotówkę? - Wróżka Zębuszka wyglądała na oburzoną. - Ty wiesz ile teraz się daje za zęba? Co najmniej dychę trzeba dać. Wiesz, inflacja i te sprawy. No, ale akurat nie mam nic do roboty. Postanowiłam zrobić sobie krótkie wakacje. W końcu wiesz - spojrzała pogardliwie na ząjąca - moja praca trwa cały rok a nie tylko jedną noc w roku.
Ja nie znoszę jajek w nocy. W nocy działa ten Mikołaj, ja jajka podrzucam w dzień, co czyni moją pracę dużo trudniejszą - zripostował Jurek.
Może tak, może nie - odbąkła Wróżka Zębuszka. - Tak czy owak zastanawiałam się, czy nie mogłabym Ci towarzyszyć podczas pracy?
Chcesz roznosić jajka ze mną? - Zając wyglądał na zaskoczonego
A nie nie, nie mam ochoty Ci pomagać. Chcę tylko polatać z Tobą po świecie, wiesz ostatnio nie mam z kim pogadać, a tak to mogłabym Ci towarzyszyć i zabawiać rozmową podczas pracy.
Zabawiać? - prychnął zając - Od dawna już nie robiłem nic zabawnego. Może faktycznie Twoja obecność dobrze mi zrobi.
To kiedy zaczynamy?
Bądź jutro o 10 - powiedział Zając Jurek. - A tak przy okazji, skąd Ty bierzesz te pieniądze, które zostawiasz za zęby? I co właściwie z tymi zębami robisz?
To teraz nieistotne - Wróża wyraźnie nie chciała rozmawiać na ten temat. - to do zobaczenia! - Machnęła różdżką przed oczami Zająca i odleciała. Jurek odprowadził ją wzrokiem.
Następnego dnia Wróżka Zębuszka zjawiła się punktualnie. Zając Jurek przybył kilka minut wcześniej, żeby jeszcze raz sprawdzić czy wszystko jest zapięte na ostatni guzik.
No, Zębucha! - uśmiechnął się ironicznie gdy ta przyleciał się z nim przywitać - Chętnie pokażę Ci, jak pracują profesjonaliści.
Tak jak wtedy gdy pomyliłeś Święta i chciałeś chować jajka na Boże Narodzenie? - zaczepnie zapytała Wróżka
To była jednorazowa wpadka! - Zając wydawał się być wytrącony z równowagi. - Do tej pory nie wiem jak doszło do tej pomyłki, ale fakt, lądując w pierwszej lokacji śniegu pod łapami się nie spodziewałem.
Niezła afera była. Na całym świecie trąbili, że na Wielkanoc żadne dziecko nie znalazło ani jednego jajka.
Przyleciałaś tu tylko po to, bo wypominac mi moje błędy? - jeśli zające mógłby się czerwienić ze złości, to Zając Jurek byłby w tym momencie czerwony jak burak.
Nie chciałam Cię urazić - Wróżce Zębuszce chyba naprawdę zrobiło się przykro, że wypomniała zającowi tą przykrą dla niego sytuacje.- Obiecuję, że już słowem się nie ten temat nie odezwę!
Jurek nie wyglądał na przekonanego. Przywołał jednak ją do siebie i razem weszli do magicznego portalu. Chwilę później już stali ukryci przy żywopłocie na terenie jakiegoś domku rodzinnego.
Teraz patrz jak to robią profesjonaliści - Zając Wielkanocny wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym nie czekając na reakcję Zębuszki zwinnym susem rozpoczął podkładanie jajek.
Trzeba było przyznać, że Jurek znał się na rzeczy. Co chwila wyczarowywał nowe jajko i kładł je albo w krzakach, albo za jakimś większym kamieniem. Kilka schował w żywopłocie, ale nie jakoś bardzo głęboko a ostatnie włożył do rynny. Po chwili zadowolony z siebie był już z powrotem przy Wróżce Zębuszce, która z uznaniem kiwała głową oglądając to widowisko.
Z tym ostatnim jajcem trochę się pomęczą, ale ostatecznie je znajdą - powiedział Jurek. Teraz tylko podrzucić drobne prezenty do sypialni rodziców - Jurek machnął uszami raz w lewą raz w prawą stronę - I robotę tutaj mamy skończoną.
Wow - wróżka była pod wrażeniem.
Dobra, lecimy dalej. Lepiej machaj szybciej tymi skrzydłami jak chcesz za mna nadążyć! - Nie czekając na reakcje towarzyszki Zając pokicał do następnego domostwa.
Reszta dopołudnia, przebiegła bez zakłóceń. Gdy wrócili do Laponii oboje czuli satysfakcję z dobrze wykonanej pracy, chociaż Zębuszka zgodnie z planem nie kiwnęła nawet palcem aby pomóc zającowi.
No to mamy wolne. A nie czekaj, ja mam! Ty - Jurek wskazał palcem wróżkę - Ty normalnie będziesz musieć robić swoje wróżkowe rzeczy.
A może chciałbyś dla odmiany polatać trochę ze mną? - Zaproponowała Wróżka Zębuszka.
- Przemyślę twoją propozycję i dam ci znać.
No dobra, niech ci będzie - odparła wróżka. - To do zobaczenia! - powiedziała na do widzenia po czym odleciała.
Zając Wielkanocny pomachał jej na odchodne. Musiał przyznać, że dzisiaj był dobry dzień. Może jednak praca w zespole była lepsza niż działanie solo?
Zamówienie G04012439630
Nastaje brzask, a z nim nowy dzień... radość, nadzieja, bo to co było rzuca już tylko blady cień.
Trawa pokryta rosą, daje stopom orzeźwienie, to co zaraz się wydarzy, mogłoby wydawać się tylko sennym marzeniem.
Dzieci z łóżek już się gramolą, w domu wielkie zgromadzenie, dziś śniadania nie będzie z chrupiącą granolą, ale jest pocieszenie:
Na stole jajka, sałatki, wędliny i barszczyki, a za rogiem już się czają babki drożdżowe, mazurki i serniki.
Lecz w ogrodzie, kto uważny, usłyszałby wielkie poruszenie, coś czmychnęło w kniejach... Czyżby kot, pies czy też inne stworzenie?
Długie uszy, długie nogi, szara kita... oj wciąż niejeden spyta: królik to czy zając? Czy można łatwo odpowiedzieć ledwo się znając?
Ale teraz większe zmartwienie ma nasz Szarak płochliwy.... czyżby coś zgubił? Czy też ktoś go przestraszył, wcale nie na niby?
Oj zdecydowanie problem ma i to nie mały, bo koszyczek w ręku miał z prezentami, później tylko pamięta, że uciekał, o kamień potknął i się wywalił.. teraz stoi i płacze z podkulonymi uszkami.. najwyraźniej go zgubił między krzakami.
"Co się stało Zajączku?" - Wróbelek zapytał słysząc jego żale. "Mój Wróbelku, po łące kicałem, prezenty dzieciom niosłem wspaniałe, wtem złych kłusowników pod lasem napotkałem, więc co tchu uciekłem, ale tak się bałem gdy pociski nad głową słyszałem.. i wszystko zgubiłem, gdy upadałem.
Oj tak długo nad tymi skarbami czuwałem, radość i nadzieję nieść miałem, a teraz wszystko stracone, bo które dziecko nie czeka aż się pojawię? Co ja tym maluszkom pod krzaczkiem zostawię? "
"Nie płacz Zajączku, coś wymyślimy i razem temu nieszczęściu zaradzimy - nad łąkę z kolegami polecimy, zwiady urządzimy. Ćwir ćwir ruszamy, a Ty zostań bo tu dokładnie się spotkamy!"
Jak Wróbelek powiedział tak zrobili, po drodze inne zwierzątka przed myśliwymi uprzedzili! I taaak niesłychane... wspólnie zgubę w zaroślach znaleźli i w całości zajączkowi ją dowieźli.
"Tak się cieszę moi przyjaciele, przez moment sam straciłem nadzieję! Lecz to dzięki Wam znów radośnie kicam i się śmieję!
Już teraz wiem i widzę to wyraźnie - nie tylko śmierci uciekłem zuchwale, lecz nawiązałem przyjaźnie! Niech was wszystkich uściskam i pochwałę."
Ta nauka niech też nam będzie bliska: życzliwość i współpraca to nieodłączne sukcesu tego boiska - bez nich jakość naszego życia byłaby niska.
Zamówienie: G04012441528
Zajączek w Literackim Świecie
Wielkanoc zbliżała się wielkimi krokami, a w Literackim Świecie panował gorączkowy nastrój. Była to magiczna kraina, gdzie postacie z książek żyły swoim życiem poza kartkami, a wśród nich panował niekwestionowany król Zajączek Wielkanocny.
Zajączek, znany z roznoszenia słodyczy i radości, miał jednak poważny problem. Jego magiczna fabryka, gdzie produkował najwspanialsze czekoladowe jajka, stanęła w obliczu niebezpieczeństwa. Zapasy składników topniały, a czasu było coraz mniej.
W obliczu tej sytuacji Zajączek postanowił skorzystać z pomocy literackich bohaterów. Wyruszył więc w podróż przez różne światy książek, w poszukiwaniu rzadkich składników.
Pierwszym, kto mu pomógł, był Harry Potter. Zajączek musiał zmierzyć się z zadaniem wyjętym prosto z Hogwartu zdobyć jajko smoka. Po wielu przygodach, udaje mu się oswoić smoka i zyskać niezbędny składnik.
Następnie spotyka Alicję z krainy czarów, która pomaga mu znaleźć magiczną czekoladę w Krainie Czarów.
Wreszcie, ostatnim przystankiem w podróży Zajączka było Królestwo Lodowych Smoków, gdzie pomógł mu Smaug z "Hobbita" znaleźć lodowy cukier.
Dzięki pomocy tych bohaterów Zajączek powrócił do swojej fabryki, gdzie z uśmiechem na twarzy rozpoczął produkcję najwspanialszych wielkanocnych słodyczy.
Wielkanoc w Literackim Świecie była uratowana, a Zajączek mógł cieszyć się zadowoleniem wszystkich mieszkańców, którzy już nie mogli się doczekać smaku jego czekoladowych jajek.
Zajączek w Literackim Świecie
Wielkanoc zbliżała się wielkimi krokami, a w Literackim Świecie panował gorączkowy nastrój. Była to magiczna kraina, gdzie postacie z książek żyły swoim życiem poza kartkami, a wśród nich panował niekwestionowany król Zajączek Wielkanocny.
Zajączek, znany z roznoszenia słodyczy i radości, miał jednak poważny problem. Jego magiczna fabryka, gdzie produkował najwspanialsze czekoladowe jajka, stanęła w obliczu niebezpieczeństwa. Zapasy składników topniały, a czasu było coraz mniej.
W obliczu tej sytuacji Zajączek postanowił skorzystać z pomocy literackich bohaterów. Wyruszył więc w podróż przez różne światy książek, w poszukiwaniu rzadkich składników.
Pierwszym, kto mu pomógł, był Harry Potter. Zajączek musiał zmierzyć się z zadaniem wyjętym prosto z Hogwartu zdobyć jajko smoka. Po wielu przygodach, udaje mu się oswoić smoka i zyskać niezbędny składnik.
Następnie spotyka Alicję z krainy czarów, która pomaga mu znaleźć magiczną czekoladę w Krainie Czarów.
Wreszcie, ostatnim przystankiem w podróży Zajączka było Królestwo Lodowych Smoków, gdzie pomógł mu Smaug z "Hobbita" znaleźć lodowy cukier.
Dzięki pomocy tych bohaterów Zajączek powrócił do swojej fabryki, gdzie z uśmiechem na twarzy rozpoczął produkcję najwspanialszych wielkanocnych słodyczy.
Wielkanoc w Literackim Świecie była uratowana, a Zajączek mógł cieszyć się zadowoleniem wszystkich mieszkańców, którzy już nie mogli się doczekać smaku jego czekoladowych jajek.
Zamówienie: G04012441528
"Zajączek Imionko i Wielkanocne Cuda: Opowieść z Magicznego Lasu"
W krainie Magicznego Lasu, gdzie księżyce tańczą nad koronami drzew, mieszkał Zajączek Imionko. Nie był to zwykły zając jego futro miało odcień mrozkowej szarości, a oczy świeciły jak gwiazdy na nocnym niebie.
Zajączek Imionko był gospodarzem książek. Mieszkał w skrytym kryjówce, gdzie otaczały go regały pełne zwojów i tomów. Uwielbiał czytać historie o odważnych bohaterach, czarodziejach i przygodach, które mogły się wydarzyć tylko w najbardziej fantastycznych światach.
Pewnej wiosennej nocy, gdy księżyc rzucał swoje srebrne promienie na Magiczny Las, do kryjówki Zajączka zawitała tajemnicza postać. Była to Elfka Księżycowa, która przyniosła ze sobą magiczną księgę.
Zajączku Imionko, rzekła Elfka, ta księga otworzy przed tobą drzwi do niezwykłego świata, gdzie wielkanocne cuda stają się rzeczywistością.
Zajączek, pełen ciekawości, otworzył księgę, a przed jego oczami rozpostarł się fantastyczny świat, gdzie czekają niezliczone przygody. Tam, w krainie Wielkanocnych Ziem, mieszkały magiczne istoty, a powietrze nasycone było zapachem słodkich przysmaków wielkanocnych.
Ruszając w nieznane, Zajączek spotkał Królową Kurczę i jej armię jajeczników, które czuwały nad wszystkimi wielkanocnymi przygotowaniami. Pomógł też Królowi Cukrowi z Jajowitą Krainą w walce ze słodkimi potworami, które chciały zniszczyć magiczną krainę.
Ale najważniejsza była jego rozmowa z Samotnym Jajkiem, które marzyło o tym, by znaleźć swoje miejsce w świecie. Zajączek wiedział, że każde jajko ma potencjał, by stać się czymś wyjątkowym, podobnie jak każda książka ma potencjał, by otworzyć drzwi do nieskończonych światów.
Gdy nadszedł czas powrotu do Magicznego Lasu, Zajączek zabrał ze sobą nie tylko wspomnienia z Wielkanocnych Ziemi, ale także mądrość i odwagę, które zyskał podczas swoich przygód. I choć opowieści o Wielkanocy miały dobiegły końca, dla Zajączka rozpoczęła się nowa przygoda odkrywanie kolejnych magicznych światów między stronami książek.
Zamówienie: G04012441561
Zajączek w Literackim Świecie
Wielkanoc zbliżała się wielkimi krokami, a w Literackim Świecie panował gorączkowy nastrój. Była to magiczna kraina, gdzie postacie z książek żyły swoim życiem poza kartkami, a wśród nich panował niekwestionowany król Zajączek Wielkanocny.
Zajączek, znany z roznoszenia słodyczy i radości, miał jednak poważny problem. Jego magiczna fabryka, gdzie produkował najwspanialsze czekoladowe jajka, stanęła w obliczu niebezpieczeństwa. Zapasy składników topniały, a czasu było coraz mniej.
W obliczu tej sytuacji Zajączek postanowił skorzystać z pomocy literackich bohaterów. Wyruszył więc w podróż przez różne światy książek, w poszukiwaniu rzadkich składników.
Pierwszym, kto mu pomógł, był Harry Potter. Zajączek musiał zmierzyć się z zadaniem wyjętym prosto z Hogwartu zdobyć jajko smoka. Po wielu przygodach, udaje mu się oswoić smoka i zyskać niezbędny składnik.
Następnie spotyka Alicję z krainy czarów, która pomaga mu znaleźć magiczną czekoladę w Krainie Czarów.
Wreszcie, ostatnim przystankiem w podróży Zajączka było Królestwo Lodowych Smoków, gdzie pomógł mu Smaug z "Hobbita" znaleźć lodowy cukier.
Dzięki pomocy tych bohaterów Zajączek powrócił do swojej fabryki, gdzie z uśmiechem na twarzy rozpoczął produkcję najwspanialszych wielkanocnych słodyczy.
Wielkanoc w Literackim Świecie była uratowana, a Zajączek mógł cieszyć się zadowoleniem wszystkich mieszkańców, którzy już nie mogli się doczekać smaku jego czekoladowych jajek.
Zamówienie: G04012441528
Ja , Tyrolczyk i wielkanocny zajączek
To miała być kolejna tradycyjna, choć nudna jak flaki z olejem Wielkanoc. Z olejem co prawda były śledzie tradycyjnie przyprawione cytryną i koperkiem przez babcię oraz sałatka jarzynowa przygotowywana przez dziadka przez pół dnia w kuchni. I jajka o matko jak ja nie cierpiałam tego corocznego obrzędu związanego z ich dekorowaniem. Może jak miałam pięć czy sześć lat siedzenie i drapanie skorupek, a potem zanurzanie ich w kolorowych farbkach miało swój urok, ale jak się ma już dwanaście lat to tego typu zabawy są naprawdę słabe.
Wszyscy nadal uważali mnie, za małe dziecko, dla którego biesiadowanie z dziadkami i prezenty od Zajączka były najlepszym co mogło mi się przytrafić w Wielkanoc. A ja najbardziej na świecie chciałam szalonych świąt, takich z dreszczykiem emocji albo choć z małym odstępstwem od tradycji. Nie cierpiałam nudy, klasyki i przewidywalności.
Kiedy po czterech godzinach tworzenia pisankowych arcydzieł położyłam się na łóżku, marzyłam tylko o tym by odpalić czytnik i zagłębić się w lekturze jakiegoś nowego kryminału. Tam zawsze się coś działo. Było zaskakująco, były zwroty akcji, przeplatające się wątki i intrygi. Pojawiały się czarne charaktery i detektywi, którzy potrafili rozpracować każdą zagadkę.
Ale nawet to nie było mi dane. Ledwie moja dłoń dotknęła ekranu, do pokoju wparowała mama oznajmiając mi, że wychodzi. Alleluja. Wreszcie sama pomyślałam. Ale ledwo co wskoczyłam na łóżko, do moich uszu dobiegł dziwny dźwięk, jakby wystrzału. Było to tak nierealne jak śnieg w maju, bo na najnudniejszym osiedlu na świecie, na jakim przyszło mi mieszkać, nikt przecież nie mógłby strzelać. Zwlekłam się z łóżka i wyjrzałam przez okno. No oczom nie wierzę pomyślałam. Pomiędzy blokami w wąskim przesmyku stał sobie mężczyzna w stroju niemieckiego uczestnika Oktoberfestu z tyrolskim kapeluszem na głowie i najprawdziwszą, myśliwską strzelbą na ramieniu.
Hmm pomyślałam. Skoro słyszałam strzał to musiał on pochodzić dokładnie z tej strzelby... Moje krótkie rozmyślania przerwała kolejna salwa. Facet naprawdę strzelał. W samym środku blokowiska, przez nikogo niepokojony. A propos niepokoju to chyba tylko ja byłam zszokowana tym dźwiękiem i widokiem. Gdyż ani w oknach, ani na chodnikach nie pojawił się żaden człowiek. Ja chyba śnię pomyślałam patrząc na Tyrolczyka, który zawiesił strzelbę na ramieniu i niespiesznym krokiem podszedł do krzaków. Schylił się i wyciągnął spod nich zająca. Trzymał biedaka za nieco już oklapłe uszy i nerwowo rozglądał się na boki.
Ja również nerwowo rozejrzałam się na boki. Z trwogą skonstatowałam, że cale wydarzenie widziałam tylko ja, bo w oknach bloku naprzeciwko nie pojawił się nikt. Przełknęłam ślinę i z niepokojem obserwowałam, jak mężczyzna wkłada nieruszające się zwierzę do plecaka i znika między blokami.
Chwilę później wróciła mama i zawołała mnie do kuchni. Na jej wołanie wybiegłam z pokoju w zawrotnym wręcz tempie. Ale zanim zdążyłam jej cokolwiek powiedzieć rozległ się dzwonek do drzwi. Otwórz proszę powiedziała mama. To na pewno dziadek. Kiedy otworzyłam drzwi na progu zobaczyłam pana Tyrolczyka z żywym zającem na rękach. Omal nie zemdlałam. Świat dosłownie zawirował mi przed oczami. Stanęłam jak wryta na środku własnego przedpokoju patrząc z otwartą buzią na uśmiechniętego mężczyznę z Tyrolu czy innej Bawarii, trzymającego na rękach ruchliwego trusia.
Mężczyzna uchylił kapelusza, skłonił się nisko i przemówił do mnie widziałem Cię w oknie. Mam na imię Hans. Upolowałem dla Ciebie wielkanocnego zajączka. To mówiąc wyciągnął do mnie ręce z uroczym, małym stworzeniem. Tego było już za wiele. Zaczęło mi się zbierać na płacz. Nie, że uwierzyłam w historię o zabiciu wielkanocnego zajączka, ale naprawdę nie mieściło mi się w głowie jakim cudem obcy, ubrany dziwnie facet pojawia się na moim osiedlu, strzela do zająca, który tak na marginesie nie wiadomo skąd się u nas wziął i jeszcze przynosi mi go w prezencie.
Kiedy już prawie osuwałam się na ziemię, mama za moimi plecami wybuchneła śmiechem, a chwilę później ze śmiechu trząsł się również Hans. Resztką sił patrzyłam na nich jak na wariatów, szczególnie w momencie, w którym mama powiedziała przez łzy, że to wreszcie nie będą najnudniejsze święta na świecie.
Po krótkiej chwili ja, mama i Hans siedzieliśmy już w pokoju. Po podaniu kawy i sernika mama zaczęła mi wyjaśniać, że to co przed chwilą widziałam, było zaplanowanym prezentem wielkanocnym dla mnie, abym choć przez chwilę mogła poczuć się jak bohaterka kryminału. Trafiła w sedno, gdyż przez te kilkanaście minut czułam się naprawdę jak Michael Douglas w filmie Gra.
Hans, a właściwie Łukasz okazał się kolegą mamy z pracy, a postrzelony zając imitacją zwierzęcia. Łukasz, na dowód tego, że nie popełnił żadnej zbrodni, wyjął futrzanego zwierzaka z plecaka i pokazał mi go. Natomiast słodkie, ruchliwe stworzenie, które przyniósł ze sobą okazało się królikiem, o którym od dawna marzyłam.
W ten oto sposób stałam się uczestniczką najbardziej szalonej Wielkanocy w moim życiu i opiekunką milutkiego Sherlocka bo tak nazwałam mojego pupila. Zagadką pozostał jedynie fakt jakim cudem Łukaszowi i mamie udało się nie wzbudzić sensacji wśród sąsiadów. Ale tego nie chcieli mi już powiedzieć.
Wieczorem kładąc się do łóżka pomyślałam, że tradycyjne święta nie są wcale takie złe. A dreszczyk emocji zawsze mogę znaleźć w książkach. Choć z drugiej strony, gdyby nie tegoroczne szaleństwa nie zostałabym mamą uroczego trusia
zamówienie nr G03302436050
Zajączek w tym roku był nieco znudzony,
Ciągle te same pisanki maszkarony.
Jak nie kreseczki czy jakieś linie,
to w jednym kolorze albo w krepinie.
Ileż tak można? - pomyślał zajączek.
Trzeba coś zrobić, kreatywność włączę!
I myślał dość długo nasz zając literat,
aż w końcu zaskoczył mu pomysłów kierat.
Już wiedział co zrobi! Krzyknął EUREKA!
Lecz dużo roboty go z tym wszystkim czeka.
Czytać potrafił, wręcz bardzo to lubił
i w literaturze nigdy się nie gubił!
Festa paschalia słowem uhonoruje,
a na jajkach piękne motywy wyszykuje!
Jak postanowił, tako też zrobił
i każdą pisankę pięknie ozdobił.
Na jednej wieloryb z powieści Hemingwaya,
na drugiej cytaty z Mikołaja Reja.
Trzecią ozdabia Słowackiego Balladyna,
na czwartej z zazdrością spogląda Alina.
Na piątym scena z Wesela jak żywa!
Szóste ozdabia Oset i pokrzywa.
Jajko siódme to z bajek dla dzieci,
w stronę kurzej łapki tam rodzeństwo leci.
Ósma nie głupia, trochę współczesności,
bo twarz Wędrowycza na jajku zagości.
Dziewiąte jajko jest dla Mickiewicza,
Adama Bernarda na nim są oblicza.
Przy jajku numer dziesięć zając już zmęczony,
zrobił dwie kropki i padł zemdlony.
Gdy doszedł do siebie już prawie świtało,
niemal całą noc mu się malowało.
Jednak warto było, koszyczek jak ta lala!
Nic dziwnego w końcu, bardzo się postarał.
I tak oto Wielkanoc literaturę spotkała,
Anno Domini w prozie, poezji nabiałach!
Zamówienie nr G03292433404
Numer zamówienia G03292431787.
,,Zając w Puszczy Białowieskiej i czekolada".
Zbliża się pierwszy dzień wiosny, Wielkanoc zaraz, dziesięć dni, a nie widać śladów po zającu wielkanocnym. Nagle czekolada i inne łakocie tracą smak, są zupełnie jak ten wyrób czekoladopodobny ofiarowany dawcom krwi przez ministra zdrowia. Co za ohyda! Dodatkowo wręczają również majonez albo chrzan, w sam raz, bo akurat idą święta. 21 marca 2024 Przyroda się budzi do życia, śnieg topnieje, a jego symbol nagle zaginął. O co chodzi?
Okazuje się, że minister środowiska w Polsce bezmyślnie wycina drzewa. Wedle jego rozporządzenia, drwale układają pale w miejsca wykarczowanych drzew, czekają one na transport do tartaku albo i do przetwórni meblowych. Nikt nie jest świadomy, że wśród nich spał sobie smacznie zajączek wielkanocny, który miał zaraz się przebudzić i zwiastować wiosnę oraz święta wielkanocne. Przynieść dzieciom łakocie i dać szczęście parom, które borykają się z bezpłodnością. Według podań z mitologii dawał szczęście ludziom. Zajączki wielkanocne łączą się w pary i dlatego są uważane za znak płodności. Może to dobry znajomy bociana, który rzekomo przynosi noworodki, jakie znajdujemy w kapuście? Okazuje się, że jednak jest uwięziony w jednym palu, który był kiedyś drzewem, pięknie kwitnącym, obfitym w owocach, słodkich czereśniach, dzikich czereśniach w lesie. Mijają trzy dni od początku wiosny, mrozy ustają, widać pąki na drzewach, ptaków śpiew, ludzie chodzą już bez kurtek, zmieniają opony z zimowych na letnie, ale gdzie jest zając? Zając głośno stuka wewnątrz drzewa, gdzie miał norkę. Uderza koszyczkiem, licząc, że ktoś go usłyszy. Jednak dźwięk pił wszystko zagłusza. Dodatkowo pracownicy mają nauszniki. Zajączek widzi przez małą dziurkę ludzi, pracowników tartaku, lecz nie wie jak zwrócić ich uwagę. Wpada na pomysł, by wziąć czekoladowe jajko i rzucić nim w któregoś pana. Może zapamięta tor lotu jajeczka, jeśli nie, to będzie rzucać nimi do skutku, zapasy ma nieograniczone. Zajączkiem jest magicznym, zwiastuje przecież wiosnę, ma nieograniczoną moc, by nieść dzieciom radość i przynosić
szczęście, niczym słonik kupowany komuś, komu fortuna niemiła. Dochodzi do chwili grozy. Biorą pale z domem zająca. Ma już iść na piłę, dwóch panów niesie pal, będący kiedyś drzewem pod ostrza, nagle zając w desperacji rzuca dużymi jajkami przez dziurkę w swoim drzewnym domku. Pada panom drwalom na twarz. Mówi Janek do Stefana:
- Hej dostałem czymś w twarz, to jest lepkie
Kurcze Ja też, myślałem, że to jakiś ptak mi nalot zrobił
Wygląda jak czekolada i pachnie jak czekolada
Ty to jest czekolada
skąd się wzięła?
- Patrz, coś cieknie z tego pnia, zupełnie jak syrop klonowy, chyba zajrzę do dziury, ej Stefan tu jest zając, Ty on ma koszyk, to zajączek wielkanocny! Byłaby
tragedia, nie byłoby świąt Wielkiej nocy
czekaj! Janek uwolnijmy go!
Zając nie bał się, czekał na uwolnienie. Podziękował pracownikom tartaku. Wręczył im po dużym jajku, wielkości tego strusiego. Rzekł do nich ludzkim głosem, że to najsłodsza czekolada, która powstała z mleczka alpejskiego. Coś jak ambrozja bogów Olimpu, tyle, że wersja słowiańska. Drwalom było przykro z powodu wycinki lasu w puszczy Białowieskiej. Jednak dostali zlecenie. Nie chcieli też myśleć, co byłoby, gdyby nie znaleźli w ściętym drzewie zajączka wielkanocnego. Byłoby po świętach, odebraliby dzieciom radość. Zostałaby im tylko gwiazdka i święty Mikołaj, ale przecież ile jeszcze zostało miesięcy do grudnia?! Panowie podziękowali za prezent. Zajączek skoczył wysoko do góry, niczym kangur i zniknął. Miał dużo roboty do wykonania. Musiał zajrzeć w każdy krzak i ukryć łakocie, przygotowane dla dzieci. Musiał też odwiedzić rodziny, które od wielu miesięcy starają się o dzidziusia. Pamiętał też o podopiecznych z domów dziecka. Nadchodzą święta wielkanocne. Wszyscy szczęśliwi. Zajączek się odnalazł. Pięknie się kłania paniom kurom, salutuje kogutom, przytula młode kurczaczki i pogłaskał baranka. Wkrótce sam zasiada do wielkanocnego śniadania ze swoimi kompanami, którzy tworzą symbolikę świąt zmartwychwstania Pana Jezusa. Odkąd zajączek się odnalazł, słodycze odzyskują swój smak, są słodkie. Dzieci się cieszą. Na czas świąt nikt nie przejmuje się próchnicą. Czekolada jest we wszystkim. W koszyczkach i w ciastach, jako polewa. Także niektórzy wariują pod wpływem czekolady, mając w domach fontannę czekoladową. Zając się odnalazł. Tymczasem panowie drwale czują się podle omal by nie zabili świąt wielkanocnych. Wpadli na pomysł, by zrobić protest zbiorowy, ich historia z zającem poruszyła serca innych drwali, bo przecież każdy z nich ma dzieci,
wnuki. Zbuntowali się przeciwko bezmyślnej wycince drzew w puszczy Białowieskiej. Minister ugiął się pod ich prośbami, przeprosił. Zaprosił nawet
zająca do siebie, lecz zajączek nie skorzystał z zaproszenia. Zajączek mądry i wie, że politykom, jak wilkom wierzyć nie można. Także za jego sprawą zmienia się czekolada dawana dawcom krwi, od tej pory dostają coś z wyższej półki, czekoladę nussbeiser. Gorzka, mleczna i biała. Historia ta kończy się tak, że wszyscy są szczęśliwi. Nikt nie ginie, a byt dzieci i dorosłych zmienia się. Zajączek jest po to, by przywracać coś do życia. Odmienia szarą rzeczywistość, nabiera ona barw i tak o to kończy się ta wielkanocna historia.
Żywa nadzieja
Najpierw z kryjówki, poza granicę cienia wysunął się nosek. Nozdrza w szybkim tempie kilkukrotnie rozszerzyły się i zwęziły - jak gdyby ten ruch miał sprawdzić, czy jest bezpiecznie. Najwyraźniej było, bo już po chwili Hermes ukazał się w pełnej krasie. Nastroszył uszy, a umieszczone na grzbiecie ogniwa solarne skierował w stronę przebijającego się przez zamglone niebo słońca. Ruszył przed siebie po suchej jak pieprz ziemi. Co jakiś czas przystawał a soczewki w jego oczach z cichymi syknięciami ogniskowały się na napotykanych elementach ubogiego krajobrazu. Miał misję - kierował się w stronę oddalonej o niespełna kilometr grupy dwóch wyglądających na opuszczone baraków. Gdyby nie mechaniczne implanty i karbonowe wzmocnienia szkieletu Hermes z pewnością odczułby ciężar dwóch przytroczonych do jego korpusu kapsuł w kształcie kurzych jaj, kryjących w sobie niewielkie skarby. Kapsuły same w sobie również były nadzwyczajnymi cackami. Na ich powierzchni z cedrowego drzewa, misterne rzeźby przedstawiały małe puchate pisklaki, z uniesionymi skrzydłami i otwartymi dziobami. Wydawało się, że kurczęta z obu kapsuł prowadzą ze sobą ożywioną dyskusję.
Podczas, gdy Hermes kicał w stronę pierwszego baraku znajdujący się dwa kilometry pod ziemią jego opiekun - Leonard odczytywał w czasie rzeczywistym dane z jego sensorów. Nie musiał nim kierować samodzielnie, robiła to sztuczna inteligencja wszczepiona bezpośrednio do systemu nerwowego mechatronicznego królika. Mógł dzięki temu skupić się na przesyłanych sygnałach. Mimo, że od wielu lat oglądał dane zebrane przez Hermesa i inne powierzchniowe sondy nie mógł się przyzwyczaić, że świat stał się jedną wielką pustynią z nielicznymi pozostałościami ludzkich zbiorowisk. Do sztucznego pozyskiwania pożywienia i uzdatniania wody zdążył się przyzwyczaić, nie mógł jednak zaakceptować klaustrofobicznych przestrzeni, w których przyszło mu i innym ocalałym teraz żyć. Ból istnienia potęgowała świadomość, że również on przyczynił się do stworzenia piekielnego krajobrazu, który właśnie był mu relacjonowany. Sensory odczytywały to, co zwykle - atmosfera nadająca się do oddychania pod warunkiem zastosowania maski filtrującej pyły, temperatura na akceptowalnym poziomie o ile założy się ochronny kombinezon.
Leonard pamiętał jeszcze, gdy na zewnątrz tętniło życie. To była mała wioska, dużo chat, wkoło mnóstwo zieleni, ptaki śpiewały o każdej porze dnia, wioskowe koty co noc spały u innego gospodarza. Kurczęta, które teraz są tylko w jego wyobraźni, były w każdej zagrodzie. Co roku, w pierwszą niedzielę po pierwszej wiosennej pełni księżyca wypuszczał stado tresowanych, ale prawdziwych, w pełni biologicznych królików, które umiały znaleźć drogę do domostw, w których żyły dzieci. Każdy z królików przynosił na próg domu małe zawiniątko z mapą, do miejsca, gdzie znajdował się podarek. Rankiem dzieciaki rozbiegały się po wiosce w poszukiwaniu ukrytych skarbów. Mimo, że kryjówki były szybko odnajdowane radość znalazców trwała długo. Może to z tego powodu, że Leonard umiał czytać ludzi, wiedział jak ich inspirować, zaciekawiać, dlatego też każdy z obdarowanych znajdował prezent, który w jakiś szczególny sposób przemawiał tylko do niego. Kolejnego dnia ludzie w całej wiosce w zgiełku i wrzawie oblewali się wodą, która teraz jest tak trudna do pozyskania.
Hermes zostawia pakunek przy pierwszym baraku. Po zachodzie słońca, gdy temperatura opadnie na tyle, żeby bezpiecznie wyjść ze środka mały Isaac w kapsule znajdzie pryzmat, Leonard ma nadzieje, że dzięki temu zapał chłopca do nauki nie zgaśnie. Sam pamięta gdy jako dziecko uwielbiał patrzeć jak światło przechodzi przez to urządzenie i jak po jego drugiej stronie pojawiają się różnokolorowe promienie. Od tamtego momentu ciekawiło go, jak zbudowany jest świat, dlaczego przyroda działa tak a nie inaczej. Liczy na to, że Isaac w podobny sposób zainteresuje się podarunkiem.
Niepostrzeżenie życie ludzi w wiosce było usprawniane przez maszyny. Na początku były to zwykłe roboty napędzane energią ze spalonego węgla. Nawet wydobywające się z nich śmierdzące wyziewy nie zniechęcały do ich wykorzystywania. Leonard również uległ modzie i tradycyjne prezenty zaczęły roznosić mechaniczne, dymiące króliki. Początkowo taki obraz był nawet zabawny. Z czasem usprawnienia poszły w ekstremalną stronę - termojądrowe skrzynki na listy, kwantowe automaty z gazetami, z których można było dowiedzieć się, że rewolucja naukowo-techniczna trwała na całym świecie. Kolejne wynalazki pojawiały się jak grzyby po deszczu. Do czasu katastrofy
W drugim pakunku, który Hermes zostawił przy kolejnym baraku dziewczynka imieniem Gaja odnajdzie dwa nasionka. W tym przypadku Leonard liczy, że wrodzona ciekawość i wrażliwość pozwoli zrobić pożytek z otrzymanego prezentu w odpowiednim czasie. Nie wie kiedy ten moment mógłby nadejść, może jest naiwny i ma zbyt duże oczekiwania, ale czuje, że on nie ma już czasu. Jest już stary, może to ostatni rok, kiedy wysyła prezenty. Ma nadzieję, że nie wszystko jest stracone.
W kilka lat po katastrofie, po etapie rezygnacji Leonard starał się na ile mógł naprawiać to, co się dało. Chciał odtworzyć chociażby prostą roślinność - bezskutecznie. Badania gleby też nie dawały nadziei. Jedyne co mu się udało to syntetyzować wodę i pożywienie.
Teraz Leonard ogląda obraz przesyłany z kamer Hermesa. Przy baraku Gai, tuż pod oknem widzi dwa małe listki na łodyżce, która wyrasta z ziemi. W pierwszej chwili nie wie na co patrzy, tak bardzo przyzwyczaił się do wyjałowionego krajobrazu. Dopiero po minucie wpatrywania się, dociera do niego o czym to świadczy. Rok temu Gaja też dostała dwa nasionka. Najwyraźniej znalazła sposób, żeby zrobić z nich dobry użytek. Leonard nie chce mrugać, boi się, że to tylko przywidzenie, które rozpłynie się, gdy zamknie oczy. To nie znika, nawet gdy łzy przesłaniają mu pole widzenia - potęga natury, cud odradzającego się życia. Jeszcze jest nadzieja - myśli.
Zamówienie: G03292431495
,,Jak uratowałem Święta Wielkanocne.
Dziś jest sobota-30 marca, siedzę na czarnej skórzanej kanapie przed telewizorem, a nogi mam na drewnianym okrągłym stoliczku, z którego patrzy na mnie czekoladowy królik. W prawej łapie trzyma czerwony kubek z mocną, czarną kawą. Gdy próbuje się jej napić dzwoni mój telefon, podnoszę go z stoliczka i widzę, że to szef. Odbieram.
- Dzień dobry, szefie jakieś wezwanie w tę piękną sobotę?
Mówię to lekko sarkastycznie, bo jestem pewny, że czeka mnie robota.
- Dzień dobry Wilku Willu. Przepraszam, że dzwonię, wiem, że nie pracujemy w weekend ale to sprawa bardzo pilna. Niestety nie mogę Ci powiedzieć za wiele ale ta sprawa jest priorytetowa.
Podnoszę prawą brew i zastanawiam się o co może chodzić. Papuga Patrick nigdy nie jest tak tajemniczy.
- Dobrze szefie, niech mi Pan przynajmniej powie gdzie mam się zjawić żeby zacząć dochodzenie.
- Musisz pojechać na dworzec kolejowy i tam wsiąść w pociąg, który jedzie do miasta ,,Pawie Pióro o 10.00 tam będzie czekał na ciebie Królik Christopher. Znajdzie Cię.
Ostatnie zdanie trochę mnie przestraszyło ale przypomniałem sobie, że jestem wilkiem i detektywem więc ze strachem mi nie po drodze.
- Rozumiem szefie. Do widzenia.
- Do widzenia.
Gdy się rozłączył dopiłem kawę, nałożyłem czarną marynarkę a w środku niej w kieszeni schowałem legitymację detektywistyczną i telefon. Wyszedłem z mieszkania.
Po 15 minutach jazdy autem jestem na dworcu. Miałem szczęście, pociąg właśnie podjechał. Słyszę z głośników jak mówiony jest rozkład jazdy i usłyszałem miejscowość, do której mam podążać. Wsiadam. Rozglądam się, nie ma za wiele zwierząt. Idę w głąb korytarza. Siedzenia są w szarą kratę. Nagle ktoś łapie mnie za ramię. Jestem gotowy do ataku. Odwracam się. Przede mną stoi wystraszony królik o dużych, żółtych oczach, na szyi ma czarny krawat.
- Dzień dobry Willu. To ja Cię wezwałem. Mam na imię Christopher.
Christopher podaje mi łapę. Uściskuję ją.
- Dzień dobry króliku, w czym problem ?
- Może usiądziemy?
Mówiąc to wskazuje na fotele. Siadamy na przeciwko siebie. Dzieli nas prostokątny, szary stół a na nim koszyk z babeczkami ozdobiony kokardkami.
- Powierzono mi dostarczenie ważnej przesyłki - walizki, w której jest magiczne jajko, należące do Zająca Wielkanocnego. Z jego środka słychać dźwięki
- śmiechy dzieci, które są życiem i młodością Zająca Wielkanocnego. Niestety śmiem twierdzić, że ktoś mi ukradł tę walizkę. Jak ona się nie odnajdzie, a w niej nie będzie jajka to po Świętach Wielkanocnych, bo Zając zawsze od stuleci otwiera jajko i przysłuchuje się dźwiękom. Jak nie dostarczę jajka i on go nie otworzy i nie posłucha chichotów nie będzie miał siły na bieganie po całym świecie i chowanie jajek dla dzieci! Zrozum, Święta są jutro a złodziej jest w tym pociągu a on zatrzyma się na stacji za dwie godziny! Czy ty rozumiesz, że to ja jestem odpowiedzialny za Święta Wielkanocne i mnie ukarzą za zniszczenie Wielkanocy i za zabicie Zająca Wielkanocnego!
Mówiąc ostatnie zdania Christopher wyrywa sobie szarą sierść za sterczącymi uszami i niepokojąco kołysze się w przód i w tył na siedzeniu. Zrobiło mi się go żal. Uważam, że gdybym ją zgubił - walizkę w której jest, mówiąc ogólnikowo udana Wielkanoc, sam nie byłbym w lepszym stanie od królika.
- Rozumiem w jakim położeniu się znalazłeś nawet najgorszemu wrogowi bym tego nie życzył a mam ich trochę będąc detektywem policyjnym.
Uśmiechnąłem się do niego w nadziei, że podniosę go na duchu ale nic z tego, tak jak był przerażony na początku to jest do teraz.
- Słuchaj, zajmę się tym. Święta się odbędą, obiecuję!
Wstałem. Klepię go po ramieniu i mówię:
- Rozejrzę się, a ty idź napij się kawy lub napoju marchewkowego.
Nawet na mnie nie spojrzał. Odszedłem w poszukiwaniu złodzieja z walizką.
Przechodząc przez wagony dotarłem do wagonu matek z dziećmi. Powiedziałem pod nosem:
- Na Świętego Zająca ale tu hałas.
Widzę dwie małe małpki w pampersach, obie rude. Weszły na stół, jedna po nim skacze, próbuje odkleić z okna naklejkę Zajączka Wielkanocnego, który trzyma w łapie kosz pełen barwnych jajek, które się z niego wysypują. Druga, łapkami brudzi okno otwartym czekoladowym jajeczkiem. Natomiast matka spokojnie czyta gazetę. Przez chwilę pomyślałem, że też bym chciał w życiu przestać zwracać uwagę na otoczenie i żyć bez tego instynktu samozachowawczego, niestety moja praca mi na to nie pozwala. Jesteśmy cywilizowani, więc zwierzęta pozbyły się tego instynktu, jak widać jestem żywym przykładem tego, że ktoś jeszcze go posiada.
Przechodząc dalej przez wagony zauważam na podłodze walizkę, podbiegam do jej właściciela. Z kieszeni marynarki wyjmuję legitymację detektywistyczną.
- Dzień dobry - agent Wilk Will.
Pokazuję Pingwinowi w czarnych oprawkach okularów legitymację.
- Może mi Pan pokazać zawartość swojej walizki?
Niewzruszony Pingwin mówi:
- Dobrze, nie wiem czego pan szuka detektywie ale tu - pokazuje na walizkę - są prezenty dla moich córek.
W czasie kiedy to mówi otwiera walizkę i pokazuje mi jej zawartość. Bierze do płetwy nie za duże przeźroczyste jajko, które w środku ma lampeczki. Podaje mi je. Wyjmuje także różowego króliczka z szelkami o kolorze morskim, jego uszy opadają na mordkę. Trzyma Królika i patrząc na niego mówi:
- W tamtym roku nie udało mi się spotkać z rodziną z powodu mojej pracy jako pilota samolotu ale obiecałem im, że w te Święta się spotkamy.
Mówiąc to tęskno patrzy na zabawkę. Oddaję mu jajko. Poczułem, że powinienem wyjaśnić moje szorstkie zachowanie.
- Bardzo przepraszam za
Nie skończyłem mówić, gdy koło od wózka z jedzeniem rozjechało mi stopę.
- AAAUUUŁŁ!!
Gdy kucnąłem aby pomasować łapę zauważyłem coś złotego, na wzór rączki od walizki pod fotelem z drugiej strony wagonu. Skacząc na jednej łapie schylam się aby sprawdzić co to jest. Nagle coś twardego uderzyło mnie w plecy, cały obolały leżę na podłodze. Widzę jak lisia łapa sięga po walizkę, chcę krzyknąć ale lisi ogon mam w buzi. Wstaję, łapię za ogon i obracam osobnika tak aby stać z nim twarzą w twarz. Patrzy na mnie para zielonych skośnych oczu o małym pyszczku. Na głowie ma czarny kaptur. Uświadamiam sobie, że to dziewczyna. Tymczasem, jak ja przeglądam się w tych oczach ona przywala mi walizką w lewy bok głowy. Puszczam ją. Szybko się ogarniam. Biegnę za nią. Udało mi się złapać ją za kaptur, popycham ją na ścianę wagonu. Trzymam ją za ramiona i krzyczę:
- Oddaj walizkę to nie będziesz miała kłopotów!
Ona na to krzycząc jeszcze głośniej:
- Nieee!
Próbuje mi się wyrwać, więc trzymam ją mocniej.
- Dlaczego ukradłaś walizkę?
Mówię spokojniejszym tonem.
-Jestem pewien, że wiesz co się w niej znajduje, więc odpowiedz na moje pytanie.
Patrzy na mnie spod byka. Patrzymy na siebie intensywnie, wreszcie mięknie i mówi:
- Nienawidzę Świąt Wielkanocnych.
- Dlaczego???
Wzdycha ale odpowiada.
- Mój tato umarł w te Święta rok temu. Ukradłam to jajko aby nikt nie obchodził tych Świąt! Zniszczę to jajo!
- Rozumiem, że te Święta budzą w tobie tęsknotę za ojcem, ale nie możesz wyżywać swojej frustracji z powodu braku taty na niewinnych dzieciach z całego świata.
Oczy ma skierowane w dół. Nie trzymam już jej.
- Jak masz na imię lisico?
- Lisa.
Mówi to niepewnie. Uśmiecham się chytrze.
- Jakie masz hobby Liso?
Zdziwiła ją nagła zmiana tematu, teraz patrzy na mnie z ciekawością.
- Uwielbiam malować, tato mnie nauczył mieszania kolorów i technik malarskich.
- To może spróbuj wyrażania emocji poprzez malowanie na płótnie farbami, takimi jakie będziesz miała pod ręką.
Pierwszy raz się do mnie uśmiechnęła.
- Poczujesz wtedy bliższą więź z tatą.
Patrzy na mnie tak jakby poczuła ulgę.
- To nie jest głupi pomysł.
- Uważam, że to świetny pomysł.
Mrugam do niej i się odsuwam. Podaje mi walizkę. Biorę ją od niej.
- Przepraszam i dziękuję.
- Nie ma sprawy.
Podchodzi do nas mała małpka ta, która mazała po oknie, ma ze sobą jajeczko czekoladowe, podaje je Lisie.
- O bardzo dziękuję.
Berze od niej czekoladkę i czochra po głowie.
Zauważam Królika Christophera, który zmierza w moją stronę. Oddaję mu walizkę mówiąc:
- Obiecałem, że Święta się odbędą więc tak będzie. Teraz to lepiej jej pilnuj!
- Na wszystkich Świętych Zajączków znalazłeś?! Dziękuję tak bardzo!!
- Nie ma problemu, to moja praca.
Królik przytula walizkę a lisica je słodycze z małpką. Nagle czuję wibracje telefonu w kieszeni marynarki. Patrzę na wyświetlacz- szef. Odbieram oddalając się od towarzystwa.
- Dzień dobry szefie!
Mówię to chyba za bardzo radośnie bo pyta:
- Po Twoim tonie głosu rozumiem, że udało Ci się nad wszystkim zapanować?
- Tak szefie. Uratowałem Święta Wielkanocne!
Numer zamówienia: G03282429941
Zajączek Wielkanocny nie żyje (tylko dla dorosłych +18)
Wydarzyło się to na przedmieściach Gliwic, w ciągle jeszcze rolniczej dzielnicy Ostropa. Na skraju zaniedbanej farmy, gdzie chwasty rosły gęściej niż jakiekolwiek zboże a niebo rzadko rozświetlały promienie słońca, mieszkał Zajączek Wielkanocny. Był to stary, schorowany długouchy przyjaciel dzieci, którego miękkie futerko straciło już swój dawny blask. W jego wątłej postaci skrywały się jednak niezłomna wola i serce pełne miłości dla wszystkich młodych mieszkańców okolicy.
Tymczasem w pobliskiej, nowoczesnej zagrodzie wychowywał się Królik Złoczyńca, znany ze swojej zazdrości i złośliwości. Wypielęgnowany w gospodarstwie, które nadmiernie korzystało z chemikaliów, Królik miał uszkodzony umysł, co sprawiało, że jego zachowanie było nieprzewidywalne.
Wkrótce przed Wielkanocą, kiedy Zajączek szykował się do roznoszenia prezentów, Królik ogarnięty zazdrością postanowił zlikwidować konkurencję. Chciał mieć monopol na długie uszy i najdłuższe skoki. W nocy podkradał się do chatki Zajączka nucąc pod nosem złowieszcze melodie.
Zajączek, zawsze pełen ufności nie podejrzewał niczego złego. Spokojnie spał, śniąc o uśmiechach dzieci - gdy nagle został brutalnie zaatakowany przez Królika. Zimne, bezlitosne łapy wyrywały mu ostatnie kępki miękkiego futerka, a ostre zęby zadawały bolesne, głębokie rany.
Zraniony i bezradny Zajączek starał się bronić, krzycząc na pomoc, ale na opuszczonym terenie nikogo nie było, kto mógłby go usłyszeć. Królik, pogrążony w szałowej zazdrości, kontynuował swoje ataki, nie dając Zajączkowi chwili wytchnienia. W końcu, po wielu minutach ciężkiej walki, Zajączek padł na ziemię. Dookoła rozlała się czerwona plama ciepłej, lepkiej krwi. Nastała ciemna noc. Królik, opętany szaleństwem, wciąż wściekle rzucał się na martwego już Zajączka, dążąc do całkowitego unicestwienia swojego rywala.
Nad ranem, gdy na niebie pojawiły się pierwsze promienie wschodzącego słońca, blask rozświetlił scenę okropnego mordu. W okolicznych domach dzieci wstawały radosne, nieświadome tragedii, która rozegrała się w ich sąsiedztwie.
W końcu, gdy ciało Zajączka zostało znalezione w całej dzielnicy zapanowała żałoba. Wszyscy poczuli stratę tego miłego zwierzątka, które zawsze starało się przynosić radość innym.
Podobno Królik, opętany przez zło, dalej grasował w okolicy, poszukując kolejnej ofiary swojej chorobliwej zazdrości. Niektórzy widzieli go nawet w odległym Zabrzu. Inni zaś powiadają, że Królik dawno został zjedzony na obiad Wielkanocny przez Sołtysa Ostropy. Tak zakończyła się ta tragiczna historia, o której opowiada się od wielu już lat w Gliwicach i okolicy, ostrzegając przy tym dzieci przed niebezpieczeństwem ukrytym w ciemnościach i zakamarkach umysłu.
Zamówienie G03262423920
O Zajączku, który prawie spóźnił się na święta.
Święta Wielkanocne wydają się być mniej komercyjne niż Boże Narodzenie. U wielu rodzin jednak oba święta da się odczuć równie tak samo intensywnie i są poprzedzone wielkimi przygotowaniami. Tak było właśnie w domu siedmioletniej Amelki. Rodzice już dawno zadbali o wiosenny wystrój małego, ale jednocześnie bardzo urokliwego mieszkania, mieszczącego się w starej kamienicy. Amelka również zadbała o klimat nadchodzących świąt i już w Wielki Poniedziałek przypięła swojemu pluszowemu Zajączkowi swoją najpiękniejszą spinkę z żółtym kwiatkiem. Zajączek towarzyszył w jej życiu już od dwóch lat. Był wyjątkowy, ponieważ dostała go od starszego brata Tomka, który wyprowadził się do innego miasta, gdzie zaczął studia.
W Wielki Czwartek mama Amelki uznała, że najwyższa pora wybrać się na przedświąteczne zakupy na targ. Towarzyszyła jej oczywiście dziewczynka i jej Zajączek. Na targu było bardzo dużo ludzi i Amelka musiała pilnować się mamy, żeby nie zgubić się w tłumie. W pewnym momencie dziewczynka na jednym ze stoisk zauważyła przepiękne żonkile. Przystanęła i poprosiła mamę o ich kupienie. Wybierając pęk kwiatów odłożyła Zajączka na stojącą obok skrzynkę z marchewką. Zafascynowana wybrała jej zdaniem najpiękniejszy pęk żonkili, a gdy mama za nie zapłaciła, ruszyły dalej przed siebie. Na targu kupiły między innymi jeszcze jajka, trochę twarogu na sernik i mama uznała, że pora wracać.
- Amelko, a gdzie jest Twój Zajączek? - zapytała zdezorientowana mama.
- O nie! Musiałam go gdzieś położyć wybierając żonkile! - szybko z wielkim niepokojem odpowiedziała dziewczynka.
Pospiesznie udały się w miejsce, gdzie kupowały kwiaty, ale po maskotce nie było śladu. Pytały jeszcze sprzedawcy, czy przypadkiem nie widział Zajączka, ale niestety bez powodzenia.
Całą drogę do domu po Amelki policzkach spływały łzy. Nie mogła się pogodzić ze stratą swojej ulubionej zabawki.
Zajączek w tym czasie był już w małej rączce Zosi. Pięcioletnia dziewczynka zabrała Zajączka, gdy jej mama szukała drobnych, żeby zapłacić za warzywa. Kobiet o zdobyczy swojej córeczki dowiedziała się dopiero wychodząc z targu.
- Zosiu, a skąd masz tego Zajączka? - zapytała zdziwiona kobieta.
- Znalazłam na targu, siedział na marchewce - odparła zadowolonym głosem dziewczynka.
- Córeczko, niestety nie możemy go zatrzymać - powiedziała mama - pewnie szuka go inne dziecko - dodała zatroskana.
Kobieta wzięła Zajączka od Zosi i posadziła go na murku obok wejścia na targ.
-Mam nadzieję, że szybko wróci do swojego właściciela - zwróciła się do swojej córki.
W tym czasie Amelka była już w domu i rozpaczała za swoim Zajączkiem. Jak ona teraz spędzi bez niego święta? Jak powie bratu o swojej zgubie? Była totalnie załamana. Wielki Piątek był kolejnym dniem smutku, a w Wielką sobotę miał przyjechać jej brat. Dziewczynka miała skrajne emocje. Z jednej strony radość, że zobaczy swojego ukochanego brata, a z drugiej rozpacz z powodu straty pluszowego przyjaciela.
Wyjście z koszyczkiem do kościoła już nie cieszyło Amelki tak jak w zeszłym roku. Siedmiolatka właśnie przeżywała swoją osobistą stratę.
Czas w którym Amelka przeżywała zgubę, Zajączek z murku spod targu trafił w ręce starszego pana, który postanowił wziąć pluszaka dla wnuczki. Wnuczka natomiast pogardziła maskotką, mówiąc, że nie chce używanej zabawki. Nie wiedząc co zrobić ze znajdą, starszy pan postanowił zanieść ją do osiedlowego sklepu z nadzieją, że Zajączek trafi w chciane ręce. Przekazał go ekspedientce, która posadziła go jako wielkanocną ozdobę za ladą.
Tomek, będąc już w rodzinnym mieście, zmierzając do rodzinnego domu na święta, zaszedł jeszcze do sklepu po czekoladowe jajeczka. Miał zamiar je schować po całym mieszkaniu, żeby na drugi dzień, szukając ich jego młodsza siostra miała super zabawę.
Przy kasie, gdy ekspedientka ważyła wybrane przez Tomka słodkości, chłopak zauważył za ladą znajomą zabawkę.
-Przepraszam, a czy ten Zajączek - zaczął nieśmiało pytać panią zza lady - czy on jest na sprzedaż? - dokończył pytanie zdziwionym tonem.
- Właściwie to nie - zaśmiała się kobieta- ten Zajączek trafił tutaj przypadkiem, przyniósł go taki starszy pan twierdząc, że go znalazł - odpowiedziała wesołym głosem.
- Właściwie to ja znam jego właścicielkę, czy mógłbym go zabrać i jej zwrócić? - zapytał Tomek - nie mam pojęcia jak do tego doszło, że się zgubił, ale z pewnością, ktoś za nim bardzo tęskni - dodał pełen emocji.
Ekspedientka oczywiście bez problemu zwróciła Zajączka. Tomek zapłacił za swoje zakupy, zapakował wszystko do plecaka i uśmiechnięty od ucha do ucha zmierzał w stronę kamienicy w której dorastał. Wchodząc do klatki schodowej czuł zapach piekących się świątecznych ciast, uwielbiał tą świąteczną atmosferę. Gdy przekroczył próg mieszkania przywitali go rodzice, a po chwili wyszła z pokoju Amelka.
-Tomek!! - przybiegła krzycząc do brata uradowana siostra - muszę Tobie coś powiedzieć - odrzekła automatycznie wpadając ponownie w smutek. - Zajączek, ten od Ciebie.. - zaczęła niepewnie - ja go zgubiłam - odparła zrozpaczonym głosem.
Do oczu napłynęły jej łzy. Tomek uśmiechnął się, sięgnął do plecaka i wyjął znalezioną zgubę.
-O tym Zajączku mówisz? - Zapytał uradowany.
W jednym momencie dziewczynki łzy smutku zamieniły się w łzy szczęścia.
Numer zamówienia G03282428421
Zamówienie: G03272428098
"Tajemnica Zaginionego Skarbu: Wielkanocna Przygoda Mikołajka i Zajączka"
W krainie literackich baśni i opowieści istniała mała wioska z dachówkami pokrytymi świeżym śniegiem. W wielkanocną noc, gdy gwiazdy lśniły na niebie jak magiczne klejnoty, mieszkańcy wioski zbierali się wokół ogniska, by świętować zmartwychwstanie.
Wśród tłumu dzieciaków, śmiało wyróżniał się Mikołajek, chłopiec o ożywionych oczach i niepohamowanej ciekawości. Nieco niezręczny, ale pełen entuzjazmu, Mikołajek lubił szukać przygód i tajemnic.
Wielkanocne poranki były dla niego szczególnie ekscytujące. Wędrując po polach, Mikołajek zbierał barwne jaja, szukając w zakamarkach każdego zakątka. Jednak w tym roku coś go zainteresowało bardziej niż kolorowe jajka.
Podczas jednej z wypraw, Mikołajek zauważył coś nietypowego. W oddali, między gęstym zaroślami, zauważył małego zajączka, który zdawał się być zagubiony. Bez wahania, chłopiec ruszył w jego kierunku.
Gdy zbliżył się do zajączka, zauważył coś, co wzbudziło jego ciekawość. Zajączek miał na szyi małą zawieszkę z wytłoczonym napisem: "Zaginiony Skarb". To było coś zupełnie nowego dla Mikołajka. Czy to możliwe, że ten zajączek jest kluczem do tajemniczego skarbu.
Z determinacją chłopiec postanowił odkryć prawdę. Razem z zajączkiem wyruszył na wielką przygodę przez lasy i łąki, śledząc wskazówki ukryte w wielkanocnych symbolach. W miarę jak dzień mijał, ich więź stawała się coraz silniejsza, a tajemnica skarbu stawała się coraz bardziej fascynująca.
W końcu, po wielu trudach i wyzwaniach, dotarli do miejsca, gdzie według wskazówek miał być ukryty skarb. Gdy Mikołajek rozkopał ziemię, odkrył stary skrzynię pełną skarbów: złote monety, klejnoty i starożytne artefakty.
Ale najcenniejszym skarbem okazała się przyjaźń między Mikołajkiem a zajączkiem. Wraz z wschodem słońca, wioska przywitała ich z radością, a historia ich wielkanocnej przygody stała się legendą przekazywaną z pokolenia na pokolenie.
Tak więc, choć skarb był imponujący, to właśnie więź między przyjaciółmi była najcenniejsza z wszystkiego, co odnaleźli w wielkanocnym świecie pełnym tajemnic i cudów.
Zamówienie nr: G03272427308
Niezwykłe święta.
Na dużej łące wśród wysokiej trawy, budził się właśnie Zajączek Bartek. Dzisiaj kończył swoje pierwsze urodziny, które przypadały w Święta Wielkanocne.
- Mamo! Tato! Dzisiaj święta! krzyczał wesoły wbiegając do kuchni.
- Tak kochanie. Wszystkiego najlepszego!
- Dziękuję mamo! Pójdziemy na lody? zapytał Bartek.
- Może innym razem, dzisiaj mamy bardzo ważną misję. odparła mama zajączka.
- Jaką misję. zapytał zaciekawiony Bartek.
- Z samego rana przyszedł do nas tajemniczy gość. Zostawił dla ciebie tajemniczy list. odparł Tata zając.
- Mogę go zobaczyć? - zapytał.
- Oczywiście. odparli zgodnie rodzice.
Mama zając podała synkowi kolorową kopertę, w której znajdowała się karteczka z napisem: By znaleźć drogę do cudownego miejsca idź śladem kolorowych pisanek .
- Mamo co to są pisanki? zapytał Bartek.
- To kolorowe jajka, malowane specjalnie na Wielkanoc.- odparła mama.
- Możemy iść ich poszukać? zapytał niecierpliwie chłopiec.
- Tak chodźmy. odpowiedziała jego mama.
Rodzina zajączków wyszła z domu a przed nim od razu można było zobaczyć drogę utworzoną z kolorowych pisanek.
- Tato! Mamo! Widzę pierwsze pisanki! zawołał uradowany zajączek.
- Teraz musisz pozbierać je wszystkie do koszyczka i znaleźć kolejną wskazówkę. powiedziała mama Bartka podając mu koszyczek.
- Już się robi! odparł Bartek.
Zajączek bardzo poważnie podszedł do swojej tajemniczej misji, zaglądał pod każdy krzaczek i drzewo by na pewno nie przegapić żadnego jajka. Idąc śladem pisanek wraz z rodzicami dotarł do małego lasu, przed którym znalazł niebieską pisankę z karteczką.
- Patrzcie znalazłem wskazówkę! zawołał uradowany Bartek do rodziców.
- Super kochanie, co na niej pisze?- zapytał Tata.
- Świetnie sobie poradziłeś! Teraz pora na kolejne zadanie. W lesie ukryte są małe drewniane drzwi, musisz je znaleźć i przedostać się na drugą stronę.- Przeczytał uważnie Zajączek.
- No to do dzieła . rzekł Tata Bartka.
Zajączek bardzo uważnie sprawdzał każdy zakątek lasu i gdy już powoli tracił nadzieję , zauważył metalową klamkę wystającą spod liści drzewa. Szybko do niej podbiegł i odsłonił ukryte drzwi.
- Chodźcie szybko! Znalazłem drzwi. zawołał do swoich rodziców mogę je otworzyć?
- Tak odparł Tata zajączka.
Bartek niepewnie nacisnął klamkę i popchnął drzwi a gdy to zrobił zobaczył wielki, pięknie udekorowany stół świąteczny a przy nim siedzących przyjaciół. Zajączek bardzo się ucieszył, od razu wszyscy zaczęli składać mu życzenia urodzinowe. Potem wspólnie usiedli przy stole i razem cieszyli się Wielkanocnym śniadaniem.
- Ale super dzień prawda? Ciekawe kim był tajemniczy gość, który zrobił mi taką niespodziankę! powiedział wesoły zajączek.
- Dowiesz się wkrótce. Cieszymy się, że ci się podoba. odparli rodzice.
- To najlepsze święta w moim życiu! powiedział Bartek przytulając rodziców.
Zamówienie nr: GA03272426212
Baśń o przygodach zajączka Flokiego .
W magicznym świecie, gdzie zwierzęta mówiły ludzkim głosem, mieszkał mały zajączek o imieniu Floki. Floki był niezwykle ciekawski i zawsze marzył o wielkich przygodach. Jego domem była niewielka nora na skraju lasu, a jego najbliższymi przyjaciółmi były inne zwierzęta z lasu.
Nadchodziła Wielkanoc, a Floki miał ważne zadanie. Musiał dostarczyć Wielkanocne Jaja do wszystkich mieszkańców lasu. Ale te nie były zwykłe jaja. Były to Magiczne Jaja Wielkanocne, które miały moc spełniania życzeń. Każdego roku, na kilka dni przed Wielkanocą, Floki otrzymywał te jaja od tajemniczej staruszki, która mieszkała w samym sercu lasu. Nikt nie wiedział, skąd pochodziła ani jak długo tam mieszkała, ale wszyscy wiedzieli, że jej jaja były magiczne.
Floki wyruszył w podróż z koszykiem pełnym Magicznych Jaj. Przemierzał gęste lasy, przekraczał rwące rzeki i wspinał się na strome góry. Po drodze spotykał różne zwierzęta - od małych myszek po wielkie niedźwiedzie. Każdemu z nich wręczał jedno Magiczne Jajo. Każde zwierzę, które otrzymało jajo, dziękowało Flokiemu i składało mu życzenia szczęśliwej Wielkanocy.
Pod koniec dnia Floki dotarł do ostatniego domu - starej sowy o imieniu Hoot. Ale gdy Floki sięgnął do koszyka, okazało się, że nie ma już więcej jaj.
- Oh nie! - zawołał Floki. - Przykro mi Hoot, ale nie mam dla Ciebie jaja.
Hoot uśmiechnął się i powiedział:
- Nie martw się Floki. Twoja podróż była największym prezentem. Dzięki Tobie wszyscy w lesie będą mieli szczęśliwą Wielkanoc.
Floki poczuł ulgę i zrozumiał, że prawdziwa magia Wielkanocy tkwi nie w jajach, ale w dzieleniu się radością i szczęściem z innymi.
I tak Floki wrócił do domu, zmęczony, ale szczęśliwy, wiedząc, że spełnił swoje zadanie. A las obudził się następnego dnia, pełen radości i magii Wielkanocy.
Kiedy Floki obudził się następnego dnia, zobaczył coś niesamowitego. Wszystkie zwierzęta z lasu przyszły do jego nory, każde z nich trzymało w łapach Magiczne Jajo. Okazało się, że zwierzęta postanowiły podzielić się swoimi jajami z Flokim, aby podziękować mu za jego ciężką pracę.
Floki był zaskoczony i wzruszony. Wiedział, że pomimo trudności i przeszkód, jego praca nie poszła na marne. Wiedział, że prawdziwa magia Wielkanocy tkwi w dzieleniu się i pomaganiu innym.
I tak, każdego roku, Floki kontynuował swoją misję dostarczania Magicznych Jaj Wielkanocnych. A każdego roku, zwierzęta lasu dziękowały mu, dzieląc się swoimi jajami i radością z nim. I choć Floki był tylko małym zajączkiem, dla mieszkańców lasu był prawdziwym bohaterem Wielkanocy.
Świąteczny spleen
- Jestem znudzony! Tak bardzo znudzony... Co roku to samo! A to stań obok kurczaka, a to połóż się przy babce wielkanocnej, a to wejdź do koszyczka, a to wyjdź z niego, weź jajko w łapki albo może dwa, załóż łapkę na łapkę... Co jeszcze? Czuję się traktowany przedmiotowo! Mam dość pracy w wielkanocnym modelingu. Odchodzę! - stwierdził entuzjastycznie.
Tak głośno rozmyślał Zając, leżąc na zastawionym stole i zajadając wielkanocne potrawy. Nie wiedział jednak, że jego rozmyślania słyszy Baranek, odwieczny rywal w branży. Zacierając kopytka, mówi do siebie z przebiegłością w głosie:
- Tym razem okładka będzie moja! Zasłużyłem na to. Tyle lat, tyle poświęceń, a to podłe zajączysko nieustannie na fali. W końcu wygra sacrum z profanum!
I Baranek pobiegł ze szczęściem w sercu i wizją kariery w głowie do Koguta, który tutaj rozdaje karty. Z pewną dozą obaw zapukał do drzwi, a usłyszawszy srogie proszę, wszedł nieśmiało.
-Z czym przychodzisz, Baranie? - zapytał szorstko Kogut.
- Mam dla Ciebie informacje. Niezły kąsek, tak mi się wydaje. - odrzekł przebiegle Baran.
I Baran zaczyna opowiadać, bardzo przy tym koloryzując i stawiając Zająca w niekorzystnym świetle.
Zając tymczasem, gdy już opuścił miejsce pracy, nikomu nic nie mówiąc, udał się na parking dla gwiazd i wsiadłszy do swojego Ferrari California T, ruszył przed siebie, aż się kurzyło. Poczuwszy wiatr w sierści, stwierdził, że chce żyć inaczej. Nie wiedział jednak, że Baran zdrajca uknuł spisek i, być może, nie będzie miał pracy, do której był stworzony, poza tym tylko to umiał. Co tu kryć, Zając był pozerem, uwielbiał luksus i swoją pozycję gwiazdy. Teraz jednak o tym nie myślał.
W studiu tymczasem zrobiło się wielkie zamieszanie, gdyż zaraz mają rozpocząć się zdjęcia do najnowszego wydania " Ale Jaja 2024", a po Zającu została tylko kartka z krótkim " Odchodzę. Zając" i pełno okruchów na stole, gdyż ten wyżarł chleb i babkę wielkanocną, zagryzając białą kiełbaską.
Kogut z cygarem w dziobie, przeczesuje nerwowo grzebień, bo za pół godziny będzie tu znana w branży modelka, Zajączella Bellucci, Kura gania za pisklętami, gdyż te wykorzystały okazję i rozbiegły się w poszukiwaniu jajek, Owca nerwowo przeczesuje swoją nową suknię z wełny, wiosenne ptaki nawołują się i krzyczą za Zającem:
- Alleluja, Alleluja, czy ktoś widział tego zbója?!
Rozgardiasz niesamowity. Tylko Baran jest szczęśliwy, gdyż czuje, że nadeszła jego chwila.
Zając, kompletnie nie myśląc, że stał się przyczyną takiego bałaganu, dotarł za miasto, znalazł ustronne miejsce w cieniu drzew na pięknej polanie i położył się na miękkim kocyku, który zabrał z auta, taszcząc ze sobą prowiant, który skradł z wielkanocnego stołu, zasnął błogo i śnił rozkoszne sny o swojej nowej drodze życia. Wiatr leciutko pieścił jego gładką sierść, a promienie słońca gładziły go po nosie i wąsach.
Nie wiedział, biedak, że w studiu, Baran prężył się już w sesji obok pięknej Zajączelli, by zabłysnąć w końcu na firmamencie dla gwiazd.
Jednak, co by nie powiedzieć o Zającu, miał swoich przyjaciół i zwolenników. Był pozerem i zbyt pewnym siebie arogantem, ale miał też dobre serce, a dla przyjaciół potrafił zrobić wiele.
Takim przyjacielem był Królik, który czasem bywał dublerem Zająca, jednak gwiazdą nie chciał być i nie zazdrościł nikomu. Miał inną pasję, a mianowicie wyścigi starych samochodów sportowych. I tu osiągał sukcesy. Poza tym był arystokratą, miał do dyspozycji zamek i kilka innych posiadłości, więc już samo to czyniło go rozpoznawalnym. Poza tym był dżentelmenem i nie tolerował zdrady.
Nie mógł się dodzwonić do przyjaciela, ale wiedząc, że Zając lubi problemy i likier jajeczny w nadmiarze, zainstalował w telefonie aplikację szpiegującą i tak dotarł do gagatka. Okazało się, że komórka Zająca była w samochodzie, pod jednym z foteli, choć Zając myślał, że zostawił ją w swoim prywatnym pokoju w studiu fotograficznym.
Także Królik wsiadł do swojego Lamborghini i pomknął za przyjacielem. Zastał go śpiącego, z uśmiechem na włochatym pysku. Jednak to go nie zwiodło i nie rozczuliło. Pociągnął go za te długie uszyska, krzycząc:
- Wstawaj, przyjacielu! Twoja kariera wisi na włosku. Kogut szaleje, chce zrywać z Tobą kontrakt, a Ty leżysz! Baran właśnie kradnie Ci robotę i sławę. Już pozuje u boku pięknej Zajączelli.
- To ona tam jest?
- Oczywiście, to miała być niespodzianka dla Ciebie. Od dawna wszyscy wiemy, że za nią węszysz. Namówiłem więc Koguta do wspólnej sesji. Ugiął się, gdy usłyszał ile zarabiają gazety z Zajączellą na okładce. Chyba nie chcesz stracić twarzy i oddać swojej gwiazdy Baranowi?
Zając zerwał się na nogi. Nie patrząc za siebie, pobiegł do swojego Ferrari, krzycząc wniebogłosy:
- Twoje niedoczekanie, Baranie!!!
Pomknął najszybciej jak mógł. Wpadłszy do studia, rzucił się na Barana aż miło. Przez dłuższy czas zgromadzeni widzieli, a to uszy na górze, a to kopytka Barana, słyszano beczenie, a to przeraźliwe zajęcze piszczenie. Baran podskakiwał, atakował frontalnie, Zając zaś kluczył i uskakiwał. W pewnym momencie zwarli się w uścisku, tworząc wełnistą kulę, która potoczywszy się w nieodpowiednim kierunku, zmiotła całą świąteczną dekorację.
Kogut i Królik przerwali w końcu tę walkę. Jednak Baran bez kępek wełny i kulejąc, zaś Zając z podbitym okiem i naderwanym uchem, pozować nie mogli.
Odgrażali sobie jeszcze. Zając błagał Koguta o możliwość pozowania, lecz ten był nieugięty.
Kogut zarządził, że w tym roku sesja będzie rodzinna, więc na okładce znalazła się Kura, jej pisklęta oraz Zajączella, która, jak się okazało, miała też swoją rodzinkę, którą zaprosiła do studia.
Baran i Zając musieli obejść się ze smakiem i obserwować szczęśliwe nowe gwiazdy.
Tych dwóch, jak narazie, zaliczonych zostało do gwiazd upadłych..., ale tylko do następnych świąt!
Zamówienie nr G03272426287
Wielkanocne zmartwychwstanie czekoladowego zajączka
Szarowola, 17 kwietnia 2024
W mroku spiżarni, pośród zapomnianych słoików z ogórkami i przetworami, dokonało się zmartwychwstanie. Nie byle jakie, bo zmartwychwstanie czekoladowego zajączka. Tak, tego samego, który zaledwie kilka dni temu, w Wielkanocną Niedzielę, dumnie prezentował się na świątecznym stole, ku uciesze dzieci i dorosłych.
Filipek gwiazda stołu
Filipek nie był zwykłym zajączkiem. Wykonany z najlepszej belgijskiej czekolady, posiadał imponujące rozmiary dorównywał wysokości małego dziecka i misterne zdobienia. Jego futerko lśniło niczym złoto, a w łapkach trzymał koszyczek wypełniony miniaturowymi jajeczkami z białej czekolady. Na jego grzbiecie widniał misterny wzór, wykonany z ciemnej czekolady, przedstawiający baranka wielkanocnego.
Podczas Wielkanocnej Niedzieli Filipek był gwiazdą stołu. Dzieci z zachwytem podziwiały jego misterne zdobienia, a dorośli doceniali kunszt wykonania i wyborny smak czekolady. Zajączek stał się symbolem radości i świątecznego nastroju.
Uratowanie Filipa
Gdy nadszedł czas konsumpcji, Filipek cudem uniknął zjedzenia. Uratowała go litość małej dziewczynki, Zosi, która nie mogła znieść myśli o pożeraniu tak pięknego stworzenia. Zosia, znana z łagodnego serca i troski o zwierzęta, błagała rodziców, aby oszczędzili zajączka.
On jest taki piękny! - argumentowała Zosia. - Nie mogę go zjeść! Przecież to prawdziwe dzieło sztuki!
Rodzice Zosi, wzruszeni jej prośbą i podziwiający jej troskę, zgodzili się na ocalenie Filipa. Zofia umieściła go w spiżarni, gdzie miał czekać na lepsze czasy.
Spiżarnia miejsce cudu
W spiżarni panowała cisza i ciemność. Promień słońca, przedostający się przez szparę w drzwiach, oświetlił czekoladowego zajączka. Wtedy stało się coś niezwykłego. Filipek poruszył się!
Jego futerko drgnęło, a czekoladowe uszy uniosły się do góry. Zajączek otworzył lśniące oczy i rozejrzał się wokół. Z niedowierzaniem ujrzał puste słoiki i zapomniane przetwory. W uszach brzmiały mu jeszcze dziecięce śmiechy i radosne okrzyki z Wielkanocnej Niedzieli.
Filipek zrozumiał, że otrzymał drugą szansę. Z determinacją w czekoladowym sercu wyskoczył ze swojej kryjówki i ruszył w stronę domu.
Poniedziałkowe zmartwychwstanie
Gdy Zosia ujrzała zajączka, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Filipek stał przed nią, cały i zdrowy, a jego czekoladowe uszy radośnie podskakiwały. Dziewczynka rzuciła mu się na szyję i mocno go uścisnęła.
Wiedziałam, że wrócisz! - krzyczała z radością. - Już myślałam, że cię straciłam!
Od tej pory Filipek stał się symbolem wielkanocnego cudu. Co roku, w Wielkanocny Poniedziałek, zmartwychwstaje w spiżarni, aby przypominać o nadziei, odrodzeniu i sile dziecięcej wiary.
Sława Filipa i reakcje mieszkańców
Historia Filipa obiegła całą Szarowolę. Mieszkańcy miasteczka przybywają do Zosi, aby zobaczyć zmartwychwstałego zajączka i usłyszeć jego niezwykłą historię. Dzieci piszą do niego listy, a dorośli dopytują o szczegóły cudu. Filipek stał się lokalnym bohaterem, a jego czekoladowe uszy są symbolem wielkanocnej radości.
Reporter bada sprawę
Do Szarowoli przybyłem, aby osobiście zbadać historię Filipa i poznać jego niezwykłą opowieść. Spotkałem się z Zosią, która z radością opowiedziała mi o wydarzeniach Wielkanocnego Poniedziałku. Dziewczynka z zapałem opisywała detale cudu i pokazała mi spiżarnię, gdzie dokonało się zmartwychwstanie.
Rozmawiałem również z innymi mieszkańcami Szarowoli. Wszyscy zgodnie twierdzili, że historia Filipa jest prawdziwa i stanowi ona dla nich symbol nadziei i odrodzenia. Mówili o zajączku z szacunkiem i podkreślali jego znaczenie dla lokalnej społeczności.
Spotkanie z Filipem
Najważniejszym punktem mojego pobytu w Szarowoli było spotkanie z samym Filipem. Zajączek, choć wykonany z czekolady, emanował ciepłem i życzliwością. Jego czekoladowe uszy radośnie podskakiwały, a w oczach widać było błysk radości.
Podczas rozmowy Filipek opowiedział mi o swoich uczuciach i przeżyciach. Wyznał, że czuje się wdzięczny Zosi za uratowanie i cieszy się, że może ponownie dzielić radość z ludźmi. Podkreślił znaczenie wiary i nadziei, a także siłę dziecięcej wyobraźni.
Wnioski i refleksje
Historia Filipa skłoniła mnie do refleksji nad znaczeniem symboli i wiary w życiu człowieka. Zajączek, choć nieożywiony, stał się dla mieszkańców Szarowoli symbolem nadziei i odrodzenia. Jego zmartwychwstanie przypomina o tym, że nawet w ciemności i smutku można odnaleźć światło i radość.
Podróż do Szarowoli i spotkanie z Filipem były dla mnie niezwykłym doświadczeniem. Odkryłem tam siłę wiary i dziecięcej wyobraźni, a także znaczenie symboli i tradycji w życiu człowieka. Historia Filipa na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako przykład niezwykłego cudu, który wydarzył się w zwykłym miasteczku, w zwykły Wielkanocny Poniedziałek.
Epilog
Reportaż o Filipie ukazał się w lokalnej gazecie i zyskał ogromną popularność. Historia zmartwychwstałego zajączka obiegła media i wzbudziła zainteresowanie na całym świecie. Szarowola stała się celem pielgrzymek dla osób szukających nadziei i wiary.
Filipek nadal mieszka z Zosią i jest symbolem wielkanocnego cudu. Co roku, w Wielkanocny Poniedziałek, dzieli się radością z mieszkańcami Szarowoli i przypomina im o mocy wiary i dziecięcej wyobraźni.
Zamówienie nr G03262421113